Być Malfoyem
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 08 2011 08:59:34
Z podziękowaniami dla Arianrod za korektę.

Ron nawet nie próbował ukryć uśmieszku zadowolenia, gdy profesor McGonagall poinformowała ich, co będą robić na dzisiejszej lekcji Transmutacji - przekształcanie żuków we fretki.
Zauważył piękny odcień karmazynu na twarzy Malfoya i odwrócił się, by powiedzieć o tym Harry'emu.
Tylko po to, by przypomnieć sobie, że go nie ma.
Nie żeby było to dla niego zaskoczenie, jego przyjaciel opuścił sporo zajęć w ciągu ostatnich kilku dni, utrzymując, że jest chory. Nie chodziło o to, że Ron mu nie wierzył, ale... widział migotanie Peleryny-Niewidki Harry'ego, gdy wszedł do ich pokoju ostatniej nocy. Harry był tam, ale najwyraźniej nie chciał z nim rozmawiać. I Ron wiedział, że jego przyjaciel kłamał, mówiąc, że był u pani Pomfrey.
Coraz bardziej martwił się tym dziwnym zachowaniem Harry'ego. Od czasu ostatecznej bitwy z Sam-Wiesz... Voldemortem, jego przyjaciel zaczął zachowywać się jakoś inaczej. Początkowo Ron nic nie zauważył, gdyż był zbyt pogrążony w żalu po śmierci Hermiony. Ale jakoś dał sobie z tym radę, spędzenie wakacji z rodziną bardzo mu pomogło. Harry'emu się to najwyraźniej nie udało. Nie był już osobą, którą Ron znał od tylu lat. Tak jakby stał się kimś innym.
Kimś tajemniczym.
Może trafi przypadkiem zaklęciem w Malfoya. Lekcja nie poszłaby wtedy na marne. I może gdyby Harry się o tym dowiedział, podniosłoby go to na duchu.
Zastanawiał się, czy Harry ma się choć trochę lepiej.

***

Harry miał się świetnie.
Idąc Aleją Pokatną, po raz pierwszy od miesięcy czuł się wolny. Odkrył, że Hogwart stał się ostatnio ciasny, a ludzie tam jeszcze gorsi - sprawiali, że się dusił.
Oczywiście powinien być teraz na zajęciach. Ale wiedział już wszystko, czego ta szkoła mogła go nauczyć. Był zmuszony uczyć się jak najwięcej w czasie przygotowań do walki z Voldemortem. Jednak to nie wystarczyło. Gdy kontynuował swoje badania po zakończeniu piątego roku, po pokonaniu w końcu swej nemezis, odkrył zaklęcia, które mogłyby uratować tyle istnień. Gdyby tylko był lepiej przygotowany, gdyby przeczytał więcej książek, Hermiona mogłaby nadal żyć.
Hagrid mógłby nadal żyć.
Syriusz mógłby nadal żyć. A tak, wraz z nim umarła nadzieja Harry'ego na szczęśliwą przyszłość.
Wiedział, że teoretycznie nie powinien czuć się winien tych śmierci. Dumbledore mówił mu to nieskończoną ilość razy, podobnie jak Ron. Ale on był odpowiedzialny, były rzeczy, które mógł zrobić. Które powinien był zrobić.
Zamiast tego pozwolił im umrzeć, zbyt pochłonięty swoimi potyczkami, by dbać o tych, którzy go otaczali.
Czasami rozpatrywał pomysł poddania się profesjonalnemu wymazaniu pamięci.
Ale poza murami Hogwartu wspomnienia i ciążąca odpowiedzialność nie wydawały się już tak wszechogarniające i mógł oddać się swojej nowej pasji.
Uczeniu się.
Zastanawiał się, czy gdyby Tiara Przydziału przydzielała go jeszcze raz, to czy umieściłaby go w Ravenclawie. Prawdopodobnie nie, biorąc pod uwagę motywy, jakie nim kierowały. Wszystkie te miesiące nauki obudziły w nim głód wiedzy, potrzebę, by być idealnie przygotowanym, by być najlepszym.
By zwyciężyć w każdej sytuacji, za jak najniższą cenę. Nie, jednak Tiara miała rację, bez wątpienia w głębi serca był Ślizgonem.
Zbliżał się do celu. Skoro nie mógł ryzykować poszukiwań w Alei Śmiertelnego Nokturnu (było tam wciąż zbyt wielu ludzi pragnących jego śmierci, jak również wielu czczących jego sławę), pozostawały te nieliczne mroczniejsze sklepy wzdłuż głównej alei, ukryte, chyba, że wiedziało się, gdzie szukać. Sklepy oferujące wiedzę, której Harry tak bardzo pragnął. Nieważne, skąd pochodziła.

