Tamten świat 1
Dodane przez Aquarius dnia Lutego 18 2012 10:26:49
- Nie, nie i jeszcze raz nie! – krzyknął młody mężczyzna i walnął ręką w stół, że aż zadźwięczały stojące na nim przedmioty. – Nie zgadzam się! Czy ktoś w ogóle pomyślał o mnie?
- Ależ synu - siedzący przy stole mężczyzna odezwał się spokojnie – musisz zrozumieć…
- Nic nie muszę! To moje życie! Nic was nie obchodzą moje uczucia?!
- Obchodzą, ale musisz zrozumieć, że jako sukcesor masz pewne obowiązki, a dobre stosunki z sąsiadami są dla nas teraz najważniejsze. Ja też musiałem z pewnych rzeczy zrezygnować.
- Ale przynajmniej poślubiłeś kobietę, którą kochasz! A ja mam poślubić jakiegoś faceta, którego nigdy na oczy nie widziałem! To nie jest w porządku!
- Dużo rzeczy jest nie w porządku, synu – tłumaczył cierpliwie mężczyzna – ale nic na to nie poradzisz. Pozycja, którą zajmujesz…
- Mam gdzieś tą pozycję! Jak chcesz, to sobie ją zabierz! – krzyknął młodzieniec i wybiegł z komnaty trzaskając mocno drzwiami.
Mężczyzna westchnął ciężko i także wyszedł z komnaty. Szedł powoli z opuszczoną głową, zastanawiając się nad cała tą sytuacją. Co jeszcze mógłby zrobić, by nakłonić syna do posłuszeństwa? Tak był zaaferowany własnymi myślami, że nawet nie zauważył gdy nagle się z kimś zderzył.
- Przepraszam – powiedział odruchowo, rozcierając czoło.
- Nic się nie stało – kiedy usłyszał odpowiedź zamarł na chwilę.
Opuścił rękę i spojrzał na drugiego poszkodowanego. Przed nim stał siwowłosy, choć młodo wyglądający, mężczyzna i uśmiechał się ciepło. Mężczyzna ukląkł.
- Proszę o wybaczenie, wasza wysokość, tak byłem zajęty własnymi myślami, że nie zauważyłem waszej wysokości. To niewybaczalne z mojej strony.
- Och, przestań być taki strasznie oficjalny, książę Kasuren – odparł król pochylając się i klepiąc mężczyznę po ramieniu. – Wszakże jesteśmy rodziną. Czyż nie? – dodał z uśmiechem, patrząc w oczy mężczyzny.
Książę Kasuren odwzajemnił uśmiech.
- Więc może powiesz mi, mój drogi, co cie tak martwi? – spytał król łapiąc księcia pod ramię. – Chętnie pomogę ci rozwiązać twój problem.
- Nie wiem, wasza wysokość, czy ktokolwiek jest w stanie mi pomóc – westchnął książę.
- W takim razie musisz mi wszystko dokładnie opowiedzieć. Może podczas obiadu? Strasznie nie lubię sam jadać.
- Z miłą chęcią, wasza wysokość – odparł z uśmiechem książę.
- W takim razie chodźmy. Danao… - odwrócił się do stojącego w pobliżu młodego mężczyzny z jakimiś księgami pod pachą.
- Tak, wasza wysokość? – młodzieniec skłonił głowę.
- Skończymy to wieczorem, po kolacji. Teraz zajmij się swoimi sprawami.
- Zrozumiałem, wasza wysokość – odparł młodzieniec i odszedł.
- No więc, książę, co cię tak trapi? – król wrócił do swego towarzysza

