Szach mat 13
Dodane przez Aquarius dnia Pa¼dziernika 21 2011 21:27:27
***

Sanus wszedÅ‚ do komnaty. WestchnÄ…Å‚ przeciÄ…gle i rzuciÅ‚ siÄ™ na łóżko. Ale ich ten Kirim dzisiaj wymÄ™czyÅ‚. Nie ma już siÅ‚y na nic. Ach, gdyby byÅ‚ tu Lantar, to by przytuliÅ‚, wyszeptaÅ‚ czuÅ‚e sÅ‚owa do ucha i swym dotykiem sprawiÅ‚by, że caÅ‚e zmÄ™czenie by odeszÅ‚o. Lantar… gdzie jesteÅ›? Co robisz? Czy nic ci nie jest? Takie i inne myÅ›li przelatywaÅ‚y przez gÅ‚owÄ™ Sanusa, a każda kolejna sprawiaÅ‚a, że rosÅ‚o jego pożądanie. W koÅ„cu nie mógÅ‚ wytrzymać, czuÅ‚, że jeżeli zaraz siÄ™ nie zaspokoi, to wybuchnie. Profilaktycznie zamknÄ…Å‚ drzwi na klucz, rozebraÅ‚ siÄ™ iż zaczÄ…Å‚ siÄ™ pieÅ›cić przywoÅ‚ujÄ…c wspomnienie twarzy ukochanego. DoszedÅ‚ wykrzykujÄ…c jego imiÄ™.
- Lantar, wracaj szybko. TÄ™skniÄ™ za tobÄ… – wyszeptaÅ‚, a pojedyncza Å‚za spÅ‚ynęła po jego policzku. ZasnÄ… z twarzÄ… ukochanego pod powiekami

***
Następnego dnia rano Konas narzucił na siebie zaklęcie niewidzialności i udał się do innego świata. Musiał sprawdzić czy to faktycznie ten młodzieniec, czy może kryształ się pomylił. Niestety mimo iż zajrzał na wszystkie sale, młodzieńca nie było. Westchnął po cichu i usiadł pod scianą przy kontuarze, przy którym stał teraz brunetka z nogami do nieba. Siedział i czekał. Miał nadzieję, że młodzieniec dzisiaj tez przyjdzie. I nie pomylił się, pod koniec dnia, kiedy już zaczął tracić nadzieję, w drzwiach ukazał się młody mężczyzna na widok którego kryształ zaczął świecić oślepiająco jasnym światłem.
Chłopak przywitał się z recepcjonistką jak ze starą znajomą i wszedł do środka. Konas udał się za nim. Ponieważ był niewidzialny, a dodatkowo jeszcze rzucił zaklęcie tłumiące wszelkie odgłosy, wiec mógł spokojnie iść za chłopakiem, nie bojąc się, ze ktoś go odkryje. Chłopak wszedł do pomieszczenia, które okazało się szatnią. Rozebrał się, a oczy Konasa rozszerzyły się ze zdumienia. Na lewym ramieniu młodzieńca widniał rysunek jakiegoś dziwnego zwierzęcia. Zupełnie jak w przepowiedni!
- Hej, Adam, a to co? – odezwaÅ‚ siÄ™ do chÅ‚opaka stojÄ…cy obok mężczyzna.
A wiec ma na imię Adam, pomyślał Konas.
- A tak mnie jakoś naszła ochota na tatuaż. Chciałem coś oryginalnego, a nie te banalne tatuaże jakie można wszędzie spotkać i zanim się obejrzałem, miałem już to.
- Co na to twój facet?
- Jeszcze tego nie widziaÅ‚, wiec nie wiem – Adam wzruszyÅ‚ ramionami. – A nawet, nie musi mu siÄ™ podobać. To mój tatuaż i musi siÄ™ mnie podobać, a nie innym.
- Masz racjÄ™ – mężczyzna rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™.
Przebrali się w odpowiednie stroje i weszli na salę, a Konas za nimi. Przycupnął sobie w miejscu z którego miał dobry widok na całą salę uważnie obserwował młodzieńca. Niestety nie znał tego sposobu walki, wiec nie mógł ocenić czy chłopak jest dobry, czy nie, ale sądząc po tym jak trener go chwalił, można było wywnioskować, iż jego umiejętności są na dość wysokim poziomie.
