My jesteśmy krasnoludki 1
Dodane przez Aquarius dnia Stycznia 05 2012 12:45:59
Czy to bajka, czy nie bajka,
Myślcie sobie, jak tam chcecie.
A ja przecież wam powiadam:
Krasnoludki są na świecie.
Naród wielce osobliwy.
Drobny - niby ziarnka w bani:
Jeśli które z was nie wierzy,
Niech zapyta starej niani.
W górach, w jamach, pod kamykiem,
Na zapiecku czy w komorze
Siedzą sobie Krasnoludki
W byle jakiej mysiej norze.
Pod kominem czy pod progiem -
Wszędzie ich napotkać można:
Czasem który za kucharkę
Poobraca pieczeń z rożna...
Czasem skwarków porwie z rynki
Albo liźnie cukru nieco
I pozbiera okruszynki,
Co ze stołu w obiad zlecą.
Czasem w stajni z bicza trzaśnie,
Koniom spląta długie grzywy,
Czasem dzieciom prawi baśnie...
Istne cuda! Istne dziwy!
Gdzie chce - wejdzie, co chce - zrobi,
Jak cień chyżo, jak cień cicho,
Nie odżegnać się od niego,
Takie sprytne małe licho!
Zresztą myślcie, jako chcecie,
Czy kto chwali, czy kto gani,
Krasnoludki są na świecie!
Spytajcie się tylko niani.

Maria Konopnicka „O siedmiu krasnoludkach i sierotce Marysi”



Na początek przedstawienie postaci:
Mędrek – wódz wioski, najstarszy i najmądrzejszy
Skarbek – górnik
Igiełka – krawiec
Rdeścik – leśnik
Trybik – wynalazca
Lewatywka – lekarz
Paprotek – ogrodnik
Bursztynek – jubiler
Raczek – rybak
Kropelka - meteorolog
Grosik – kupiec
Bezik – cukiernik
Rondelek – kucharz
Chochelka – drugi kucharz
Stokrotka – żona Trybika.
Kowadełko - kowal
Dzwoneczek - panna
Truskaweczka – żona Lewatywki



- Choroba, nie zdążę, nie zdążę – mruczał Bezik przyspieszając kroku. Zostało mu jeszcze tylko jedno wzgórze do pokonania i już byłby w wiosce.
Niestety, mimo iż wyciągał nogi jak tylko mógł, nie zdążył przed deszczem. Zaczął biec szukając wzrokiem jakiejś rośliny, pod którą mógłby się schować, żeby chociaż trochę ochronić się przed deszczem. Gdyby nie ta gigantyczna torba, to mógłby skorzystać z królikobusa, a może nawet z wiewórkolotu i wtedy byłby w domu o wiele, wiele szybciej. Niestety gabaryty jego bagażu zmusiły go do podróży susłołazem, który był przystosowany do przewozu rzeczy zarówno dużych, jak i nietypowych. Niestety powodowało to iż był dużo wolniejszy od innych środków transportu. Ale Bezik nie narzekał, mimo iż musiał uiścić dodatkową opłatę za nietypowe rozmiary bagażu. W tej torbie miał prezent dla Trybika. Wprawdzie na początku nie planował go kupować, ale kiedy go zobaczył, stwierdził, że Trybik na pewno będzie zadowolony. I tym sposobem teraz dreptał powoli ciągnąc za sobą ogromną torbę. Całe szczęście, ze chociaż miała kółka. Ale i tak nie pomogły one, gdy musiał szukać schronienia przed deszczem. Niestety nie było żadnej rośliny, za to nagle przed oczami ukazała mu się góra z wejściem do jaskini. Skarbek, pomyślał, przecież tutaj mieszka Skarbek. Jest uratowany!. Szybko skręcił w stronę jaskini. Wszedł na tyle daleko, że deszcz już go nie moczył i otrząsnął się z kropli wody, które zdążyły na niego spaść. Sprawdził torby, na szczęście żadna z nich nie zdążyła przemoknąć. Przez chwilę stal patrząc jak deszcz pada coraz mocniej, aż w końcu ruszył w głąb jaskini. Po paru krokach natknął się na drewniane drzwi. Nacisnął dzwonek i czekał. Wiedział, że Skarbek to pracuś i wiecznie przebywa w tej swojej kopalni, dlatego też, gdy przez dłuższą chwilę nic się nie działo, nacisnął dzwonek jeszcze raz i jeszcze raz, aż w końcu drzwi drgnęły i ukazała się w nich umorusana twarz w czarnej czapeczce na głowie.
- Witaj. – Bezik uśmiechnął się najlepiej jak potrafił. – Deszcz zastał mnie w drodze. Mógłbym go przeczekać u ciebie? Obiecuję, że nie będę ci przeszkadzał w pracy.