***


- Cholerny staruch – mruczał młodzieniec gniewnie, maszerując pałacowymi korytarzami. – Co on sobie myśli? To, że jest królem nie oznacza, ze może decydować o czyimś życiu ot tak sobie.
Wyszedł z pałacu. Szybkim krokiem, wciąż wzburzony, przeszedł do koszar. Musiał się zobaczyć z Anhorem. Tylko on go rozumie.
Kiedy wszedł na dziedziniec, żołnierze właśnie ćwiczyli pod czujnym okiem Anhora. Żołnierz ten był starszy od niego zaledwie o dziesięć lat, a już był jednym z najlepszych żołnierzy. Biegle władał wszystkimi rodzajami broni, zwinny, świetny w obronie. Dzięki temu został wybrany przez księcia Kasurena na nauczyciela jego syna. Oczywiście, po wcześniejszej aprobacie przez króla. Mimo tak dużej różnicy wieku między uczniem a jego nauczycielem nawiązała się nić sympatii, która zaowocowała nie tylko pilnym przykładaniem się do nauki, ale także tym, że młody książę za każdym razem, gdy czuł potrzebę porozmawiania, zwracał się właśnie do Anhora. Teraz też tak było. Młodzieniec czuł iż nikt inny go nie zrozumie, tylko Anhor. Żołnierze w końcu go zauważyli i przerwali trening. Uklękli, skłaniając głowy.
- Witaj książę – Anhor podszedł do gościa. – Cóż cie do nas sprowadza? Czyżbyś chciał wziąć udział w ćwiczeniach?
- Nie – mruknął młodzieniec z zawstydzeniem odwracając głowę. Kiedy tak widział Anhora bez koszuli, z torsem pokrytym potem, czuł sie dziwnie, serce biło mu wyjątkowo szybko. – Chciałem tylko porozmawiać.
- A czy mógłbyś poczekać jeszcze trochę, aż skończymy trening? Wtedy będę cały do twojej dyspozycji.
- No dobrze – mruknął nie patrząc rozmówcy w oczy.
Anhor odszedł z powrotem do żołnierzy, a młody książę usiadł sobie z boku i przyglądał się treningowi. I był pod wrażeniem, jak Anhor świetnie sobie radzi. Miał wrażenie, że od czasu, kiedy razem ćwiczyli, jego nauczyciel był jeszcze lepszy.
W końcu trening dobiegł końca. Anhor jeszcze przez chwilę udzielał rad niektórym z żołnierzy, aż w końcu podszedł do studni, wyciągnął wiadro wody i wylał na siebie. przez chwilę stał parskając i otrząsając się z wody, aż w końcu podszedł do czekającego na niego młodzieńca.
- Jestem do twojej dyspozycji, książę – powiedział z uśmiechem. – O czym chciałeś porozmawiać?
- powinieneś się wytrzeć – bąknął chłopak dotykając mokrego torsu żołnierza. – Jeszcze złapiesz przeziębienie.
Anhor roześmiał się.
- Coś takiego nie jest w stanie pokonać żołnierza. Jaki więc masz problem, książę?
Młodzieniec westchnął ciężko.
- Ojciec mnie nie rozumie. Miałem nadzieję, że może stanie po mojej stronie, ale on myśli tak samo jak ten stary cap.
- Mówisz książę, o jego wysokości?
- A o kimże innym? – zapytał z pretensją w głosie. – On chce żebym poślubił jakiegoś faceta, którego nawet nigdy na oczy nie widziałem. Że to niby dla dobra sąsiedzkich stosunków. Skoro tak mu na tym zależy, to czemu sam się z nim nie ożeni?
- To nie takie proste, książę. Twoja pozycja…
- Ty też? – młodzieniec spojrzał z wyrzutem na żołnierza. – Myślałem, że chociaż ty mnie zrozumiesz, ale widzę, że jesteś taki sam jak oni. Zawiodłem się na tobie – dodał cicho i wstał chcąc odejść, jednak żołnierz złapał go za rękę.
- Książę, musisz zrozumieć jedną rzecz. Doskonale cię rozumiem i chciałbym ci jakoś pomóc, ale nie mogę. Pamiętaj, że wysoko pozycja społeczna to nie tylko przyjemności, zabawa i bogactwo. To także ogromne obowiązki. Zwłaszcza w twoim przypadku. Urodziłeś się tym kim jesteś i czy chcesz czy nie chcesz, musisz wziąć wszystko co ci życie daje, także obowiązki.
- Więc lepiej by było gdybym się nie urodził w ogóle. I tak nikt by po mnie nie płakał – wyszeptał młodzieniec i wyszarpnąwszy rękę w uścisku odszedł ze spuszczoną głową.
- Ja bym płakał – odparł cicho Anhor, chociaż książę już tego nie słyszał.
Tymczasem młodzieniec wrócił do zamku. Ignorując zupełnie kłaniających się przed nim służących przeszedł do swojej komnaty i zamknął się w niej. Nie reagowała na pukania służących, którzy przynosili mu posiłki, ani nawet ojca, który podjął kolejną próbę przemówienia synowi do rozsądku. Przez cały czas leżał i myślał. Gdy nadszedł wieczór w końcu podjął decyzję. Przebrał się w strój podróżny, do niewielkiej sakwy włożył trochę ubrań i pieniądze. Przeszedł do kuchni i spakował suchy prowiant, następnie ruszył do stajni.
- Witaj Semen – poklepał po karku czarnego ogiera. Dostał go od ojca na osiemnaste urodziny i bardzo szybko znalazł z nim wspólny język. – Co powiesz na wycieczkę?
Koń parsknął radośnie potrząsając łbem. Młodzieniec osiodłał konia i wyjechał ze stajni. Ignorując zupełnie żołnierzy przy bramie, którzy coś do niego mówili, wyjechał z zamku, a potem także z miasta. Galopował przez jakiś czas, nie zastanawiając się nad tym dokąd zmierza. Na razie chciał po prostu uciec jak najdalej.


