Szach mat 20
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 26 2011 15:50:52
***

Sanus siedział w powozie wiozącym go z powrotem do jego majatku, a po policzka płynęły mu łzy. Wiedział iż matka jest przewrażliwiona na punkcie koligacji i dobrego imienia, ale nie sądził, że posunie się aż do tego.
Albo zerwiesz z nim znajomość albo wydziedziczę cię
Jej okrutne słowa wciąż dźwięczały mu w uszach. Jak mogła powiedzieć coś takiego? Sanusowi nie zależało na pieniądzach, wszakże, dzięki szodrośći jego wysokości, miał ich pod dostatkiem, ale dla matki wydziedziczenie oznaczało zerwanie wszelkich kontaktów i wymazanie imienia z drzewa rodowego i wszelkich kronik rodzinnych. Jakby nigdy się nie narodził. A to bolało najbardziej. Dlaczego zmusiła go do podjęcia tej trudnej dla niego decyzji? To, że ona wyszła za mąż zgodnie z wolą rodziców, nie oznacza iż on też musi tak robić. Jak każdy ma prawo do miłości i nie ma zamiaru z niej rezygnować. Dlatego też na ultimatu matki odpowiedział twardo:
- Nie, matko, nie zrezygnuję z niego. On dał mi szczęście i tylko to się dla mnie liczy. Nie obchodzi mnie kim był wcześniej. Jest miły, uczciwy, spokojny i kocha mnie, a wszystkie braki w manierach stara się nadrobić pilnie się ucząc. Dlatego też nie zrezygnuję z niego, nawet jeżeli mnie wydziedziczysz.
- Rób jak uważasz – odezwała się po chwili kobieta – ale wiedz, że dla mnie już nie istniejesz – i wyszła z komnaty z dumnie podniesioną głową.
Sanus jeszcze przez chwilę stał obok fotela, aż w końcu ruszył się i wyszedł. Na szczęście woźnica nie zdąrzył jeszcze wyprząc koni z powozu, wiec mogli szybko ruszyć w drogę powrotną. Kiedy już odjechali na tyle, że posiadłość zniknęła mu z oczu, żal scisnął serce tak mocno, ze aż wycisnął łzy z oczu. Płakał przez długą chwilę, aż w końcu zmęczony płaczem zasnął. Kiedy się obudził zorientował się, że stoją.
- Dlaczego stoimy? – spytał wychylając się przez okno.
- Wasza miłość – woźnica podszedł do powozu – to ten zajazd w którym wasza miłośc zatrzymał się na posiłek. Może przenocujemy tutaj?
- W żadnym wypadku! – prawie krzyczał. – Masz jechać całą noc, żebyśmy jak najszybciej dotarli do domu.
- Jak wasza miłość każe – woźnica ukłonił się. – Muszę tylko zmienić konie na świeże.
- Tylko zrób to w miarę szybko.
- Może w tym czasie wasza miłość wysiądzie rozprostować trochę nogi. Przyda się, jeżeli mamy jechać cała noc.
- Masz rację – powiedział Sanus nieco już uspokojony i wysiadł z powozu. Czekając obserwował jak służący szybko i sprawnie zmieniają konie. Chwilę potem ruszyli w dalszą drogę. Uspokoiwszy się trochę próbował czytać księgę, jednak nie mógł się skupić i kiedy któryś już raz z kolei musiał przeczytać powtórnie tą samą linijkę, żeby zrozumieć sens całego zdania, zrezygnował z czytania. Siedział i tępo wpatrywał się w mijany krajobraz. Kiedy nadszedł wieczór był tak znużony, że zamknął oczy, a chwilę potem już spał. Kiedy się obudził wciąż jeszcze byli w drodze. Kilka godzin później dojechali na miejsce. Jeszcze powóz dobrze się nie zatrzymał, a Sanus już wyskoczył z niego i pobiegł w stronę czekającego przed wejściem Lantara. Rzucił mu się w ramiona i rozpłakał.
- Co się stało, kochanie? – zapytał z niepokojem żołnierz, a gdy zamiast opowiedzi usłyszał jeszcze większy szloch, odwrócił głowę w stronę woźnicy i powiedział gniewnie:
- Chyba wyraźnie kazałem ci go pilnować.
- Tak też robiłem, wasza miłość – odparł woźnica mnąc w rękach czapkę.
- Wiec dlaczego on płacze?
