Wojownik 2 6
Dodane przez Aquarius dnia Sierpnia 14 2011 12:39:14
Któregoś dnia siedział i robił ozdoby z ostatnich kości jakie mu zostały, gdy nagle zobaczył jak z lasu wychodzi Mukura. Przeraził się. Nie był pewien jak kobieta się zachowa. Czekając aż podejdzie bliżej, odłożył na bok ozdobę, którą właśnie wykonywał i wstał, żeby, w razie konieczności, zdążyć uciec.
- Witaj - powiedziała kobieta kiedy już podeszła i stanęła w pewnej odległości.
- Witaj - odparł Nava niepewnym głosem.
- Wiesz... trochę się ostatnio wydarzyło...
- To prawda - chłopak przez cały czas patrzył podejrzliwie na kobietę, a jego serce waliło jak oszalałe.
- Nie przychodziłaś do wioski...
- Stwierdziłam, że to nie byłby zbyt dobry pomysł.
- Może masz rację...
Zapadła niezręczna cisza. Mukura uciekała wzrokiem gdzieś w bok.
- Mam nadzieję, ze nie masz do nas żalu - odezwała się w końcu kobieta.
- Ja? O co? - Zdumiał się.
- To co zrobił Tuan...
- To nie wasza wina - odparł szybko. - Poza tym sądziłam, że prędzej ty, Nabane i Momori będziecie na mnie wściekłe.
- Niby dlaczego? - Tym razem to Mukura się zdziwiła i w końcu spojrzała na Navę.
- Że go sprowokowałam.
- Ależ skąd! Nigdy bym cię o to nie posądzała!
- A Nabane i Momori?
- One nie znały Tuana tak dobrze jak ja. On zawsze miał gwałtowny charakter. Kiedy zostałam jego kobietą trochę złagodniał, ale to była tylko kwestia czasu, kiedy znowu wybuchnie. Starałam się go zawsze jakoś łagodzić, czasami nawet pozwalałam sobie na ostrzejsze słowa. Miałam nadzieję, że to wystarczy. Niestety przeliczyłam się. Nie sądziłam tylko, że to się zakończy właśnie tak - westchnęła. - Przepraszam. Za Tuana.
- Nie musisz przepraszać - Nava podszedł bliżej. - Przecież to nie twoja wina.
Mukura uśmiechnęła się niepewnie.
- Dziękuję. Wiesz, może jeszcze przez jakiś czas nie przychodź do wioski... Za parę dni Nabane i Momori powinny ochłonąć.
- Rozumiem.
Mukura bez słowa odwróciła się i odeszła. Kiedy już całkiem znikła Nava odetchnął z ulga i usiadł przy ognisku. Próbował wrócić do przerwanej pracy, lecz ręce zbyt mu się trzęsły. Odłożył niedokończony naszyjnik i objąwszy kolana rękami zapatrzył się w ognisko. Ale się porobiło. I co on ma teraz robić? Siedział tak wpatrując się smętnie w ognisko dopóki nie zapadł wieczór. Wtedy zagasił ognisko i poszedł spać. Następnego dnia, po porannym posiłku wziął się za porządki w jaskini i wokół niej. Kiedy już skończył szybko obmył się w jeziorku z potu i kurzu i poszedł do lasu. Parę dni temu zbierając owoce zapuścił się trochę głębiej w las niż miał to w zwyczaju. Trafił wtedy na niewielką polanę na której rosło dzikie zboże. Już wtedy wyglądało jakby niedługo było gotowe do zebrania. Trochę mu zajęło zanim dotarł na miejsce. W pewnym momencie nawet pomyślał, że się zgubił, albo źle zapamiętał kierunek. Na szczęście w końcu udało mu się dotrzeć. Sprawdził kłosy i uśmiechnął się. Rozsypywały się przy mocniejszym dotknięciu, a to znaczyło, ze już są dobre do zebrania. Możliwie jak najostrożniej pościnał kłosy i zebrał je na przyniesionej skórze, chociaż i tak niektóre ziarna pospadały na ziemię. Ale nie przejął się tym zbytnio. Jeżeli dobrze pójdzie to w przyszłym roku znowu tu wyrośnie zboże. Do tej pory kobiety Tuana dawały mu mąkę, teraz sam będzie mógł sobie ją zrobić. Chociaż cieszył się z tego, że kobiety dają mu tyle różnorodnego jedzenia, jednak mimo wszystko nie chciał ich tak wykorzystywać. Jeżeli chce być dobrą kobietą dla Alkana, to sam musi zadbać o różnorodność jego posiłków. Zboże to całkiem dobry początek. Jest łatwe w uprawie i bardzo urodzajne, więc nie powinien mieć z nim problemów. Z tego co dzisiaj zebrał trochę zmieli na mąkę, a resztę schowa do przyszłego roku i spróbuje posadzić, żeby było jeszcze więcej.
Kiedy już dochodził do jaskini zobaczył jakąś postać kręcącą się przy wygasłym ognisku. Przystanął przestraszony, jednak szybko odetchnął z ulgą gdy usłyszał jak postać woła go. Poznał głos Moeka.
- Witaj - powiedział, kiedy już doszedł na miejsce.
- No wiesz, nie powinnaś mnie tak straszyć - wojownik spojrzał z wyrzutem na chłopaka. - Myślałem, że coś ci się stało. Nie powinnaś się tak oddalać.