***


- Wasza wysokość… - Danao cicho zbliżył się do króla, który siedział zamyślony patrząc przez okno.
- Co się stało? – król spojrzał na swojego doradcę.
- Książę Kasuren prosi o możliwość porozmawiania z waszą wysokością. Czy mam mu odmówić?
- Dlaczego miałbyś to zrobić? – zdziwił się król.
- Widzę, że waszą wysokość coś trapi. Może to nie najlepszy moment…
Król uśmiechnął się lekko.
- Wszystko w porządku, Danao. Po prostu zamyśliłem się trochę. Wiesz, jestem już starym człowiekiem, coraz częściej ogarniają mnie wspomnienia. Tylko to już mi zostało – westchnął cicho i jakby się otrząsnął z ponurych myśli, bo uśmiechnął się szeroko i powiedział: - poproś Kasurena.
Doradca tylko skłonił głowę i wyszedł. Chwilę potem do komnaty wpadł wyraźnie czymś zbulwersowany książę Kasuren.
- Wasza wysokość!
- Co się stało, mój drogi? – zainteresował się król. – I wstań, proszę. Powinieneś dbać o swoje kolana. Wszakże nie są już najmłodsze.
Książe posłusznie wstał i podszedłszy bliżej prawie wykrzyczał, z rozpaczą w głosie:
- Wasza wysokość, proszę o radę! Ja już sam nie wiem co robić! Ten gówniarz… - tak był rozgniewany, że aż nie mógł złapać oddechu.
- Co tym razem wymyślił? – spytał król z uśmiechem.
Książę Kasuren bez słowa podał królowi pergamin, który przez cały czas ściskał w ręce.

Drogi ojcze!

Przemyślałem wszystko dokładnie, tak jak chciałeś i stwierdziłem, że nie mam zamiaru słuchać ani Ciebie, ani tego starego capa.


- To chyba o mnie – król zaśmiał się rozbawiony, natomiast książę Kasuren, cały czerwony na twarzy, próbował coś tłumaczyć, lecz został uciszony jednym ruchem królewskiej ręki.