- Dobrze – mruknął Skarbek i otworzył szerzej drzwi, wpuszczając przybysza do środka.
- Masz może herbatę? – zapytał Bezik siadając przed ogniem i wyciągając ręce w jego kierunku. – Najlepsza była by malinowa. Malinowa jest najlepsza na taką pogodę.
Skarbek bez słowa udał się do kuchni i po chwili do uszu Bezika doszły odgłosy świadcząco o tym iż gospodarz jednak znalazł jakąś herbatę. Chwilę potem pojawił się przed nim zielony kubek z gorącą zawartością.
- Może byś tak zrobił sobie przerwę w pracy? – spytał Bezik, kiedy Skarbek próbował odejść bez słowa. – Ja rozumiem, że uwielbiasz wydobywać te wszystkie kamienie, ale raz na jakiś czas chyba możesz poświęcić trochę czasu na coś innego?
- No dobrze – mruknął Skarbek po chwili namysłu i usiadł przy ogniu.
- Byłem u rodziny w mieście. Wiedziałem, że ma dzisiaj padać, wszak Kropelka mnie ostrzegał, ale wiesz jak to jest, jak się dawno z rodziną nie widzi. Zostań jeszcze chwilkę, jeszcze chwilkę i zanim się obejrzysz robi się za późno. Ach, miasto – westchnął – zazdroszczę im, mają tam tyle ciekawych rzeczy. Czasami żałuję, że też tam nie mieszkam. A ty chciałbyś mieszkać w mieście? – spojrzał z zainteresowaniem na gospodarza.
- Ja… lubię kamienie – mruknął Skarbek wpatrzony we własne dłonie.
- No tak – Bezik zaśmiał się nienaturalnie. – Przecież ty uwielbiasz siedzieć w tej jaskini i dłubać w skale, a tam nie miałbyś tego.
Zapadło krępujące milczenie. Siedzieli wpatrzeni w ogień. Nagle Bezik drgnął i powiedział:
- Chyba już przestało padać – stwierdził patrząc w jedyne w tej chacie okno, znajdujące się obok drzwi.
- Chyba tak – mruknął Skarbek także podążając wzrokiem w stronę okna.
-To dobrze. Dziękuję za gościnę – Bezik uśmiechnął się odstawiając na bok pusty już kubek.
Skarbek nic nie odpowiedział. Wciąż milcząc odprowadził gościa do drzwi i nie pożegnawszy się nawet zamknął się z powrotem w swojej chatce w skale. Bezik westchnął tylko i ruszył w stronę wioski. Nie mógł zrozumieć, dlaczego inni uważają Skarbka za dziwaka i mruka. Przecież to bardzo sympatyczny skrzat.
W końcu doszedł do wioski. Już z daleka słyszał wesołe śmiechy i odgłosy. Jeszcze zanim doszedł do swojej chatki obskoczyła go dwójka małych skrzatów i ciągnąc za rękawy zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego:
- Wujku, wujku, a co nam przywiozłeś?! A co ciekawego widziałeś? Opowiedz, opowiedz!
W tym momencie z pobliskiej chatki wyszła pulchna kobieta w żółtej czapeczce na głowie i w fartuszku w stokrotki i, udając oburzenie, zawołała:
- Szkiełko! Ziarenko! Dajcie spokój wujkowi! Dopiero co przyjechał.
- Ale mamo… - zaczęły maluchy.
- Żadne „ale”. Sio! Później wujek wam opowie wszystko, teraz dajcie mu odpocząć.
- No dobrze – bąknęły maluchy i uciekły bawić się z innymi.
- I co słychać ciekawego u rodziny?
- Dużo rzeczy, siostrzyczko. Powinnaś sama ich kiedyś odwiedzić.
- Łatwo ci mówić – westchnęła Stokrotka. – Nie mogę zostawić tych urwisów z Trybikiem, bo rozniosłyby całą wioskę. Zabrać ich ze sobą też nie mogę. Jak by zaczęli wszystko oglądać, to zrobili by gorszy bałagan niż stado królików w kapuście.
- Masz rację – westchnął Bezik. – Ale nie przejmuj się, kiedyś w końcu z tego wyrosną.
- Tylko, że wtedy ja już będę za stara na podróże. No nic, zobaczymy, co czas przyniesie. Może wejdziesz na herbatę? Właśnie zaparzyłam rumiankowo-poziomkową.
- Dzięki siostrzyczko, ale może innym razem – Bezik uśmiechnął się. – Przywiozłem trochę jedzenia i chciałbym je jak najszybciej schować w lodówce.