- Nie wiem, wasza miłość. Wprawdzie jak zatrzymaliśmy się na nocleg, doszło do pewnego incydentu, ale obroniłem jego miłość. Jego miłość nie wyglądał jakby przejął się tym zdarzeniem, uśmiechał się tak jak zawsze. Dojechaliśmy na miejsce bez żadnych kłopotów. Jego miłość poszedł zobaczyć się z matką, a ja zająłem się końmi. Nawet nie zdążyłem ich wyprząc, a jego miłośc pojawił się i powiedział, że natychmiast wracamy. I to wszystko, wasza miłość.
- Rozumiem. Możesz odejść.
Woźnica odszedł do swoich obowiązków, a Lantar wziął płaczącego wciąż Sanusa na ręce i zaniósł do sypialni. Ostrożnie go położył na łóżku, a gdy chciał zabrać ręce Sanus wyszeptał:
- Kochaj się ze mną – i pocałował go.
Lantar odwzajemnił pocałunek, a chwilę potem poczuł ręce ukochanego wdzierające się pod jego szaty. Trochę się tym zdziwił, gdyż Sanus nigdy tak się nie zachowywał, ale mimo to nie przerwał mu. Też pragnął seksu. Odwzajemniał więc pocałunki, pozwalając Sanusowi na przejęcie inicjatywy. Czuł, że podczas jego wizyty w domu zdarzyło się coś nieprzyjemnego i ukochany potrzebował teraz zapomnieć o tym. A jeżeli jedyną rzeczą, która miał mu w tym pomóc był ten chaotyczny i niespokojny seks, to niech tak będzie. Lantar zrobi wszystko, żeby tylko jego ukochany był szczęśliwy.
- Już się uspokoiłeś? – zapytał Lantar, kiedy po wszystkim leżeli przytuleni do siebie.
- Tak – wyszeptał przytulając się jeszcze mocniej.
- To może teraz powiesz mi co takiego doprowadziło cię do łez?
- Obiecja, że nigdy mnie nie opuścisz – powiedział Sanus ignorując zupełnie pytanie.
- Cóż takiego ci przyszło do głowy? – zdumiał się żołnierz. – Dlaczego miałbym cię opuścić?
- Obiecaj – doradca spojrzał z napięciem na ukochanego.
- Obiecuję, że nigdy cię ni opuszczę – Lantar pocałował Sanusa w czoło. – Nawet przez chwilę nie przyszła mi do głowy tak idiotyczna myśl. – Doradca odetchnął z ulgą. - Szczerze mówiąc, to nawet zastanawiałem się, co by tu zrobić, żeby jeszcze bardziej przywiązać cię do mnie.
- Tak? I co wymyśliłeś?
Sanus sięgnął do szufady nocnej szafki i wyciągnął z niej niewielką buteleczkę.
- Byłem wczoraj w najbliższym mieście i zakupiłem to u medyka. Chciałbym mieć z tobą gromadkę dzieci. - Sanus rozpłakał się. – Dlaczego płaczesz, przecież nie powiedziałem nic takiego…
- To ze szczęścia – przerwał mu Sanus. – Tak bardzo się cieszę, że aż łzy lecą mi z oczu. Ja też chcę mieć z tobą gromadkę dzieci.
Lantar roześmiał się i scałowując łzy z policzków ukochanego powiedział:
- Skoro tak, to może zaczniemy starać się o nie już dzisiaj?
- Oczywiście.
- Ciesze się – wyszeptał Lantar przytulił Sanusa do piersi. – To może teraz opowiesz mi, co spowodowało twój płacz?
Łamiącym się głosem doradca streścił rozmowę z matką.
- Biedactwo – wyszeptał Lantar całując Sanusa w skroń. – Jaka nieczuła z niej kobieta. Ale nie martw się, ja zawsze będę przy tobie. A gdyby śmierć zabrał mnie pierwszego, to będę czekał na ciebie na tamtym świecie, zebyśmy mogli już zawsze być razem.
- Kocham cię – wyszeptał Sanus.
- Ja ciebie też.
Przez chwilę leżeli przytuleni do siebie, nic nie mówiąc. W końcu Lantar odezwał się:
- Uspokoiłeś się już trochę? – Odpowiedziało mu twierdzące mruknięcie. – To może chcesz coś zjeść? Skoro jechałeś całą noc, to musisz być głodny.
- Wytrzymam do obiadu.
