Dzieci boga granic 8
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 05 2012 12:50:16
8.

Urhan rozbudowywało się nieustannie: oto, co Kekhart zauważył zaraz po powrocie do miasta. Przecież niecały rok temu, gdy opuszczał je z Takhirem, stały jeszcze rusztowania na świątyni Sury, a teraz jej ściany lśniły bielą w ostrym, zimowym słońcu, na kopule zaś widniała błyszcząca blacha. Sanktuarium ukochanej bogini miasta wyróżniało się już z daleka, ze wzniesień otaczających dawny kamieniołom.
Drugim świadectwem ciągłej budowy były zalążki nowych murów. Dawne, wzniesione przed zaledwie półwieczem wydały się Urhańczykom niewystarczające, miasto rozrosło się szybko i poczęło dusić w ich obrębie, wiele budynków wypłynęło poza obwarowania. A pewnie i pogłoski o tym, że ludzie na zachodzie, w sąsiednim Karanesse coraz gorzej patrzą na orczych sąsiadów zrobiły swoje. Gdyby przyszło do wojny, lepiej się obwarować.
– Pewnie wy najedziecie pierwsi – stwierdził Temur, kiedy Kekhart tłumaczył mu, po co mury.
Zbliżali się do miasta znaną już wojownikowi piaszczystą drogą, otoczoną polami uprawnymi, raz po raz, na rozstajach, ozdobioną jakimś przydrożnym znakiem, śladem ducha lub bóstwa strzegącego podróżnych lub pobliskiego sioła.
Kekhart wzruszył ramionami.
– Abo to ma znaczenie, my pierwsi, czy oni? Poza tym, nie „wy”, Temur, tylko „my”. Tyś teraz nasz, tyś z Urhan.
Temur nie powiedział nic. Widać nie spieszyło mu się do przyjęcia nowej tożsamości.
„Nic to” – pomyślał Kekhart. „To minie. I ja taki byłem”.
Cieszył się, że wraca. Rozstanie z Takhirem bolało, bardziej, niż poprzednie, bo też inne było od poprzedniego: przedtem sądził, że zginie, przedtem kipiał w nim gniew na szamana, nieuświadomiony i pozbawiony uzasadnienia. Teraz zdołali obaj ułożyć sporo spraw między nimi. Teraz ponadto Kekhart otrzymał obietnicę ponownego spotkania i cieszył się na nie bardziej zapewne, niż powinien.
Urhan jednak stało się jego domem. I tam miał bliskie sobie osoby: Larhę, która rozumiała go bez słów, Arthana, który wciąż zamykał się przed światem, kryjąc więcej, niż sugerowałby jego młody wiek. Jak nie tęsknić za nimi, nową, dziwną rodziną? Jak nie tęsknić za miastem, które, choć odrażające czasem, dało mu przecież schronienie i nową tożsamość?
A teraz wiózł miastu nowego obywatela, rodowi zaś – nowego członka. Niech go przygarną, niech Temur znajdzie z nimi nowy sens dla swego życia, własne miejsce na świecie. Urhan to dobre miejsce, by zaczynać na nowo, Urhan to miejsce na pograniczu, tak, jak i oni.
Minęli nową bramę, niedokończoną jeszcze, zaczątki przyszłych wież obronnych. Wśród budowniczych Kekhart dostrzegł wysokiego człowieka o brunatnej skórze – południowca, Dallejczyka zapewne. Przybywali czasem do Urhan, częściej, niż inni przedstawiciele ludzkiej rasy, nie licząc oczywiście miejscowych plemion. Byli narodem kupców, gotowych sprzedać towary i wiedzę każdemu, kto za nie płacił, ten Dallejczyk najwyraźniej na sprzedaż miał wiedzę kamieniarską. Odziany w strój niepraktyczny i jaskrawy – ale i niektórzy Urhańczycy nosili już takie kuriozalne odzienie, narażając się na pośmiewisko rodaków – kręcił się między budowniczymi, wykrzykując polecenia w mieszanym języku, czasem zatrzymywał się przy stole, by zerknąć na plany budynku. Architekt z południa dzielący się wiedzą o obwarowaniach z Urhan.
Więcej Dallejczyków krążyło po mieście niż zazwyczaj i więcej, co bardziej Kekharta zadziwiło, smokowców. I jedni i drudzy wyróżniali się wśród rdzennych mieszkańców Urhan. Ludzie z nadmorskiej krainy mieli skórę brunatną lub nieco tylko ciemniejszą niż ich krewni z zachodnich królestw – ale w nowootwartym sklepie z tkaninami wojownik zauważył jednego o skórze niemalże czarnej. Wszyscy nosili się barwnie, rękawy ich kaftanów porozcinane były w wielu miejscach, ujawniając kontrastowe odcienie koszul, płaszcze zdobili futrem, niedorzecznie wielkie kapelusze zaś mnóstwem piór. W klejnotach znajdowali równe upodobanie, co orkowie, zwłaszcza orkowe kobiety. Nic dziwnego, że to one wystawały przy sklepie, przypatrując się bogactwom materiałów. W mieście kobiety pierwsze zatraciły zmysł praktyczny i zapomniały o swych korzeniach.
