Szach mat 7
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 29 2011 20:17:29
Nadszedł ranek, gdy Lantar w końcu się obudził i z przerażeniem stwierdził, że nie znajduje się w koszarach, tylko w izbie Sanusa. Już chciał się podnieść i po cichu uciec, gdy zauważył, że jego prawa ręka spleciona jest z ręką doradcy. Zrobiło mu się dziwnie gorąco, a serce zaczęło mocniej bić. Ostrożnie poruszył kciukiem, który miał wolny i pogłaskał dłoń Sanusa.
- Wyspałeś się? – usłyszał nagle. Tak się przestraszył, że aż poleciał do tyłu lądując plecami na podłodze. Sanus zaśmiał się. – Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć.
- To ja przepraszam – odparł wystraszony Lantar. – Nawet nie wiem jak to się stało, że zasnąłem.
- Nie musisz przepraszać – Sanus wciąż się uśmiechał. – To zrozumiałe, że byłeś zmęczony. Też bym był gdybym na raz dowiedział się tylu rzeczy.
W tym momencie do komnaty wszedł służący ze śniadaniem.
- Pomóż mi usiąść – powiedział Sanus do Lantara.
Żołnierz szybko podszedł i ułożywszy odpowiednio poduszki pomógł doradcy podnieść się do pozycji siedzącej. Wtedy służący podszedł bez słowa i postawił tacę na kolanach Sanusa. Na koniec ukłonił się i wciąż milcząc wyszedł z komnaty.
- Zjesz ze mną śniadanie? – spytał Sanus.
Lantar rozszerzył oczy ze zdumienia.
- Ale… - zaczął niepewnie.
- Nie chcesz zrobić mi tej przyjemności? – Doradca wyraźnie posmutniał.
- Chcę! – Lantar ożywił się. – Tylko to takie niecodzienne, że taki zwykły żołnierz jak ja może jeść razem z kimś szlachetnie urodzonym.
Sanus westchnął.
- Przecież ustaliliśmy, że, gdy nikt nie patrzy, masz zapomnieć o tym, że ja jestem szlachcicem, a ty zwykłym żołnierzem. Pamiętasz?
- Pamiętam – odparł Lantar czerwieniąc się.
- W takim razie chodź – doradca posmarował chleb masłem, nałożył na niego wędlinę i podał Lantarowi.
Ten wziął kanapkę ostrożnie i przez chwile oglądał ją bojąc się ją ugryźć. Widząc jego minę Sanus zaśmiał się.
- Wiesz, to jest do zjedzenia.
Żołnierz zaczerwienił się.
- Przepraszam, ale po raz pierwszy widzę takie jasne pieczywo. No i ta wędlina… Tylko raz w życiu taką jadłem, kiedy sąsiad musiał zabić jedynego prosiaka.
- W takim razie zjedz jeszcze jedną – doradca podał Lantarowi kolejną kromkę chleba. Ten w końcu zdecydował się na ugryzienie.
- Pyszne – szepnął, kiedy już wszystko zjadł.
Sanus tylko roześmiał się.
Po skończonym posiłku doradca przepytał Lantara z tego co nauczył się poprzedniego dnia. Okazało się iż zapamiętał wszystko bardzo dobrze. Na koniec Sanus wziął czysty pergamin i wypisał na nim nowe słowa do nauki czytania.
- Weź ten pergamin i poćwicz czytanie. Nie śpiesz się i ćwicz tak długo, aż będziesz czytał bez zastanowienia i bez przerw między literkami. Wtedy będziemy mieli pewność, że opanowałeś wszystko perfekcyjnie i będziemy mogli przejść do następnych literek. Pamiętaj, że jeżeli nie nauczysz się czegoś dobrze, to możesz mieć problemy z nauką kolejnych rzeczy. Rozumiesz?
- Oczywiście – żołnierz pokiwał głową.
- To dobrze – Sanus uśmiechnął się. - Gdybyś miał jakieś problemy, to możesz śmiało przyjść. A, i jeszcze coś – pochylił się i z szuflady szafki stojącej przy łóżku wyjął jedwabną chusteczkę na którą nałożył kilka pralinek wyjętych ze szkatułki. Ostrożnie zawiązał chustkę w supełek i podał Lantarowi. – Myślę, że to da ci motywację do dalszej nauki.