- Masz rację. – Stokrotka odwzajemniła uśmiech. – Wpadnij wobec tego wieczorem. Upiekę placek z truskawek, a ty opowiesz co słychać w mieście.
- Z miłą chęcią – odparł skrzat i ruszył w stronę swojej chatki.
Szybko pochował otrzymane od rodziny jedzenie do lodówki, a następnie przeszedł do łazienki i zafundował sobie długą i odświeżającą kąpiel o zapachu rozmarynu. Bezik uwielbiał ciepła kąpiel o zapachu rozmarynu przy wtórze muzyki świerszczy.
Dzięki jednemu z wynalazków Trybika można było przechowywać nie tylko, od stuleci pisane ręcznie księgi, ale także i różne dźwięki, a baśnie i legendy można było przekazywać z pokolenia na pokolenie bez obawy zapomnienia czy utraty któregoś ze słów. Bezik nie mógł wyjść z podziwu nad tym wynalazkiem Trybika. Dziwne pudełko z korbką do którego była przypięta duża tuba i walec na którym specjalna igła zapisywała dźwięki. Na początku wszyscy w wiosce podchodzili nieufnie do tego wynalazku. Wynalazki Trybika miały to do siebie, że były nieobliczalne, jak na przykład specjalna maszyna do zbierania i segregowania roślin. Miała ona pomagać Lewatywce w zbieraniu ziół, niestety już pierwszego dnia zepsuła się i zanim udało się ja wyłączyć narobiła sporo szkód w zielniku lekarza. Przez to musiał udać się w długą podróż do odległych o dni drogi wiosek, po nowe sadzonki. Do tego wynalazku, nazwanego przez Trybika „samograj” na początku także odnoszono się nieufnie. Jednak gdy wszyscy zobaczyli, że nie porusza się on, a jedynie stoi i wydaje z siebie dźwięki, które się do niego wcześniej powiedziało, przyjął się on nad wyraz dobrze i wkrótce potem można go było znaleźć w każdej chatce.
Bezik bardzo lubił wychodzić wieczorami i słuchać koncertów świerszczy, ale gdy padało, to ani Bezikowi nie chciało się wychodzić z chatki, ani świerszczom grać. W takie wieczory Bezik wyciągał samograja i puszczał nagrane przez Rdeścika, specjalnie dla niego, koncerty świerszczy. Dzięki Rdeścikowi mógł poznać także śpiew innych zwierząt, jak chociażby puchaczy czy wiewiórek. Jednak najbardziej lubił koncerty świerszczy i miał ich całkiem spora kolekcję, którą cały czas powiększał, dzięki uprzejmości leśnika. Dla inny wszystkie odgłosy były takie same, dla Bezika były tak różne jak dzień i noc. Przy jednych lubił pracować, przy innych usypiać, a jeszcze przy innych relaksować się. Teraz właśnie wyciągnął walec na którym miał nagrany „Koncert pięciu o poranku”, zrobił sobie kąpiel i zanurzywszy się aż po szyję w pachnącej wodzie przymknął oczy i relaksował się przy dźwiękach natury.
Kiedy woda już całkiem wystygła przeciągnął się, wyszedł z kąpieli i zrobił sobie lekka kolację. Wiedział iż siostra i tak, oprócz placka, przygotuje także kolację, wiec nie było sensu teraz się opychać. Wystarczyło tylko oszukać żołądek na te kilka chwil. Po kolacji zapakował do torby przywiezione prezenty oraz część jedzenia i wyszedł z chatki. Chatka jego siostry stała kilkanaście metrów dalej. Ledwo wszedł do środka, a dwie torpedy powaliły go na ziemię.
- Opowiadaj wujku! Opowiadaj!
- Ależ oczywiście, że opowiem – roześmiał się Bezik – tylko dajcie mi najpierw wstać, bo inaczej nie dostaniecie prezentów.
„Prezenty” to było magiczne słowo, dzięki któremu, na co dzień niemożliwe do okiełznania, dzieci Stokrotki stawały się potulne niczym pisklaki. Od razu puściły rękawy bezikowego kubraczka i nawet pomogły mu wstać i zaprowadziły do najbliższego fotela. Bezik pozwalał na to wszystko wielce rozbawiony.
- A gdzie Trybik? – zainteresował się.
- Ach. – Stokrotka machnęła zrezygnowana ręką. – Ty wiesz jak trudno go wyciągnąć z tego jego warsztatu.
- Szkiełko, biegnij po tatę i powiedz, że nie pożałuje jak przyjdzie.
- Dobrze, wujku! – I maluch pobiegł.
Wrócił chwilę potem ciągnąc za rękę marudzącego Trybika.