Po skończonym treningu wciąż niewidzialny Konas wyszedł przed budynek i cierpliwie czekał aż Adam zmyje z siebie cały pot. W końcu wyszedł, z kilkoma innymi mężczyznami. I widział Konas jak mężczyźni wyciągają Adama na piwo, ale ten grzecznie odmawia. A gdy tamci już odeszli Adam stanął na przystanku czekając na autobus. Konas postanowił śledzić go tak długo, dopóki nie znajdzie jego domu. Jechali autobusem jakiś czas, później jeszcze kilka minut spaceru i w końcu doszli. Kiedy kryształ pod koszulą Konasa zaczął znowu wariować, medyk zrozumiał, że Adam mieszka w tym niewielkim budynku do którego właśnie wszedł. Uśmiechnął się zadowolony. No to teraz go już nie straci. Jak mu zniknie z oczu, to przynajmniej będzie mógł tu zaczekać. Teraz trzeba go poobserwować trochę, żeby sprawdzić czy faktycznie się nadaje na władcę, czy też może kryształ się pomylił.
Niestety po kilku dniach początkowy zapał Konasa nieco ostygł. Okazało się iż młodzieniec prowadzi zupełnie nieciekawe życie. Studia, dom, studia, dom, kilka razy w tygodni ćwiczenia, zero imprez ze znajomymi. Jak w takim razie kona ma sprawdzić czy on się nadaje? Obserwując go, jak się zachowuje wśród znajomych mógłby ocenić jak będzie się zachowywał jako władca. A jak ma to zrobić, skoro chłopak nawet nie pije alkoholu? A wiadomo iż alkohol najlepiej rozwiązuje ludzkie języki i pokazuje ich prawdziwą naturę. Jęknął zawiedziony. Miał nadzieję, że szybko załatwi sprawę, a tu się okazuje, ze to może trochę potrwać. Cierpliwie więc chodził za młodzieńcem ukrywając się za zasłoną niewidzialności, i chociaż mniej więcej poznał już jego nawyki, to czasami miał problem ze znalezieniem go w danym momencie. A było to spowodowane faktem, że musiał codziennie, przynajmniej przez kilka godzin pokazywać się na zamku, żeby nikt nie odkrył jego nieobecności, co mogłoby wywołać niepotrzebne pytania. Zostawało mu więc tak naprawdę na obserwowanie Adama tylko pół dnia.

***

Minęły cztery miesiące. Jaralnis już dawno temu stwierdził, że życie bandyty też może być przyjemne. Wprawdzie w pałacu miał zagwarantowany posiłek i własne łóżko, jednakże tutaj nie musiał się przed nikim płaszczyć, nie musiał obłudnie udawać, że się ze wszystkiego cieszy. A pieniądze? No cóż, napadając podróżnych też można było zdobyć całkiem niezłe pieniądze i przy okazji można było obić jakiemuś szlachcicowi gębę, co wcześniej było niewykonalne, no chyba, że chciało się stracić życie. Teraz mógł to robić bezkarnie i robił to. Wprawdzie, razem z innymi zbójnikami, mieli obserwować granicę i przy nadarzającej się okazji zabić hrabiego De la Feyne, ale, ponieważ długo nic się nie działo, wiec Valner pozwolił im rabować przejeżdżających podróżnych. I właśnie w tej chwili Jaralnis siedział w krzakach i uważnie obserwował sunącą powoli grupkę składającą się w czterech wozów. Uśmiechnął się zadowolony. Ci podróżni byli tak naiwni, że nawet nie pomyśleli o jakiejkolwiek ochronie. Nie było z nimi żadnego uzbrojonego ochroniarza, więc obrobienie ich powinno być prościzną.
Zaczął się powoli wycofywać, żeby dać znać kompanom, gdy nagle usłyszał odgłos kopyt. Ostrożnie wyjrzał i zobaczył jak podróżni stają i czekają aż podjedzie do nich jakiś podróży na koniu. Przyjrzał mu się uważnie i zobaczył broń przytroczoną do pasa. Jednakże przybysz nie wyglądał zbyt imponująco i Jaralnisowi przemknęło przez głowę, że ta broń to pewnie tylko tak na pokaz.
Tymczasem jeździec zbliżył się do pierwszego wozu i odezwał się do woźnicy.
- Witajcie panie, mniemam iż jesteście przewodnikiem tej kompani?