- Wybacz. Nie sądziłam, że dzisiaj przyjdziesz. Znalazłam w lesie dzikie zboże i poszłam je zerwać - na dowód, że mówi prawdę, pokazał wojownikowi zawartość niesionej przez siebie skóry.
- Przyniosłem ci trochę mięsa. Mam nadzieję, ze wystarczy ci go na jakiś czas.
Dopiero teraz Nava zauważył leżącą w pobliżu panterę ognistą. Wyjątkowo ogromną panterę.
- O rany! - Zdumiony Nava aż upuścił niesiony tobołek i podbiegł do martwego zwierzęcia. - Ale wielka! I to wszystko dla mnie?!
- Oczywiście - Moek roześmiał się widząc zdumioną minę chłopca.
Nava kucał obok zwierzyny i wodząc ręką po futrze mamrotał do siebie:
- Takie piękne futro, aż szkoda je niszczyć. Ale z drugiej strony, mógłbym zrobić z niej więcej ozdób, które mógłbym sprzedać drożej. Wtedy szybciej uzbierałbym kali na kupno krowy. A te kły... Będzie z nich wspaniały naszyjnik.
Jeszcze przez chwilę Nava mamrotał do siebie obmacując padlinę. W końcu, z wielkim trudem, oderwał się od niej i spojrzał na wojownika.
- Moek, nie wiedziałam, że jesteś takim dobrym myśliwym - a widząc zdumione spojrzenie wojownika dodał szybko: - ale i tak Alkan jest najlepszy.
Moek roześmiał się.
- Ale skoro to wszystko dla mnie, to gdzie jest zwierzyna, która mam przygotować dla ciebie? - Spytał chłopak.
- Nie musisz. Moje kobiety teraz to robią.
- Twoje kobiety?? - Zdumiał się.
- Kobiety Tuana zostały teraz moimi - Moek pokazał tatuaż związku widniejący na jego ramieniu.
- To znaczy, że już nie będziesz mi przynosił ptaszków piri? - Nava posmutniał.
- Dlaczego? Będę ci przynosił, chociaż nie tak często jak do tej pory.
- To pewnie też już nie będziesz przychodził do mnie tak często?
- No wiesz, muszę jednak dbać o moje kobiety i co jakiś czas zajmować się nimi, a nie tylko przynosić im zwierzynę.
- Szkoda - westchnął Nava, a widząc zmarszczone brwi wojownika dodał szybko: - to nie tak, że coś od ciebie chcę... to znaczy chcę, bo przecież sama nie potrafię, ale to tylko ptaszki piri i inne zwierzęta. Ja naprawdę nie mam nic innego na myśli - plątał się coraz bardziej. - Ja kocham Alkana! - W końcu wybuchnął. - Ale nie chcę żyć tu całkiem sama, a nie mogę iść do wioski, bo Mukura powiedziała, że wprawdzie się na mnie nie gniewa, ale lepiej żebym jeszcze nie przychodziła, bo Nabane i Momori mogą mi coś zrobić. A jak ty przestaniesz przychodzić, to nie będę miała nawet z kim porozmawiać!
Moek roześmiał się słysząc to chaotyczne wyjaśnienie.
- Nie bój się. Przecież obiecałem ci, że będę dbał o ciebie dopóki Alkan nie wróci. Będę przychodził, ale już nie tak często jak wcześniej. A co do Nabane i Momori, to w końcu im przejdzie i będziesz znowu mogła przychodzić do wioski
- To dobrze - Nava odetchnął z ulgą.
- Poradzisz sobie z panterą?
- Oczywiście.
- W takim razie ja już pójdę.
Moek odszedł, a Nava wziął się za oprawianie zwierzyny. I znowu powiększy się ilość zapasów. Ale to nic, skoro Moek powiedział, ze nie będzie mógł przychodzić już tak często jak kiedyś, to dobrze będzie mieć więcej zapasów. Szybko uporał się z oddzieleniem skóry od mięsa. Kiedy odpowiednio spreparowana skóra suszyła się na słońcu wziął się szybko za resztę mięsa. Najpierw przygotował sobie posiłek, żeby przynajmniej jeden był ze świeżego mięsa, a potem zabrał się za oddzielanie mięsa od kości. Ponieważ pantera była wyjątkowo duża, więc musiał to robić po kawałku. Kiedy pierwsza partia mięsa owinięta w liście nabierała smaku zasypana w popiele Nava poszedł do lasu Po liście mururi. Będzie ich potrzebował całkiem sporo. Jeszcze kilka razy chodził tam i z powrotem do lasu znosząc liście. Kiedy już doszedł do wniosku, że wystarczy, okazało się, że mięso zasypane w popiele jest już gotowe. Wsadził do popiołu następną porcję mięsa owiniętą w liście palmowca i wziął się za resztę. Starał się tak rozłożyć pracę, żeby nie musiał siedzieć bezczynnie. W czasie kiedy jedna porcja mięsa dochodziła do siebie brał się za przygotowywanie kolejnej, potem za zboże, a na koniec za oczyszczanie kości, które mogły by się przydać do robienia ozdób. Dzięki temu, kiedy nadszedł wieczór, jedynym śladem, jaki został po panterze, były kości, które czekały na spalenie. Ale to odłożył na następny dzień. Kilka następnych dni minęło w miarę spokojnie. Moek, tak jak obiecał, przynosił zwierzynę, a Nava robił z niego zapasy i kolejne ozdoby.
