Dzieci boga granic 2
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 26 2011 12:55:54
2.

Szaman opierał się o rusztowanie tuż przy wejściu do jurty. Był dosyć młody i smukły jak na orka – ale niewątpliwie był orkiem, jednym z tych, których nazywano alvablotet, „elfią krwią”. Legendy mówiły, że przed wieloma wiekami wszystkie rasy świata mogły swobodnie krzyżować się między sobą, co wywołało gniew bogów. Odtąd klątwa spoczywała na wszystkich dzieciach mieszanej krwi, które, jeśli nie rodziły się martwe, rzadko kiedy dożywały dorosłości, a nawet wtedy pozostawały bezpłodne. Niemniej jednak istniały istoty, w których rysach można było odczytać odległe podobieństwo do innego gatunku, i alvablotet byli jednym z takich szczepów. Smuklejsi niż zwykli orkowie, o delikatniejszych rysach, węższych nosach, bardziej wydłużonych uszach. Nadal niscy i szaroskórzy, miewali jednak włosy brunatne lub rdzawe, jak elfowie zwani leśnymi. Szaman nie należał do wyjątków: rude warkoczyki spływały mu na plecy i ramiona. Miał też dwie cechy zdecydowanie nie kojarzące się z elfami: nad wyraz, nawet jak na orka, wydatne dolne kły, oraz intensywnie szarą skórę, jakby matka natura postanowiła zrównoważyć nietypowość jego budowy i rysów.
Jego policzki zdobiły zygzakowate blizny, znak plemienia Zrodzonych Z Błyskawicy. Odziany był w długą, haftowaną szatę i skórzaną kamizelę, obszytą frędzlami. Palił fajkę o długim cybuchu.
Kekhart zeskoczył z konia i przeprowadził oba wierzchowce przez bramę. Szaman nie ruszył się nawet, jeśli nie liczyć wydmuchania w powietrze kilku kółek z dymu, choć jego oczy bacznie przyglądały się przybyszom.
– Witaj – odezwał się Kekhart. – Mój przyjaciel jest ranny – wskazał na drugiego konia.
– Widzę – rzekł alvablotet. Mówił wolno, wolno się poruszał. Nie śpieszyło mu się szczególnie.
– Jestem z plemienia Przyciętych Uszu – Zrodzeni Z Burzy i Przycięte Uszy byli sojusznikami. – Kekhart mi na imię. Syn Uzoga. Mój przyjaciel to Vardan, syn naszego chana, Nargyala. Proszę, potrzebujemy pomocy.
– Bez paniki – odpowiedział szaman, podchodząc i patrząc na znów nieprzytomnego Vardana. – Tak. Widzę. Pomóż mi.
Wspólnymi siłami ściągnęli rannego młodzieńca z konia i zanieśli go do jurty.
Wnętrze schronienia pachniało ziołami i kumysem, Kekhart wyczuł też woń mięsa. Teraz zorientował się, że od dawna nie miał nic w ustach i z ochotą zjadłby coś, choćby i surową baraninę, którą wyczuwał. Nie odważył się jednak prosić szamana, zwłaszcza póki stan Vardana nie był pewny.
Położyli chłopaka na brzuchu, szaman zaś rozciął mu kaftan na plecach, odsłaniając miejsce, gdzie wbiła się strzała.
– Nie wyciągnę jej – oznajmił – trzeba będzie przepchnąć. Posadź go, Kekharcie, synu Uzoga, i trzymaj mocno.
Sprawnym ruchem alvablotet odłamał upierzony koniec strzały i przepchnął drzewce na wylot, przez bark i pierś Vardana. To znów wybudziło chłopaka z omdlenia: wydał z siebie potworny wrzask bólu, nim znów osunął się w otchłań, z szoku i potężnego upływu krwi.
Szaman przytrzymał go.
– Wełna – wskazał na jeden ze stojących w jurcie kufrów. – kilka kłębków, szybko. Bo się wykrwawi.
