Szach mat 11
Dodane przez Aquarius dnia Pa糳ziernika 09 2011 01:14:48
***

Min臋艂y dwa dni. Sanus siedzia艂 w komnacie rozmawiaj膮c z Lantarem, gdy przyszed艂 do niego medyk.
- Witaj, jak si臋 dzisiaj czujesz? - u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o siadaj膮c na 艂贸偶ku.
- 艢wietnie, chocia偶 troch臋 mi si臋 nudzi. Nawet Kirim ostatnio si臋 nade mn膮 nie zn臋ca.
- Mam nadziej臋, 偶e by艂e艣 grzeczny i nie robi艂e艣 ju偶 sobie 偶adnych wycieczek?
- Jakbym m贸g艂 kiedy postawi艂e艣 przy mnie tego cerbera? - mrukn膮艂 z pretensj膮 w g艂osie, wskazuj膮c g艂ow膮 na Lantara. - Nie mog艂em nic zrobi膰, bo jak tylko si臋 ruszy艂em, to on : "wasza mi艂o艣膰, nie wolno, medyk zabroni艂". I tak w k贸艂ko. Jeszcze troch臋 i bym zapu艣ci艂 korzenie w tym 艂o偶u.
Lantar zaczerwieni艂 si臋. To prawda, 偶e nie pozwala艂 mu si臋 rusza膰 z 艂o偶a, ale w zamian za to zapewnia艂 mu inne rozrywki, zw艂aszcza w nocy. Mia艂 nadziej臋, 偶e medyk tego nie odkryje.
Konas roze艣mia艂 si臋 i odwin膮艂 opatrunek. Przez chwil臋 bada艂 nog臋 a偶 w ko艅cu powiedzia艂:
- Mam dla ciebie dobre wie艣ci. Rana na nodze ju偶 si臋 zagoi艂a.
- 艢wietnie! - Sanus u艣miechn膮艂 si臋 i chcia艂 wsta膰 艂贸偶ka, lecz medyk powstrzyma艂 go.
- Nie tak pr臋dko, kochany.
- Czemu? Przecie偶 powiedzia艂e艣, 偶e z nog膮 ju偶 jest w porz膮dku.
- Powiedzia艂em, 偶e rana ju偶 si臋 zagoi艂a, a to jest co innego.
- To co jeszcze? - burkn膮艂 niezadowolony Sanus.
- Twoja noga by艂a przez tak d艂ugi czas unieruchomiona, ze teraz b臋dziesz mia艂 problemy z poruszaniem si臋. Musimy jej przywr贸ci膰 dawn膮 sprawno艣膰.
- Wi臋c co mam robi膰?
- Ty nic.
- A kto?
- On - medyk wskaza艂 na 偶o艂nierza.
- Ja, wasza mi艂o艣膰? - zdumia艂 si臋 Lantar.
- Tak, ty. - Wyci膮gn膮艂 z torby, niewielki s艂oiczek. - Trzeba mu w nog臋 codziennie wciera膰 t膮 ma艣膰.
- Ale ja nie potrafi臋, wasza mi艂o艣膰.
- Naucz臋 ci臋. Ja niestety nie mam na to czasu, wi臋c kto艣 musi mi pom贸c. Skoro tak dobrze sz艂o ci pilnowanie, to mo偶esz o jeszcze troch臋 popilnowa膰, 偶eby nie nadwyr臋偶a艂 tej nogi i przy okazji pom贸c mu wr贸ci膰 do zdrowia. Podejd藕 tu, poka偶臋 ci jak to zrobi膰. - Lantar pos艂usznie podszed艂 i kucn膮艂 przy 艂贸偶ku. - Najpierw musisz nabra膰 troch臋 ma艣ci na palce. - 呕o艂nierz wsadzi艂 do s艂oiczka dwa palce i wyci膮gn膮艂 troch臋 ma艣ci. - Bardzo dobrze, tyle wystarczy. Teraz nanie艣 ja na nog臋 w kilku miejscach i delikatnie zacznij rozsmarowywa膰, o, w ten spos贸b - wzi膮艂 r臋ce 偶o艂nierza i odpowiednio uk艂adaj膮c je zacz膮艂 je przesuwa膰, zwi臋kszaj膮c lub zmniejszaj膮c nacisk. Zapami臋tasz?