- Dobrze mniemacie panie. Jestem Karumon Barejan, kupiec z miasta Semeter. Zdążamy do stolicy tego państwa by zaoferować nasze towary.
- Ja zmierzam do miasta Magenowa. Mam nadzieję iż pozwolicie mi przez tą krótką chwilę być waszym towarzyszem?
- Ależ oczywiście, panie, bardzo chętnie.
- CieszÄ™ siÄ™ ogromnie. Jestem Justus De la Feyne – mężczyźni uÅ›cisnÄ™li sobie rÄ™ce i wozy ruszyÅ‚y dalej.
Jaralnis przed chwilę siedział jak skamieniały, nie mogą uwierzyć w to co właśnie usłyszał. Ten, którego tak długo szukali pojawił się nagle i to w dodatku sam! Przez chwilę korciło go żeby rzucić się na niego i samemu go zabić, jednak rozum zwyciężył. Z tego co o nim opowiadano, jest wybitnie uzdolnionym szermierzem, więc pokonanie go w tym momencie byłoby niemożliwe. Szybko wycofał się do miejsca, gdzie stał jego koń. Wsiadł na niego i pogalopował do obozowiska.
- Gdzie jest Valner?! Mam wieÅ›ci! – krzyknÄ…Å‚ wpadajÄ…c miÄ™dzy namioty.
- Czego siÄ™ tak drzesz? – dowódca bandy wyszedÅ‚ ze swojego namiotu ziewajÄ…c potężnie.
- Hrabia De la Feyne się pojawił!
- Co?! – KrÄ™cÄ…cy siÄ™ w pobliży ludzi podeszli bliżej.
Jaralnis opowiedział ze szczegółami to co widział i słyszał.
- Nareszcie! – odezwaÅ‚ siÄ™ ktoÅ›. – Chodźmy i zabijmy go!
Inni zaczęli mu przytakiwać i szykować się do drogi.
- Spokój! – wrzasnÄ…Å‚ Valner. – Nikt nikogo nie zabije!
- Dlaczego?! Chyba za to wam zapÅ‚aciÅ‚em?! – zdenerwowaÅ‚ siÄ™ Jaralnis. – Chcesz siÄ™ wycofać?!
- Nikt nie mówi o wycofywaniu siÄ™ – warknÄ…Å‚ Valner. – Ludzie Margusa jeszcze nie namierzyli tego drugiego. Nie zastanawia was dlaczego De la Feyne ukrywaÅ‚ siÄ™ tyle czasu i nagle siÄ™ ujawniÅ‚? WróciÅ‚ do kraju sam, bez żadnego wojska? MyÅ›lÄ™, że jedzie spotkać siÄ™ ze swoim małżonkiem. Dlatego też musimy czekać, niech czuje siÄ™ bezpiecznie aż do momentu gdy doprowadzi nas do tego drugiego. Wtedy upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu, bez wysiÅ‚ku. ZrozumieliÅ›cie? – ludzie zaczÄ™li kiwać twierdzÄ…co gÅ‚owami. – Skoro tak to rozejść siÄ™ i czekać na rozkazy. Jalun – zwróciÅ‚ siÄ™ do jednego z mężczyzn – weź Jaralnisa i jeszcze dwóch innych i pojedźcie do miasta Magenowa. Obserwujcie go, a gdy zobaczycie, że De la Feyne spotkaÅ‚ siÄ™ z tym drugim, dajcie znać.
Mężczyźni tylko mruknęli coś na potwierdzenie, że zrozumieli i odeszli wykonać polecenie

***
Konas stracił już zupełnie cierpliwość. Pięć miesięcy obserwacji nie przyniosło odpowiedzi na nurtujące go pytania. Trzeba będzie trochę dopomóc szczęściu.