Kekhart wykonał polecenie bez wahania – pierwsze z wielu. Szaman wydawał się działać powolnie, ale metodycznie, każda czynność miała swój porządek, swój czas, swój cel. Vardan leżał na posłaniu, a jego przyjaciel pomagał tamować krew, potem poić go uśmierzającym ból naparem, potem zmieniać opatrunek na nasączony ziołami. Krok po kroku, bez szemrania wykonywał polecenia, jakby był uczniem tego alvablotet. Alvablotet zaś był cierpliwy niczym same Niebiosa.
W końcu Vardan spał głęboko, uśpiony ziołami, Kekhart zaś wraz z szamanem opuścili jurtę.
Zapadła noc, chmury jednak nie odsłoniły gwiazd. Było zimno. Młodzieniec owinął się własną poszarpana kamizelą.
– Mam ciepły kaftan – zaoferował szaman.
– Nie.
– Ach, wojownik? Twardy wojownik? – w głosie mężczyzny pobrzmiewały dziwne nuty. I ton tego głosu był dziwny, jego barwa… wysoki, dość wysoki głos. Niby pasował do delikatnych, elfich cech, a jednak…
– Zabiłem dwóch ludzi. W bitwie i w pojedynku.
– Ach – szaman skinął głową. – Jesteś już mężczyzną. A ja miałem cię za dziecko. Proszę – wyciągnął kubek wypełniony kumysem. – Napij się.
Kekhart przyjął napój z wdzięcznością. Sfermentowane końskie mleko na pusty żołądek to nie najlepszy pomysł, ale teraz wszystko, co wypełniłoby mu usta było dobre. Wypił kumys duszkiem, krztusząc się.
– Jestem Takhir – przedstawił się alvablotet. – Ze Zrodzonych Z Błyskawicy. A ty powinieneś powiedzieć, że czegoś potrzebujesz, Kekharcie synu Uzoga. Aż tak się lękasz Czarnego Szamana?
Młodzieniec pokręcił głową. No tak, powinien był się zorientować, że osoba mieszkająca na odludziu będzie Czarnym Szamanem, tym, który specjalizuje się we wzywaniu duchów podziemi, w nekromancji, zabijaniu… Czarni Szamani wywoływali lęk i nie pozwalano im towarzyszyć plemieniu, zwykle chodzili więc własnymi drogami, świadcząc swoje usługi każdemu, kto o nie poprosił. Zazwyczaj nie odprawiali ceremonii, nie znaczyli świeżo inicjowanych wojowników, nie pomagali przy ciężkich porodach, ani ludzkich, ani zwierzęcych. Ale gdy nadchodziła naprawdę wielka wojna, plemion przychodziły do Czarnego Szamana, składały mu bogate dary i prosiły, by wezwał gniewne duchy. I Czarny Szaman szedł wraz z wojownikami, bijąc w bęben i śpiewając, sprowadzając nieszczęścia na wroga.
Lecz Czarnych Szamanów było zawsze niewielu, niewielu bowiem miało odwagę pędzić tak samotne życie. Ludy stepów zawsze trzymały się razem, rodzina i plemię było wszystkim. Czarni Szamani i Święte Kobiety tracili ród i plemię. Mogli do nich powrócić, lecz zawsze stali na krawędzi.
Kekhart się nie bał.
– Raczej cię szanuję – Skłonił głową. – I nie chcę czynić nic wbrew twej woli.
– Moją wolą jest teraz zadbać o was – powiedział Takhir, kładąc młodzieńcowi dłoń na plecach. – Więc, Kekharcie synu Uzoga, mów, jakie masz potrzeby.
– Muszę coś zjeść – przyznał młody ork.
Szaman nie cofnął ręki, popchnął tylko Kekharta, nakłaniając go do wstania.
– Więc chodź – rzekł. – Dobrze się składa, dostałem właśnie tłustą owcę, starczy dla nas obu i dla twego przyjaciela, gdy się zbudzi.
Wewnątrz jurty rozłożyli na kracie nad paleniskiem kilka płatów mięsa i cały łeb, odarty ze skóry. Mięso piekło się krótko i prędko Kekhart dostał je na mosiężnym talerzu, krwiste jeszcze w środku. Pochłaniał je wielkimi kęsami, nigdy jeszcze opieczona z zewnątrz, mięsista od krwi baranina nie smakowała mu tak bardzo.