- Chyba tak, wasza mi艂o艣膰 - odpar艂 niepewnie Lantar.
- To dobrze. Pami臋taj, 偶e od ciebie zale偶y czy noga Sanusa wr贸ci do poprzedniej sprawno艣ci.
- Wasza mi艂o艣膰 mo偶e na mnie liczy膰! - powiedzia艂 偶arliwie 偶o艂nierz.
- Ciesz臋 si臋. Jak ju偶 wetrzesz ma艣膰 w nog臋, to trzeba j膮 owin膮膰 banda偶em, 偶eby ubrania nie pobrudzi艂y si臋 ma艣ci膮 - wyci膮gn膮艂 z torby dwa banda偶e i poda艂 jeden z nich Lantarowi. Ten bez s艂owa zrozumia艂 i sprawnie owin膮艂 nog臋 Sanusa. - bardzo dobrze ci to wysz艂o.
- To nic takiego, wasza mi艂o艣膰 - odpar艂 zak艂opotany 偶o艂nierz. - Ka偶dy 偶o艂nierz musi umie膰 opatrywa膰 rany, 偶eby w razie potrzeby pom贸c towarzyszom na polu walki, lub opatrzy膰 swoje w艂asne rany.
- Ma艣膰 musisz wciera膰 codziennie. Je偶eli sko艅czy ci si臋 za szybko, wtedy przyjdziesz do mnie, dam ci now膮. Banda偶 mo偶na pra膰 w samej wodzie. No i przede wszystkim musisz pilnowa膰 偶eby Sanus nie u偶ywa艂 jeszcze tej nogi zbyt du偶o.
- Jak d艂ugo? - zainteresowa艂 si臋 Sanus.
- Dwa tygodnie.
- Co? A m贸wi艂e艣, ze b臋d臋 ju偶 m贸g艂 wychodzi膰 z 艂贸偶ka! - zdenerwowa艂 si臋 doradca.
- Uspok贸j si臋. - odpar艂 spokojnie medyk. - Nie m贸wi艂em, 偶e musisz le偶e膰 w 艂贸偶ku. Mo偶esz chodzi膰, ale masz u偶ywa膰 tej nogi jak najmniej jeszcze przynajmniej przez dwa tygodnie. Je偶eli b臋dzie trzeba, on - wskaza艂 na 偶o艂nierza - ci臋 zaniesie. Rozumiesz?
- Znaczy, 偶e mog臋 ju偶 dzisiaj i艣膰 do ogrodu?
- Mo偶esz, ale nie na w艂asnych nogach. On ci臋 zaniesie.
- 艢wietnie! - doradca ucieszy艂 si臋. - Lantar, idziemy!
- Do ogrodu, wasza mi艂o艣膰? - spyta艂 偶o艂nierz.
- Najpierw do biblioteki, po jak膮艣 ksi臋g臋, a potem do ogrodu.
- Jak wasza mi艂o艣膰 ka偶e - odpar艂 偶o艂nierz i wzi膮艂 Sanusa na r臋ce.
- Tylko pami臋taj, u偶ywa膰 tej nogi jak najmniej. - powiedzia艂 Konas do doradcy. - A ty - zwr贸ci艂 si臋 do 偶o艂nierza - lepiej 艣pij jeszcze u niego przez ten czas, bo jak go znam to nie b臋dzie mnie s艂ucha艂 i zacznie chodzi膰 ju偶 jutro.
- B臋d臋 pami臋ta艂 - odpar艂 doradca.
- Jak wasza mi艂o艣膰 ka偶e - 偶o艂nierz skin膮艂 g艂ow膮.
B臋d膮c ju偶 za drzwiami medyk u艣miechn膮艂 si臋 zadowolony.
- Mam nadziej臋, 偶e wykorzystaj膮 odpowiednio ten czas - i weso艂o pogwizduj膮c ruszy艂 do swojej komnaty.
Kiedy medyk wyszed艂 Sanus popatrzy艂 rozpromieniony na 偶o艂nierza.
- To prawdziwy cud, nie uwa偶asz? Mamy dla siebie jeszcze kilka dni.
