Wojownik 2 8
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 14 2011 16:35:31
Do świata żywych przywrócił go ból, ból rozchodzący się po całym ciele. Z wielkim trudem otworzył oczy. Chwilę zajęło zanim zrozumiał, że leży w jakiejś chacie. Próbował się podnieść, ale ból był tak ogromny, że aż zrobiło mu się czarno przed oczami. Ciekawe czy Alkan też się tak czuł wtedy, gdy prawie umarł, pomyślał. Spróbował podnieść się jeszcze raz, tym razem powoli. Jednak znowu mu się nie udało, ale tym razem przeszkodziły mu czyjeś ręce.
- Nie ruszaj się, inaczej rany znowu się otworzą - poznał głos Mukury. Podniósł głowę, lecz ból zmusiło go do spuszczenia jej.
Mukura pchnęła go delikatnie, lecz stanowczo, z powrotem do pozycji leżącej.
- Szaman bardzo się starał, żeby wyrwać cię z rąk Boga Śmierci. Cztery dni mu to zajęło. Chyba nie chcesz żeby jego wysiłek poszedł na marne?
- Nie - wyszeptał.
- Więc leż spokojnie. Przyniosę ci coś do jedzenia, dzięki czemu szybciej odzyskasz siły - powiedziała Mukura i szybko wyszła z chaty.
Nava przymknął oczy. Nie wiedział jak długo tak leżał, gdy nagle usłyszał jakiś ruch przy wejściu do chaty. Odwrócił głowę, myśląc, że to Mukura wróciła, jednak zobaczył Moeka. Miał dziwnie zacięty wyraz twarzy.
- Kim ty jesteś? - zapytał chłodnym głosem.
Nava otworzył usta żeby odpowiedzieć, jednak groźny głos wojownika i jego mina zatrzymały słowa w połowie drogi. Nie mogąc wykrztusić ani słowa Nava złapał skórę, która był przykryty i podciągną ją pod brodę. I wtedy dotarło do niego, że, nie licząc opatrunków, nie ma na sobie zupełnie nic! A więc odkryli jego sekret!
- Kim ty jesteś? - powtórzył bezbarwnym głosem Moek, jednak przerażony Nava milczał. - Jak tylko twoje rany się zagoją, opuścisz wioskę i nigdy już tu nie wrócisz - powiedział i wyszedł z chaty.
Nie zważając na ból Nava zaczął płakać.
- Nie płacz - usłyszał nagle. - Nie powinieneś. Oszukałeś wszystkich, teraz musisz ponieść tego konsekwencje.
Przecierając oczy spojrzał w stronę z której dochodził głos i zobaczył Mukurę.
- Też mnie nienawidzisz za to? - Kobieta nie odpowiedziała. Nava wziął to za potwierdzenie. - Więc dlaczego tu jesteś?
- Wódz mi kazał. Dopóki twoje rany się nie zagoją, mam się tobą opiekować. Potem odejdziesz stąd i już nigdy tu nie wrócisz.
- Rozumiem - odparł cicho i odwrócił twarz, żeby tylko kobieta nie widziała zbierających się w jego oczach łez. - Możesz mnie teraz zostawić?
- Jak chcesz - odpowiedziała i wyszła.
Dopiero wtedy Nava rozpłakał się na dobre. A więc wszystko stracone! Zapasów starczy mu na jakiś czas, a potem umrze, jeżeli Alkan nie wróci. Płakał bezgłośnie tak długo aż w końcu zmęczony zasnął. Kiedy się obudził był środek nocy. Ostrożnie podniósł się do pozycji siedzącej. Ból wciąż był, jednak już nie taki silny jak wcześniej. Spróbował wstać. W pierwszej chwili mu się to nie udało. Ból uginał pod nim kolana. Powoli podszedł na czworakach do pala podtrzymującego dach chaty i obejmując go powoli podnosił się go góry. Ból cały czas dawał znać o sobie, jednak zaciskał zęby i gdy czarne plamy sprzed oczy znikały znowu rozpoczynał swoją wędrówkę w górę. W końcu mu się to udało. Przez chwilę stał mocno obejmując słup i ciężko łapiąc powietrze. Kiedy oddech już się uspokoił, a serce przestało walić jak oszalałe, spróbował stanąć bez podpierania się. Zachwiał się Żeby nie upaść szybko złapał się słupa przez chwilę stał podpierając się. Po chwili spróbował znowu,. Tym razem udało mu się. Zrobił parę kroków. Zachwiał się, ale nie upadł. I chociaż ból rozszarpywał jego ciało, postawił parę kolejnych kroków, a potem jeszcze kilka. Zmęczony opadł na skórę, na której leżał. Ciężko łapał oddech. Kiedy w końcu się uspokoił, rozejrzał się w koło, ale nigdzie nie dostrzegł żadnego hunari, ani nawet hakiji. Owinął się więc w skórę, którą był przykryty i podniósłszy się ostrożnie wyjrzał z chaty. Na szczęście cała wioska spała. Powoli ruszył przed siebie. Wszystko go bolało, czuł jak rany zadane przez manaka pulsują, ale zacisnął tylko zęby i powoli szedł dalej. Kiedy w końcu dotarł do lasu oparł się o pierwsze z brzegu drzewo i łapczywie łapał oddech. Ruszył dalej. Ostrożnie stawiał stopu starając się nie zahaczyć o żaden korzeń czy kamień. Kiedy tylko mógł podpierał się o drzewo, albo przystawał żeby uspokoić oddech. Miał wrażenie, że minęła wieczność zanim dotarł do swojej jaskini. Niestety doszedł tylko do wygasłego ogniska, gdy ciało całkowicie odmówiło mu posłuszeństwa.