- Jak uważasz. I pamiętaj o jednym: bez względu na to co mówią inni, ja zawsze będę przy tobie, dlatego też nie zwracaj na nich uwagi. Jeżeli twoja matka chce się gniewać, to niech się gniewa. Mamy błogosławieństwo jego wysokości, a skoro on nie uważa iż to coś złego, że prosty chłop otrzymał tytuł szlachecki, to znaczy, że to jest w porządku.
- Masz rację, kochanie - Sanu w końcu uśmiechnął się. – A co z twoimi rodzicami?
- Byli ze mnie bardzo dumni. Chciałem żeby z nami zamieszkali, ale nie zgodzili się.
- Dlaczego?
- To prości ludzie, ich przodkowie zajmowali się rolą i oni też znają się tylko na roli. Obce są dla nich te wszystkie niuanse i układy jakie istnieją wśród szlachty, dlatego też nie potrafili by się zachować. Mnie jest o wiele łatwiej, bo jako żołnierz przebywałem wśród szlachty i dużo się nauczyłem obserwując ich.
- Trochę to przykre.
- Ależ skąd – Lantar zaśmiał się. – Wprawdzie nie chcą z nami mieszkać, ale obiecali przyjechać na nasz ślub, no i zgodzili się, żebym im wybudował większą chatę na naszych ziemiach. Dostaną większe pole i zwierzęta, dzięki temu nie będą już cierpieć głodu, no i jak będe miał ochotę się z nimi zobaczyć, to będę miał bardzo blisko.
- To dobrze – Sanus uśmiechnął się. – Cieszę się razem z tobą.
Dni mijały spokojnie. Im bliżej dnia wyznaczonego na termin ślubu, tym bardziej Sanus stawał się nerwowy. I chociaż Lantar zapewniał go iż wszystko będzie w porządku, to on jednak nie przestawał się martwić, że coś zepsuje uroczystość.
Jedynie w nocy się nie martwił, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że umysł zaprzątała mu całkowicie rozkosz jaką dawał mu Lantar.
Aż w końcu nadszedł ten długo i niecierpliwie wyczekiwany dzień. Sanus już od samego rana biegał zdenerwowany i po dziesięć razy sprawdzał czy służba wykonała wszystko dobrze. I nie pomagały nawet uspokajające słowa Lantara. Sanus przez cay czas bał się, że coś zepsuje uroczystość. Kiedy zaczęłi się zjeżdżać goście Lantar musiał siłą przytrzymać ukochanego, żeby razem z nimi witał gości i nie myślał o przygotowaniach. W końcu zostało już tylko pół klepsydry.
- Boję się – wyszeptał Sanus siedząc na łóżku ze spuszczoną głową
- Dlaczego? – Lantar kucnął tuż przed ukochanym i podniósł jego głowę tak, by móc mu spojrzeć w oczy.
- To wszystko jest zbyt piękne żeby było prawdziwe. Boję się, że w najwspanialszym momencie obudzę się i wszystko to, łącznie z tobą, zniknie.
Lantar roześmiał się i pogłaskał Sanusa po policzku.
- Nawet jeżeli wszystko inne jest snem, to ja na pewno nie zniknę i weźmiemy ślub i będziemy mieli gromadkę dzieci. Więc proszę, nie myśl już o tym więcej, dobrze? - Sanus pokiwał głową. – No to wstawaj i ubieraj się szybciutko. Chyba nie chcesz się spóźnić na swój własny ślub?
Założyli odświętne szaty i wyszli do ogrodu, gdzie było przygotowane specjalne wzniesienie dla mistrza ceremoni, stoły z jedzeniem i miejsce na tańce. Zdziwili się widząc puste miejsce, w którym powinien on stać i czekać na nich. Sanus z przerażeniem w oczach wyszeptał, tak, że tylko Lantar go słyszał:
- Wiedziałem. Wiedziałem, że coś pójdzie nie tam.
- Uspokój się kochanie – Lantar ścisnął uspokajająco rękę ukochanego – na pewno zaraz przyjdzie.
- Nie przyjdzie. Nie przyjdzie i ślubu nie będzie – Sanus prawie się rozpłakał.
W tym momencie przy wejściu do ogrodu nastąpiło dziwne poruszenie. Nowożeńcy odwrócili się w tamtą stronę i zobaczyli jak goście rozstępują się i klękają. Po chwili zobaczyli co było tego przyczyną. W ich stronę szedł król! Nie mogli w to uwierzyć, jego wysokość zaszczycił obecnością ich uroczystość.
Tymczasem król podszedł bliżej i stanął w miejscu w którym powinien stać mistrz ceremoni.