- Ty myślisz, że ja nie mam nic ciekawszego do roboty?
- Nie marudź, bo nie dostaniesz prezentu – powiedział Bezik.
- A my, wujku, a my? Kiedy dostaniemy? – dopytywały się maluchy.
- Wszystko po kolei. Najpierw tata. – Sięgnął do torby i z niemałym trudem wyciągnął ogromny okrągły metalowy przedmiot.
- Co to? Co to? – zainteresowały się bliźniaki.
- E, ale to jest zepsute – stwierdził po chwili rozczarowany Szkiełko.
- Dlaczego tak uważasz? – spytał Bezik.
- A bo jest dziurawe.
- To jest specjalnie dziurawe. – Cukiernik roześmiał się widząc zawiedzione miny chłopców.
- Jak to?
- Zwyczajnie. – Położył przedmiot na podłodze. – To służy ludziom do parzenia herbaty.
- A jak oni tego używają? – zainteresowała się Stokrotka.
- Najpierw to otwierają, o tak. – Bezik zademonstrował. – Potem wsypują tu herbatę, zamykają i moczą w gorącej wodzie. Mówią na to „sitko do parzenia herbaty”
- Ale ci ludzie są dziwni – mruknął Ziarenko.
- Ciekawe, ciekawe – mamrotał Trybik otwierając i zamykając sitko. Oglądał je ze wszystkich możliwych stron, opukiwał, badał uważnie każdą dziurkę. – To się może przydać, tylko do czego? No nic, później pomyślę – stwierdził i poturlał prezent do swojego warsztatu.
- To dla ciebie – Bezik podał siostrze papcie i sweter w kolorowe paski. – Kuzynka Jagódka zrobiła specjalnie dla ciebie na zimowe wieczory z owczej wełny.
- Oj, jaka ona miła – ucieszyła się Stokrotka i szybko przymierzyła prezenty. – I jak wyglądam?
- Strasznie śmiesznie! – roześmiały się maluchy i uciekły przed lecącą w ich stronę ścierką, która w rękach Stokrotki stanowiła czasami bardzo groźną broń.
- To jest tak przyjemnie ciepłe. – Pogłaskała czule sweter.
- W końcu nie będą ci nogi marzły.
- A my, wujku, a my? – Maluchy zaczęły ciągnąć Bezika za rękaw.
- O was też nie zapomniałem – odparł ze śmiechem i wyciągnął z torby ogromne kolorowe okrągłe lizaki.
- Łaaa! – Chłopcy z wrażenia aż zaniemówili.- Ale wielkie!
Bezik roześmiał się.
- Ludzie robią je jeszcze większe.
- Naprawdę? – Chłopcy ze zdziwienia aż pootwierali buzie.
- Oczywiście – potrząsnął twierdząco głową. - Niektóre z nich są takie wielkie, że mogły by zakryć całą naszą wioskę.
- O rany!
- Te wasza zostały zrobione przez skrzaty, które pomagają ludziom w robieniu tych ich lizaków.
- E, a ja myślałam, że to są lizaki ludzi – bąknął zawiedziony Ziarenko.
- One są zrobione z tego samego co te ludzkie i tak samo. Po prostu, kiedy ludzie idą do domu, wtedy skrzaty wychodzą i robią słodycze tak samo, tylko dużo mniejsze, żebyście wy też mogli ich spróbować.
Ziarenko odwinął lizaka z foli i powoli i z namaszczeniem go polizał. Chwilę poruszał ustami, jakby badał smak, aż w końcu się uśmiechnął i powiedział:
- Pyszne!
- Daj spróbować – odezwał się Szkiełko.
- Masz swój. – Szybko schował lizaka za plecami.
- Ale ja chcę twojego.
- Nic z tego! – krzyknął Ziarenko i uciekł, a Szkiełko pobiegł za nim przez cały czas wykrzykując „daj mi!”
- Ach te dzieciaki – westchnęła Stokrotka. – I znowu nie będziesz mógł nic opowiedzieć.
- To nic – Bezik uśmiechnął się.- Niech się nacieszą prezentami. Opowiedzieć zdążę w każdej chwili.
- To może napijesz się herbaty?
- Szczerze mówiąc wolałbym obiad. Zdążyłem trochę zgłodnieć.
- Racja, obiad! - I już Stokrotka krzątała się po kuchni, a chwilę potem wszyscy siedzieli przy stole i w atmosferze gwaru spożywali posiłek.
Kiedy już naczynia były pozmywane, Trybik zaszył się w swoim warsztacie, chłopcy pobiegli do swoich pokoi bawić się, a Bezik usiadł przy kominku razem z siostrą i filiżanką herbaty jagodowej.