Kiedy odzyskał przytomność zauważył, że leży w jakiejś chacie. Co to za chata? Przecież był w swojej jaskini. Próbował się podnieść, ale tylko jęknął z bólu.
- Nie ruszaj się, inaczej znowu duch cię opuści - usłyszał nagle. Doskonale znał ten głos, jednak teraz brzmiał on zupełnie inaczej niż do tej pory. Zimno i bezbarwnie. Ostrożnie przekręcił się, żeby móc spojrzeć w stronę skąd on dobiegał i zobaczył Moeka siedzącego na ziemi i opierającego się o słup podpierający dach.
- Jak ja się tu znalazłem? - zapytał cicho.
- Przyniosłem cię.
- Dlaczego?
- Twoje rany jeszcze się nie zagoiły.
- Po co? I tak umrę. Swoją decyzją skazujesz mnie na powolną śmierć. Lepiej więc żebym umarł teraz.
- Dlaczego to zrobiłeś? Jesteś mężczyzną, powinieneś się zachowywać jak na wojownika przystało!
- Ty nic nie rozumiesz - szepnął Nava odwracając wzrok.- Ty jesteś wspaniałym wojownikiem i dobrym myśliwym. Silny, zwinny, odważny. Przynosisz wspaniałą zwierzynę. A ja? Nigdy nic mi się nie udawało, nawet złapać zająca, czy złowić głupią rybę. Lepiej mi wychodziło podpatrywanie kobiet w trakcie ich pracy. Mimo szczerych chęci nie mogłem być dumą ojca, tak jak ty. Co to za wojownik, który nie umie nawet zapolować?! - zapytał sarkastycznie odwracając głowę. Moek siedział z nieodgadnioną miną i słuchał uważnie. - Kiedy pozbawili mnie imienia i wyrzucili z plemienia bez jedzenia i wody, skazali mnie na powolną śmierć. Wtedy Alkan mnie uratował, dał mi jedzenie i miejsce do spania. W zamian za to miałem być jego kobietą. Niewielka cena za przetrwanie. I tak kobiece prace wychodziły mi lepiej niż bycie wojownikiem. Teraz ty robisz to samo co tamci. Lepiej więc żebym umarł od razu - powiedział i znowu odwrócił głowę w drugą stronę.
Moek nic nie powiedział. Nava słyszał tylko jak wojownik wstaje i wychodzi z chaty. Wtedy dał upust swojemu żalowi. Łzy popłynęły ciurkiem po policzkach. Płakał jeszcze długo zanim zmęczony w końcu zasnął. Nie wiedział, że gdy spał Moek przyszedł jeszcze raz do chaty i siedział w niej dość długo wpatrując się w zapłakaną twarz śpiącego.
Nava obudził się gdy nadszedł ranek. Podniósł się do pozycji stojącej, tak jak poprzednio podpierając się o słup i ruszył do wyjścia, jednak został zatrzymany przez rosłego wojownika.
- Wódz zabronił cię wypuszczać - powiedział groźnie wojownik.
Nava bez słowa wrócił na posłanie. A więc teraz jestem więźniem, pomyślał. Ostrożnie położył się. Nie minęła długa chwila, gdy przyszła Mukura z jedzeniem. Chciała nakarmić chłopaka, ale ten tylko odwrócił głowę w drugą stronę.
- Jak chcesz - powiedziała kobieta. - Zostawiam to tutaj, gdybyś jednak zmienił zdanie - i wyszła.
Nava zobaczył miskę z jedzeniem oraz drugą z wodą, stojące obok jego posłania. Odwrócił głowę w drugą stronę i zamknął oczy. Kiedy słońce zachodziło, w chacie pojawił się szaman, żeby zmienić opatrunki. Przez cały czas jego wizyty Nava milczał nie reagując w ogóle na to co szaman z nim robi. Kiedy następnego dnia Mukura przyniosła posiłek, znowu odmówił zjedzenia go. A kiedy próbowała z nim rozmawiać, milczał odwracając głowę. I tak było przez kilka następnych dni. Już drugiego dnia przestał odczuwać głód, więc odmawianie jedzenia nie stanowiło dla niego problemu, zresztą nawet jakby żołądek upominał się o swoje, to i tak nie byłby w stanie nic przełknąć. Ogromny żal przez cały czas ściskał jego gardło i wyciskał łzy z oczu. Któregoś dnia przyszedł do niego Moek.
- Mukura powiedziała, że odmawiasz jedzenia. - Nava milczał. - Kim dla ciebie jest właściwie Alkan?
Chłopak spojrzał zdziwiony na wojownika. Pytać o to w takim momencie??
- To nie ma teraz znaczenia - odparł cicho znowu odwracając głowę.
- Dla mnie ma. Próbuję cię zrozumieć.
- Po co? Przecież już zdecydowałeś o moim losie. - Moek nie odpowiedział. - Alkan był jedyną dobrą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała. Miły, delikatny, nigdy, nawet jednym słowem, czy spojrzeniem albo gestem, nie dał mi odczuć, że jestem czymś gorszym tylko dlatego, że nie jestem wojownikiem. Ale to już nie ma znaczenia - szepnął. - Alkan odszedł i już nie wróci. Nie zdążę mu powiedzieć jak bardzo go kocham, bo zginę, skazany przez ciebie na powolną śmierć z głodu - łzy popłynęły z jego oczu. Już nie dbał o to, że Moek na niego patrzy.
- Musisz jeść - powiedział wojownik klękając obok posłania. - Bo nie będziesz miał sił na rytuał przejścia.
Nava zdumiony popatrzył na wojownika.
