Szach mat 3
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 15 2011 09:07:40
***
Nadszedł ranek. Sanus z bolesnym westchnieniem otworzył oczy. Tak bardzo nie chciał się budzić z tego cudownego snu. Niestety rzeczywistość brutalnie przywołała go do porządku. Westchnął ciężko i zwlókł się z łóżka. Przeszedł do łazienki i szybko odświeżywszy się udał się do jadalni. Zanim wszedł do środka przywołał na twarz wystudiowany uśmiech. Nie chciał żeby znowu włazili z buciorami w jego uczucia.
- Witaj! - Usłyszał już od progu wesoły Głos Warneka. - Widzę, że dzisiaj lepiej się już czujesz?
- Oczywiście - Sanus uśmiechnął się.
- To dobrze. - Mruknął Mares. - Mamy wystarczająco dużo roboty. Nie trzeba nam tu jeszcze problemów osobistych.
- Możesz być spokojny - odparł Sanus. - Moje problemy osobiste nigdy nie wpływały na moją pracę.
- I dobrze by było żeby tak zostało. Dzisiaj mamy wyjątkowo dużo roboty.
- To znaczy? - Zainteresował się Ganar.
- Król wymyślił sobie, że jego doradcy zbyt ciężko pracują i też potrzebują rozrywki. Więc mamy towarzyszyć mu na polowaniu - warknął Mres, wyjątkowo zdegustowany pomysłem swego władcy.
- Że co proszę?? - Sanus o mało nie udławił się jedzeniem. Na szczęście Warnek pośpieszył z pomocą i chwilę potem Sanus przestał już kaszleć, a resztki wyplutego jedzenia leżały na talerzu.
- To co słyszysz - Mares westchnął. - Mamy towarzyszyć królowi podczas polowania.
- Po jakiego diabła? Nie wystarczy mu towarzystwo Komusa szóstego i całej tej, włażącej w dupę, szlachty??
- Wychodzi na to, że nie.
- I nie da rady się z tego jakoś wykręcić? - Zapytał z nadzieją w głosie Sanus.
- Niestety nie - odparł Mares.
- Nie martw się - Ganar poklepał przyjaciela współczująco po plecach. - Może, jak zabawa się rozkręci, będziesz mógł zniknąć.
Wszyscy doradcy wiedzieli o awersji Sanusa do koni. Nie to, że się ich bał, ale zawsze miał jakiegoś dziwnego pecha, że dostawał konia, który albo go zrzucał w najmniej oczekiwanym momencie, albo nagle kulał. Tak jakby te zwierzęta go nie lubiły.
- A Kirim? - zapytał Sanus zrezygnowanym głosem.
- Kirim jeszcze nie wrócił - odparł Warnek.
- Co?? To ja tu muszę się męczyć z tymi głupimi kobyłami, a on sobie siedzi u rodzinki??
- Uspokój się - Mares skrzywił się widząc oburzenie na twarzy Sanusa. - Dobrze wiesz, że jego wyjazd był koniecznością.
- Ale mógłby już wrócić!
- Wychodzi na to, że jeszcze nie może. Więc nie rzucaj się tak i rób co do ciebie należy. Tak jak mówił Ganar, jak już polowanie się rozkręci, wrócisz do zamku. Jeżeli król będzie o ciebie pytał, w co raczej wątpię, powiemy, że koń cie znowu zrzucił i musiałeś udać się do medyka.
Sanus nic nie odpowiedział tylko zabrał się za jedzenie. Przez resztę śniadania nie odezwał się już ani słowem. Po skończonym posiłku przeszli do sali obrad.
- No dobra - zaczął Mares. - Dopóki król nie wstanie, mamy czas żeby sprawdzić czy wszystko jest przygotowane do polowania. Ganar?
- Biorąc pod uwagę to, jak zaszaleli wczoraj - zaczął zapytany - postanowiłem zwiększyć ilość jadła i napitku. Co oznacza dodatkowe trzy wozy. Służący właśnie wszystko przygotowują. Jeżeli król nie będzie chciał rozpocząć polowania przed czasem, to powinni zdążyć.
- W porządku. Warnek?
- Najęci ludzie czekają już w wyznaczonych miejscach. W odpowiednim momencie otworzą klatki wypuszczając zwierzynę. Zanim król zdąży dojechać, oni ulotnią się, więc nikt nie zauważy, że zwierzyna została specjalnie złapana i odpowiednio przygotowana.
- Jesteś w stanie wskazać, gdzie oni są dokładnie rozmieszczeni?
- Oczywiście. - Warnek podszedł do szafy, w której na półkach leżały różne zwoje z mapami. Wziął jeden z nich i rozłożył na stole. Wszyscy doradcy pochylili się nad mapą. - Niedźwiedzie są tu, tu i tu - wskazał palcem miejsca na mapie. - W sumie trzy sztuki. Pomyślałem, żeby nie brać ich za wiele, żeby tylko Jego Wysokości mieli możliwość ustrzelenia ich. Z całej zwierzyny to są najgroźniejsze zwierzęta, więc dobrze będzie jeżeli tylko król będzie mógł go ustrzelić.
- Słuszna decyzja - powiedział z uznaniem Sanus.
Warnek tylko uśmiechnął się i kontynuował:
- Tu, tu, tu i tu czekają ludzie z sarnami i jeleniami. - Tych jest najwięcej, więc myślę, że szlachta też będzie mogła się wykazać. W tych miejscach - doradca wskazał kolejne miejsca na mapie - rozmieściłem dziki. Jest ich trochę mniej niż saren, ale też całkiem sporo.
