Słońce za chmurami 6
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 14 2012 00:51:05
Rozdział 10. Bo tak naprawdę coś nas jeszcze łączy

Przeżuwał dewolaja, nie mogąc przy tym powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na usta. Wczoraj przeżył chyba jedną z najcudowniejszych nocy… I jeszcze ten poranek spędzony na bardzo aktywnych ćwiczeniach z Mateuszem. Czuł się tak, jakby z powrotem miał dwadzieścia lat na karku i jakby mógł uprawiać seks kilka razy pod rząd. Chociaż, może to była zasługa tego chłopaka? Ciężko zaprzeczyć, że był bardzo pociągającym młodym mężczyzną o cudownym ciele. A gdy pomyśleć jeszcze o tym tatuażu…
- Rafał, co się szczerzysz do talerza? – Wyrwany z zamyślenia spojrzał na Mariannę, poprawiającą sobie nieco za obcisłą bluzkę. Zawsze nosiła ubrania o rozmiar mniejsze, zupełnie jakby miało to ukryć jej tuszę. – Martynko, jesteś pewna, że nic dzisiaj nie pił?
Martyny nie było całą noc w domu, była u mamy, czyli o niczym nie wiedziała. Życie w tej jednej chwili wydawało mu się po prostu piękne. Czyżby udało mu się znaleźć sposób na uszczęśliwienie siebie i żony?

- Chodźmy na miasto. – Martyna wsiadła do ich rozklekotanej Cordoby, zapinając pas i uśmiechając się do męża delikatnie. – Dawno nigdzie nie byliśmy. Możemy się przejść po deptaku na Starym Rynku, wejdziemy do Sowy. Uwielbiam tamtejszą cafe latte – powiedziała, a jej uśmiech aż się powiększył, gdy tylko przypomniała sobie jej smak.
- U Sowy jest drogo – mruknął Rafał, niezbyt zadowolony pomysłem. Wolał wrócić do domu i po prostu zasnąć. W nocy dużo nie pospał, a i rano trochę się namęczył, ale w ten bardziej przyjemny sposób.
- Oj, Rafał – jęknęła, gdy wyjeżdżali z parkingu. – Raz na jakiś czas możemy tam jechać. Później pójdziemy nad Brdę, co ty na to? – Jej dłoń znalazła się na kolanie męża, głaszcząc je subtelnie przez materiał spodni. Rafała aż przeszły nieprzyjemne dreszcze. Ten dotyk był taki delikatny, wręcz drażniący, niby zawsze o tym wiedział, ale uczucie pogłębiło się tylko po spotkaniu z Mateuszem. Jego dotyk był stanowczy, męski, a przez to o wiele przyjemniejszy.
- Dobra – odparł dla spokoju. Nie miał ochoty dzisiaj z nią polemizować, a przynajmniej tak sobie to tłumaczył. Wprawdzie przecież nigdy się z nią nie sprzeczał, zawsze ostatecznie przystawał na wszystkie jej propozycje.
Droga do miasta upłynęła im w ciszy, nawet Martyna się nie odzywała, ale na jej twarzy ciągle błąkał się radosny uśmiech. Od czasu do czasu jej dłoń musnęła jeszcze kolano męża, ale poza tym nic więcej nie zrobiła.
- Nie ma miejsca – mruknął, rozglądając się za wolnym miejscem parkingowym. – A zresztą, płatne. – Ruchem głowy wskazał na blaszaną skrzynkę stojącą na chodniku. – Może wrócimy do domu?
- O, ten właśnie wyjeżdża. – Niezrażona postawą męża, wskazała na wycofujący się samochód. Rafał westchnął ciężko, po chwili parkując swoją Cordobę na zwolnionym miejscu. – Pójdę zapłacić – powiedziała, wysiadając z pojazdu. Mężczyzna westchnął ciężko, odpinając pas bezpieczeństwa. Czuł się wypompowany z wszelkich sił, a ostatnie, czego pragnął, to takie „romantyczne” popołudnie z Martyną.