- Ale przecież powiedziałeś…
- To prawda, powiedziałem, ale zmieniłem zdanie. Właściwie gdybyś przed chwilą powiedział zupełnie coś innego, to pewnie nie zmieniłbym swojej decyzji. Byłem zły, że tak nas wszystkich oszukałeś, ale kiedy powiedziałeś, że zależy ci na moim bracie… - zamilkł na chwilę, jakby szukał właściwych słów, żeby wyrazić to co czuje. - Tak jak kiedyś powiedziałeś, kocham go, mimo tego, co między nami zaszło. Wystarczająco wycierpiał, kiedy wódz wykluczył go z plemienia. Jeżeli jesteś w stanie dać mu szczęście, to nie mam wyjścia jak tylko zaakceptować to. Poza tym wcale nie jesteś takim złym wojownikiem. Udało ci się w pojedynkę zabić manaka.
- Gdyby nie był już ranny, to nic by z tego nie wyszło. Był osłabiony utratą krwi.
- Co nie zmienia faktu, że jednak sam go zabiłeś. Nawet ranne manaki są groźne i czasami potrzeba wielu wojowników, żeby powalić takie ogromne zwierze. Już samo to wystarczy żebyś przystąpił do Rytuału Przejścia.
Serce Navy zaczęło bić jak oszalałe.
- Ty mówisz poważnie? - Musiał się upewnić.
- Oczywiście. Dlatego musisz szybko odzyskać siły. A do tego musisz jeść - odparł i podniósł z ziemi miskę z jedzeniem. Wziął niewielką porcję jedzenia w palce i podsunął pod usta chłopaka. Ten odruchowo je otworzył. Tak był zszokowany tym co usłyszał, że dopiero po chwili dotarło do niego, że Moek karmi go niczym małe dziecko.
Zawstydzony zatrzymał jego rękę.
- Ja sam.
Moek bez słowa oddał mu miseczkę. Nava zjadł jeszcze kilka kęsów i odłożył miseczkę na bok.
- Już wystarczy.
Wojownik uśmiechnął się, po raz pierwszy od momentu tego wypadku.
- Rozumiem, że będziesz jadł? Czy może mam cię znowu karmić?
- Będę - Nava zaczerwienił się.
- To dobrze - zabrał miseczki i wyszedł.
Nava położył się. Był tak szczęśliwy, że nawet nie zwracał uwagi na pulsujące tępym bólem rany.




Przez następne dni Nava cierpliwie znosił wszystkie zabiegi szamana i zjadał wszystko to co mu przyniosła Mukura. Odkąd wódz plemienia zmienił swoje zdanie, ona też traktowała chłopaka zupełnie inaczej, tak samo jak dawniej, chociaż na początku nie mogła się przyzwyczaić.
- Cieszę się, że Moek zmienił zdanie - powiedziała któregoś razu.
- Myślałem, że mnie nie lubisz - Nava postanowił trochę podręczyć kobietę, za to w jaki sposób wcześniej się do niego odnosiła.
- Dlaczego tak uważasz?! - spytała oburzona.
- Po tym jak mnie traktowałaś…
- Nie miałam wyjścia! Ja naprawdę cię lubię, ale wódz zabronił nam jakichkolwiek kontaktów z tobą, z wyjątkiem tego co konieczne. Co miałam zrobić?!
- Nie mogłaś go przekonać, tak jak to zazwyczaj robiłaś z Tuanem?
- Łatwo ci mówić. Moek nie jest taki jak Tuan. Nigdy nie wpada w złość, wie czego chce, bardzo trudno go podejść… A tak w ogóle, to dlaczego to wszystko robiłeś? - W końcu wyszła z niej kobieca ciekawość.
- Moek ci nie powiedział? - zdumiał się.
- On nam nic nie mówi - Mukura naburmuszyła się.
Nava opowiedział kobiecie swoją historię.
- Biedactwo - Mukura przycisnęła chłopaka do piersi. - Tak potraktować kogoś tak słodkiego jak ty…
Próbując uwolnić się z objęć Nava zastanawiał się kiedy kobieta przestanie go traktować jak małą dziewczynkę. Przecież za kilka dni weźmie udział w rytuale przejścia. W pewnym momencie usłyszeli od strony wejścia chrząknięcie. Nava, który w końcu jakoś się uwolnił, bez większego uszczerbku na zdrowiu, biorąc pod uwagę wciąż niezagojone rany, spojrzał w tamtą stronę i zobaczył marszczącego groźnie brwi Moeka.
- To nie tak jak myślisz! - zaczął panikować odpychając od siebie kobietę.
- Ja nie myślę, ja widzę, że jedna z moich kobiet ma chyba zamiar znaleźć sobie innego wojownika.
- Ty głupi jesteś i tyle! - Mukura podskoczyła do Moeka i z buńczuczną miną, podpierając się pod boki, zaczęła mu wymyślać. - Co z ciebie za wódz, co? Chciałeś to biedactwo skazać na śmierć?! A poza tym dlaczego mi nic nie powiedziałeś?!
Moek cofał się z przerażeniem w oczach, aż w końcu oparł się o ścianę.
- Kobieto! Uspokój się wreszcie! - Wrzasnął nagle.
Nava przestraszony drgnął. Jeszcze nigdy nie słyszał żeby Moek podnosił na kogokolwiek głos.
- Widzisz co ja mam z tymi babami? - mruknął wojownik do chłopaka, a następnie odwrócił się do kobiety - Po pierwsze, to jestem wodzem plemienia i nie muszę nikomu z niczego się tłumaczyć, po drugie…
Nie zdążył dokończyć gdy Mukura gniewnie fuknęła, uniosła wysoko głowę i wyszła bez słowa.
- Chyba się na ciebie obraziła - bąknął niepewnie Nava.
- Pomyśl, że ja mam to codziennie - westchnął rozdzierająco Moek. Po krótkiej chwili milczenia zapytał: - Jak się dzisiaj czujesz?