- A ptactwo? - Zainteresował się Ganar.
Warnek bez słowa pokazał w wszystkie miejsca, w których stali ludzie z ptakami.
- Bażanty, perliczki, kuropatwy. Myślę, że ich ilość też jest zadowalająca. No i co parę kroków porozmieszczałem ludzi z zającami. Na szczęście one były najtańsze, więc mogliśmy sobie pozwolić na kupno dość dużej ilości.
- A co ze zwierzyną, której nie dadzą rady zabić? - Zainteresował się Mares. - Jakby nie patrzeć, ta fanaberia króla sporo nas kosztowała. Nie chciałbym, żeby okazało się, że część zwierzyny uciekła, bo jakiś podchmielony szlachcic nie był w stanie w nią trafić.
- Spokojna głowa - odparł Warnek. - Wszystko jest dobrze przemyślane. Zwierzęta będą wypuszczane stopniowo, więc nie ma szansy żeby któreś nie zostało zabite, zwłaszcza gdy wszyscy skupią się na tym jednym zwierzaku. Gdyby jednak tak się stało, to w pogotowiu są królewscy łowczy, którzy pochwycą tą zwierzynę i albo znowu wypuścimy ja w innym miejscu, albo zwrócimy kupcowi.
- Ale ten sposób postępowania ma jedną wadę - powiedział Sanus.
- Jaką? - Zainteresował się Warnek.
- Jeżeli chcesz wypuszczać zwierzynę w ostatniej chwili, a później ewentualnie ją odławiać, to możesz nie zdążyć z usuwaniem klatek.
- Klatki będą na wozach, więc ich przemieszczenie nie powinno stanowić problemu.
- Świetnie pomyślane - Mruknął Mares z podziwem w głosie. - A twoja działka Sanus?
- Jeżeli chodzi o żołnierzy to jedynymi widocznymi będą ci ze straży przybocznej króla. Zdążyłem zauważyć, że Jego Wysokość lubi się chełpić swoją strażą przyboczną, wiec niestety będą musieli mieć na sobie mundury paradne i pełne uzbrojenie. Co do pozostałych żołnierzy, to przemieszałem ich ze służbą i łowczymi. Ponieważ służba będzie się kręcić praktycznie wszędzie, więc w razie zagrożenia nie powinno być problemu z szybką interwencją.
- To dobrze. Rozumiem więc, że wszystko jest przygotowane i jedyne co nam zostało, to czekać aż Jego Wysokość się obudzi? - Spytał Mares spoglądając na każdego z doradców po kolei. Tamci tylko skinęli głowami. - W takim razie nie ma sensu żebyśmy dłużej tu siedzieli, no chyba, ze chcecie omówić jeszcze jakieś niecierpiące zwłoki sprawy państwowe.
- Jak na razie wszystko jest w porządku - powiedział Ganar.
- W takim razie na razie rozejdziemy się i spotkamy po obiedzie.
Rozeszli się. Sanus powoli wlókł się ze spuszczoną głową do biblioteki. Nawet nie patrząc co bierze, wziął jedną księgę i ruszył do parku. Było tam takie jedno miejsce, które bardzo polubił. Tam zawsze wiał lekki wietrzyk delikatnie pieszcząc twarz, a promienie słoneczne ogrzewały swoim ciepłem. Usiadł na ławce i dopiero wtedy spojrzał na księgę. Złocone litery na okładce układały się w tytuł: "Książę Kurowski - pogromca smoków i niewiast". Sanus uśmiechnął się. Wszystkie księgi o pogromcach smoków były pełne napuszonych zwrotów i pieśni pochwalnych na temat danego rycerza, że aż nierealne się wydawało, żeby mogło to być prawdą. Mimo to Sanus lubił czytać te księgi. W połączeniu z opowieściami o podbojach miłosnych stanowiły miłe urozmaicenie i pozwalały chociaż na chwilę zapomnieć o rzeczywistości. Otworzył księgę i zaczął czytać. Tak się zagłębił w tej księdze, ze nawet nie zdawał sobie sprawy z upływającego czasu. W pewnym momencie poczuł stuknięcie w ramię. Podniósł nieprzytomny wzrok i zobaczył uśmiechającego się do niego Ganara.
- Aleś się zaczytał.
- Jakoś tak wyszło - mruknął zawstydzony Sanus kładąc księgę na ławce tak, żeby przyjaciel nie mógł zobaczyć tytułu. - Coś ci potrzeba?
- Niespecjalnie. Akurat kręciłem się w pobliżu i pomyślałem, że przypomnę ci o obiedzie. Wyglądałeś na strasznie zajętego.
- Dzięki.
- Coś ty taki markotny?
- Przeraża mnie to polowanie - westchnął Sanus. - Wiesz jak konie mnie lubią.
- Może nie będzie tak źle - Ganar poklepał przyjaciela współczująco po plechach. - Wystarczy, że wytrzymasz na początku, a później po prostu się urwiesz. Tak jak mówił Mares, zajętym polowaniem król nawet nie zauważy, że cie nie ma. Zresztą muszę ci powiedzieć, że nawet jeżeli znowu spadniesz, to i tak zrobisz to z wdziękiem. - Sanus popatrzył zdziwiony na towarzysza, który kontynuował. - Pamiętam jak na którymś polowaniu hrabia Wazeli spadł z konia. Nawet król się uśmiał.
- Wazeli? - Sanus zmarszczył brwi próbując dopasować nazwisko do twarzy.