Postanowił wysiąść z samochodu dopiero wtedy, gdy jego żona zapłaciła za parking i podała mu świstek papieru, który położył w widocznym miejscu na desce rozdzielczej.
Trzasnął mocno drzwiami, a te, jak to miały w swojej tradycji, odskoczyły. Burknął coś pod nosem, ponownie zamykając je niezbyt delikatnie. Tym razem zamek zaskoczył. Spojrzał na stojącą obok Martynę, nie potrafiąc przy tym ukryć swojej niechęci.
- Ale dzisiaj ładnie, a ty chciałeś do domu wracać! – Mówiła, gdy szli deptakiem mijani przez setki ludzi. Kobieta trzymała go pod ramieniem, niemal się na nim wieszając, ale nie komentował tego. Nie słuchał jej nawet, wolał powrócić myślami do wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranka.
Oprócz seksu, który dostał „na śniadanie”, Mateusz przyniósł mu jeszcze kawę do łóżka. Niby Martyna też tak czasem robiła, ale nie można było porównywać chwil z żoną do Mateusza. – No i dlatego trochę boję się jutra. Lekarz może uznać, że potrzebna jest operacja, bo terapia hormonalna przecież nic nie daje – westchnęła, przytulając się do jego ramienia, na co poczuł, że coś go ściska w okolicy klatki piersiowej.
Zrobiło mu się jej żal.
Po raz pierwszy zrobiło mu się jej żal z tego powodu. Zawsze współczuł jej, że ma takiego męża jak on, a teraz...
- Będzie dobrze – powiedział, obejmując ją ramieniem i czule całując ją w czubek głowy. Przecież to, że nie mogła mieć dzieci, traktował jak jakiś dar. Cieszył się z tego… - Będę tam z tobą.
Spojrzała na niego z uwielbieniem, stając nagle na środku deptaku, tuż przed pomnikiem Walki i Męczeństwa. Jej szczupłe ramiona okryte materiałem wiosennej kurtki objęły go w pasie.
- Kocham cię – szepnęła, wspinając się na palcach i całując lekko jego wargi. – Boże, jak ja cię kocham – westchnęła, przytulając się do niego jeszcze mocniej.
Uśmiechnął się sztucznie, walcząc z ochotą odsunięcia jej od siebie. Ukłucie żalu niemal w jednej chwili odeszło w zapomnienie.
- Ja też – skłamał. Jak zwykle…
- Rafał? – Usłyszał dobiegający z boku bardzo znajomy głos, na którego brzmienie przeszły mu po plecach dreszcze. W jednej chwili miał ochotę odepchnąć od siebie Martynę i udawać, że nic się nie stało. Że wcale się z nią nie całował, że jej nie przytulał. Najlepiej to udawać, że w ogóle jej nie zna.
Jego żona najwidoczniej nie zauważyła paniki, w jaką wpadł jej mąż, przytuliła się do niego jeszcze bardziej, zupełnie jakby chciała się z nim stopić, spoglądając z uśmiechem na mężczyznę, który ich zaczepił. – Nie myślałem, że… - Zdezorientowany wzrok mężczyzny prześlizgiwał się od Rafała do stojącej przy nim kobiety. – Spotkam ciebie tutaj z… koleżanką?
Tętno mężczyzny aż podskoczyło, a on mimowolnie objął ciaśniej swoją małżonkę, zupełnie jakby chciał zniknąć albo jakby miał nadzieję, że ta go jakoś schowa.
Dlaczego akurat dzisiaj? Dlaczego w ogóle musiało do tego spotkania dojść? Dlaczego się nie uparł i nie wrócił do domu?
Zaczął intensywnie myśleć nad jakąś rozsądną wymówką. Tak, żeby pogodzić wersję, którą przedstawił mężczyźnie, z wersją, którą znała Martyna, ale czy to było w ogóle możliwe?