- Masz racj臋, kochany - Lantar u艣miechn膮艂 si臋 i poca艂owa艂 doradc臋.
- Chod藕my do biblioteki. Ju偶 nie mog臋 si臋 doczeka膰 jak b臋d臋 m贸g艂 i艣膰 do ogrodu. Zobaczysz jak tam jest przyjemnie. Poczytam ci.
- Dobrze - Lantar u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o i wyszedl z komnaty nios膮c ukochanego na r臋kach.

***

Valner wyszed艂 z namiotu i przeci膮gn膮艂 si臋. S艂o艅ce jeszcze nie rozproszy艂o mroku, chocia偶 powoli zaczyna艂o ju偶 ukazywa膰 si臋 nad horyzontem. Przy艂o偶y艂 r臋ce do ust i zahuka艂 na艣laduj膮c sow臋 p艂omyk贸wk臋. Po sekundzie z lewej strony odezwa艂 si臋 nied藕wied藕, z prawej kolejna p艂omyk贸wka, z gdzie艣 z przodu puchacz. U艣miechn膮艂 si臋 zadowolony. Stra偶e czuwa艂y. Podszed艂 do ogniska. Siedz膮cy przy nim zb贸jnik odruchowo po艂o偶y艂 d艂o艅 na trzymanym na kolanach toporze, lecz gdy zobaczy艂 kto zak艂贸ca jego spok贸j, u艣miechn膮艂 si臋 tylko i zabra艂 r臋k臋 z topora.
- Id藕 spa膰, Bozero, teraz ja posiedz臋.
- Dzi臋ki, szefie - mrukn膮艂 siedz膮cy i podni贸s艂 si臋. - Kauri poszed艂 przed chwil膮 na polowanie.
- A co z tym kr贸lewskim psem?
- 艢pi jak zabity. Wczoraj siedzia艂 wyj膮tkowo cicho.
- Pewnie dlatego, 偶e nie mia艂 nawet si艂y otworzy膰 jadaczki - m臋偶czy藕ni roze艣miali si臋.
- To by艂 niez艂y pomys艂, szefie. Biedny g艂upiec my艣la艂, 偶e jest strasznie wa偶ny, jak szef da艂 mu to zadanie.
- I niech tak my艣li jak najd艂u偶ej. Musimy go zatrzyma膰 tutaj, dop贸ki nie wykonamy zadania. Inaczej dupek nie da nam kasy.
- A nie pro艣ciej by艂oby go zamordowa膰 i wzi膮膰 pieni膮dze?
- Niestety - westchn膮 Valner. - Sukinsyn nie chce zdradzi膰 gdzie trzyma reszt臋 kasy. No nic, zobaczymy jak to si臋 potoczy. Id藕 ju偶 spa膰, nie wiadomo co dzie艅 nam przyniesie, lepiej by膰 wypocz臋tym - poklepa艂 m臋偶czyzn臋 po ramieniu.
Kiedy Bozero znikn膮艂 w jednym z namiot贸w, Valner kucn膮艂 przy ognisku i dorzuci艂 drwa do ognia. Usiad艂 i po艂o偶ywszy bro艅 na kolanach zamy艣li艂 si臋. Nie pami臋ta艂 kiedy mieli dosta膰 tak du偶o kasy za za艂atwienie kogo艣. To musia艂o by膰 co艣 powa偶nego. Nie pierwszy raz dostawali zlecenie od tego kr贸lewskiego s艂ugusa, ale nigdy jeszcze nie dawa艂 tyle kasy, no i Kajrenis nigdy nie anga偶owa艂 wszystkich ludzi w jedno zadanie. Ciekawe czemu temu martwemu satrapie tak bardzo zale偶a艂o na zabiciu tych dw贸ch szlachcic贸w? Zreszt膮 niewa偶ne. Nie jego sprawa, wa偶ne, 偶e dostan膮 za to ca艂kiem niez艂a kas臋.
W tym momencie w艣r贸d drzew ukaza艂 si臋 m臋偶czyzna nios膮cy na ramionach sarn臋. Valner odruchowo podni贸s艂 si臋 艣ciskaj膮c bro艅 w r臋ce, lecz szybko rozpozna艂 jednego ze swoich ludzi.
