Słońce za chmurami 1
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 26 2011 12:08:01
Prolog

Spojrzał na Marcina, uśmiechając się delikatnie i odwzajemniając uścisk dłoni. Przesunął kciukiem po szorstkiej, lekko spoconej skórze, z powrotem spuszczając wzrok na własne buty. Ciężko było uwierzyć w to, że Marcin był… pedałem. Bo na pedała nie wyglądał! Przecież pedały zawsze kojarzyły mu się z przegiętymi ciotuniami, wymachującymi rękami na wszystkie strony.
Zresztą… On przecież też nie przypominał pedała, a wszystko wskazywało na to, że nim był. Przynajmniej przez ostatnie wydarzenia nie mógł już nawet temu zaprzeczyć.
Skrzywił się nieco. Jeszcze niedawno tak się przed tym bronił. Miał nadzieję, że może jest inaczej. Bo nie mógł być inny, nie mógł odstawać. Ale Marcin mu pomógł. Chyba. Sam już nie wiedział czy to była pomoc, czy może tylko jeszcze bardziej go pogrążył, wiedział jednak jedno; uwielbiał spędzać z nim czas, tak jak się spędza z dziewczyną... Marcin z pewnością zabiłby go za porównanie do płci pięknej, ale nie miał pojęcia, jak to inaczej określić.
- Więc… - odezwał się po długiej chwili milczenia, bawiąc się nerwowo jego dużymi, męskimi palcami. I to mu się chyba najbardziej podobało w Marcinie. Nie był delikatny, tak jak kobieta. Był facetem. Silnym, przepełnionym testosteronem facetem. – Jak powiedziałeś to mamie?
Sam bardzo chciał wyznać wreszcie wszystko ojcu. Powiedzieć mu, że jednak jest inny… Ale bał się, bo ojciec nie był pozytywnie nastawiony na odmienne orientacje seksualne. On nie był pozytywnie nastawiony na nic, co choć odrobinę ostawało od normy.
Z drugiej strony, był w końcu jego synem, a to chyba zmieniało postać rzeczy.
- To było dawno – zaśmiał się, ukazując swoje trochę nierówne, ale za to niezwykle białe zęby. – Na początku nie mogła uwierzyć – wzruszył ramionami, wolną dłonią przeczesując swoje pokręcone, rude włosy. Były średniej długości, sięgające trochę za ucho, ale Rafał wiedział, że gdy się je zmoczyło, końcówkami muskały skórę ramion. – Ciągle pytała czy jestem tego pewny – uśmiechnął się ponownie, kręcąc z niedowierzaniem głową. – No, ale w końcu jakoś dała sobie z tym radę – zakończył, spoglądając ciepło na kochanka. Wysunął dłoń z uścisku i przesunął nią po przedramieniu Rafała. – Powiedz mu – szepnął nisko, na co drugi mężczyzna aż odetchnął ciężej.
Czasami mu się wydawało, że nie pasował do Marcina… Nie był przecież jakiś wyjątkowy. Okej, był wysoki i to bardzo, metr dziewięćdziesiąt trzy robiło wrażenie, ale poza tym to niczym się nie wyróżniał.
Rafał zaczął nerwowo skubać wargę, marszcząc mocno brwi.
Miał dość wypytywania ojca o jego dziewczyny i ciągłego gadania, że mimo swoich dwudziestu trzech lat jeszcze żadnej nie ma. Te ciągłe pytania; kiedy się wreszcie ustatkuje, kiedy wreszcie kogoś przyprowadzi do domu…
- Chyba… chyba powiem – potaknął powoli, samemu nie będąc co do tego do końca przekonany. Ale posłuchał Marcina, chociaż pewnie, gdyby wiedział, jakie będą tego konsekwencje, to nigdy by się nie odważył.
Mógł przecież podejrzewać, jak ojciec na to zareaguje, jednak nie dopuszczał do siebie takich myśli. Miał nadzieję, że zrozumie... Nie zrozumiał.

Rozdział 1 – Rutyna zabija powoli.
Srebrna, nieco poodbijana Cordoba Vario podjechała na parking tuż pod starym, komunalnym wieżowcem. Mężczyzna w środku zerknął na budynek, krzywiąc się nieco. Opadł na oparcie fotela, wzdychając ciężko. Nie chciał wysiadać… Już wolał wracać do pracy, do tej swojej nudnej, papierkowej roboty.