Smokowcy zdawali się być przeciwieństwem Dallejczyków. Nie było ich wielu, przemieszczali się w ciszy, nie sprzedawali niczego, bogowie wiedzą, co robili w Urhan. Gdyby nie tak skrajna ich odmienność od pozostałych ludów, pozostawaliby niezauważeni. Na bogów, elf prędzej zostałby zignorowany, niż istota o jaszczurzej głowie zwieńczonej rogami, z nieustannie poruszającym się pod ubraniem ogonem, istota mówiąca w sykliwy sposób, pozbawiona, wydawałoby się, mimiki zrozumiałej dla pozostałych.
Prawdę mówiąc, Temur traktował ich bardziej naturalnie, niż Urhańczycy. W końcu spędził dotychczasowe swoje życie w cieniu Shnai’ar, ich ojczyzny, w cieniu miasta, do którego udał się Takhir… Musiał widywać smokowców nie raz, znał pewne aspekty ich kultury, a widząc jednego, odzianego w nieskazitelnie czarną szatę, wyjaśnił Kekhartowi, że oto widzą lai – kapłana, mędrca.
Minąwszy gwarne jak zwykle miasto, jego mieszkańców i rozbudowujące się bez znużenia budowle, dojechali w okolice świątyni, gdzie Kekhart miał swój niewielki pokoik na tyłach jednego z budynków. Pod nieobecność pozostawił go pod opieką Larhy i trafiło się, że kobieta właśnie przebywała w mieszkaniu. Ona nie zmieniła się, nie przyjęła, wzorem kolejnych urhańskich kobiet, obcej mody, przedkładając praktyczność nad zjawiskowość. Choć… pewne niewielkie zmiany dostrzegł w niej Kekhart: choćby fakt, że musiała usunąć w międzyczasie ułamany, zepsuty zapewne kieł, wraz z drugim. Teraz jej uśmiech stał się symetryczny, choć szokująco nieorczy. Za to bardzo szeroki i zadowolony.
– Kekhart! – wykrzyknęła na jego widok, wyraźnie szczęśliwa z powrotu. – No ja przeczucie jakieś miałam. Wchodź, wchodź... A któż to? – spytała, spoglądając na Temura, mierząc go bacznie wzrokiem.
– Towarzyszy mi od pewnego czasu. Jeden z naszych. Larha. Taki jak my.
Kobieta znów się uśmiechnęła – szeroko i nawet ładnie. Umiała się ładnie uśmiechać. To w Urhan musiała nauczyć się tej sztuki.
– Witaj. Larha jestem.
Temur odwzajemnił uśmiech. Po raz pierwszy od opuszczenia swojej wioski.
Kobieta wyszczerzyła do niego zęby, odwróciła się i zniknęła wewnątrz pokoiku, który dla Kekharta był namiastką domu. Nie zamierzała pozostać tam długo – chwyciła ciepłą kurtkę, obszytą futrem, owinęła się w nią. Zima ciągle trwała w najlepsze, lepiej nosić coś chroniącego przed chłodem.
– Jedzenia nie ma – oznajmiła. – ani nic do picia. Ani drewna na opał. Masz ty może jakie pieniądze? Coś ci twój szaman zostawił?
Wojownik wysupłał z sakwy srebrne monety, pozostałość podzielonego na dwie połowy naszyjnika.
– To ty do święta będziesz żył po królewsku. Jak nie dłużej – stwierdziła. – A ty? – zwróciła się znów do Temura, i znów uśmiech jej się poszerzył, oczy szukały jego wzroku. – Ty co robisz? On cię nie utrzymuje, co?
Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy.
– Uczyłem się u kowala – oznajmił.
Pierwszy raz od wygnania opowiedział o sobie coś więcej. Przez całą wspólną podróż raczej milczał, a jeśli już mówił, unikał tematu własnej osoby. A już na pewno nie przyznał się do posiadania tak ważnych umiejętności, nawet, jeśli nie opanował ich jeszcze w dostatecznym stopniu.
Larha uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile to było możliwe: rozchyliła wargi, pokazując wszystkie zęby, w tym dwie paskudne szczerby po dolnych kłach. Ale mimo tych szczerb ujmowała radością i szczerością, Temura chyba też.
– To ty znajdziesz pracę. Zawsze się praca znajdzie dla ciebie... I ja będę miała do naprawy parę rzeczy, jak się zatrudnisz gdzie... Klientkę będziesz miał pierwszą, chcesz?
Kekhart uśmiechnął się w duchu. Widział to oczyma wyobraźni: Larhę przychodzącą do nowego towarzysza niedoli, nowego członka plemienia, przynoszącą mu do naprawy różne przedmioty, proszącą o nowy nóż, podkucie konia. Pretekst do rozmowy, do kontaktu, przecież sam to znał...
Widać jego przyjaciółka zmieniła się, zmieniała się cały czas. Związek z kompanem ze straży, nie ważne, czy trwał, czy zakończył się już – choć Kekhart podejrzewał raczej to drugie – nie był ostatnim w jej życiu. Urhan miało moc, a jego bogowie najwyraźniej opiekowali się swymi poddanymi.