- Niez艂y po艂贸w - powiedzia艂 z uznaniem pomagaj膮c przybyszowi zrzuci膰 sarn臋 na ziemi臋.
- Musia艂a chyba by膰 jeszcze 艣pi膮ca, bo wlaz艂a mi pod 艂uk jak 艣winia na rze藕 - roze艣mia艂 si臋 Kauri.
- No i bardzo dobrze - Kajrenis wzi膮艂 si臋 za oprawianie sarny - b臋dzie dzisiaj niez艂a wy偶erka.
Zanim inni bandyci zacz臋li wychodzi膰 z namiot贸w, sarna ju偶 kr臋ci艂a si臋 na ro偶nie nad ogniskiem, a t艂uszcz apetycznie skapywa艂 w niej wprost do ogniska.
- Dabur, id藕 obud藕 tego kr贸lewskiego lizusa - powiedzia艂 Kajrenis kiedy mi臋so by艂o ju偶 gotowe do spo偶ycia.
Jeden z m臋偶czyzn kr臋c膮cych si臋 w pobli偶u ogniska bez s艂owa wszed艂 do jednego z namiot贸w. Wyszed艂 z niego po chwili, a za nim ziewaj膮cy Jaralnis.
- Witaj, Jaralnis - Kajrenis u艣miechn膮艂 si臋 ob艂udnie do ziewaj膮cego. - Jak si臋 spa艂o? Gotowy do akcji?
- Dzisiaj te偶 mam i艣膰?
- Oczywi艣cie, przecie偶 jeste艣 teraz jednym z nas, wi臋c musisz zas艂u偶y膰 na posi艂ek jak ka偶dy inny. Poza tym potrzebujemy ci臋.
- Naprawd臋? - Jaralnis spojrza艂 nieufnie na rozm贸wc臋.
- Oczywi艣cie. Jeste艣 nowy, wypocz臋ty, wi臋c i oczy masz lepsze ni偶 niekt贸rzy z moich ch艂opak贸w. S膮dz臋, 偶e b臋dziesz m贸g艂 szybciej wypatrzy膰 nasz cel, jak tylko pojawi si臋 w pobli偶u.
- Skoro tak m贸wisz...
Valner odwr贸ci艂 si臋 ty艂em do s艂u偶膮cego, 偶eby tamten nie widzia艂 jego tryumfalnego u艣miechu. Kilka g艂adkich s艂贸wek i ten g艂upiec ju偶 zosta艂 odpowiednio urobiony.
Po sko艅czonym posi艂ku Kajrenis rozdzieli艂 zdania. Jaralnis wraz trzema innymi m臋偶czyznami mia艂 zmieni膰 ludzi pilnuj膮cych terenu po wschodniej stronie obozowiska. Przynajmniej b臋dzie mia艂 go z g艂owy na kilka nast臋pnych dni. Mo偶e w tym czasie De la Feyne wykona jaki艣 ruch. Dobrze by by艂o 偶eby w ko艅cu przekroczy艂 granic臋. Kajrenis zabroni艂 wdawa膰 si臋 w jakiekolwiek walki z band膮 Munarela. Mog艂o by ich to zbyt du偶o kosztowa膰, no a poza tym mog艂oby o 艣ci膮gn膮膰 kr贸lewskie wojsko, a to by艂a ostatnia rzecz jakiej w tym momencie chcia艂 Kajrenis. Valner westchn膮艂 ci臋偶ko. Wzi膮艂 bro艅 i uda艂 si臋 na obch贸d posterunk贸w.

***

Konas odwiedzi艂 po kolei wszystkie na艂o偶nice kr贸la i upewniwszy si臋, 偶e 偶adna z nich nie potrzebuje pomocy medyka, uda艂 si臋 do swojej komnaty. Teraz gdy Kirim ma na g艂owie ca艂e pa艅stwo, niepotrzebne mu s膮 dodatkowe problemy w postaci marudz膮cych kr贸lewskich kochanek. Ciekawe czy nast臋pny kr贸l b臋dzie chcia艂 je zatrzyma膰, czy tez wzi膮膰 nowe. Chocia偶 tak w艂a艣ciwie to nie problem Konasa. Z czym艣 tak b艂achym Kirim powinien sobie, w razie potrzeby, sam da膰 rad臋.