***

Lucjusz Malfoy był coraz bardziej zirytowany. Mimo że kierownik "Opraw u Burmunta" wręcz płaszczył się, by uczynić zadość życzeniom przedstawiciela rodu Malfoy'ów, nie przyniosło to jak dotąd żadnych widocznych efektów. Miałby już wszystko załatwione, gdyby poszedł do Alei Śmiertelnego Nokturnu, by zorganizować prezent urodzinowy dla Draco, ale ten sklep był najlepszym z możliwych. Poza tym, nie chciał stawiać na szali swojej świeżo odrestaurowanej "dobrej" reputacji, za którą zapłacił ogromnym ryzykiem - zdradą Voldemorta w ostatnim momencie.
Więc czekał. W końcu Draco zasługuje na wszystko, co najlepsze.
Gdy jego pakunek był przygotowywany, niecierpliwość wibrowała wręcz w jego żyłach, choć oczywiście nie było tego po nim widać. Kiedy odwracał się do wyjścia, obiecując sobie długą, gorącą kąpiel dla złagodzenia efektów stresu z całego dnia, do sklepu wszedł młody czarodziej i pewnie skierował swe kroki na tyły przybytku.
Lucjusz zatrzymał się, zaskoczony, i obejrzał za chłopcem. Mimo że jego własny syn mógł być teraz w tej części domu, która bardzo przypominała zaplecze tego sklepu, nie wydawało się prawdopodobnym, by wiele osób w tym właśnie wieku mogło sobie na coś takiego pozwolić. I skoro już przy tym jesteśmy, to z tego, co zdążył zauważyć, gdy mignęła mu ta młoda twarz, chłopak powinien być teraz w szkole.
Rozkoszując się perspektywą rozrywki, Lucjusz przybrał swoją najbardziej oficjalno-ministerialną minę i ruszył za swą nową ofiarą. Coś się działo, czuł to w powietrzu.
Gdy tak podchodził coraz bliżej, instynkt zaczął podpowiadać mu, że jest coś znajomego w magicznej sygnaturze chłopaka. Bardzo potężnej magicznej sygnaturze. Takiej, która może należeć tylko do... Harry'ego Pottera! Instynkt Malfoya nigdy nie zawodzi. Nie czuł takiej siły od czasu...
Nic dziwnego, że nie rozpoznał chłopaka. Czarne włosy, które mgliście zapamiętał jako krótkie i zmierzwione, były teraz długie do ramion i spływały gładką, lśniącą falą. I te okropne okulary zniknęły. Widział zmiany takimi, jakimi były - próbą ukrycia się przed światem, uzyskania anonimowości. Kąciki jego ust uniosły się lekko w pogardliwym uśmieszku. To pewne, że Potter będzie raczej uciekał przed sławą, niż starał się nauczyć ją wykorzystywać.
Jednak chłopak wyglądał teraz dużo lepiej, to musiał mu przyznać. Wcześniej sprawiał wrażenie "nieoszlifowanego" i irytująco naiwnego dzieciaka. Za to teraz zieleń jego oczu jaśniała niczym nie skrępowaną głębią, a krucze włosy okalały twarz starszą i o wyraźnie ostrzejszych rysach. Piękną twarz, wzbudzającą zaufanie i tęsknotę. I pożądanie. Twarz, którą chciałby objąć dłońmi i...
Co, na miłość boską, Potter tu robi? Trzeba się tego dowiedzieć.
- Proszę, proszę, pan Potter - jedwabisty pomruk rozległ się tuż przy uchu Harry'ego. Pewnie by podskoczył, ale miesiące intensywnego treningu zahartowały go. Odwrócił się powoli i spojrzał w górę, prosto w stalowoszare oczy Lucjusza Malfoya. Zadrżał.
- Nigdy bym nie pomyślał, że nasz "Orędownik Światła" pojawi się w miejscu o tak podejrzanej reputacji. Jak... skandalicznie! - kontynuował mężczyzna głosem ociekającym złośliwością.
Harry nienawidził tego, że Lucjusz zawsze wyglądał na tak opanowanego i pełnego godności. To sprawiało, że czuł się zdenerwowany i wypadał przy nim niekorzystnie. To pewnie efekt bycia Malfoyem.
- W takim razie, co pan tutaj robi? - odwarknął zanim zdążył się powstrzymać. Naprawdę będzie musiał nauczyć się zapanować nad ustami i najpierw przemyśleć, co chce powiedzieć. To była jego najbardziej gryfońska cecha. Ale gdy czuł wściekłość, tak jak teraz, ponieważ użyto jednego z jego "oficjalnych" przydomków, odpowiadał automatycznie, gniew zaciemniał mu myśli.
Miał gdzieś te wszystkie tytuły i nagrody. A, jeżeli dobrze pamiętał, to właśnie Lucjusz Malfoy stworzył połowę z nich i wypowiadał je z leciutkim skrzywieniem warg, które zdradzało obrzydzenie i pogardę, jakie odczuwał względem całej tej afery.
Cichy śmiech całkowicie go zaskoczył. Nie był pewien, czy kiedykolwiek wcześniej słyszał śmiejącego się Malfoya. To z pewnością nie był dobry znak.
- Gdzie twój respekt wobec osób wyżej postawionych, Potter? - Lucjusz przeciągał samogłoski w sposób, który, jak Harry świetnie wiedział, był stworzony, dopracowany i opatentowany, by prowokować. - Jestem tu w interesach. A jakie ty masz usprawiedliwienie swej tutaj obecności? Z pewnością Chłopiec Który Przeżył nie ośmieliłby się opuszczać lekcji?
Pogarda w jego głosie wzburzyła Harry'ego.
- Na co bym się ośmielił, a na co nie, nie ma nic wspólnego z tym, co inni o mnie myślą. Nie spodziewałem się po panu oceniania ludzi na tak wątłych podstawach.
Niewypowiedziana myśl, że powinien wiedzieć lepiej niż ktokolwiek inny, co Potter śmiałby lub nie śmiałby zrobić, objawiła się Lucjuszowi bardzo wyraźnie. W końcu sam widział, przez co chłopak przeszedł. Widział potencjał w nim. Potencjał, który, jak myślał, nigdy nie zostanie wykorzystany.
Ale teraz...
Chłopak dobrze odpowiedział, choć jego wypowiedź za dużo ujawniła. Potter najwyraźniej mówił, nie analizując uprzednio swych słów, co stawiało go w raczej niekorzystnym świetle. Lucjusz doszedł do wniosku, że uda mu się wygrać tę ich małą grę całkiem łatwo. A może nawet pociągnie ją dalej.
Pochylił leciutko głowę. Lecz przecież nikogo nie osądzał. Jedynie insynuował. I choć poczuł coś graniczącego z szacunkiem do tego chłopca, nie wierzył w jego doskonałość. Wciąż miał słabe punkty. A on je z pewnością znajdzie.
- W rzeczy samej. W takim razie, co tutaj robisz? - zapytał, nadając swemu głosowi odrobinę łagodności. W końcu był mistrzem w wydobywaniu informacji.
Zauważył, że Potter zaczyna wreszcie myśleć nad tym, co ma odpowiedzieć, i pogratulował mu w myślach. Przynajmniej dowiódł, że potrafi nauczyć się ostrożności.
Harry wściekał się po cichu. Ze wszystkich ludzi, których najmniej chciałby spotkać... Lucjusz Malfoy nie znajdował się nawet w pobliżu szczytu tej listy. Ta myśl nieco go uspokoiła i zaczął przyglądać się mężczyźnie dokładnie. Nie był on nawet w połowie tak irytujący, jak nadgorliwy i czasami wręcz służalczy Knot. Właściwie Harry nie miał pewności, czy nie woli wręcz słuchać zawoalowanych obelg Lucjusza, niż rozmawiać z przyjaciółmi. Żadne z nich nie miało mu do powiedzenia nic, czego by chciał wysłuchać. To była... odświeżająca odmiana. I towarzystwo Malfoya było zdecydowanie łatwiejsze do zniesienia niż większości innych czarodziejów - wszyscy oni mieli tendencję do jąkania się, a nawet mdlenia w obecności Harry'ego.
Był nawet prawie szczęśliwy, że na lato może uciec do Dursley'ów i ukryć się przed całym tym zamętem i tłumami, które wszędzie za nim łaziły. Obawiał się, czy nie zostanie rozpoznany na Ulicy Pokątnej, ale najwyraźniej te drobne zmiany w wyglądzie, dłuższe włosy i szkła kontaktowe, bardzo go odmieniły. Mógł chodzić swobodnie jak normalny człowiek.
Ale w takim razie, jak Malfoy go rozpoznał?
Przypominając sobie, że Lucjusz czeka na odpowiedź, rzekł:
- Szukałem wiedzy.
- Szlachetny cel.
Coś było w tym chłopaku. Tak jakby nagle nabrał głębi od czasu, gdy Lucjusz widział go ostatnio. Chyba że ona cały czas tam była, choć ukryta, nie dająca się zauważyć i dopiero ostatnio została wyeksponowana, jako efekt zawirowań wojny.
To by pasowało do słów Dracona o zachowaniu Pottera od czasu upadku Voldemorta. Syn powiedział mu, że chłopak stał się cichszy i porzucił swój beztroski sposób bycia. Potter wcale nie zachowywał się jak Złoty Chłopiec świata czarodziejów. Może doszedł do wniosku, że już nie musi tego robić teraz, gdy już wykonał swoje zadanie? Może ta "mniej idealna" wersja bohatera to po prostu prawdziwy on, był taki cały czas, jedynie ukrywał to przez poczucie obowiązku, by wypełnić swe przeznaczenie?
Bardzo starał się zrozumieć Pottera - jego potrzeby, motywacje. To zawsze użyteczne, nawet niezbędne, wiedzieć jak najwięcej o tych, którzy dysponują mocą. A ten chłopak posiadał moc. Moc, która wypływała z niego falami i sprawiała, że powietrze wokół aż trzeszczało od nagromadzonej energii, którą jednak najwyraźniej wyczuwał tylko Lucjusz. Taka potęga...
W takim razie ta rozmowa pomoże mu w badaniach. Nikt nigdy nie powie, że Malfoy jest nieprzygotowany.
Zerknął na półkę, której zawartości przyglądał się wcześniej Potter. Bardzo interesujące. Posiadał kilka z tych książek w swojej prywatnej bibliotece. Patrząc na tę w rękach chłopaka, dostrzegł sposobność do zapewnienia sobie odrobiny rozrywki i dowiedzenia się, co dokładnie chodzi Potterowi po głowie.
- Jeśli szukasz książek o zaklęciach dotyczących kontroli umysłu, poleciłbym tę - to mówiąc, wybrał dość gruby tom i podał chłopcu, który patrzył na niego nieufnie. - Jest dużo bardziej rozbudowana i oferuje usystematyzowaną wiedzę. Czy mogę zapytać, dlaczego uczysz się tak mrocznego przedmiotu?
Teraz Harry mógł zdecydowanie stwierdzić, że mężczyzna w subtelny sposób z niego drwi, nie starając się jednak być napastliwym. Był to oczywisty chwyt, by pociągnąć go za język. Próba ta jednak była aż nazbyt widoczna, a Malfoy nigdy nie pokusiłby się o taki brak subtelności bez powodu.
Nagle zapragnął dowiedzieć się, o co chodzi, dlaczego Lucjusz Malfoy z nim rozmawia? Od czasu, gdy oficjalnie przestali być wrogami, nigdy nie zetknął się z niczym prócz wrogości z jego strony, choć przecież współpracowali podczas ostatniej bitwy. Nawet Draco, z którym wprowadzili ostatnio coś w rodzaju zawieszenia broni, przyznał, że nie ma pojęcia, dlaczego jego ojciec wydawał się nienawidzić Harry'ego tak bardzo.
Lecz teraz nie wyczuwał z jego strony nienawiści. Tylko ciekawość. Nie potrafił sprecyzować, skąd to wiedział, skoro twarz i głos Malfoya były tak samo opanowane jak zawsze. Po prostu jakoś to wyczuwał.
Lucjusz najwyraźniej sam nie był pewien, dlaczego rozmawia z Harrym. Była to wysoce interesująca myśl.
- Coś może być mroczne, niekoniecznie będąc złym. To, że Voldemort używał mrocznych sztuk do złych celów, nie znaczy od razu, że są one złe same w sobie. Jest całe mnóstwo klątw, akceptowanych przez jasną stronę, które sprawiają równie dużo bólu. Mogę się założyć, że gdyby Voldemort użył jednej z nich, od razu zostałaby obwołana mroczną.
Malfoy wyglądał na zaskoczonego taką odpowiedzią, lecz po chwili w chłodnych szarych oczach zalśniło uznanie.
- Niewielu ludzi dostrzega tę różnicę. Byłem jedynie zdziwiony, że ten, który pokonał Sam Wiesz Kogo - nacisk, z jakim Lucjusz wypowiedział ten przydomek, ukazywał pogardę, jaką odczuwał wobec Voldemorta, jak również wobec ogólnej paniki wśród społeczeństwa, iż stary potwór może powrócić - tak chętnie przyjąłby to, co używane było przeciw światu?
Harry znowu się najeżył.
- Zdaję sobie sprawę z tej różnicy lepiej niż większość ludzi. I komu można zaufać w kwestii mrocznej magii, jeśli nie mnie?
Na końcu tego pytania pojawiła się mała zmiana w intonacji, coś jakby autoironia, która zafascynowała Lucjusza. Czyżby Potter był tak naprawdę mroczny pod całą tą fasadą dobroci?
- Można by powiedzieć, że komuś z mocą taką, jaką ty zdajesz się dysponować, komuś, kto pokonał Czarnego Pana, nie powinno się za bardzo ufać, aby woda sodowa nie uderzyła mu do głowy.
Mierzył wzrokiem chłopaka przez dłuższą chwilę, po czym zdjął z półki kolejne dwie książki.
- Może te również cię zainteresują? - wymruczał pytająco.
To był test. Ich oczy spotkały się w momencie absolutnego zrozumienia, po czym Potter wyciągnął rękę po książki.
Zrobione. Wykonał swój ruch. Byli o jeden krok bliżej do wykorzystania możliwości. Teraz jeszcze mniej żałował śmierci Voldemorta. Mimo że była konieczna, aby sam mógł przeżyć, a także dla ocalenia życia jego syna, dotkliwie odczuł utratę władzy. Ale oto pojawiła się nowa perspektywa. Perspektywa, której brakowało szaleństwa jego poprzedniego pana, i która, po odpowiednim treningu, może stać się ważną częścią świata. W rzeczy samej, tu kryła się obietnica.
Malfoyowie nie byli zafascynowani złem, lecz mrokiem. I władzą.
Harry opuścił sklep z uczuciem ciężaru większego niż tylko książki. Spojrzenie, które wymienili, wypaliło trwały ślad w jego umyśle. Był to moment doskonałej przejrzystości, choć nie pamiętał, co też stało się nagle tak jasne. Wspomnienie wyślizgiwało się z jego zasięgu coraz bardziej za każdym razem, gdy próbował je uchwycić, więc wkrótce się poddał.
Teleportował się (nielegalnie, skoro nie miał ani licencji, ani nawet nie powinien posiadać umiejętności, by coś takiego zrobić) z powrotem na peryferia Hogsmeade, a stamtąd poszedł do szkoły, wśliznąwszy się do budynku niezauważenie. A to spojrzenie wciąż go prześladowało.