- Dobrze, chociaż strasznie mi się nudzi. Przyzwyczaiłem się, że spędzałem czas robiąc ozdoby i teraz mi tego brakuje.
- Już niedługo wrócisz do siebie i będziesz mógł je znowu robić - Moek uśmiechnął się. - A najpierw chciałbym ci coś pokazać.
- Co takiego? - zainteresował się Nava.
- Chodź ze mną, to zobaczysz.
Nava wstał pomagając sobie wystruganym przez jednego z wojowników kawałkiem drzewa, który służył mu jak podpórka podczas chodzenia i wyszli z chaty.
Od momentu, gdy Moek zmienił swoje nastawienie do Navy, zniknął wojownik sprzed chaty i chłopak, jak tylko mu się polepszyło, mógł wychodzić na spacery. Za każdym razem towarzyszyła mu któraś z kobiet Moeka, na wypadek gdyby „nagle zasłabł, albo potrzebował pomocy”. Inne kobiety, zwłaszcza te wolne, kiedy dowiedziały się, że Nava to jednak chłopak, zaczęły się kręcić koło niego i też chciały mu „pomagać” podczas spacerów, ale pyskata Nabane skutecznie je do tego zniechęcała.
Powoli doszli do chaty Moeka, ale nie weszli do środka, tylko poszli na tyły. Tam Nava zobaczył dużą klatkę, a w środku młodego manaka.
- Jakim cudem udało wam się złapać młode? - zdumiał się Nava.
- To nie my. Ty.
- Ja?? - Spojrzał zdumiony na Moeka.
- Tak. W tamtym dole to była samica z młodym.
- Ale ja go nie widziałem.
- Bo krył się w najciemniejszym kącie. Jak już wyciągnęliśmy truchło jego matki, postanowiliśmy zabrać go ze sobą, żebyś zdecydował co chcesz z nim zrobić.
- Ja? Ale dlaczego ja? Przecież to wojownicy Taruri wykopali ten dół.
- Ale to ty zabiłeś samicę, więc jej młode należy do ciebie.
Nava podszedł do klatki, ale szybko cofnął się, gdy zwierzę warcząc groźnie rzuciło się w jego stronę. Gdyby Moek go nie podtrzymał, to pewnie by upadł.
- Uważaj, bo jeszcze nabawisz się nowych ran - zaśmiał się.
- Powinienem go zabić.
- Powinieneś.
- Ale on jest taki słodki… Jak myślisz, czy dałoby radę nauczyć go łagodności?
- Wiesz, to jest dzikie zwierzę… - odparł niepewnie wojownik.
- Ale jeszcze młode. Może jak będę się nim zajmował dostatecznie długo…
- Jak uważasz. Należy do ciebie, więc możesz z nim zrobić co chcesz. Chociaż osobiście wolałbym żebyś go zabił. Drapieżnik zawsze będzie drapieżnikiem, nawet jeżeli go uwiążesz. Któregoś dnia może obrócić się przeciwko tobie.
- Ja jednak zaryzykuję.
- Jak uważasz.
Wrócili do chaty.
Kilka dni później rany Navy zagoiły się całkowicie, zostawiając po sobie blizny.
Aż w końcu nadszedł ten, długo przez Navę wyczekiwany, dzień. Dzień, w którym miał przystąpić do Rytuału Przejścia. Tego dnia, z samego rana, przyszedł do niego wojownik, którego znal z widzenia i bez słowa zaprowadził go do Chaty Przygotowania. Było już tam kilku chłopców. Niektórzy przygotowywali swoją broń, inni upiększali swoje ciało malunkami. Nava poczuł się głupio. Nie miał własnej broni i nie lubił malować się. Właściwie, to nic nie miał, nawet hakiję dostał od Moeka. Niestety okazało się, że Momori musi ją przerobić, bo jest na niego za duża, tak, że mógłby się nią spokojnie owinąć dwa razy. Usiadł więc w kąciku i obserwował pozostałych. Na ich twarzach wypisane było całe ich podniecenie. Nava był przerażony. Poprzednim razem nawet nie mógł wejść do Chaty Przygotowań i teraz bał się, że znowu coś się stanie co uniemożliwi mu stanie się wojownikiem. Wolał więc siedzieć i nic nie robić. Zakładał, że jeżeli nic nie będzie robił, to nic złego się nie stanie.
- A ty się nie malujesz? - Jeden z chłopaków podszedł nagle do niego, jednak zanim zdążył odpowiedzieć, dołączył do nich inny chłopak i powiedział:
- Bumu. Zostaw to dziwadło.
- Jakiś problem, Dabu? - nagle usłyszeli groźny głos.
Intruzi odwrócili się i ujrzeli groźnie marszczącego brwi chłopaka. Navie przebiegło przez myśl, ze z tą miną jest bardzo podobny do Tuana. No tak! Przecież to średni syn Mukury, Rane.
- Więc?
- Ależ skąd - odparł pierwszy z chłopaków - Ja tylko…
- Zamknij się Bumu, lepiej stąd chodźmy - mruknął Dabu i pociągnął kolegę za rękę.
- Wszystko w porządku? - Rane kucnął przed Navą. Ten tylko pokiwał twierdząco głową. - Wszyscy w wiosce wiedzą o tobie i niestety nie wszyscy zgadzają się z decyzją wodza.
- Rozumiem ich - Nava podciągnął kolana pod brodę i oparł się na nich. - Sam nie wiem jak bym zareagował gdybym był na ich miejscu.
- Nie przejmuj się nimi. - Rane poklepał chłopaka pocieszająco po ramieniu. - Ja cię lubię.
- Naprawdę? - Nava uśmiechnął się lekko.