Któregoś dnia chłopak zdziwił się widząc Moeka i trzech obcych wojowników. Serce Navy zabiło gwałtowniej a robiony właśnie naszyjnik wypadł z rąk. Miał wrażenie jakby czas się cofnął do momentu gdy któregoś dnia Alkan wrócił z polowania prowadząc ze sobą Tuana. Teraz działo się to samo! Z trudem powstrzymując łzy czekał aż wojownicy podejdą bliżej. Serce waliło mu jak oszalałe, a w gardle rosła coraz większa gula.
- Navati, ci wojownicy słyszeli od swoich kobiet o robionych przez ciebie ozdobach i chcieli się dowiedzieć czy masz jeszcze jakieś - powiedział Moek, kiedy w końcu wszyscy podeszli.
- Słucham? - Chłopak był w szoku. A więc to chodzi tylko o ozdoby! Z ulgi o mało nie popłakał się.
- Ci wojownicy chcieli by kupić od ciebie jakieś ozdoby, jeżeli coś jeszcze masz - cierpliwie powtórzył Moek.
- A tak, moment - pobiegł do jaskini i szybko zgarnął na pierwszą lepszą skórę wszystkie naszyjniki i inne ozdoby przeznaczone dla wojowników, które zdarzył zrobić przez te ostatnie kilka dni. Wyszedł przed jaskinię i rozłożył skórę - Niestety na razie zdążyłam zrobić tylko tyle. Ale mam nadzieję, że coś wam się spodoba.
Wojownicy w milczeniu oglądali naszyjniki. W końcu wybrali i po krótkim targu odeszli zostawiając Navę uboższego w trzy naszyjniki, dwie bransoletki na rękę i cztery bransoletki na nogę, a za to bogatszego o kolejne kali.
- No proszę, nie sądziłem, że staniesz się taka popularna - powiedział Moek z uznaniem, kiedy już wojownicy zniknęli całkiem za horyzontem.
- Ja też - odparł wciąż jeszcze zdumiony Nava. Nie sądził, że wojownicy kupią aż tyle ozdób.
- A przy okazji, Momori ostatnio nawrzeszczała na mnie, że w ogóle się tobą nie interesuję.
- Jak to? - Zdziwił się. - Przecież przynosisz mi mięso.
- No tak, ale w ogóle nie przyprowadzam cię do wioski.
- Czy to znaczy, że już nie mają do mnie żalu? - W jego głosie można było usłyszeć nadzieję.
- Na to wychodzi - westchnął wojownik. - Więc może byś przyszła do wioski? Wystarczy, że Momori mi marudzi, nie chcę żeby jeszcze dołączyła się do niej Nabane, która już na mnie krzywo patrzy.
Nava roześmiał się.
- Dają ci te twoje kobiety w kość.
- A żebyś wiedziała. To dopiero kilka dni, a ja już mam ich dość. Mogę dzisiaj spać u ciebie?
- A co na to powiedzą twoje kobiety? Nie chcę żeby znowu się na mnie obraziły.
- Ależ skąd! Powiem im, że musiałem zostać na noc, bo jakieś dzikie zwierze kręciło się w pobliżu. Na pewno nie będą marudzić.
- Skoro tak to cieszę się. - Nava uśmiechnął się szczęśliwy, że wszystko dobrze się ułożyło. - Jadłeś już? Czy mam ci coś zrobić?
- Jeszcze nie jadłem. Ledwo wróciłem z polowania, a Mukura powiedziała mi o tych wojownikach, wiec ich szybko przyprowadziłem.
- W takim razie idź się odśwież w jeziorku, a ja coś przygotuję.
Po skończonym posiłku Nava wziął się zarobienie ozdób, a Moek za czyszczenie swojej broni. Siedzieli w milczeniu zajęci każdy swoją sprawą, ale mimo to Nava cieszył się, że nie jest sam.
- Moek...
- Tak?
- Nie brakuje ci go?
Chociaż Nava nie sprecyzował, o co mu chodzi, to jednak Moek dobrze wiedział.
- Nie.
- Jak to? Przecież to twój brat - chłopak spojrzał zdumiony na wojownika.
- Musisz pamiętać o jednej rzeczy: my, wojownicy, nie jesteśmy tak sentymentalni jak kobiety. To prawda, że Alkan jest moim bratem i jestem z tego dumny, bo jest wspaniałym wojownikiem. Ale zarówno ja, jak i on jesteśmy wojownikami, nie mamy czasu na coś takiego jak sentymenty. Poza tym on ma swoje życie, a ja swoje. Jeżeli będzie potrzebował mojej pomocy to mu pomogę, tak samo jak każdemu innemu wojownikowi w naszej wiosce.
- To trochę okrutne.
- My tak nie uważamy. To naturalna kolej rzeczy. Kiedy wojownik jest młody i niedoświadczony pozostaje pod opieką matki, ale po przejściu rytuału staje się wojownikiem. Wtedy musi się pozbyć tych wszystkich sentymentalnych uczuć, które mogą mu być tylko przeszkodą. Wojownik musi być twardy i silny żeby był w stanie sprawnie polować i zapewnić byt całej swojej rodzinie.
- A mnie go brakuje - szepnął Nava. - Wprawdzie Mukura mówiła, że on zawsze dotrzymuje obietnic i że kiedyś wróci, jednak mimo to boję się, że gdzieś tam, gdziekolwiek jest, coś mu się stało i może już nigdy nie móc wrócić do mnie. Co ja wtedy zrobię bez niego? Tak bardzo go kocham. - Jego oczy zaszkliły się niebezpiecznie.