- To ten stary i tłusty cap, który stara się zawsze być jak najbliżej tronu. - Widząc, że ten opis jest niewystarczający, Ganar kontynuował: - mnóstwo biżuterii, wiecznie przekrzywiona peruka, próbujący kłaniać się niżej niż wszyscy inni.
- Aaa! - Sanusa olśniło. - Pamiętam! Chociaż nie bardzo potrafię go sobie wyobrazić na koniu.
- Ja też nie potrafiłem, dopóki nie zobaczyłem. Myślałem, że padnę ze śmiechu. Tłuścioch trząsł się jak galareta, ale minę miał jak jakieś wielkie panisko. Zresztą on zawsze ma taką minę - mruknął, jakby do siebie Ganar. - W każdym razie krew mu odpłynęła z twarzy, a tłuste kończyny trzęsły się jak w jakiejś gorączce. Gdyby nie to, że w pobliżu stał król, to pewnie zlazłby z tego konia i schował się w jakiejś dziurze. Oczywiście król nie zwracał na niego uwagi. W końcu ruszyli. Wszyscy z wyjątkiem hrabiego Wazeli. Dźgał konia nogami, machał lejcami, wyzywał od złośliwych chabet, a koń ani drgnął. W końcu jednemu z koniuszych udało się namówić konia do ruszenia. Przeszedł parę kroków i nagle rzucił się w kłus. Hrabia się tego nie spodziewał i oczywiście wylądował na ziemi. Leżał na plecach jęcząc i wymachując śmiesznie kończynami. Sześciu służących musiało mu pomóc najpierw podnieść się do pozycji siedzącej, a później wstać na nogi. Wszystko to wyglądało tak komicznie, że nie mogłem wytrzymać. Gdybym szybko nie odszedł to chyba wybuchnąłbym śmiechem. To wyglądało mniej więcej tak - i Ganar zaczął śmiesznie wymachiwać rękami, krzycząc przy tym piskliwym głosem: "Pomocy!", "Pomocy!"
Sanus nie wytrzymał i roześmiał się.
- No widzisz! - Ganar przestał wymachiwać rękami. - Nawet teraz się śmiejesz. A pomyśl jak ja się czułem wtedy, patrząc na to widowisko. A królowi tak się to spodobało, że zezwolił hrabiemu zostać na zamku dopóki nie wyleczy wszystkich ran, które zdobył w tym niefortunnym zdarzeniu. I chociaż Konas mówił, że hrabia mógł opuścić zamek już następnego dnia, to ten siedział zamknięty w jednej z pałacowych komnat przez tydzień. Wszyscy się śmiali, że leczy potłuczone ego. Ja myślę, że pewnie czekał aż wszyscy zapomną o tym incydencie. Niestety, kiedy w końcu znowu się pokazał okazało się, iż wszyscy dobrze to pamiętają, bo kiedy obok kogoś przechodził, to zaraz wybuchały śmiechy i chichoty. Biedak tak się tym przejął, że chyba przez pół roku nie pokazywał się w pałacu, aż w końcu znaleźli sobie inny temat do żartów. Ty jak spadasz z konia, to z taką gracją, że nikomu nawet nie przychodzi do głowy śmiać się.
- Tak myślisz? - Zapytał nieufnie Sanus.
- Oczywiście. Jeżeli jeszcze zrobisz tą nieszczęśliwą minę jakbyś miał się zaraz rozpłakać, to rozmiękczy to wszystkie serca. Ktoś tak uroczy jak ty może budzić tylko życzliwe współczucie, a nie śmiech.
I znowu mówi o moim wyglądzie, pomyślał smutno Sanus. Jednak wiedział, że przyjaciel zrobił to nieświadomie, chcąc go pocieszyć, więc uśmiechnął się szeroko, nie chcąc pokazywać jak zabolała go ta uwaga o jego urodzie.
- W takim razie chodźmy na obiad, a potem na to nieszczęsne polowanie - powiedział szybko i ruszył w kierunku zamku, a za nim Ganar.
Posiłek zjedli razem z królem i innymi szlachcicami w sali balowej. Trwał on w sumie dość krótko, gdyż król Komus szósty chciał jak najszybciej udać się na polowanie. Kiedy skończyli, udali się na pałacowy dziedziniec, gdzie czekali już służący, konie dla tych bardziej ambitnych, karoce dla kobiet i tych mniej odważnych oraz wozy z jadłem i napitkiem. Obaj królowie wsiedli na konie i zaraz otoczyli ich żołnierze z gwardii przybocznej. Sanus zauważył, że nieźle się prezentują na tych czarnych koniach i w paradnych mundurach. Nagle zauważył wśród nich znajomą twarz. Serce zabiło mu mocniej. To ten żołnierz, który mu pomógł wczorajszej nocy! Niestety żołnierz zupełnie nie zwracał na niego uwagi zajętym ochranianiem króla. Okazało się, że między tym żołnierzem a Sanusem nie jedzie nikt więcej, wiec mógł spokojnie patrzeć na jego plecy. Nawet one były wspaniałe. W końcu ruszyli. W tym momencie Sanus przestał myśleć o tamtym żołnierzu, a skupił się na swoim koniu. Kiedy wychodzili z zamku, Warnek powiedział, że dla Sanusa przygotowano najłagodniejszego konia z całej królewskiej stajni. Sanus nie bardzo chciał w to wierzyć, ale niestety nie miał wyboru. Na początku jechali powoli, dzięki czemu mógł w miarę kontrolować konia. W pewnym momencie, kiedy już osiągnęli linię lasu, psy nagle złapały trop i wyrwały się do przodu. To był sygnał dla wszystkich, żeby zacząć polowanie. Konie przyspieszyły. Na początku koń Sanusa zachowywał się spokojnie poruszając się tym samym tempem, co inni. Jednak w pewnym momencie jeźdźcy rozjechali się w różne kierunki przyspieszając jeszcze bardziej. Koń Sanusa także przyspieszył. Doradca przeraził się. Próbował przystopować konia, ale ten go w ogóle nie słuchał, a co gorsze oddalał się od innych, tak, że wkrótce Sanus nie widział już nikogo, a jedynie słyszał . Chociaż i to powoli cichło. A koń pędził przed siebie i pędził. Sanus był już poważnie przerażony. Próbował jeszcze raz ściągnąć lejce, żeby zatrzymać konia, ale chyba zrobił to zbyt gwałtownie, o koń nagle stanął na tylnych nogach wierzgając przednimi i pomknął dalej. Sanus był tak tym zaskoczony, ze nawet nie zauważył kiedy leżał nieprzytomny na ziemi. Kiedy się ocknął poczuł tępe pulsowanie z tyłu głowy. Dotknął tego miejsca ostrożnie ręką i poczuł coś mokrego i lepkiego. Spojrzał na rękę i przeraził się gdy zobaczył krew. Próbował podnieść się, ale szybko opadł na ziemię sycząc z bólu, który szarpnął obydwiema jego nogami. Spojrzał uważnie. Jedna z nich była wygięta pod nienaturalnym kątem, a druga dziwnie opuchnięta.