Przetarł zmęczoną twarz, znów spoglądając na blok, tym razem jego wzrok zatrzymał się gdzieś w okolicach siódmego piętra. Przeżywał taką walkę ze sobą niemal codziennie. Codziennie zastanawiał się czy naprawdę chce tam iść i udawać. Udawać, że ją kocha tak, jak ona kocha jego.
Ale czuł, że jeszcze trochę, a powie jej prawdę. Nigdy nie chciał z nią być i praktycznie każde wypowiedziane przez niego słowo do niej było kłamstwem. Wszystko z jego strony było kłamstwem.
Ona niczym nie zasłużyła na takie życie. Nie zasłużyła na niego. Powinna być z jakimś idealnym mężczyzną, który kochałby ją tak samo, jak ona kocha jego. Przecież ciągle mu powtarzała, że jest największym szczęściem w jej życiu.
Złapał za skórzaną, czarną teczkę leżącą na siedzeniu pasażera, wychodząc niespiesznie z samochodu. Trzasnął mocno drzwiami, gdyż nie zawsze się zamykały. Zresztą cały samochód nadawał się już jedynie na złom, nawet jeżeli nie był aż tak stary. Cordoba miała jedenaście lat i kilku właścicieli za sobą.
Rafał jest pewnie jej ostatnim użytkownikiem, bo koszty naprawy przewyższały już koszty kupna nowego samochodu… Ale jak na razie jeździła, a to, że mogła się rozkraczyć na którymś z rond, to już inna sprawa.
Załączył alarm, kierując się do klatki schodowej. Minął po drodze sąsiadkę spacerującą ze swoim otyłym, czarnym psem, witając się z nią krótko. Na pucołowatej twarzy kobiety pojawił się szeroki uśmiech, po czym odpowiedziała skrzekliwym głosem: „Dobry, dobry!”.
Nie lubił jej. I nie lubił tej zapchlonej parówki, którą trzymała na smyczy. Pamiętał, jak kiedyś pies miał problemy z wypróżnianiem i nie zdążył wyjść na dwór, w związku z czym w bloku przez kilka dni śmierdziało psią kupą.
Podszedł do drzwi klatki, łapiąc za obdrapaną klamkę. Nie miał co szukać kluczy w kieszeni, zamek od kilkunastu dni był rozwalony i nikt nie śpieszył się, żeby to naprawić.
Wszedł po schodach na piętro, dochodząc do windy. Skrzywił się zniechęcony, gdy ujrzał przywieszoną kartkę: „Winda niedziała”. Koślawe pismo i błąd ortograficzny, cudowna, polska rzeczywistość. Jego rzeczywistość.
No pięknie, czeka go wspinaczka na siódme piętro! Zarzucił sobie skórzaną walizkę na ramię i zaczął pokonywać stopnie. Stanowczo nie był w dobrej kondycji, już na czwartym piętrze musiał zrobić postój. Siedząca robota mu nie służyła, powinien zapisać się na siłownię albo chociaż codziennie rano wychodzić na bieganie. Na pewno by mu to nie zaszkodziło.
Gdy dotarł wreszcie pod swoje drzwi, poluźnił swój grafitowy krawat, bo zaczął go uciskać. Nacisnął klamkę, zadając sobie jeszcze raz pytanie: „Czy chcę?”. Musiał chcieć, przecież nie ucieknie i nie zostawi jej samej!
Wszedł do jasnego, beżowego przedpokoju. Każde pomieszczenie w tym mieszkaniu było dopieszczane przez nią, stąd ta fura kwiatów, aniołów i świeczek w każdym możliwym miejscu. On się zbytnio nie sprzeczał, chociaż miał dosyć tych bibelotów. Zawsze się na wszystko zgadzał, bo tak było łatwiej.
- Rafał? – usłyszał jej melodyjny głos z kuchni.
- Tak! – odkrzyknął, chociaż miał ochotę wymknąć się po cichu z mieszkania i udawać, że wcale tu nie wchodził.
Ściągnął swoje czarne buty do garnituru… Właściwie to nie lubił formalnej odzieży, ale wydawało mu się, że tak właśnie powinien się ubierać do pracy.
- Dzisiaj chińszczyzna, nie miałam czasu, żeby zrobić coś innego – powiedziała, gdy wchodził do kuchni. Stała przy stole, wypakowując białe opakowania z chińskiej budki.
