Wampiry 2
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 19 2012 09:57:32
Vincent spojrzał na horyzont. Pierwszy raz chyba w życiu czuł lęk przed zmrokiem i chyba pierwszy raz chciał, aby dzień trwał o parę godzin dłużej.
Rysowanie pieczęci zajęło Isaacowi, więcej czasu, niż się spodziewał. Mimo nalegań, żeby się pospieszył , starzec wciąż powtarzał, ze wszystko musi być niezwykle dokładne inaczej nie zadziała. Wampir spojrzał na dom i znów mimowolnie zasłonił sobie usta dłonią. Ostatnio skupienie magii w tym miejscu była nie do zniesienia a dziś jest jeszcze gorzej. I nie tylko to się zmieniło. Pojawiło się bicie serca, niezwykle ciche, lecz był pewien, że to człowiek.
Znów spojrzał na horyzont klnąc pod nosem.
- Isaac, nie mamy już czasu...
Goldman nie odezwał się sprawdzając jeszcze raz znaki w okręgach z tymi na pożółkłej stronicy. Vincent zacisnął palce spoglądając z niepokojem na dom. Nie mieli już czasu.
Nagle odwrócił się czując, że ktoś im się przygląda. Za opustoszałym domem naprzeciwko, pojawił się jakiś cień, który niezwykle szybko zniknął. Vincent zmrużył oczy i po chwili jego sylwetka rozmazała się, gdy pobiegł w tamtą stronę. Kilka sekund później, trzymał już mężczyznę za szyję, przygwożdżając go do ściany.
- Oszalałeś? Co ty tu robisz?
Dean szarpnął się, lecz nie potrafił się wyrwać z jego uścisku. Po chwili zaczął szybciej oddychać, próbując złapać oddech. Vincent zawahał się, lecz lekko rozluźnił uścisk. Cholera, wiedział, że czuł jakby ktoś ich śledził. Człowiek spojrzał na niego twardo i warknął.
- Chce cię powstrzymać.
Vincent przechylił nieco głowę.
- To ja jestem tu tym dobrym.
- Co...?
Puścił mężczyznę, który osunął się na ziemię, chwytając za szyję.
- Jestem policjantem pod przykrywką.
Vincent wiedział, że to jest to kłamstwo, którego nie dało się podważyć, lecz dawało natychmiastowy efekt. Rzadko go używał, lecz to była jedna w tych okazji. Dean powoli wstał patrząc na niego z większym zaufaniem.
- Dlaczego więc mnie nastraszyłeś?
- Mogłeś zaprzepaścić wielomiesięczne śledztwo.
Wychylił się zza rogu patrząc na Isaaca, który wydawał się już skończyć.
- A teraz jeśli mógłbyś być tak dobry, to zabierz się stąd, chyba, że chcesz być aresztowany za utrudnianie pracy policji.
Mężczyzna pokiwał powoli głową i zaczął się wycofywać. Vincent stał chcąc przypilnować, aby się naprawdę oddalił, lecz nagle poczuł uderzenie mdłości. Odwrócił się za siebie trzymając za głowę i zaklną widząc Rashaveraka stojącego w drzwiach. Rozglądał się po ulicy, lecz Vincent wiedział, że niczego nie zobaczy. Isaac otoczył się ochronnymi zaklęciami, które jednak nie były niezawodne. Demon pociągnął nosem i skierował swoje oczy w miejsce, gdzie stał starzec.
Niemal w tym samym momencie co Rashaverak, Vincent ruszył w tamtą stronę. Zdołał złapać demona parę metrów od Isaaca i odsunąć go od kręgów.
- Zaczynaj! - ryknął w jego stronę walcząc wciąż z demonem.
Stanął naprzeciwko Rashaveraka napinając mięśnie. Ten uśmiechnął się na jego widok.
- Elijah, miło cię widzieć. - otworzył usta ukazując szereg ostrych zębów – Dawno się nie widzieliśmy. Kiedy to było?
- Podczas wojny o sukcesję hiszpańską – 1704.
- Aach, no tak. To były niezłe czasy, nie sądzisz?
Roześmiał się ochrypłym głosem widząc minę Vincenta.
- Nieźle wtedy szaleliśmy. Byłeś wtedy prawdziwą bestią.
- Dawne czasy.
Demon przeciągnął się robiąc w jego stronę krok.
- Przyznaj, że to lubiłeś. Mogłeś puścić wodze bo podczas wojen nawet Nadzorca cię nie widział. Pamiętam, jak wyrżnąłeś parę wiosek a potem stałeś wokół trupów żywiąc się ich krwią. - zrobił kolejny krok - Dlatego żal mi, gdy muszę zabić jednego z was. Wampiry są prawdziwie wspaniałymi istotami.
Nim zdążył się zorientować, Rashaverak rzucił się na niego wbijając kły w jego klatkę piersiową.

Dean wracał na przystanek nie potrafią uwierzyć, że trafili z Ianem na trop jakieś większej afery. Trochę nie potrafił dowierzyć temu co się stało. Dlaczego Ian udawał, że mężczyzny nie ma w mieszkaniu? Może policjant go do tego zmusił? Tak. To było jedyne racjonalne wyjaśnienie.
Dobrą stroną było to, że zajmą się tym gliniarze. Zatrzymał się jednak nagle, gdy usłyszał za sobą jakieś hałasy. Gdy się odwrócił, zobaczył strojących naprzeciwko siebie mężczyzn, który po chwili zaczęli ze sobą walczyć z nadnaturalną prędkością. Przyglądał się temu wszystkiemu, jakby oglądał jakiś film. Mimo zdrowemu rozsądkowi, ruszył w ich stronę, gdy zobaczył, że chłopak, z którym rozmawiał, zaczyna coraz bardziej krwawić.
