Ancyum 12b
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 29 2011 20:11:23
12 b



Mimo iż na początku sytuacja wyglądała tragicznie, operacja odbyła się bez większych problemów. Riki oddychał spokojnie i regularnie, miał równe tętno. Raoul sprawnie go zaszył pozostawiając ledwo widoczny szew. Po jakimś czasie zostanie po nim tylko blada blizna.
Dzieci urodziły się zdrowe. Miały prawidłowa budowę i rozmiary ciała. Dahli zauważył, że oboje mieli ciemną skórę, prawie tak ciemną jak Riki. Chłopiec i dziewczynka. Nie mógł się doczekać aż Mieszaniec obudzi się i zobaczy swoje maleństwa. Nawet on sam czuł się trochę wzruszony. Cóż, nie był elitą, miał do tego prawo. Kiedy podszedł do jednego z asystentów, aby wziąć od niego dziecko zatrzymał go silny uścisk na przedramieniu. Raoul przyciągnął go do siebie, dając innemu laborantowi znak ruchem głowy. Mężczyzna zniknął na chwilę na zapleczu, po czym wrócił niosąc niewielką fiolkę z bezbarwnym płynem w środku. Szybko przygotował dwie igły.
Wtedy Dahli zrozumiał. Szarpnięciem próbował oswobodzić dłoń z żelaznego uścisku blondyna. Na próżno. Równe dobrze mógłby walczyć z imadłem.
- Co pan wyprawia?! – Krzyknął chwytając Raoula za poły fartucha.Tak nie można!! Zabije je pan!
- Milcz, albo to ciebie zabiję! – warknął naukowiec zakrywając mu usta dłonią. - Wysłuchasz tego, co ci powiem, a potem zrobisz wszystko co każę. To bissylinum. Jedyny sposób aby te bachory zostały przy Iasonie.
- O czym pan…
- Nie skończyłem! Substancja spowoduje zmniejszenie tętna do minimum oraz spadek temperatury ciała, zachowując wszystkie funkcje życiowe. Będą wyglądały na martwe. W rzeczywistości będą spały. Jak w hibernacji. Po niespełna godzinie powinny dojść do siebie.
- Ale one dopiero co się narodziły… mogą nie wytrzymać tego. Poza tym…
- Wytrzymają. Umieścimy je w oddzielnym pojemniku. Za chwilę wyjdziesz i powiesz Almondowi, że z powodu komplikacji urodziły się martwe. Z Rikim wszystko w porządku, niedługo się obudzi. Jak będzie chciał zobaczyć... „to”, to go wpuścisz. Zobaczy co trzeba i zabierze Rikiego.
Raoul puścił dłoń mężczyzny i podszedł do stołu z medykamentem. Każdemu dziecku wstrzyknął niewielką dawkę.
- Nie wyjdę stąd, póki nie powie mi pan o co tu chodzi. – Powiedział twardo, zakładając ramiona na piersi.
- Przecież ci wyjaśniłem. – Odpowiedział Raoul nie odwracając się w jego stronę.
- Dlaczego pan Almond ma być przekonany, że dzieci nie żyją?
- Żeby ich nie zabrał.
- Ale przecież chyba o to chodzi? Ma zabrać Rikiego i dzieci na południe. Tam będą bezpieczni.
Wtedy Raoul odwrócił się i spojrzał młodemu lekarzowi prosto w oczy.
- On ich nie zabierze na południe. Ty je tam zabierzesz. Dostaniesz odpowiednie papiery i pieniądze, aby przekupić kogo trzeba. Wyjedziesz jeszcze dzisiaj w nocy. Sytuacja się trochę zmieniła.
- Jak bardzo trochę?
- Jupiter wie o Rikim.
Dahli zaniemówił. Tego się najbardziej obawiali. Teraz będą ich szukać, a jak znajdą to zabiją.
- Jakim cudem my ich teraz wywieziemy? – Wyszeptał.
- Tak, jak planowaliśmy. Tylko musimy przyspieszyć wyjazd. Bez Almonda. Jupiter nie podjął jeszcze żadnych kroków, więc mają szansę wyjechać niezauważenie, pod warunkiem, że wyjazd nastąpi niezwłocznie. Almond chce wywieźć Rikiego na Anor-Nii. Planował to zrobić po porodzie na południu, lecz teraz, gdy nie będzie musiał się przejmować ani dziećmi ani brzuchatym Mieszańcem bez problemu może opuścić Amoi już teraz. Jako jeden z najważniejszych dyplomatów jest nietykalny. Biorąc pod uwagę obecne stosunki polityczne, Anor-Nii z wielka chęcią przyzna Rikiemu azyl w razie gdyby Jupiter chciał go ścigać. Będąc poza Amoi będzie poza zasięgiem Jupitera.
Dahli z niechęcia musiał przyznać, że to miało sens. Pozostawała jednak jeszcze jedna kwestia.
- A co z misją? Mają wyjechać jutro wieczorem. Poza tym Almond jest przewodniczącym misji. Nie pojada bez niego. Jak mam się wydostać na Południe jeszcze dzisiaj?
- Zapomnij o misji. To są ludzie Almonda. Misja wyjedzie planowo nawet bez niego. Jesteśmy u progu wojny, on z pewnością znajdzie wiele wymówek, by opuścić jak najszybciej Amoi i wydostać się na Anor-Nii. Wskaże innego dyplomatę i po problemie. Ty natomiast, przekupisz wojskowych. Dzisiaj wyjeżdżają, aby zabezpieczyć szlak dla misji. Pojedziesz z nimi. Znajdziesz Kassama – wysoki, czarnowłosy, z blizną biegnącą przez twarz aż do prawego ramienia. Ma sztuczne przedramię. Powołasz się na mnie i dasz łapówkę. On będzie wiedział co robić, a ty masz się o grzecznie słuchać, rozumiemy się? Lepiej żeby żadnemu z bachorów nic się stało. – Ostatnie słowa Raoul wypowiedział niemalże szeptem, wpatrując się srogim spojrzeniem w drugiego mężczyznę. Pod wpływem jego wzroku Dahli poczuł jak przeszły go dreszcze. Z całą pewnością nie chciałby mieć wroga takiego jak Raoul Am.
- Rozumiem. – Odpowiedział. Był pod wrażeniem jak szybko naukowiec ogarnął problematyczną sytuację. Miał jednak wrażenie, że ani Iason ani Katze o tych planach nie wiedzą za wiele. Ba! Założyłby się, że nikt nie zawiadomił o porodzie Iasona. Gdyby tak było, Blondyn już dawno by tutaj był. Zamiast Minka na korytarzu czekał Xin-Ju. W całym tym zamieszaniu nawet nie zwrócił na to uwagi. Nagle przypomniał sobie o dzisiejszym telefonie od Katze. Poszukiwał Rikiego. Skoro ani Iason, ani Katze nie wiedzieli co się dzieje z Rikim, a chłopak został przywieziony przez Almonda, to coś tutaj bardzo nie grało. Kiedy tylko Raoul odwrócił się w stronę asystentów, wsunął dłoń pod fartuch i nacisnął pager.