- Mhm – odparł, przyglądając się jej szczupłym plecom i drobnym ramionom. Długie, brązowe włosy miała niedbale spięte czarną, połyskującą klamrą. Z koka wyślizgiwało się kilka pasemek włosów, opadając na nagie ramiona, w miejscach, które akurat odkrywała zielona bluzka.
Była piękna. Tak, każdy inny facet uważałby ją za skarb. Miła, uczynna, kochająca… Naprawdę, ideał.
Dlaczego więc nie cieszył się, że posiadał przy swoim boku uosobienie perfekcji?
- Zjemy w salonie czy wolisz w kuchni? – zapytała, sięgając po widelce.
Westchnął ciężko, uśmiechając się z wymuszeniem. Podszedł do niej i pocałował ją w policzek, po czym usiadł przy wąskim stole.
- W kuchni – powiedział, wciąż się uśmiechając. I tak było codziennie. Dzień w dzień udawał kogoś, kim nie był. Sięgnął po opakowanie chińszczyzny, dłuższą chwilę obracając pudełko w dłoniach.
- Nie jesteś głodny? – z zamyślenia wyrwał go głos Martyny. Spojrzał na żonę, po czym pokręcił głową.
- Jak było w pracy? – zadał standardowe pytanie, ale to wystarczyło, żeby kobieta zaczęła opowiadać. Dużo opowiadać, Rafał w zasadzie nawet tego nie słuchał. Przeżuwał jedynie w ciszy jedzenie, błądząc myślami gdzieś daleko. Tam, gdzie Martyna nie miała wstępu. W przeszłości.
Ale w końcu przestała trajkotać, spojrzała na niego poważnie, a on już powoli wyczuwał ten moment. Zawsze następował przy ich wspólnym obiedzie.
- Rafał? – Tak, to na pewno był ten moment. Niepewny głos i uparte spojrzenie, dziwna mieszanka, ale on już się do niej przyzwyczaił.
- Hm? – odparł tak jak zawsze, jednym, znudzonym mruknięciem. Przełknął makaron, który wpakował sobie do ust, podnosząc na nią wzrok. Z całych sił starał się wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu, ale ta monotonia już go przygniatała.
- Zastanowiłeś już się? – wlepiła w niego pełne nadziei spojrzenie.
- Martyna… - niemal jęknął. – Postaramy się o dziecko, okej? Ale nie…
- Ale staramy się już od dziesięciu lat! Ja nie robię się coraz młodsza! – weszła mu w słowo, prawie że podnosząc się z krzesła.
Och, oczywiście wiedział, że ludzie się starzeją. I dlatego właśnie miał nadzieję, że dziecka już nigdy nie będzie.
Martyna nie mogła zajść w ciążę. Właściwie to nie wiadomo było dlaczego. Jej mama też miała problemy z ciążą, więc może to było genetyczne. Ale Rafał wcale na to nie narzekał. Dziecko spajało związek, było elementem łączącym, a on już nie chciał mieć więcej wspólnego z Martyną.
Wystarczy mu te jedenaście lat małżeństwa… Szmat czasu.
Wcześniej było łatwiej. O wiele łatwiej. Nawet podczas ich zbliżeń miał wrażenie, że naprawdę chce. Że mu się to podoba.
A teraz to tylko takie udawanie. Byle zrobić, byle mieć za sobą i byle Martyna niczego nie zauważyła.
Bo tak naprawdę nie chciał jej skrzywdzić.
- Spróbujmy. Jeszcze raz, dobrze?

Położył laptopa na biurku, włączając go i spoglądając na zegarek na ścianie. Miał jeszcze jakieś trzy godziny do powrotu Martyny od matki. Próbował ją namówić, aby została u niej na noc, w końcu ostatnio jego teściowa nie za dobrze się czuje, ale pewnie jednak wróci. Bo jak mówiła, uwielbiała z nim spać.
Żeby to jeszcze działało w obie strony… Zawsze odsuwał się na kraniec łóżka, tłumacząc się, że jest mu zbyt gorąco. Tak naprawdę źle się czuł, będąc przez nią obejmowany. Nie lubił jej dotyku.
Kiedyś było inaczej.
Kiedyś wszystko było inaczej, bo wmawiał sobie, że nie jest odmieńcem i nigdy nim nie był. Chwilowy błąd w wyborze… Przecież tak to tłumaczył mu ojciec zaraz po tym, co nastąpiło, gdy zwierzył mu się ze swojej orientacji.
