Wampiry 4
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 19 2012 10:02:47
Dwie sylwetki stały na dachu jednego z kasyn wpatrując się w świecące przed nimi miasto. Jedna z nich powoli kucnęła pociągając nosem.
- Aldman?
- Yhm?
- To twój syn, prawda?
Wampir spokojnie pokiwał głową.
- Nie powiesz mu?
- A po co? - mężczyzna poprawił kapelusz – Nie ma to najmniejszego sensu.
- Wiesz, na pewno coś podejrzewa. To tylko kwestia czasu gdy się dowie.
- Możesz mu powiedzieć, że to ty jesteś jego rodzicem. I tak już chyba tak sądzi.
Karsten uśmiechnął się delikatnie.
- Tak, mogę to zrobić. To będzie przyjemność. Lecz martwi mnie to, że niedługo zapewne umrze.
- Nie martw się bracie. Zrobię wszystko aby tak się nie stało. Wszystko.
Wampir o białych włosach objął brata ramieniem.
- Powtarzam Sybilli, że nie jesteś zły, tylko tak udajesz, ale ona nie chce wierzyć.
- Pewnie dlatego, że tylko przy tobie się tak zachowuję.
- I przy Bardulfie. Pamiętam jego dumę gdy okazywał się silniejszy od ciebie...
- Przestań – przerwał mu Aldman wstając gwałtownie – To było dawno temu. Zbyt dawno.
Spokojnie rozłożył ręce i zaczął wymawiać jakieś niezrozumiałe słowa. Karsten spojrzał smutnym wzrokiem na brata, który zdawał się pochłonięty rzucaniem potężnego czaru. Otworzył usta by powiedzieć to co mówił od lat - „Zemsta nic nie da”, lecz wiedział dobrze jaka będzie odpowiedź. Zrobił parę kroków w tył, gdy Aldman zaczynał nieświadomie wytwarzać wokół siebie odpychające pole. Sięgnął po krzyż zawieszony na szyi i pocałował go delikatnie.
Panie Boże, prosiłem cię o to już wiele razy, lecz proszę wybacz mojemu bratu. Robi to przez miłość dla naszego rodzeństwa. Wiesz Panie, że jest on dobrym człowiekiem. Niech ten jeden czyn, nie przesądza o jego życiu i dobrym sercu.
- Skończ Karstenie.
Wampir puścił krzyż i spojrzał na brata.
- Kiedy ostatnio go widziałeś?
- Rozmawiałem z jego posłannikami.
- Gabrielem? I co? Sądzisz, że to dowód, że Nadzorca wciąż tam jest?
- Wciąż wydaje wyroki.
- Masz dowód, że to on a nie jego podwładni bawią się w szefa?
- Wierzę w to. Wierzę, że czuwa nad nami wszystkimi.
Aldman wsadził dłonie do kieszeni wbijając wzrok w horyzont.
- Gdyby to była prawda to Astaroth już dawno by nie żył.
- Wiesz dobrze, że to na tym nie polega.
Wampir westchnął ciężko.
- Tak wiem – odparł. - Chodźmy do kolejnego punktu.


Alicja znów patrzyła uważnie na swoje dłonie. Oglądała je powoli obracając, gdy ktoś wszedł do pokoju. Aamon wszedł do środka i ukłonił się nisko.
- Doszedłeś już do siebie, Panie?
Dziewczyna spojrzała na sługę i uśmiechnęła się lekko.
- Znalazłeś mi bardzo dobre ciało. Jest na tyle silne, aby utrzymać mnie przez jakiś czas.
- Dziękuję Panie. Cieszy mnie to.
- Lecz zacznij już szukać następnego. W końcu trzeba będzie je zmienić. Przygotowaliście już dom?
- Już jesteśmy niemal gotowi, Panie.
- Świetnie. Musimy w końcu odpowiednio powitać naszych starych znajomych, prawda? Sprawić, żeby nie mieszali się w nasze sprawy przez odpowiednio długi czas.
Alicja spojrzała przez okno na miasto i pociągnęła mocno nosem. Ach, kochane naiwnie duszyczki w Mieście Gniewu. Minęło sporo czasu od kiedy ostatni raz temu tutaj byłem, lecz dobrze wiem jak świat się zmienił. Jest dużo więcej możliwości aby zamienić go w coś bardziej przyjaznego dla demonów. Ludzie stali się bardziej zgnili, w ich sercach jest więcej mroku. Och, to zapowiada się na świetne stulecie! I wszystko zgodnie z zasadami. W końcu do czego może się doczepić Nadzorca, jeśli nie będzie robił krzywdy ludziom a jedynie sugerował im co mają zrobić? W twoim prawie są pewne luki starcze a nie zmienia się ich w czasie gry, prawda?


Dean spojrzał na stojącą w drzwiach parę. Powstrzymał z trudem Georga od wstania, który zamiast tego zacisnął mocno pięści.
Karsten uśmiechnął się na ich widok i ukłonił się lekko.
- Witam, miło mi poznać.
Mężczyzna nie odpowiedział zaciskając jedynie usta.
- Czego tu szukasz?
- Chcę być z Deanem...
- Mówiłem mu, żeby tego nie robił, ale się uparł – przerwał mu mężczyzna spoglądając z przestrachem Aldmana.
- Dlaczego? - spytał się uspokajającym głosem Karsten – Co powiedział ci Dean?
- Nic szczególnego – odparł George – Mnóstwo ogólników, z których dowiedziałem się tylko, że jest przerażony. Nie zostawię go, póki nie dowiem się co się dzieje i kim jesteście. Na podstawie tego co tutaj widzę mogę was oskarżyć o zastraszanie albo szantaż.