Takhir jadł odrywając małe kęsy i dopiero biorąc je do ust, kobiecym sposobem. Gdyby nie był Czarnym Szamanem wywoływałby śmiech. Teraz, gdy młody ork uspokoił się nieco, zaczął zauważać sporo tego typu cech w zachowaniu gospodarza. Ton głosu, ruchy: wojownik nie zachowywał się w ten sposób. Białym Szamanom – zdarzało się podobno. Czarni Szamani zawsze byli inni.
– Obserwujesz mnie – zauważył Takhir.
Siedzieli ze skrzyżowanymi nogami na macie w pobliżu paleniska, przy niskim stoliku, na którym ustawiono dzban z kumysem i kubki.
– Gościem szamana dotąd nie byłem. Ani nie widziałem alvablotet z tak bliska.
Szaman zaśmiał się wysokim, niemal śpiewnym głosem.
– Więc patrz do woli, synu Uzoga, ale opowiedz mi, co sprawiło że ty, i syn twego chana trafiliście do mojej samotni tuż po waszej pierwszej walce?
Kekhart przełknął kolejny kęs mięsa, popił kumysem, od którego zaczynało mu już się kręcić w głowie i zaczął opowiadać. Takhir słuchał cierpliwie, oparłszy podbródek na dłoni , kiwał co chwilę głową.
– Miałeś wielki dylemat – stwierdził w końcu, wstając i podchodząc do paleniska. Dźgnął nożem w oko owcy, sprawdzając, czy galaretowata maź ścięła się już dostatecznie. – Ale wybrałeś lojalność wobec przyjaciela. Niech duchu sprawią, by stał się jej godzien, bo smutno patrzeć, jak ryzykujesz życiem dla kogoś tak niegodnego i smutno patrzeć pewno na jego ojca. Chcesz oko, czy masz może ochotę na mózg?
– Oko – zadecydował Kekhart, biorąc nóż by nabić nań przysmak, którego nieczęsto miał okazję skosztować.
Takhir wziął drugie z oczu, najwyraźniej sam gustując w tej potrawie. Żeby je zjeść wyciągnął małą, srebrną łyżeczkę, przedmiot, którego mógłby używać jakiś człowiek z odległego zachodu, a nie koczownik ze stepu. Kekhart miał ochotę zaśmiać się, ale nie starczyło mu odwagi.
– Cóż – kontynuował szaman. – i tak jesteście u mnie.
– Jutro wyruszę szukać naszego plemienia, dam znać, przyjadą po Vardana.
Takhir machnął dłonią, w której trzymał tę zabawną srebrną łyżeczkę.
– Niepotrzebnie – powiedział. – wezwę duchy, powiadomię waszego szamana. Ty zostań ze mną, odpoczywaj.
Młody ork przełknął ślinę. Nie godziło się odmawiać propozycji szamana, zwłaszcza Czarnego, lecz nie miał chęci na spędzenie nocy w jego jurcie, nie bez potrzeby.
Z drugiej strony, mógłby czuwać przy Vardanie i upewnić się, że legendy o Czarnych Szamanach pijących krew powierzonych im rannych były jedynie legendami…
Takhir zdawał się czytać mu w myślach.
– Poza tym, gdybym chciał wypić krew któregoś z was, poświęciłbyś się za przyjaciela, czyż nie? Ty jesteś silny i odważny, twoja musi być smaczniejsza. Ach, żartowałem – zaśmiał się. – Jesteś jeszcze głodny? Mózg już upieczony, lepiej zjeść go, póki ciepły.
Kekhart rzucił się na rozłupaną owczą czaszkę jak wygłodniały wilk, szaman tymczasem zawiesił nad ogniem kocioł, do którego wrzucił kilka skrawków mięsa i kości.
– Kiedy twój przyjaciel zbudzi się jutro, będzie mógł zjeść nieco rosołu – poinformował. – A ty nie pij już kumysu, synu Uzoga – dodał, odsuwając od młodzieńca dzban – upijesz się na swojej uczcie, nie wcześniej.