Żołnierz zdumiony popatrzył na doradcę
- Cieszę się bardzo, ale aż tyle? Nie mogę pozwolić żebyś przeze mnie nie zjadł takich pysznych słodkości.
Sanus roześmiał się.
- Nie martw się o mnie. Mam ich jeszcze całkiem sporo – poklepał szkatułkę. – Poza tym ucieszy mnie, jeżeli ty też będziesz mógł tego spróbować.
Zmieszany Lantar nie wiedział co powiedzieć, więc tylko ukłonił się i wyszedł z komnaty. Szedł do koszar wpatrując się przez cały czas w niewielkie zawiniątko. Kiedy w końcu doszedł, usiadł na łóżku i położył zawiniątko przed sobą, nie przestając się patrzyć na nie.
- Hej, co ty tam masz? – usłyszał nagle. Podniósł nieprzytomny wzrok i zobaczył jak jeden z żołnierzy wyciąga rękę do jego prezentu.
- Spadaj Marunis! – warknął szybko chowając zawiniątko pod koszulą. – Nie twoja sprawa!
- No co ty? Przyjacielowi nie pokażesz? – zapytał żołnierz i sięgnął w stronę koszuli Lantara chcąc wyciągnąć to co tam schował. Jednak jego ręka zatrzymała się w połowie drogi, gdy poczuł na szyi ostrze noża.
- Tylko spróbuj, a zabiję cię! – syknął Lantar, a w oczach miał coś takiego, że Marunis przeraził się nie na żarty.
- No co ty… - zaczął niepewnie odsuwając się na bezpieczną odległość. – Przecież ja nie chciałem… Byłem po prostu ciekawy. Nie sądziłem, ze to takie ważne dla ciebie.
- Najważniejsze na świecie – szepnął Lantar i odwrócił się plecami do kolegi. Ten, widząc, że konflikt zażegnany, szybko oddalił się.
Żołnierz ostrożnie wyjął skarb spod koszuli i położył na łóżku. W końcu odważył się i ostrożnie rozwiązał węzeł, a ręce trzęsły mu się, nie wiadomo, ze zdenerwowania czy z podniecenia. Powoli rozłożył chusteczkę. Pralinki były nienaruszone. Odetchnął z ulgą. Dopiero wtedy przyjrzał się uważnie chusteczce. Śnieżnobiała, z delikatnego i miłego w dotyku materiału, z koronką dookoła i wyszytym w jednym z rogów dziwnym motywem. Patrząc na ten motyw przypomniał sobie jak był mały i matka znaczyła koszule jego i braci, żeby tylko się nie pomylili i nie wzięli niewłaściwej. Ten dziwny motyw na chusteczce był podobny do tego znaczenia jego matki. Lantar siedział i delikatnie głaskał chusteczkę, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. W końcu westchnął cicho, zawiązał chusteczkę z powrotem w węzełek i schował do kufra. Wziął pergamin i chowając go pod koszulą wyszedł z koszar. Przeszedł na łąkę, na której ostatnio ćwiczył pisanie. Usiadł pod drzewem, rozwinął pergamin i zaczął czytać, a właściwie powtarzać to, czego nauczył się do tej pory.