- Oczywiście. Chociaż muszę się przyzwyczaić, że nie jesteś kobietą. Ale to nic. No i jeszcze Mali.
- Co Mali? - zdumiał się Nava.
- Jest taki dumny z tego naszyjnika, który dla niego zrobiłeś, że broni cię jak lew przed innymi dzieciakami. Ostatnio matka musiała przeprowadzić z nim poważną rozmowę, bo rzucił się na chłopaka dwa razy od niego większego. Wprawdzie nieźle oberwał, ale przynajmniej wygrał. Od tamtego czasu w jego obecności żaden dzieciak nie odważy się mówić źle o tobie.
Nava roześmiał się.
- Nie wiedziałem, że on jest taki zadziorny. Będzie z niego niezły wojownik.
- Moek też tak uważa i już teraz uczy go wszystkiego co powinien umieć wojownik.
- Nie za wcześnie trochę?
- Ależ skąd! Mali bardzo to lubi, a Matka jest strasznie dumna z tego powodu.
- To dobrze.
- A tak przy okazji, dlaczego się nie malujesz?
- Wiesz, nawet jeżeli się pomaluję, to i tak nie będę wyglądał bardziej przerażająco czy męsko***.
- No to co z tego? Nawet jeżeli, t przynajmniej pokażesz wszystkim, że jesteś prawdziwym mężczyzną. To jak, pomóc ci?
- No dobrze - Nava zgodził się i już po chwili Rane malował na jego ciele różne wzorki.
Właśnie kończył, gdy do chaty wszedł jakiś wojownik i spytał:
- Jesteście gotowi?
- Cały czas! - odkrzyknęli chórem wszyscy chłopcy.
- W takim razie chodźcie - i wojownik wyszedł.
Przerażony Nava złapał Rane za rękę.
- C się stało? - zdziwił się tamten.
- Boję się - wyszeptał ze ściśniętym gardłem.
- Czego?
- Że coś się wydarzy i znowu nie będę mógł przystąpić do rytuału.
- Nie ma powodu - Rane uśmiechnął się ciepło. - W razie czego będę przy tobie. Lepiej już chodźmy.
I wyszli z chaty, szybko doganiając pozostałych.
Po krótkiej chwili dotarli przed chatę wodza i zostali ustawieni w szeregu na wprost siedzącego na wyciosanym z drewna i przykrytym skórami siedzisku, Moeka. Nava przyjrzał mu się uważnie. Miał na sobie ten sam odświętny strój co podczas pogrzebu poprzedniego wodza i tak samo poważną minę jak wtedy.
- Wodzu plemienia Taruri - odezwał się wojownik, który ich prowadził - ci chłopcy stają przed tobą, by udowodnić, iż są godni nosić miano wojownika.
- Więc niech tak uczynią - odparł wódz.
Z szeregu wystąpił pierwszy z chłopaków i twardym głosem powiedział:
- Ja, Kani z plemienia Taruri staję tu, by udowodnić mą siłę i zręczność. Niech moja maczeta użyta w walce będzie moim świadkiem.
- Niech tak będzie - odparł wódz i skinął ręką, na co z tłumu gapiów wyszedł rosły wojownik z dzidą w ręce.
I zaczęła się walka. Na początku Nava z przerażeniem pomyślał, że ten rosły wojownik szybko rozprawi się z chłopakiem, jednak już po chwili z niemym zachwytem patrzył jak ten zwinnie unika ciosów, jak porusza się niczym drapieżnik co chwila zadając ciosy.
- Wystarczy - powiedział w pewnej chwili wódz. Walczący zatrzymali się. - Udowodniłeś, że jesteś godzien tego, by nazywano cię wojownikiem. - W tym momencie z tłumu można było usłyszeć radosny krzyk. - Niech szaman dopełni rytuału.
Chłopak odłożył swoją broń na bok i poszedł do miejsca w którym na macie siedział szaman, a za nim kilku innych wojowników. Jeden z nich podał chłopakowi miseczkę z sumakiem i powiedział:
- Niech ten napój będzie symbolem tego iż od teraz możesz razem z innymi wojownikami bawić się i ucztować.
Chłopak wypił wszystko co było w miseczce. Drugi z wojowników podał mu spory kawałek surowego mięsa i powiedział:
- Niech to mięso będzie symbolem tego iż od teraz będziesz mężnie wszystko znosił.
Chłopak wziął mięso i wsadził je do ust. Chwilę mu to zajęło i z oczu popłynęły łzy, lecz nic nie powiedział, i w końcu połknął mięso w całości.
- Niech ten tatuaż - odezwał się w końcu szaman - będzie świadectwem tego iż od dzisiejszego dnia jesteś wojownikiem.
W tym momencie chłopak położył się na macie i szaman zaczął wykonywać tatuaż. Z tej odległości Nava nie mógł dostrzec za wiele, ale doskonale pamiętał jak bolało go, gdy szaman wykonywał mu tatuaż związku i odruchowo wzdrygnął się. Nie chcąc na to patrzeć odwrócił wzrok i uważnie obserwował kolejnego chłopaka, który również dawał pokaz swoich umiejętności podczas walki.
Ponieważ Nava stał na samym końcu szeregu, wiec mógł spokojnie obserwować wszystkich kandydatów na wojowników i im dłużej ich obserwował tym bardziej był przerażony.
- Hej, wszystko w porządku? - usłyszał nagle zaniepokojony głos stojącego obok niego Rane.
- To chyba był kiepski pomysł - jęknął.
- Dlaczego?
- Popatrz na nich wszystkich. Każdy z nich pokazuje jaki zręczny, silny i zwinny jest czy to podczas walki czy podczas polowania. A ja? Ja nic nie potrafię. Ja się tu nie nadaję.