- Twój chłopak umiera i nie wiem czy możesz cokolwiek zrobić – powiedział spokojnie Aldman.
- Co?! - George spojrzał na Deana – Czy to prawda?
Chłopak pokiwał powoli głową spuszczając wzrok. Mężczyzna przytulił go mocno a po chwili odwrócił się z wyrzutem do pozostałej trójki.
- A wy nic z tym nie zrobicie?
- Zrobimy – odparł Karten – Nie pozwolimy, aby Dean umarł. Jednak zgodnie z wolą mojego rodzeństwa, musi najpierw dla nas coś zrobić.
- Co takiego?
- To skomplikowane.
- Jeżeli od tego zależy życie Deana, to nie jest skomplikowane.
- Jesteśmy tu...
- Nie muszą wiedzieć – przerwał mu ostro Aldman.
Nastała napięta cisza. Karsten spojrzał na brata, który podniósł lekko kapelusz odsłaniając czarne oczy. Gdy Dean dostrzegł je, poczuł jakby jego ciało pochłonęła bezdenna otchłań. Wziął głębszy oddech i z trudem odwrócił wzrok. Białowłosy wampir wykonał niemal niedostrzegalny ruch głową, a Aldman niemal w tej samej chwili znalazł się obok brata. Sybilla zerwała się patrząc z niepokojem na rodzeństwo, lecz Karsten uspokoił ją unosząc dłoń.
- Należy mu się to jako – wampir zawahał się przez chwilę – jako mojemu synowi. Chcę żeby wiedział.
Dean otworzył szerzej oczy słysząc te słowa. Karsten jednak kontynuował.
- Naraża dla nas swoje życie, chyba jesteśmy mu to winni, nie sądzisz?
- Nie. Nie robi nam łaski, w każdej chwili możemy skrócić jego męki. Sami też byśmy sobie poradzili.
- Dobrze wiesz, że nie zdołalibyśmy tak łatwo zdobyć dowodów.
- Dowodów? Chyba jego krwi. Dawno nie piłem krwi demona.
- Aldman, nie możemy...
- Jesteś pewien? - wampir zmrużył oczy – Myślisz, że boję się tego twojego skrzydlatego przyjaciela?
Mężczyzna osunął niżej kapelusz, lecz jeszcze przez dłuższą chwilę nie ruszał się z miejsca. Wreszcie po długich minutach machnął w kierunku Iana, który przez cały czas siedział spokojnie w krześle, a jego wzrok stał się pusty. Aldman kiwnął lekko głową i skierował się w stronę fotela.
- Ponad dwa tysiące lat temu – zaczął Karten jak tylko jego brat usiadł – Istniało dokładnie czternaście wampirów czystej krwi. Wszyscy oni byli rodzeństwem. Kiedy się narodzili, pośród demonów pojawił się zamęt, ponieważ wampiry były tak samo silne jak one, a niektóre z nich nawet potężniejsze. Postanowiono pozbyć się „obcych”, a na sam początek zlikwidowano najsilniejszych z nas – bliźniacze siostry : Adelaidę i Brunhildę. Walczyły one dzielnie, zabiły setki demonów, lecz potyczka trwała wiele dni. Zbyt wiele promieni słońca. - Karsten przerwał na chwilę – Gdy nasze siostry zginęły, podzieliliśmy się. Niektórzy nas postanowili się ukryć, inni pomścić to co się stało. W ciągu kolejnych lat trwała w podziemiach niewyobrażalna rzeź. Nadzorca nie dostrzegał tego, gdyż był to również czas wojen pośród ludzi, a On zawsze bardziej ich kochał i wolał kierować swój wzrok w ich stronę. Kiedy wreszcie zorientowałem się, że walka jest przegrana, była już za późno. Została nas jedynie piątka, a na placu boju jedynie Aldman – z trudem udało mi się go odciągnąć. Ukryliśmy się. W ciągu kilku kolejnych lat zginęli nasi dwaj bracia i zostaliśmy tylko my. Podczas następnych wieków, udało nam się złapać przywódców demonów tego okropnego planu, lecz został wciąż jeden. Uciekł przed nami do podziemi, lecz świat zmienił się. Nie trwa już tyle wojen co kiedyś, więc uwaga Nadzorcy jest skierowana jest na wszystko i wszystkich. Astaroth chciał skorzystać z tego, że jeśli spróbujemy zrobić cokolwiek, co mogłoby przyczynić się do rozlewu krwi, Nadzorca zajmie się nami a on wyjdzie na męczennika, pośród innych demonów. Jesteśmy zmuszeni do zebrania na niego dowodów tego, co stało się tysiące lat temu i skłonić Nadzorcę aby go ukarał.
- Astaroth jest już w mieście i zbiera siły. -dodała Sybilla – Teraz kolej na nasz ruch.
Dean otworzył usta, lecz zaraz jednak je zamknął. Zmarszczył brwi patrząc na George, lecz ten wydawał się jeszcze bardziej zszokowany od niego.
- To bardzo smutne, lecz co ja mam zrobić?
- Wprowadzić nas. Wiemy gdzie on się znajduje, lecz jeśli zbliżymy się będzie o tym wiedział. Aldman i Karsten poczynili odpowiednie kroki aby osłabić jego zmysły, lecz nasza aura i tak jest za silna. Lecz ty możesz zdołać się prześlizgnąć i wywabić Astarotha poza ochraniany budynek.