Och, cieszył się z powrotu, choć sprawiała mu przykrość rzecz nowo odkryta: że dwóch rzeczy, których pragnął, wędrówek po stepie w towarzystwie Takhira i własnego miejsca w społeczeństwie miasta nie może mieć na raz. Że zawsze już będzie miotał się między dwoma sposobami życia, nie mogąc na zawsze wybrać jednego.
Lecz czy nie lepsze było to od wiecznej samotności wyrzutka?
***

Jeden z dwóch młodzieńców opierał łokcie na stole a podbródek – na dłoniach. Drugi siedział na blacie i bawił się pustym kubkiem.
– Zagramy, Arthan, to będziesz miał szansę się odkuć i tej swojej pani co kupić, co ty na to?
Siedzący na stole był człowiekiem, potomkiem jednego z ludzkich stepowych plemion, których sporo było w Urhan. Dzieckiem pogranicza. Nosił ubranie w odcieniach czerwieni i brązów i krucze pióra wplecione we włosy, oznakę przynależności do ludu Krukorła, potomków mitycznego ptaka, który miał niegdyś przybrać ludzką postać i stać się ojcem ludzkiego plemienia. Nosił też kolczyki w uszach i kolczyk w płatku nosa.
– Chrzań się, Gaspar – odpadł mieszaniec. – Jak ja z tobą grać będę, to znowu przegram.
– Bo ty nie myślisz ani trochę – zaśmiał się człowiek imieniem Gaspar. – I skupić się nie możesz. I zamiast o grze, to o cipce myślisz, ja cię znam za dobrze. Oj, Arthan, Arthan, ty kiedy przez dziewkę jaką zginiesz. Kekharcie, a ty w kości grasz? Temur? Larha?
– Ogra nas wszystkich, łajdak – mruknęła kobieta. – Ogra i będzie się śmiał. Gaspar, lepiej co opowiedz – zasugerowała.
Człowiek, z którym Arthan nawiązał przyjaźń, przybył do miasta kilka miesięcy przed powrotem Kekharta, szukając, czemu to nie dziwiło, schronienia przed wrogami i klanową zemstą. W Urhan spodobało mu się nadzwyczaj, a talent do opowiadania i znajomość wielu historii zapewniły mu sporą popularność. Miał doskonałą pamięć, łatwo wyławiał z zasłyszanych rozmów tematy, na podstawie których tworzył kolejne historie i wprowadzał nowe wątki do znanych wcześniej. Prędko zaczęli nazywać go słowem wywodzącym się z pogranicznego narzecza: Gaspar Regesz, Gaspar Pieśniarz.
Arthana poznał podczas jednej z bitek, w którą mieszaniec się wplątał. Poszło o kobietę, kurtyzanę z luksusowego zamtuza, kierowanego przez dwie niewiasty, urhańską orczycę i ludzką kobietę przybyłą z Dalle. Kurtyzana zwała się Lilla i jak się okazało pół-człowiek zakochał się w niej na zabój. Gorzej jeszcze, przyszło mu bronić dziewczyny przed nazbyt namolnym klientem, a Gaspar akurat się przypałętał i w ostatecznym rozrachunku obaj trafili na parę dni do Studni za poważne pobicie urhańskiego szlachetki. Wyszli stamtąd żrąc się niemiłosiernie, co Larha z miejsca oceniła jako „przyjaźń na śmierć i życie”. Po tym incydencie dziewczęta z zamtuza uwielbiały obu młodzieńców, co Gaspar Pieśniarz traktował pragmatycznie, a Arthan – jako wspaniały przyczynek do zdobycia serca Lilli. Człowiek zresztą przyznał bez ogródek, że uznał chodzenie za mieszańcem za wspaniałą szansę dla siebie. Na zdobycie materiałów do kolejnych opowieści.
Byli więc już przyjaciółmi od paru miesięcy i spędzali czas włócząc się po mieście, szukając zaczepki, imając się przypadkowych zajęć i czarując kobiety. To znaczy, Gaspar czarował, sam twierdząc, że to on ma urok osobisty, a jego przyjaciel... no cóż, co najwyżej rozmiary.
Arthan szczerzył wtedy zęby i odpowiadał, że on za to umie z tych rozmiarów zrobić należyty użytek.
Czasem kłócili się o to. Kłócili się o wszystko, pili za dużo, rzucali w siebie czym popadło, kończyli podrapani i posiniaczeni i kochali się jak rodzeni bracia.
Teraz zaś Gaspar siedział na stole, bawiąc się kośćmi i wpatrywał w Larhę, która zaproponowała mu opowiedzenie historii..
– Piękna pani, gdybyś nie ty prosiła, nie zgodziłbym się, ale dla ciebie, dla twoich oczu, czemuż nie?