- No co ty, nadajesz się. Na pewno jest coś czym możesz się pochwalić, żeby udowodnić swoją wartość.
- Ja…
W tym momencie przyszła kolej na Rane, więc niestety nie dowiedział się co Nava chciał powiedzieć.
A Nava uważnie obserwował jak Rane po mistrzowsku posługuje się łukiem trafiając w odległy cel i jak z kamienną twarzą przechodzi resztę rytuału.
W końcu przyszła kolej na Navę. Wystąpił parę kroków do przodu.
- Ja… - i zamilkł. Nie wiedział co powiedzieć, w ogóle się do tego nie przygotował. - Nie jestem silny, ani nie potrafię władać bronią…
- Wiec dlaczego stajesz tutaj żądając, by uznano cię za wojownika? - wódz brutalnie przerwał jego wywody.
Nava zdumiony spojrzał na Moeka. Przecież sam powiedział, że może przystąpić do rytuału! Wiec dlaczego teraz tak mówi?? Zupełnie go nie poznawał. Kamienna twarz, nie zdradzająca żadnych emocji, zupełnie inna od tej jaką widział na co dzień. Już otwierał usta by coś powiedzieć, gdy nagle usłyszał za plecami głos.
- Ja zaświadczam o jego prawie do nazywania go wojownikiem. - Odwrócił się i zobaczył idącego w jego stronę syna Mukury, Zazu.
- Jakim prawem tak młody wojownik jak ty wysuwa to żądanie? - wódz był bezlitosny.
- Ja zaświadczam o jego prawie do nazywania go wojownikiem - z tłumu wystąpił niemłody już wojownik.
- Ja zaświadczam o jego prawie do nazywania go wojownikiem - kolejny wojownik wystąpił z tłumu, a potem dołączyło do nich jeszcze trzech, powtarzając te same słowa. Nava zdumiał się, nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tymi wojownikami, więc dlaczego oni…
- Czym zaświadczacie? - zapytał wódz.
Wojownicy bez słowa weszli w tłum i po chwili wyszli z niego niosąc ogromną skórę manaka. Rozłożyli ją tuż pod stopami wodza, żeby wszyscy mogli zobaczyć jak ogromna jest. Potem jeden z nich wbił w ziemię obok nóż i powiedział:
- To jest nóż od którego zginęła ta bestia powalona ręką tego dziecka. Na naszych oczach
Przez tłum przeszedł szmer podziwu. Wódz popatrzył najpierw na skórę potem na Navę, a jego spojrzenie było twarde i obce. Chłopak czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Teraz ważą się jego losy. W końcu wódz odezwał się:
- Skoro pięciu najznamienitszych wojowników plemienia Taruri poświadcza prawo tego dziecka do nazywania go wojownikiem, ja jako wódz nie mogę tego nie przyjąć. Jednakże nie możesz być nazywany wojownikiem z plemienia Taruri gdyż nie należysz do plemienia. - W tym momencie cała euforia Navy po tym co przed chwilą usłyszał, zamieniła się w zdumienia pomieszane z żalem. - Dlatego też, zanim zostaniesz wojownikiem, musisz stać się pełnoprawnym członkiem plemienia Taruri.
Wódz wstał i podszedł do Navy. W tym momencie stanęli obok nich dwaj wojownicy z nożami w rękach. Moek bez słowa wziął jeden z nich i przeciął swoją prawą dłoń. Potem bez słowa uniósł ją na wysokość twarzy pokazując ranę Navie. Ten w pierwszej chwili nie wiedział co ma robić i wyczekująco patrzył na Moeka, ale ten milczał. Chłopak zaczął myśleć. Moek wziął nóż od jednego z wojowników, ale wojowników było dwóch i ten drugi cały czas trzymał nóż a ręce. Czyżby więc ten drugi nóż był przeznaczony dla niego? Nie będąc pewnym czy robi właściwie, wziął nóż i, tak samo jak wcześniej Moek, tak teraz on przeciął prawą dłoń i podniósł ją na wysokość oczu. Moek uśmiechnął się niezauważalnie i placem umaczanym we własnej krwi zaczął malować różne symbole na twarzy chłopaka.
- Niech ta krew będzie świadectwem twej przynależności do plemienia Taruri.
Potem upuścił parę kropel własnej krwi do miseczki podanej przez kolejnego wojownika, a kiedy spojrzał wyczekująco na Navę, ten zrozumiał, że musi zrobić to samo. Posłusznie przeniósł rękę nad miseczkę pozwalając kilku kroplom wpaść do znajdującego się w niej sumaku. Wojownik ostrożnie pokręcił miseczką, żeby wszystko wymieszało się i podał ją wodzowi. Ten wypił część jej zawartości i oddał ją wojownikowi, który następnie oddał ją Navie. Chłopak wypił resztę.
- Od dnia dzisiejszego należysz do plemienia Taruri. Niech wszyscy znają cię pod imieniem Hati, czyli „pogromca bestii”
- Przepraszam, ale czy mógłbym zachować swoje imię? - odezwał się cicho Nava. Moek spojrzał na niego zdumiony, a tłum zaszemrał zdumiony.
- Kiedy wojownik porzuca swoje plemię by stać się członkiem innego, musi przyjąć nowe imię, takie są zasady - powiedział wódz.
- To prawda, ale gdy wyrzucono mnie z plemienia, odebrano mi imię. To które teraz noszę zostało mi nadane przez wojownika plemienia Taruri i wiele dla mnie znaczy.
Moek przez chwilę patrzył uważnie na Navę, który nie spuszczał z niego wyczekującego wzroku.
- Jak brzmi twoje imię? - zapytał w końcu.
- Nava, „dziecko burzy”, gdyż narodziłem się na nowo w trakcie ogromnej burzy.