***
Jaralnis wyszedł z królewskiej komnaty i uśmiechnął się szeroko. Kolejna robota za którą król go sowicie wynagrodzi, a on lubi pieniądze i to bardzo. Na początku wyrzucał sobie, że wtedy przechodził obok królewskiej komnaty. Gdyby nie to, że nie było żołnierzy, co normalnie nigdy się nie zdarzało, to nigdy by się nie zainteresował otwartymi drzwiami. A tak podkusiło go i zajrzał do środka. I zobaczył skradającego się skrytobójcę. Nie zastanawiając się nad tym co robi, rzucił się na niego i narobił krzyku. W czasie, kiedy on się mocował z intruzem, król obudził się i nadbiegli żołnierze. Skrytobójca został ujęty i po „dość bolesnym” przesłuchaniu został stracony. Tak jak i żołnierze, którzy opuścili posterunek przed królewską komnatą. A Jaralnis… Na początku, kiedy już ochłonął po wszystkim, wyrzucał sobie, że uratował króla tyrana. Jak większość ze służących zdążył doświadczyć jego gniewu i jak każdy ze służby nienawidził go. Jednak zmienił zdanie, kiedy król szczodrze odwdzięczył się za uratowanie życia. A już całkiem zapomniał o jakichkolwiek wyrzutach sumienia, gdy król nie żałował złota za wykonanie pewnego wyjątkowo delikatnego i niezgodnego z prawem zadania. A potem pojawiły się następne i następne i coraz więcej złota. I Jaralnis zapomniał kim kiedyś był. Drogie stroje, drogie nierządnice… teraz to wszystko było w zasięgu ręki. I korzystał z tego.
Wyszedł z zamku i udał się do zakazanej części miasta. Bez problemu odnalazł gospodę „Pod wesołym knurem”. Wszedł do środka i niedbale rozejrzał się w koło, jednak nie zauważył tego którego szukał. Podszedł do karczmarza i nachyliwszy się zapytał szeptem:
- Jest Kajrenis?
- Zajęty – odparł flegmatycznie oberżysta nie przestając czyścić kontuaru.
- Mam do niego pilny interes – Jaralnis nie dawał za wygraną.
- Tutaj wszyscy mają tylko „pilne interesy”. Jak skończy to będziesz mógł z nim pogadać, a na razie usiądź i czekaj.
Jaralnis tylko zgrzytnął zębami.
- Daj mi dzban piwa – a kiedy oberżysta postawił przed nim napitek, zapłacił, wziął dzban i lawirując między bawiącymi się usiadł na pierwszym z brzegu wolnym miejscu. Właśnie kończył opróżniać dzban, gdy dosiadł się do niego mężczyzna. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać iż to zwykły mieszczanin, jednak po uważnym przyjrzeniu się można było stwierdzić, iż para się on jedną z wielu zakazanych profesji.
- Podobno mnie szukałeś.
- Taa – mruknął służący – Podobno byłeś zajęty.
- Ale już nie jestem. Więc?
Jaralnis milczał sącząc resztki piwa.
- Myślisz, że cię unikam?
- Ależ skąd – mruknął służący kpiąco. – Przy tej ilości pieniędzy jakie ze mnie wyciągnąłeś i masz zamiar jeszcze wyciągnąć…
Kajrenis westchnął.
- Sam je dajesz, poza tym za jakość się płaci. Jestem najlepszy i dobrze o tym wiesz.
- Wiem i tylko dlatego jeszcze robię z tobą interesy.
- Więc, co tym razem?
- Musisz najpierw znaleźć i zabić hrabiego Kornelusa Harumov.
- A co on takiego zrobił?
- Nie twój interes. Robisz to za co płacę i nie wnikasz w szczegóły.
- Masz rację, nie mój interes. Pytam tylko i wyłącznie z ciekawości.
- Więc lepiej nie bądź ciekawy. Bierzesz tą robotę? Bo jak nie to niepotrzebnie tracę tu czas.
- Zależy ile za to zapłacisz?
Służący bez słowa położył na ławie dwa woreczki. Kajrenis zajrzał do środka jednego z nich i cicho zagwizdał.
- Złote monety. To musi być poważna sprawa. – Jarelnis nie odpowiedział. – Dobra, biorę tą robotę – schował woreczki za pazuchę koszuli i już chciał odejść, gdy służący złapał go za rękę.
- To jeszcze nie wszystko.
- Więc?
- Dostaniesz drugie tyle, kiedy zabijesz hrabiego Justusa de La Feyne.
- Wybacz, ale na to się nie piszę. Królewscy siepacze nie mogą go złapać już od roku, a mnie ma się to dać.
- Trzy razy tyle – służący był nieustępliwy.
- Aż tak ci na tym zależy?
Jaralnis tylko skinął głową.