- Wtedy będę się opiekował tobą aż do śmierci.
- To wcale nie jest śmieszne - już nie mógł powstrzymać łez.
- Bo to nie miało być śmieszne - odparł cicho wojownik i objął Navę. - Chciałem tylko powiedzieć, że będę się tobą opiekował tak długo jak trzeba, bez względu na wszystko.
- Dziękuję - wyszeptał Nava. - Wiesz, chyba pójdę już spać.
- Jak uważasz.
Nava bez słowa poszedł do jaskini i wrócił ze skórami dla Moeka.
- Navati...- odezwał się wojownik, kiedy chłopak był już prawie w jaskini
- Tak?
- Jesteś dobrą kobietą. Dobrze gotujesz, nie odzywasz się gdy nie musisz. Alkan musi wrócić, inaczej byłby głupcem.
Nava uśmiechnął się na tą pochwałę i zniknął w jaskini.
Rano szybko zjedli posiłek i wspólnie udali się do wioski. Jeszcze zanim zobaczyli pierwsze chaty usłyszeli dudniący głos wuwuli.
- Coś musiało się stać - mruknął Moek przystając na chwilę.
- Dlaczego tak uważasz?
- Słychać wuwuli. Z tego co wiem to na dzisiaj nie był przewidziany żaden rytuał związku ani nic podobnego żeby używano wuwuli. Więc jedyne wyjaśnienie to to, że stało się coś poważnego.
Jakby na potwierdzenie jego słów, chwilę o tym jak doszli do pierwszej chaty, podbiegł do nich jakiś wojownik i powiedział do Moeka.
- W końcu jesteś.
- No jestem i co z tego? Coś się stało?
- Wódz nie żyje.
- Jak to? - Zdumiał się Moek. - Co się stało?
- Nie wiadomo. Umarł we śnie. Właśnie trwają przygotowania do Rytuału Pochówku. Musisz się przygotować.
Moek bez słowa odszedł z obcym wojownikiem. Nava przez chwilę stał jak skamieniały, w końcu niepewnie ruszył się i poszedł w stronę chaty Tuana. Kiedy doszedł na miejsce zobaczył wszystkie kobiety siedzące przed chatą. Co dziwne, nie robiły zupełnie nic.
- Witajcie - odezwał się niepewnie.
- Navati! - Momori podbiegła do niego. Odruchowo cofnął się parę kroków, bojąc się tego, co kobieta może mu zrobić. Nie stety nie zdążył zrobić nic więcej. Momori objęła go mocno i ścisnęła. - Wiesz, jak się za tobą stęskniłam?! Czemu nie przychodziłaś?!
Nava zdumiony nie wiedział co powiedzieć. Myślał, że w najlepszym wypadku kobieta nie będzie się odzywać do niego, jeżeli nie będzie próbowała mu co najmniej oczu wydrapać, a tu nagle rzuca mu się na szyję jakby nie widziały się co najmniej przez lata.
- No wiesz, nie byłam pewna czy mogę - odparł niepewnie próbując uwolnić się z uścisku.
- Ale dlaczego?
- Po tym co zaszło...
- Och, - Momori machnęła ręką - to było dawno temu.
Nava popatrzył na nią dziwnie. Przecież to wydarzyło się nie tak dawno, powinna jeszcze opłakiwać Tuana. Wiec skąd ta wesołość?
Kobieta, jakby czytała w myślach Navy, odparła:
- Wiesz dlaczego jestem taka szczęśliwa?
- No?
- W końcu dam Tuanowi syna!
- Ale przecież Tuan nie żyje, a ty jesteś teraz kobietą Moeka - powiedział niepewnie Nava.
- Ale dziecko jest Tuana. A szaman powiedział, że to na pewno będzie chłopiec! Rozmawiał z duchami przodków i one mu powiedziały, że chłopiec będzie wielkim wojownikiem!
- No to gratuluję - chłopak uśmiechnął się i uściskał Momori. - A przy okazji, ledwo przyszłam a dowiedziałam się, że wódz umarł.
- To prawda - do rozmawiających podeszła Mukura. - Jeszcze wczoraj czuł się dobrze, oczywiście jak na stan w jakim się znajdował, a dzisiaj rano kobiety nie mogły go obudzić. Okazało się, że życie uszło z niego we śnie.
- I co teraz?
- W południe odbędzie się rytuał pochówku - odparła Mukura.
- A nowym wodzem zostanie Moek - wtrąciła, niby mimochodem, Nabane, chociaż widać było jak dumna jest z tego faktu.
- Poważnie? - Zdumiał się Nava.
- Oczywiście. Wszak jest jedynym synem wodza - odparła Mukura.
- Ale przecież Alkan tez jest synem wodza.
- Po tamtym incydencie wódz wykluczył Alkana z naszej społeczności i przestał go uważać za swojego syna, więc został tylko Moek.\- Trochę to okrutne - szepnął Nava czując jak coś ściska mu gardło.
- Ale takie jest prawo. Decyzja wodza jest niepodważalna. Ale nie martw się - Mukura objęła chłopaka ramieniem - Teraz będziemy mieli nowego wodza, więc wszystko jest możliwe. Może Alkan będzie mógł wrócić do wioski.