Tę noc Kekhart spędził wciśnięty między rannego Vardana a Takhira. Nie spał spokojnie: lęk i tabu związane z Czarnym Szamanem nie pozwalały mu na to. Żałował, że jego przyjaciel pozostaje pod wpływem odurzających ziół i nie wie, gdzie jest.
W tym pół śnie widział, jak Takhir, przekonany, że obaj goście śpią, wstaje i siada ze skrzyżowanymi nogami w północnej części jurty, przy kapliczce.
Szaman zamknął oczy, odchylił w tył głowę, dłonie oparł na kolanach. Z jego ust wydobyło się ciche, śpiewne mamrotanie, ciało poczęło kołysać się w przód i w tył. Przez moment Kekhartowi zdawało się, że widzi linie światła obiegające sylwetkę alvablotet, ale może to był tylko sen?
***
Gdy się zbudził, Takhir nie spał już – był na zewnątrz i gwiżdżąc jakąś melodię oporządzał konie. Tym razem nie miał na sobie szaty, a luźne spodnie z miękkiej skóry. Taki strój pokazywał, że mimo nieorczej prawie smukłości, nie należał do słabeuszy: klatkę piersiową miał szeroką i dobrze umięśnioną. Widać było też wszystkie tatuaże i blizny, które ją pokrywały, wiele z nich świadczyło o przebytych bolesnych rytuałach.
Duchy nigdy nie były łagodne dla tych, którym przeznaczone było zostać Czarnymi Szamanami. Nie byli też łagodni szamani-nauczyciele. Zdarzało się, że kandydat na czarownika nie przeżywał własnej inicjacji, inni wychodzili z niej okaleczeni: często kulawi, bez uszu, nosa czy genitaliów.
Takhir poruszał się sprawnie, żadna z blizn nie wpływała na jego funkcjonowanie, przynajmniej żadna, którą można było dostrzec.
– Wstałeś, synu Uzoga – stwierdził, nie odwracając się nawet, gdy Kekhart stanął w wejściu do jurty. – A twój przyjaciel?
– Śpi. Wygląda dobrze… na moje oko.
– Będzie słaby jeszcze przez jakiś czas, póki nie wróci mu stracona krew. Ale jeszcze dziś przyjadą wasi wojownicy, rozmawiałem w nocy z szamanem waszego plemienia. Najbliższą noc spędzisz już we własnej jurcie.
– Dziękuję – młodzieniec skłonił się. – wynagrodzimy ci twoją pomoc.
– Nie wątpię. I gdybyście tego nie uczynili, duchy ukarałyby was za znieważenie mnie. Twój koń jest wyczyszczony i napojony, synu Uzoga – rzekł, podchodząc i chwytając zawieszoną na płocie kamizelę z frędzlami. – Piękne zwierzę, kolejna wartościowa rzecz, jaką wyniosłeś z tej przygody. Pilnuj go jak źrenicy oka. Ach, i nie mów swoim, jak syn chana został ranny. Nie wróżę powodzenia wojnie Przyciętych Uszu z Nagimi Czaszkami.
– Ich chan nie złamał danej mi obietnicy – mruknął Kekhart niechętnie. – Jeśli Nargyal przyjmie ofertę sojuszu, mnie nic do tego.
Vardan był o wiele mniej zapalony do pomysłu zawarcia pokoju z Nagimi Czaszkami.
– Próbowali mnie zabić – rzekł, wyraźnie oburzony.
– Celowali tak, byś miał szansę przeżyć – odparował Kekhart. – Dali ci nauczkę, wystawili mnie na próbę. Wybrałem twoje życie, masz względem mnie dług krwi.
– Dobrze się to nie skończy – mruknął niechętnie syn chana.
Kekhart pomyślał, że może powinien pozwolić mu umrzeć. Niewdzięczny tchórz, ceniący własne życie więcej, niż w rzeczywistości było warte.
– Jak wojnę będziesz wywoływał, to owszem – powiedział szorstko. – Ale pomyśl o własnym honorze. Teraz masz go mniej, niż ochwacona kobyła. Więc siedź cicho i próbuj inaczej go odzyskać.