- Wybaczcie kochani – uśmiechnął się do stojących przed nim zdumionych nowożeńców – ale nie mogłem się powstrzymać i kazałem mistrzowi ceremoni wracać do domu. Sam poprowadzę ceremonię.
W tym momencie Lantarowi i Sanusowi przeszło zdumienie i przerażeni uklękli spuszczając głowy.
- Wasza wysokość, to prawdziwy zaszczyt dla nas – odezwał się Lantar.
- Powstańcie – a gdy wszyscy spełnili polecenie, powiedział do tłumu: - zebraliśmy się w ten piękny i słoneczny dzień, by usankcjonować prawnie uczucie łączące tych dwóch wspaniałych mężczyzn. Miłość to najwspanialsze na świecie uczucie, któremu obce są wszelkie podziały klasowe, nienawiście, czy waśnie. Miłość rodzi się w sercu i gdy jest odpowiednio pielęgnowana może trwać przez wieki. Mam nadzieję, kochani – zwrócił się do stojących przed nim mężczyzn – iż wasza właśnie taka będzie, że będziecie wspólnie żyli w szczęściu i zdrowiu i że dacie początek nowemu, wspaniałemu rodowi. - W tym momencie Sanus zaczerwienił się. – Przyznam się szczerze iż niechętnie zgadzam się na ten ślub – serce Sanusa zabiło niespokojnie. – Sanus Amarni to bardzo dobry doradca, no a poza tym bardzo urodziwy mężczyzna. Sam miałem na niego ochotę. Niestety jego serce wybrało Lantara Sonusa, człowieka odważnego, o czystym sercu. Mam nadzieję, iż wasze dzieci odziedziczą po was wszystko, co najlepsze. – W tym momencie do króla podszedł służący z małą srebrną tacą. – Niech te pierścienie będą symbolem łączącego was uczucia.
Król wziął tacę z rąk służącego i podsunął przed twarze nowożeńców. Lantar pierwszy wziął pierścień i wsuwając go na serdeczny palec ukochanego powiedział:
- Niech ten pierścień będzie symbolem mego uczucia i gwarancją mojej wierności.
Potem Sanus wziął pierścień i powtórzył słowa przysiegi. Pocałowali się i orkiestra zaczęła grać.
- Zgodnie z tradycją – odezwał się król – pierwszy taniec należy do najznamienitszej osoby na przyjęciu. Czyli w tym wypadku do mnie – wyszczerzył zęby w zadowoleniu, nastepnie wyciągnął rękę w stronę Lantara.
Chwilę potem kręcili się w takt muzyki. W połowie utworu nastąpiła zmiana partnera i król tańczył z Sanusem. Na koniec podprowadził partnera do Lantara i złączywszy ich dłonie powiedział:
- Życzę wam powodzenia na nowej drodze życia.
Orkiestra grała dalej. Król podszedł do stołu z jedzeniem i ignorując zupełnie służących wziął talerz i nałożywszy sobie jedzenia usiadł przy stole. Dopiero wtedy pozostali goście ośmielili się rozpocząć zabawę. I bawili się nawet wtedy gdy zapadł wieczór, a nowożeńcy udali się na spoczynek.
- No i jak wrażenia? – spytał Lantar kiedy leżeli przytuleni do siebie.
- Było cudownie – westchnął Sanus – chociaż przez chwilę bałem się, że jego wysokość nie zgodzi się.
- No co ty? Dlaczego miałby się nie zgodzić? Gdyby tak miało być, to czy dawałby nam to wszystko?
- Nie nam, tylko tobie.
- Oj, szczegół – mruknął Lantar całując ukochanego. – Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
- Nie wszystko.
- Nie? – zdziwił się. – A co jeszcze zostało?
- Altavan – Czasami jedno słowo wystarcza, żeby wyrazić tysiące myśli. – Wiesz, że wczoraj wziąłem ostatnią dawkę?
- Poważnie? – mruknął Lantar schodząc z pocałunkami na szyję. – Czyli mogę dzisiaj zaszaleć?
- A ja myślałem, że ty codziennie szalejesz.
Lantar zaśmiał się i podciągnął tak, że ich spojrzenia spotkały się.
- Wychodzi na to, że poczęcie dziecka będzie pierwszą rzeczą, którą zrobimy jako małżeństwo.
Sanus zaśmiał się.
- Musimy się więc postarać, żeby już teraz dostało jak najwięcej naszej miłości.