- Martyna, żona Rafała – przedstawiła się, rozwiewając wszelkie nadzieje męża na jakieś załagodzenie sytuacji. Przełknął zalegającą w gardle ślinę, zmuszając się, aby spojrzeć w orzechowe oczy Marcina, który chyba nie do końca odnajdywał się w tej sytuacji.
- Marcin… Przyjaciel z dawnych lat. – Wyciągnął w jej stronę dłoń, witając się z kobietą mało wylewnie, po czym spojrzał na zakłopotanego Rafała ze słabo ukrywanym wyrzutem. – Nie mówiłeś, że się ożeniłeś – mruknął, niezbyt zadowolony.
Mężczyzna zwilżył wargi, odsuwając się powoli od żony, której mogłoby się wydawać, że robi to niechętne.
- Tak jakoś wyszło – powiedział, wzruszając ramionami. Boże. Co miał zrobić? A jeżeli Marcin zaraz coś powie? Jeżeli powie coś Martynie? Co on wtedy zrobi?
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, trochę sztucznie, wciąż spoglądając to na byłego kochanka, to na jego żonę.
- To trochę… Zaskakująca wiadomość.
- No jak zwykle – wtrąciła nieświadoma Martyna, ponownie obejmując męża w pasie. – Rafał nigdy się mną nie chwali. Zresztą o tobie też mi nic nie mówił. Skąd się znacie?
Rafał wymienił z Marcinem spojrzenia, ale ten drugi milczał, najwidoczniej nie zamierzając odpowiadać.
- Studia – powiedział rzeczowo.
- Cieszę się, że w ogóle się dowiedziałem, że zmieniłeś status społeczny – odparł Marcin z drwiną, ale na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech. – Niech Bóg wam w dzieciach wynagrodzi. – Uśmiech nagle znikł, a on machnął ręką i odszedł.
Martyna stała chwilę zdziwiona, zresztą tak samo jak Rafał, który myślał intensywnie nad tym, jakby wyplątać się z tego szamba. Przecież nie chciał zrywać swojej znajomości z Marcinem. Lubił go, nawet bardzo… Nigdy, przenigdy nie powinien się o tym dowiedzieć.
- Dziwny jakiś – skomentowała kobieta, odsuwając się od niego i wsuwając rękę pod ramię. – To co, do Sowy?
- Ta – odmruknął niechętnie, ciągle myśląc nad tą patową sytuacją. Nie mógł tego tak zostawić… Co, jak Marcin powie Mateuszowi? W końcu światek gejów w Bydgoszczy nie był taki rozległy. Wystarczyłoby tylko, że spotkałby go w Przystani.
Mateusz nie może się dowiedzieć, bo to pewnie oznaczałoby koniec ich znajomości, która przecież dopiero się rozwijała.

Chodził od kąta w kąt, ściskając w dłoni telefon. Od jednej ściany, do drugiej… I znowu. Zupełnie, jakby miało mu to pomóc w myśleniu, chociaż właściwie już coś wymyślił.
Mógłby do niego zadzwonić i załagodzić sytuację, tylko co powiedzieć?
Opadł na kanapę, przeczesując nerwowo włosy. Przełknął ślinę, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu napoczętej paczki papierosów.
Musiał zapalić, czuł wręcz, że wykręca mu się żołądek, a temu może zapobiec tylko nikotyna. Wstał, znów chodząc od jednej ściany do drugiej, tym razem jednak szukał swojej zguby. Na szczęście nie trwało to długo, ktoś przykrył papierosy poduszką.
Wyciągnął jednego szluga, obracając go w palcach, po czym szybko wsunął go sobie do ust, podpalając i niemal od razu mocno się zaciągając.
Odetchnął z ulgą, czując, że dopiero teraz może zacząć intensywniej myśleć.
Zadzwoni do niego… Powie prawdę, bo tylko prawda może go w tym wypadku uratować. Na kręcenie jest już o wiele za późno.