Larha zaśmiała się. Ona gasparowemu urokowi osobistemu niezbyt wierzyła, wolała, jak przyznała się Kekhartowi w zaufaniu, mężczyzn cichszych, bardziej zamkniętych w sobie. Od przybycia Temura coraz częściej widziano ich razem, najczęściej po prostu idących gdzieś w milczeniu, ale widać było, że w obojgu ostatecznie pękają jakieś tamy. Przybysz z osady na wschodzie znów zaczął odzywać się, śmiać, znów pokazał te cechy, które Kekhartowi spodobały się w nim w pierwszym momencie. Taki musiał być na początku, przed utratą bliskich, takiego najpewniej udawał w wiosce, nim wydało się co zrobił – ale to Kekhart tylko podejrzewał. Podobnie jak oni wszyscy bowiem Temur nie był skłonny do wyjawiania wewnętrznych przeżyć, ale tym nie różnił się od pozostałych członków dziwnego plemienia.
Nikt nie wiedział do dziś – i nikt nie pytał – skąd wzięły się blizny na plecach Arthana. Nikt poza Larhą i Temurem nie zdawał się domyślać nawet, czemu swoje plemię opuścił Kekhart – a i ta dwójka nie rozgrzebywała sprawy, traktując ją jako coś śliskiego, a może po prostu nie znajdując słów do opisania jej.
Kekhart też nie znajdował. Temur mówił o miłości – nie, miłość to było to, co Temur ostrożnie okazywał Larsze, miłością było wzdychanie Arthana do owej kurtyzany, Lilli. To co działo się między nim a Takhirem nie pasowało. Nie przystawało do opowieści zasłyszanych jeszcze w dzieciństwie, w plemieniu, ani do opowieści Gaspara. Nie przystawało też i do krótkich kontaktów, które miewał z mężczyznami w miejskich zamtuzach. Buło skrajnie odmienne od wszystkiego, co Kekhart był w stanie określić, nazwać, zdefiniować. Nie mógł nawet poprosić o dostarczenie mu słów, które to określały: nie sądził jednak, by istniały odpowiednie. Te które znał, ujmowały tylko negatywną stronę zjawiska, jego obrzydliwość, szkodliwość dla społeczeństwa, nie mówiły nic o pięknie i radości, o tęsknocie, o wzajemnym wspieraniu się w trudnych chwilach.
Zamyślił się. Wyrwało go z tego szturchnięcie w bok otrzymane od Gaspara.
– Kekhart, a ty słuchasz mnie w ogóle? Bo nie będę nic opowiadał, jak ktoś będzie spał.
– Wybacz. Zamyśliłem się przez chwilę.
– To się nie zamyślaj, a słuchaj. Opowiem o jednym z wojowników córy ziemi, Tindre, o tym, który złamał wszelkie zasady i został za to przeklęty. Opowiem wam o Kouangu i zbrodni, jaką popełnił, o potępieniu, które go za to spotkało.
Kounag należał do plemienia Szarych Wilków, z którego wywodziła się Tindre i był jednym z pierwszych, którzy opowiedzieli się po jej stronie, kiedy sięgnęła po władzę, a wiedzcie, że na początku była sama i nikt nie wierzył, iż córka zmarłego chana sama poprowadzi jego lud. Lecz Tindre wybrana została przez bogów, by zostać wielkim kaganem i walczyć z demonami i złem, zaś Kouang jako jeden z pierwszych w niej ową boską iskrę rozpoznał i namówił swych braci, z których był najmłodszy, by złożyli przysięgę krwi córce chana. I złożyli ją zaraz po dziewicach z plemienia Szarych Wilków, które pierwsze stały się Świętymi Kobietami. I tak Tindre zyskała swoich pierwszych wojowników, ród Jaguna, najstarszego, od którego obecny chan Szarych Wilków pochodzi. I to właśnie, dziedzictwa sprawa, braci poróżniła, i Kouang do upadku powiodła.
Zdarzyło się to u pierwszych dni panowania Tindre, że wyruszyli bracia na jej prośbę w step, z plemieniem Zielonych Skór paktować. I napotkali w stepie rzecz niespotykaną: orszak konny za wozem wspaniałym, malowanym, jadący. Lecz nie był to wóz ani orszak żadnego z plemion, a elfowy. Wy na mnie zdziwieni patrzycie teraz, bo i kiedy my elfów przez step jadących widzimy? Tyle, co oni na pograniczu się z nami ścierają i czasem nasze oddziały znajdujemy, strzałami naszpikowane, a czasem nasi przychodzą, niosąc ich broń zdobytą i ozdoby, a raz widziałem żołnierza, co elfowe uszy nanizane na sznurku nosił na szyi. Cuchnęły jak piekielne czeluście te uszy. Ale wtedy widać mieli elfowie jakieś sprawy na wschodzie, u smokowców może, a może uznali, że przez step do Dalle łatwiej się dostać niż morzem: tego ja nie wiem, ale wiem, że elfi orszak i elfią karocę, jak to na zachodzie wóz do szlachetnie urodzonego należący się nazywa, napotkali bracia, a niewiele myśląc, zwyczajem koczowniczym od razu na podróżnych napadli. Ciężka walka była, bo i elfowie w walce nieugięci i nieprzejednani. Arthan, ty się krzywisz, co, czyżbyś ty coś wiedział o tym?