Tego dnia Adam trenował klubie wyjątkowo długo, aż do zamknięcia. Widać było, że coś go męczy, coś nie daje mu spokoju. Konas obserwował go uważnie, jednak nie był w stanie odgadnąć co to jest. W końcu Adam wyszedł z sali gimnastycznej. Niewidzialny Konas cierpliwie podążał za nim. Okazało się iż godzina była juz na tyle późna, że żaden autobus już nie kursował, ale Adam wyglądał jakby w ogóle się tym nie przejął. Zarzucił torbę na ramie i ruszył powoli przed siebie. Konas postanowił to wykorzystać. Przeniósł się kilkadziesiąt metrów do przodu. Zobaczył siedzących na ławce podejrzanie wyglądających mężczyzn, pijących jakiś alkohol wprost z butelki. Odszedł do tego z nich, który wyglądał najgroźniej i wyszeptał mu na ucho:
- Dość picia na dzisiaj, trzeba by siÄ™ teraz zabawić z jakÄ…Å› niezÅ‚Ä… dupÄ…. - WidziaÅ‚ jak mężczyzna drgnÄ…Å‚ jakby siÄ™ przestraszyÅ‚. – O, czyżbyÅ› baÅ‚ siÄ™ wÅ‚asnego cienia? Jestem tobÄ…, twoimi potrzebami i mówiÄ™ ci, że teraz masz ochotÄ™ przelecieć jakÄ…Å› dziwkÄ™.
- Mam ochotÄ™ przelecieć jakÄ…Å› dziwkÄ™ – powiedziaÅ‚ mężczyzna, a jego kompani zaÅ›miali siÄ™. – PójdÄ™ jakÄ…Å› poszukać – WstaÅ‚ i odszedÅ‚ bez sÅ‚owa pożegnania.
- O, tam idzie jakaÅ› – szeptaÅ‚ Konas do ucha idÄ…cego pijaka. – CaÅ‚kiem niezÅ‚a z niej dupa. Jak jÄ… zaciÄ…gniemy do tej ciemnej uliczki, to nikt ni powinien nam przeszkodzić. Nieźle siÄ™ zabawimy, hahahaha!
Mężczyzna podszedł do kobiety i po krótkiej szamotaninie zaciągnął kobietę do pobliskiej nieoświetlonej niewielkiej uliczki. Kobieta zaczęła się wyrywać i wzywać pomocy. Konasz szybko poszybował w stronę Adama, żeby upewnic się czy tamten usłyszy wołanie o pomoc. Na szczęście usłyszał i szybko ruszył na pomoc. Tak jak można było się spodziewać, szybko pokonał napastnika, nie rozlewając niczyjej krwi, mimo iż tamten w pewnym momencie wyciągnął nóż. Kiedy bandyta leżał już nieprzytomny, Konas wiedział, że to ten. Wybraniec, który poprowadzi ich kraj do rozkwitu. Podszedł do Adama, który próbował uspokoić roztrzęsioną kobietę, podnosząc po drodze leżący na ziemi kamień. Zamachnął się. Zanim uderzył zobaczył przerażony wzrok kobiety skierowany wprost na niego. Nie, ona nie patrzyła na niego, przecież wciąż był niewidzialny. Ona patrzyła na poruszający się w powietrzu kamień. Zignorował ten fakt. Kamień wylądował na głowie Adama, który padł nieprzytomny. Konas odrzucił niepotrzebny już kamień i zdejmując zasłonę niewidzialności podszedł do przerażonej kobiety. Dotknął jej czoła dwoma palcami i powiedział:
- Åšpij. – Kobieta zamknęła oczy. – Nie bÄ™dziesz nic pamiÄ™tać. ZapamiÄ™tasz, że ktoÅ› ciÄ™ uratowaÅ‚, ale nie bÄ™dziesz w stanie sobie przypomnieć kto.
Kobieta powoli osunęła się na ziemię. Konas spojrzał na nieprzytomnego napastnika.
- BÅ‚e – wykrzywiÅ‚ siÄ™. – BÄ™dÄ™ chyba musiaÅ‚ wyszorować sobie jÄ™zyk. Nie rozumiem, jak prymitywnym trzeba być, żeby posÅ‚ugiwać siÄ™ tak odrażajÄ…cym jÄ™zykiem.
Pochylił się nad Adamem i uważnie obejrzał jego głowę. Na szczęście dobrze obliczył siłę, nie było widać żadnej krwi. Wyciągnął z kieszeni niewielki pojemniczek z tajemniczym proszkiem. Wziął w garść trochę proszku i posypawszy nim leżącego wymamrotał zaklęcie.
- Manori hamu es tanae.
W tym momencie Adam zniknÄ…Å‚.
- Zadanie wykonane – mruknÄ…Å‚ Konas podnoszÄ…c siÄ™. – Wracajmy do domu, powitać nowego wÅ‚adcÄ™.