- Mam wywabić jakiegoś super demona, za którym uganiacie się od czasów Cesarstwa Rzymskiego?
Karsten kucnął przed nim biorąc go za rękę
- Jestem pewien, że ci się uda. Jak tylko wyjdziesz na zewnątrz, zacznę cię chronić i nie pozwolę, aby coś ci się stało. Obiecuję.
Dean przeniósł wzrok na krzyż wiszący na piersi mężczyzny a następnie powoli pokiwał głową. Nagle usłyszał jak siedzący obok niego George chrząka niepewnie.
- Eee, nie wiem co się dzieje... To co mówicie... Trochę, trochę trudno w to wszystko uwierzyć. - Dean – mężczyzna zwrócił się do niego – Chcę tylko żebyś był bezpieczny i szczęśliwy. Jeśli to co.. To co oni mówią jest chociaż w najdrobniejszej części prawdą, to narażasz się na niewyobrażalne niebezpieczeństwo.
- Wiem George.
- Nie chce cię stracić.
- Muszę. Jeśli tego nie zrobię, to i tak długo nie pożyję. Wolę zaryzykować.
- Nie mogę cię stracić... Nie mogę...
- George.
- Tak bardzo cię kocham. Wiesz o tym, prawda?
Dean uśmiechnął się delikatnie.
- Tak wiem. Zawsze wiedziałem.
Pochylił się i pocałował mężczyznę delikatnie w usta. To on był zawsze dla niego bezpieczną przystanią. Ostoją. Lecz gdy przychodziło do Deana, to George nie potrafił się opanować.
- Wrócę.


- Vincent? Dobrze się czujesz?
Mężczyzna spojrzał przed siebie zamglonym wzrokiem.
- Ile to już dni?
- Trzy. Powinien już być czysty.
- Ale smaku się nie zapomina.
- Ugryzłaś kiedyś Dhampira, Sybillo?
Gdzieś ponad jego głową rozległ się kobiecy śmiech.
- Dawne czasy, braciszku. I uwierz mi – nie chce tego powtarzać, chociaż wbiłabym się w kark tego chłopaczka. Smaku się nie zapomina.
- Mówisz poważnie? To aż tak mocne?
Vincent jęknął chwytając się za pierś.
- Co się dzieje? Co mi zrobiliście?
Wampir zmrużył oczy wpatrując się horyzont i powoli zachodzące za nim słońce. Sybilla rzuciła mu woreczek z krwią jaki widuje się w szpitalach.
- Jedz, będziemy cię potrzebować za parę godzin.
Vincent zważył płyn w dłoni.
- Nie wiem czy to wystarczy.
- Nie martw się – odparł Karsten wskazując na stojący za sobą samochód – Mamy tego dużo więcej. W końcu szykuje się długo wyczekiwany łów.
Vincent spojrzał na samochód, przy którym stało parę osób a następnie zdezorientowanym wzrokiem na pochylającą się nad nim parę.
- Och, zapomniałam, że on o niczym nie wie. - zauważyła Sybilla – Vincent, jedziemy złapać jednego demona.
- Złapać?
- Tak, musimy się postarać, aby go złapać żywego. Potem będziesz musiał na jakiś czas zniknąć, bo przywołamy Nadzorcę. Rozumiesz?
Półwampir pokiwał powoli głową wbijając kły w woreczek z krwią.
- Załatwimy to a potem będziesz mógł znów spokojnie żyć – dodał Karsten – Może chciałbyś wrócić do domu?
Vincent spojrzał na swojego „rodzica” i odparł niepewnie.
- Wolałbym nie sprowadzać na ciebie kłopotów.
- Wiesz, że nie możesz całe życie uciekać, prawda? To, że przez ostatnie stulecia nikogo nie zabiłeś i że starałeś się powstrzymać demonów chyba trochę łagodzi twój wyrok.
- Ty tak sądzisz. Nie wiem czy Nadzorca będzie tego samego zdania.
Vincent otarł twarz sięgając po następny woreczek i powiedział cicho.
- Chciałbym cię czasem odwiedzić. Dalej mieszkasz w Rokshire?
Karsten uśmiechnął się ciepło.
- Tak.
- Było tam zbyt spokojnie, nudno. Wszędzie nic poza lasami i łąkami. Ale minęło prawie 300 lat. Zapewne wiele się zmieniło.
- Nie tak dużo. W końcu ten teren należy do mnie. Nigdy go nie sprzedałem. To źle?
- Zawsze wolałem zgiełk miasta. Lubię jego pęd, czas wtedy szybciej mija. No i łatwość z zdobywaniu pożywienia. Tam wszystko było bardziej skomplikowane.
Mężczyzna oblizał wargi i spojrzał na niemal pusty woreczek.
- Ale... pojechałbym tam, na jakiś czas, jeśli byłoby to możliwe.
Karsten wyglądał teraz jakby otrzymał najpiękniejszy prezent a blizny na twarzy nieco się wygładziły. Powoli wstał i skierował się w stronę samochodu. Przesunął wzrokiem po opierającym się o koło Deanie a następnie podszedł do Aldmana. Usiadł obok niego spoglądając na rozjaśniony czerwonymi promieniami horyzont. Nie odezwał się. Jedynie objął brata ramieniem i dotknął palcami krzyża.