Gaspar zawiesił głos, spoglądając na przyjaciela. Ten ukrył twarz w kubku.
– Ty mów – mruknął.
Pieśniarz kiwnął głową.
– Ano – podjął wątek. – Tedy walczyło pięciu braci dzielnie, aż strażników, co wokół karocy jechali i drzwi karocy otwarli. A w środku dziewka jechała: elfica. Włosy miała jasne, jak srebro niemalże, takie mają ci elfowie, co ze szlachetnej krwi urodzeni, tak, ci, co to się żenią ze sobą brat ze siostrą, żeby tę krew podtrzymać. Pospólstwo włosy ma rude lub brunatne, jak ci, co o nich nam Kekhart z Larhą odpowiadali, a władcy ich czarne jak noc, złote jak słońce lub srebrne jak blask księżyca. I ta miała włosy srebrne i oczy czarne i była piękna, tak, że nawet braci oślepiła, a Arthan to by się zakochał z miejsca…
Mieszaniec wstał gwałtownie, trzasnął kubkiem o stół. Kamionka pękła, piwo pociekło pół-człowiekowi po palcach. Popatrzył groźnie na Gaspara.
Przez moment Kekhart pomyślał, że chłopak rzuci się na regesza, lecz miast tego odwrócił się po prostu.
– O cuchnących elfach ja słuchał nie będę – oznajmił, idąc do drzwi.
– Głupi krowi syn – mruknął Gaspar pod nosem. – O elfach mu mówić, zaraz się piekli.
Miał rację – uświadomił sobie Kekhart. Mało kto w Urhan lubił zachodnich sąsiadów, nie ważne, ludzi czy elfów, lecz Arthan zdawał się odczuwać tę niechęć szczególnie. Zaszłość jakaś z przeszłości? Z tajemniczego dzieciństwa, nim chłopiec trafił na urhańską ulicę? Blizny na plecach, ślady po biczu, i elfi nóż, noszony stale przy pasie: kawałki całości, która mieszańca napawała lękiem i nienawiścią.
– Wróci – powiedziała Larha. – ty opowiadaj dalej, Gaspar.
Człowiek pociągnął łyk piwa.
– Ano, jakem mówił, elfica była piękna, że nawet pięciu braci, na co dzień widzących boską urodę Tindre, zapragnęło jej. Jagun rzekł więc: „Nie możemy jej wszyscy posiąść, szkoda jej. Będzie należała tylko do jednego z nas. Nie możemy też walczyć o nią. Ciągnijmy losy.” I bracia, dotąd zgodni we wszystkim, i w tym się zgodzili, by pozwolić bogom rozsądzić, komu elfica będzie przynależeć.
A ty się, Larha, nie krzyw. Ty słuchaj, jak to się dalej potoczyło. Kiedy bracia losy przygotowali, odezwała się branka pewnym głosem, w którym ani krzty strachu nie było, a słodkim przy tym, niczym miód: „Żaden z was mnie nie chce” – rzekła ona. „Tego bowiem, który mnie posiądzie, czeka kara. Jestem Lariela z krwi królewskiej, moja moc jest wielka, i ten, który mnie dotknie, przestanie być mężczyzną w tej samej chwili.”
Przerazili się bracia, widząc, że mają do czynienia z elfią czarownicą, a wszyscy wiemy, iż elfowie władają groźną magią. Tedy średni z braci dobył miecza, pragnąc elficę zabić, ta zaś odezwała się znowu: „Orku” – rzekła. – „Mogę i was przekląć, i pobłogosławić. Moja moc może się wam przysłużyć, jeśli puścicie mnie wolno, powiem wam, co was czeka.”
Zawahali się bracia, zamyślili, naradzili i stwierdziwszy, iż dobrze byłoby wiedzieć, co ich wśród Zielonych Skór czeka i co ich chanowi rzec, zgodzili się na elficy ofertę. Ta zaś rzekła im:
„Służycie kobiecie wielkiej urody i odwagi, kobiecie, jakiej nie widział dotąd step i świat cały, prawdziwej córce bogów. Wasza droga wiedzie do chana, którego owa kobieta chce jako swego sojusznika. Będzie pragnął jej ręki: odmówcie stanowczo, gdyż waszej pani inny małżonek jest pisany. Będzie chciał pastwisk: odmówcie, gdyż zostawi was tym sposobem bez utrzymania. Wtedy uniesie się gniewem. Obiecajcie mu wówczas, że teraz nie dostanie pastwisk ani kobiety, lecz jeśli pójdzie za waszą panią, otrzyma kiedyś każde pastwiska i wszystkie kobiety, jakich zapragnie, gdyż stanie się prawą ręką królowej. Obiecajcie mu podboje i wojny, roztoczcie wizję wielkiego państwa pośród stepów.”
Spytał wtedy Kouang, nie wierząc czarownicy elfowej: „Jakże mamy mu takie państwo obiecywać?”