***

Następnego ranka Ron obudził się i od razu poszukał wzrokiem Harry'ego. Nie było go.
Coraz bardziej się o niego niepokoił; Harry prawie się do niego nie odzywał poprzedniego wieczoru, wymawiając się bólem głowy, po czym zaciągnął zasłony wokół swojego łóżka.
Schodząc na śniadanie, Ron zastanawiał się, czy iść z tym do jakiegoś nauczyciela. Nie chciał zdradzić Harry'ego, a zdawał sobie sprawę, że tak właśnie by to wyglądało, ale nie mogło dłużej tak być. Harry opuścił tyle zajęć, że nie zaliczy roku, a jadał tak niewiele, iż Ron zastanawiał się, czy aby nie umrze z głodu.
Wszystkie jego próby pomocy spotykały się z uprzejmymi (albo i nie) wersjami "odczep się".
Postanowił, że jeśli Harry'ego nie będzie na śniadaniu, pójdzie porozmawiać z dyrektorem.
Wchodząc do Wielkiej Sali przejechał szybko wzrokiem po ławkach i zaczął żałować swojej decyzji. W końcu tych schodów do gabinetu Dumbledore'a było cholernie dużo.
No, ale czego się nie robi dla przyjaciela.
Naprawdę żałował, że nie ma przy nim Hermiony. Ona wiedziałaby, co zrobić. Tęsknił za nią.

***

Gdy tylko Ron i reszta chłopców opuściła pokój, Harry zdjął Pelerynę-Niewidkę i przeciągnął się. Było pod nią naprawdę gorąco i duszno, cieszył się więc, że może się od tego uwolnić.
Jednak warto było móc uciec od obecności innych. Szczególnie Rona. Czuł się winny, że myśli tak o swoim przyjacielu. Albo raczej czuł się winny, że tak naprawdę wcale się winny nie czuje.
Po prostu chciał, aby zostawiono go w spokoju.
Poza tym, zbyt bliskie stosunki z osobami od niego słabszymi prowadziły jedynie do ich zguby. Wystarczy przypomnieć sobie, jak zginęła Hermiona, próbując go śledzić. Lepiej, żeby nie był z nikim zbyt blisko. Łatwiej było być samemu. Zwłaszcza, że nikt nie rozumiał jego nowego "ja". Był teraz kimś zupełnie innym i nie chciał tego ukrywać. Spędził ostatnie pięć lat zachowując się tak, jak tego od niego oczekiwano, a biorąc pod uwagę, jak traktowali go Dursley'owie, nawet całe życie.
A teraz, gdy wreszcie próbował być sobą, nikt nie chciał go znać. Wszyscy chcieli, by znowu zachowywał się jak przedtem.
Nagle obraz zaciekawionych chłodnych oczu pojawił się w jego umyśle. Potrząsnął głową, by się go pozbyć i sięgnął po jedną ze swych nowych książek. Z nich nauczy się znacznie więcej, niż mógłby kiedykolwiek na zajęciach. W ten sposób miał szansę zgłębić to, co go naprawdę interesowało. A także spróbować zdecydować, co chce zrobić ze swoim życiem. Jakoś zawód Aurora do niego nie przemawiał. A quidditch był taki płytki.
Otworzył książkę i spojrzał na spis treści. Mały uśmiech satysfakcji pojawił się na jego wargach, gdy pogrążał się w lekturze.

***

Albus doszedł do gargulców w chwili, gdy Ronald Weasley najwyraźniej zbliżał się do końca odczytywania alfabetycznego spisu mugolskich słodyczy, wypisanych na pergaminie.
Zajrzał chłopcu przez ramię. O niektórych z tych rzeczy nawet nie słyszał. Będzie trzeba je wypróbować.
- Skąd pan to ma? - Zapytał, sprawiając, że Ron podskoczył i zaczerwienił się. Gdy doszedł do siebie, odpowiedział.
- Och, cóż... Hermiona spisała je dla nas w zeszłym roku. Na wszelki wypadek - w jego głosie zabrzmiał smutek i przygnębienie.
Klepiąc gargulca karcąco po tym, jak ten wytknął na niego język, Albus Dumbledore wypowiedział hasło.
- Fatum.
Chłopiec zmarszczył uroczo brwi.
- Nie wiedziałem, że to rodzaj słodyczy.
- Nie dziwię się. To nie jest rodzaj słodyczy. Profesor Snape wziął na siebie obowiązek poinformowania mnie, że mój system obronny jest śmieszny i że powinienem go zmienić. W zasadzie to podobał mi się taki, jaki był, ale czego się nie robi, by zadowolić pracowników. Zapraszam na górę - uśmiechnął się lekko na widok skonsternowanej miny swego ucznia. Och tak, uwielbiał wprawiać ludzi w zakłopotanie.
- A teraz - powiedział, gdy siedzieli już w gabinecie - jaką ma pan do mnie sprawę, panie Weasley?
- Chodzi o Harry'ego, panie dyrektorze.
Ręka Dumbledore'a zamarła w pół ruchu w trakcie poszukiwań słodkości w jednej z szuflad biurka. A dopiero co się zastanawiał, jak długo jeszcze potrwa, zanim ktoś podejmie ten temat.
- A co z nim? - zapytał, usiłując nie przeskoczyć od razu do konkluzji. Nie żeby było dużo do przeskoczenia.
- Bardzo się o niego martwię, panie dyrektorze. Prawie nic nie je, nie wiem, czy w ogóle sypia. I już nie... - głos chłopca zamarł, lecz po chwili zabrzmiał na nowo, lecz tak cichy, że Albus musiał wytężyć słuch, żeby cokolwiek usłyszeć. - Już ze mną nie rozmawia. Z nikim nie rozmawia. Nawet nie był na większości zajęć w ciągu ostatnich kilku dni. Twierdzi, że źle się czuł. Ja... nie wiem, co robić. Wydaje mi się, że przestałem być dobrym przyjacielem.
To było to, czego się obawiał. Może jednak nie było aż tak źle. A może było nawet gorzej. Nie mógł wiedzieć, czy Harry się komuś zwierzy. Po raz kolejny Albus poczuł żal, iż Syriusz nie przeżył wojny. Gdyby ojciec chrzestny nie zginął, chroniąc go, Harry nie tylko nie pogrążyłby się aż tak w depresji, ale również miałby z kim porozmawiać.
Albus czuł się bardzo zmęczony. Jak miał sprowadzić z powrotem tego Harry'ego, którego znali i kochali? Może nie mógł, może to w tym tkwił cały problem.
- Harry po prostu potrzebuje trochę czasu dla siebie, tak myślę. Wiele przeszedł - powiedział, starając się uspokoić stroskanego przyjaciela.
- Wszyscy przeszliśmy! - zaczął chłopiec ze złością, ale zaraz westchnął, poddając się. - Wiem, że jemu było ciężej niż pozostałym. Ja po prostu... chcę mojego najlepszego przyjaciela z powrotem.
Albus pokiwał głową i obiecał przyjrzeć się bliżej tej sprawie. Jego uczeń wyszedł, wyglądając na nieco podniesionego na duchu.
Za to dyrektor wcale nie czuł się podniesiony na duchu. Już próbował rozmawiać z Harrym parę razy po zakończeniu wojny. Nie potrafił przejść przez ścianę gniewu młodego człowieka.
Teraz tego gniewu najwyraźniej już nie było, za to w miejsce Harry'ego pojawiła się zupełnie nowa osoba, całkowicie inna od tej, którą znali. Chłopiec zachowywał się tak, jakby, z racji tego, że złożył w ofierze całe swoje życie w próbie ratowania świata, zasługiwał na wolność. Na to, by wreszcie być sobą. Ale czy ten ponury i dziwnie cichy chłopiec był rzeczywiście prawdziwym Harrym? Czyżby aż tak mylnie go osądzili?
Tak czy inaczej, musiał przyznać, że bezwstydnie wykorzystał go dla własnych celów, dla dobra świata. Jakże mógłby mu teraz czegokolwiek odmówić? Nawet jeśli jego pragnieniem było jedynie, by zostawiono go w spokoju.

***

Harry był właśnie w trakcie czytania o pewnym fascynującym zaklęciu, które zatrzymywało wszystkie ofensywne czary, gdy, przewróciwszy kolejną stronę, zauważył, że z książki wypadł kawałek papieru. Na pierwszy rzut oka wydawał się być pusty, ale gdy podniósł go i zbliżył do oczu, powoli zaczęło pojawiać się na nim eleganckie czarne pismo.
Panie Potter,
Jeśli pragnie pan więcej "wiedzy", proszę dotknąć różdżką węża i wypowiedzieć jego imię.