Dean rozejrzał się po okolicy. Gdzieś w wąskich uliczkach trwały ciemne cienie, obserwując go uważnie. Sam nie był pewien, które z nich były przyjazne, a które z nich były obserwatorami Astarotha. Mężczyzna chwycił się za głowę, którą znów przeszył ostry ból. Nagromadzenie magii w tych okolicach było nie do zniesienia. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł krew lecącą mu z nosa. Przesunął wzrokiem po ścianach budynku, czując, że w środku znajduje się co najmniej dziesięć osób i wszystkie są demonami. Jedna z nich miała jednak potężniejszą aurę. Gdy spróbował się na niej skupić, poczuł jak zapiera mu dech w piersiach. Przecież to niemożliwe! Nie da się złapać kogoś takiego!
Dean spojrzał na siebie, podświadomie wzywając pomocy, chociaż dobrze wiedział, że nikt nie jest w stanie nic zrobić. Zaklęcia obronne były zbyt silne a pentagramy znajdowały się zaledwie co kilka metrów. Zastanawiał się czy nie jest to trochę podejrzane, lecz Aldman rozwiał jego wątpliwości mówiąc, że to nic niezwykłego i że spodziewali się tego.
Dean wziął głębszy wdech i wbił wzrok w drzwi. Tak naprawdę to nie wiedział, co ma zrobić. Sybilla powiedziała mu jedynie aby wyprowadził Astarotha poza działanie pentagramów, lecz nie miał pojęcia jak to zrobić. Kobieta powiedziała, że instynkt pomoże mu postąpić właściwie, lecz Dean nie był tego taki pewien. Co właściwe ma robić? Rzucać na niego jakieś zaklęcia czy atakować? I niby jak mógł przeciwstawić się w tym samym czasie jeszcze dziewiątce demonów? Dean westchnął ciężko i obszedł dom podchodząc do tylnych drzwi. Po chwili wahania nacisnął klamkę i pchnął je pewnie wchodząc do środka.
Zanim mężczyzna zdążył zareagować, jakiś kształt pomknął w jego kierunku a po chwili poczuł wbijające się w jego pierś szpony. Dean szarpnął się i odrzucił demona od siebie na pobliską ścianę. Oparł się na jednym kolanie chwytając za piekące rany i spojrzał na wpatrujące się w niego pary oczu. Demony chwiały się na boki, jakby szykując się do ataku. Dean wypatrzył obok nich znajomą dziewczynę, która opierała się o ścianę z zaplecionymi na piersi rękami. Już chciał wymówić jej imię, lecz zamknął usta dostrzegając czerwone oczy. Nie, to nie Alicja, ona już dawno nie żyje. Przypomniał sobie jej matkę, która z nadzieją przyszła do nich, prosząc by odnaleźli jej córkę. Opowiadała, jak dobrą jest dziewczyną, mimo że trochę zagubioną w wielkim mieście. Lecz ta osoba już dawno odeszła.
To tylko powłoka – powiedział sobie Dean – Nie przejmuj się nią. To tylko powłoka.
Jak na jakiś ukryty sygnał, demon, którego przed chwilą odrzucił, wstał i ruszył w jego stronę zaś jeden z tych przed nim, również rzucił się na niego. Mimo że przedtem gdy patrzył na walkę Vincenta z demonem, nie potrafił nadążyć za ich szybkością, lecz teraz wszystko zdawało się odbywać w zwolnionym tempie. Z łatwością wyminął parę demonów a następnie ruszył przed siebie omijając kolejne. Czuł na ciele ból, gdy nie udawało mu się wyminąć niektórych szponów, lecz wciąż wpatrywał się w swój cel nie zbaczając z obranej ścieżki. Już sięgał ręką w kierunku ciała Astarotha, gdy nagle ktoś pociągnął go za nogi do tyłu. Dean uderzył głośno o podłogę, czując, że napastnicy rzucają się na niego. Mężczyzna kopnął mocno demona, który trzymał jego nogi i przeturlał się aż do ściany błyskawicznie wstając. Wiedział dobrze, że nie zwiększyła się jego siła ani sprawność fizyczna. Wyczuwał jednak całym ciałem gdzie są demony i potrafił z łatwością przewidywał ich ruchy. To, czy potrafił ogarnąć te wszystkie dane to co innego. Ból w głowie niemal go oślepiał i czuł kapiącą w nosa krew. Musiał wszystko jak najszybciej skończyć, bo miał niemiłe przeczucie, że jeśli jego misja się przeciągnie, to może tego nie dożyć.
Dean zrobił unik przed ciosem atakującego demona i szybko podbiegł w kierunku Astrarotha chwytając go za ubranie. W ostatniej chwili wydawało mu się, że dostrzegł u niego jakby uśmiech, lecz zignorował to. Nie miał czasu na zastanawianie się nad tym. Wyciągnął demona za drzwi, czując jak jego ciało szarpane jest przez napastników i niemal wyskoczył z nim przez linię pentagramów.
Astaroth uśmiechnął się spoglądając na otaczających go wampirów. Sybilla uniosła dłonie i zatrzymała biegnących w ich kierunku demonów zaś Aldman podszedł do kobiecej postaci.
- Długo czekałem na ten dzień – szepnął – Za długo.
Demon nic nie odparł. Wampir kontynuował.
- Tym razem nie uda ci się uciec. Załatwimy do raz na zawsze.
- Tak, masz rację. Okładaliśmy to za długo.
- Chyba nie sądzisz, że zdołasz nas zabić, co?
- Och – Astaroth uśmiechnął się szerzej – A kto powiedział, że chcę was zabić?
Demon zwrócił wzrok w stronę Vincenta, który przeleciał do tyłu parę metrów, jakby jakiś olbrzym mocno go uderzył. Karsten z Aldmanem rzucili się na dziewczynę, która cofnęła się o krok unosząc dłonie z namalowanymi na wewnętrznej stronie czerwonymi rysunkami. Białowłosy wampir otworzył szerzej oczy ze zdziwienia widząc je i uskoczył w ostatniej chwili gdy pomknęła w jego kierunku fala mocy.