Kiedy w ko艅cu dotar艂 do swojej komnaty, zamkn膮艂 drzwi na klucz i przeni贸s艂 si臋 do innego 艣wiata. Wyszed艂 na miasto. W臋drowa艂 po ulicach wed艂ug sobie tylko znanego systemu, niestety kryszta艂 przez ca艂y czas milcza艂.
艢ciemnia艂o si臋 ju偶 i mia艂 w艂a艣nie wraca膰 do wynaj臋tego mieszkania, gdy niespodziewanie kryszta艂 zacz膮艂 drga膰, wydzielaj膮c troch臋 wi臋c ciep艂a ni偶 zazwyczaj. A wi臋c w ko艅cu go znalaz艂! Podniecony t膮 my艣l膮 przystan膮艂. Kryszta艂 pod koszul膮 przesun膮艂 si臋 lekko w lewo sygnalizuj膮c kierunek w kt贸rym nale偶y i艣膰. Ruszy艂 w tamt膮 stron臋. Co par臋 krok贸w kryszta艂 przesuwa艂 si臋 to w jedn膮 stron臋, to w drug膮, a偶 w ko艅cu znieruchomia艂. Zdezorientowany Konas przystan膮艂. Rozejrza艂 si臋 w ko艂o i zobaczy艂, 偶e stoi przed ogromnym budynkiem z napisem "Sala Gimnastyczna - 'Baltazar" " Par臋 metr贸w dalej wida膰 by艂o kawiarni臋, a za ni膮 biurowiec. Po drugiej stronie zwyk艂y blok mieszkalny. Podrapa艂 si臋 po g艂owie. Skoro kryszta艂 nagle umilk艂 oznacza to i偶 Wybrany by艂 tutaj i ju偶 go nie ma. Ale niestety to nic nie znaczy艂o. M贸g艂 mieszka膰 w tym bloku i w艂a艣nie wyj艣膰 z mieszkania, m贸g艂 siedzie膰 w kawiarni, albo sko艅czy膰 prac臋 w biurowcu. R贸wnie dobrze m贸g艂 wyj艣膰 z sali gimnastycznej. Cholera, zbyt du偶o mo偶liwo艣ci i 偶adnej z nich nie da si臋 wyeliminowa膰.
Chocia偶 chwileczk臋, jedna mo偶na wyeliminowa膰, blok. Gdyby tu mieszka艂 to mieszkanie by艂o by przesi膮kni臋te nim, wi臋c kryszta艂 zaprowadzi艂by go prosto do jego mieszkania. A skoro kryszta艂 zatrzyma艂 si臋 w tym miejscu oznacza to, 偶e blok mo偶na wyeliminowa膰. Zostaje sala gimnastyczna, kawiarnia i biurowiec. Wybraniec musia艂 przed chwil膮 odwiedzi膰 kt贸re艣 z tych miejsc. Tylko dlaczego kryszta艂 znieruchomia艂? Powinien i艣膰 dalej. Bez wzgl臋du w kt贸r膮 stron臋 by si臋 wybraniec nie uda艂, zawsze zostawia艂 za sob膮 艣lad po kt贸rym kryszta艂 m贸g艂 go namierzy膰. Ale w tym wypadku go nie namierzy艂, znaczy, ze co艣 musia艂o zak艂贸ci膰 trop. Tylko co? Rozejrza艂 si臋 w ko艂o. Jego wzrok zatrzyma艂 si臋 na metalowym s艂upku wystaj膮cym z chodnika. "No tak, przystanek", pomy艣la艂. A wiec nie zostaje mu nic innego jak czeka膰 tutaj a偶 Wybraniec znowu si臋 pojawi. Chocia偶, szczerze m贸wi膮c, to jest do艣膰 ryzykowne. Wszak偶e nie ma gwarancji, 偶e on nie by艂 tutaj tylko raz. No trudno, trzeba zaryzykowa膰. Posiedzi tu par臋 dni. Je偶eli si臋 nie pojawi, wtedy wznowi poszukiwania. Konas westchn膮艂 w duchu i wr贸ci艂 do wynaj臋tego mieszkania, po czym szybko przeni贸s艂 si臋 do swojego 艣wiata.