- Dasz cztery razy tyle, a udam się nawet za granicę żeby go zabić.
- To nie będzie konieczne.
- To znaczy?
Wystarczy, ze do jego uszu dojdzie, że Kornelus Harumov jest w niebezpieczeństwie, a ten zdrajca sam do ciebie przyjdzie.
- Co ty powiesz? – złoczyńca wyraźnie zainteresował się tą informacją.
- Harumov jest małżonkiem tego zdrajcy.
- No proszę… No to faktycznie robota będzie ułatwiona.
- Jest tylko jeden warunek.
- Jaki? – Kajrenis zmarszczył brwi z niezadowolenia.
- Muszę iść z wami.
- Zapomnij.
- W takim razie oddawaj pieniądze. Poszukam kogoś innego – służący wyciągnął rękę.
- No dobra – perspektywa utraty zarobku sprawiła, ze złoczyńca szybko zmienił zdanie.
- Kiedy zaczynasz?
- Muszę najpierw rozpuścić szpiegów, żeby zebrali informacje. Dam ci znać – odparł wstając.
Kiedy odszedł Jaralnis zamówił kolejny dzban piwa. Przyniosła go skąpo ubrana kobieta.
- Masz ochotę się zabawić? – zapytała zalotnie.
- Czemu nie… - mruknął służący taksując wzrokiem odsłonięte wdzięki kobiety. Ta uśmiechnęła się szeroko i złapawszy służącego za rękę poprowadziła go do jednej z wielu izb znajdujących się na piętrze.

***

Kajrenis wyszedł z gospody i rozejrzał się w koło. Na stojących w pobliżu pustych skrzyniach siedziało dwóch niemiłosiernie umorusanych wyrostków. Skinął na nich głową pokazując jednocześnie dwa talary. Chłopakom nie trzeba było dwa razy powtarzać, w mig znaleźli się przed złoczyńcą.
- Zwołajcie wszystkich – powiedział krótko Kajrenis i wręczył im bez słowa monety, a kiedy tamci zniknęli ruszył w stronę tajemnego wyjścia z miasta o którym wiedzieli wszyscy z tej części miasta. Był to podziemny tunel, do którego wejście znajdowało się w niewielkiej rozwalającej się chacie. Upewniwszy się, że nikogo podejrzanego nie ma w pobliżu wszedł do chaty. Zszedł do piwnicy. Zapalił łuczywo i podszedł do najdalszego kąta. Stał tu solidny regał z półkami zajętymi przez różnego rodzaju rzeczy. Jednak one w ogóle nie interesowały złoczyńcy. Wsadził łuczywo w znajdujący się w pobliżu uchwyt i złapawszy odpowiednio regał odsunął go od ściany. Ukazało się kamienne wejście a za nim długi, niknący w ciemnościach korytarz. Wszedł do środka i przysunął z powrotem regał, zamykając przejście. Powoi ruszył przed siebie. Szedł pewnie stawiając stopy. Korytarz był wyłożony kamieniem, więc nie było możliwości żeby się zawalił, a częste używanie go odstraszało wszelkie szkodniki.
Szedł jakiś czas, aż w końcu dotarł do końca tunelu. Widząc wdzierające się do tunelu słońce zagasił pochodnię i wsadził ją w uchwyt przy mocowany do ściany tuż przy wyjściu. Może jeszcze komuś się przyda. Przedarł się przez gałęzie, które zasłaniały wyjście przed wścibskimi i niepowołanymi osobami i wyszedł na powietrze. Wiedział, że w tym rejonie ludzie nigdy się nie kręcą, wiec nawet nie rozglądał się w koło tylko szedł prosto do celu, którym była niewielka chata stojąca wśród gęstych chaszczy. Kiedy się przez nie przedarł zauważył stojących przed chatą kilku uzbrojonych ludzi, którzy usłyszawszy hałas wyciągnęli broń i czekali w pogotowiu, jednak gdy zobaczyli kto nadchodzi, schowali ją i odprężyli się wracając do przerwanych rozmów.
- Witajcie – zaczął Kajrenis.
- Witaj – odpowiadali po kolei.