Jego wzrok zsunął się na ekran komórki, którą trzymał w jednej dłoni, drugą zaś zgasił papierosa w popielniczce. Poszukał w książce telefonicznej numer Marcina, który zapisał sobie przy spotkaniu w klubie.
Nacisnął zieloną słuchawkę. Spojrzał jeszcze na zamknięte drzwi, mając nadzieję, że Martyna nie wejdzie.
Odczekał chwilę, wsłuchując się w sygnał połączenia i czując, jak coraz bardziej się denerwuje.
- No? – W słuchawce rozległ się znajomy głos byłego kochanka, na co mimowolnie się do siebie uśmiechnął. Jeszcze kilkanaście lat temu dałby się pokroić za ten ochrypły, męski głos. Kiedyś mógł go słuchać godzinami i chyba wiele się od tamtego czasu nie zmieniło, no chyba że stał się on jeszcze bardziej męski.
- Cześć… Chyba muszę ci coś wyjaśnić – zaczął, zbierając w sobie odwagę.
- No pewnie, że musisz – prychnął.
- Ale to nie jest rozmowa na telefon. – Za bardzo bał się, że Martyna mogłaby w każdej chwili tutaj wejść lub, nie daj Boże, usłyszeć rozmowę przez ścianę. A przecież nie od dziś wiadomo, że ściany w blokach są niezwykle cienkie.
- Jak chcesz możesz do mnie przyjechać – powiedział obojętnie Marcin.
- Teraz? – spytał, spoglądając na zegarek, zupełnie jakby zapomniał, że to on pierwszy do niego zadzwonił i że to on chciał to wszystko wyjaśnić.
- Najlepiej by było, bo nie wiem, co o tobie myśleć.
- Dobra… Podaj mi tylko adres, a za chwilę będę.

- A ty gdzie? – Za plecami dobiegł go głos Martyny. Odwrócił się do niej przodem, zapinając przy tym płaszcz.
Zastanowił się chwilę, co najlepiej byłoby jej powiedzieć, doszedł jednak do wniosku, że najodpowiedniejsza będzie prawda… A przynajmniej półprawda.
- Do Marcina. Obraził się o to, że mu nic o tobie nie powiedziałem. Wyjechał z miasta kilkanaście lat temu, a przedwczoraj spotkałem go na ulicy. Wrócił, bo dostał tu pracę – powiedział obojętnie, wzruszając ramionami. – Byliśmy najlepszymi kumplami, muszę mu wyjaśnić, pogadać przy piwie i takie tam. – Machnął niedbale ręką, mając nadzieję, że Martyna nie będzie robiła żadnych wyrzutów.
Jego żona jednak uśmiechnęła się ze zrozumieniem, potakując.
- Pewnie, pamiętaj tylko, że jutro o piątej wyjeżdżamy do Warszawy – powiedziała pogodnie, jednak nagle zamilkła. Rafał spojrzał na nią zdziwiony i trochę zbity z pantałyku. – Boję się – szepnęła, obejmując się ramionami. – Chciałabym wreszcie zajść w ciążę, ale wiem, że to niemożliwe… Ale dalej próbujemy, bezcelowo. – Otarła szybko policzki, po których zaczęły spływać łzy. – No, idź już – uśmiechnęła się sztucznie. – Nie słuchaj mnie. – Pokręciła głową, siląc się na śmiech.
Rafał zacisnął usta, podchodząc do niej i przytulając.
- Będzie dobrze. – Miał deja vu. – Musi być dobrze. Zobaczymy, co lekarz ci powie i później będziemy się martwić – Pocałował ją jeszcze w policzek, po czym odwrócił się i wyszedł. Nie cierpiał widzieć jej w takim stanie, czuł się wtedy tylko jeszcze bardziej winny, a nawet zaczynał zastanawiać się nad adopcją. Głupie, a jednak prawdziwe, bo przecież nie chce dziecka najbardziej w świecie. To byłoby jak spełnienie jego najgorszych koszmarów.