- Tchórz! - wrzasnął Aldman kładąc rękę na twarzy demona i pchając do w dół do ziemi. Głowa Alicji uderzyła w chodnik z trzaskiem, lecz to, co powinno spokojnie zabić człowieka, jedynie sprawiło, że Astaroth się zdenerwował. Zerwał się i spojrzał z wściekłymi błyskami na wampiry. Vincent zdołał już wstać i rzucił się na demona, chwytając go za ramię, lecz ten po chwili zrzucił go z siebie. Dłonie dziewczyny znów uniosły się i skierowały w stronę wampirów. Aldman zdołał zrobić unik, lecz Karsten był trochę za wolny i jego ciało osunęło się na ziemię jak szmaciana lalka.
- Nie! - wrzasnął Dean podbiegając do leżącego ciała. Położył dłonie na jego piersi pochylając się nad jego twarzą. Nie oddycha – pomyślał - Nie oddycha! Zaraz, czekaj, przecież masz do czynienia z wampirem. To, że nie oddycha wcale nie oznacza, że nie żyje.
Odwrócił się spoglądając na Aldaman i Vincenta, którzy wciąż walczyli. Zauważył, że Astaroth raczej robi mnóstwo uników i odskoków. Trochę dziwnie to wyglądało i wydawało się, że potrwa to zaledwie parę chwil nim uda się im złapać demona, lecz tak się nie stało. Nagle Dean zdał sobie sprawę, co chce zrobić Astaroth. Gdy już krzyczał ostrzeżenie, było za późno. Demon skierował pieczęcie za swoich dłoniach w kierunku Sybilli, która zdołała odsunąć się trochę, lecz zaklęcie ugodziło ją w ramię. Kobieta złapała się za nie i osunęła na kolana, opuszczając barierę chroniącą ich przed poplecznikami Astarotha.
- Idziemy – usłyszał nagle Dean koło swojego ucha. Spojrzał na Vincenta, który założył sobie ramię Karstena na szyję i podźwignął go. Wstał i zauważył, że Aldman robi to samo z Sybillą. Zrozumiał, że walka jest już przegrana.










- Nic ci nie jest?
- Spokojne, jakoś z tego wyjdę. Co z Karstenem?
Po chwili wahania Aldman odparł.
- Nie wiem.
Sybilla spojrzała na leżącego na łóżku wampira. Wyglądał jakby spał, lecz kobieta wiedziała tak samo dobrze jak brat, że wcale tak nie jest.
- Fizycznie żyje – zauważyła – Lecz jego umysł...
Przerwała gdy Aldman wyprostował się kierując w stronę drugiego pokoju. Dean stanął obok Vincenta, który pochylał się nad ciałem Karstena. Chciał się spytać co się dzieje, lecz nie potrafił wypowiedzieć słowa. Nie wiedząc dlaczego czuł, że to jego wina. Wiedział, że coś jest nie tak. Dlaczego nie zareagował? Może wtedy to by się nie stało.
Nagle pośród ciszy rozległ się trzask i wszyscy w pokoju skierowali wzrok na Aldmana, który położył na stole Księgę Haagenti. Mężczyzna odrzucił na bok krzesła i dywan a następnie kucnął z kredą w ręce kreśląc na ziemi jakiś znak.
- Aldman co ty...? - spytała niedosłyszalnie Sybilla i nagle zdała sobie sprawę co się dzieje – Aldman! Co ty wyrabiasz?! Przestań! - kobieta próbowała wstać z fotela, lecz zaraz osunęła się na niego z powrotem z syknięciem – Nie możesz tego zrobić! Wiesz co się może z nami stać?
- Co się dzieje? - spytał Dean, dostrzegając, że Vincent widocznie pobladł.
- Aldman wzywa Nadzorcę.
Dean otworzył lekko usta patrząc znów na wampira, którego twarz pozostawała niewzruszona, lecz jego ruchy zdradzały wulkan emocji.
Nadzorca? Tyle o nim słyszał, że wydawało mu się, że osoba ta musi być chyba raczej czymś w rodzaju mitu niż czymś realnym. I kim właściwie jest? Co może zrobić? Dean zamknął oczy czując rozpierający ból głowy. Przed oczami przeleciało mu taka masa obrazów, że nie był w stanie nic z nich zrozumieć. Usiadł powoli masując sobie mocno skronie – trochę pomagało. Cholera, dostęp do jego biblioteki dhampirów, chyba na jakiś czas został ograniczony. A może na zawsze?
Aldman porównał swój znak do tego w Księdze a następnie przejrzał inkantacje. Po krótkiej chwili w pokoju rozległy się obce słowa przepełnione mocą. Sybilla zamknęła oczy jakby spodziewając się najgorszego zaś Vincent wpatrywał się przerażonym wzrokiem w okrąg, w którym zaczynał się pojawiać jakiś błysk. Deanowi zdawało się, że wszystko trwało niezwykle długo. Głos wampira rozlegał się gdzieś w oddali, jakby powielony echem drżąc nieznacznie zaś w pokoju nastała taka cisza, że słychać go było doskonale. Przedzierał on mężczyznę na wskroś, jakby dotykając każdej cząstki jego ciała. Zanim Dean zdążył się zorientować, w pokoju pojawił się ktoś jeszcze.
- O co chodzi?
- Nie wzywałem ciebie.
