Znowu mam doła...
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 09 2011 18:54:01
Kaoru zazgrzytał zębami, wchodząc do mieszkania.
Miłe, przytulne gniazdko kochanków, też coś! Nieziemski bałagan - a definicja ta rozszerzyła znacznie granice, odkąd zamieszkał z Die'm - to było nic, w porównaniu z tym, co zastał teraz. W przedpokoju tworzyła się obrzydliwa, szarawa breja, złożona z roztopionego śniegu i wysypanej z wielkiej doniczki z palmą ziemi. Płaszcz Daisuke, zanurzony w niej rękawem, zwisającym do podłogi, z jak zwykle odprutym wieszakiem, chłonął wilgoć doskonale. W kuchni zlewozmywak niknął pod stertą brudnych naczyń, urwane na zawiasie drzwi szafki skrzypiały przeraźliwie i, na dodatek, coś potwornie cuchnęło. Lider zmarszczył brwi, idąc za źródłem zapachu. Na pokrytym różnorakimi maziami blacie, smętnie rozkładały się jakieś zwłoki, w których, z niejakim trudem, rozpoznał rybę, niezidentyfikowanej bliżej rasy gatunkowej.
Otworzył okno i, nie przejmując się zupełnie lodowatymi powiewami z zewnątrz, zaczął żmudne porządki. Nieszczęsna rybia mumijka powędrowała do kosza, wraz z kilkunastoma opakowaniami po zupkach w proszku, czterema kompletnie zgniłymi bananami, cytryną, zjełczałą kostką masła i pudełkiem niedojedzonej pizzy, której szalony wręcz aromat przyprawił go o potężne mdłości. Spokojnie powstawiał gary do zmywarki, beztrosko wlewając do mycia przyniesionego z łazienki mydła w płynie do rąk, bo płynu nie mógł znaleźć, więc pewnie nie było. Choć, w tym bałaganie, mógłby być, czemu nie, nawet parę litrów, znaleźć hadko. Poprzecierał ścierką blaty, stół i upaprane jajkiem drzwi od lodówki, po czym ze szmatą do podłogi podążył do przedpokoju. Zawiesił płaszcz, wytarł do sucha podłogę. Odkręcił kaloryfery, przymykając okno, nastawił wodę na kawę. Z solidnej, parcianej torby, wyjął rżniętą z grubego szkła butelkę koniaku, zalał kawę, naszykował przyniesione ciasto. Niosąc to do salonu, zaklął cicho, dotkliwie tłukąc sobie goleń o pozostawione w kącie, metalowe wiaderko z farbą.
W pokoju, jak i w reszcie mieszkania, panował półmrok. Bezbłędnie skierował się do stojącego pod ścianą stolika, ostawiając na niego tacę, pstryknął włącznikiem lampki. Znał to mieszkanie jak własną kieszeń, razem z Die'm kupili i wnieśli tu wszystko, od najmniejszej filiżanki zaczynając, po, przytachany wspólnie z wyjącym ze śmiechu basistą, ciężki, dębowy fotel, wyściełany przetartym już lekko pluszem w okropnym, zgniłozielonym kolorze. Die go lubił. A Kaoru lubił Die'a, więc fotel stał sobie spokojnie i straszył. O ile lider przyzwyczaił się już do niepasującego kompletnie do reszty mieszkania, utrzymanego raczej w tonacji modernistycznej, grata, resztę muzyków Deg-a, wpadających tu z porażającą regularnością, przyprawiał nadal o dzikie wybuchy śmiechu, zwłaszcza, gdy aktualnie zajmowany był przez, Daisuke, którego krwistoczerwone włosy tworzyły rażący kontrast z zielenią tkaniny.
Kaoru zgarnął rozrzucone na ławie gazet, wrzucił do szafy porozwalane na podłodze ciuchy i dopiero wtedy, uzyskawszy nikły efekt złudnego ładu, odwrócił się do wspomnianego, rozklapłego fotela.
Jak się spodziewał, jego słońce tkwiło na nim, opatulone grubym kocem, zaciskając dłonie na nieco już zgniecionej puszce od piwa. Odbijające zazwyczaj świetlne refleksy włosy były zmierzwione i zmatowiałe, cała sylwetka, wyprostowana zwykle i giętka, cała sobą wyrażała zniechęcenie i brak sił. Z radosnej nawet po wielu godzinach prób twarzy znikł szeroki, dziecięcy uśmiech, który sam Kaoru miał ochotę wiele razy zetrzeć gąbką, a którego teraz było mu jakoś brak.