Chcę żyć swoim własnym życiem, chcę sam znaleźć swoje szczęście. Jeżeli jest to możliwe tylko poprzez zerwanie więzi z własną rodziną, to niech tak będzie. Chociaż kocham Cię nad życie i boli mnie, że już nigdy więcej Cie nie zobaczę, to jednak gotów jestem poświęcić wszystko. Zobaczymy się znowu, gdy zaakceptujecie moje decyzje.
Twój kochający syn


- Ale uparty – stwierdził król, a w jego głosie można było usłyszeć delikatną nutkę podziwu.
- Co ja mam teraz robić, wasza wysokość? – zapytał książę Kasuren, a w jego oczach pojawiła się rozpacz. – Jeżeli nie wróci, to nasz ród wygaśnie. Co się wtedy stanie z królestwem?
- Wszystko będzie dobrze, mój drogi – król poklepał rozmówcę po ramieniu. – Po prostu musimy dać mu trochę czasu. Niech się wyszumi, zobaczy świat. A kiedy się uspokoi, na pewno wróci.
- Tak wasza wysokość myśli? – spytał książę z nadzieją w głosie.
- Oczywiście – król uśmiechnął się. – Kiedy byłem w jego wieku też nikogo nie chciałem słuchać, chciałem robić wszystko po swojemu. Ale jak widzisz, zmądrzałem. Z nim będzie tak samo.
- Ale to może potrwać nie wiadomo jak długo, a wasza wysokość nie jest już młody i w każdej chwili może…
- O to też się nie martw – uśmiech nie schodził z twarzy króla. – Nie zamierzam opuścić moich poddanych dopóki nie będę pewien, iż są bezpieczni. - W końcu książę Kasuren uśmiechnął się niepewnie. – Bądź cierpliwy i czekaj na to co czas przyniesie.
- Skoro wasza wysokość tak mówi…
- Oczywiście. A teraz wybacz, chciałbym pobyć trochę sam.
- Oczywiście, wasza wysokość. I dziękuję za rozmowę. – Książę ukłonił się i wyszedł z komnaty.
Król wyszedł z komnaty.
- Danao – odezwał się do czekającego pod drzwiami doradcy. – Będę teraz w swoim ogrodzie. Nie chcę nikogo widzieć, z wyjątkiem mojego medyka.
- Jak wasza wysokość sobie życzy – odparł młodzieniec i odszedł.
Król powoli przeszedł do swojej sypialni, a następnie do ogrodu. Przez chwilę szedł ogrodowym alejkami, aż w końcu doszedł do niewielkiej polanki, na której widniały dwa groby z kamiennymi płytami i niewielka ławka. Powoli usiadł na ławce na wprost jednego z nagrobków.
- Witaj kochanie. Wiem, że mówię ci to codziennie, ale strasznie tęsknię za tobą. Brakuje mi tych nocy spędzonych w twoich ramionach. Bez ciebie nie mogę w ogóle zasnąć, medyk musi mi codziennie dawać jakieś paskudne medykamenty. Nie wiem dlaczego nie mogę w końcu umrzeć i dołączyć do ciebie. Ja wiem, że kiedy się znowu spotkamy, nawrzeszczysz na mnie jak nigdy dotąd, ale ja po prostu nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem pokochać kogoś innego po tym jak ty odszedłeś. Moje serce rozleciało się na kawałki w dniu, w którym ty umarłeś, więc wybacz mi. A tak w ogóle, to nie dzieje się nic ciekawego. No może z wyjątkiem tego, że jak na razie to nie mamy następcy tronu. Ale myślę, że o się wkrótce zmieni. Wiesz, on po prostu musi się wyszumieć, odnaleźć samego siebie. Żałuję, że nie ma kogoś takiego jak ty. Byłeś przy mnie, wspierałeś mnie, pomagałeś podejmować decyzje. To było dla mnie bardzo ważne, zwłaszcza na początku, kiedy nie czułem się zbyt pewnie. Chciałbym, żeby on też miał kogoś takiego. - Król westchnął ciężko. – No cóż, muszę już uciekać. Przyjdę jutro.
Powoli podniósł się i ruszył w stronę wyjścia. Jego ciałem wstrząsnął niewielki dreszcz wywołany wiatrem, który powiał, odsłaniając napis na jednym z nagrobków.