***
Min臋艂y dwa tygodnie. W tym czasie Lantar za dnia, zgodnie z zaleceniami medyka, wciera艂 ma艣膰 w nog臋 Sanusa i pilnowa艂, 偶eby doradca z bardzo nie forsowa艂 nogi, a w nocy...
- Och, Sanus! - wykrzykn膮艂 Lantar szczytuj膮c.
- Tak, kochanie? - wyszepta艂 doradca kiedy ju偶 uspokoi艂 rozszala艂e z rozkoszy serce.
- Kocham ci臋 - wyszepta艂 Lantar przytulaj膮c ukochanego do piersi i ca艂uj膮c go we w艂osy. - Jeste艣 taki cudowny.
- Ty te偶 jeste艣 cudowny - Sanus poca艂owa艂 z namaszczeniem ukochanego w klatk臋 piersiow膮, po czym podni贸s艂 wzrok by spojrze膰 mu w oczy. - Nawet nie wiesz jaki szcz臋艣liwy jestem.
- Ja te偶. Niestety nied艂ugo to si臋 sko艅czy.
- Dlaczego tak m贸wisz? Zaniepokoi艂 si臋 doradca i a偶 podni贸s艂 si臋 na 艂okciu. - Czy偶by艣 chcia艂 mnie zostawi膰?
- Ale偶 sk膮d! W 偶adnym wypadku! - wykrzykn膮艂 Lantar.
- Wi臋c dlaczego tak m贸wisz? - w g艂osie Sanusa s艂ycha膰 by艂o smutek i niepok贸j.
- Bo za par臋 dni twoja noga wyzdrowieje ju偶 ca艂kiem i nie b臋d臋 mia艂 powodu 偶eby przebywa膰 w pobli偶u ciebie. B臋d臋 musia艂 wr贸ci膰 do swoich obowi膮zk贸w.
- To prawda, ale chyba znajdziesz czas 偶eby mnie odwiedzi膰?
- Je偶eli tylko b臋d臋 m贸g艂, ale wiesz, 偶e nie zale偶y to ode mnie. Je偶eli b臋d膮 kazali mi wyjecha膰 z zamku, to b臋d臋 musia艂, nie wa偶ne na jak d艂ugo.
- W takim razie wykorzystajmy maksymalnie ten czas kt贸ry nam pozosta艂 - mrukn膮艂 Sanus i po艂o偶ywszy si臋 na plecach przyci膮gn膮艂 do siebie ukochanego, zmuszaj膮c go do poca艂unku. Jednocze艣nie zacz膮艂 delikatnie pie艣ci膰 m臋sko艣膰 ukochanego.
- Jeszcze ci ma艂o? - za艣mia艂 si臋 Lantar nie przestaj膮c ca艂owa膰.
- Ciebie nigdy nie b臋dzie mi dosy膰 - wyszepta艂 Sanus mi臋dzy jednym a drugim poca艂unkiem, jednocze艣nie zarzucaj膮c nog臋 na biodro partnera.