Napastnik powalił go na ziemię i ku przerażeniu Deana odgryzł spory kawał jego ramienia. Vincent krzyknął z bólu i uderzył mocno mężczyznę, sprawiając, że uleciał lekko w powietrze. Wykorzystując ten moment błyskawicznie wstał i ponowił uderzenie, tym razem nogą. Przeciwnik wyglądał jednak, jakby to wszystko nie sprawiało mu większego bólu. Uśmiechnął się i chwycił Vincenta za kostkę a następnie odrzucił go parę metrów od siebie jak szmacianą lalkę.
Dean chwycił w jedną ręką drewnianą belkę, która leżała a w drugą wyciągnął telefon wybierając numer policji.

Vincent przetoczył się na drugi bok i zamarł widząc, że Rashaveraka nie ma już w pobliżu. Spojrzał w kierunku Isaaca, który mimo tego, że był przerażony, to wciąż wypowiadał zaklęcia. I był cały. Odwrócił się czując czyjąś obecność po jego prawej i zamarł widząc znajomego mężczyznę, który w jednej ręce trzymał deskę a w drugiej telefon. Demon musiał go zauważyć i ruszył w jego stronę z okropnym rykiem. Ku zdziwieniu Vincenta, człowiek jedynie mocniej zacisnął palce na desce, lecz nie ruszył się o krok.
Już otwierał usta krzycząc by uciekał, gdy nagle Rashaverak zatrzymał się i spojrzał w kierunku domu. Vincent wykorzystał ten moment i podbiegł do Isaaca chwytając go za ramię a następnie ruszył w stronę człowieka.
Dziesięć minut później byli już w mieszkaniu Isaaca. Vincent położył się na podłodze dysząc ciężko.
- Skąd wiedziałeś, że już skończyłem?
Chłopak spojrzał na starca mglistym wzrokiem.
- Nagle poczułem jakby głowa miała mi eksplodować, a potem wszystko ucichło. Chyba trafiłem, prawda?
Isaac pokiwał głową biorąc szmatkę do ręki i zaczął przemywać jego rany. Vincent odepchnął go od siebie z grymasem, lecz nie zdołał się podnieść.
- Ale i tak mamy problem.
- Co zamierzasz zrobić?
Po niezwykle długiej chwili ciszy, chłopak w końcu odparł.
- Zawiadomię Nadzorcę.
Goldman przyglądał mu się niepewnie jakby czekając na ciąg dalszy.
- To dobrze prawda?
Vincent skrzywił się lekko i pokręcił głową.
- Pamiętasz jak ci mówiłem, że od dawna uciekam? To właśnie przed nim. Jest na mnie wystawiony wyrok.
- Dlaczego?!
- Powiedzmy, że jak byłem młodszy, to puściły mi hamulce i wyrżnąłem całe miasto.
Starzec na te słowa zamarł a jego twarz stała się nieco bledsza. Widząc strach w jego oczach, Vincent westchnął.
- Myślisz, że dlaczego jest nas tak mało, co?
Widząc, że Isaac nie jest w stanie nic powiedzieć, sam sobie odpowiedział.
- Wampiry całe życie czują ogromny głód. Szczególnie tuż po przemianie. Oczywiście każdy z nas zna reguły nadane przez Nadzorcę, lecz wszyscy o nich zapominają, gdy tylko poczują odrobinę krwi. - zamknął na krótką chwilę oczy – Cudowny smak... - po chwili opamiętał się i znów podniósł powieki i spojrzał na Isaaca srebrnymi oczami – Nie zabijać ludzi – to jedna z głównych zasad. A my z natury jesteśmy mordercami. - uśmiechnął się pokazując długie kły – Cholernie dobrymi mordercami, no i za to niestety musimy płacić. Kwestią przetrwania jest u nas silna wola...
- CO SIĘ KURWA DZIEJE?!
Vincent urwał nagle i spojrzał w kąt na Deana, który stał wciąż trzymając w ręku belkę i patrzył na nich ze strachem i wściekłością zarazem. Goldman jakby odzyskał nieco koloru mogąc oderwać się od nieprzyjemnego tematu. Zwrócił się w stronę mężczyzny z miną dobrotliwego staruszka.
- Chyba to co widziałeś i usłyszałeś powinno ci wystarczyć.
- To się nie działo naprawdę! - Dean dyszał ciężko, jakby wypowiadanie tych słów sprawiało mu niezwykłą trudność – T-To były halucynacje, jakiś dowcip..
Isaac zignorował go i zwrócił się jeszcze raz do wampira.
- Nie mógłbyś go, no wiesz, zauroczyć?
- Nie. Nie wiem dlaczego, ale nie działa to na niego.
Zaraz jednak pojawił się błysk w jego oczach.
- Mam jednak lepszy pomysł jak go przekonać.
Isaac nagle zrozumiał o co mu chodzi, gdy Vincent przejechał powoli językiem po kłach.
- Nie, nie, nie. To zły pomysł, Vincent, proszę, nie...
Jednak było za późno. Kilka uderzeń serca później, chłopak już wgryzał się w gardło mężczyzny, opierając jego plecy mocno o ścianę.


- Potraktuj to jako zapłatę za uratowanie życia.
Dean nie odzywał się przytrzymując ranę na szyi dłonią.
- Wiesz nie chce mi się już ci tego wszystkiego tłumaczyć. Ale mam do ciebie sprawę
Podał chłopakowi wodę, którą ten przyjął jakby była jadem węża.