Vardan siedział cicho – tego dnia nie wyrzekł już ani słowa. Czarny Szaman, alvablotet, lepszym był rozmówcą od niego. Może i zachowywał się w sposób, który nie przystoi wojownikowi, ale dość miał cierpliwości i mądrości, a przy tym wyraźnie radował go kontakt z innymi rozumnymi istotami, dłuższy niż zazwyczaj. Zwykle przybywano do Czarnych Szamanów z konkretnym zleceniem i umykano przed nimi tak prędko, jak możliwe. Nawet i stosunki z kobietami mieli nekromanci rzadko, zazwyczaj w ramach zapłaty zleceniodawca udostępniał im na noc niewolnicę. Zresztą wielu szamanów, także i Białych, zawierało małżeństwa z poddanymi sobie duchami, często preferując je nad zbliżenia z cielesnymi istotami.
Widać jednak siedzenie przed jurtą w towarzystwie kogoś z własnego rodzaju sprawiało Takhirowi wielką radość. Palił swą długą fajkę i wypytywał o życie plemienia Przyciętych Uszu, o wieści z letnich pastwisk i ostatnie wydarzenia wśród Zrodzonych Z Błyskawicy.
W końcu nadjechali wojownicy wysłani przez Nargyala po syna. Towarzyszył im Ulugh, szaman plemienia – pokłonił się przed alvablotet, ten zaś odpowiedział mu równie głębokim ukłonem, tym bardziej zadowolonym, iż przywieziono mu dary godne zaiste zapłaty za ocalenie syna chana.
– Jedź z nami – zaoferował szaman Przyciętych Uszu. – Za dwa dni odbędzie się uroczystość na cześć tych dwóch młodzieńców i kobiety, która wraz z nimi stała się wojowniczką.
Takhir uśmiechnął się szeroko, prezentując nie tylko długie dolne kły, lecz i resztę doskonale utrzymanych zębów.
– Z chęcią skorzystam, jeśli taka jest wola waszego chana. Cenię wciąż więzy zawarte między moim plemieniem a Przyciętymi Uszami.
Tak więc ruszyli, wsadziwszy Vardana na sprowadzony z obozowiska Przyciętych Uszu wóz. Takhir jechał za nimi, lub raczej obok nich – to popędzał konia, wyprzedzając pozostałych, to zawracał go, okrążając grupę. Zachowywał się nieco jak niesforny młodzieniec, cieszący się ze świeżo otrzymanego przywileju. Tak mogłaby się cieszyć Hurik, pewnie tak wracałaby do obozowiska, gdyby nie atak Nagich Czaszek. Nikt nie miał mu tego za złe – szamanom uchodziło niezmiernie wiele, zwłaszcza, jeśli parali się nekromancją.
Nargyal, nieświadomy tego, co wydarzyło się naprawdę, uradował się z powrotu syna. Podobnie Uzog – uściskał Kekharta mocno, tak, jak można objąć prawdziwego wojownika. W jego oczach młodzieniec widział dumę. Wieść o prawdopodobnym rozejmie z Nagimi Czaszkami również należała do pomyślnych, zwłaszcza, że plemię już chciało zwoływać sojuszników i rozpocząć większą wojnę. Ucieszyła się zwłaszcza matka Kekharta, Sevda, która od dnia, w którym została uprowadzona, nie widziała nikogo ze swojej krwi.
Uczta na cześć inicjowanych zapowiadała się na większe wydarzenie, niż pierwotnie myślano. Już przewidywano, że wkrótce po stepie rozniosą się pieśni o bohaterstwie młodzieńca, który w dniu swej pierwszej walki ocalił syna wodza.
Dwa dni przygotowywano się do świętowania. Zabito wiele krów, owiec i kóz, wyciągnięto zapasy nie tylko kumysu, lecz i wina i piwa, łupów z dawnych wypraw. Wycięto wiele krzewów i niewielkich drzew, by rozpalić olbrzymie ognisko. Ci, którzy znali się na muzyce wyciągnęli instrumenty. Kobiety otwarły kufry z najlepszymi szatami, śmiejąc się i żartując pozaplatały włosy w wymyślne fryzury. Te młodsze, nie oddane jeszcze nikomu, liczyły, iż przyciągną wzrok wojowników ze swego lub innego plemienia. Wszystkie zaś zastanawiały się, jak postąpi teraz Hurik: jej zachowanie podczas uczty mogło zdeterminować, czy zostanie Świętą Kobietą, czy pozostanie wśród Przyciętych Uszu.