Wypowiedział zaklęcie niewidzialności i poszybował do wynajętego mieszkania, następnie udał się do swojego świata.

***

Jaralnis z trzema innymi zbójnikami siedział ukryty w krzakach w pobliżu bramy miasta Magenowa. Już zaczynał się niecierpliwić myśląc, że może jednak zgubili tego hrabiego, gdy z murów miasta wyjechał koń niosący na grzbiecie dwóch mężczyzn.
- To on! – krzyknÄ…Å‚ Jaralnis przyjrzawszy iÄ™ uważnie jednemu z nich.- Ten, który mówiÅ‚, ze nazywa siÄ™ Justus De la Feyne.
- A wiÄ™c ten drugi to musi być hrabia Harumow – mruknÄ…Å‚ jeden z bandytów. – Tylko dlaczego wiezie go jak jakÄ…Å› babÄ™?
- Popatrz uważnie – odezwaÅ‚ siÄ™ Jalun. – Nie widzisz, że tamten oczekuje dziecka?
- O kurczę, nie mówiłeś, ze mamy załatwić brzuchatego faceta.
- O, czyżby nagle ruszyÅ‚y ciÄ™ wyrzuty sumienia? –zapytaÅ‚ ironicznie Jaralnis.
- A co to takiego? – zdziwiÅ‚ siÄ™ bandyta. – Jeżeli odpowiednio mi zapÅ‚acisz to mogÄ™ ich mieć ile tylko chcesz.
Jego towarzysze zaśmiali się
- Co robimy? Zapytał jeden z bandytów.
- Tutaj nie możemy go napaść, bo jeszcze straż miejska mu przyjdzie z pomocÄ…. Poza tym Valner kazaÅ‚ dać znać jak już bÄ™dziemy ich mieli. Lamaki – zwróciÅ‚ siÄ™ do jednego z kompanów – leć do Valnera. Gdyby zjechali z głównego traktu, dam zać pohukiwaniem puszczyka.
Lamaki tylko skinął głową i popędził do obozowiska, reszta szła powoli w pewnej odległości od hrabiego, ukrywając się w krzakach.
Kiedy już odjechali do miasta na tyle, ze drzewa przysłoniły je całkowicie. Koń nagle skręcił w las. Jalun przyłożył ręce do ust i wydał dźwięk jaki wydają puszczyki. Po sekundzie usłyszał jako odzew głos sowy płomykówki. A wiec jeszcze chwilę zanim dotrą tu kompani. Tymczasem jeździec zatrzymał konia pod ogromną skałą obok której płynął niewielki strumyk. Ukryci w krzakach bandyci byli zbyt daleko by słyszeć co hrabia mówi, ale wyraźnie widzieli na jego twarzy troskę o ciężarnego towarzysza, którego zdjął ostrożnie z konia posadził podrosną cym przy skale drzewem. Następnie podszedł do strumyka i nabrał wody do niewielkiego bukłaku, który miał przytoczony do siodła. Podał bukłak towarzyszowi. W tym momencie z lasu wypadli z krzykiem uzbrojeni bandyci. Koń skubiący spokojnie trawę spłoszył się i pogalopował przed siebie. Hrabia De la Feyne wyciągnął szablę i nie czekając rzucił się na nadbiegających napastników. Jaralnisowi zaświeciły się oczy. W końcu coś na poważnie. Wyskoczył z krzaków i rzucił się na szermierza. Zanim dobiegł hrabia zdążył pokonać trzech bandytów. Już miał się rzucić na kolejnych, gdy nagle jego towarzysz przeraźliwie zakrzyczał. Hrabia spojrzał przestraszony w jego stronę. Hrabia Harumow kulił się trzymając za brzuch.
- Kochanie, co siÄ™ dzieje! – krzyknÄ…Å‚ zaniepokojony De La Feyne odpierajÄ…c ataki kolejnych bandytów.
- Zaczęło siÄ™ – wystÄ™kaÅ‚ ciężarny.
- Niemożliwe! Jakim to sposobem?!
- To pewnie dlatego, że siÄ™ przestraszyÅ‚em. Ach! – skuliÅ‚ siÄ™ znowu.
- Wytrzymaj kochanie! – walczÄ…cy chciaÅ‚ siÄ™ rzucić w stronÄ™ ukochanego lecz zostaÅ‚ przez tamtego powstrzymany.