- Zanim wezwę Nadzorcę, to muszę zebrać nieco dowodów na Aamona. - widząc jego całkowitą dezorientację dodał – To kolega tego faceta, który próbował wyrwać ci flaki.
Dean pokiwał delikatnie głową nie odrywając od niego oczu. Widząc pewien postęp, Vincent kontynuował.
- Z racji tego, że mam trochę mało czasu nim Aamon zrobi się tak wściekły, że zacznie łamać pewne obowiązujące nas zasady aby urwać mi łeb, potrzebuję kogoś, kto może spokojnie chodzić za dnia. - Wskazał palcem mężczyznę z lekkim uśmiechem – Czyli ciebie.
Po tych słowach nastała niezwykle długa cisza. Wreszcie Dean opuścił rękę od rany i otworzył usta.
- Jesteś wampirem?
Vincent zerwał się łapiąc za głowę. Po chwili jednak uspokoił się znów zwrócił w stronę mężczyzny, z wyrazem cierpliwego rodzica. Kiwnął energicznie głową i zaplótł ręce na piersi, jakby spodziewając się dalszej serii głupich pytań.
- Jak mnie ugryzłeś, to znaczy, że się zmienię?
- Nie.
- Umrę?
- Nie.
- Tamci to...?
- Demony.
- Zabiją mnie?
- Być może.
- A teraz chcesz?
- Byś mi pomógł dla własnego dobra. - westchnął próbując dobrać odpowiednie słowa – Jeśli wsadzimy ich do więzienia, to nie będziesz musiał się już przejmować, że coś ci zrobią. To jak?
Dean pokręcił głową.
- To dla mnie za dużo, jak na jeden dzień. Mogę... pomyśleć?
Vincent kiwnął głową, lecz powstrzymał go, gdy tylko Dean chciał wstać.
- Przemyśl to tutaj. Lepiej będzie jak na razie nie będzie wychodził. Pamiętaj, że jeden z nich cię zobaczył i pewnie myślą, że jesteś w to jakoś zamieszany.
- Próbujesz mnie chronić?
- Tak, dopóki jesteś mi potrzebny.
Mężczyzna spojrzał na niego z ostrym błyskiem w oczach.
- Więc porzucisz mnie za pewną śmierć, jeśli się nie zgodzę? Gdzie tu jakikolwiek wybór?
Vincent uśmiechnął się odwracając do niego plecami i ruszając w stronę fotela.
- Widzę, że szok powoli mija i wracasz do formy. To dobrze, bo musimy szybko zacząć.
- Ej! Jeszcze się na nic nie zgodziłem!
Wampir mruknął coś w odpowiedzi i usiadł z sykiem na fotelu. Obejrzał swoje rany, które goiły się niezwykle wolno. Niech to szlag. Wiedział, że nie powinien tyle łazić po słońcu. Miał nadzieję, że zagoją się do jutrzejszej nocy.


Dean był wykończony tym co się dzisiaj stało. Nie tyle fizycznie co psychicznie. Próbował na wszystkie sposoby wytłumaczyć sobie co właściwie się dzisiaj stało, lecz wszystkie teorie szlag brał, gdy przypominał sobie obrazki z dzisiejszego wieczora.
No i jeszcze te przeklęte rany na szyi. Jednak najgorsza wydawała się myśl, że wlazł butami w jakąś małą wojenkę z typami, którzy nie mają skrupułów. Demony? Wampiry? To postacie z filmów fantasy. Nie coś, co spotyka się na co dzień.
Lecz nieważne jak bardzo się starał odsunąć od siebie myśl, że to wszystko może być rzeczywistością, coraz bardziej zaczynał to akceptować. Chyba w pewnym momencie stwierdził, że nie ma sensu negować tego co zobaczył, usłyszał i poczuł na własnej skórze. Lepiej będzie jak pomoże temu... dziwolągowi i wszystko się szybko skończy.

Sam nie wiedział, kiedy zasnął. Gdy się obudził, było już po dziesiątej. Sprawdził swoją komórkę – pięć nieodebranych połączeń od Iana. Cholera, przez to wszystko kompletnie o nim zapomniał. Będzie musiał potem wymyślić jakąś historyjkę, żeby go zbyt na pewien czas. Chociaż bardzo by chciał, żeby on również wiedział co się dzieje.
Wstał i rozejrzał się po mieszkaniu. Kilka metrów od niego na fotelu siedział z zamkniętymi oczami
Vincent. Mężczyzna mimo wszystko musiał przyznać, że jest on niezwykle atrakcyjny. Miał nieco drapieżne rysy twarzy, lecz nie wiedzieć czemu, dodawało mu to uroku. Kruczoczarne włosy cudownie kontrastowały z bladą cerą. Po chwili Dean zdał sobie sprawę, że coś tu nie gra. Zbliżył się trochę do chłopaka, by po chwili odskoczyć w przerażeniu.
Boże! On nie oddycha! Spojrzał na rany, które nie wyglądały tak źle jak wczoraj, lecz wciąż były liczne i niezwykle głębokie. Zerwał się i przebiegł po mieszkaniu w poszukiwaniu tego staruszka ze wczoraj, lecz go nie było. Chwycił za komórkę chcąc już wykręcić numer alarmowy, lecz zaraz porzucił ten pomysł. Przecież to jest wampir! Nie może go zobaczyć lekarz, bo od razu będzie podejrzany. Potem zamkną go w jakimś zakładzie na badania a on zostanie sam z grupą demonów! Spojrzał jeszcze raz na Vincenta, który nie dawał żadnych znaków życia. Co robić? Aaaa. Dobra Dean. Przypomnij sobie pierwszą pomoc ze szkoły. Dobrze, że akurat te zajęcia lubił. Chwycił mężczyznę pod pachy i położył na plecach. Sprawdził puls i tym samym powiększył swój strach. Nic. Nic nie wyczuł. Delikatnie odchylił jego głowę do tyłu, zatkał palcami noc, wziął głęboki oddech a następnie wdmuchał powietrze w usta mężczyzny. Szybko położył obie ręce w okolicach jego mostka i zaczął uciskać odliczając szeptem do trzydziestu. Kiedy w końcu to zrobił, znów pochylił się i wdmuchał powietrze w jego usta. Nagle jednak poczuł, jak ktoś mocno przytrzymuje go ramionami i po chwili zaczyna całować. Otworzył oczy i napotkał wesołe spojrzenie.