- Uf, chwila spokoju – westchnęła Stokrotka bujając się w swoim ulubionym bujanym fotelu. W tym momencie kukułka wyśpiewała godzinę osiemnastą. – To opowiadaj, co słychać w mieście.
- Tak bez pozostałych?
- I tak będziesz musiał opowiadać wszystko co najmniej trzy razy, więc zdążą usłyszeć. Ja nie mam na to czasu, ciągle jest coś do zrobienia. Ta godzinka po obiedzie, to jedyne, co mogę mieć dla siebie. Więc opowiadaj.
I Bezik opowiedział, co słychać u rodziny, jak podglądał ludzi i co ciekawego widział, a Stokrotka bujała się i co chwila wykrzykiwała : „no proszę”, albo: „nieprawdopodobne”. Zanim znowu zaczął się harmider, Bezik zdążył skończyć swoją opowieść. Po kolacji Stokrotka wzięła się za domowe prace a dzieci wraz z ojcem usiadły przed Bezikiem i zażądały opowieści. Niestety nie szła ona tak gładko jak wcześniej, gdyż dzieciaki przerywały mu najróżniejszymi pytaniami praktycznie co drugie słowo. W efekcie tego nie zdążył nawet dobrnąć do połowy, gdy zmęczone maluchy zasnęły na podłodze. Jednego wziął trybik na ręce, a drugiego Bezik i zanieśli ich do sypialni na górze. Potem Trybik wrócił do swojego warsztatu, a Bezik postanowił odszukać siostrę. Kręciła się po kuchni.
- I znowu nie udało mi się opowiedzieć – westchnął siadając przy stole, na co Stokrotka tylko roześmiała się.
- Wychodzi na to, że będziesz musiał to nagrać na samograja.
- Jeżeli następnym razem te twoje chłopaki też tak będą przeszkadzać, to chyba nie będę miał innego wyjścia. Inaczej gardło zedrę zanim dobrnę do końca. Ja nie wiem jak ty z nimi wytrzymujesz.
- No wiesz, jakoś muszę sobie radzić.
- No dobra, uciekam już do domu. Jestem tak wykończony, że chyba będę spał jak suseł.
- Kiedy znowu wpadniesz?
- Nie mam bladego pojęcia. Muszę najpierw zobaczyć ile zamówień na mnie czeka. Poza tym nie chciałbym ci zawracać głowy.
- Och, daj spokój, jakie zawracanie głowy – powiedziała Stokrotka przysiadając przy stole. – To tylko jedna porcja do obiadu więcej.
- To miło, że tak myślisz siostrzyczko – Bezik uśmiechnął się – ale jak tak będę do ciebie wpadał, to wkrótce zapomnę jak wygląda moja własna chatka. No i poza tym Chochelka gotuje całkiem dobrze.
- Ech, to grupowe jedzenie. Powinieneś sobie w końcu znaleźć jakąś dziewczynę, która będzie ci gotować, a nie chodzić na to żarcie dla samotnych. Weź na przykład Dzwoneczka, bardzo urodziwa kobieta i przede wszystkim wolna.
- Stokrotka… - Bezik spojrzał na siostrę z wyrzutem. – Ile razy mam ci tłumaczyć…
- Dobra, dobra – machnęła ręką i podniosła się. – Rób sobie jak uważasz.
- Oj nie złość się – Bezik objął Stokrotkę w pasie i przytulił ją. – Ja wiem, że ty tak mówisz, bo mnie kochasz i martwisz się o mnie, ale zapominasz o jednym. Mam już 120 lat, jestem dorosły i potrafię o siebie zadbać. Tak więc nie zajmuj już sobie mną tej twojej ślicznej główki. Masz swoją rodzinę i o nich powinnaś się martwić. – Pocałował siostrę w policzek. – Będę już leciał, bo jeszcze trochę i zasnę jak te twoje szkraby, na podłodze.
Stokrotka roześmiała się.
- Idź huncwocie. Ale mimo wszystko wpadnij jeszcze kiedyś na obiad.
- Oczywiście, że wpadnę. Dobranoc.
Wyszedł z chatki Stokrotki i powoli powlókł się do domu. Ech ta siostra, kiedy ona w końcu przestanie mu marudzić? Co on na to poradzi, że nie interesują go dziewczyny? To prawda, że własna rodzina to fajna sprawa, ale przecież, nie ożeni się jeśli nie czuje nic do żadnej kobiety. Byliby obydwoje nieszczęśliwi. A życie w samotności wcale nie jest takie złe. Ma się dużo czasu tylko i wyłącznie dla siebie, nie trzeba martwić się o niepozmywane naczynia, siedzieć do późna w nocy i słuchać koncertów świerszczy, a jak się zgłodnieje, to się pójdzie na obiady, które chochelka gotuje dla tych wszystkich, którzy nie mają rodzin, albo nie chce im się gotować. Chochelka całkiem smacznie gotuje i niedrogo. Tak, życie samemu też ma swoje uroki. Tylko dlaczego czuje taką dziwna pustkę gdzieś tam w środku? Bezik westchnął ciężko i wszedł do swojej chatki, rozebrał się i poszedł spać.