Zatrzymał samochód tuż pod jedną z nowo wyremontowanych kamienic, chociaż spokojnie można było nazwać to apartamentowcem. Aż się wychylił, podziwiając pokaźny budynek. W gazecie kiedyś wyczytał, że to jedne z najbogatszych mieszkań w mieście, położone idealnie w centrum, ale czy Marcina było stać na takie wygody? Z tego, co pamiętał, mężczyzna – wtedy jeszcze chłopak, mieszkający z matką – ledwo co wiązał koniec z końcem, a teraz tak się wybił?
Odszukał w telefonie notatkę, gdzie zapisał adres byłego kochanka. Dworcowa trzynaście, wszystko doskonale się zgadzało.
Przełknął ślinę, wysiadając z samochodu i znowu oglądając pokaźny budynek. On ze swojej marnej pensji mógłby tylko pomarzyć o takim mieszkaniu. Włączył alarm, ruszając powoli w stronę dwuskrzydłowych, szklanych drzwi.
Pokonując schody, zaczął się zastanawiać, co takiego dokładnie powie Marcinowi. Nie ułożył sobie w głowie żadnego scenariusza tej rozmowy.
Westchnął, stając pod drzwiami ze złotą cyfrą dwadzieścia trzy. Wyciągnął dłoń, naciskając na dzwonek, po czym odczekał chwilę na odpowiedź domownika. Serce niemal podjechało mu do gardła, musiał przyznać, że się denerwuje.
Drzwi otworzyły się, ukazując Rafałowi Marcina w zwykłych dżinsach i powyciąganej, białej koszulce. Mimo tego przeciętnego stroju mężczyzna wyglądał bardzo pociągająco z tym kilkudniowym zarostem i potarganymi, kręconymi włosami.
Rudzielec zmierzył go dosyć nieprzyjemnym spojrzeniem, odsuwając się i wpuszczając swojego gościa do przestronnego przedpokoju, którego podłoga wyłożona była marmurowymi płytkami. Wszystko dookoła krzyczało: „Mam kasę!” co zaczynało wprawiać Rafała w zakłopotanie. Widząc to, nie chciałby zaprosić Marcina do swojego malutkiego, blokowego mieszkania.
- Zrobić ci coś do picia? Kawy, herbaty? – zapytał Marcin niezwykle obojętnie, na co drugi mężczyzna odetchnął ciężko, ściągając buty i odwieszając płaszcz.
- Masz piwo?
- Mam – mruknął pod nosem, odwracając się na pięcie i wchodząc do ogromnego salonu, gdzie na jednej ścianie wyłożonej cegłami wisiał spory telewizor plazmowy. Zaraz obok znajdowało się duże okno wpuszczające do pomieszczenia światło przyulicznych lamp. To pomieszczenie było jeszcze połączone z kuchnią utrzymywaną w jasnych barwach.
Wszystko wydawało się takie nowoczesne, kanciasta, biała, skórzana kanapa, równie kanciaste meble... Rafał czuł, że nie może odnaleźć się w tym wielkim salonie. Po prostu to nie był jego świat.
- Masz dobrą pracę, co? – zapytał w końcu, gdy się już naoglądał. Marcin zerknął na niego, otwierając lodówkę.
- Otworzyłem z przyjacielem wydawnictwo – powiedział. – Idzie bardzo dobrze. – Podszedł do byłego kochanka z dwoma puszkami piwa, podając mu jedną z nich, po czym wskazał w stronę sofy, na której po chwili usiedli.
Rafał, nim przystąpił do opowiadania całej historii swojego życia, wziął jeszcze spory łyk bursztynowego napoju. Odetchnął, wbijając wzrok w biały, puchaty dywan, na którym po części stała kanapa i cały szklany stolik do kawy.
- Więc…? – ponaglił go Marcin, siadając na sofie tak, że podłokietnik znajdował się za jego plecami.