W końcu przybyli goście. Olbrzymi chan Nagich Czaszek na ledwo dźwigającym go koniu, jego przyboczny i szamanka, jego synowie, główna żona i siostra wraz z obiecaną Kekhartowi córką. Witali się z nowymi sojusznikami wylewnie, nawet i z Vardanem: dotrzymali kolejnej obietnicy, syn Nargyala przeżył, co oznaczało, że duchy postanowiły dać mu szansę. Zasługiwał więc na uhonorowanie.
O zachodzie słońca wszyscy zebrali się przy rozpalonym ognisku. Hurik, Kekhart i osłabiony, ale starający się nadrabiać miną Vardan klęczeli między plemieniem i gośćmi, a ogniem, na wyprawionej, malowanej skórze. Odziano ich w te same szaty, które mieli na sobie podczas wprawy: zakrwawione, potargane, umazane krwią i pyłem. Przed nimi stało troje szamanów: Ulugh, Aysel i Takhir. To szaman plemienia miał wykonać oznaczenia, goście asystowali mu.
– Dziś świętujemy dojście do wieku dorosłego przez tę trójkę – ogłosił szaman. – Walczyli dzielnie, zabili i skosztowali krwi. Stanęli przed nami w stroju splamionym krwią, z krwią na dłoniach, krwią na ustach. Przyjęli drogę wojowników, którą będą podążać od dzisiaj. Niech Niebiosa i Matka Ziemia będą świadkami, niech duchy i przodkowie będą świadkami, niech prowadzą na tej drodze do chwały.
Hurik była pierwsza – zawsze musiała być pierwsza. W dzieciństwie pierwsza wdrapywała się na drzewa i skały, pierwsza przestała spadać z konia, wygrywała wszystkie gonitwy, pierwsza musiała zoczyć królika czy lisa. Aysel zbliżyła się do niej, podając kubek z kumysem zaprawionym ziołami. Dziewczyna zadrżała, odbierając naczynie z dłoni Świętej Kobiety, wypiła duszkiem. Wtedy przystąpili dwaj pozostali szamani.
Takhir chwycił ucho dziewczyny, Ulugh przesunął nożem nad płomieniami i wprawnym cięciem odciął połowę małżowiny i natychmiast opalił ranę rozgrzanym żelazem. Dziewczyna napięła wszystkie mięśnie, zagryzła zęby. Gdy operację powtórzono na drugim uchu, z jej oczu pociekły łzy, nie pisnęła jednak nawet.
Teraz Kekhart dostał napój, który miał uśmierzać ból. Ostro-gorzki, palił język, ale młodzieniec nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Takhir klęczał przy nim, odciągając płatek ucha, Ulugh ciał. Rozgrzane ostrze piekło, cuchnęła krew i przypalone ciało. W ustach młody ork poczuł smak krwi z przegryzionego języka. Łzy pociekły po policzkach, nim zdążył je powstrzymać.
Vardan zemdlał podczas procesu. Kiedy indziej byłaby to oznaka hańby, tym razem wiedziano, że syn chana wciąż jeszcze jest słaby po odniesionej ranie. Przynajmniej nie szarpał się i nie krzyczał i jeśli jego zajęcza natura kazała mu bać się okaleczenia, nie okazał tego. Duchy były dlań łaskawe, pomału zmieniając go w prawdziwego mężczyznę.
Ulugh wstał, unosząc nóż, wrzucając do ognia obcięte kawałki ciała.
– Oto należą od dziś do plemienia Przyciętych Uszu, Vardan, syn Nargyala, Kekhart, syn Uzoga i Hurik, córka Vardży!
Rozległy się gromkie okrzyki na cześć nowych członków plemienia. Cała trójka wstała, szczęśliwa, nawet ledwo co oprzytomniały Vardan wyglądał inaczej.