- Niestety zasady są jasne, wojownik musi przyjąć nowe imię. - Serce Navy zamarło. - Jednakże jako wódz plemienia zgadzam się żebyś nosił dwa imiona: Nava Hati. Oba z nich będą tak samo ważne. - Słysząc to Nava o mało nie rozpłakał się ze szczęścia, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili. - A teraz niech szaman zakończy Rytuał Przejścia.
Nava uśmiechając się podszedł do szamana. Szybko przełknął sumak, chociaż jego paskudny smak sprawił, że skrzywił się. Nawet surowe mięso udało mu się przełknąć bez problemu. W końcu przyszła kolej na tatuaż. Położył się i wbił wzrok w niebo. Czuł jak szaman rysuje na wpół spalonym kawałkiem drewna wzór na jego piersiach, a potem poczuł pierwsze bolesne ukłucie. Zacisnął mocno wargi, żeby tylko nie drgnąć. Przecież teraz będzie wojownikiem, nie noże okazywać swojej słabości, zwłaszcza przy czymś takim jak tatuaż.
- To są groty strzał - usłyszał głos szamana. - Skierowane w dół oznaczają iż przychodzisz w pokoju, jednak kiedy trzeba potrafisz walczyć. Te linie oznaczają, że jesteś spokojny i niczym rzeka, jednak gdy trzeba potrafisz być twardy. Te okręgi oznaczają iż zawsze walczysz o to co dla ciebie najważniejsze.
W końcu tatuowanie dobiegło końca, szaman przestał wbijać igły w jego ciało. Wziął z leżącej niedaleko miseczki jakiś czerwony proszek i wtarł dokładnie w rany. Nava drgnął czując ogromne pieczenie, jednak udało mu się wytrzymać do momentu aż szaman skończył. Ostrożnie wstał. Był tak skołowany tym co się właśnie wydarzyło, że nawet nie zauważył jak podbiegły do niego kobiety Moeka i zaczęły go ściskać.
- Ej, co wy robicie - jęknął kiedy w końcu oprzytomniał. - Jestem teraz wojownikiem, a wojownikowi nie wypada coś takiego. Poza tym pobrudzicie się moją krwią.
- Pozwól im ostatni raz - Nava zobaczył stojącego w pobliżu Rane, który uśmiechał się do niego. - Widzisz, niepotrzebnie się bałeś.
- Masz rację - Nava odwzajemnił uśmiech.
Ponieważ Nava było ostatnim, który miał przejść Rytuał przejścia, wiec wódz ogłosił czas na wielką ucztę, która będzie zwieńczeniem całego rytuału.
Wszyscy poszli na główny plac, gdzie już paliło się ogromne ognisko, a obok niego stali wojownicy z instrumentami. W pewnym oddaleniu od ognia leżało porozkładane na liściach nerkowca jedzenie. Rozpoczęła się zabawa, która trwała aż do rana. I nawet Nava, który był tak szczęśliwy, że zupełnie nie zwracał uwagi na ból ani na cieknącą z ran na piersiach krew, bawił się aż do wieczora. W końcu jednak całe napięcie jakie towarzyszyło mu przez cały dzień zeszło z niego i nagle poczuł się bardzo zmęczony i strasznie senny. Właśnie zastanawiał się jakby tu zniknąć nie zwracając na siebie uwagi, gdy nagle usłyszał:
- Dobrze się czujesz?
Odwrócił się i zobaczył zatroskaną twarz Moeka. Już nie wyglądał tak surowo jak wcześniej, teraz był tym samym Moekiem, którego Nava znał.
- Nie bardzo. Chyba za dużo krwi ze mnie uszło.
- W takim razie chodź - skinął głową w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Tak po prostu? - zdumiał się. Przecież tradycją było, że ci którzy przeszli rytuał bawili się aż do samego końca. - Co inni na to powiedzą?
- A co maja powiedzieć? Przecież jestem wodzem, nie?
- No tak - Nava uśmiechnął się i posłusznie ruszył za Moekiem.
Przeszli nad rzekę. Zdumiony chłopak zobaczył leżącą pod jednym z drzew skórę. Moek usiadł obok niej i powiedział:
- Myślę, że tu ci będzie całkiem wygodnie.
- Ale skąd ta skóra się tu wzięła??
- Przyniosłem ją dla ciebie.
- Dla mnie?? Dlaczego? I skąd widziałeś…
- Przecież obiecałem ci, że będę się tobą opiekował tak długo aż będzie trzeba. Widziałem, że jesteś coraz bardziej zmęczony i już długo nie wytrzymasz. Nie dałbyś rady dojść do tej swojej jaskini, więc stwierdziłem, że to będzie najlepsze wyjście.
- Dziękuję - Nava uśmiechnął się ciepło i położył na skórze. Chwilę potem już spał.
Moek uśmiechnął się ciepło i pogłaskał chłopaka po głowie.
- Wiele dzisiaj się wydarzyło. Ciekawe co Alkan na to wszystko powie.
Następnego dnia Nava obudził się wypoczęty i zadowolony. Moeka nie było przy nim, ale nie przejął się tym specjalnie. Podszedł do rzeki i pochyliwszy się nad wodą wpatrywał się w tatuaż. Skóra wokół niego była wciąż zaczerwieniona i opuchnięta i bolała przy każdym ruchu, ale to nie miało dla niego znaczenia. Liczył się fakt, że teraz był wojownikiem.
Nagle żołądek dał znać o sobie, więc podniósł się, chociaż zrobił to niechętnie, złożył skórę i poszedł w stronę chaty Moeka. Już z daleka widział krzątające się kobiety.
- No, w końcu się pojawiłeś - burknęła Mukura. - Nieźle wczoraj zabalowałeś.