- Mam żonę – powiedział bardziej do puszki piwa, niż do byłego kochanka.
- Zdążyłem zauważyć – prychnął w odpowiedzi, popijając alkohol. – Ale jak widzę nie przeszkadza ci zdradzanie jej. Wie o tym wszystkim? W ogóle, czy ty jesteś nienormalny? Jesteś gejem i się żenisz? Co cię, kurwa, opętało? – wyrzucił z siebie potok słów, zupełnie jakby nie mógł nad tym zapanować.
Rafał przełknął ślinę, czując się jeszcze gorzej. Mógł tu nie przychodzić… Odwrócił się bardziej do Marcina, który siedział na kanapie z jedną nogą podciągniętą pod brodą.
- To było jeszcze nim ojciec zmarł… Musiałem – powiedział. – Ty nie rozumiesz, przez co przeszedłem. Miałeś tylko namiastkę mojego piekła. Po prostu musiałem znaleźć sobie żonę, bo by mi spokoju nie dał – westchnął, pociągając spory łyk z puszki.
Marcin wpatrzył się w niego z cieniem współczucia.
- Ona wie? – zapytał, a w jego głosie nie było słychać już tego wyrzutu. Rafał pokręcił głową, patrząc dosłownie wszędzie, tylko nie na byłego kochanka. – Ja pierdolę. Dzieciaki macie?
- Nie. Na szczęście nie może zajść w ciążę – mruknął znad swojej puszki. – Ale chce adoptować, a mi powoli brakuje już pomysłów, jak ją od tego odwlec – przyznał. Pomiędzy nimi zapanowała chwilowa cisza. Usta Marcina zaciskały się w wąską linijkę, a mężczyzna milczał jak zaklęty.
- To normalne, że chce dziecka – powiedział w końcu, biorąc spory łyk piwa.
- No… Wcześniej aż tak nie naciskała. Dopiero jakiś rok temu zaczęła chodzić do tych ginekologów – westchnął ciężko, dudniąc palcami w bok puszki. Zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy komukolwiek o tym mówi. Nigdy wcześniej nie wyrzucał nikomu swoich brudów, dusił wszystko w sobie… Nawet Gracjan nie wiedział, z czym zmaga się jego brat.
- I możesz ją tak oszukiwać? Nie lepiej się z nią rozwieść, skoro twój ojciec nie żyje? – zapytał, wbijając w niego już nie urażone, a współczujące spojrzenie. – Przecież to on wkopał cię w to bagno, jestem pewny, że ona by jakoś to przeżyła. Nie możesz się tak dusić! Krzywdzisz i ją, i siebie!
Rafał westchnął ciężko, przeczesując włosy w nerwowym geście. Wszyscy zawsze mówili, że takie wygadanie się pomaga. On jednak nie czuł żadnej ulgi, a jedynie sumienie odzywało się coraz głośniej i głośniej… Podpowiadało, że Marcin ma rację, że może powinien go posłuchać...
- Nie mogę – szepnął. Wciąż ciężko było mu uwierzyć, że z taką łatwością się przed kimś otworzył. Przyszedł tu tylko z zamiarem wyjaśnienia kilku kwestii, a teraz opowiada o tym, co go dręczy i z czym musi zmagać się na co dzień. Co prawda, to Marcin, a Marcin nie jest „kimś”. Marcin był jedyną osobą, której kiedyś ufał, którą poniekąd podziwiał… Niestety, to zaufanie zostało jednak nadszarpnięte. – Kocham ją. Nie w sposób, jaki powinienem. – Westchnął ciężko, odrywając swoje spojrzenie od puszki, w którą namiętnie wpatrywał się od dłuższej chwili, i przenosząc je na siedzącego obok mężczyznę. – Kocham ją jak siostrę, dlatego ciężko mi z nią uprawiać seks, bo to tak, jakbym pieprzył kogoś z rodziny. – Zwilżył spierzchnięte wargi, unosząc piwo i popijając kilka ostatnich łyków. Był samochodem, ale teraz niezbyt go to interesowało. – I dlatego właśnie nie mogę jej zostawić. Nie chcę, żeby cierpiała… Nie masz pojęcia, jak bardzo mnie kocha – powiedział, po czym zamilkł. Marcin też milczał. I tak siedzieli w tej ciszy, spoglądając na siebie, Rafał z konsternacją, a Marcin ze współczuciem, które było wręcz wymalowane na jego twarzy. W końcu jednak gospodarz odstawił prawie pustą puszkę na puchaty, biały dywanik, zupełnie nie przejmując się, że może się ona przewrócić i go zaplamić. Przysunął się do swojego byłego kochanka, przesuwając dłonią po jego ramieniu, tak jakby chciał mu dodać otuchy albo przynajmniej wyrazić w ten sposób swoje współczucie.