Ognisko płonęło jasno, na plac wytoczono beczki wina i piwa, nad ogniskami zawieszono rożny ze zwierzętami. Rozbrzmiała muzyka: rozpoczęło się właściwe święto
Kekhart ani się obejrzał, jak już stał pomiędzy swym ojcem, a wodzem Nagich Czaszek, w dłoni miał kubek wypełniony winem, a ojciec jego matki poklepywał go po plecach, szczerząc zęby z zadowoleniem.
– Twoja krew, wilku stepowy, silna krew. Nie żałuję, że ciebie nie dognałem. Nie było by takiego młodego wilka, jak ten wśród nas! Za jego zdrowie, za zdrowie twego rodu i twojej krwi. Uzogu!
Wznieśli kielichy, wypili. Pierwszy raz w życiu Kekhart miał w ustach wino. Smakowało dziwnie, słodkawo, mocniejsze od kumysu. Tym można by łatwo się upić.
– A to córka mojej siostry, Kekharcie, oto Diyar – wódz Nagich Czaszek zaprezentował dziewczynę. Była mniej więcej w wieku Kekharta, dość wysoka, z drobnymi piersiami, ledwo rysującymi się pod płócienną tuniką, lecz z rozłożystymi biodrami. Nie wygolono jej całej głowy, pozostawiono grzywkę nad czołem i spod tej grzywki wyglądały oczy: duże, ciemne i bardzo piękne. Diyar uśmiechnęła się. Miała małe zęby, ale dolne kły pokryte płatkami złota.
Kekhart przyglądał jej się obojętnie. W sumie, kiedyś czeka go wzięcie sobie kobiety – czemu i nie Diyar. Jeśli mu ją dawano, ułatwiono sprawę. Nie wyobrażał sobie siebie starającego się o względy jakiegoś dziewczęcia i przerażała go myśl, że teraz kobiety zaczną starać się o niego.
Gorzej, że nie bardzo wiedział, o czym miałby z Diyar rozmawiać. Hurik to co innego, Hurik była wojowniczką… Niby każda kobieta na stepie jest poniekąd wojowniczką, ale jak rozmawiać z własną przyszłą żoną? Prędko wymknął się spomiędzy dziewczyny i jej stryja i uciekł poza okrąg blasku ognia.
Cieszył się i osiągnięciami, i zabawą, potrzebował jednak chyba oddechu, zwłaszcza, że wino zaczęło już uderzać do głowy i pojawiły się dziwne myśli.
Przysiadł na pustej beczce, którą wyniesiono poza placyk, zaczerpnął chłodnego, nocnego powietrza. Czuł zapach dymu, potu, zwierząt i pieczonego mięsa.
Usłyszał czyjeś kroki – wysoka sylwetka oderwała się od świętujących i zmierzała w jego stronę. Bez trudu rozpoznał w niej Czarnego Szamana.
– Cóż to, synu Uzoga, umykasz?
– Patrzę z zewnątrz.
Takhir przysiadł na beczce obok młodzieńca.
– Och. A przecież jesteś od teraz częścią plemienia – wyciągnął dłoń i chwycił za okaleczone, obolałe ucho Kekharta. – Po co wychodzić na zewnątrz, kiedy jest się wewnątrz? To zadanie szamana, nie twoje, Kekharcie. A ja nie widzę, by duchy sugerowały, że cię wybrały.
– Czuję się dziwnie – przyznał młody ork.
– To nie czuj się dziwnie. W twoim plemieniu i twoim rodzie dla tych, którzy się dziwnie czują nie ma miejsca. Albo będziesz należał, albo zostaniesz wyrzutkiem. Masz należeć. Nie oddalaj się, nie wykraczaj poza, nie..
Przerwał mu donośny krzyk, dochodzący gdzieś z boku, z granic kręgu światła. Zaalarmowani, pobiegli w tamtą stronę – nie oni jedni. Prędko utworzyło się zbiegowisko wokół dwóch osób.