Postać nie odezwała się.
- Mam dosyć waszej bierności. Zrobicie coś z Astarothem czy nie?
- Na podstawie czego?
Aldman bez słowa wskazał na leżącego wampira. Dean odsunął się nieświadomie, jakby nie chcąc by wzrok przybysza napotkał jego ciało. Vincent trwał jednak, jakby zamieniony w kamień.
- Karsten – szepnął ze smutkiem Gabriel.
Podszedł do niego lekkim krokiem i dotknął z czułością policzka mężczyzny. Na dłuższą chwilę zamknął oczy a jego skrzydła nieco rozłożyły się. Dean jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że patrzy na istotę, którą do dziś uważał, za coś występującego jedynie w Biblii. Najprawdziwszego Anioła. Wreszcie po długich minutach Gabriel uniósł powieki i pocałował delikatnie wampira w czoło.
- Jak to się stało? - spytał przesuwając powoli palcami po zimnych policzkach Karstena.
- Namówił nas abyśmy zebrali dowody na to, co stało się wieki temu. Co Astaroth zaplanował. Sam wolałbym go zabić, lecz wiesz jaki on był.
Gabriel pokiwał głową uśmiechając się ciepło.
- Chciał go postawić przed oblicze Nadzorcy. Aby ten wykonał wyrok, na który czekaliśmy zbyt długo.
- Ten kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem – odparł Anioł.
- Wiem, że nie jesteśmy święci! Lecz dobrze wiesz, że zmieniliśmy się. Nauczyliśmy się jeść bez konieczności zabijania i uczymy tego samego nasze dzieci.
Vincent na te słowa drgnął wyraźnie. Anioł skierował na niego swój cudowny wzrok i przechylił głowę, jakby zastanawiając się co z nim zrobić. Dean poczuł jak Vincent wstrzymuje oddech próbując wytrzymać to spojrzenie.
- Zajmę się tym, lecz nie mogę wymazać tego co się stało – powiedział wreszcie – Karsten codziennie się modlił o wasze dusze, lecz to nie może zmazać wszystkich win. Rozlaliście za dużo krwi a wyroki na was zostały już wystawione. Najwyższy czas aby je wykonać.
Gabriel wstał. Wydawało się jakby jego postać wypełniła niemal całe pomieszczenie. Jego potężne skrzydła mieniły się białą poświatą w połowie rozłożone.
- Wezwałem cię żebyś zajął się prawdziwymi zbrodniarzami a ty chcesz nas ukarać? - spytał się drżącym ze wściekłości głosem Aldman patrząc jak Anioł wyciąga powoli miecz – Żartujesz?
Gabriel spokojnie skierował ostrze w dół i zaczął odmawiać jakąś modlitwę. Wampir zacisnął pięści i wyglądał jakby nie chciał oddać swojego życia łatwo. Powoli ściągnął kapelusz i płaszcz odrzucając je na bok. Skierował czarne oczy na Gabriela, który nie odrywał bacznego spojrzenia od wampira.
- Nie... - rozległ się umęczony szept – Proszę, nie rób tego.
Gabriel zamilkł i odwrócił się powoli w stronę łóżka, na którym leżał Karsten.
- Jeśli skrzywdzisz moich bliskich... to nigdy ci tego nie wybaczę...
Anioł wbił smutny wzrok w wampira.
- Wiesz, że nie mogę.
- Przenoszę na siebie ich winy.
Gabriel zrobił krok w jego stronę kręcąc głową.
- Nie rób tego.
- Za późno.
Karsten uśmiechnął się blado.
- Jaki czeka mnie teraz los?
Anioł zawahał się, lecz po chwili uniósł wysoko miecz. Wziął głębszy oddech i opuścił ostrze, lecz w ostatniej chwili zatrzymał je.
- Niech cię, Karsten! Dobrze wiesz, że nie mogę tego zrobić!
Schował broń do pochwy i klęknął obok wampira mówiąc jakby do siebie.
- Mogłem cię nie leczyć. Trzeba było cię zostawić w tamtym stanie. Bez wahania ukarałbym innych, lecz nie ciebie. Nigdy ciebie. Lecz muszę coś zrobić. Nie mogę tego tak zostawić...
- Pójdę z tobą.
Gabriel podniósł swoje piękne oczy, w których pojawiły się już pierwsze łzy.
- Naprawdę? Zrobiłbyś to?
- Bracie...
- Nie – przerwał cicho Karsten spoglądając na Sybillę – Chcę to zrobić. Chciałem od dawna, lecz czekałem aż dusza Aldmana będzie w końcu znów spokojna. Chciałem sprawiedliwości dla tych, którzy sprawili nam tyle cierpienia.
Kobieta uśmiechnęła się smutnie.
- Wciąż go kochasz?
- Tak – odparł mężczyzna patrząc znów na Anioła – I zawsze będę.
- Ale to oznacza... twoją śmierć.
- Żyłem już dostatecznie długo, wciąż przed nią uciekając. Nie boję się już śmierci. I gdyby nie Gabriel, to zapewne już dawno byłbym martwy. Nie płacz za mną siostro. Przecież wiesz, że w moim odejściu nie ma nic smutnego. Będę wciąż żył, tylko w innym miejscu. Mówiliśmy już o tym. Mieliśmy to załatwić nieco później, ale wiemy dobrze, że tak musi być.
Karsten spojrzał na Aldmana, który bez słowa kiwnął głową. Białowłosy wampir uśmiechnął się i zwrócił w stronę Deana prosząc go by podszedł.
- Mogę cię prosić o jeszcze jedną przysługę, Gabrielu?