- O to możesz być spokojny. Dostanie całą moją miłość, tak jak i ty – mruknął Lantar i pocalował namiętnie ukochanego.
Sanus chciał coś jeszcze powiedzieć, ale usta Lantara skutecznie mu w tym przeszkadzały, a chwilę potem, zajęty całkowicie pieszczotami małżonka, zupełnie zapomniał, że w ogóle chciał coś powiedzieć. A gwiazdy były świadkiem narodzin nowego życia.
Dni mijały w spokoju i szczęściu aż w końcu nadszedł dzien rozwiązania. Tego dnia Sanus już od samego rana czuł się wyjątkowo źle. Lantar tak bał się o zdrowie małżonka i ich nienarodzonych dzieci, że gdy tylko Sanus poczuł nawet niewielki dyskomfort, zaraz posyłał po medyka, a gdy zostało już tylko parę dni, medyk praktycznie u nich zamieszkał. Tamtego dnia medyk nie odstępował Sanusa na krok. Jednak wszystko wskazywało na to iż dzień minie spokojnie. Dlatego też zaraz po obiedzie, kiedy Sanus nagle poczuł bóle w dole brzucha wszyscy pomyśleli, iż to z przejedzenia. Szybko zmienili zdanie, gdy zobaczyli powiększajacą się mokrą plamę tuż pod jego krzesłem. Lantar zaczął panikować, a Sanus siedział jak skamieniały. Tylko medyk zachował zimną krew. Szybko wezwał służących i kazał przenieść rodzącego do sypialni. Zdenerwowanego żołnierza wyprosił za drzwi i kazał cierpliwie czekać. Lantar chodził nerwowo tam i z powrotem, a jego serce waliło coraz mocniej za każdym razem, gdy widział otwierające się drzwi i wybiegającą z nich służącą, która wracałą chwilę potem trzymając coś w rękach. Nagle usłyszał pełen bólu krzyk Sanusa. Chciał wbiec do środka, ale został zatrzymany przez służących, którzy wytłumaczyli mu iż w tym momencie tylko by przeszkadzał. I chociaż serce mu się z piersi wyrywało, to jednak posłuchał służących i wrócił do nerwowego chodzenia tam i z powrotem przed komnatą. Co chwila podchodził do drzwi i cofał się. W końcu drzwi otworzyły się i wyszła służąca uśmiechając się.
- Jest chłopiec, wasza miłość.
- Chłopiec? Mogę go zobaczyć?
- Jeszcze nie wasza miłość, to jeszcze nie koniec.
- Jak to nie koniec?! – zaniepokoił się. – Co się dzieje?!
Niestety nie otrzymał dopowiedzi, bo służąca już zniknęła za drzwiami komnaty. Kiedy później opowiadał o tej chwili, to mówił, iż był to najdłuższy i najstraszniejszy moment w jego życiu. Przed oczami przelatywały mu najczarniejsze możliwości, serce waliło jakby chciało wyrwać się i uciec daleko stąd. W końcu drzwi otworzyły się i pozwolono mu wejść do środka. Wpadł niczym burza, z sercem oszalałym z niepokoju. Uspokoił się dopiero gdy zobaczył leżącego w łóżku Sanusa a obok niego dwa niewielkie zawiniątka.
- Dwoje… - wyszeptał zdumiony klękając przy łóżku.
- Chłopiec i dziewczynka – Sanus uśmiechnął się.
- Są takie piękne – Lantar rozpłakał się ze szczęścia i objął ukochanego.
Tymczasem służące posprzątały bałagan, jaki powstał podczas porodu, a medyk umył się i pozbierał swoje przybory.
- Dzieci są zdrowe, wasza miłość.
- Są takie piękne – Lantar był w transie.
Medyk ukłonił się i bez słowa wyszedł z komnaty. Tak samo i służące.
- Nieźle zaszalałeś tamtej nocy – Sanus roześmiał się. – Zmajstrowałeś od razu dwoje.
Lantar nic nie odpowiedział, tylko zaczerwienił się.
- Mogę je potrzymać? – zapytał niepewnie.
- Oczywiście, przecież to twoje dzieci. Możesz je trzymać kiedy tylko chcesz.
- Ale one są takie kruche. Boję się, że zrobię im krzywdę.
- Wystarczy, że będziesz je trzymał odpowiednio, wtedy nic im się nie stanie. Medyk mi pokazał, więc nie musisz się obawiać.