Ale wolał tego nie wspominać. Ojca już nie było, ale bałagan, jaki po sobie zostawił, pozostał. A Rafał nie umiał go uporządkować.
Gracjan, jego brat, zawsze mówił mu, że orientacji nie da się zmienić. I chyba miał rację…
Wszedł na stronę, gdzie znajdowały się artystyczne zdjęcia gejów. Zagryzł wargę, przeglądając powoli najnowszy wpis na portalu. Zawsze się przy tym niezwykle podniecał i dopadały go niezbyt przyjemne myśli.
Chciałby, żeby zamiast Martyny był przy nim jeden z takich mężczyzn. Choć na jedną noc.
Przesunął dłonią po kroczu zakrytym materiałem szarych spodni dresowych. Nim się jednak zdążył do końca pobudzić, obejrzał już wszystkie zdjęcia w publikacji, pozostałe już widział. W pierwszym odruchu chciał więc wpisać adres strony z gejowskim porno, tak jak to robił zawsze, tuż po przejrzeniu tego portalu. Teraz jednak zaczął się zastanawiać, jak by to było być z facetem. Tak naprawdę, nie w wyobraźni.
Wszedł na czat o tematyce homoseksualnej.
Co on wyprawiał?
Zatrzymał się dłużej przy nicku. Na początku chciał wpisać najprostszy, bo pierwszą literę swojego imienia albo po prostu „gej”, szybko jednak zdał sobie sprawę, że to głupie. Nikt do niego nie napisze, potrzebował czegoś mocniejszego. Czegoś, co odzwierciedlało w jakim stanie jest aktualnie.
Ale „napalony” też było zbyt proste.
Nienasycony?
Przepisał szybko weryfikację obrazkową, gdyż czuł, że zaczyna z niego opadać całe podniecenie, które odczuwał jeszcze chwilę temu.
Gdy tylko czat mu się załadował, niemal od razu otrzymał wiadomość od Spragnionego-chuja.
Uniósł brwi, czytając to, co mu owy Spragniony wysłał.
Wirtualny?
Dłoń Rafała zanurkowała pod szerokie, dresowe spodnie i przesunęła drażniąco po powoli twardniejącym członku. Nie miał na sobie bielizny.
Tak, właśnie tego chciał. Chciał spróbować, jak to jest z samą wyobraźnią.
W międzyczasie dostał jeszcze kilka wiadomości, właściwie proponujących to samo albo wymianę zdjęć. Zignorował je, koncentrując się jedynie na Spragnionym.
Ok. – odpisał, po czym dopisał jeszcze: Zaczynaj.
Ujął członka w dłoń, podniecając się samą myślą tego, co za chwilę nastąpi. Niby nic takiego, tylko jakiś głupi seks za pomocą wiadomości. Nawet nie widzi Spragnionego, nie wie, ile ma lat i jak wygląda, ale… Wyobrażał go sobie jako wysokiego, wysportowanego i opalonego bruneta, z wydatnymi, czerwonymi wargami i dużym penisem sterczącym na tle kępki pokręconych, czarnych włosków.
Znajdujemy się w ciemnym pomieszczeniu. Ja leżę nagi na łóżku. Mój kutas stoi w gotowości, a szpareczka pulsuje i czeka na Ciebie.
Niby nic. Niby banalnie głupie zdania, niby każdego normalnego powinny po prostu rozśmieszyć.
Dlaczego więc jego jeszcze tylko bardziej podnieciły? Och, był już twardy. Ręka przesuwała się teraz miarowo po członku, zahaczając co chwilę o jądra.
Zwykłe zdania, słowa, litery… A tak działają na zmysły. Nigdy nie bawił się w wirtualny seks, ale teraz widział, że to może być całkiem przyjemne. Osoba po drugiej stronie w jego myślach może być kimkolwiek. Może być taki, jakim go sobie wyobrazi… I o to w tym wszystkim chodziło, dopiero teraz rozumiał.
Pochylam się nad tobą i przewracam Cię na plecy. Przyciskam się do Twojego tyłka, przesuwając główką członka po dziurce.