- Tylko nie to! - Jęknął przestraszony. - Jak ja teraz wrócę?! Na pomoc! - Zaczął krzyczeć, ale odpowiedziała mu tylko cisza.
Z oczu popłynęły mu łzy. Cholerny koń! To wszystko przez niego! A miał być najłagodniejszy z całej stajni! I co on ma teraz robić? Przekręcił się na brzuch i zaczął czołgać w kierunku, z którego, jak sądził, przyjechał. Niestety szło mu to opornie. Nieprzyzwyczajony do tego typu wysiłku szybko stracił oddech, głowa pulsowała mu coraz bardziej, a przed oczami zaczęły wirować coraz większe czarne plamy. Oparł głowę na rękach próbując uspokoić rozkołatane z wysiłku serce i przeczekać narastający ból. Niestety nie udało mu się to i w pewnym momencie opadł bezwładnie na ziemię. Nagle coś zaczęło do niego docierać. Z wielkim wysiłkiem otworzył oczy i zobaczył pochylającą się nad nim jakąś twarz wołającą cały czas:
- Wasza miłość! Wasza miłość!
Chwilę zajęło zanim zrozumiał co widzi. Ratunek! Z oczu popłynęły mu łzy szczęścia.
- Wszystko w porządku, wasza miłość? - usłyszał.
Przetarł oczy i spojrzał na swojego wybawcę. I nie mógł uwierzyć. To był ten sam żołnierz, który pomógł mu wczoraj! W jego oczach widział troskę i niepokój.
- I znowu ratujesz mi życie - uśmiechnął się słabo.
- Wybaczcie, panie, że nie przybyłem wcześniej, ale nie zauważyłem...
- Nie musisz się tłumaczyć - odparł szybko Sanus. - Twoim obowiązkiem jest chronić króla, a nie pilnować jakąś łamagę, która nawet nie potrafi utrzymać się w siodle.
- Nie mówcie tak panie - powiedział żołnierz z wyrzutem. - Na pewno jest ktoś, komu na was zależy, panie. Zresztą to teraz nieważne. Widzę, panie, że jesteście ranni.
- Musiałem chyba uderzyć w jakiś kamień jak spadałem - mruknął Sanus dotykając krwawiącego miejsca na głowie. - No i niestety nie mogę chodzić.
Żołnierz ostrożnie podniósł Sanusa do pozycji siedzącej.
- Pozwólcie, panie, że zobaczę - i pochylił głowę doradcy, tak żeby móc zobaczyć ranę nie wypuszczając go z ramion. - Trzeba to będzie jakoś zatamować - mruknął do siebie.
Złapał Sanusa pod pachy i ostrożnie podciągnął go pod najbliższe drzewo.
- Poczekajcie tutaj chwilę, panie - powiedział i zanim Sanus zdążył się odezwać, już go nie było.
Doradca przestraszył się, że żołnierz go zostawił, ale zobaczył stojącego w pobliżu czarnego konia i wbitą w ziemię lancę. To go trochę uspokoiło. Znaczy, że prędzej czy później wróci. Uspokojony tym odkryciem przymknął oczy i oparłszy głowę o drzewo czekał. Bardzo szybko usłyszał jak żołnierz wraca. Szedł niosąc jakiś liść. Po chwili wypluł coś na ten liść. Kucnął obok Sanusa i położył liść na ziemi. Doradca zobaczył dziwną, na wpół przerzutą, paćkę.
- Co to jest? - zainteresował się.
- To stosowany przez chłopów sposób na zatamowanie krwawienia - odparł żołnierz. - Teraz muszę zrobić coś, co wam się nie spodoba, panie - dodał zakłopotany.
- Co takiego?
- Potrzebuję czegoś czym bym mógł owinąć ranę, a wasze ubranie, panie, jest zrobione z bardziej delikatnego materiału niż moje i bardziej się nadaje do opatrywania zranień. - odparł żołnierz. - Tylko, że musiałbym je podrzeć.
- Nie ma sprawy - powiedział Sanus i zaczął rozpinać bluzę.
Kiedy w końcu się z nią uporał oddał ją żołnierzowi, który wyciągnął z cholewy buta nóż i wprawnie podarł bluzę na pasy. Potem ostrożnie nałożył paćkę z liścia na ranę, i przyłożył do niej liść.