Zaśmiała się Lariela: „Orku, twoja pani będzie królową całego stepu. Będzie mieć pod sobą dziesiątki tysięcy jeźdźców i świat zadrży przed jej potęgą. Zadrżą przed jej potęgą władcy z dalekich stron i demony, smoki w górach i smocze dzieci, jaszczurzy lud. Będzie największą królową tej części świata i przyniesie waszemu ludowi chwałę. Ale z was jedynie jeden zakosztuje jej chwały. Tylko jeden z was będzie trwał u jej boku i jeden z was zostanie dziedzicem jej potęgi, gdy wasza królowa umrze, nie wydawszy na świat potomka. A potomek tego, który będzie jej dziedzicem, kiedyś sam zostanie kaganem na stepie.”
Bracia zaśmiali się, nie do końca wierząc w przepowiednię, lecz elfową wiedźmę wolno puścili, jako jej przyobiecali, a sami ruszyli do chana Zielonych Skór. I stało się dokładnie tak, jak im Lariela przepowiedziała. Chan przyjął obietnicę podboju, Tindre zaś kolejne plemiona zdobywała i rosło w siłę jej państwo. Wtedy przypomniał sobie Kouang drugą część przepowiedni i lęk go zdjął. Pięciu ich bowiem braci było, a dziedzic jednego tylko miał po Tindre jej państwo dziedziczyć. A dwaj bracia żony już mieli, jednego żona zaś była już ciężarną. Kouang zaś sam zapragnął władzy dla siebie i zżerać zaczęła ona jego serce jak demon.
O, Arthan, wróciłeś jednak. Chodźże tu, siadaj ty, napij się. Już o elfach więcej nie będzie. Teraz będzie o tym, jak Kouang swoich braci pozabijać postanowił i jak to robić zaczął. Średniemu więc najpierw siodło pękło, gdy on na polowaniu był, to zdarza się czasem. Spadł tedy średni i głowę sobie rozbił na kamieniach. Żonę zaś jego ciężarną najmłodszy z braci wziął do swej jurty, pod opiekę. Kiedy zaś urodziła, dziecko zachorowało prędko i zmarło, kobieta tedy w wielkiej się pogrążyła rozpaczy, jeść nie chciała ni pić, schudła i brzydka się stała i nazwano ją Odeseg Szaloną. A Kouang knuł, jakby pozostałych uśmiercić.
I zdarzyło się, że drugi z braci, ten, co był po Jagunie najstarszy, konia dzikiego otrzymał i próbował go obłaskawić. A koń w szał wpadł i pana swego w głowę nieszczęśliwie kopnął. I gorączkował drugi z braci długo, i przytomność utracił i nie odzyskawszy już jej, zmarł. A jego młodą żonę chciał Kouang pod swój dach, jak wcześniej Odeseg, przyjąć, ta jednak nie zgodziła się i spłonęła wraz z ciałem męża, jak to kobiety w niektórych plemionach czynią.
A dwaj bracia pozostali poczuli, iż coś się dzieje dziwnego, lecz każdy się zbyt o swoje życie lękał, by komu to mówić i każdy na pozostałych podejrzliwie spoglądał, słowa wiedźmy elfowej pamiętając. I Jagun wyruszył w step, by znaleźć Czarnego Szamana, który by z duchami porozmawiał i w tajemnicy przed plemieniem i braćmi powie, co się dzieje. A Kouang ruszył za nim potajemnie i gdy Jagun przemierzał region skalisty na północy od Urhan dzisiejszego, strzałę wypuścił, by go trafiła i w rozpadlinę wrzuciła. I nie wrócił Jagun do plemienia.
Teraz Kouang, by brata ostatniego uspokoić, prób morderstwa poniechał. Sam liczył na to, że potomka spłodzi, lecz Odeseg Szalona nie dawała mu żadnego, odepchnął ją tedy i począł innej kobiety szukać. Ostatni brat zaś wypatrzył sobie wśród Płowych Lisów piękną dziewczynę, której zapragnął, wyprawił się tedy po nią ze swymi wojownikami, uprowadził ją z ojcowskiej jurty, by ją poślubić, a porwawszy wyprawił wielkie wesele. Kouang zaś wino jego zatruł i tak zmarł ostatni brat, nie spełniwszy z żoną swoją nawet małżeńskiego obowiązku. Kouang i to dziewczę pragnął poślubić, dziewczyna jednak, Kassar, padła do stóp Tindre, przysięgając na Surę, iż zachowała dziewictwo i może zostać jedną z wojowniczek władczyni, a Tindre przyjęła ją. Ale wiedziała już, że śmierć braci nie była naturalna i zbadać to zapragnęła. Wyznaczyła więc Kassar, która w noc poślubną małżonka utraciła, by odkryła, co się dzieje. I dziewczę udało się do Odeseg, a ta opowiedziała mu, że mąż jej pierwszy popręg przecięty miał, że dziecko otruto, drugiemu bratu ktoś konia ziołowym wywarem napoił, ale gdy ona to mówiła, nikt jej słuchać nie chciał, gdyż za szaloną ją mieli. I obie niewiasty poprzysięgły zemstę na mordercy swych mężów, lecz wpierw odnaleźć musiały dowody, że i Jagun zamordowany został.