***




Szarość dnia już dawno wdarła się do przestronnego salonu. Potężny Blondie siedział w fotelu, wpatrując się nieprzytomnie w horyzont za oknem. Pomimo iż w ego sercu i umyśle panował chaos, wraz jego twarzy nie zdradzał ani śladu przeżywanych emocji. Przez ten cały czas próbował poukładać myśli. Jak mogło dojść do tego wszystkiego? Dlaczego Raoul… Czy to kara? Kara za złamanie świętych zasad Jupitera? Kara, że pozwolił sobie kochać? A może to antyczni bogowie postanowili się zabawić jego życiem niczym szmacianą kukłą?
Im dłużej telefon milczał, tym bardziej stawał się niespokojny. Katze dysponował wieloma kontaktami i sposobami na znalezienie kogokolwiek nawet w najgłębszych, zapuszczonych kanałach Ceres. Tymczasem Riki zaginął bez śladu. Jak wtedy… najchętniej sam wsiadłby w wehikuł i przetrząsnął miasto od posad, lecz zawsze istniała nadzieja, że Riki wróci do domu. Do niego. Zatem czekał.
Zerwał się gdy wysoki dźwięk przeszył przygnębiającą ciszę, która wypełniała mieszkanie. W oka mgnieniu znalazł się przy aparaturze. Serce zabiło mu mocniej, gdy niewielki ekran wyświetlił „Katze”. Odebrał rozmowę pełen obaw, a zarazem pełen nadziei. Po krótkiej, pełnej napięcia chwili odetchnął z ulgą.
Znalazł go. Znalazł Rikiego.