- Możecie, panie, potrzymać? - Sanus posłusznie podniósł dłonie przytrzymując liść we właściwym miejscu. Wtedy żołnierz związał ze sobą kilka pasów i obwinął głowę doradcy. - Myślę, panie, że to powinno wystarczyć, żebyśmy dojechali do zamku, dopóki nie zajmie się wami medyk. Jeszcze tylko musimy zrobić coś z tą nogą - wskazał na wciąż wygięta nogę. - To niestety może zaboleć, panie.
- Skoro nie ma innego wyjścia... - mruknął Sanus.
- Niestety, panie, gdybyśmy mieli jakiś powóz, to można by było zaryzykować i zostawić to tak, jak jest, ale nie ma żadnego, więc będziemy musieli wracać konno, a to nie będzie dobre dla nogi w takim stanie.
- Konno?! - Przeraził się Sanus. - Nigdy w życiu nie wsiądę już na konia!
- Nie obawiajcie się, panie - odparł spokojnie żołnierz. - Tym razem was nie zrzuci. Nie pozwolę mu. Poza tym, panie, nie ma innego wyjścia.
- A nie możesz po prostu pojechać do zamku i sprowadzić jakiś powóz?
- I mam was tak zostawić, panie? A jeżeli coś wam się stanie kiedy mnie nie będzie? Naprawdę, panie, nie musicie się obawiać mojego konia.
- Chyba nie mam wyboru - westchnął smętnie Sanus.
- To prawda, panie - żołnierz uśmiechnął się. - Więc proszę, nie myślcie już o tym więcej. Teraz najważniejsza jest, panie, wasza noga. Jeśli pozwolicie...
- Oczywiście.
Zanim Sanus zdążył się zorientować, żołnierz wstał, przydepnął jego nogę powyżej miejsca, w którym była nienaturalnie wygięta i mocno szarpnął kończyną wywołując ogromny ból, który wydusił z piersi Sanusa wrzask i odebrał mu świadomość. Kiedy powoli zaczął odzyskiwać świadomość usłyszał głos wołający:
- Wasza miłość! Proszę obudźcie się, panie!
Powoli otworzył oczy i zobaczył łzy płynące z oczu żołnierza.
- Wybaczcie, panie! Ja nie chciałem! Wybaczcie, panie!
- Co to było? - wystękał Sanus.
- Musiałem wyprostować ta nogę, panie. Niestety okazało się, że kość przebiła skórę i wyszła na zewnątrz.
Dopiero teraz Sanus zobaczył, że żołnierz nie ma na sobie kurtki od munduru. Spojrzał powoli na swoją nogę i zobaczył ogromną gulę z materiału, w którym poznał mundur żołnierza.
- I znowu musiałeś mi oddać swoją bluzę - uśmiechnął się słabo.
- Wybaczcie, panie, że sprawiłem wam ból, ale inaczej nie dało rady - powiedział drżącym głosem żołnierz. W jego oczach wciąż można było zobaczyć łzy.
- W porządku - Sanus uśmiechnął się i otarł spływające po policzku żołnierza łzy. - Zabierz mnie do medyka.
- Oczywiście, panie - odparł żołnierz i ostrożnie podniósł doradcę. Posadził go bokiem na koniu i szybko sam na niego wsiadł. - Boli was, panie? - zapytał z troską w głosie widząc jak doradca krzywi się.
- Trochę, ale wytrzymam.
Żołnierz bez słowa podjechał do wbitej w ziemię lancy, wyciągnął ją i ruszył przed siebie.
- Oprzyjcie się o mnie, panie - powiedział w pewnym momencie. - Tak powinno wam być wygodniej.
Sanus skorzystał z rady i chwilę potem, z zamkniętymi oczami wdychał przyjemny zapach swojego wybawcy. Jego szczęście dopełniała obejmująca jego plecy silna ręka.
- Dotarła do mnie jedna rzecz - odezwał się nagle Sanus.
- Jaka, panie?
- Już drugi raz ratujesz mi życie, a ja nawet nie wiem jak ty masz na imię.
- Lantar, panie. Lantar Sonusa.
- Całkiem miłe imię - Sanus uśmiechnął się. - Ja jestem Sanus Amarni.
- Wasze imię, panie, też miło brzmi.
Sanus nie odpowiedział. Był zbyt zajęty delektowaniem się chwilą.
Niestety wszystko, co dobre, kiedyś musi się skończyć. Także i to się skończyło, gdy końskie kopyta zastukały na pałacowym bruku. Lantar podjechał możliwie jak najbliżej pałacowych wrót. Ostrożnie zsiadł z konia i wziął Sanusa na ręce. Szybko doszedł do komnaty doradcy. Ostrożnie położył go na łóżku i powiedział:
- Pójdę po medyka, panie - i wyszedł.
Sanus położył się i zamknął oczy. Lantar... pasuje do niego to imię. Nie sądził, że jeszcze kiedyś spotka tego żołnierza, a tu proszę, znowu uratował mu życie. Może to przeznaczenie? Zatopiony we własnych myślach i fantazjach nawet nie usłyszał, jak drzwi do komnaty otworzyły się. Dopiero, gdy poczuł jakiś ciężar na łóżku otworzył oczy. I zobaczył pochylającego się nad nim królewskiego medyka.
- Słyszałem, że jesteś ranny - zatroskane oczy i głos.
- Ten cholerny koń znowu mnie zrzucił - jęknął Sanus. - Gdyby nie ten żołnierz to bym pewnie skończył tragicznie.
