Tam gdzie się nie chodzi
Dodane przez Aquarius dnia Grudnia 17 2011 22:50:36
Artu bywał wściekły często. Składało się na to wiele czynników zarówno wewnętrznych jak i otaczających – świat po prostu był miejscem wzbudzającym wściekłość. A jeżeli do całej skłonności świata do rozwścieczania go dorzucić wędrówkę u boku Cruxa, to cudem należałoby okrzyknąć fakt, że chłopak był zdolny do odczuwania czegokolwiek jeszcze poza wściekłością. Ale wściekłość dominowała.
Przycupnięty na powalonym menhirze chłopak zaklął i podciągnął kolana jeszcze bliżej do piersi. Było mu zimno, był głodny, od niewygodnej pozycji ścierpło mu WSZYSTKO, ściemniło się całkowicie – jedyne światło pochodziło od jarzącego się niepokojąco kłującego mchu porastającego okoliczne głazy. W mdłej zielonkawej poświacie wszystko wydawało się posępne i jakieś takie grobowe. Chłopak zadrżał.
- Cholerny Crux! – wycedził z wściekłością.
O, tak! Jeszcze w szkole o Klaviańskich Bezdrożach milczało się. Każde otwarte pytanie na ich temat wzbudzało potępiające spojrzenia, kręcenie głową z mądrą miną i oklepaną formułkę „tam się po prostu nie chodzi”. Drugi obieg informacji, ten prowadzony szeptem, pod ławkami i pokątnie, mgliście przytaczał hordy nieumartych, deliryczne właściwości tamtejszych porostów oraz rozmaite inne, niewypowiedziane niebezpieczeństwa. Ów obieg stwierdzał również z całą pewnością, iż: jeżeli są tam jakieś jaskinie, pieczary, tunele, jamy i tym podobne, za żadne skarby n i e w o l n o t a m w c h o d z i ć oraz, że jeżeli jakiemuś nieszczęśnikowi zdarzyłoby się zawędrować w tamte strony, jedynym, w miarę bezpiecznym miejscem na przeczekanie nocy jest starożytne cmentarzysko, które co prawda ofiarowane bogom zostało kilkanaście wieków wcześniej, jednakże siła krwawych ofiar sprawiała, że wciąż stanowiło ono uświęconą ziemię.
Znając swoje szczęście i to wrodzone i nabyte wraz z poznaniem Crucxa, Artu był pewien, że prędzej czy później na owe Klaviańskie Bezdroża zawędruje. Zdarzyło się prędzej niż później, bo temat wypłynął nie dalej jak kilkanaście dni wcześniej, w niedużej karczmie na obrzeżach Vehrny.

Arlic zdyszany opadł na poduszki, a białowłosy natychmiast przygniótł go do łóżka całym ciężarem.
- Szerzej! - warknął, a chłopak posłusznie rozsunął kolana, robiąc mu więcej miejsca. Crux uniósł nieco biodra, wsuwając sie w jego wnętrze na całą, niemałą długość. Artu jęknął. Seks z jednookim był właściwie przyjemny. Pod warunkiem, że było sie przyzwyczajonym do całkowitej i bezwzględnej uległości, obcowania z nieokiełznaną dzikością i bólu. Przyjemność i ból – w tej kwestii zawsze razem... Crux warknął i chwyciwszy chłopaka pod kolana, podciągnął jego nogi do swoich barków, Arlic krzyknął. Ruchy mężczyzny stały się jeszcze bardziej gwałtowne i brutalne. Artu zadygotał w potężnym spazmie orgazmu, zarzucił ramiona na szyję wojownika i przyciągnął go bliżej. Gorące wargi Cruxa przylgnęły do ciała chłopaka, ostre zęby przebiły skórę. Arlic jęknął głucho, kiedy przeszył go ostry dreszcz bólu. Biodra białowłosego zadrgały, mężczyzna doszedł z zadowolonym sapnięciem.
- No - mruknął, opadając na plecy. Założył ramiona pod głowę i oblizał zakrwawione wargi. - Skoro juz załatwiliśmy to, co najważniejsze... Co wiesz o Bezdrożach Klavy?
- Klavianskie Bezdroża? - jęknął chłopak. - Tam się n i e c h o d z i!!! Tam nie idziemy. W życiu!
- Idziemy, idziemy - wojownik uśmiechnął się ironicznie. - Gadaj, lepiej żebym wiedział, czego tam sie spodziewać...