Lantar nie przerywaj膮c poca艂unku przekr臋ci艂 si臋, tak 偶e teraz pochyla艂 nad kochankiem podpieraj膮c si臋 na 艂okciach. Poczu艂 jak oplataj膮ce go nogi naciskaj膮 na jego po艣ladki zmuszaj膮c go do zbli偶enia si臋 jeszcze bardziej do kochanka. Zni偶y艂 biodra tak nisko jak tylko m贸g艂 i poczu艂 jak o jego w艂asny, doprowadzony do wzwodu pieszczotami Sanusa, cz艂onek, opiera si臋 pulsuj膮cy cz艂onek doradcy. Czu艂 jego gor膮c. To go podnieci艂o jeszcze bardziej. Uj膮艂 r臋k臋 Sanusa i nakierowa艂 ja na ich z艂膮czone cz艂onki. Przez chwil臋 pie艣ci艂 je oba jednocze艣nie swoj膮 r臋ka i r臋k膮 Sanusa, a kiedy tamten przej膮艂 inicjatyw臋, przeni贸s艂 r臋k臋 na po艣ladki Sanusa. Przez chwile pie艣ci艂 je ustami dra偶ni膮c jego sutki. W pewnym momencie rozsun膮艂 jego po艣ladki i gwa艂townie wbi艂 palca w wilgotne i t臋tni膮ca po偶膮daniem wej艣cie. Sanus krzykn膮艂 z rozkoszy wyginaj膮c cia艂o. Szybko zamkn膮艂 mu usta poca艂unkiem jednocze艣nie wsuwaj膮c drug膮 r臋k臋 pod plecy kochanka. Porusza艂 palcem tam i z powrotem, a gdy czu艂, 偶e wej艣cie rozlu藕nia si臋 wtedy dodawa艂 kolejnego palca. Jednak szybko zast膮pi艂 palce swoim cz艂onkiem. Czu艂, 偶e jeszcze chwila tej zabawy a nie wytrzyma i eksploduje. Nie m贸g艂 na to pozwoli膰, chcia艂 偶eby spe艂nienie przysz艂o gdy b臋dzie po艂膮czony z ukochanym. Powoli podni贸s艂 si臋 do pozycji siedz膮cej i zarzuci艂 nogi Sanusa na w艂asne ramiona. Jego po偶膮danie przej臋艂o ca艂kowit膮 kontrol臋 nad jego cia艂em. Jego pchni臋cia by艂y agresywne i szybkie. Widzia艂 jak cia艂o ukochanego skr臋ca si臋 z rozkoszy, jak z rado艣ci膮 przyjmuje ka偶de kolejne pchni臋cie. Chc膮c dostarczy膰 mu jeszcze wi臋cej rozkoszy wzi膮艂 w r臋k臋 jego cz艂onka i zacz膮艂 go pie艣ci膰 w rytm w艂asnych pchni臋膰. Czu艂 jak rosn膮ce spe艂nienie rozlewa si臋 powoli po ca艂ym jego ciele. Przyspieszy艂 intensywno艣膰 ruch贸w. Ju偶 nie s艂ysza艂 krzyk贸w kochanka domagaj膮cego si臋 wi臋cej, s艂ysza艂 jedynie szum krwi i bicie w艂asnego serca, a gdy nadesz艂o spe艂nienie poczu艂 obezw艂adniaj膮c膮 bezsilno艣膰. Ci臋偶ko dysz膮c opad艂 na 艂贸偶ko. Kiedy zmys艂y troch臋 si臋 uspokoi艂y spojrza艂 w kierunku ukochanego. Le偶a艂 przymkni臋tymi oczami i ci臋偶ko oddycha艂. Podni贸s艂 r臋k臋, 偶eby go pog艂aska膰, ale zobaczy艂 na niej resztki spermy i zrezygnowa艂. "A wi臋c Sanus te偶 doszed艂", pomy艣la艂 Lantar i zadowolony u艣miechn膮艂 si臋. Przesun膮艂 si臋 troch臋 i opar艂 brod臋 na ramieniu ukochanego jednocze艣nie obejmuj膮c go w pasie. Nie m贸wi艂 nic, tylko ws艂uchiwa艂 si臋 w coraz spokojniejszy oddech ukochanego. Jego ukochany... Ten o kt贸rym tak cz臋sto 艣ni艂 i marzy艂. Jest teraz jego!
- Kocham ci臋 - wyszepta艂. Zamiast odpowiedzi dosta艂 delikatny poca艂unek w usta.