- No dobrze, zobaczmy, jak to wygląda. - Medyk odwinął prowizoryczny opatrunek. - A to co? - zainteresował się, gdy nieprzytrzymywany niczym liść opadł na poduszkę.
- Mikstura na zatamowanie krwawienia, panie. - Dopiero teraz Sanus zauważył, że oprócz medyka w jego komnacie jest jeszcze jeden służący i Lantar.
- Hmmm - medyk grzebał w resztce paćki to podsuwając ją pod nos, to nanosząc niewielką ilość na czubek języka. - Czuję majerankę, żyłówkę, a to chyba kirinić - mamrotał do siebie. - Widzę, że znasz się na tym - powiedział medyk doLantara.
- To nic takiego, panie - odparł żołnierz zakłopotany. - Nas biednych nie stać na medyka, więc radzimy sobie jak możemy.
- Powinieneś mu podziękować, Sanus - medyk zwrócił się do doradcy. - Dzięki niemu nie straciłeś zbyt wiele krwi. Gdyby tak się stało, to nawet ja nie mógłbym cię uratować.
- Już to zrobiłem - mruknął zawstydzony doradca.
- No dobrze, a co z tą nogą? - Medyk zaczął odwijać prowizoryczny opatrunek z nogi. Sanus mógł zobaczyć jak najpierw ściąga kurtkę żołnierza, potem to, co kiedyś było jego kurtką, a na koniec dużą ilość liści, tylko po to żeby zobaczyć opuchniętą i zakrwawioną skórę i wystającą z niej kość.
Sanus jęknął i odwróciwszy głowę zatkał usta .
- Tylko mi tu teraz nie mdlej - mruknął medyk nie przestając badać rany.
- Mam nadzieję, panie, że nie zaszkodziłem - odezwał się Lantar niepewnym głosem.
- Nie. Bardzo dobrze sobie z tym poradziłeś.
- Jesteście zbyt łaskawi, panie - powiedział z zakłopotaniem żołnierz. - Może mogę jeszcze w czymś pomóc?
- Po prawdzie to tak. Ty idź do mojej komnaty i przynieść wszystko co potrzeba, żeby złożyć tą nogę - medyk zwrócił się do służącego. Ten tylko ukłonił się i wyszedł bez słowa.- . Zanim on wróci, my zajmiemy się twoją głową. A ty - odwrócił się do żołnierza - przynieś z łazienki wodę i oczyść ostrożnie ranę na głowie z resztek tej twojej mikstury.
Lantar tylko skinął głową i wyszedł do łazienki. Wrócił z miską wody i ręcznikiem, usiadł za plecami Sanusa i delikatnie zaczął przemywać ranę, starając się nie urazić doradcy. Tymczasem medyk zajął się drugą, mocno spuchnięta nogą.
- No, przynajmniej ta jest cała - mruknął i wyciągnął ze swojej dziwacznej torby jakiś słoiczek z maścią. Rozsmarował maść wokół opuchlizny i owinął świeżym opatrunkiem. - Skończyłeś już? - Zapytał żołnierza.
- Tak, panie - Lantar wstał i zabrał miskę z wodą. Wyniósł wszystko do łazienki.
Medyk usiadł za plecami Sanusa i uważnie obejrzał ranę. Opatrunek zrobiony wcześniej przez Lanara zahamował nieco krwawienie. Sięgnął do swojej torby i wyciągnął kolejny słoiczek z dziwną, wyjątkowo paskudnie śmierdzącą maścią.
- Ale śmierdzi - stęknął Sanus krzywiąc się..
- Nie marudź - mruknął medyk nakładając ostrożnie maść na ranę. - To lek, a nie perfumy, więc na pewno nie będzie pachniał. - Na koniec owinął głowę świeżym opatrunkiem.
Znowu sięgnął do torby. Tym razem wyciągnął z niej jakiś biały proszek, który wsypał do stojącego przy łóżku kielicha, a następnie nalał do niego wody. Chwilę czekał, aż medykament rozpuści się i podał kielich doradcy.
- Do dna - powiedział krótko.
Sanus spróbował i skrzywił się.
- Konas, ty na pewno chcesz mnie uzdrowić? Bo ja mam wrażenie, ze otruć.
- To lek, a nie słodkości. Musi być paskudny.
- A nie mógłbyś dać czegoś na osłodę?
- Nie zachowuj się jak dziecko - mruknął medyk, ale widząc nieszczęśliwą minę doradcy dodał już łagodniejszym tonem: - Jak będziesz grzeczny i wszystko wypijesz to dostaniesz czekoladkę.
Sanus uśmiechnął się i zatykając nos wypił zawartość kielicha.
- A gdzie obiecana czekoladka?
- Jak spotkam Kirima, to powiem mu żeby ci jedną dał.
- Draniu, oszukałeś mnie! - Sanus udawał oburzenie.
W tym momencie do komnaty wszedł służący niosąc różne, zdaniem Sanusa dziwne, rzeczy.
- No dobra, to teraz możemy zająć się tą nogą. Jak masz na imię? - Medyk odwrócił się do żołnierza.
- Lantar, panie.
- Więc Lantar, złap Sanusa za ramiona i trzymaj mocno, żeby się nie ruszał.
-Czy to konieczne? - Doradca zaniepokoił się.
- Muszę wprowadzić tą kość na właściwe miejsce, a to będzie boleć. Na pewno będziesz się wyrywał, a to niestety jest niewskazane.