Oczywiście, że poszli. Ale już do wejścia do porośniętej mchem pieczary jednooki nie zdołał go przekonać. Arlic ostentacyjnie odszedł kilka kroków i z impetem usiadł na przewróconym granicznym głazie cmentarza, który rzeczywiście tam był. Crux, jak to Crux, wzruszył ramionami i ze złośliwym komentarzem „dzieciak” zanurzył się w mrok jaskini.
Słońce zaszło, ściemniło się, ochłodziło, a wojownika jak nie było tak nie było. Artu kilkakrotnie zbliżał się do wylotu groty, z której wiało ewidentnym grobem i za każdym razem rezygnował.
- Jak do rana nie wyjdzie, to znaczy, że coś tam go zeżarło… a jak zeżarło Cruxa i to i ja sobie z tym nie poradzę – mamrotał, trzęsąc się.
Nieoczekiwany hałas dochodzący z pieczary sprawił, że chłopak aż podskoczył. Odruchowo sięgnął po jedną z bojowych brzytew, ale natychmiast ją puścił. U wylotu groty pojawił się idący wolno, opierający się ciężko o ścianę kształt. Sylwetka nie do pomylenia z niczym innym.
- Crux ? – zapytał chłopak niepewnie.
Wojownik odsunął się o krok od jaskini, po czym runął jak długi do przodu. I przestał się poruszać.
- Crux! – jęknął Arlic, zsuwając się z głazu i podbiegając do leżącego. W ciemności, podarta koszula jarzyła się owym niepokojącym światłem porostów, była wilgotna i zimna. Coś lodowatego przemknęło Arlicowi po przedramieniu, kiedy siłował się, by odwrócić mężczyznę na plecy.
- Niech cię szlag, Crux, żyjesz?! – Z trudem go obrócił i pochylił się nad twarzą wojownika. Po trwającej wieki chwili, jego policzek owionęło ciepłe powietrze - a więc oddychał. Lodowata dłoń spoczęła na barku Arlica, wbijając długie szpony w ciało, poprzez materiał koszuli i kurtki. Chłopak wrzasnął i na oślep chlasnął w tył brzytwą, ręka cofnęła się, zostawiając po sobie palący ból zadrapań, jednocześnie inna łapa ucapiła Artu za łydkę. Tamtą również poczęstował ostrzem i kolejną, która z ciemności wynurzyła się i zacisnęła na gardle białowłosego. Sylwetek napastników nie było widać. Artu wrzeszcząc, klnąc i sapiąc z wysiłku cofał się, wlokąc za sobą ciało nieprzytomnego wojownika, w stronę cmentarza. Crux był ciężki, w jarzącym się coraz silniej poblasku mchów, na jego ubraniu dawały się dostrzec plamy krwi.
Chłopak potknął się i z impetem usiadł na nagrobku. Udało się, dociągnął Cruxa w bezpieczne mury cmentarza.
- Kto powiedział, że bezpieczne? – wyszeptał do ucha chłopaka złośliwy głos, wionący trupem i zgnilizną. Lepkie od rozkładu ręce złapały i rozciągnęły chłopaka na nagrobnej płycie. Cuchnąca, wilgotna szmata zasłoniła mu usta.
Ciało wojownika uniosło się, gdy dwie, niedostrzegalne w mroku postaci, podciągnęły go za rozkrzyżowane ramiona. Sylwetka, będąca tylko zarysem w mroku, zbyt powykręcana i bezkształtna, by móc być ludzką, powiodła koślawą dłonią po jego twarzy.
- Wojownik – orzekła z radością. – Delicje… - Jednym ruchem zerwała opaskę z twarzy białowłosego i szarpnięciem zdarła z niego koszulę. Żyły, znaczące ciało Cruxa pulsowały. Napastnik oparł dłoń płasko na jego torsie. Jego ręka zagłębiała się, aż w końcu znikła w ciele Cruxa. Wtedy białowłosy przebudził się. W jego krzyku było coś tak przerażającego, że Artu niemal przestał oddychać. Białowłosy szarpał się, miotał, ale trzymające go stworzenia były silniejsze. Oko wojownika jarzyło się zielonym, zimnym światłem, podobnie jak coś, co poruszało się teraz w szaleńczym tempie pod jego skórą. Napastnik zaś szarpnął i wyrwał z piersi białowłosego jego wciąż bijące serce i podsunął mu pod nos.
Artu jęknął. Zamknął oczy. A Crux wciąż krzyczał. W ryku tym było morze cierpienia, przyprawiającego o mdłości. Krzyczał i krzyczał. I nie przestawał. Aż Artu pod zaciśniętymi powiekami poczuł łzy. Wrzask przeszedł w skowyt, a potem w chrapliwe rzężenie, a potem zamilkł, pozostawiając po sobie jedynie dźwięczącą w uszach ciszę. Po policzkach Arlica spływały łzy.
- A teraz pora na ciebie, chłopczyku – wycedził ten sam, zgniły szept, a zimna, oślizgła dłoń spoczęła na policzku chłopaka.

Palący ból przeszył twarz chłopaka z taką siła, jakby chciało mu wyskoczyć oko. Zamrugał gwałtownie i zogniskował wzrok na zdegustowanej twarzy Cruxa.
- No ładnie pilnowałeś moich pleców – sarknął wojownik, otrzepując z rękawa pajęczyny i pleśń. – Nie dość, że śpisz, to jeszcze się drzesz…
- Nic ci… nie jest? – wyartykułował Artu z trudem przezwyciężając zdrętwienie szczęk i języka.
- A co by mi miało być? – zapytał mężczyzna zdziwiony, pochylając się i otrzepując kolana. – W środku nic nie ma, korytarze ciągną się całymi setkami pasów, poszedłbym dalej, gdybyś ty tu nie został…
Artu westchnął z ulgą i schylił się po swój plecak.
- Idziemy stąd? – upewnił się.
- Do rzeki, potem do traktu – orzekł wojownik, zarzucając sakwę na ramię.
Arlic wsunął ramiona w pasy, lewy obojczyk zapiekł, zabolał. Chłopak odchylił koszulę. Na jasnej skórze widniał siny odcisk palców, z zaschniętymi od krwi półksiężycowymi śladami paznokci.