Jego rola na tą chwilę się zakończyła. Teraz czekał na odpowiedź Spragnionego, jednak w tym czasie dostał wiadomość od jakiegoś Supermana87. Nie spodziewał się czegoś szczególnego. Kolejna propozycja na wirtualny, wymianę fotek albo spotkanie w realu. Wystarczyło, że kliknął na migającą ikonę, a jego przypuszczania rozwiały się automatycznie.
Cześć, i tyle. Zwykłe, normalne cześć.
W takim wypadku powinien odpowiedzieć tym samym. Cześć.
Czekał chwilę na odpowiedź, ale pierwsza przyszła od Spragnionego. Teraz nie działała już tak na Rafała. Może i dalej był podniecony, ale teraz bardziej był zainteresowany Supermanem. Wydawało mu się, że na tym czacie nikt nie przejmuje się powitaniem. Wszystkim chodzi o jedno i właśnie dlatego każda wiadomość wyglądała podobnie.
Hej, umówisz się? Wymiana fotek? Pokaż swój sprzęt to odwdzięczę się tym samym.
Jak masz na imię?
Superman w końcu odpisał. Znów banalna próba nawiązania rozmowy, ale przy tym tak odmienna na tym czacie.
Przecież jasno jest zaznaczone w opisie, że czat przeznaczony jest dla osób homoseksualnych w celu nawiązania znajomości erotycznej. Nie do szukania sympatii czy przyjaciela. Tu chodziło o seks.
Zresztą, co takim gejom mogło chodzić po głowie jak nie seks?
Rafał, odpisał i już chciał zamknąć okno, gdy szybko jeszcze dodał: A ty?
Spragniony znów odpisał. Ale co go teraz obchodził Spragniony? Niech sobie pisze! Nawet podniecenie zaczynało opadać, a zastępowała je fascynacja.
Mateusz. Bydgoszcz, rozumiem?
No i tyle. Superman to gej jak każdy inny. Tylko chuje w głowie, a czego innego on się spodziewał? Przecież sam bez przerwy tylko o nich myśli.
Jego wzrok powędrował na zegarek. Jeszcze miał czas. Sporo czasu do powrotu Martyny.
Tak.
Ile masz lat?
– znów napisał. Nie dawał za wygraną i najwyraźniej próbował jakoś ożywić rozmowę, co niezbyt mu wychodziło.
Miał zaniżyć swój wiek czy może podać prawdziwy? Boże… Pół życia miał już za sobą…
Nie chcesz wiedzieć – odpisał po dłuższej chwili namysłu, po czym szybko coś jeszcze nabazgrał do Spragnionego. Jakiś głupi, wcale nie podniecający tekst. Właściwie, to nie wiedział, dlaczego kontynuował rozmowę. Po prostu, chyba nie chciał kończyć tej gry z nim.
Pięćdziesiąt? Sześćdziesiąt? – Aż zaśmiał się do monitora. Jego członek opadł już całkowicie i jak na razie nic nie wskazywało na to, żeby powrócił do poprzedniego stanu.
No, może powróci za chwilę, gdy włączy jakieś porno i będzie wyobrażać sobie siebie razem z jednym z tych przystojnych mężczyzn na filmie.
Nie przesadzajmy. Tyle to nie. Wiedział przecież, że Superman naprawdę mógł go osądzać o taki wiek. W większości przecież przesiadywali tu tacy starzy geje z pokaźnym brzuszkiem piwnym i błyszczącą łysinką.
Trochę go humor opuścił, gdy spojrzał na liczbę przy nicku rozmówcy. Dwadzieścia cztery lata… Młody.
No to nie jesteś stary. Przed czterdziestką czy po? – napisał Superman. Rafał zaczynał zastanawiać się nad zupełnie banalną kwestią… W normalnym życiu też jest takim superbohaterem? W dzień Clark Kent, zwykły obywatel, a w nocy Superman?
Jeszcze przed. Dwa lata zostały – wydusił w końcu z siebie, stwierdzając, że nie ma co ukrywać. Przecież nigdy dzieciaka nie zobaczy, co mu szkodzi?
Ej, to nie taki stary! No to czego tu szukasz? Tego, co wszyscy, czy mogę liczyć na jednego normalnego?
I tak z nim gadał… Całe trzy godziny, nawet odpowiednio nie wykorzystał czasu, gdy Martyny nie było w domu!
Podał dzieciakowi nawet adres e-mail. Dobrze zrobił? Teraz, gdy wyłączał komputer, miał co do tego wątpliwości.
Co jak Martyna się dowie?