***




- Jak to – nie żyją? Co poszło nie tak? – Dopytywał się, niezadowolony z takiego przebiegu zdarzeń, Almond.
- Panie Xin-Ju, Riki jest mężczyzną. Mężczyźni dzieci nie rodzą. Trzeba było brać pod uwagę każdą ewentualność. Zwłaszcza taką. – Odpowiedział mu Dahli. Sam nie wiedział, że potrafi kłamać tak dobrze. Nawet powieka mu nie drgnęła, mimo iż dyplomata przyglądał mu się uważnie. – Gdyby przyjechał tu nieco wcześniej…
- Wcześniej?! To niby moja wina, że Am ma laboratorium na drugim końcu miasta?! Z resztą prędzej dodzwoniłbym się do Jupitera niż do was, idioci! – Syknął wściekle Xin-Ju. Po chwili jednak zreflektował się i dodał już spokojniejszym tonem:
- Rikiemu nic nie jest?
- Nie. Niedługo się obudzi. Podaliśmy mu odpowiednie leki i witaminy. Powinien czuć się dobrze jak na swój stan.
- Rozumiem… chcę go zobaczyć. – Nie czekając na pozwolenie odsunął Dahliego z przejścia i wszedł na salę. Riki leżał na łóżku, odłączony od aparatury i bez krępujących go pasów. Nadal był bardzo blady, lecz wyraz jego twarzy był spokojny. Mężczyzna podszedł bliżej i dotknął chłodnymi palcami ciepłej skóry Mieszańca. Odwrócił się, gdy usłyszał za sobą stukot obcasów.
- Ponoć nie żyją. – Odezwał się do stojącego za nim Raoula, jednocześnie nie odrywając spojrzenia od Rikiego.
- Owszem. Na ich szczęście. – Powiedział bez cienia emocji drugi Blondyn.
- Gdzie są?
– Leżą w tych pojemnikach. Jak chcesz, możesz je zobaczyć zanim przeprowadzę sekcję i sporządzę raport dla Jupitera.
Dyplomata bez słowa podszedł do wskazanego miejsca. Podniósł białe prześcieradło okrywające maleńkie ciała. Zimne, sinawe, bez życia. Almondowi zrobiło się ich szkoda. W sumie nie były winne niczemu. Był niezwykle ciekaw jak to zniesie Iason. Rozpacz to było jedyne określenie, jakie mu przyszło do głowy. Z drugiej strony, ta sytuacja dawała mu większe pole manewru. Będzie mógł teraz wywieźć Rikiego bez większych przeszkód. Skoro Jupiter wie o Rikim, to będzie szukał ciężarnego Mieszańca. Teraz, kiedy problem ciąży mają z głowy, wystarczą tylko drobna charakteryzacja i fałszywe papiery. Poza tym, gdy Mieszaniec w pełni się ocknie, będą mogli przystąpić do modyfikacji ego umysłu.



***




Wehikuł mknął z niewyobrażalną wręcz prędkością po ruchliwych ulicach Tanagury. Blondwłosy kierowca w zupełności nie przejmował się znakami drogowymi, sygnalizacjami czy innymi wehikułami.
- Rozumiem twoje położenie, Iason, ale może… jednak zwolnij trochę. W tym tempie możemy prędzej dojechać na drugi świat niż do laboratorium. – Zasugerował rudowłosy pasażer, któremu świat za szybą przypominał jeden wielki bohomaz.
- Wykluczone. – Syknął Iason przyspieszając jeszcze bardziej, gdy skręcili do podziemnego tunelu. Droga przed nimi była niemalże prosta, więc mógł teraz spokojnie włączyć autopilota. – Jak go znalazłeś?
- Dahli dał sygnał pagerem. Umówiliśmy się swego czasu, że jak coś się będzie działo z Rikim da mi znać w ten sposób. W urządzeniu miał wbudowany nadajnik więc odnalezienie go to była ledwie chwila. – Wyjaśnił Katze spoglądając na wpatrującego się w drogę Blondyna. Nie wyglądał najlepiej. Broker całym sobą czuł jego napięcie, smutek i złość. Lata przebywania w towarzystwie Minka nauczyły go rozpoznawania jego nastroju. – Iason?
- Hm?
- … mogę cię o coś zapytać? – zaczął ostrożnie.
- Jeśli musisz.
- Ty i Raoul…
- Wydaje mi się, Katze, że znasz mnie na tyle, by sam sobie na to pytanie odpowiedzieć. – Powiedział chłodno Iason, nie odwracając się w jego stronę.
- Chciałem się tylko upewnić.
Zatem było dokładnie tak, jak myślał. Był pewien, że Iason z własnej, nieprzymuszonej woli nie zdradziłby Rikiego. Całe zajście zostało uknute przez Raoula. Czy naukowiec aż tak bardzo nienawidził Mieszańca? Czy może to beznadziejna miłość do przywódcy syndykatu popchnęła go do takiego kroku? Miłość, nienawiść, którekolwiek z tych uczuć musiało być naprawdę silne, skoro spowodowało, ze dumny blondyn upadł tak nisko. Jakby nie było, jego plan się powiódł. Zraniony zdradą kochanka Riki odszedł i zniknął bez słowa. Katze miał przeczucie, że za tym zniknięciem stał ktoś jeszcze. Ktoś, kogo znał Riki i ktoś, kogo znał Raoul. Bądź co bądź to dość niezwykłe, że chłopak znika na kilka godzin i w końcu znajdują go nigdzie indziej, jak w laboratorium Raoula. Z całą pewnością zaginięcie Rikiego było „kontrolowane”…