Wyrwał się mu i spojrzał wściekle na Vincenta.
- Co ty robisz?!
Chłopak położył się na boku podpierając głowę na ręce.
- Masz miękkie usta.
Gdy chłopak oblizał wargi, Dean poczuł jak na jego policzki wychodzi rumieniec.
- Dawno mnie nikt tak nie budził
- Myślałem, że nie żyjesz! - krzyknął w swojej obronie.
Vincent uniósł brwi i po chwili się uśmiechnął.
- Och, zapomniałem. Podczas snu moje funkcje życiowe tak zwalniają, że czasem można mnie pomylić z nieboszczykiem.
Spojrzał przez okno mrużąc oczy. Powoli wstał z ziemi i przeszedł z powrotem na fotel.
- Dobranoc – rzucił jeszcze zanim znów zamknął oczy.
Dean przyglądał mu się jeszcze prze chwilę z totalnym szokiem. Bezwiednie dotknął palcami ust a następnie szybko wstał zbierając swoje rzeczy. Po chwili szedł już ulicą z powrotem do swojego mieszkania.



Na polanie stał mężczyzna przeczesując czerwonymi oczami niebo. Po chwili pojawiło się kilka osób i stanęło w półokręgu wokół wściekłego Aamona. Demon zacisnął palce powoli w pięść a następnie je wyprostował. Spojrzał na swoich braci i wycedził przez zęby.
- Za długo się przygotowywałem aby teraz ta nędzna duszyczka wszystko zaprzepaściła.
Wśród zgromadzonym pojawił się szmer poparcia. Niektóre z bestii pokiwały szybko głowami sięgając po noże. Aamon poczekał aż znowu nastanie cisza a następnie kontynuował.
- Fakt, że wypowiadanie zaklęcia zostało przerwane, nic nie zmienia. Wciąż mamy odpowiednie naczynie. Jednakże – przesunął wzrokiem po demonach – Przydałoby się nauczyć pewnego wampira, manier. Nie sądzicie?
Ryk jaki się potem rozległ, wypłoszył ptaki z pobliskich drzew. Ryk pełen żądzy mordu.
- Znajdźcie go – martwego lub żywego.
Gdy większość osób opuściła polanę, zostały tylko cztery sylwetki. Jedna z nich podłubała długim paznokciem z zębie i zwróciła się do Aamona.
- Elijah miał do pomocy dwóch ludzi. Mógłbym się nimi zająć. Dawno niczego nie przekąsiłem.
- Dobra. Ale załatw to po cichu, nie chce mieć Nadzorcy na głowie. To by wszystko skomplikowało.
Pruslas pokiwał z zadowoleniem głową i po chwili rozpłynął się w czarnej mgle. Aamon przyglądał się jeszcze przez chwilę miejscu, gdzie stał kompan, aż nagle warknął cicho i powietrze wokół niego wyraźnie drgnęło. Pozostała dwójka demonów skrzywiła cofając się o krok. Po chwili jednak całe napięcie opadło tak samo szybko, jak się pojawiło. Aamon uśmiechnął się szeroko mówiąc.
- To co, Panowie? Chyba czas ponowić nasze przygotowania.

Dean wracał do mieszkania z mętlikiem w głowie, ale również przeświadczeniem, że nic na to nie poradzi. Miał jedynie nadzieję, że będzie w stanie szybko z tego wszystkiego się wywinąć i wrócić do normalnego życia.
Już wyciągnął klucz do mieszkania, gdy nagle zorientował się, że jego mieszkanie jest otwarte. Zacisnął pięść, wiedząc, że to nic nie da w walce w demonem i powoli wszedł do środka.
- Cześć Dean.
Mężczyzna mimowolnie otworzył usta widząc stojącą na środku jego salonu postać.
- H-Hej George. Co ty tu robisz?
Mężczyzna uśmiechnął się i podszedł do niego całując delikatnie w policzek.
- Ostatnio doszły mnie słuchy, że wplątałeś się w zaginięcie.
- Ja nie...
George uniósł brwi patrząc na mężczyznę tymi wspaniałymi oczami, przed którymi nie dało się oprzeć.
- Barman w klubie „Paradiso” powiedział mi, że szukałeś Alicji Highins, czy to prawda?
Dean mimowolnie przełknął ślinę, czując jak traci resztki wolnej woli. Cholera, dlaczego ten facet wciąż tak na niego działał? Powoli pokiwał głową. Mężczyzna przewrócił oczami.
- Dlaczego mi to robisz? Przecież prosiłem żebyś więcej nie pakował się w kłopoty.
Powoli Dean poczuł, że odzyskuje zdolność mówienia. Był nieco zaskoczony przybyciem byłego kochanka, lecz już się opanował.
- Wystawiłeś mnie a teraz się o mnie martwisz?!
Nagły wybuch jednak nie poruszył Georga. Był zbyt do tego przyzwyczajony.
- Zmieniasz temat – zauważył.