Nava nie był pewny czy chciałby żeby Alkan wracał do wioski, ale zależało mu na tym żeby pogodził się z Moekiem.
Czas jaki został do Rytuału Pochówku spędził Nava rozmawiając z kobietami przy wygasłym ognisku. W końcu, niedługo po tym jak skończyli popołudniowy posiłek, w końcu umilkł dźwięk wuwuli. To oznaczał, że czas rozpocząć rytuał. Kobiety bez słowa wstały i ruszyły przed siebie, a za nimi, również w ciszy, Nava. Doszli do okazałej chaty, przed którą już stała część mieszkańców wioski, a inni jeszcze się schodzili. Nava stanął tak żeby widzieć wejście do chaty. Tuż przed wejściem stały zawodzące kobiety. Były to wioskowe płaczki, które brały udział w każdym rytuale pochówku. Jeżeli wojownik nie był należycie opłakiwany oznaczało to iż nie był dobrym wojownikiem i Bóg życia mógłby go nie przyjąć. Dlatego też żeby zapewnić zmarłemu należyte możliwość wejścia w zaświaty, rodzina wynajmowała kobiety, których głośnie lamenty mu to zapewniały. W pewnym momencie z chaty wyszedł Zubu i odchylił tkaninę zasłaniającą wejście do chaty, żeby umożliwić wyjście orszakowi pogrzebowemu. Chwilę po nim z chaty wyszli ubrani odświętnie wojownicy niosący splecione z gałęzi nosze przykryte skórą, a na nich ubrane w odświętny strój ciało wodza. Mieszkańcy wioski rozstąpili się. Wojownicy ruszyli bez słowa przed siebie. W następnej kolejności powinny iść płaczki, za nimi synowie zmarłego, dalej wszystkie jego kobiety i na końcu pozostali mieszkańcy wioski. Jednak tym razem Nava ze zdumieniem stwierdził, iż tuż za zmarłym szła ubrana w różnobarwne hunari starsza kobieta, dopiero za nią reszta. Nava zauważył, że twarz kobiety jest czerwona i napuchnięta, prawdopodobnie od ciągłego płaczu.
Orszak szedł jakiś czas, aż doszli do miejsca z którego chaty wydawały się Male niczym mrówki w mrowisku. Miejsce to było otoczone ogrodzeniem z drzewa i kolczastych gałęzi krzewu maranu, żeby odstraszyć dzikie zwierzęta. To było święte miejsce, miejsce, gdzie wojownik udawał się w swoją ostatnią drogę, na spotkanie z bogami. W centralnym miejscu ułożony był stos z gałęzi. Obok tego stosu stał szaman, również ubrany w odświętny strój. Wojownicy bez słowa położyli ciał zmarłego na stosie drzewa. Nava zdziwiony zauważył, ze stos był na tyle szeroki, że mógłby się tam zmieścić jeszcze jeden zmarły.
Tymczasem szaman wziął niewielką miseczkę, nałożył do nie kilka palących się niewielkich kawałków drewna wyciągniętych z płonącego nieopodal niewielkiego ogniska, a następnie dołożył do nich jakiś liście. Ogień na miseczce momentalnie zgasł, zmieniając się w mleczny dym. W tym momencie płaczki umilkły. Szaman obszedł stos dookoła poruszając miseczką w górę i dół tak żeby wydobywający się z niej dym owiewał stos. Przez cały ten czas mruczał pod nosem zaklęcia. Kiedy wrócił na miejsce zawartość miseczki wysypał do ognia.
Następnie wyciągnął zza paska podtrzymującego hakiję, dwa sasunu i nucąc niezrozumiałą dla innych pieść zaczął tańczyć. Kiedy skończył stanął przed tłumem i powiedział:
- Czy jest ktoś, kto wymieni zasługi tego wojownika?
- Ja - rozległo się głośno gdzieś z końca tłumu.
Wszyscy rozstąpili się robiąc przejście i Nava ujrzał idącego Moeka. Jednakże jak inaczej wyglądał od tego co można było zobaczyć na co dzień! Jego pierś i twarz pokrywały rytualne malunki w kolorze czerwonym. Na szyi naszyjnik z kłów pantery ognistej, biodra opasywała hakija, której dość specyficzny wzór wskazywał iż została wykonana ze skóry antylopy gamar, na ramiona zarzucona skóra pantery ognistej, a na głowie pióropusz z różnobarwnych piór.
- Jakim prawem zabierasz głos? - Spytał szaman.
- Prawem wodza plemienia.
- Więc mów.
- Ten człowiek był odważnym wojownikiem.
- Był! - potwierdzili chórem mieszkańcy wioski.
- Nigdy nie uciekał przed niebezpieczeństwem.
- Nie uciekał!
- Ten człowiek był dobrym wodzem.
- Był!
- Uczciwie rozsądzał spory.
- Uczciwie!
- Zawsze bronił swoich ludzi przed zagrożeniem.
- Bronił!
- Był dobrym człowiekiem.
- Był!
- Nigdy nie podniósł ręki na innego człowieka.
- Nie podniósł!
- Dbał o swoje kobiety!
- Dbał!
- Ten człowiek zasługuje by świętować razem z bogami w krainie wiecznego szczęścia!
- Zasługuje!