Anioł bez słowa położył dłoń na ramieniu Deana, który krzyknął cicho chwytając się za głowę. Po chwili uniósł głowę i spojrzał na swoje ręce.
- Czuję się jakoś... pusto.
Karsten słysząc to położył głowę na poduszce i zamknął oczy. Gabriel pochylił się nad nim delikatnie całując jego usta a następie rozpłynął się w słabym świetle.
Dean wbił wzrok w leżące na podłodze dwa białe skrzydła a następnie uniósł wzrok na martwe ciało Karstena, które zmieniło się w popiół.
Więc to koniec? Wydaję się, że wszystko jest tak, jak być powinno, lecz... Anioł powiedział, że zajmie się sprawą Astarotha. Ale jak ma teraz wrócić do normalnego życia? Co teraz będzie z nim i Georgiem? Albo Ianem? Jak mamy to wszystko sobie poukładać?
Dean podskoczył gdy usłyszał za sobą potężny trzask. Odwrócił się błyskawicznie widząc jak Aldman trwa z ręką wbitą w ścianę nie odrywając wzroku od łóżka. I chyba dopiero teraz, widząc ten wyraz buntu u wampira, poczuł smutek. Zapewne nie poznał nawet w najmniejszym stopniu Karstena. Spotkał go przecież zaledwie parę dni temu, lecz czuł, jakby stracił bliskiego przyjaciela.
- Chciałem wierzyć, że jest moim ojcem – wyszeptał mężczyzna – Było by to wspaniałe. Lecz tak nie było, prawda?
Spojrzał wyczekująco na Aldmana. Ten powoli wyciągnął rękę ze ściany i pokiwał głową.
- Kim była moja matka? Czy to ta, którą znam?
- Nie. Zmarła ona tuż po porodzie. Nazywała się Elisabeth Morgan.
- Kochała cię? Czy tylko ją zauroczyłeś a potem porzuciłeś?
Aldman uśmiechnął się lekko. Chyba po raz pierwszy widział jak wampir się uśmiecha.
- Miłość... Tak, chyba mogę tak powiedzieć.
- Jakoś nie potrafię ci uwierzyć.
- Nie musisz – odparł spokojnie Aldman – Kompletnie mnie nie obchodzi twoje zdanie.
- Tak jak to, że jestem twoim synem?
Dean poczuł, że wampir przeniósł na niego wzrok.
- Krew z mojej krwi. Może jestem staromodny, lecz to więzy, których nie można porzucić. Nie ważne jak bardzo by się to nie podobało. Ochraniam i ochraniał cię będę do końca twojego marnego żywota i nie pozwolę, aby stała ci się jakakolwiek krzywda.
- A jednak chciałeś mnie wykorzystać jako mięso armatnie!
- Tak. Nie widziałem jednak w tym zagrożenia dla twojego życia.
Dean otworzył usta jakby nie wierząc w to co słyszy. Pójście do siedziby jednego z najgorszych demonów nie jest zagrożeniem dla życia?! Przecież to jakiś absurd!
Nagle usłyszał pytanie od wampira.
- Skąd wiedziałeś, że jestem twoim ojcem?
- Karsten nie umiał kłamać – odparł Dean – A Sybilla nie miała aury matki. Bez urazy – dodał zwracając się do kobiety, która wciąż siedziała w fotelu – Ponieważ nie było więcej wampirów, to zostałeś ty. Nie byłem zbytnio tym domysłem szczerze mówiąc zachwycony.
Mężczyzna raz jeszcze spojrzał na prochy Karstena a następnie rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Co teraz?
Aldman spokojnie przeszedł przez pokój w wziął swój kapelusz i płaszcz a następnie bez słowa wyszedł z mieszkania. Dean skierował pytające spojrzenie na Sybillę.
- Rozmawiałam o tym z moimi braćmi zanim się tu pojawiliśmy. Zgodnie postanowiliśmy, że jeśli nasza misja się powiedzie, to załatwimy najważniejsze sprawy a następnie odejdziemy.
- Dokąd?
Sybilla pokręciła głową jakby Dean nie do końca zrozumiał o co jej chodzi.
- Nie jesteśmy bogami ani herosami. Jesteśmy zwykłymi istotami, które zostały obdarzone niezwykłymi umiejętnościami. Długowieczność jest zaś klątwą i darem zarazem. Życie nuży i boli. Po wiekach odnajdujesz coraz mniej szczęścia czy dobrych chwil. Po jakimś czasie stwierdzasz, że nie żyjesz, lecz trwasz. Trwasz poprzez historię jako niemy widz. - Sybilla zrobiła krótką pauzę i z naciskiem dodała – Postanowiliśmy odejść. Zapewne zrobimy to gdy każde z nas załatwi wszystkie swoje sprawy. Karsten chciał pożegnać wszystkie swoje dzieci, zaś Aldman miedzy innymi doczekać twojej śmierci.
- Więc... chcecie umrzeć?
- Wydaję ci się to dziwne? Gdy stykasz się ze śmiercią tak często jak my, to powoli ją akceptujesz.
- Aldman nie wyglądał jakby tak się czuł.
Sybilla uśmiechnęła się.
- Uwierz mi, dla niego to niewyobrażalny postęp. Kiedyś, gdy zabito naszych braci jego zimna furia potrafiła być przerażająca. Z trudem udawało się go uspokoić. Od niemal zawsze najbardziej pogodzonym ze śmiercią był oczywiście Karsten jako ten, który był najbliżej wiary. Dla niego umrzeć to trafić do lepszego miejsca.