Lantar usiadł za plecami doradcy i objął go przyciągając do siebie. Sanus nie miał nic przeciwko temu. Jednak już w następnej chwili czując ogromny ból próbował się wyrwać z tych objęć krzycząc opętańczo. Niestety żołnierz trzymał mocno. Im mocniej Sanus się wyrywał, tym bardziej on zacieśniał uchwyt. W pewnym momencie doradca przestał się ruszać.
- Wasza, miłość! - Krzyknął przerażony Lantar.
- Co się stało? - Zainteresował się medyk nie przestając naprawiać nogi.
- Jego wielmożność leży bez życia! - W głosie żołnierza można było usłyszeć strach.
- No i bardzo dobrze, przynajmniej nie będzie się wyrywał - mruknął Konas. - Zresztą zaraz skończę, to go ocucę. Obserwuj go na wypadek, gdyby jednak ocknął się wcześniej.
Lantar ostrożnie położył doradcę na poduszce i zaczął się wpatrywać w jego twarz. Nagle odwrócił głowę i spojrzał na medyka. Upewniwszy się, ze zarówno on, jak i służący zajęci są tym, co robią i zupełnie nie zwracają na niego uwagi, szybko pochylił się i delikatnie pocałował nieprzytomnego w usta. Zawstydzony tym, co zrobił podniósł głowę, ale na szczęście ani medyk ani służący nie zauważyli tej zuchwałości z jego strony. Odetchnął z ulgą.
Tymczasem Konas skończył opatrywać nogę. Służący zaczął zbierać wszystko co niepotrzebne, a medyk wyciągnął z torby niewielką buteleczkę, odkorkował ją i podetknął pod nos nieprzytomnego. Po chwili Sanus otworzył oczy.
- Zrobione - powiedział medyk uśmiechając się. - Niestety przez jakiś czas nie będziesz mógł ruszać się z łoża.
- Ile?
- Trzy tygodnie.
- Aż tyle? - jęknął doradca. - Co ja niby mam robić przez ten czas?
- To już nie mój problem - Konas wzruszył ramionami. - Myślę, że Kirim coś ci znajdzie do roboty.
-Tego właśnie się obawiam - jęknął Sanus. - On jest sadysta. Jak zobaczy, że nie mogę uciec, to dowali mi tyle roboty, że w życiu się z niej nie wygrzebię.
- Może nie będzie tak źle - Konas uśmiechnął się. - Poza tym, jak na razie to Kirima nie ma i nie wiadomo, kiedy wróci, więc przez parę dni będziesz miał spokój.
- Żebym chociaż miał co do czytania...
- Przyślę do ciebie służącego, powiesz mu które księgo chcesz.
- Może ja mógłbym pomóc, panie? - Usłyszeli niepewny głos. Odwrócili się i zobaczyli Lantara trzymającego w ręce wymiętą i brudną od krwi bluzę od munduru.
- Ty lepiej idź szybko wypierz to - medyk wskazał na bluzę. - Jak szybko nie usuniesz tej krwi, to plamy mogą zostać już na zawsze.
- Och nie - zaniepokoił się żołnierz - Macie rację, panie, lepiej już pójdę.
- Zaczekaj - mruknął medyk i zaczął grzebać w torbie. Wyjął niewielką buteleczkę i podał ją Lantarowi. - Gdyby jednak okazało się, że krew nie chce zejść, to użyj tego. Namocz materiał i wysyp odrobinę tego w miejscu, gdzie plama nie chce zejść. Tylko nie za dużo. Jak wysypiesz, to proszek zacznie się pienić. Musi się tak pienić przez jedną klepsydrę* . Potem spłucz go i ponownie wypierz bluzę. Zapamiętałeś wszystko?
- Tak, panie - Żołnierz skinął głową. - Mam nadzieję, panie, że szybko wrócicie do zdrowia - zwrócił się do Sanusa, ukłonił się i wyszedł.
- No dobra - mruknął Konas. - Moja robota skończona, więc będę się już zbierał.
- Nie zapomnij o tych księgach dla mnie - krzyknął Sanus, kiedy medyk był już przy drzwiach.
Zgodnie z obietnicą, zanim poszedł do swojej komnaty, medyk wziął służącego i poszedł do biblioteki. Po chwili zastanowienia wybrał cztery księgi i podając je służącemu powiedział:
- Zanieś te księgi do królewskiego doradcy, Sanusa. Jest teraz w swojej komnacie. Gdyby powiedział, że są niewłaściwe to powiedz, żeby zapisał dokładnie jakie chce i przyjdź z tym do mnie. Rozumiesz?
- Tak, panie - służący ukłonił się i wyszedł z biblioteki.