Kirim Nawarti
Ukochany mąż i ojciec
Żył lat 80 w szczęściu i radości

Nie płacz gdy odejdę
Nie roń za mną łez
Nie krusz serca
Na drobne niepokoje
Albowiem gdzieś tam
Jest kraina wiecznego szczęścia
Gdzie spotkamy się znowu
I żyć będziemy tylko dla siebie


***


Galopował tak długo, aż w końcu koń zmęczył się. Pozwolił mu spokojnie zmniejszyć tempo, żeby uspokoił się. W końcu stanął. Wtedy książę zsiadł z konia i rozsiodłał go. Spętawszy mu kopyta pozwolił spokojnie paść się. Rozejrzał się w koło. Stał na niewielkiej polanie pośród lasu. Nie znał ej okolicy i miał nadzieję, że jest ona wystarczająco daleko od domu, żeby nikt nie pomyślał o szukaniu go tutaj. Wszedł w głąb lasu by nazbierać drzew na rozpalenie ogniska. Na szczęście nie było z nim problemu i już chwilę potem młodzieniec siedział przy ognisku, na którym na prowizorycznie skleconym rożnie piekł się obdarty ze skóry zając, na którego natknął się przez przypadek. W pewnym momencie stwierdził, że nie ma sensu tak siedzieć bezczynnie, skoro może w międzyczasie nazbierać leśnych owoców. Niestety po krótkich poszukiwaniach okazało się iż znalazł ich niezbyt wiele, a nie chciał się zapuszczać dalej, bo bał się, że zając się spali i diabli wezmą posiłek.
Po skończony posiłku stwierdził, że chociaż jeszcze jest w miarę jasno, nie chce mu się już nigdzie ruszać. Położył się więc i wpatrywał w niebo, nucąc cicho jakąś melodię. Wesołą melodię bez słów. Po raz pierwszy od dwudziestu lat czuł się wolny. Nie musi się kłaść spać o określonej godzinie, nie musi się uczyć tej cholernej dworskiej etykiety i, co najważniejsze, nie musi brać ślubu z zupełnie obcym facetem. I nie przeszkadzało mu to, iż nie wie gdzie jest, ani fakt, że nie wie czy jutro będzie miał co jeść. Najważniejsze było to, że sam decyduje o tym co ma robić. Wkrótce zapadł zmrok. Ognisko zdążyło już wygasnąć. Zmęczony po pełnym dniu wrażeń nakrył się derką i zasnął.