- Nic mi nie jest! Uważaj na siebie! Jeżeli cię zabiją, to ja i nasze dziecko tez stracimy życie!
- Masz racjÄ™ kochanie! – odkrzyknÄ…Å‚ hrabia i przesunÄ…Å‚ siÄ™ tak żeby chronić rodzÄ…cego.
W końcu Jaralnis dobiegł do niego. Nie zastanawiając się długo wyciągnął zza paska buławę i rzucił się na hrabiego, jednak nie zdążył wykonać nawet jednego uderzenia, gdy padł martwy.
Hrabia odpierał kolejne ataki z niepokojem nasłuchując tego co się dzieje z jego ukochanym. Już się wydawało, ze wygra, gdy nagle z lasu wypadli kolejni bandyci. Kolejny krzyk ciężarnego wytrącił hrabiego de la Feyne z rytmu. Sekunda nieuwagi i jeden z bandytów ciął hrabiego De la Feyne w ramię. Szpada wyleciała z dłoni. I chociaż szybko ją podniósł, to jednak dało szansę jednemu z bandytów przybliżyć się do rodzącego. Wydawało by się iż nie ma już nadziei dla hrabiów i w końcu ulegną , gdy nagle z lasy wybiegł ubrany na biało młody mężczyzna i gołymi rękami powalił bandytę szykującego się do uderzenia na hrabiego Harumov. Hrabia De La Feyne rzucił okiem na przybysza próbując odgadnąć jego zamiary i zobaczył jak nieznajomy powala bandytów jeden za drugim gołymi rękami mimo krwi uciekającej z jego boku. W końcu wszyscy bandyci zostali pokonani. De la Feyne dysząc ciężko podszedł do obcego.
- Nie wiem kim jesteś, panie, i jakie są twoje zamiary, ale pomogłeś mi i za to jestem co wdzięczny.
Obcy nie powiedział nic, spojrzał tylko na krwawiące ramię hrabiego i oderwawszy jeden z rękawów koszuli szybko je opatrzył. Hrabia zdumiony spojrzał na gołe ramię przybysza. Widniał na nim malunek przedstawiający jakieś dziwne zwierzę, od palców aż po bark. Zdziwiony dotknął go. I wtedy przybysz odezwał się, niestety hrabia nie zrozumiał nic z tego co tamten mówił. Chciał coś jeszcze powiedzieć gdy nagle usłyszał rozdzierający i pełen bólu okrzyk ukochanego. Przerażony podbiegł do niego. Jeden rzut oka wystarczył by zrozumieć co wywołało ten krzyk. Ich ukochane dziecko było martwe! Ogromny żal ścisnął serce gdy patrzył na łzy ukochanego tulącego do piersi martwe ciałko. Już łzy miały popłynąć po policzkach, gdy nagle nieznajomy zabrał dziecko od matki. Zanim zdążył zaprotestować nieznajomy już owijał krzyczące dziecko w resztki własnej koszuli. Chwilę potem dziecko wesoło gaworzyło w rękach płaczącej ze szczęścia mamusi. Hrabia de la Feyne chciał podziękować nieznajomemu gdy nagle zobaczył w jego boku ogromną ranę, z której wypływała krew w zastraszającym tempie.
- Panie, jesteÅ›cie ranni! – powiedziaÅ‚ z przerażeniem, niestety ich wybawca nie zrozumiaÅ‚ go. WskazaÅ‚ wtedy rÄ™kÄ… na bok tamtego. MÅ‚odzieniec ze zdziwieniem spojrzaÅ‚ na brudzÄ…cÄ… jego rÄ™ce krew i zemdlaÅ‚.
- Nie żyje! – krzyknÄ…Å‚ hrabia Harumov.
Justus pochylił się nad leżącym.
- Jeszcze żyje, ale nie długo życie z niego ujdzie.
- Nie możemy na to pozwolić! Kochanie, proszÄ™ zrób coÅ›! – zawoÅ‚aÅ‚ przejÄ™ty Kornelus. – PomógÅ‚ nam, uratowaÅ‚ naszego synka. Mamy pozwolić żeby tak po prostu zginÄ…Å‚?