Konas udał się do swojej komnaty. Ostatnio jego myśli zaprzątały niepokojące wieści, którym musiał się bliżej przyjrzeć. Wszedł do środka i zamknął drzwi na klucz. Nie była to typowa komnata. Nie było w niej typowego wyposażenia, lecz mnóstwo półek z dziwnymi specyfikami, jakieś stoły, na których stały kolejne dziwne naczynia, a w powietrzu unosił się dziwny zapach. Konas przeszedł na koniec komnaty, gdzie, zasłonięte przed oczami wścibskich regałem i dodatkowo zakryte kilimem, znajdowały się drzwi. Wyciągnął z kieszeni dziwnie wyprofilowany klucz i otworzywszy drzwi wszedł do kolejnej komnaty. Tak jak poprzednia komnata, dla zwykłego człowieka, wydawała się odpychająca z powodu dziwnych zapachów dziwnych specyfików, tak ta mogła wywoływać przerażenie, albo co najmniej uczucie niepokoju. Nie było w niej żadnego okna. Ściany pomalowane na czarno jedną normalną rzeczą w tej komnacie był regał. Ale już zawartość regału nie była zwyczajna. Dziwne przedmioty, których przeznaczenie znał tylko medyk, księgi pisane w dziwnych językach. - Nikt nie wiedział, że Konas był członkiem pewnej starożytnej grupy. Grupa ta została powołana przed wiekami, żeby wszelkimi możliwymi sposobami chronić kraju. Składała się ona głównie z magów, chociaż czasem dołączali do niej również ludzie posiadający inne, wyjątkowe specjalności. Kiedyś magia była czymś normalnym, nawet zwykły wieśniak posiadał magiczne zdolności. Lecz z czasem magia zaczęła powoli zanikać i kilka wieków później mogli się nią posługiwać tylko specjalnie uzdolnieni ludzie. Niestety zdarzali się tacy, którzy postanowili wykorzystać ją do nieczystych celów. W związku z tym w pewnym momencie król wydał edykt zabraniający używania magii. Zniszczono wszystkie księgi traktujące o magii i odtąd magię można było spotkać jedynie w księgach z opowieściami dla dzieci. Jednak została niewielka grupka ludzi, którzy postanowili być wierni starym tradycjom i używać magii do ochrony kraju. Ludzie ci podlegali rygorystycznej selekcji, w celu uniknięcia zdemaskowania i użycia posiadanych mocy w niewłaściwy sposób.
Konas podszedł do regału i zdjął z jednej z półek niewielką kryształową kulę. Ostrożnie położył ją na niewielkim stoliku wyściełanym czarnym materiałem. Wyciągnął rękę nad kulę i mamrocząc pod nosem sobie tylko znane słowa zaklęcia wykonywał dziwne ruchy rękę. W pewnej chwili przestał. Zabrał rękę i lekko pochylony zaczął wpatrywać się intensywnie w kulę. W końcu się wyprostował i wymamrotał:
- A więc to już niedługo.
Ostrożnie odłożył kulę na miejsce i wziął w dłoń dziwnie połyskujący proszek.
- Anti masini - wymamrotał i sypnął proszkiem pod nogi. Błysnęło lekko, zadymiło się i nagle okazało się, iż nie stoi w swojej komnacie tylko w jakiejś przestronnej sali z mnóstwem kolumn podtrzymujących łukowate sklepienie. Nagle tuż przed nim zmaterializował się człowiek w dziwnej szpiczastej czapce i długiej do ziemi wzorzystej szacie z rozszerzanymi na końcach rękawami.
- Witaj - Konas podniósł prawą rękę w geście pozdrowienia.
- Witaj - nieznajomy odwzajemnił gest. - Już na ciebie czekają.
W tym momencie za plecami nieznajomego pojawiły się drzwi. Mężczyzna machną ręką i drzwi powoli otworzyły się. Konas przeszedł przez nie i znalazł się w innej sali. Tym razem na środku znajdował się ogromny okrągły stół, przy którym siedzieli mężczyźni w różnym wieku. Konas zajął jedyne wolne miejsce. Kiedy już siedział, odezwał się najstarszy z mężczyzn, siedzący na wprost medyka.
- Pojawiły się niepokojące znaki.
- Dlaczego uważasz, Arestesie, że to są niepokojące znaki? - zapytał Konas.
- Każde znaki zwiastujące nowy porządek są niepokojące, gdyż nie wiadomo co one przyniosą, czy zagładę, czy dobrobyt.
- W tym wypadku chyba nie powinniśmy mieś wątpliwości, wszakże przepowiednia jest jasna - odparł Konas. - Jeszcze żadna z przepowiedni nie wyrażała się tak jasno o tym co nas czeka.
- Ale czy ta przepowiednia dotyczy właśnie tego okresu? - odezwał się inny mężczyzna.
- Uważam, że tak - medyk pokiwał twierdząco głową. - Na tą chwilę nie ma żadnej inne przepowiedni na tak wielką skalę. Widziałem inne, ale uważam, iż one są małoznaczące.
- Co wiec proponujesz? - Głos zabrał Arestes.
- To o czym wcześniej rozmawialiśmy.
Nastała chwila milczenia, jakby wszyscy zastanawiali się nad tym co dalej. W końcu odezwał się Arestes.
- Dobrze. W takim razie czyń, co musisz uczynić. Jednak pamiętaj, ze będziemy cię uważnie obserwować i w razie konieczności podejmiemy niezbędne działania.
- Oczywiście - medyk skinął potwierdzająco głową.
- W takim razie uważam zebranie za zakończone - Arestes wziął w rękę stojący obok jego krzesła kostur i zastukał nim trzy razy o podłogę. Wszyscy siedzący wokół stołu podnieśli się i wyszli z sali. Każdy z nich podchodził do mężczyzny, który wcześniej powitał Konasa, a który teraz stał z niewielkim naczyniem w dłoniach. Magowie nabierali w rękę proszku z tego naczynia i po wypowiedzeniu odpowiedniego zaklęcia znikali. W końcu przyszła kolej na Konasa. Wziął proszek, wymówił zaklęcie, rzucił proszek na ziemie i już był z powrotem w swojej komnacie.
- A więc zaczęło się.





* Do odmierzania czasu używane są zegary słoneczne. W przypadku, gdy nie ma możliwości użycia takiego zegara, czas odmierza się klepsydrami. Jedna godzina to dwanaście standardowych klepsydr. Istnieją również klepsydry, którymi można odmierzać większą ilość czasu. Jednak w odróżnieniu od standardowej klepsydry mają one specjalne nazwy.





CDN