***




Z trudem otworzył oczy. Jego powieki były ciężkie niczym ołów, a ostre światło jarzeniówek drażniło boleśnie jego źrenice. Obraz był jeszcze nieco zamazany. Czuł ból w całym ciele, w mięśniach, kręgosłupie, a najbardziej w okolicach brzucha. Powoli podniósł rękę i przesunął nią po podbrzuszu. Było płaskie. Przesunął dłonią jeszcze raz, tym razem nieco wyżej. Nabrzmiały brzuch zniknął. W okolicy pępka wyczuł małe, podłużne zgrubienie. Szew. Czy to znaczy że…? Kiedy? Jak? Pamiętał tylko, że ze snu wyrwał go gwałtowny, trudny do opisania ból. Nie mógł przypomnieć sobie niczego, co miało miejsce od tamtego czasu. Kątem oka dostrzegł, że ktoś siedzi przy jego prawej stronie. Długie, złociste włosy opadały na szerokie, silne ramiona… Iason…
- Iason… - Wyszeptał niemal niesłyszalnie.
- Obudziłeś się. W końcu. – Usłyszał niski, przyjemny głos. Nie należał on jednak do Iasona. Poczuł jak chłodna ręka odgarnia my włosy z twarzy. Iason nie miał takich zimnych dłoni jak…
- Almond? – zapytał cicho, mrugając kilkakrotnie powiekami, aby obraz się nieco wyostrzył.
- Tak, Riki. Jestem przy tobie. – Dłoń pogłaskała go czule po policzku. To był całkiem przyjemny gest, lecz osoba nie była wlaściwa. To nie Almonda chciał ujrzeć. To nie jego dotyk chciał czuć. Chciał Iasona. Potrzebował go. Potrzebował kojącego dotyku tych silnych, a zarazem delikatnych dłoni.
- Gdzie jestem? – wyszeptał rozglądając się wokół.
- W laboratorium Raoula, mój drogi. – Odpowiedział Almond, wiedząc jakie będzie następne pytanie.
- Czy ja…
- Tak, Riki. Urodziłeś. – Blondyn uśmiechnął się ciepło do niego. Nie było sensu informować chłopaka o komplikacjach i śmierci jego dzieci. Niedługo nie będzie w ogóle pamiętał o tym, że kiedykolwiek był w ciąży.
– Chcę je zobaczyć. Gdzie one są? Gdzie są moje…
- Riki, uspokój się. – Powiedział stanowczo Xin-Ju, gdy Riki nieudolnie próbował podnieść się na łokciach. – Jesteś jeszcze osłabiony po lekach. Niedługo ci się poprawi. Obiecuję. Musimy jeszcze tylko zrobić ci prześwietlenie…
- Co? Jakie prześwietlenie? – Riki zmarszczył brwi. Ledwo co się wybudził z narkozy, a już chcą przeprowadzać kolejne badania?
- Głowy. Dostałeś bardzo silne leki. Chcemy wykluczyć wszelkie działania uboczne.
- Działania uboczne? Pierwsze słyszę, żeby od porodu się komukolwiek we łbie poprzestawiało. Pieprzenie! Chcę zobaczyć moje dzieci! Natychmiast! – Warknął Mieszaniec. Szczerze wątpił w te absurdalne teorie, które często wysnuwali nawiedzeni naukowcy. Zwłaszcza, gdy jeden z nich nazywał się Raoul. Najchętniej zabiłby sukinsyna. Gdyby tylko miał w sobie więcej siły… Już sam dźwięk jego imienia przyprawiał go o mdłości. Poza tym tak bardzo chciał zobaczyć dzieci, które przez kilka miesięcy nosił pod sercem.
- Dobrze, Riki. Zobaczysz je, ale dopiero po badaniu. Zajęli się nimi asystenci Raoula. Są w dobrych rękach, zaufaj mi. Leżą w inkubatorach całe i zdrowe. Teraz musimy się zająć tobą. Trzeba cię prześwietlić. Na pewno to nie zaszkodzi, a wręcz może pomóc. – To mówiąc odsunął ruchome łóżko Rikiego od ściany i powoli poprowadził je przez korytarz.
- Zaczekaj! – Riki złapał rękaw płaszcza.
- Co się stało? – Almond pochylił się nad chłopakiem.
- Gdzie jest Iason? On… powinien tu być…
- I będzie Riki. Jest w drodze. Skontaktowałem się z im osobiście. Miał zebranie partyjne i nie mógł się wcześniej zjawić. Jestem pewien, że po badaniach już będzie na ciebie czekał. – Odpowiedział Xin-Ju. Biorąc od uwagę fakt, iż za chwilę cała pamięć Rikiego zostanie skasowana, nie miał najmniejszych oporów przed okłamaniem go, byle tylko ten się uspokoił i nie przeszkadzał mu w dopełnieniu jego planu. Iason nawet nie wiedział gdzie Mieszaniec się znajduje, gdyż , z tego, co udało mu się dowiedzieć, Riki nie posiadał żadnych chipów ani niczego w tym rodzaju. Gdyby tak było, już dawno miałby Minka na głowie.
- Ty się z nim skontaktowałeś? – Dopytywał się Riki, marszcząc piękne, czarne brwi.
- Tak. Jakby nie było to jego własne dzieci, prawda? – Posłał Rikiemu smutny uśmiech, który miał mu pokazać, iż nie jest bezwzględnym, pozbawionym jakiejkolwiek przyzwoitości dupkiem. Nie do końca była to prawda, o czym Xin-Ju doskonale wiedział. Przybieranie odpowiednich do sytuacji masek stanowiło część jego pracy. Potrafił bez skrupułów sięgać po wszelkie środki byle tylko osiągnąć swój cel, nawet jeśli te środki miały niewiele wspólnego z moralnością. Najlepszym dowodem na to był Riki.
Riki nie odpowiedział. Widząc szczere spojrzenie Almonda uciekł wzrokiem. Miał wyrzuty sumienia. W jego mieszkaniu dał mu nadzieję, na coś więcej. Jednakże teraz był pewien, że to Iason jest jedynym mężczyzną, którego widzi u swego boku. Chrzanić Raoula i jego zamiary względem Iasona. To był JEGO Blondie!
- Almond… ja… muszę ci coś powiedzieć… - zaczął, spoglądając w piękne, fiołkowe oczy dyplomaty. – To, co zaszło między nami…
- Porozmawiamy o tym na spokojnie po badaniach, dobrze? – Mężczyzna pogłaskał wierzchem dłoni policzek Rikiego. – Nie każmy Raoulowi dłużej na nas czekać. – To mówiąc ponownie popchnął łóżko w stronę sali na końcu korytarza.