- Właśnie – zauważył Dean – Ten... Gabriel przypominał mi Anioła. To znaczy, że Nadzorca jest... Bogiem?
- Pojęcie Anioła wymyślili ludzie podczas spotykania tych istot. Jeśli zaś chodzi o Nadzorcę to można powiedzieć, że ma uprawnienia Boga, lecz nim nie jest.
- Och, już myślałem, że właśnie jako pierwszy znalazłem niezbity dowód na istnienie Boga.
- Ależ Bóg istnieje! - odparła Sybilla powoli wstając – Każdy z nas ma własnego w sobie. Mój siedzi na potężnym złotym tronie zaś pod jego stopami jest góra czaszek i kości. A twój?
- Eee, chyba coś... innego – odparł niepewnie Dean czując dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
Kobieta spokojnie stanęła koło drzwi czekając aż Vincent pomoże jej ubrać płaszcz. Mężczyzna spojrzał na nich jakby nie za bardzo wiedząc co się dzieje. Wreszcie zadał pytanie, które chodziło mu od jakiegoś czasu po głowie.
- Zobaczę was jeszcze?
- Nie sądzę, Dean – odparł Vincent uśmiechając się lekko – Ale wybacz, że cię w to wszystko wciągnąłem. I cieszę się, że nic ci się nie stało. Tak samo jak twoim przyjaciołom.
- Właśnie! A co z nimi? Jak mam im teraz coś wytłumaczyć? Jak...
- Nie martw się – przerwała mu kobieta – Aldman jak sądzę właśnie czyści ich pamięć.
- CO?!
- Chyba nie chcesz żeby pamiętali to co usłyszeli, prawda?
- To po co im to wszystko mówiliście?!
- Żebyś nie czuł się w tym wszystkim osamotniony. Również przecież myśleliśmy, że umrzesz w ciągu kolejnych dni a Karsten nalegał abyśmy pozwolili im usłyszeć prawdę. Dekalog, nie kłam i te sprawy. Nie martw się – dodała Sybilla wychodząc na zewnątrz – Tobie raczej nie wymażemy wspomnień, w ramach rekompensaty za to, co ci zrobiliśmy. Lecz nie rozpowiadaj o tym głośno, dobra?
- Kto by mi uwierzył...?
Drzwi zamknęły się za parą a Dean miał wrażenie, że również jakiś rozdział w jego życiu.










- George? Wróciłeś?
- Jestem w kuchni!
Dean wszedł tam powoli spodziewając się najgorszego. George w kuchni brzmiało trochę jak oksymoron. Wsadził głowę do pomieszczenia wypatrując śladów spalenizny.
- Nie bój się – powiedział mężczyzna całując go na przywitanie w policzek – Zamówiłem u Doyla.
Dean nie ukrył ulgi słysząc to. Usiadł ciężko w krześle.
- Wcześnie dziś wróciłeś. Co się stało?
- Zwolniłem się wcześniej. Ostatnio pracowałem po nocach, więc postanowiłem ci to jakoś wynagrodzić. - mężczyzna posłał mu swój najpiękniejszy uśmiech – Napracowałem się wiesz? Mam nadzieję, że przestaniesz się na mnie obrażać.
- Nie obrażam się – odburknął Dean.
- Aha, jasne. Ja swoje wiem i nie udawaj. Znam cię stanowczo za długo.
Od wydarzeń z Las Vegas minęło już prawie pół roku. Dean zdołał znaleźć pracę w oddziale CBI w miarę blisko miasta. Codziennie musiał dojeżdżać jakąś godzinę, lecz nie był to zbyt wielki wysiłek. George nadal pracował w policji. Czasem nawet wspólnie pracowali nad tymi samymi sprawami. Ian zaś dalej prowadził swój mały zakład detektywistyczny i nawet nieźle mu szło. Głównie zarabiał na niewiernych mężach, którzy zapominali się w Mieście Grzechu.
Dean spojrzał przez okno.
Wszystko było... normalne. Czasem wydawało mu się, że widzi jakąś znajomą twarz w tłumie lub cień, który go obserwuje. Wydawało mu się również, że wyczuwa demony pośród osób, które ocierają się o niego na ulicy. Lecz wszystko wydawało się snem, marą, która nie chciała przyoblec w namacalny kształt. Jakby była echem z przeszłości. Czasem zastanawiał się, czy to co się stało było prawdą? Zdawało mu się, że zapomniał niektórych rzeczy. Nie potrafił sobie przypomnieć niektórych nazwisk czy miejsc. A może ktoś jednak mu w tym pomógł?
Co się działo teraz z Sybillą? Czy nadal krąży po świecie, czy postanowiła już go opuścić? A Vincent? Nie musi przecież już uciekać, przed wyrokami Nadzorcy. Dokąd się więc udał?
No i Karsten. Dean spojrzał na niebo, po którym leniwie przesuwały się szare chmury. Ciekawe czy jest szczęśliwy? Miał cichą nadzieję, że kiedyś ujrzy jego i Gabriela. Uśmiechnął się do siebie, dotykając krzyża na swojej szyi. Sam nie wiedząc dlaczego postanowił odnaleźć własnego Boga. W końcu okazało się, że nie siedzi on na złotym tronie. Nie ma długiej jasnej brody ani korony na głowie. Nie jest potężny ani wszechmocny. Żyje wśród nas, zwykłych ludzi pomagając nam pozostać dobrymi. Trochę jak stróż, który próbuje przekonać nas, że warto pomagać innym. Jego własny Bóg.


KONIEC