Razem więc wyruszyły Kassar i Odeseg w rejony, gdzie zniknął Jagun, i trafiły na ziemie Krukorłów, plemienia ludzkiego, z którego i ja się wywodzę. I przyjęte zostały, jako wysłanniczki kagana, bo i plemię Krukorła przyobiecało Tindre swe wsparcie. I powiedziano im, że żyje wśród nich wojownik jakiś z plemienia Szarych Wilków, jak po tatuażach jego widać, ale pamięć utracił, zmysły i władzę w ramieniu, i cud, że żyje, bo rannym go ciężko w wąwozie znaleźli. I Odeseg Szalona poznała w wojowniku owym Jaguna, którego zwłok szukały, i ucieszyło to niezmiernie obie kobiety, choć Jagun nie pamiętał, co mu się przydarzyło. Wraz z Krukorłami i Jagunem przybyły jednak przed oblicze Tindre.
A gdy Kouang ujrzał swego brata najstarszego żywym, przeraził się, choć Jagun nic nie pamiętał i słaby był i bezrozumny. Ale nie dał nic po sobie poznać, udał tylko, iż cieszy się niezmiernie i wydał na cześć Jagunowego powrotu wielką ucztę. A sam rozmyślał, jakby brata zabić i jakby zabić żonę, która nie tak szaloną się okazała, jak sądził i przeciw niemu spiskowała.
I przygotował zioła, którymi zamierzał otruć oboje i zaprawił nimi wino, ale bał się go podać w obliczu Tindre. A Tindre zbliżyła się doń i z uśmiechem na twarzy rzekła: „Kouangu, oto utraciłeś wszystkich swych braci, a odzyskałeś ostatniego. Cieszy cię to?” „Cieszy” – odpowiedział. „Lecz bardziej by mnie ucieszyło, gdyby brat mój pamięć odzyskał i zmysły, bo siedzi jak bez życia i szkoda patrzeć na kogoś, kto nawet dość sił nie ma i rozumu, by sam sobie śmierć zadać.” A liczył, że kagan wyda polecenie, by brata szalonego uśmiercić, aby dla plemienia i rodziny nie był ciężarem.
Odrzekła mu Tindre: „Kounagu, z szamanem rozmawiałam i szaman zna sposób na przywrócenie Jagunowi zmysłów. Jednak musisz uczestniczyć w tym, czy się zgadzasz?”
Przeraził się Kouang w duchu, ale rzekł: „Nic by mnie bardziej nie uradowało.” Wezwała tedy Tindre szamana, ten zaś bęben swój wyciągnął i duchy wzywać począł, i wrzucił zioła do ognia i wrzucił zioła do wina i wszyscy pili owo wino, by widzieć duchy, gdy one przybędą.
I zjawiły się duchy, trzech braci, a jeden w ramionach trzymał swego syna, w niemowlęctwie zmarłego, a widząc to Odeseg Szalona zapłakała gorzko. A brat drugi ze sobą miał swą żonę, która z nim na stosie spłonęła. I spojrzał pierwszy z braci na Jaguna i rzekł: „Bracie, mój bracie, pamiętasz mnie?”, Jagun zaś nie zareagował. I uczynił to drugi brat i trzeci takoż, ale Jagun nie zareagował.
Spytała wtedy Tindre duchów: „Czyż jest sposób by brat wasz doszedł do zmysłów?” I odrzekli jej umarli: „Możemy mu je przywrócić, jeśli ten, który uczynił nam to zło, zostanie ukarany.” „Ukarzę go, jeśli go wskażecie.” „Brat nasz Kounang winien jest naszej śmierci, i śmierci owego dziecka, i śmierci owej kobiety, i wdowieństwa Kassar i szaleństwa Odeseg i ran ciała i duszy Jaguna, naszego brata.”
A widząc, że duchy rzucają oskarżenia na niego, przeraził się Kounag i pomyślał o karach, jakie spotkałyby go za tyle zbrodni. Wziął więc wino, które miał przygotowane, by otruć brata i żonę i wypił je.
A gdy umarł brat jego, Jagun, odzyskał pamięć i zmysły, tak, jak to powiedziały duchy.
Ciało zaś Kouanga, jako że haniebnie umarł, chcąc przed karą za zbrodnie uciec, na rozstajach pochowano, gwóźdź długi, żelazny wbijając mu w czaszkę, coby jako upiór nie powstał, mówi się jednak, że duch jego po stepie krąży, za zbrodnie pokutując i nigdy spokoju nie zazna. A Jagun poślubił Odeseg, która dała mu potomka. I Jagun trwał przy Tindre w dniach jej chwały, gdy przeciw Lanfeiowi walczyła na północnym wschodzie, i był przy niej, gdy Gevorga poślubiła, a gdy Lanfei z niewoli uciekł i kagana i jej małżonka uwięził, Jagun na czele armii stał, która ich oboje ruszyła wyzwolić. Zaś gdy Tindre spotkała śmierć, władzę po niej objął, a jego syn podczas Wielkiej Suszy na zachód poprowadził plemiona. Od potomków jego zaś wywodzi się chan obecny Szarych Wilków, Jyrgal, Czarnym Smokiem zwany.