- Niewiele możemy tu zdziaÅ‚ać – mruknÄ…Å‚ hrabia De la Feyne. WstaÅ‚ i wsadziwszy dwa palce do ust gwizdnÄ…Å‚. Do jego uszu dobiegÅ‚o radosne parskanie konia, a chwilÄ™ potem zobaczyÅ‚ wyÅ‚aniajÄ…cego siÄ™ z lasu wierzchowca. OdszedÅ‚ do juków. ChwilÄ™ w nich grzebaÅ‚ aż w koÅ„cu wyciÄ…gnÄ… niewielki sÅ‚oiczek i bandaż. – Nie wiem czy to pomoże, ale nie mam nic innego.
Posmarował bok nieprzytomnego maścią ze słoiczka, a następnie owinął ją bandażem.
- Zawsze wożę ze sobÄ… tÄ… maść na wypadek gdybym zostaÅ‚ zraniony – powiedziaÅ‚ widzÄ…c zdziwionÄ… minÄ™ ukochanego. – Ona Å›ciÄ…ga brzegi rany, dziÄ™ki czemu upÅ‚yw krwi jest mniejszy. Niestety nic wiÄ™cej nie mogÄ™ zrobić. Teraz potrzebny jest tu medyk.
- Ale żadnego nie ma w pobliżu – jÄ™knÄ…Å‚ hrabia Harumov. – Trzeba by go zabrać do miasta. Ale jak?
- Odpada. Koń nie udźwignie trzech osób. Poza tym teraz moim jedynym celem jest dowiezienie ciebie i dziecka w bezpieczne miejsce, tak żeby król nas nie znalazł.
- Ale król… - zaczÄ…Å‚ hrabia Harumov, ale ukochany przerwaÅ‚ mu ruchem rÄ™ki. StaÅ‚ nasÅ‚uchujÄ…c.
Kornelus także wytężył słuch, lecz prócz szumu drzew nie słyszał nic.
- KtoÅ› nadjeżdża. Musimy siÄ™ zbierać – pomógÅ‚ ukochanemu doprowadzić ubranie do porzÄ…dku i ostrożnie posadziÅ‚ go na koniu. PochyliÅ‚ siÄ™ nad nieprzytomnym i powiedziaÅ‚: - wybacz przyjacielu, ale muszÄ™ ciÄ™ tu zostawić. Na szczęście ktoÅ› siÄ™ zbliża, wiÄ™c zostaniesz uratowany. Mam nadziejÄ™, że jeszcze kiedyÅ› siÄ™ spotkamy, żebym mógÅ‚ poznać twe imiÄ™ i należycie ci podziÄ™kować. – WsiadÅ‚ na konia i nie oglÄ…dajÄ…c siÄ™ za siebie odjechaÅ‚.

***
Konas przeniósł się do swojego świata. Szybko przebrał się we właściwe szaty i wybiegł z komnaty. Chociaż widział już niejedno i był świadkiem wielu niecodziennych wydarzeń, to jednak czuł dziwne podniecenie pomieszane z niepokojem, tak jak wtedy gdy po ukończeniu Akadami miał się na poważnie zająć chorym pacjentem, albo jak wtedy gdy został przyjęty do tajnego stowarzyszenia. Odnalazł Kirima. Na szczęście nie było to trudne, biorąc pod uwagę, że ostatnimi czasu siedział on przez większość dnia wśród różnych papierów.
- Kirim, potrzebujÄ™ kilku żoÅ‚nierzy! – krzyknÄ…Å‚ od progu.
- A na co ci oni? – zdziwiÅ‚ siÄ™ doradca.
- Nasz nowy władca przybył do naszego świata. Musze go odnaleźć.
- JesteÅ› pewien, że to on? – popatrzyÅ‚ sceptycznie na dziwnie podnieconego medyka.
- Oczywiście. Gwiazdy mi powiedziały, że to on i gdzie mam go szukać. Ale musisz mi dać kilku żołnierzy, żeby mnie chronili przed bandytami
- No dobra – mruknÄ…Å‚ doradca i naskrobaÅ‚ coÅ› krotko na pergaminie.
- Daj ten pergamin dowódcy wojsk.
Konas chwycił pergamin i pobiegł do koszar. Parę chwil później z kilkoma żołnierzami jechał do miejsca, gdzie, według jego obliczeń, powinien znajdować się Adam. Jednak, gdy w końcu dojechali na miejsce, z przerażeniem stwierdził, że chłopaka nie ma.



CDN