I to wszystko, nic więcej nie było. Lecz po chwili mały metalicznie zielony wąż powoli rozwinął się z kropki na końcu zdania i zaczął wić się wokół kartki.
Harry usiadł, by pomyśleć. Wiadomość najpewniej pochodziła od Lucjusza Malfoya. Choć był zainteresowany gromadzeniem wiedzy, nie miał pojęcia, jakie są ukryte motywy mężczyzny. A miał pewność, że jakieś są. Nie wydawało mu się, aby Lucjusz chciał go skrzywdzić, ale nie był też całkowicie pewien, czy może mu zaufać.
I co ma znaczyć: "wypowiedz jego imię"? Niby skąd ma wiedzieć, jak Malfoy nazywa swoje zwierzątka? Zaraz, pomyślmy logicznie. Zwróćmy uwagę, jakie imię nadano Draconowi. Oczywiście, to było to!
Ale czy aby na pewno chciał iść? W tym mężczyźnie było coś hipnotyzującego; wbrew napięciu, jakie odczuwał w jego obecności, prawie cieszył się rozmową z nim, dobrze się bawił prowadząc inteligentną, podszytą ironią konwersację.
I to spojrzenie.
Pacnął czubkiem różdżki nieruchomego już węża i powiedział cicho: "Serpiens".
Wylądował na nogach, choć bardzo oszołomiony. Jego powszechnie wychwalane zdolności szukającego raz jeszcze okazały się użyteczne. Dobrze, że się do czegoś przydawały, skoro ostatnio nie interesował się quidditchem. Ku zgrozie Rona. Co przypomniało mu, dlaczego się tutaj znalazł. W poszukiwaniu zrozumienia. U Malfoya, ze wszystkich ludzi.
Lucjusz wykorzystał możliwość obserwowania Pottera przez te kilka sekund, gdy chłopak był zdezorientowany. Jego przybycie nie zaskoczyło go; po ich wczorajszej rozmowie uznał to za wysoce prawdopodobne i dlatego zdecydował się umieścić notkę w jednej z książek. No, ale Malfoy przecież nigdy nie bywa zaskoczony. Jednak był zadowolony z tej widocznej oznaki, że chłopak jest skłonny spojrzeć ponad to, co nauczyciele wbijali mu do tej pory do głowy.
On mógłby nauczyć Pottera, jak naprawdę działa ten świat.
Chłopak był lekko spięty, ale udawało mu się nie okazywać strachu. To dobrze. Oto ktoś, z kim mógł pracować.
Lecz jednocześnie na widok samokontroli, jaką udawało mu się utrzymać, zapragnął sprawić, by ta maska opadła, zobaczyć, co Potter naprawdę myśli i czuje. Zastanawiał się, co musiałby zrobić, by wedrzeć się pod tę fasadę. Ilu obelg by to wymagało. Jak wiele bólu. Jak wiele przyjemności.
Nagły mentalny obraz chłopaka, odrzucającego w tył głowę, wijącego się pod nim w orgazmie, przytrzymał Lucjusza w miejscu. Tak piękny. Odepchnął od siebie te myśl i upewniwszy się, że w pełni nad sobą panuje, podszedł do chłopca.
Zobaczył, że oczy Pottera rozbłyskują, by pochwycić jego wzrok, i przez moment poczuł się obezwładniony przez to spojrzenie. Ta intensywnie szmaragdowa zieleń była hipnotyzująca, jak gdyby te oczy mogły rzucić urok. Ale, jako Malfoy, nie odwróci wzroku pierwszy.
Gdy Harry zobaczył postać, wychodzącą z cienia w rogu pomieszczenia, jego pierwszą myślą było, że Lucjusz Malfoy porusza się jak drapieżnik. To by nawet pasowało, biorąc pod uwagę, co wiedział na jego temat. Ta znamionująca siłę gracja, którą emanował mężczyzna, sprawiała, że Harry tym mocniej odczuwał przy nim swą niezdarność i zazdrościł mu tej elegancji. Czuł również coś jeszcze, nad czym wolał się za bardzo nie skupiać - podziw.
- Więc zjawiłeś się.
Nie wyglądało na to, że Lucjusz oczekuje odpowiedzi, więc Harry stał w ciszy, starając się odkryć, z jakiego powodu mężczyzna go tu ściągnął.
- Kolejny raz zwraca moją uwagę fakt, że powinieneś być teraz w klasie, panie Potter. Czy jest jakiś powód twojej nieobecności?
Przez krótki moment Harry sądził, że Malfoy go krytykuje i chce odesłać. Ale w tym pytaniu pobrzmiewała tylko szczera ciekawość, nie potępienie, i zdał sobie sprawę, że w tej sytuacji najlepiej będzie powiedzieć prawdę.
- Nie muszę już chodzić na zajęcia, proszę pana. Nauczyłem się wszystkiego, co znajduje się w programie szkoły. Wolałbym raczej spędzać czas ucząc się nowych rzeczy, rzeczy, które mnie interesują.
- Doprawdy. Te książki, które wybrałeś wczoraj, czy to są rzeczy, które cię "interesują"? - Głos Lucjusza był chłodny i sondujący, naprowadzający, lecz nie odsłaniający za wiele. Harry zazdrościł mu tego. Jak również tego gładkiego tonu, zdolnego wić się i manipulować, wprowadzając wielorakość znaczeń w każde słowo.
Zastanawiał się przez chwilę, czy przypadkiem nie ujawnił zbyt dużo. Nieważne, nadszedł czas na mówienie prawdy.
- Tak. Wszystko mnie interesuje. Tylko trudno jest znaleźć kogoś, kto by mną pokierował w pewnych aspektach magii, więc muszę uczyć się sam, mając do dyspozycji jedynie książki.
Lucjusz patrzył na chłopca przed sobą w lekkim szoku. Było lepiej niż nawet śmiał mieć nadzieję, Potter praktycznie sam oddawał się w jego ręce. Okrążył chłopaka kilka razy, przyglądając mu się, jakby był egzotycznym zwierzęciem na wystawie. Jego ocena utwierdziła go w przekonaniu, że to wyzwanie warte jest podjęcia. Chłopak był inteligentny, żądny wiedzy, wydawał się nie obawiać mroczniejszej strony magii i posiadał wielką moc.
Oraz całkiem niezły tyłek; ta myśl pojawiła się w jego głowie ni stąd, ni zowąd. Jednakże te luźne mugolskie ubrania, które Potter miał na sobie, były nie do zniesienia; będzie musiał zamówić dla niego nowe. W zaciszu własnego umysłu Lucjusz próbował przekonać sam siebie, że jego pragnienie, by ubrać chłopaka w obcisłe, czarne skórzane spodnie, wynikało tylko z troski, by nie potykał się o te workowate paskudztwa, które obecnie nosi. Miał prawo czuć się absolutnie usprawiedliwiony. Po czym, gdy to nie poskutkowało, przypomniał sobie, że przecież jako Malfoy nie musi usprawiedliwiać swoich pragnień.
- Mógłbym cię uczyć.
No, powiedział to. Wnioskując z oniemiałej miny, jaka na moment pojawiła się na twarzy Pottera, chłopak nie przewidział takiego obrotu sprawy. Więc wciąż niewinny w pewnych sprawach. Wciąż niewinny... Co kazało mu pomyśleć o tym nietkniętym ciele, drżącym w ekstazie pod jego drażniącymi palcami.
- Ja... - zająknął się chłopak.
Zaraz wyłoży warunki. I pomoże Potterowi w podjęciu decyzji, ujawniając własne motywy. Może nie te związane ze skórzanymi spodniami.
- Dostrzegam w tobie wielki potencjał, a ja wierzę w rozwijanie potencjałów.
Rumieniec, który pojawił się na policzkach chłopca w reakcji na komplement, był całkiem przyjemny.
- Zapewne zastanawiasz się, co skłania mnie do poświęcania mego czasu na uczenie ciebie i jestem pewien, że nie wierzysz w mój całkowity altruizm. Zyskam w tobie sprzymierzeńca, a ty zdobędziesz potęgę i wiedzę, jak również zaplecze finansowe - przerwał na chwilę, zastanawiając się szybko, jakimi obietnicami by go skusić. - Będziesz miał swobodny dostęp do mojej ogromnej biblioteki o każdej porze.
Oczy Pottera zalśniły pożądliwie na te słowa. A on myślał, że będzie ciężko.
- Z moją pomocą będziesz wybierał konkretne dziedziny magii, na których się skoncentrujesz, będziemy również pracowali nad udoskonalaniem technik i jak najlepszym używaniem ich w praktyce. Jako twój Mistrz będę wybierał czas naszych spotkań oraz będę miał decydujące słowo w każdej sprawie. Czy przyjmujesz te warunki?