- Nie! Nawet nie wiesz co musiałem znosić, gdy mnie wywalili! Nigdy nie potrafię znaleźć pracy w zawodzie. Wszędzie mam przyklejoną plakietkę zdrajcy! Żadne laboratorium nie chce mnie przyjąć!
- Zasłużyłeś sobie na to wydając Mika.
- Fałszował dowody do cholery jasnej! Co miałem niby zrobić?!
- Więc w wyrazie zemsty postanowiłeś otworzyć biuro detektywistyczne? A do tego pewnie z Ianem?
- Tak, muszę przecież jakoś zarabiać!
- I bawisz się w policjanta badając zaginięcie ćpunki?
Mężczyzna uniósł dłonie w wyrazie złości i ruszył do kuchni otwierając lodówkę.
- Dlaczego ja właściwie z tobą gadam? - spytał wlepiając wzrok w opakowanie po serze - Przecież nie jesteśmy razem i nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.
Wyciągnął wreszcie resztki z obiadu i usiadł przy stole. Naprzeciwko niego pojawił się George uśmiechając się delikatnie.
- Tęskniłem za tobą.
Dean zakrztusił się lekko słysząc te słowa. Wlepił wzrok w talerz i po dłuższej chwili milczenia odparł.
- Ja też.
- Nie będę ci niczego zabraniać, tylko proszę żebyś dał mi znać jeśli coś się będzie działo, dobrze?
- Tak.
Dean przyjrzał się kątem oka mężczyźnie a jego serce znów zabiło szybciej. Tak długo go nie widział, że teraz zdawało mu się, że jest jeszcze przystojniejszy. Był starego typu urody, co jeszcze bardziej dodawało mu uroku. Wysoki, mierzył niemal metr dziewięćdziesiąt a do tego barczysty. Miał szeroką szczękę i nieco dłuższe kasztanowe włosy, które zaczesywał do tyłu. Oczy miał orzechowe i Dean wiedział, jak nędznie to brzmi, ale był pewien, że skradł je jakiemuś aniołowi.
George wstał i raz jeszcze pocałował Deana w policzek, tym razem na pożegnanie. Wychodząc minął się z Ianem, który wyraźnie ucieszył się na jego widok.
- Czy to nie był przypadkiem George? Zeszliście się? To takie miłe...
- Ian – Dean wstał ignorując przyjaciela – Dosyć. George to przeszłość - przeszedł szybko przez pomieszczenie i położył się na kanapie – Nie ma już miejsca na „nas”.
- Dobrze wiesz, że cię kocha. Rozstaliście się przez jakieś głupie nieporozumienie.
- Nie wstawił się za mną, gdy policjanci wymyślali jakieś durne kłamstwo żeby mnie wywalić z wydziału. I ty to nazywasz miłością?
- Wolałbyś pociągnąć go za sobą? I dobrze wiesz, że o tym nie wiedział...
- Tak mówi – przerwał mu Dean – Ale to wcale nie znaczy, że nie wiedział. Jakoś nie mogę uwierzyć, że nikt mu nie powiedział. A mógł mi uratować tyłek.
Zamknął oczy i zapytał próbując zmienić temat.
- Masz może jakieś nowe zlecenie?
- To chyba ja powinienem ciebie o to spytać. Zniknąłeś na całą noc. Nie odbierałeś komórki, martwiłem się o ciebie.
Cholera. Nagle mignęły mu wspomnienia z poprzedniej nocy. Wreszcie po chwili zdołał z siebie wykrztusić.
- To nic takiego. Zabawiłem w jednym klubie. A co, coś ważnego?
- Rutyna. Żona podejrzewa męża o niewierność. Mamy to sprawdzić. Oraz spróbować namierzyć uciążliwego hakera.
Dean uniósł powieki i spojrzał na przyjaciela.
- Rozumiem, że mam wziąć to pierwsze zlecenie?
Ian pokiwał głową otwierając na stole laptop. Po chwili klikania w klawisze powiedział.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć, Dean?
Mężczyzna mimowolnie przełknął ślinę. Wbił wzrok w biały sufit odpowiadając cicho.
- Tak. Tylko... - zawahał się na chwilę – To coś w co nie chce cię wciągać. Mimo że chciałbym abyś wiedział, to nie chce. Rozumiesz?
Przyjaciel uśmiechnął się lekko.
- Yhm.



Dean siedział już godzinę w wozie. Guma do żucia już od 20 minut była nie do jedzenia, lecz tylko ona mogła służyć mu za rozrywkę. Tyłek bolał go od twardego siedzenia a kark ścierpł od garbienia się.
Sądził, że śledzenie będzie czymś przyjemnym. Szczególnie jeśli chodziło o romans. Lecz na razie nikt nie wychodził ani nie wchodził do domu. Jeśli Pan Johnson nie trzymał kochanki w szafie, to małe prawdopodobieństwo, że ktoś oprócz niego jest w domu.
Sięgnął po aparat i spojrzał przez niego na okno na górnym piętrze gdy dostrzegł jakiś ruch. Nie. Pan domu postanowił tylko się przewietrzyć. Dean skulił się w siedzeniu, gdy mężczyzna spojrzał w kierunku jego wozu. Po chwili okazało się, że to nie na jego patrzył a na jadący wzdłuż drogi inny samochód. Po chwili ford zatrzymał się na podjeździe i wysiadła z niego zgrabna blondynka. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i zaczął szybko robić zdjęcia. Kobieta przeszła szybko przez trawnik i weszła bez wahania do środka.