***

Zamilkł Gaspar, nabrał powietrza, wychylił resztkę piwa i nalał sobie więcej z dzbana. Wszyscy patrzyli na niego z wielkim uznaniem.
W końcu odezwał się Temur:
– Gaspar, a co myślisz o tym, co mówią? Mówiłeś, że ta elfica, wiedźma, przepowiedziała, że potomek jednego z braci kaganem zostanie. Dotąd nie został żaden, ale słyszeliśmy już, że Jyrgal gromadzi plemiona.
– Kagan na stepie – mruknęła Larha – władca na wschodzie.
– Mówią – rzekł Gaspar – że przyjdzie władca, który będzie smokiem, pod smoczym znakiem zgromadzi wszystkich. Jyrgal jest smokiem, Jyrgal jest potomkiem Jaguna. Ano, Jyrgal będzie kaganem, jeśli moje zdanie znać chcecie.
- A wtedy co z nami? – spytał Temur. – Z tego co wiem, nie było kagana na stepach od wielu dziesiątków lat, Ulagan zmarł, nim go obwołano kaganem. Jeśli ktoś zjednoczy plemiona, ruszy przeciw państwom poza stepem. A Urhan? Urhan jest inne, czyż nie? Urhan nie będzie się chciało podporządkować.
Gaspar wzruszył ramionami.
– Bogowie wiedzą, tak naprawdę. Słyszałem, że mówią, że miastu jednego rządzącego trzeba, silnej ręki, księcia. Zostanie kto księciem Urhan, ten zadecyduje, co z kaganem zrobić, ale ja myślę, że wielkiego sensu się sprzeciwiać nie ma. Urhan do stepu należy, Urhan ze stepem żyć w zgodzie powinno. Wiele jest innych państw i krain, które można podbijać. Takie ja mam zdanie.
– Och, gdybanie bez większego sensu – rzekła Larha, choć przed chwilą przywoływała sobie w pamięci słowa elfiej czarodziejki. – Jeśli kagana znajdą, wtedy się będziemy martwić. Zresztą, nasza to rzecz? Nie my decydować będziemy.
– Och, tego bym taki pewien nie był, Larho z Urhan – odezwał się głos za ich plecami.
Obrócili się wszyscy, by ujrzeć Takhira stojącego w drzwiach, wspartego na swojej grzechoczącej od kości i amuletów lasce. Pierwszy raz Czarny Szaman zwracał się do całej grupy, podczas swego uprzedniego pobytu w Urhan nie zamieniwszy z Larhą wielu słów, Arthana nie spotkał nawet. Teraz zbliżał się do nich, mierząc wzrokiem wszystkich – i każde z osobna, pozwalając im przypatrywać się sobie, zwłaszcza, że dla dwóch młodzieńców był czymś obcym.
– Ty musisz być Arthan – rzekł, podchodząc do mieszańca. – Arthan, pół-człowiek. Intrygujesz mnie, intrygujesz niezmiernie, samo twoje istnienie... – zawiesił głos. – A ty – zwrócił się do Gaspara. – Ciebie nie znam, chłopcze z Krukorłów. Ale słuchałem, jak mówiłeś, i pięknie mówiłeś. Temurze, cieszę się widząc cię w dobrym zdrowiu. I ciebie również Kekharcie. Och, nie patrz na mnie wzrokiem cielęcia, bo cielęciem nie jesteś ani trochę.
Rzeczywiście, Kekhart musiał patrzeć na szamana w dziwaczny sposób, zaskoczony tak jego szybkim – nie minęło bowiem nawet pół roku od spotkania – powrotem. Zaskakiwało go też, że spotkali się tak jawnie, wśród innych, podczas gdy poprzednim razem starał się, żeby...
Ale to on się starał, nie Takhir, pojął nagle. Takhirowi nie udawał, ale i nie obnosił się z niczym i nawet teraz niczego nie sugerował, zresztą Larha wiedziała przecież i wiedział Temur... Lecz poprzestawanie równocześnie w towarzystwie ich wszystkich przerażało.
Zebrał się jednak w sobie i wstał, by skłonić się przybyszowi.
– Witaj – rzekł. – Ja się ciebie tak prędko nie spodziewałem.
– Prędko podróżowałem, bo i czasu niewiele mamy, jeśli chcemy uczestniczyć w tym, co nadchodzi. Ja chcę, a z tego, co widziałem, wiem, że i ty powinieneś. I towarzysze twoi również – powiódł wzrokiem po pozostałych. – Nadchodzą zmiany, większe zmiany, niż ktokolwiek z nas mógłby przypuszczać. Rozmawialiście o kaganie i o władcy na wschodzie: i wiedzcie, że nadchodzi kagan, nadchodzi wielki władca na wschodzie, a was bogowie zgromadzili w pewnym celu... Jeśli wyruszycie teraz ze mną, ujrzycie, jak zmienia się świat, w którym żyjemy.

C.D.N.