Chatka Bezika była tak ustawiona, że poranne słońce wpadało wprost do jego sypialni i tańcząc na jego twarzy budziło go ciepło i pieszczotliwie, tak że nawet nie potrzebował budzika. No chyba, że miał pilne zamówienie i musiał wstać dużo, dużo wcześniej. Dzisiaj nie musiał, więc kiedy w końcu się obudził, leżał jeszcze przez jakiś czas delektując się ciepłem słonecznych promieni. Po ponurych myślach z poprzedniego dnia nie było już śladu. W końcu westchnął, otworzył oczy i wstał z łóżka. Przez chwilę poprzeciągał się, a potem poszedł do łazienki. Na śniadanie zrobił sobie omlet z szynką, do tego szklanka mleka świetlików i obowiązkowo „Poranne trele” z samograja. Tak, dzień zapowiadał się wyjątkowo pięknie.
Po skończonym śniadaniu wyszedł przed chatkę. Widział jak niektórzy w wiosce też już wstali i powoli rozpoczynali nowy dzień. Uśmiechnął się i przeszedł do ogródka. Rzut okiem na grządki wystarczył żeby stwierdzić, ze wszystko jest w porządku i na razie nie musi nic robić w ogrodzie. Wrócił na ganek. Podszedł do furtki, do której przymocowane były dwie kolorowe skrzynki. Na żółtej napisane było „Listy”, a na czerwonej „zamówienia”. Zajrzał najpierw do żółtej, ale nic w niej nie było. W czerwonej było parę kartek.
-Hm, tort bezowy dla Igiełki na jutro – mruczał przeglądając kartki. – No tak, to przecież urodziny jego żony. Mufinki czekoladowe, dziesięć sztuk, dla Kowadełka, jak najszybciej. Ach ten łasuch. Całe szczęście, że ma gdzie spalić te kalorie, inaczej już by się w drzwiach nie mieścił. Rolada poziomkowo-jagodowa dla Truskaweczki, ale to za dwa dni. Pierniczki rabarbarowe, ciasteczka niespodzianki. O, „Tęczowe ciasto”. Będzie z nim trochę roboty. Na kiedy to? E, za trzy dni, to spokojnie zdążę. No dobra, sprawdźmy jak stoimy z zapasami.
Wszedł do kuchni, a następnie do spiżarki i zaglądając do kartek z zamówieniami przeliczał produkty. Okazało się iż trochę mu brakuje.
- Która to godzina? – mruknął wracając do kuchni. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. – Świetnie, Grosik już powinien mieć otwarty sklep.
Wziął torbę, pieniądze i wyszedł z domu. Poszedł na centralny plac, na którym odbywały się wszelkie wioskowe imprezy. Tuż przy placu stał sklep Grosika.
- Witaj Grosiku! – zakrzyknął wesoło wchodząc do środka.
- Witaj! – gospodarz wyraźnie ucieszył się. – Nie wiedziałem, że już wróciłeś. Jak było w mieście?
- Wczoraj wróciłem. Oczywiście maluchy Stokrotki dorwały mnie i musiałem przez cały dzień im o wszystkim opowiadać. W mieście jak to w mieście, dużo do oglądania, że życia by nie starczyło.
- To samo mówi mój brat, gdy wraca z podróży z towarami – roześmiał sie Grosik. – Rozumiem, że coś potrzebujesz?
- Niestety, dzisiaj tylko po produkty, może kiedyś wpadnę na herbatę.
- W takim razie co ci trzeba?
- Trochę tego jest. Mam nadzieję, że starczy mi gotówki.
- Nie martw się. Za twój słynny torcik marcepanowy mogę dać ci duży upust. – Grosik mrugnął porozumiewawczo.
- A myślałem, że to Kowadełko jest w tej wiosce największym łasuchem. – Bezik roześmiał się.
- No co ty, ja łasuchem? To po prostu twój torcik marcepanowy jest taki pyszny, ze nie można mu się oprzeć.
- Ech, ty pochlebco.