Samozachwyt w jaki popadł Dean szybko opadł. Dobra stary, udało ci się zrobić zdjęcie jakieś babce, która wchodzi do posiadłości. Ale to jeszcze nie dowód zdrady. Zapewne niewierny mężuś zaraz wymyśli jakąś wymówkę a jeśli doszłoby do rozwodu, to zdjęcia te mogą być w banalny sposób podważone przez obrońców. Musi dostać się do środka i przyłapać ich na gorącym uczynku.
Dean odczekał jeszcze chwilę, upewniając się, że para nie ma zamiaru wyjść z domu a następnie wysiadł z samochodu i dyskretnie podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę modląc się w duchu, aby były otwarte. Na szczęście kochanka nie pomyślała o tym, aby je zamykać. Pchnął je, gdy nagle usłyszał za sobą hałas. Odwrócił się i dostrzegł stojącą na trawniku postać, która wbijała w niego wzrok. Przez chwilę nie wiedział czy powinien uciekać, czy może udawać, że jest właścicielem posesji. Jednak gdy oczy mężczyzny zmieniły kolor na żółty, poczuł jak zaczyna mu szybciej bić serce. Cofnął się o krok, lecz demon nagle rozpłynął się w czarnej mgle a następnie znalazł tuż przy nim. Dean już przygotował się na najgorsze, gdy nagle napastnik zatrzymał się a na jego twarzy wymalowało się coś na kształt strachu. Patrzył na mężczyznę, chyba samemu nie będą pewien jak ma postąpić. Korzystając z okazji Dean sięgnął po komórkę wykręcając numer do Vincenta. Mężczyzna wbijał wzrok w demona modląc się w duchu, aby tamten odebrał. Nic takiego się jednak nie stało. Gdy odezwała się poczta głosowa, demon chyba się opamiętał i błyskawicznie wyprowadził cios przebijając brzuch Deana długimi szponami. Mężczyzna otworzył usta w niemym zaskoczeniu a po chwili na jego twarzy wymalował się ból. Wydawało się, że napastnik pragnie ponowić cios, lecz w ostatniej chwili znów się zawahał. Warknął jedynie na człowieka a następnie zniknął w czarnej mgle, pozostawiając krwawiącego Deana na progu domu.
Mężczyzna powoli wstał łapiąc się za ranę i raz jeszcze wykręcił numer Vincenta. Gdy poczta znów się odezwała powiedział jedyne co przyszło mu do głowy.
- Zaatakował mnie jakiś demon. Chyba. Sam nie wiem co się stało.
Gdy się rozłączył opierał się przez dłuższy czas o kierownicę. Z otępienia wyrwał go dopiero ryk syren policyjnych. Poderwał się widząc na horyzoncie migające niebieskie światła a następnie zwrócił się w kierunku domu Johnsona. Dostrzegł stojących na progu ludzi, a jedna z postaci trzymała w opuszczonej ręce telefon. Cholera. Musieli go usłyszeć i pomyśleć, że ktoś się włamał. Jeszcze zostawił ślady krwi. Włożył szybko kluczyki do stacyjki, podczas gdy ryk syren był coraz bliżej. Szybko odpalił wóz i pojechał pod jedyny adres jaki mu teraz przyszedł do głowy.


- Dean? Co się stało?
Mężczyzna usiadł ciężko na kanapę ściągając powoli okrwawioną bluzę. Już chciał odpowiedzieć, lecz Ian zniknął w kuchni grzebiąc głośno po półkach. Po chwili pojawił się z bandażami, wodą utlenioną i gazą, które położył na stole.
Dean ostrożnie zaczął przemywać sobie ranę. Szlag, była głębsza niż mu się zdawało. Nie był pewien, czy nie powinien z tym iść do szpitala. Może zostały uszkodzone organy wewnętrzne? Chociaż z drugiej strony miał odpowiednie wykształcenie aby samemu zszyć ranę i chyba nawet miał gdzieś w domu nici i igły.
- Mógłbyś mi podać zielone pudełko, które jest na środkowej półce z lekarstwami?
Ian po chwili wahania wstał by po chwili wrócić niosąc coś w ręce. Dean już wyciągnął ręce by mu to odebrać, lecz Ian zamiast mu je podać, to cofnął rękę ponawiając pytanie. Dean westchnął ciężko.
- Byłem w domu Johnsona, gdy nagle rzucił się na mnie jakiś szczyl. Pewnie rabuś. Przestraszył się jednak gdy krzyknąłem i uciekł.
Mężczyzna widział w oczach Iana, że ta historyjka wcale go nie przekonała. Nie powiedział jednak nic więcej i usiadł obok Deana podając pudełko.
Nie miał zamiaru kłamać, lecz miał wrażenie, że jeszcze nie było dostatecznego powodu, aby mówić cokolwiek Ianowi. Jeśli go w to wciągnie, to już nie będzie odwrotu a teraz miał jeszcze więcej powodów, by mu nic nie mówić. To już nie tylko niewinna rozmowa z jakimś wampirem i oglądanie z boku walki dwóch stworów. To aktywny udział z czymś, czego jeszcze nie do końca rozumiał. Jeśli wcześnie nie potrafił wszystkiego zaakceptować, to teraz już nie miał wyjścia. Mimowolnie został w to wciągnięty i ktoś próbował go zabić. A co, jeśli coś się stanie Ianowi? Chyba nie mógłby sobie tego wybaczyć.
Wbił sobie igłę i podał zastrzyk z miejscowym znieczuleniem a następnie zaczął powoli zszywać ranę. Nie było tak źle jak się spodziewał. Jednak nie wyszedł całkowicie z wprawy.
- Interesujące.