Przedstawił to w stylu tradycyjnej umowy, jeśli chłopak powie tak, będzie to decyzja ostateczna i nieodwołalna.
Potter potrzebował trochę czasu, by to przemyśleć, z czego Lucjusz był bardzo zadowolony. Gdyby chłopak zgodził się od razu, miałby wątpliwości, czy właściwie dobrał sobie ucznia. Ale nie, nie pomylił się w swojej ocenie Pottera. Malfoy nigdy się nie myli.
- Tak - głos chłopca był czysty i zdecydowany. Zdeterminowany, Lucjuszowi bardzo się to podobało.
- Świetnie. - Bogate tony odpowiedzi mężczyzny spłynęły po ciele Harry'ego, rozpalając w nim coś, czego nie potrafił nazwać. Poczuł rozchodzącą się falę gorąca, jaką wywołała aprobata w tym jednym słowie, oraz nagłą potrzebę, by usłyszeć to raz jeszcze. Pragnął, by ten głos go chwalił.
- Chodź - polecił Malfoy, odwracając się tak szybko, że jego długie platynowe włosy opadły kaskadą na ramię.
Wbrew sobie Harry był zafascynowany grą światła, padającego przez witrażowe okna na te jedwabiste pasma i zapragnął sprawdzić, czy rzeczywiście są tak miękkie, na jakie wyglądają. Nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, gdyż Lucjusz narzucił szybkie tempo i Harry musiał prawie biec, by nadążyć za jego długimi krokami.
Szybko stracił orientację wśród wielu wijących się korytarzy i schodów, które mijali. Dwór Malfoyów był ogromny! Niesamowite miejsce, bogate, stare i przesiąknięte historią. Pragnął zatrzymać się i obejrzeć z bliska niektóre z tych pięknych gobelinów i obrazów, które mijali, przedstawiających słynne historyczne wydarzenia i bitwy, ale nie miał odwagi. Poza tym, z pozwoleniem powrotu tutaj o każdej porze, będzie przecież mógł przestudiować je później.
Lucjusz w końcu wprowadził go do dużego pustego pomieszczenia z bardzo wysoko osadzonym sufitem o kształcie kopuły. Wszedł zamaszystym krokiem do wnętrza i przystanął nagle na środku komnaty, szaty zawirowały wokół niego w tak doskonałych ruchach, że Harry zaczął podejrzewać, czy czasem nie rzucono na nie jakiegoś czaru. Jednak po chwili odepchnął tę myśl, żaden Malfoy nie zniżyłby się do czegoś takiego, niewątpliwie była to sztuka przekazywana z pokolenia na pokolenie. Obraz Dracona Malfoya, kształconego, jak sprawić, by szaty wirowały w sposób, który robi na innych wrażenie, prawie doprowadził go do śmiechu. Ale myśl o pogardliwym spojrzeniu, jakie niechybnie posłałby mu Lucjusz, skutecznie go powstrzymała.
Myślenie jednocześnie o ojcu i synu, obu jako Malfoy'ach, było dość dziwne. W końcu młodszy był dla niego "Malfoyem" przez sześć lat, więc mówienie tak o nim weszło mu w nawyk. W takim razie wydawało się naturalnym nazywanie starszego Lucjuszem, co, jak zdał sobie sprawę, robił już od jakiegoś czasu.
- To jest biblioteka.
Harry rozejrzał się, zmieszany; niczego tu nie było. Może to jakaś sztuczka. Lucjusz roześmiał się cicho i chłopak zdał sobie sprawę, że konsternacja musi być widoczna na jego twarzy. Zarumienił się, po czym przeklął się za to. Tak bardzo przeżywał swoje upokorzenie, że fakt, iż mężczyzna ma bardzo seksowny śmiech, przeszedł niezauważony. Przynajmniej przez jego mózg. Reszta ciała zaczęła leciutko drżeć.
- Jest ukryta przed światem. Pewne osoby mogłyby... mylnie zinterpretować obecność tutaj niektórych dzieł. Zakazuję ci mówienia o tym komukolwiek.
Badawcze spojrzenie Lucjusza miało w sobie taką intensywność, że prawie paliło i Harry pokiwał głową, nawet o tym nie myśląc, tak bardzo zdominowany przez wolę mężczyzny.
- Dobrze - powiedział Lucjusz i stuknął swą laską o podłogę.
Harry okręcił się dookoła w czystym zachwycie, gdy nagle ujrzał, co było wcześniej przed nim ukryte. Pojawiły się stosy książek, pokrywające ściany od podłogi po sam sufit. Struktura pomieszczenia zdawała się zmieniać, podłoga zaczęła się powoli wysklepiać, prowadząc stopniowo w górę na kształt spirali, tak, aby można było sięgnąć do każdej półki.
- Wszystkie te książki są posegregowane tematycznie, półki mają różne kolory w systemie kodowym, aby można było łatwiej znaleźć to, czego się szuka.
Rzeczywiście, Harry dostrzegał różne odcienie drewna, najwyraźniej były częścią jakiegoś wzoru, którego na razie nie rozumiał.
- Jeśli będziesz szukał konkretnego tytułu, po prostu wypowiedz go na głos, a książka zacznie świecić, dzięki czemu łatwiej ją odnajdziesz.
Lucjusz czekał, aż chłopak w końcu dojdzie do siebie na tyle, by móc posługiwać się językiem. Po chwili usłyszał jego cichy, pełen czci szept.
- Jest cudowna.
Mógł się tylko uśmiechnąć na widok miny chłopca - absolutny zachwyt. Taki wyraz twarzy pasował do niego, Malfoy przeczuwał jednak, że chłopak nieczęsto ma sposobność okazywać aż taką radość. Właściwie to nawet miał pewność, wiedział naprawdę dużo o dziejach Pottera. Malfoy zawsze jest dobrze poinformowany.
- Tu zacznie się twoja nauka. Możesz czytać, co tylko zechcesz, lecz nie mogę zezwolić ci na wynoszenie książek z tego domu.
Chłopak spojrzał na niego i Lucjusz wyczytał w jego oczach zrozumienie. Świetnie, choć raz nie będzie musiał nic tłumaczyć. Obecność Pottera we Dworze może nie będzie taka zła; może nawet przyjemnie będzie mieć towarzystwo, które nareszcie sam sobie wybrał. Miał już serdecznie dosyć tych kretynów z Ministerstwa. Ale ten chłopiec... Był pierwszą osobą, którą mógł tolerować, poza swoim synem, rzecz jasna, od czasu śmierci żony. A może jeszcze dawniej. W takim razie będzie wykorzystywał tę możliwość, póki trwa. Co mu o czymś przypomniało.
- Mam pewne pilne sprawy do załatwienia, więc zostawiam cię, byś zaznajomił się z systemem. Wrócę za godzinę.
Harry patrzył, jak Lucjusz opuszcza pomieszczenie, odczekał, aż przestały dochodzić go odgłosy kroków, i dopiero wtedy w pełni się rozluźnił. Nie chodziło o to, że mu nie ufał, choć ta kwestia też była dyskusyjna, ale bliskość starszego czarodzieja automatycznie wprawiała go w stan napięcia. Nie potrafił znaleźć dla tego wytłumaczenia. Albo nie chciał.
Przypomniał sobie ich rozmowę i znowu poczuł gorąco na policzkach na myśl, że Lucjusz uznał, iż Harry posiada potencjał. W pewien sposób słowa pochodzące od osoby tak krytycznej, kogoś, kto powinien go przecież nienawidzić, znaczyły dla niego więcej, niż gdyby wypowiedział je Dumbledore. W końcu dyrektor cały czas wiedział, że jest w nim potencjał. I wykorzystywał go do brudnej roboty.
Nie żeby Lucjusz kierował się szlachetniejszymi pobudkami. On również szukał potęgi i rozwiązania dla swoich problemów. Ale przynajmniej był przy tym szczery, pozwolił Harry'emu na dokonywanie własnych wyborów. To właśnie to tak bardzo denerwowało go u Dumbledore'a i innych, że odebrali mu wolną wolę i kształtowali go według swego własnego widzimisię. Nie potrafił im tego wybaczyć.
Lucjusz też będzie go kształtował, ale tym razem będzie mógł decydować, będzie przynajmniej częściowo panował nad sytuacją.
To wszystko, czego pragnął.
Przystąpił do badania zawartości biblioteki, znajdując interesujące dziedziny i notując w umyśle tytuły, które zasługiwały na to, by przyjrzeć się im bliżej.