Na szczęście okazało się iż Bezik miał wystarczająco dużo gotówki. Wrócił szybko do domu i wziął się za pieczenie mufinek dla kowala. Kiedy skończył, przeszedł do salonu i wyciągnął z szuflady kartkę papieru , kałamarz oraz gęsie pióro. Naskrobał parę słów, potem zawiną papier w rulonik i zawiązał na nim czerwoną kokardkę, najpierw w węzełek, a później w kokardkę. Wyszedł przed chatkę i zagwizdał. Sekundę potem stała przed nim na dwóch łapkach biała myszka.
- Witaj – Bezik uśmiechnął się. – Jak zaniesiesz ten list do kowala, to dostaniesz pyszne ciasteczko – na potwierdzenie wyciągnął z kieszeni fartucha ciastko z rodzynkami.
Myszka powiedziała coś po swojemu i wyciągnęła łapki po ciastko.
- O nie, kochana – Bezik szybko schował ciastko za plecy – najpierw zaniesiesz list, a potem dostaniesz ciastko.
Myszka wykrzywiła pyszczek i naburmuszona odwróciła się do Bezika plecami.
- Znaczy, że nie chcesz ciasteczka? – podjudzał Bezik.
Myszka jeszcze chwilę się dąsała aż w końcu skapitulowała. Odwróciła się i coś zaświergotała po swojemu.
- Niestety nie rozumiem co mówisz, ale zakładam, że to oznacza zgodę?
- Powiedziała, że gdyby nie te twoje obłędne ciasteczka, to w ogóle by z tobą nie gadała – usłyszał nagle obok.
- O, Rdeścik! – ucieszył się widząc właściciela głosu. – Cieszę się, że cię widzę.
- Ja też. Jak tam u rodziny w mieście?
- Dużo opowiadania, może kiedyś nagram na samograja i dam posłuchać wszystkim zainteresowanym.
- Dobry pomysł.
- Ale to później. Teraz mam trochę roboty. Właśnie zrobiłem ciasteczka dla Kowadełka i chciałem, żeby ona zaniosła do niego list.
- Zaniesiesz, prawda? – Rdeścik odwrócił się do myszki, która coś do niego powiedziała. Zaśmiał się.
- Co powiedziała? – zainteresował się Bezik.
- Powiedziała, że za dwa ciasteczka zaniesie list i wszystko co tylko chcesz.
Bezik roześmiał się.
- Niech ci będzie, ale jedno dostaniesz teraz, a drugie jak przyprowadzisz tu Kowadełko. Dobrze?
Myszka pokiwała główką. Bezik dał jej ciasteczko. Przez chwilę je chrupała, a gdy skończyła pozwoliła przywiązać sobie do szyi list i pomknęła do adresata.
- Wybacz, ale muszę wracać do pracy – odezwał się Bezik.
- Ależ oczywiście, ja też muszę uciekać. Wpadłem do wioski tylko by uzupełnić swoje zapasy. Ale wiesz, chętnie kiedyś do ciebie wpadnę na ciasto malinowe.
- Nie ma sprawy – Bezik uśmiechnął się. – Jak złapię chwilę wolnego to upiekę i dam ci znać.
Uścisnęli sobie ręce i rozeszli się. Bezik wrócił do kuchni. Ponieważ muf inki były jeszcze gorące, wiec żeby nie posklejały się ani nie odkształciły postanowił poukładać je w pudełku, każdą w osobnej przegródce. Właśnie wkładał ostatnią, gdy odezwał się dzwonek. Nie spiesząc się zamknął pudełko i poszedł otworzyć drzwi. Tak jak się spodziewał przed drzwiami stał kowal, a za nim na tylnych łapkach biała myszka.
- Bardzo bobrze się spisałaś – Bezik uśmiechnął się do zwierzątka i dał jej obiecane ciasteczko. Myszka złapała smakołyk do pyszczka i uciekła w sobie tylko znanym kierunku.
– Witaj – odezwał się Bezik do kowala.
- Witaj – odpowiedział Kowadełko, a jego głęboki niczym studnia głos wydobywał się gdzieś z wnętrza szerokiej i umięśnionej klatki piersiowej.
Bezik nigdy się przed nikim nie przyznał, ale lubił obserwować Kowadełko i nawet nie przeszkadzało mu, że jest wiecznie brudny i mokry od potu. Ale te jego wspaniałe mięśnie, zwłaszcza wtedy gdy pracowicie machał tym ogromnym młotem… Ach, poezja. Bezik westchnął w duchu.
- Poczekaj chwilkę, zaraz ci przyniosę twoje muf inki. – Szybko przeszedł do kuchni i ostrożnie wziął pudełko z muf inkami. – Uważaj, jeszcze są ciepłe – powiedział, kiedy oddawał pudło kowalowi.