Jedną z nich była Hurik. Jej tunikę rozerwano, tak, że widać było kształtne piersi dziewczyny. Warczała, szczerząc zęby – na młodego wojownika z Nagich Czaszek, który leżał na ziemi, trzymając się za krocze. Jego twarz przecinały krwawe ślady po paznokciach.
– Nikt nie waży się mnie dotknąć! – wrzasnęła Hurik. – Od dziś dnia nie tknie mnie żaden mężczyzna, a jeśli to uczyni, niech moja hańba spadnie na niego i na jego nasienie! Jestem Hurik, córka Vardży z Przyciętych Uszu i ślubuję na Tindre, córkę matki Ziemi, że nie dam się tknąć żadnemu mężczyźnie, nie tknę czółenka tkackiego ani wrzeciona, ani nie wezmę do ust gotowanego pokarmu, póki nie spędzę pięciu lat w stepie, wśród wojowniczek Tindre!
– Święta Kobieta! – krzyknął ktoś w tłumie.
Zaraz kolejne głosy dołączyły do niego, okrzyki na cześć Hurik, która postanowiła wkroczyć na drogę do chwały.
– Oto jest sposób wyjścia poza – rzekł Takhir, nachylając głowę tak, by mówić do ucha Kekharta. – Poza obowiązki przynależne kobiecie, poza obowiązek oddania się temu, który po nią sięgnie. Jeśli opuszczasz plemię, rób to w sposób, który przyniesie mu chwałę, synu Uzoga.
– Nie mówiłem, że chcę opuścić plemię.
– Ale opuszczasz tych, którzy świętują na twoją cześć.
– Po prostu muszę coś przemyśleć.
– Cóż takiego?
– Wódz Nagich Czaszek oddaje mi córkę swej siostry.
Alvablotet wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– To zaszczyt. Wspaniała partia. Piękna kobieta.
– Powinienem… – Kekhart prawie ugryzł się w język. Mówienie pewnych rzeczy nie było bezpieczne, ale z drugiej strony wypił już dość wina… a Czarni Szamani nie byli znani z długich języków. – Powinienem teraz wziąć ją na stronę i posiąść. Ona nie jest jak Hurik. Ona chce tego. A ja nie wiem. Nie czuję. Nie czuję potrzeby.
Takhir zamyślił się.
– To jest problem – zgodził się. – Spory. I widzę to wykroczenie poza. Niedobrze, synu Uzoga, niedobrze. Nie czujesz potrzeby kobiety… a czego innego?
– A czy ty to zrozumiesz? Jesteś eunuchem!
Czarny Szaman zaśmiał się głośno.
– Sądzisz, że nie jestem mężczyzną? Cóż, niewiele brakowało, tyle ci powiem. Ale zachowałem moją męskość, choć nie nienaruszoną… Uczyniono mnie czymś pomiędzy, i mężczyzną, i kobietą, jeśli chcesz wiedzieć. Jednym i drugim. Ani jednym ani drugim.
Kekharta zatkało. Nie umiał sobie wyobrazić, jak mogłoby to wyglądać – choć dostrzegał, że Takhir nie do końca zachowuje się jak mężczyzna, próba wyobrażenia sobie fizycznych szczegółów kończyła się zawrotami głowy.
– Jak… to…?
– Och, Kekharcie, nie będę cię zamęczał szczegółami, których nie chcesz znać. To ty jesteś teraz problemem, ty i twoja niechęć do zbliżenia z kobietą… Oby minęła, bo jeśli nie… – pokręcił głową. – Dam ci radę, upij się. Upij się teraz, zaśnij. Wódz Nagich Czaszek nie będzie miał ci za złe. Do następnego spotkania z twoją narzeczoną będziesz miał wiele czasu do namysłu.


C.D.N


Uwaga kulturoznawcza: Nie wiem do końca, jak to jest z tymi owczymi oczyma w Mongolii, bo słyszałam też wersje, że to ściema do straszenia turystów. No ale to akurat mój własny świat :)

Uwaga do czytelników: Dzięki za komentarze :) Tekst jest napisany dużo do przodu, więc kwestią jest tylko wrzucanie go. Proszę o wsparcie w tym zadaniu :)