***

Gdy Lucjusz wrócił do swojej biblioteki, nie od razu znalazł chłopca, którego w niej zostawił. Uznawszy za mało prawdopodobne, by Potter był na tyle głupi, aby kręcić się po obcym domu, albo że pozostawiłby kuszące zbiory biblioteki tak szybko, poszedł na górę, by go poszukać.
I znalazł, siedzącego z podciągniętymi nogami na parapecie, z brwiami zmarszczonymi w wyrazie koncentracji. Mężczyzna przystanął, by nacieszyć się widokiem. Jego spojrzenie bez udziału woli przeniosło się na usta Pottera. Chłopiec przygryzał dolną wargę, był to nawyk, którego Lucjusz sam pozbył się dość dawno temu, usta robiły się przez to opuchnięte i czerwone. Zdaniem Lucjusza, te wargi wprost błagały teraz o pieszczotę.
Nie mógł powstrzymać się od myśli, co by było, gdyby wziął chłopaka do łóżka, w charakterze wynagrodzenia za kształcenie. Byłaby to adekwatna forma zapłaty, forma, która coraz bardziej mu się podobała. Ale nie, lepiej będzie pozwolić chłopcu przyjść do niego z własnej woli. Pamiętał te szkliste spojrzenia, Potter prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi.
Wiedział, że potrafi być nie do odparcia, jeśli tego chce. Pragnął tego chłopca, chłopca, który sprawił, że znowu czuł się żywy, od bardzo dawna nie pragnął niczego tak bardzo. A Malfoy zawsze dostaje to, czego chce, bez względu na to, co mówią inni.
- Panie Potter.
Chłopak był wyraźnie zaskoczony, okręcił się szybko, by spojrzeć na mężczyznę. Najwyraźniej książka zaabsorbowała go tak bardzo, że stracił kontakt z otoczeniem. Chociaż świadczyło to o zainteresowaniu wiedzą, co było obiecujące, Lucjusz wiedział, że będzie musiał nauczyć Pottera, by zawsze miał się na baczności.
- To dla ciebie - powiedział bez zbędnych wstępów, wyciągając pudełko. Musiał się nieźle natrudzić, by to znaleźć, gdyż było bezpiecznie schowane w jednym z licznych rodzinnych skarbców. - Jest to jednocześnie oznaka, że jesteś moim uczniem, jak również świstoklik, prowadzący do Dworu.
Harry ostrożnie uniósł wieko pudełeczka, ciekaw, co jest w środku. Rozwinął kawałek jedwabiu.
Naszyjnik. Delikatny srebrny łańcuszek, na którym wisiał metalicznie zielony wąż, bliźniaczo podobny do tego, który pojawił się na kartce z wiadomością. Był przepięknie wykonany, każda łuska została wyryta w najdrobniejszym szczególe. Srebrne oczy mrugnęły do niego leniwie.
- Jeśli będziesz chciał go użyć, powiedz, by cię tu sprowadził w języku węży. Nie zabierze cię nigdzie indziej, jedynie z powrotem do Hogwartu.
Harry tylko kiwnął głową, niezdolny wykrztusić choć słowo, umysł zbyt odrętwiały z zachwytu nad wspaniałością podarunku. Naszyjnik był nie tylko cudowny sam w sobie, ale również to, co sobą reprezentował, swobodny dostęp do wiedzy, było cenniejsze niż wszystko, co do tej pory otrzymał.
- O, proszę - wymruczał Lucjusz głębokim głosem. - Pozwól, że go założę.
Mężczyzna wziął wisiorek z wyciągniętej ręki chłopca; gdy ich palce się spotkały, Harry poczuł coś jakby wstrząs elektryczny, przepływający falą przez całe ciało. Znał to uczucie, kiedyś Dudley wepchnął mu palce do gniazdka elektrycznego. Lecz teraz było inaczej. To było przyjemne. To było...
Lucjusz stanął za nim i teraz ostrożnie odgarniał z karku jego włosy. Gdy te długie eleganckie palce muskały jego skórę, Harry czuł, że jego serce zaczyna bić coraz głośniej. Wciągnął ze świstem powietrze, gdy dłoń spoczęła na jego karku i poczuł gorący oddech, owiewający ucho.
- Już. Chyba powinieneś już iść. Nie pozwól, aby twoi przyjaciele nabrali podejrzeń. Spotkamy się w bibliotece za dwa dni o dwudziestej pierwszej.
Przymykając oczy, Harry starał się powstrzymać jęk, gdy ten głęboki głos przenikał wibracjami całą jego istotę. Nie mógł już dłużej zaprzeczać istnieniu pożądania, które rozpaliło się w nim gorącym płomieniem. Choć próbował interpretować własne reakcje na wszelkie inne możliwe sposoby, nie mógł się dłużej okłamywać.
Wiedział, od mniej więcej roku, że lubi chłopców, lecz nigdy nie durzył się w Malfoyu, w przeciwieństwie do innych z jego roku. A teraz zaczynał się interesować jego ojcem. Jak nisko trzeba upaść, by pragnąć Malfoya!
Chociaż z drugiej strony, zdecydowanie było czego pragnąć.
Lucjusz czuł, jak Harry drży pod jego dotykiem i wiedział, że to nie ze strachu. Pozwolił swoim palcom pozostać w miejscu przez chwilę, ciesząc się z mimowolnych, wiele ujawniających, reakcji Pottera. Uśmiechając się lekko z triumfem, przesunął rękę na ramię Harry'ego. To będzie łatwiejsze, niż przypuszczał, chłopak już był nim zainteresowany.
Przerwanie kontaktu wymagało naprawdę dużego wysiłku z jego strony, fakt ten był prawie niepokojący. Jednak wciąż uważał, że lepszą metodą będzie prowadzenie tego powoli, budowanie napięcia i oczekiwania, tak, aby nagroda była tym słodsza.
Gdy Harry wyszedł, komnata zrobiła się znacznie większa i bardziej pusta. Westchnął ciężko i przeniósł się siecią Fiuu do Ministerstwa, aby wyładować nagła irytację na kimś, kto na to bez wątpienia zasługuje.

***

Gdy Potter opuścił drugie zajęcia z Eliksirów z rzędu, Snape przestał dziwić się jego wyczynom. Najwyraźniej "Złoty Chłopiec" w końcu zaczyna pokazywać rogi. Nie obwiniał chłopaka, nawet zastanawiał się nad przyłączeniem się do niego. Co by się stało, gdyby nie pojawił się na własnych zajęciach? Mógłby utrzymywać, że to trauma powojenna.
Współczucie, jakie żywił do Pottera, nie powstrzymało go od udania się do dyrektora i zażądania natychmiastowego wydalenia chłopaka ze szkoły. To już tradycja, a kimże on jest, by ją przerywać? Jak można się było spodziewać, dostał cytrynowego dropsa, filiżankę herbaty i dyrektor poklepał go po głowie. Następnie Dumbledore bez ogródek powiedział mu, żeby się nie wtrącał w sprawy Pottera, bo biedny chłopiec przeżył już wystarczająco dużo.
Wszystko pięknie. Tylko czy nikt nie dostrzegał, że im bardziej pozwalali chłopakowi na samowolę, tym bardziej uciekał od świata? Najwyraźniej synowi jego dawnego wroga udawało się w końcu osiągnąć to, czego on sam pragnął od tak dawna - znikał.

***

Po dwóch tygodniach od rozpoczęcia nauki pod okiem Lucjusza, Harry wreszcie poczuł się dobrze we własnej skórze, po raz pierwszy od prawie roku. Teraz, kiedy robił to, co chciał robić, presja otaczającego świata mniej mu ciążyła, coraz mniej dla niego znaczyła.
Wiedział, że martwi to pozostałych Gryfonów, zwłaszcza Ron nie chciał zostawić go w spokoju. Mówił mu, kiedy ma jeść, kiedy spać, z kim rozmawiać. Rzecz jasna to tylko sprawiało, że Harry miał coraz mniejszą ochotę przebywać w jego towarzystwie i kontynuował swoją politykę stronienia od niego. Schodził na śniadanie zawsze na tyle wcześnie, by móc wyjść, gdy oni właśnie wchodzili, dzięki czemu wiedzieli, że gdzieś tam zawsze jest i że nie muszą się martwić, a jednocześnie nie mieli sposobności z nim porozmawiać.
W ostatnim tygodniu był obecny na mniej niż połowie lekcji. Biblioteka Lucjusza była tak wspaniała, że chyba nigdy nie byłby w stanie przeczytać wszystkiego. Fakt, że jego nieobecność na historii magii i wróżbiarstwie pozostała niezauważona, nie zaskoczył go, jednak spodziewał się, że na pozostałych zajęciach nauczyciele poruszą sprawę jego wagarów. Tak się nie stało. Zaczynał myśleć, że Dumbledore maczał w tym palce i rozmawiał z nimi na ten temat. To byłaby najmilsza rzecz, jaką ten stary głupiec kiedykolwiek dla niego zrobił.
Dzięki temu mógł poświęcać więcej czasu swoim badaniom. I Lucjuszowi. Jego nowy mentor zdawał się zawsze wiedzieć, czego Harry potrzebuje i jak go traktować, szorstko czy łagodnie. Było prawie niewiarygodne, jak trafnie Lucjusz odczytywał jego nastroje. Dodał tę cechę do reszty charakterystycznych dla Malfoyów. W końcu wiedzieli wszystko, nieprawdaż?
Teraz, odkąd nie chodził już w łachmanach, przynajmniej nie czuł, że zanieczyszcza swoją osobą Dwór Malfoyów. Początkowo protestował, gdy Lucjusz sprezentował mu praktycznie całą garderobę, jednak mężczyzna nalegał, twierdząc, że skoro Harry jest z nim teraz w pewien sposób związany, ma pełne prawo ubierać go właściwie. Harry po cichu był z tego bardzo zadowolony. Wreszcie mógł się pozbyć tych okropnych szmat po Dudleyu. Cudowna faktura jedwabiu i delikatnej bawełny dawała niebiańskie wprost uczucie na skórze. Wszystkie ubrania były w kolorach czarnym i zielonym, co zbytnio go nie zaskoczyło. Nawet doszedł do wniosku, że wcale mu to nie przeszkadza, te barwy całkiem mu pasowały. Przez to jeszcze bardziej zdystansował się od Rona, lecz nie potrafił znaleźć w sobie chęci, by się tym dłużej przejmować.
Nie wtedy, gdy mógł rozmyślać o Lucjuszu. Za dnia śnił o nim na jawie, nocami marzył, śpiąc. Drobne przypadkowe dotknięcia rozbudzały w jego umyśle tysiące fantazji, więc nawet gdy chodził na lekcje, myślami był bardzo daleko.
Sesje z Lucjuszem stały się dla niego torturą. Mimo że bardzo interesowały go tematy, którymi się zajmowali, czasami był tak zajęty analizowaniem każdego ruchu mężczyzny, że przestawał się koncentrować. Co prowadziło do otrzymania reprymendy. Zwykle był tak zawstydzony po rozczarowanym spojrzeniu Lucjusza, że obiecywał natychmiastową poprawę. Która, oczywiście, trwała jakieś pięć minut, dopóki mężczyzna nie wykonał gestu, który przykuł wzrok Harry'ego do tych długich, zręcznych, eleganckich palców, a jego myśli do fantazji, co te dłonie mogłyby z nim robić.
Zdawał sobie sprawę, że Lucjusz nigdy nie odwzajemni jego pragnienia. Jego mózg to wiedział. Dlaczego tak wspaniały i potężny starszy mężczyzna miałby chcieć kogoś takiego jak on? Jednak nie powstrzymywało to szalonych iskierek nadziei, które rozpalały się w nim za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, a czasami nawet miał wrażenie, że może Lucjusz też coś do niego czuje. Ale to niemożliwe, tylko marzenie.
Tortura. To była tortura. Jednak nie potrafił z niej zrezygnować.