- Szybko się zjawiliście.
- Byliśmy akurat w pobliżu, gdy usłyszeliśmy umówiony sygnał – odpowiedział najbliżej stojący mężczyzna. – Coś dużego się szykuje, że zbierasz wszystkich?
- Prawdopodobnie, jeszcze nie wiem dokładnie. Ale wszystko powiem jak zjawią się pozostali.
Jakiś czas potem pojawili się wszyscy łącznie z tymi dwoma niemiłosiernie umorusanymi wyrostkami, w sumie trzydziestu mężczyzn. Weszli do chaty i w zupełnej ciszy zajęli miejsca przy stojących tam stołach.
- No dobra, po co zebrałeś nas wszystkich? – odezwał się w końcu jeden z mężczyzn.
- Dostaliśmy nowe zlecenie i będę potrzebował zaangażowania się w nią każdego z was – odparł Kajrenis.
- Co to takiego? – padło z tłumu pytanie.
- Najpierw mamy odnaleźć i zabić hrabiego Kornelusa Harumov…
- Z tym może być problem – mruknął siwowłosy brodacz.
- Dlaczego tak uważasz, Valner?
- Obiło mi się o uszy, że nawet rodzina nie wie gdzie on jest.
- Ktoś musi wiedzieć. Przecież musi coś jeść, ktoś musi mu dostarczać jadło. Poza tym, potrzebuje opieki medyka. Musimy się tylko zorientować , który to medyk. Jak już się nim zajmiemy mamy zabić hrabiego Justusa de La Feyne. -
Ktoś parsknął ze śmiechu. – Coś wam się nie podoba? – mruknął Kajrenis marszcząc gniewnie brwi.
- Ależ skąd – odparł szybko ten, który się śmiał – tylko wydało mi się to strasznie komiczne.
- Dlaczego?
- Bo ten głupi król tyle się z nim użerał i dopiero teraz wpadł na pomysł, żeby skorzystać z naszych usług? Faktycznie, bardzo inteligentny. Ja się dziwię, że jeszcze jest naszym królem.
- To już jest inna sprawa – mruknął Kajrenis. – W każdym razie, jak już wspominałem, będziecie potrzebni wszyscy. Nie wiem ile to czasu zajmie, więc pokończcie wszystkie zaczęte sprawy, żebyśmy mogli skupić się na tym jednym. - Wszyscy mruknięciami lub zwykłymi potaknięciami głową potwierdzili iż zgadzają się z tym co powiedział szef. – Podzielcie się na dwie grupy, Valner i Margus będą za nie odpowiedzialni. Wszelkie raporty będziecie składać do nich, a oni bezpośrednio do mnie. Jedna grupa skupi się na namierzeniu hrabiego Harumov, natomiast druga odnajdzie i będzie obserwować hrabiego de La Feyne. Czy wszystko jasne? – Podwładni skinęli twierdząco głowami. – W takim razie do roboty!
Kajrenis wyszedł z chaty i udał się do tajemnego przejścia. Pozostali jeszcze chwilę w niej zostali, ustalając szczegóły, aż w końcu także ją opuścili i rozeszli się w różnych kierunkach.

***

Było jeszcze dosyć wcześnie kiedy Konas się obudził. Odświeżył się i wyszedł na miasto. Miał jeszcze ze dwie do czterech godzin, zanim będzie musiał wrócić do swojego świata. Może je spędzić na poszukiwaniach. Może akurat dzisiaj mu się uda.
Niestety także tym razem nie udało mu się znaleźć Wybrańca. Kryształ milczał jak zaklęty. Westchnął ciężko i wrócił do mieszkania. Po niezbędnych przygotowaniach przeniósł się do swojego świata. Dokładnie zamknął swoją tajemną komnatę. Sprawdził stan Kirima, spał spokojnie. Wyszedł więc z komnaty. I w tym momencie usłyszał przeraźliwy krzyk. „Sanus”, przemknęło mu przez głowę. Pobiegł w kierunku komnaty doradcy

***

Sanus siedział w łóżku czytając księgę, gdy nagle otworzyły się drzwi do jego komnaty i zdumiony doradca zobaczył w nich jedną z kochanek króla.