- Męczysz się. – To nie było pytanie, mężczyzna stwierdził oczywisty fakt. – Męczysz się, prawda? – Tym razem już zapytał, spoglądając mu przy tym głęboko w oczy z bardzo bliskiej odległości.
- Dopiero niedawno zacząłem… być sobą – mruknął, nie mogąc oderwać wzroku od orzechowych tęczówek Marcina. W pomieszczeniu było dosyć ciemno, tylko światło jarzeniówki z kuchni dawało jako taką widoczność. – Więc nie jest źle – dokończył.
- Brakowało mi ciebie. – Rafał nawet nie zauważył, kiedy dłoń mężczyzny z ramienia przesunęła się na szyję, a następnie na kark, gładząc go lekko, acz drażniąco. Jego serce zabiło szybciej. Pamiętał ten dotyk. Pamiętał również, że uwielbiał te szorstkie, duże dłonie. Tę stanowczość i delikatność w jednym.
- To ty mnie wtedy zostawiłeś – zarzucił mu, mimo tej drobnej przyjemności, jaką przeżywał.
- Byłem dzieciakiem – westchnął. – Nie poradziłbym sobie z takim wyzwaniem. Ja wiedziałem, kim jestem, ale ty przez swojego ojca zacząłeś sobie wmawiać, że nie możesz być gejem.
Rafał odsunął się nagle, zniechęcony. W tej jednej chwili przypomniało mu się o całym żalu, jaki skrywał do Marcina. Bo przecież, gdyby wtedy został, gdyby pomógł mu się z tym uporać, to przecież teraz byłby szczęśliwym gejem, bez żony na karku. Kto wie, może nawet byliby jeszcze parą? W końcu dalej była pomiędzy nimi jakaś chemia, dalej ich do siebie ciągnęło. No i Marcin dalej był cholernie przystojny…
Przełknął ślinę.
- A teraz byś sobie poradził? – zapytał.
Marcin spojrzał na niego zdziwiony, milknąc nagle i marszcząc swoje grube, rdzawe brwi w zastanowieniu.
- Nie wiem – odparł po chwili. – Twój ojciec był dosyć… ostry. Nigdy nie zapomnę, jak mi się wtedy oberwało. – Niemal odruchowo potarł swój policzek. – Miałem siniaka ponad miesiąc – zaśmiał się nerwowo, po czym spojrzał nagle na drugiego mężczyznę zupełnie poważnie, znowu się do niego przysuwając. – Nie chcę wiedzieć w takim razie, co tobie zrobił – szepnął, na co Rafał tylko wzruszył ramionami, bo, jak uważał, tamta kwestia zaliczała się do „było – minęło”. Pozostały jednak inne aspekty, których już nie da się naprawić.
Rafał po chwili milczenia objął byłego kochanka w pasie, wpijając się w jego wargi. Marcin w odpowiedzi westchnął, zaskoczony, ale nie na długo. Zaczął żarliwie oddawać pocałunek, uświadamiając sobie, jak mu brakowało zbliżeń z Rafałem.