***

Draco przybył do domu siecią Fiuu zaraz po tym, jak skończyły się jego ostatnie zajęcia i udało mu się pozbyć tych dwóch kretynów, którzy uparli się, że będą za nim wszędzie łazić.
Ostatnio krążyło sporo plotek na temat pojawienia się nowego Czarnego Lorda. Najwyraźniej wykryto oznaki użycia potężnej mrocznej magii, choć nie dało się ich wyśledzić. Draco wiedział, że jego ojciec będzie znał prawdę, może nawet okaże się, że sam jest źródłem tej magii.
Lecz Malfoy nigdy nie posunąłby się do takiego braku subtelności. To musiał być ktoś inny.
Widząc, że nikt na niego nie czeka w holu wejściowym, Draco rzucił zaklęcie, które zaprowadzi go do najbliżej znajdującej się osoby. Poczuł szarpnięcie różdżki i pozwolił jej prowadzić się do miejsca pobytu jego ojca. Biblioteka. Czemu go to nie zdziwiło? Ojciec kochał swoje książki, kochał wiedzę i potęgę w nich zawartą. Gdy nie zobaczył go od razu, postanowił spróbować podejść go z zaskoczenia. To była ich stara gra, jak zabawa w kotka i myszkę. Mimo że ojciec będzie z pewnością wiedział o jego obecności, dzięki jakiemuś szóstemu zmysłowi, który najwyraźniej posiada, Draco wciąż lubił bawić się w podchody. Jeszcze nigdy nie udało mu się go zaskoczyć, ale nie powstrzymywało go to od ponawiania prób.
Na jednym z poziomów pojawiło się nowe miejsce z wygodnymi fotelami i stolikiem. Zmienianie wystroju biblioteki nie było w stylu ojca. W końcu prawie nigdy tutaj nie czytał, wolał godzinami szperać na półkach niż wynosić swoje znaleziska do gabinetu. A Malfoyowie niełatwo zmieniali przyzwyczajenia.
Słysząc szelest przewracanych kartek, okrążył wielki fotel, odwrócony teraz do niego tyłem i już unosił różdżkę, by pacnąć nią swojego ojca, gdy zobaczył osobę w nim siedzącą.
Potter.
Poczuł, jakby ktoś spuścił z niego powietrze.
Jeszcze parę miesięcy temu jego pierwszą reakcją byłoby rzucenie na chłopaka klątwy. Teraz jednak tylko cofnął się do drugiego fotela i opadł na niego ciężko.
Było aż niepokojące, jak bardzo to wszystko do siebie pasuje. Pod zmieszanym i raczej nieufnym spojrzeniem Pottera, patrzącego znad swojej książki, Draco przebiegł myślami wydarzenia ostatniego miesiąca.
Potter zachowywał się zupełnie inaczej niż zwykle, unikał swoich przyjaciół, sprawiał wrażenie bardziej mrocznego. Uciekał z zajęć, nie pojawiając się na zdecydowanej większości z nich, lecz nikt mu tego nie wypominał. Z kolei listy od ojca przestały wiać przygnębieniem i przychodziły częściej, co zdarzało się tylko wtedy, jak Draco dobrze wiedział, gdy miał za sobą, albo przynajmniej w bliskiej perspektywie, naprawdę dobry seks. Dodatkowo ostatnio ktoś rzucał potężne zaklęcia. Mroczne zaklęcia, z rodzaju tych, o jakich jego ojciec na pewno by wiedział, i z mocą, jaką Potter mógłby posiadać.
Och, na Merlina.
Skinął niepewnie głową chłopakowi, nie bardzo wiedząc, jak go traktować. Było niemożliwością, by Potter przebywał tutaj bez wyraźnego zaproszenia jego ojca, a skoro ten go zaprosił, musiał mieć dobry powód. Draco zawsze szanował decyzje swego ojca.
- Wiesz, gdzie jest mój ojciec? - Zapytał, utrzymując neutralny ton, ani oskarżający, ani prowokujący.
Harry sprawiał wrażenie zaskoczonego tym brakiem wrogości, lecz odpowiedział równie uprzejmie.
- Tak, wyszedł jakieś dwie godziny temu, udał się do Ministerstwa. Powiedział, że wróci około dziewiątej.
Draco znowu kiwnął głową, zastanawiając się, co jeszcze powiedzieć.
- O czym chciałeś z nim porozmawiać? - zapytał Potter z autentyczną ciekawością.
Draco poczuł ulgę, że chłopak narzucił ton swobodnej konwersacji, dając do zrozumienia, że może pytać gościa, o co zechce, jak długo nie stara się być napastliwym. Malfoyowie mieli nienaganne wyczucie etykiety towarzyskiej, choć w pewnych przypadkach pozwalali sobie ją pominąć.
- O pogłoskach w szkole. Ale już chyba nie muszę go o to pytać.
Oczy Pottera rozbłysły zaniepokojeniem.
- Jakich pogłoskach?
- O powstaniu nowej mrocznej siły. Ale teraz już wiem, o kogo chodzi. A skoro mój ojciec cię trenuje, nie mam się o co martwić.
- Dlaczego myślisz, że chodzi o mnie?
- A z jakiego innego powodu byłbyś tutaj? Poza seksem, rzecz jasna.
Drugi chłopiec oblał się ognistym rumieńcem. Więc wciąż naiwny. W takim razie ojciec zabiera się do rzeczy powoli. Potrafił to zrozumieć, Potter to naprawdę znakomity kąsek, zasługuje, by się nim delektować. Draco sam kiedyś myślał o zaciągnięciu go do łóżka, ale nawet sobie nie wyobrażał, że jego awanse zostałyby dobrze przyjęte. Och cóż, może to i lepiej. Ojciec wolał nietkniętych kochanków. A jeśli posiadanie Pottera ma uczynić ojca szczęśliwym, Draco jest bardziej niż chętny, by pomóc. Ta burzowa atmosfera we Dworze od czasu upadku Voldemorta, a wcześniej od śmierci matki, stała się już nie do zniesienia.
- Nie wiem, o co ci chodzi. Twój ojciec tylko uczy mnie magii.
Tak niewinny. Mimo to z pewnością czuje coś do jego ojca, w przeciwnym razie nie rumieniłby się tak.
- Dlatego tu jesteś. Dlatego cię ubiera. Dlatego jego listy do mnie wypełnione są nadzieją, a nie goryczą. Pragnie cię.
- Nie wiem, o czym ty...
Draco wszedł mu w słowo.
- Właśnie, że wiesz - powiedział stanowczo. - I lepiej, żebyś się postarał go uszczęśliwić.
Wstał i przeciągnął się swobodnie, wiedząc, że teraz Potter będzie już znacznie mniej oporny. Na tym kończyła się jego rola.
- Idę do swojego pokoju. Jeśli zobaczysz mojego ojca przede mną, powiedz mu, gdzie jestem.
Teraz wszystko, co musi zrobić, to porozmawiać z ojcem i przekonać go, że Potter desperacko wręcz go pragnie. Co nie było zbyt dalekie od prawdy.
Malfoy zawsze dostaje to, czego pożąda.