- Czy jest ktoś, kto wymieni złe uczynki tego człowieka? - Zapytał szaman. Odpowiedziała mu cisza, więc powtórzył pytanie, tym razem głośniej. Jednak znowu nikt mu nie odpowiedział, a gdy na ponowione po raz trzeci pytanie odpowiedziała mu znowu cisza, powiedział: - ludzie osądzili tego człowieka, niech teraz uczynią to bogowie.
W tym momencie do stosu podeszła ubrana w różnokolorowe husarii kobieta, która szła wcześniej tuż za zmarłym. Szaman dał jej miseczkę z nieznanym płynem, który szybko wypiła, a następnie położyła się obok zmarłego.
- Co ona robi? - przeraził się Nava.
- To Burumi, pierwsza żona wodza. Postanowiła, że idzie wraz z nim do Krainy Bogów.
- Ale dlaczego? - Chłopak nie mógł zrozumieć jak ktoś może dobrowolnie iść na śmierć. Nigdy czegoś takiego nie widział. Chociaż w jego starej wiosce nieraz widział jakiś pogrzeb, ale nigdy żadna kobieta nie decydowała się na coś takiego.
- Wiesz, to jest jedyna rzecz, o której kobieta sama może decydować. Czy w chwili śmierci wojownika chce iść razem z nim do krainy Bogów i tam dalej mu służyć, czy też pozostać na ziemi i oddać swój los w ręce wodza**. Widocznie Burumi tak bardzo kochała swojego wojownika, że pragnie być z nim nawet po śmierci. Zresztą tutaj nic już jej nie trzyma. Dała mu dwóch synów, obaj już są wojownikami i mają swoje życie.
- Ale to musi potwornie boleć, tak dać się żywcem spalić.
- W momencie, kiedy ogień jej dosięgnie, ona już nie będzie nic czuć.
- Jak to?
- To, co wypiła, to specjalna mikstura, po której zaśnie i nie będzie nic czuć.
- Rozumiem.
Tymczasem do stosu pogrzebowego podchodzili wojownicy i wokół ciała układali różnego rodzaju broń. Po nich podchodziły kobiety i składały naczynia wypełnione jedzeniem oraz sprzęty domowe. Na koniec Moek podszedł do ognia i podpalił pochodnię, którą dostał od szamana.
- - Boże życia wszelkiego, błagamy cię! - Zakrzyknął szaman w niebo, wznosząc w górę ręce.
Mieszkańcy wioski powtórzyli za szamanem:
- Błagamy cię!
- Boże życia wszelkiego błagamy cię! Przyjmij tego wojownika, którego cnoty potwierdzili obecni tutaj i pozwól mu świętować wraz z tobą w Krainie Wiecznej Szczęśliwości!
- Błagamy cię! - Mieszkańcy wioski podnieśli ręce w górę i skierowali zawołanie w stronę nieba.
W tym momencie Moek podszedł do stosu pogrzebowego i podpalił go w kilku miejscach. Ludzie stali i patrzyli jak ogień pochłania ciało wodza. Stali nieruchomo do momentu aż stos wypalił się całkowicie i została tylko spora kupa popiołu. Wtedy szaman zaczął nasypywać ten popiół do niewielkich miseczek, które po kolei odbierali od niego wojownicy i odchodzili w stronę wioski, a za nimi ich kobiety. Na końcu został już tylko Moek, Mukura, Nabane, Momori i Nava. Moek odebrał z rąk szamana miseczkę z prochami i bez słowa ruszył w stronę wioski. Podszedł do chaty, która wcześniej należała do Tuana, a teraz była jego własnością. Kucnął przy progu i wykopał dołek, wsypaał do niego zawartość miseczki i zasypał go ziemią. Na koniec wyszeptał:
- Bogowie, niech ten prochy strzegą tej chaty, tak jak ten człowiek strzegł tej wioski za życia swego.
Po czym wstał i bez słowa odszedł.
- I co teraz? - spytał Nava.
- No cóż, wracamy do codziennego życia - odparła Nabane. - Trzeba podać naszym wojownikom posiłek.
Kobiety zabrały się z przygotowywanie posiłku, a Nava pomagał im. Ledwo skończyły, a pod chatę podszedł Moek i synowie Tuana.
Mężczyźni bez słowa usiedli do posiłku, a kobiety dołączyły do nich dopiero wtedy, gdy upewniły się, że wojownicy mają już wszystko co potrzeba. Jedli w milczeniu, jakby wciąż jeszcze przeżywali niedawną ceremonię. Po skończonym posiłku mężczyźni udali się w sobie tylko znanym kierunku, najmłodsze dzieci pobiegły bawić się z rówieśnikami, a kobiety usiadły przed chatą. Mukura wzięła się za naprawianie odzieży, Momori mieliła ziarno na mąkę, a Nabane wyplatała matę z odpowiednio spreparowanych liści palmowca. Nava podszedł do Momori.
- Wiesz, kilka dni temu znalazłam w lesie dziko rosnące zboże - pochwalił się.
- Poważnie? - zainteresował się kobieta nie przerywając pracy. - Widocznie wiatr musiał przywiać ziarno z jakiejś wioski.
- Prawdopodobnie - chłopak pokiwał twierdząco głową. - Ale dzięki temu będę miała własne zboże. Zebrałam całkiem sporo ziaren. Część zmieliłam na mąkę, a resztę wsadziłam do ziemi. Mam nadzieję, że wyrośnie.