- To chłopiec czy dziewczynka? – spytał Lantar, kiedy już trzymał w ramionach jedno z zawiniątek.
- To jest chłopiec.
- Jak damy im na imię?
- Tak myślałem, że może chłopca nazwiemy Akirin? – zapytał nieśmiało Sanus.
- Akirin? – zdumiał się.
- To po jego wysokości. Gdyby nie on, to nie mielibyśmy tego wszystkiego, wiec chyba tyle możemy?
- Akirin Amarni. Podoba mi się – Lantar uśmiechnął się.
- Akirin Sonusa – poprawił doradca. – Z rodem Amarni nie mam już nic wspólnego, odkąd matka mnie wydziedziczyła.
- Jestes pewien? – zatroskał się Lantar.
- Jestem – odparł twardo.
- Dobrze. – Żołnierz czuł, że lepiej nie drążyć więcej tego tematu. – Niech więc będzie Akirin Sonusa. A dziewczynce jak damy na imię? – zapytał ostrożnie kładąc syna na łóżku i biorąc córkę na ręce.
- Może ty wybierz?
- Chciałbym Kalinis. To po mojej babci.
- Bardzo ładne imię – Sanus uśmiechnął się. – Medyk powiedział, że przez najbliższe kilka dni dzieci muszą pozostać w komnacie. Ale potem może odwiedzimy z nimi twoich rodziców?
- Oczywiście. Tak się ucieszą, że aż wyprawią ucztę i zaproszą wszystkich sąsiadów. Zawsze tak robili, gdy działo się w naszej rodzinie coś cudownego. Nawet gdy nie mieli jedzenia, to i tak zapraszali wszystkich, żeby cieszyć się z nimi tą radością. Teraz też tak będzie.
- To miłe – Sanus uśmiechnął się.
- Och, jestem okropnym mężem! – wykrzyknął nagle Lantar.
- Dlaczego? Co się stało? – zaniepokoił się Sanus.
- Nawet nie zapytałem jak się czujesz.
Sanus zaśmiał się.
- Po praz pierwszy nie pomyślałeś o mnie.
- Wybacz – zakłopotany spuścił głowę.
- Nie przejmuj się tym – poklepał ukochanego po kolanie. – Nie mam ci tego za złe. To oczywiste, że tak byłeś przejęty narodzinami naszych dzieci, że zapomniałeś o wszystkim innym. A poza tym czuję się dobrze, jestem tylko trochę zmęczony. Jutro będę mógł już normalnie wstać z łóżka.
- To dobrze, że nic ci nie jest – Lantar ostrożnie położył dziecko na łóżku i pochylił się by pocałować Sanusa w czoło.
- Jeżeli pozwolisz, to chciałbym się teraz trochę przespać.
- Oczywiście kochanie, śpij spokojnie. Dzieci oddam w ręce opiekunki.
Lantar zaklaskał w dłonie i do komnaty weszły dwie kobiety. Oddał im dzieci z poleceniem troskliwej opieki i wyszły bez słowa. Lantar pochylił się nad ukochanym i delikatnie pocałował w usta.
- Kocham cię nad życie – i wyszedł z komnaty.
Ruszył w stronę komnaty, którą przygotowali dla dziecka. Przez całą drogę mamrotał do siebie:
- Choroba, dwoje dzieci. Tego nie przewidzieliśmy. Trzeba będzie przygotować jeszcze jedną komnatę, drugą kołyskę, kupić drugie tyle ubranek i zabawek. Ajajajaj, tyle do zrobienia. Ale one są strasznie słodkie – uśmiechnął się do siebie. – Ciekawe do kogo będą podobne? Do Sanusa czy do mnie? Fajnie by był gdyby Akirin był taki silny jak ja, a Kalinis taka piękna jak Sanus.

Lantar tak się ucieszył z narodzin dzieci, że nie odstępował ich na krok, nawet kazał przenieść kołyski do ich sypialni, przewijał je, karmił i wychodził z nimi do ogrodu. Czasami Sanus miał do niego o to pretensje,bo zajęty doglądaniem dzieci Lantar był wieczorami tak zmęczony, że w ogóle nie miał ochoty na seks. Ale kiedy widział szczęśliwą twarz ukochanego, cała złość momentalnie mu przechodziła.
Kolejne dni mijały im beztrosko i szczęśliwie, aż do momentu, gdy dotarła do nich przerażajaca wieść: następca tronu nie żyje, a jego wysokość leży bez życia.



CDN