- Hrabina Lemanis? – Zdumiał się. – Cóż panią sprowadza do mnie?
- Słyszałam, panie hrabio, że zostaliście ranni – odpowiedziała kobieta zalotnie, siadając na łóżku.
- Niestety jakoś tak wyszło – Sanus zaśmiał się przepraszająco.
- Pomyślałam, że może potrzebujecie pocieszenia, albo opieki… - ciągle zalotny głos, powłóczyste spojrzenie i palce poruszające się zmysłowo w okolicy wiązania jej sukni, na piersi.
- Nie ma takiej potrzeby, medyk zajął się mną odpowiednio – odparł doradca trochę nerwowo. Miał niejasne wrażenie, że czekają go kłopoty.
- Och, jaka szkoda – powiedziała hrabina nie przestając przysuwać się do Sanusa i powoli rozwiązując kolejne w wiązania sukni. – Skoro tak, to może dotrzymam wam towarzystwa? Pewnie musi wam być strasznie nudno siedzieć tak przez cały dzień w łożu?
- Szczerze mówiąc, nie przeszkadza mi to specjalnie. Dzięki temu mogę spokojnie czytać księgi – Sanus wskazał księgę, którą dopiero co czytał.
Hrabina spojrzał na tytuł. „Dzieje królestwa Haldirów – podboje miłosne króla Nanusa”
- A może, panie hrabio, zamiast o tym czytać, macie ochotę tego posmakować? – spytała kobieta zsuwając z ramion całkowicie już rozsznurowana suknię i ukazując gołe piersi.
- Pani, co wy robicie?! – przeraził się Sanus i zamknął oczy.
- A jak myślisz? – usłyszał szept tuż przy uchu. Odruchowo wzdrygnął się.
- A co na to Jego Wysokość?!
- Lamer jest teraz zajęty sprawami państwowymi, –szepnęła hrabina – więc mamy chwilę tylko dla siebie – ugryzła doradcę w ucho jednocześnie kładąc jego rękę na swoją pierś i wsuwając własną rękę pod kołdrę, w stronę krocza doradcy.
- Nie! – krzyknął doradca wyrywając rękę z uścisku hrabiny. – Proszę przestać! – Wsadził ręce pod kołdrę chcąc osłonić najcenniejszą część swojego ciała, ale hrabina uniemożliwiła mu to kładąc się na nim.
- Dlaczego mnie nie chcesz? Przecież jestem piękna. Wszyscy w tym królestwie pożądają mojego wspaniałego ciała – szeptała namiętnie ocierając się coraz intensywniej o doradcę i próbując go pocałować.
Sanus wykręcał się jak mógł, ale zraniona noga uniemożliwiała mu to. Nagle Sanus zemdlał. Nie wiadomo co było tego przyczyną, czy też może on poruszył się zbyt gwałtownie, czy hrabina naparła na niego zbyt mocno, w każdym razie nagle z jego piersi wydobył się przeraźliwy krzyk bólu i duch opuścił jego ciało. Zanim hrabina zdołała cokolwiek zrobić, do komnaty wpadł medyk i nie bawiąc się w delikatność zrzucił kobietę z łóżka. Pochylił się nad nogą Sanusa i zaczął ją uważnie oglądać. Na szczęście nie było na niej żadnych nowych obrażeń. W międzyczasie hrabina zdążyła podnieść się z podłogi i poprawić strój.
- Jak śmiesz mnie tak traktować! – Wrzasnęła, kiedy już doszła do siebie. – Ty wiesz kim ja jestem?
- Wiem – odparł flegmatycznie Konas nie przestając badać nogi nieprzytomnego wciąż doradcy.
- I mówisz to tak spokojnie?! Wiesz, że mogę cię za to powiesić?!
- Nie możecie, pani. Tylko król ma taka władzę – medyk w końcu spojrzał na pieklącą się kobietę. – A on nie powiesi mnie, bo kto wtedy będzie leczył jego problemy żołądkowe? Wy, pani?
Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko wściekle sapnęła i ruszyła w stronę drzwi.
- I jeszcze jedno, pani. Taka życzliwa rada. Proszę uważać, co jecie, pani. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba skorzystać z pomocy medyka. A wtedy mogę przez przypadek się pomylić i podać niewłaściwa miksturę. – Konas spojrzał przenikliwie na kobietę, która z przerażeniem na twarzy cofnęła się o kilka kroków. – A jeżeli macie, pani, zbyt dużo czasu, to proponuję zajrzeć do pałacowej biblioteki. Można tam znaleźć naprawdę interesujące księgi.
Kobieta bez słowa wybiegła z komnaty. Konas wyjął z kieszeni niewielka buteleczkę i podetknął pod nos doradcy. Ten momentalnie ocknął się.
- Konas? Co ty tu robisz? – dziwił się.
- Usłyszałem twój krzyk i przybiegłem zobaczyć co się dzieje. Okazuje się, ze przybyłem w samą porę.
- Hrabina Lemanis… - Sanus zbladł jak pergamin.
- Uspokój się. Już sobie poszła. Na szczęście nie zdążyła ci nic zrobić.
- Całe szczęście – doradca odetchnął z ulgą. – Jeszcze nigdy żadna kobieta nie była tak natarczywa. Aż przeraziłem się. Gdyby nie ta cholerna noga, to już bym dawno uciekł. Nie wiem jak ja obronię się następnym razem.
- Nie będzie następnego razu – medyk poklepał doradcę uspokajająco po ręce.
- Taa, jakbyś jej nie znał. Jak sobie coś wbije do głowy, to nie odpuści.
- Powiedzmy, że udało mi się ją przekonać, żeby dała ci spokój.
- Poważnie? – zdumiał się Sanus. – Jak?
- Nieważne. Najważniejsze, że noga jest cała, a ona już nie będzie cię niepokoić.
- Mam nadzieję, że faktycznie tak będzie.
- Jakby co, to wyślij do mnie służącego. A teraz odpoczywaj – medyk poklepał Sanusa jeszcze raz po ręce i wyszedł. – Cholera – mruknął do siebie – trzeba będzie wszystko przyspieszyć.
Szybkim krokiem poszedł do królewskiej komnaty. Niestety okazało się, iż króla w niej nie ma. Na szczęście udało mu się szybko zlokalizować go w sali obrad, przed drzwiami której stało dwóch żołnierzy ze straży przybocznej. Na szczęście nie zauważyli Konasa wychylającego się zza rogu korytarza. Ten upewniwszy się, że żołnierze jednak pilnują króla wycofał się szybko i wszedł do jednej z nieużywanych komnat. Mało kto wiedział, że komnata ta ma połączenie z salą obrad. Otworzył ostrożnie drzwi i wszedł po cichu do środka. Król siedział pochylony nad jakimiś pergaminami i wściekle mamrocząc coś pod nosem pogryzał owoce winogrona. Na szczęście oprócz króla nie było w środku nikogo. Konas, najciszej jak tylko mógł podszedł do króla od tyłu i odezwał się:
- Wasza Wysokosć…
Tak jak się spodziewał, król drgnął przestraszony i zaczął się krztusić jedzonym właśnie winogronem.
- Coś się stało, Wasza Wysokość? – spytał niewinni medyk widząc dziwne ruchy wykonywane przez króla oraz jego coraz bardziej białą twarz. – Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość, ale nie rozumiem co Wasza Wysokość mówi – dodał widząc jak król otwiera szeroko usta desperacko próbując złapać oddech.
W końcu królewskie płuca nie wytrzymały braku powietrza i król stracił przytomność. Konas szybko złapał opadające ciało, żeby przypadkiem nie narobiło hałasu i oparł je o stół. Przez chwilę stał patrząc na nieprzytomnego władcę. Po chwili sprawdził jego oddech i oczy. Widocznie wynik badania zadowolił go, bo uśmiechnął się i powiedział cicho:
- Szach mat*




CDN





* Powiedzenie pochodzenia perskiego tłumaczone jako: „umarł król”