- To dobrze. Myślę, że powinno wyrosnąć bez problemu. Zboże nie jest wymagającą rośliną. Sama masz przykład, że wyrosło na dziko, bez niczyjej pomocy.
- Macie może jakieś kości, które mogłabym wziąć na ozdoby?
- Kości jeszcze jakieś są, ale czy coś ci się przyda, nie mam pojęcia. Zajrzyj za chatę.
Nava poszedł do miejsca, w którym kobiety składowały kości. Odganiając kręcące się wokół nich muchy zaczął przebierać, aż w końcu wybrał kilkanaście. Niestety wszystkie wymagały gruntownego oczyszczenia z resztek mięsa. Wziął więc od kobiet jakiś nóż i poszedł nad rzekę.
- Witaj - usłyszał nagle, gdy, pochylony nad wodą, pracowicie skrobał kolejną kość. Przestraszony podniósł głowę i zobaczył obcego wojownika. Nie znał jego imienia, ale wiedział, że jest on z plemienia Taruri.
- Witaj - odparł uśmiechając się.
- Widzę, że bardzo pracowita z ciebie kobieta
- Tak myślisz? - Chłopak zarumienił się z zakłopotania.
- A do tego zdolna. Robisz wspaniałe ozdoby. Sam nawet kupiłem jeden naszyjnik - wojownik okazał noszony przez siebie naszyjnik. Nava poznał swoje dzieło i uśmiechnął się.
- Cieszę się, że ci się podoba.
- Musi ci być pewnie ciężko.
- Dlaczego? - Zdziwił się.
- Sama, bez wojownika...
- To prawda, że jestem chwilowo sama, ale mój wojownik wkrótce wróci.
- Dabu, nie powinieneś przypadkiem być na polowaniu? - Usłyszeli nagle czyjś gniewny głos.
Odwrócili się obydwoje do tyłu i zobaczyli stojącego w pobliżu Moeka. Miał gniewnie zmarszczone brwi.
- Masz rację - odparł nerwowo wojownik. - Już idę - wstał szybko i bez słowa odszedł.
Moek przez chwilę patrzył za nim, jakby upewniał się, że wojownik idzie we właściwym kierunku.
- Powinnaś uważać na siebie - mruknął, kiedy już zostali sami. - Nava spojrzął na niego zdumiony. - Mógł ci coś zrobić.
- Zrobić? - Zdumiał się. - Ale on był bardzo miły. No i tylko rozmawialiśmy.
Moek tylko westchnął.
- W każdym razie uważaj, kiedy rozmawiasz z innymi wojownikami, nawet jeżeli są z naszego plemienia. Kobieta, która nie należy jeszcze do żadnego wojownika narażona jest na różne....
- Ale ja już należę do Alkana! - Nava przerwał wywód Moeka.- Jak wróci to na pewno przejdziemy Rytuał Związku. Muszę tylko cierpliwe na niego czekać!
- Ja to wiem i szanuję, ale są wojownicy, którzy tak tego nie widzą. O losie kobiet decydują mężczyźni, więc może się znaleźć ktoś, kto będzie chciał postąpić tak z tobą. Lepiej więc żebyś zadawał się jak najmniej z innymi wojownikami.
- To prawda, że o losie kobiety decyduje wojownik - powiedział Nava kończąc oczyszczanie kości. - Ale w moim przypadku jest inaczej.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Wojownik zmarszczył gniewnie brwi.
Nava wstał i podszedł bliżej, patrząc Moekowi prosto w oczy.
- Odebrali mi imię i wypędzili z plemienia - odparł cicho. - Alkan się mną zaopiekował. Dał mi nowe życie i nowe imię. Teraz moją rodziną jest Alkan, moim plemieniem jest plemię do którego należy Alkan. A o ile dobrze pamiętam, to Alkan też został wykluczony z własnego plemienia, więc o moim losie nie może zadecydować żaden wojownik, nawet ty, jako wódz plemienia, tylko Alkan. A Alkan powiedział, że mam na niego czekać i tak też zrobię. Jedyne co ty możesz zrobić, to opiekować się mną dopóki Alkan nie wróci. Oczywiście możesz tego nie robić i skazać mnie powolną śmierć z głodu, ale wtedy już na pewno nie odzyskasz swojego brata. Bo on ci tego nigdy nie wybaczy.
Nie czekając na reakcję Moeka Nava odwrócił się i odszedł. Zwrócił nóż i poszedł do swojej jaskini. Lepiej będzie jak resztę kości oczyści już u siebie. Kiedy już doszedł na miejsce położył kości na ziemi i usiadł przy ognisku. Dopiero teraz do niego dotarło co zrobił. Być może właśnie podpisał na siebie wyrok śmierci. Ale on jest głupi! Westchnął rozdzierająco. I co ma teraz robić? Co będzie jeżeli Moek przestanie przynosić mu mięso? Co będzie jeżeli Alkan nie zdąży wrócić zanim skończą mu się zapasy? Oczy zaszkliły mu się niebezpiecznie i chociaż starał się z całych sił, to jednak nie udało mu się i kilka łez spłynęło po policzku.
Przez kilka kolejnych dni Nava wyrabiał ozdoby, a na posiłki zużywał zgromadzone zapasy. W końcu skończyły mu się kości. Postanowił wtedy pójść do wioski, chociaż nie był pewny jak go tam przyjmą. Poszedł zaraz po porannym posiłku, kiedy wszyscy wojownicy zazwyczaj są na polowaniu. Nie chciał natknąć się na Moeka.