Kowal nic nie odpowiedział, tylko otworzył pudełko, wziął pierwsze z brzegu ciastko i w całości wsadził do ust. Po chwili uśmiech zadowolenia wypełzł na jego okoloną rudą brodą twarz.
- Jak zawsze, niebo w gębie – powiedział i wyciągnął z kieszeni spodni należność za wypiek. – Na jutro oczywiście też mi zrobisz?
- Oczywiście – Bezik uśmiechnął się. – Chociaż uważam, ze nie powinieneś ich tyle jeść, bo kiedyś w końcu przytyjesz.
- No co ty, ja? Spójrz na te mięśnie – naprężył wszystkie mięśnie – zero tłuszczu.
- Niech ci będzie – Bezik roześmiał się. – Upiekę ci na jutro także.
- Dzięki – odparł z uśmiechem kowal i odszedł wcinając muf inki.
Bezik jeszcze przez chwilę patrzył na jego szerokie i wspaniale umięśnione plecy, w końcu westchnął i wszedł do chatki. Szkoda, że Kowadełko woli dziewczyny, no ale cóż, tak to zazwyczaj bywa, że najlepsze jest to co nieosiągalne. Dobra, koniec tych ponurych myśli, pomyślał Bezik, trzeba się wziąć za tęczowe ciasto. Jest ono tak skomplikowane, że jego przygotowanie trwa całe dwa dni.
Kiedy kończył pierwszą część, odezwał się wioskowy dzwonek sygnalizując czas obiadu. Pochował wszystko do lodówki, sprzątnął kuchnię i wyszedł z chatki. Na głównym placu ustawione były szerokie ławy przy których już siedziało paru krasnali nad miseczkami z zupą. Bezik wziął miseczkę ze stojącego z boku stołu i cierpliwie ustawił się w ogonku do kociołka z zupą. Te krasnale, które miały już rodziny, stołowały się w swoich domach, a ci samotni, albo tacy, co nie umieli w ogóle gotować, chodzili na posiłki przygotowywane przez Chochelkę. Wprawdzie Bezik umiał gotować, ale któregoś razu stwierdził, że mu się nie chce gotować tylko dla jednej osoby i zaczął chodzić na te obiady. A poza tym to był dobra okazja, żeby porozmawiać z innymi krasnalami, które często były tak zapracowane, że prawie nigdy nie można było z nimi na spokojnie rozmawiać.
- Witaj, co dzisiaj bierzesz? – Z zadumy, wyrwał go jakiś głos.
Spojrzał w bok i zobaczył siedzącą przy stole Dzwoneczek, a przed nią liczydła i pudełko z pieniędzmi i drugie z kolorowymi kartonikami
- O, dzisiaj ty pobierasz opłaty?
- Truskaweczka nienajlepiej się czuła i prosiła mnie o zastępstwo. Więc, co dzisiaj bierzesz?
- A co jest?
- Zupa z łopianu z kawałkami czarnej rzodkwi, a na drugie placki z brukwi w sosie koperkowym i kompot z rabarbaru.
- Wezmę wszystko.
Dzwoneczek sprawnie policzyła na liczydle należność, wzięła od Bezika gotówkę i wydała mu trzy kartoniki, każdy innego koloru. Kolejka powoli przesuwała się dalej. Czekając na swoją kolej Bezik obserwował te krasnale, które już dostały swoja porcję obiadu. Niestety nie było wśród nich kowala. Bezik był wyraźnie zawiedziony. Nie miał nigdy pretekstu, żeby do niego iść, wiec te wspólne obiady były jedyna możliwością kiedy mógł na niego popatrzeć, albo i porozmawiać.
W końcu nadeszła jego kolej. Podał chochelce najpierw zielony kartonik, na co ten nalał mu do miseczki zupy. Usiadł na pierwszym z brzegu wolnym miejscu i wziął się za jedzenie. Kiedy skończył odstawił miseczkę do kosza z brudami, wziął czysty talerz i znowu stanął w kolejce, tym razem po drugie danie. Bezik nigdy nie lubił brać obu dań na raz. Twierdził, ze kiedy on je jedno, to drugie przez ten czas stygnie i później nie smakuje już tak dobrze. Wolał więc postać dwa razy w kolejce, ale za to zawsze miał oba dania idealnie ciepłe.
Po skończonym posiłku wrócił do swojej chatki, wyciągnął na werandę bujany fotel i samograja. Nastawił sobie „Symfonię w deszczu” i zamknąwszy oczy, bujając się, delektował się piękną pogodą i jego ulubioną muzyka w wykonaniu świerszczy. A gdy nadszedł wieczór zjadł lekką kolację i poszedł spać, przed zaśnięciem marząc o wspaniale umięśnionym kowalu.



CDN