- Ja… - chciał coś powiedzieć, ale ubiegł go Zazu.
- Dajcie mu spokój - objął chłopaka ramieniem. - Prawdziwy wojownik bawi się do upadłego, prawda? - spojrzał w bok.
Nava pobiegł wzrokiem w tym samym kierunku i zobaczył ledwo trzymającego się na nogach Rane.
- Acha - odparł zapytany ziewając potężnie. - Jak się bawić to na całego.
- Ty tu najmniej powinieneś się odzywać - burknęła Nabane. - Żeby tak się spić…
Nava spojrzał zdziwiony to na jednego chłopaka to na drugiego.
- Pokonał największego pijaka w naszej wiosce - Zazu roześmiał się. - Tamten już smacznie chrapał, gdy Rane opróżniał kolejny worek sumaku.
- No przecież jakoś musiałem nadrobić te osiemnaście lat niepicia - burknął zawstydzony Rane.
W tym momencie nadszedł Moek i wszyscy usiedli do porannego posiłku. Nava w pierwszej chwili usiadł razem z kobietami, ale został zbesztany przez Momori i szybko przeniósł się tam, gdzie jedli wojownicy. Po skończonym posiłku postanowił wrócić do jaskini. Zbyt dużo czasu spędził w wiosce i bał się, że w jaskini mógł zadomowić się jakiś dziki zwierz. Ruszył wiec szybko do siebie, a wraz z nim wojownicy, którzy nieśli klatkę z młodym manakiem i skórę jego matki oraz Moek, który znowu coś mamrotał o „marudzących babach”. Na szczęście tylko Nava go słyszał. Kiedy dotarli na miejsce okazał się iż w pobliżu nie ma żadnego niebezpiecznego drapieżnika, a wszystko leży tam gdzie leżało.
Kolejne dni mijały spokojnie. Nava robił ozdoby i od czasu do czasu próbował coś upolować, ale zazwyczaj kończyło się tym iż któraś z kobiet Moeka musiała przychodzić i go pielęgnować, bo akurat nie mógł chodzić, albo ruszać ręką, bo tak bardzo był poraniony. W międzyczasie próbował oswoić manaka. Na początku nie było to proste, bo zwierzę chociaż młode, to jednak już było groźne i pokazywało kły za każdym razem gdy Nava do niego podchodził, żeby go nakarmić. Chociaż wiedział, że manak nie uwolni się z klatki to jednak za każdym razem stawał w pewnym oddaleniu i rzucał mu mięso. Aż przyszedł ten dzień kiedy manak zjadł mięso prosto z ręki. Jakiś czas potem polizał Navę po ręce, a kiedy w końcu dął się pogłaskać, chłopak wiedział, że w końcu udało mu się ugłaskać tą bestie. Wtedy wypuścił manaka z klatki. Zwierzę, widząc, że jest wolę, rzuciło się przed siebie i chwilę potem zniknęło wśród drzew. Zaskoczony Nava patrzył zdumiony tam, gdzie jeszcze przed chwilą widać było zwierzaka. Już myślał, że bestia uciekła na dobre, gdy nagle pojawiła się wśród drzew, a chwilę potem pochylała się nad Navą wylizując mu twarz.
- Widzę, że w końcu ci się udało go poskromić - usłyszał nagle glos Moeka. - Wychodzi na to, że nadałem ci trafne imię. Ty faktycznie jesteś pogromcą bestii.
- Na to wychodzi - Nava zaśmiał się. - Coś potrzebujesz? - spytał kiedy w końcu udało mu się uwolnić od manaka, który pobiegł w sobie tylko znanym kierunku.
- A jak myślisz? - mruknął wojownik. - Baby mi znowu spokoju nie dają. Chciałem przenocować u ciebie.
- Nie ma problemu. Miejsce w jaskini masz, możesz przychodzić kiedy tylko chcesz, nawet jak mnie nie ma.
Od dnia Rytuału Przejścia Moek dosyć często nocował u Navy. A ponieważ Nava już był wojownikiem, więc Moek mógł spokojnie wchodzić do jego jaskini****. Dlatego też Nava przyszykował mu w jaskini miejsce z miękką skórą na której Moek mógł spać z każdym razem kiedy przyszedł.
Dni mijały. Nava starał się nauczyć polowania, co w ogóle mu nie wychodziło, manak, którego chłopak nazwał Kuma, rósł i coraz częściej znikał w sobie tylko znanych miejscach, a Moek odwiedzał Navę przynosząc mu jedzenie i dość często nocując u niego.
Któregoś dnia Navę obudził hałas dobiegający sprzed wejścia do jaskini. Wstał i przecierając zmęczone oczy wyszedł.
- Co się stało Kuma?
Kiedy w końcu odpędził resztki snu zobaczył coś, co sprawiło że serce zaczęło mu mocniej bić. Tuż przed wejściem do jaskini prężył się do skoku ogromny już manak, a naprzeciw niego stał z dzidą w ręce Alkan.
- Kuma, leżeć! - krzyknął przestraszony. Manak posłusznie położył się na ziemi lecz uważnie obserwował Alkana, gotów w każdej chwili rzucić się na intruza. - Alkan?



KONIEC



SŁOWNIK


*** młodzi chłopcy mający przystąpić do Rytuału Przejścia malują swe ciała żeby pokazać potencjalnym wrogom, że mogą też być groźni oraz żeby uwidocznić mięśnie, co ma być symbolem ich przyszłej siły
****Chodzi o wspomniany wcześniej zwyczaj, że wojownik nie może wchodzić do chaty innego wojownika, kiedy jej właściciela nie ma w pobliżu, no chyba, że właściciel odda mu część swojej chaty w postaci miejsca na którym tamten będzie mógł zawsze spać