***


Król wyszedł z komnaty i udał się w stronę komnaty nadwornego medyka. Zapukał do drzwi.
- Wejść! – usłyszał po chwili. – Wasza wysokość? – zdziwił się właściciel głosu, kiedy zobaczył kto wchodzi do jego komnaty. – Wasza wysokość nie powinien się nadmiernie forsować. Trzeba było przysłać do mnie służącego.
- Marudzisz Konas – odparł władca, siadając na krześle przeznaczonym dla pacjentów.
- Widzę, że wasza wysokość nic się nie zmienił – medyk uśmiechnął się. – W czym mogę pomóc mojemu królowi? Mam nadzieję, iż to nie są żadne problemy żołądkowe?
- Ależ skąd – król machnął uspokajająco ręką. – Po prostu chciałem porozmawiać. No chyba, że jesteś zajęty? – zapytał patrząc uważnie na rozmówcę.
- Wasza wysokość dobrze wie, że jestem tu by służyć waszej wysokości i każde życzenie waszej wysokości jest dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego.
Król uśmiechnął się.
- Pochlebca jak zawsze. Skoro tak twierdzisz, to może zrobisz mi filiżankę gorącej czekolady?
- Ależ oczywiście, wasza wysokość – medyk uśmiechnął się. – Może przejdziemy do mojej sypialni?
Siedząc w wygodnym fotelu, król uważnie obserwował medyka, gdy ten przygotowywał napój. Mimo iż miał już siwe włosy i twarz pooraną zmarszczkami, to jednak nie stracił nic ze swojego wigoru i pogody ducha.
- Powiedz mi, Konas, jak ty to robisz, że wciąż masz tyle energii? – spytał, kiedy już medyk podał mu filiżankę z czekoladą. – Jesteś starszy ode mnie, a mimo to czasami się czuję jakbym to ja był bardziej stary.
- No cóż, wasza wysokość, to niestety pozostanie moja tajemnicą. Ale wasza wysokość może być jednego pewien: będę żył tak długo jak długo wasza wysokość będzie mnie potrzebował.
- Czyli do końca moich dni – mruknął król upijając łyk.
- Jeżeli zajdzie taka potrzeba…
Król westchnął ciężko i zapatrzył się w zawartość swojej filiżanki.
- Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy, że jesteś przy mnie. Tylko ty mi zostałeś. Nawet nie wiesz jak ciężko jest patrzeć jak bliskie ci osoby umierają, a ty nie możesz nic zrobić. Brakuje mi ich wszystkich. Coraz częściej, gdy kładę się spać, mam nadzieję, że to będzie mój ostatni sen, że już się nie obudzę, że w końcu spotkam ich wszystkich.
- Doskonale rozumiem waszą wysokość – odparł cicho medyk. – To byli także moi przyjaciele.
- Dlaczego ze mną zostałeś? – popatrzył uważnie na rozmówcę. – Dlaczego skazałeś się na przechodzenie tego co ja?
- Obiecałem, że będę zawsze, kiedy wasza wysokość mnie będzie potrzebował i zamierzam tej obietnicy dotrzymać. Kiedy wasza wysokość już odejdzie, ja nie będę miał powodu by przedłużać swojego życia i podążę za waszą wysokością. Żeby wasza wysokość wiedział, iż nie jest sam, nawet po śmierci.
Król uśmiechnął się. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu król odezwał się:
- Jak tam twój następca? Jak on ma na imię?
- Jarenus Kornoli, wasza wysokość. Bardzo utalentowany młodzieniec. Muszę przyznać, iż jak na razie jest najlepszy z nich wszystkich. No i wszyscy na zamku go lubią.
- No tak – król uśmiechnął się – zdobył serca wszystkich. To dobrze, bo już bałem się, że nigdy nie znajdziesz odpowiedniego następcy. Ostatnimi czasy stałeś się bardzo wybredny.
- No cóż, wasza wysokość, nie mogę pozwolić żeby ktoś z królewskiej rodziny ucierpiał przez niekompetencję medyka.
- To dobrze, że ty leczysz tylko mnie – król roześmiał się.
- No cóż, jestem już zbyt stary, by mieć na głowie całą rodzinę królewską.
- Właściwie Konas, to mam do ciebie prośbę – król nagle zmienił temat.
- Jaką, wasza wysokość?
- Chciałbym, żebyś odnalazł młodego księcia. Uciekł wczoraj i nie wiadomo gdzie jest. Nie, nie chcę żebyś go sprowadzał – odparł na nieme pytanie, które wyczytał w oczach medyka. – Przynajmniej na razie. Wystarczy, że będę wiedział gdzie jest i czy wszystko z nim w porządku.
- Rozumiem, wasza wysokość. W takim razie chodźmy – Konas odstawił filiżankę i przeszedł do swojej tajemnej komnaty.
Jedynymi osobami, które o niej wiedziały, był król i obecny medyk królewski Jarenus Kornoli. Jarenus wiedział o niej z tej prostej przyczyny, iż należał do tego samego tajnego stowarzyszenia, do którego należał Konas. A król, no cóż, jak to król, w pewnym momencie jakoś się dowiedział.
Kiedy już byli w komnacie Konas pochylił się nad szklaną kulą i wypowiedział odpowiednie zaklęcie. Po krótkiej chwili zaczęły się w niej ukazywać obrazy. Król zaciekawiony pochylił się także i zobaczył niewielką leśną polanę, a na niej osobę, której szukał piekącą jakieś mięso nad ogniem.
- Jak wasza wysokość widzi, z nim jest wszystko w porządku – Konas uśmiechnął się.
- To dobrze – Widać było od razu, iż ta wiadomość uspokoiła króla. – Będę ci wdzięczny Konas, jeżeli będziesz go obserwował i dasz mi znać gdyby coś się stało.
- Wasza wysokość może być spokojny. Będę miał na niego oko.
Król uśmiechnął się lekko i wyszedł z komnaty. Konas wrócił do przygotowywania leków, które mu przerwał wcześniej król.