Ukucnął przy kochanku, łapiąc go jedną dłonią za brodę, zmuszając do skupienia na nim wzroku. Zmatowiałe, zasnute zniechęceniem oczy, był paskudnie puste, nie tlił się w nich najlżejszy nawet płomyk radości, smutku, czegokolwiek, tylko pustka. Westchnął, przytulając Daisuke mocno. Zero reakcji.
- Kochanie?
Cisza. Nie spodziewał się niczego innego.
- Znowu masz doła?
O. Przelotny błysk w ciemnych oczach. Znienawidzone słówko "znowu", znów podziałało. Zaśmiałby się nad paradoksem, gdyby nie obawa, że znajdujący się w nieciekawym stanie ducha Die, mógłby to źle odebrać i mu, nie przymierzając, przywalić.
Łagodnie przesunął dłońmi po nieruchomym, zmarzniętym ciele, pociągając jednocześnie Die'a za zimną dłoń. Zamruczał coś niechętnie, ale nie oponował, gdy lider ściągał mu sweter i zsuwał spodnie. Jak małe, naburmuszone dziecko, zacięte w niechęci do zupy mlecznej, dał się zaprowadzić do łazienki, rozebrać i usadowić w wannie, do której Kaoru napuścił gorącej, szczypiącej tym gorącem w skórę, wody. Pachniał lawendą olejek ze szklanej, śmiesznej butelki, ze zgubioną dawno nakrętką, miękkie wargi lidera całowały delikatną szyję, dłonie gładziły spięte ciało.
Daisuke westchnął cichutko, wtulając się ciaśniej w kochanka.
- KaoKao? - smutny, zbolały głosik ścisnął sercem lidera. Mocniej objął Die'a, starając się maksymalnie dotknąć jego rozgrzanej już skóry, każdym najmniejszym fragmentem swojego ciała.
- No i co, Kocie? Znów dół.
- Znów… gniewasz się?
- Nie, kochanie. Dziwię tylko. Nie było mnie tydzień.
Krew zawrzała w żyłach Die'a, gdy usłyszał srebrzyste nutki śmiechu w głosie kochanka. Że niby tylko przez niego?
-, Ale ja…!
- Masz doła.
- No tak, ale…
- I znów się boisz. Wracają wszystkie głupie lęki, których się razem pozbywamy?
- Też, ale…
- Kiedy spałeś?
- No dawno, ale to nie…
- Coś cię ucieszyło, rozbawiło?
- Kaoru!
- Poszedłeś na ten wyczekiwany od dawna koncert?
- Nie, ale wtedy…
- Masz doła. Kocham cię.
-, Bo mam doła? - złośliwa intonacja, gniewny błysk czekoladowych oczu.
- No muszę cię kochać.
- Musisz?
- Wracam z promocji, po tygodniu, do domu, jesteś tu, jesteś ze mną, mam, z kim być, kogo kochać, kto mnie kocha. Muszę kochać.
- Spójrz na to tak, Kaoru - wracasz zmęczony, w domu syf, partner, zamiast z kolacją przy świecach i bukietem róż, czeka zachlany w trupa w zdewastowanym fotelu i… czemu się śmiejesz?
-, Bo się zastanawiam, czy moment wyrzucenia tego szkaradztwa jest tak bliski, jak mi się wydaje…
- Wiesz, co? Jesteś okropny. Nawet się podołować nie mogę spokojnie. Bo mnie podjudzasz do kłótni o jakiś kretyński fotel.
- Nie będziesz się dołował, kochanie. Mamy dziś inne plany.
- Mamy?
- Mhm. Najpierw cię przelecę, potem ty mnie, potem wypijemy kawę i zjemy ciasto, potem znów łóżko, potem pójdziemy na koncert, dziś też grają…
- … bilety…
- … mam w płaszczu, zostaw mnie, bo udusisz!... a potem wrócimy i naprawisz te cholerne drzwiczki, co mi dyndają od miesiąca, a potem się spakujemy.
- Gdzie…?
- A pojedziemy sobie gdzieś w góry, DaiDai. Na tego doła.