- Navati! - Kiedy tylko doszedł na miejsce został wyściskany przez Nabane. - Dawno cię u nas nie było. Już myślałam, że się na nas pogniewałaś.
- Ja? - Zdumiał się. - Niby o co?
- A bo ja wiem... - kobieta wzruszyła ramionami. - To ty nie przychodziłaś.
- Po prostu byłam trochę zajęta - Nava uśmiechnął się przepraszająco. - A gdzie reszta?
- Mukura robi pranie, a Momori zbiera owoce. Ja muszę ususzyć mięso zanim nasi mężczyźni wrócą.
- To pewnie przeszkadzam?
- Ależ skąd. Zostań. Nie musisz nic robić, wystarczy, jak będę miała z kim porozmawiać.
Nava uśmiechnął się i usiadł obok kobiety, która wzięła się za obrabianie leżącego przy ognisku mięsa. Po kształcie można było poznać, że kiedyś to była antylopa, ale ponieważ była już bez skóry, więc Nava nie wiedział co to za gatunek.
- Mój starszy syn ją upolował - powiedziała Nabane widząc wzrok chłopaka.
- Wspaniała, dobrze odżywiona. Udało mu się wyjątkowo to polowanie - stwierdził Nava z uznaniem.
- Oczywiście - w głosie Nabane slychać było dumę - Zazu jest coraz lepszym myśliwym. Wojownikiem zresztą też. No i niedługo może przejdzie Rytuał Związku.
- Skąd wiesz?
Kobieta zachichotała.
- Widziałam jak zerka na taką jedną dziewczynę z naszego plemienia. Jest całkiem ładna i bardzo pracowita. Byłaby dla niego dobrą kobietą. Mam nadzieję, ze z tego coś wyjdzie.
- A nie za wcześnie jeszcze dla niego na Rytuał Związku?
- Dlaczego tak uważasz?
- No bo dopiero niedawno zdobył rytualne blizny. Poza tym synowie Mukury są od niego starsi, a jeszcze nie mają swoich kobiet.
- To już ich sprawa - burknęła Nabane. - Poza tym, Zazu już jest wojownikiem i dobrym myśliwym. Przynosi dobrą zwierzynę. Spokojnie będzie mógł wyżywić siebie i swoja kobietę, wiec jeżeli zdecyduje sobie wziąć jakąś już teraz, nie będę mu przeszkadzać.
- Wybacz, nie chciałam cię urazić.
- Nie uraziłaś mnie.
W tym momencie Nava zauważył wracającego z polowania Moeka.
- To może ja już pójdę. Wezmę sobie tylko trochę kości - i poszedł pogrzebać w stosie kości czekających na spalenie.
- Weź to też - kiedy już chciał odchodzić Nabane wcisnęła mu do rąk spore zawiniątko z liści nerkowca.
- Co to? - Zdziwił się.
- Mięso na kilka dni, na wypadek gdybyś znowu przez jakiś czas nie przychodziła.
Nava zdumiał się. Skoro Nabane daje mu mięso, to czy to znaczy, że Moek nic nie powiedział swoim kobietom o ich rozmowie nad rzeką? Mysłał, że po tym co Moek usłyszał, zabroni im dawania mu mięsa. Więc albo nic nie powiedział, albo powiedział, ale Nabane go nie posłuchała. Jednak mina Nabane nie wskazywała na to, żeby robiła coś wbrew woli swojego wojownika. Trochę to zdziwiło Navę. Myślał, ze wtedy jego słowa rozgniewały Moeka. A może to wszystko mu się wydawało? Nie chciał tego sprawdzać, więc wziął zawiniątko, pożegnał się i szybko ruszył do swojej jaskini. Na szczęście Moek nadchodził z innej strony, wiec nie było ryzyka, że natknie się na niego po drodze. Kiedy już doszedł na miejsce, odetchnął z ulgą.
Kiedy po skończonym posiłku, leniwie wypoczywał mocząc się w jeziorku, nagle usłyszał jakiś szelest od strony jaskini. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył zbliżającego się Moeka. Przeraził się. Szybko założył hunari i czekał po przeciwnej stronie jeziorka. Wiedział, że ten niewielki zbiornik wody nie może stanowić żadnej bariery przed rosłym wojownikiem, ale mimo to czuł się trochę pewniej. Stał więc i czekał, aż w końcu wojownik podszedł. Nie widział na jego twarzy złości ani nic innego, co świadczyłoby o tym, iż jest zły na Navę.



SŁOWNIK:


Gamar - niewielka antylopa z dość specyficznym umaszczeniem w kolorze rdzy z cętkami w kolorze piasku. Ponieważ umaszczenie uniemożliwia jej schowanie się, w razie niebezpieczeństwa, wśród roślinności, więc zwierzę to jest dosyć szybkie i zwinne, a na dodatek bardzo płochliwe z niesamowicie wyostrzonym zmysłem węchu i słuchu, przez co bardzo trudne do upolowania.
** po śmierci wojownika o losie kobiety decyduje najstarszy członek rodziny. Zazwyczaj jest to pierworodny syn. Jeżeli nie ma takowego, albo najstarszy mężczyzna w rodzinie nie osiągnął jeszcze statusu wojownika (wciąż jeszcze jest dzieckiem), o losie kobiety i jej dzieci decyduje wódz plemienia






CDN