***

Konas siedzia艂 zirytowany pod parasolem kawiarni. Chyba jednak b臋dzie musia艂 ruszy膰 na dalsze poszukiwania. Siedzia艂 w tym miejscu ju偶 dwa tygodnie, a kryszta艂 ani drgn膮艂. Jeszcze kilka dni, a w kawiarni zaoferuj膮 mu miejsc贸wk臋 i zni偶k臋. Ju偶 i tak wszystkie kelnerki traktuj膮 go jak starego znajomego. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie ma problemu z pieni臋dzmi. Westchn膮艂 ci臋偶ko, dopi艂 kaw臋 i wsta艂 od stolika. Ruszy艂 w stron臋 przystanku autobusowego. Nagle poczu艂 jak kryszta艂 pod koszul膮 drgn膮艂. W艂a艣ciwie to 藕le powiedziane, on nie drgn膮艂, on oszala艂! Wirowa艂 i grza艂 jak nigdy dot膮d. A to znaczy艂o tylko jedno! Wybraniec jest w pobli偶u! Rozejrza艂 si臋 w ko艂o, niestety nie by艂 w stanie oceni膰 kto z mijaj膮cych go ludzi jest tym jedynym. Na szcz臋艣cie kryszta艂 troch臋 si臋 uspokoi艂 i wychyli艂 w kierunku w kt贸rym Konas powinien i艣膰. Ruszy艂 przed siebie i zdziwiony przystan膮艂. Kryszta艂 ewidentnie wskazywa艂 na sal臋 gimnastyczn膮. Wszed艂 do 艣rodka. Mia艂 nadziej臋, 偶e kryszta艂 nie zgubi 艣ladu ani 偶e nie zwariuje w艣r贸d takiej ilo艣ci ludzi. Spojrza艂 na plan budynku znajduj膮cy si臋 tu偶 przy wej艣ciu i przerazi艂 si臋. To nie by艂a zwyk艂a sala gimnastyczna! To by艂 ca艂e miasteczko sportowe!. Tu aerobik, tam boks, jeszcze gdzie indziej sztuki walki, trzy pi臋tra. Choroba, b臋dzie mia艂 troch臋 do szukania. Trudno, trzeba przecierpie膰 dla dobra kraju. Mia艂 tylko nadziej臋, 偶e uda si臋 go znale藕膰 zanim zamkn膮 si艂ownie. Nie chcia艂by go znowu straci膰.

***

Kirim siedzia艂 w sali obrad. Towarzyszyli mu Ganar i Warnek. W艂a艣nie powinni zdecydowa膰, import kt贸rych towar贸w powinni ograniczy膰, jednak Kirim nie potrafi艂 si臋 skupi膰. Ca艂y czas kr膮偶y艂a mu po g艂owie jedna my艣l. Jaki b臋dzie ten nowy kr贸l? Wprawdzie przepowiednia Malachiego m贸wi, 偶e doprowadzi on kraj do dobrobytu, ale jak d艂ugo mu to zajmie? Czy po drodze nie pope艂ni jaki艣 b艂臋d贸w, kt贸re znowu b臋dzie trzeba naprawia膰?
- Hej! - nagle poczu艂 szturchni臋cie. Nieprzytomnym jeszcze wzrokiem popatrzy艂 na marszcz膮cego gniewnie brwi Ganara.
- M贸wi艂e艣 co艣 - spyta艂 ju偶 ca艂kiem przytomnie.
- Ty mnie w og贸le nie s艂uchasz! - zamarudzi艂 doradca.
- Wybacz, zamy艣li艂em si臋 - westchn膮艂 i spojrza艂 na widok za oknem.
- O, czy偶by jaka艣 kobieta zawr贸ci艂a ci w g艂owie? - ironizowa艂 Warnek.
- Przesta艅 gada膰 g艂upoty, dobra? - Kirim skrzywi艂 si臋 z niesmakiem.
- Nie? To ciekawe co tak rozprasza uwag臋 pana "idealnego doradcy"?
- Zastanawiam si臋 - westchn膮艂 zupe艂nie ignoruj膮c zaczepny ton Warnera.
- Nad czym? - zainteresowa艂 si臋 Ganar.
- Jaki b臋dzie ten nasz nowy w艂adca? Czy faktycznie pod jego rz膮dami w kraju b臋dzie dobrobyt? Czy mo偶e jednak przepowiednia nie dotyczy jego, tylko kogo艣 innego, a on oka偶e si臋 takim samym tyranem jak Lamer dziewi膮ty?
- Niestety musimy czeka膰 a偶 przepowiednia si臋 wype艂ni - stwierdzi艂 Warnek. - Ale nie powiniene艣 si臋 martwi膰 - poklepa艂 g艂贸wnego doradc臋 po plecach. - W razie czego te偶 go ug艂askasz czekoladkami.
- Bardzo 艣mieszne - skrzywi艂 si臋 Kirim. - No dobra, wracajmy do pracy. Ganar, mo偶esz powt贸rzy膰 to co m贸wi艂e艣 wcze艣niej?





CDN