Kiedy weszli do gabinetu, Raoul właśnie skończył regulować ustawienia. Przywitało go zimne spojrzenie czarnych oczu. Nie dbał o nastawienie psychiczne Rikiego do jego osoby, lecz musiał przyznać, że Mieszaniec dzielnie znosił agonię zanim zaczął działać środek uspokajający i przeciwbólowy. Takie cierpienie mogło wywołać u człowieka traumę czy nawet odejście od zmysłów. Nienawistny wzrok bruneta świadczył jednak, że ten doskonale go rozpoznaje i jest już w pełni świadomy.
Powoli przenieśli go na urządzenie przypominające spore łóżko z półokrągłym, metalowym baldachimem tuż nad głową. Po obu stronach sprzętu znajdowało się kilka rzędów różnokolorowych przycisków.
- Wszystko ustawiłeś tak, jak trzeba? – wyszeptał Almond do Raoula.
- Sam ocenisz. – Odpowiedział mu naukowiec uruchamiając maszynę.
- Zamnij oczy, Riki. To potrwa zaledwie chwilę. – Powiedział uspokajającym głosem Xin-Ju. Już za kilka minut jego zemsta dopełni się. Wraz z ledwo narodzonymi dziećmi odejdzie najukochańszy mężczyzna Iasona Minka. Zostanie wprawdzie jego ciało, lecz umysł oraz związane z nim wspomnienia znikną raz na zawsze. Z uśmiechem na twarzy patrzył jak Raoul włącza czerwony przycisk.