Dean niemal podskoczył słysząc ten głos. Skierował wzrok na stojącego obok drzwi Vincenta, który uśmiechał się delikatnie. Mężczyzna już chciał spytać co tu robi, ale stwierdził, że to chyba nie ma sensu. Za oknem powoli się ściemniało, więc pewnie chłopak niedawno wstał i odsłuchał jego wiadomości.
- Co jest takie interesujące?
- Że żyjesz. - odparł bez wahania.
Dean spojrzał ze strachem na Iana, który jednak się nie odzywał patrząc spokojnie na niezapowiedzianego gościa. Po chwili wampir kontynuował, jakby w ogóle nie przejmując się, że nie są sami.
- Demon powinien cię zabić a tego nie zrobił. Ale to wszystko wyjaśnia.
- Co takiego?
- Smak twojej krwi i to, że nie reagujesz na moje zauroczenie.
Dean pochylił się i wbił jeszcze raz igłę chcąc całkowicie zamknąć ranę. Gdy to mu się udało, odłożył wszystko.
- Więc co takiego wyjaśnia?
- Wampiry dzielą się na czystej krwi, czyli takich, którzy urodzili się wampirami i półkrwi, czyli przemienionych.
Dean pokręcił głową dając Vincentowi do zrozumienia, żeby przestał mówić, lecz ten nie zwracał na to uwagi.
- Tylko wampiry czystej krwi mogą przemienić kogoś. Ja jestem półkrwi. Ale zdarzają się inni – Dhampiry. I to ty nim jesteś.
- C-czym?
- Półwampirem półczłowiekiem. - wydawało się, że uśmiech na twarzy Vincenta jeszcze się pogłębił – To dlatego tamten demon cię nie zabił. Dhampiry od wieków są łowcami, ich aura i zapach wywołują strach u pomniejszych demonów. Są również, zależnie od treningów, odporni na czarną magię jak i zauroczenia. Uuu nieźle. Pierwszy raz spotykam Dhampira. - oblizał powoli wargi podchodząc bliżej – Nigdy nie sądziłem, że wasza krew jest tak smaczna.
Dean mimowolnie odsunął się trochę, gdy Vincent stanął niecały metr od niego wbijając w mężczyznę głodny wzrok.
- Skoro jesteśmy łowcami, to dlaczego pozwalacie byśmy się rodzili? Nie jesteśmy dla was zagrożeniem?
Vincent pochylił się nad raną Deana i powoli polizał jego skórę. Mężczyzna zamknął oczy próbując myśleć o czymś innym, lecz mimowolnie odczuwał przyjemność. Zagryzł boleśnie wargę, podczas gdy wampir zlizywał krew z jego brzucha przytrzymując go mocno za biodra, żeby się nie ruszał.
- P-przestań. Vincent, przestań...
Oddech spłycił się Deanowi gdy chłopak wbił się zębami w jego skórę. Nie wiedział dlaczego jego ciało tak reagowało. Ostatnim razem gdy Vincent wbił w niego swoje kły, czuł tą samą niewyobrażalną przyjemność. Odgiął do tyłu głowę wplatając palce we włosy wampira a z ust wyrwał mu się cichy jęk. Czuł jak staje się coraz słabszy w wyniku utraty krwi, jednak nie wiedząc dlaczego już nie dbał o to. Zaczęło mu się trochę kręcić w głowie, gdy nagle Vincent zerwał się i cofnął chwiejnie parę kroków do tyłu oddychając ciężko. Wbił czerwone oczy w Deana i powoli otarł twarz.
- Następnym razem nie pozwól mi tego robić.
Mężczyzna spojrzał na niego nieco zdziwiony i zażenowany jednocześnie. Chłopak oparł się o drzwi i zamknął oczy. Jego oddech zaczął się powoli uspokajać.
- Pytałeś dlaczego pozwalamy wam istnieć, tak?
Mężczyzna kiwnął głową całkowicie zapominając o tamtym pytaniu. Czyżby wampir próbował zmienić temat?
- Zwyczajnie słabsze demony czy wampiry nie potrafią tego zrobić a silniejsze nie widzą w was zagrożenie, póki ich nie zaatakujecie. Chyba również uchodzicie raczej za mit, niż realne zagrożenie.
- Mit? Dlaczego?
- Tylko wampiry czystej krwi mogą spłodzić Dhampira, a ich możesz policzyć na palcach jednej ręki. Cholera – Vincent skrzywił się – Czuję się jak jakiś nauczyciel. Nigdy nie czytałeś książek o wampirach?
- Takie jak te, w których piszą, że wampiry rozsypują się pod wpływem promieni słonecznych?
- Weź pod uwagę, że niektóre rzeczy sami wymyśliliśmy żeby trudniej było nas rozpoznać. Ale nie wszystko jest kłamstwem. - podszedł do drzwi i otworzył je – Czekam na dole.
- Jak to?
- Odnaleźli cię – odparł jakby to było oczywiste – Wcześniej uznałbym, że jesteś spalony, lecz sytuacja zmieniła się. Teraz trzeba cię mądrze wykorzystać. Być może jeśli obudzimy twoją naturę łowcy, to uda nam się ostatecznie pokonać Aamona.
Gdy drzwi trzasnęły Dean nagle przypomniał sobie o siedzącym obok Ianie. Spojrzał na niego ze strachem, lecz mężczyzna wciąż wbijał wzrok w miejsce, gdzie przed chwilą zniknął wampir. Po chwili lekko drgnął a z jego oczu zniknął tępy wyraz. Powoli spojrzał na Deana, jakby nic się nie stało.
- Już się zszyłeś?
Dean wpatrywał się w przyjaciela. Ach, więc to pewnie było to zauroczenie o którym mówił Vincent. Kiwnął głową.
- Teraz muszę coś załatwić na mieście. Jutro spróbuję poszpiegować trochę kochankę Johnsona.
Na twarzy Iana wymalował się smutek, lecz nic nie powiedział. Uśmiechnął się delikatnie.
- Jasne, do zobaczenia.


Dean obserwował migające za szybą światła. Rozmywały się w wyniku szybkości samochodu jak również senności, która jeszcze nie do końca go opuściła. Utrata krwi dawała o sobie znać.
- Wiesz, że znam moich rodziców, którzy wydają się jak najbardziej normalni. Jakoś nie przekonujesz mnie, że jestem półwampirem.
Chłopak uśmiechnął się dodając nieco gazu.
- To nic nie znaczy. Wampiry są świetnymi uwodzicielami, można powiedzieć, że to jedna z naszych metod polowania. To, że twoja matka czy ojciec byli niewierni nie przekreśla ich miłości.- Spojrzał w wymowny sposób na Deana – Nam się po prostu nie da oprzeć.
- Aaa, jasne.
Mężczyzna znów wbił wzrok w okno. Szczerze mówiąc to chyba po tym co przeszedł to nic go nie zdziwi, chociaż wciąż nie do końca wierzył w to, co mówił Vincent. Gdy samochód skręcił, Dean nie rozpoznając drogi spytał.
- Gdzie właściwie jedziemy?
- W bezpieczne miejsce. Dzwoniłem już do Isaaca żeby ci pomógł.
- A ty?
Dean zauważył, że Vincent zaciska mocniej dłonie na kierownicy.
- Muszę coś załatwić. Wrócę po ciebie jutro.
Dean kiwnął głową zamykając oczy i oparł głowę o drzwi. Vincent wbił wzrok w jego szyję a oczy powoli zaszły mu czerwoną mgłą. Przełknął ślinę i odwrócił z trudem wzrok. Nacisnął raz jeszcze mocniej pedał gazu, mocno przekraczając limity prędkości. Po kilkudziesięciu minutach opuścili obszar miasta i znaleźli się pod starym dworkiem. Isaaca jeszcze nie było, ale powinien stawić się za jakieś półgodziny. Chłopak obudził Deana a następnie kazał mu wejść do środka i czekać na starca. Czekał aż mężczyzna przekroczy próg domu a następnie wycofał samochód i ruszył z powrotem do miasta.
Stary dwór jego rodziny jest chroniony przez zaklęcia, które zostały rzucone jeszcze wieki temu podczas jego budowy. Tutaj powinni być bezpieczni. Zagryzł wargę. Musi teraz zrobić coś z głodem, który ściskał mu żołądek. Wciąż czując smak krwi na języku mając nadzieję, że nie wszystko co wiedział o Dhampirach jest prawdą. Docisnął mocniej gazu wbijając wzrok w świetlistą łunę unoszącą się nad miastem grzechu. To będzie długa noc.








Aamon przesunął palcami po włosach dziewczyny, która siedziała spokojnie przy stole jedząc kolację. Jej ciało pokryte było niezliczoną ilością tatuaży, które układały się w przedziwne symbole. Demon uśmiechnął się i usiadł obok Alicji przy stole spoglądając na Pruslasa, który stał od dłuższego czasu pod ścianą.
- Co z tym człowiekiem?
- Wysłałem jednego ze swoich ludzi by go zabił – demon zawahał się patrząc z niepokojem na szefa – Lecz pojawiły się pewne okoliczności, o których wcześniej nie nie wiedzieliśmy.
Aamon podniósł powoli kieliszek i wypił łyk wina nie odzywając się słowem. Pruslas niepewnie kontynuował.
- Nie jestem jeszcze wszystkiego pewien. Możliwe, że rzucono na niego zaklęcia ochronne.
Po jego słowach płomień świec delikatnie drgnął. W ciszy słychać było jedynie odgłos jedzenia, przez jedyną żywą osobę w pomieszczeniu.
Wreszcie Aamon uśmiechnął się delikatnie i znów zwrócił do dziewczyny.
- To nic. - przesunął palcami po czarnych znakach na skórze Alicji – Jesteśmy już niemal gotowi. Jeden marny człowiek nam nie przeszkodzi, prawda moja droga?
Blondynka przełknęła kromkę chleba i spojrzała na demona z wesołymi błyskami.
- Oczywiście, że nie!
Demon powoli wstał a następnie założył płaszcz podchodząc do drzwi. Dał znać Pruslasowi, żeby poszedł z nim. Po chwili mężczyźni już siedzieli w wozie, który powoli ruszył ruchliwymi ulicami Las Vegas. Aamon sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej drewniany przedmiot, który łudząco przypominał kołek.
- Dostałem wiadomość od jednego z naszych ludzi, że Vincent przesiaduje w jednym z barów. - Dotknął palcem ostrego końca broni - To dobry moment aby go raz na zawsze zabić.
- Lubię wampiry – powiedział Pruslas nieco smutnym tonem. Aamon westchnął ciężko na te słowa.
- Ja też. To wspaniała rasa. Nigdy bym nie chciał tego robić i nie myślałem, że będę musiał. Nie mam pojęcia czemu Vincent to zrobił, przecież zawsze trzymał się z tyłu.
Demon spojrzał przez okno na szyldy nad licznymi klubami i kasynami.
- Nasz Pan robi się niecierpliwy. Te głupie zabiegi wampira tylko kupiły im czas a ten się już kończy.
Wreszcie dojechali pod klub, gdzie mieli spotkać swoją dzisiejszą ofiarę. Aamon zmarszczył brwi. Trzeba to wszystko jak najszybciej skończyć.



CDN