***

Lucjusz szedł w dół ze swojej komnaty do biblioteki powolnymi, odmierzonymi krokami. Wiedział, że Harry wciąż tam jest, mimo późnej pory. Wyczuwał jego obecność.
Nie potrafił dokładnie określić, kiedy Potter stał się dla niego Harrym. Musiało się to stać w trakcie jednej z ich wspólnych sesji, gdy był roztargniony i nie myślał zbyt jasno.
W pewien sposób to imię pasowało do chłopca, którego poznawał coraz lepiej. Wprowadzało również więcej intymności, gdy mówił do niego po imieniu i widział dreszcz, przechodzący przez drobne ciało; to sprawiało, że czuł się z nim coraz bardziej związany.
A z tego, co powiedział Draco... Na Merlina, ten chłopak jest zbyt zuchwały - żeby instruować własnego ojca, kiedy powinien się zabrać za Harry'ego! W istocie, prawdziwy Malfoy. I może rzeczywiście ma rację. Może czas czekania dobiegł końca.
Każdy krok wydawał się tylko zwiększać jego niecierpliwość, gdy tak szedł w górę spirali w bibliotece. Wpatrzył się w oparcie ulubionego fotela Harry'ego, tak jakby mógł obserwować przez nie znajdujące się po drugiej stronie piękne ciało.
Pragnął kochać się z Harrym na tym fotelu. Na fotelu, w którym chłopiec spędzał tyle czasu, rozmawiając z nim, ucząc się od niego; było to miejsce, gdzie właściwie rozkwitła ich znajomość.
Okrążywszy fotel, odwrócił się w stronę obiektu swych pragnień...
I ujrzał go pogrążonego we śnie.
Zaklął cicho i sprawdził godzinę. Cóż, pierwsza w nocy. Cholera. Nie będzie przerywał jego odpoczynku, wiedział, jak mało Harry ma do niego okazji, nękany koszmarami przeszłości.
Jego ciało ogarnął ból niezaspokojenia, teraz, gdy pozwolił mu wierzyć, że wreszcie dostanie to, za czym tęskniło od tak dawna. Stłumił bezwzględnie tę potrzebę, tylko Harry może dać mu zadowolenie, więc poczeka.
Zaklęciem sprawił, że oparcie zaczęło się obniżać, aż leżało całkiem poziomo, po czym przyzwał koc, by przykryć nim leżącego chłopca.
Sam zaś usiadł naprzeciwko i obserwował pogrążonego we śnie Harry'ego. Wdechy i wydechy chłopca zdawały się idealnie współgrać z jego własnymi, a może odwrotnie? Sen Harry'ego był najwyraźniej nie do końca spokojny, chłopak co chwila szarpał się i od czasu do czasu mamrotał coś do siebie.
Wyglądał tak sło... Nie! Lucjusz wcale nie pomyślał, że Harry wygląda słodko. Jest Malfoyem. A Malfoyowie nie gustują w słodkościach. Szanują jedynie potęgę.
Ale chłopak jest potężny. Zupełnie przypadkiem ma przy tym piękną twarz, oczy, które potrafią przebić się spojrzeniem aż na samo dno duszy, i harmonijnie ukształtowane ciało, idealnie teraz wyeksponowane w ubraniach, które Lucjusz tak starannie dla niego wybrał.
Na Merlina, trzeba było jednak dać mu te skórzane spodnie.
I może myśleć, że Harry wygląda słodko, jeśli ma na to ochotę. Malfoyowie zawsze myśleli, co im się żywnie podobało.
Zastanawiał się, czy chłopiec spałby spokojnie po rozsadzającym mózg, niesamowitym seksie, jaki dla niego planował. Czy poczułby się nareszcie całkowicie wolny, zatracając się w orgazmie.
Jeśli sam chce zaznać choć odrobinę snu dzisiejszej nocy, powinien przestać o tym myśleć. Jęknął cicho i zmienił pozycję na fotelu.
Harry poruszył się.
- Lucjusz? - wymamrotał sennie.
- Jestem tu, Harry - odparł mężczyzna miękko.
- Lucjusz - powtórzył chłopiec, jakby dla pewności. - Tęskniłem za tobą - kontynuował mamrotanie. Mężczyzna nie miał najmniejszej chęci, by powstrzymać go od mówienia. - Pragnę cię. - Och tak, to zabrzmiało bardzo obiecująco. - Proszę. Nie odchodź - zmarszczył brwi, a w jego głos wkradł się przestrach. - Nie zostawiaj mnie.
Widząc, że sny Harry'ego stają się coraz bardziej nieprzyjemne, Lucjusz podszedł do niego i delikatnie odgarnął mu włosy z czoła. Było prawie niepokojące, jak bardzo zależy mu na tym chłopcu.
Prawie.
- Ćśsii, jestem tu.
Harry uspokoił się pod dotykiem i dźwiękiem głosu, wtulając się w jego rękę i unieruchamiając ją. Było prawie niepokojące, w jaki sposób chłopiec reaguje na jego dotyk, jakby tylko przy nim czuł się całkowicie bezpieczny.
Prawie.
Nagle Harry otworzył oczy i Lucjusz po raz kolejny dał się zaskoczyć niesamowitej zieleni tych lśniących tęczówek, wpatrzonych teraz w niego.
Tak piękne.
- Lucjusz? - dobiegł cichy szept, tym razem bardziej świadomy.
- Tak. Miałeś koszmary - uspokajał mężczyzna.
- Ja... nie pamiętam ich - wymamrotał Harry. - Jak poszło? W Ministerstwie?
Harry pyta, jak minął mu dzień. To prawie tak, jakby byli...
- Dobrze. Zwykłe problemy.
- Mam nadzieję, że przekląłeś ich wszystkich w cholerę - wymruczał chłopiec, z powrotem zapadając w sen.
Lucjusz wpatrywał się w niego przez moment, po czym zachichotał cichutko. Niewiele osób wciąż było w stanie go zaskoczyć. Zastanawiał się, czy Harry w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, co mówi. Och cóż, może będzie mógł mu trochę na ten temat podokuczać rano, zanim Harry pójdzie do szkoły.
Jutro. To słowo nigdy wcześniej nie niosło z sobą takiej obietnicy.

***

Ron zauważył w Harrym jakąś zmianę już w zeszłym tygodniu albo jakoś tak. Poza faktem, że chłopak znikał teraz jeszcze częściej i nikt nie potrafił go odnaleźć, było w nim teraz coś innego. Nawet bardziej innego niż ostatnio.
Spostrzegł, że Harry ma teraz więcej pewności siebie niż kiedykolwiek wcześniej. Jego przyjaciel zawsze był nieśmiały, ale teraz wydawał się prawie pogardzać towarzystwem pozostałych Gryfonów, jakby nikt już się nie liczył.
Najbardziej martwiło go, że nie ma pojęcia, skąd wzięła się ta zmiana. Dyrektor powiedział tylko, że Harry po prostu dorasta, że ludzie się zmieniają, dojrzewając.
Gówno prawda.
Porozmawia z Harrym. Jego przyjaciel nie może przecież uciekać przed nim wiecznie. Porozmawia z nim po meczu Quidditcha w ten weekend.

***

Harry był zażenowany, gdy zdał sobie sprawę, gdzie się obudził. Również nieco zmieszany faktem, że to w domu swego przypuszczalnego wroga zaznał najspokojniejszego od lat snu. Choć Lucjusza nie było w bibliotece, gdy się obudził, niejasno pamiętał jego obecność jakoś w nocy. Ale może to był tylko sen. Jednak jego sny o Lucjuszu były zazwyczaj daleko mniej niewinne. Więc najwyraźniej mężczyźnie nie przeszkadzało, że został.
Co, oczywiście, tylko podsyciło ten mały płomyk nadziei w jego sercu. Draco go zachęcił i teraz nie potrafił już dłużej tłumić swoich pragnień, by... coś się między nimi wydarzyło.
Pragnął Lucjusza. Nie wiedział tylko, co z tym fantem zrobić.
Przeniósłszy się po obiedzie do Dworu za pomocą świstoklika, udał się do biblioteki, rozmyślając nad tym, że mógłby sam popracować, skoro nie będzie w pobliżu Lucjusza, który by go rozpraszał; powinni się zobaczyć dopiero jutro.
Podniósłszy ze stolika książkę, odwrócił się w stronę swojego fotela.
Lucjusz w nim siedział.
Lucjusz siedział w jego fotelu.
Lucjusz miał na sobie... niezbyt wiele. Luźną granatową szatę, udrapowaną na ramionach, odsłaniającą prawie cały tors. Wzrok Harry'ego, jak gdyby prowadzony jakąś obcą wolą, prześlizgiwał się w dół ciała mężczyzny. Cudowna gładka skóra na jego piersi zdawała się wprost błagać o pieszczotę, Harry tęsknił, by pogładzić ciemniejsze punkty, który zwróciły jego uwagę.
W dół, gdzie długa, dobrze umięśniona noga widoczna była w rozcięciu szaty.
Och Merlinie, chciał...
Lucjusz wyciągnął rękę i Harry przysunął się bliżej, automatycznie kładąc na niej książkę, podczas gdy jego oczy syciły się widokiem.
Mężczyzna zaśmiał się swym głębokim głosem na ten gest chłopca i Harry oblał się rumieńcem, zdając sobie nagle sprawę, że się gapi. Odwrócił wzrok i próbował nie myśleć o Lucjuszu. W ogóle nie myśleć.
Lucjusz zaśmiał się znowu, cóż za cudowny dźwięk, dźwięk, który zdawał się grać na wszystkich nerwach jego ciała niczym na strunach harfy. Kątem oka dostrzegł, że mężczyzna odkłada książkę na bok.
- Nie, niemądry chłopcze - powiedział Lucjusz niskim, lekko chrapliwym głosem, ponownie wyciągając rękę.
Harry był stracony. Jak mógłby nawet myśleć o odmowie? Dlaczego w ogóle miałby o niej myśleć? Niepewnie położył dłoń na ręce mężczyzny. Palce Lucjusza zacisnęły się na jego własnych i został przyciągnięty bliżej. Spojrzał w jego oczy, szare jak chmurne niebo, i poddał się ich hipnotyzującemu urokowi.
Druga ręka Lucjusza spoczęła na jego biodrze i delikatnie pociągnęła go w dół, tak że siedział mężczyźnie na kolanach, zwrócony do niego twarzą. Wtedy palce wywinęły się, puszczając jego dłoń, i skierowały do jego twarzy, muskając brwi, policzki, usta. Poczuł przebiegający ciało dreszcz i rozchylił wargi, błagając o więcej, błagając o coś, czego nie potrafił nawet wypowiedzieć.
Mężczyzna przyciągnął go do pocałunku. Lucjusz zawsze wiedział, czego Harry chce, nawet, jeśli on sam był tego nieświadomy. Ich usta zetknęły się tylko na niekończącą się chwilę, lecz zaraz język Lucjusza przebiegł po dolnej wardze chłopca. Na to nagłe uczucie gorąca Harry wstrzymał oddech, a wtedy ten cudownie drażniący język starł się z jego własnym, i już nie potrafił powstrzymać fali uczuć, przepływającej przez niego, i jęczał w usta mężczyzny.
Tak dobrze. Jeśli możliwym było smakować elegancko, to Lucjuszowi się to udało, delikatna nuta herbaty i miodu, może odrobina mięty. To była najbardziej wysublimowana rzecz, jakiej Harry w życiu próbował i chciał więcej.
Zagłębił się w pocałunek, a jego dłonie rozpoczęły wędrówkę po harmonijnie zbudowanym torsie mężczyzny, czego pragnął tak desperacko. Skóra była bardziej miękka niż sądził i w jakiś sposób przerwał na chwilę pocałunek, by potrzeć o nią policzkiem. Wrażenie było niebiańskie - czuł, jak gdyby dotykał czegoś delikatniejszego od jedwabiu.
Pragnąc jak najwięcej kontaktu z Lucjuszem, jak to tylko możliwe, zaczął rozpinać własną koszulę, podczas gdy jego usta składały wilgotne pocałunki na szyi mężczyzny. Skóra Lucjusza pachniała perfumami i potem, ta mieszanka doprowadzała Harry'ego do szaleństwa. Dłoń, która wcześniej opuściła jego twarz, by wpleść się we włosy, gdy on sam skierował się w dół, teraz odsunęła jego ręce od guzików koszuli.
Harry zrozumiał; to Lucjusz tu dowodzi. Otarłszy się ostatni raz policzkiem o skórę mężczyzny, usiadł prosto i z błyszczącymi oczami obserwował, jak zręczne palce pracują nad jego koszulą. Podniósłszy wzrok, zobaczył, że pełne pożądania oczy mężczyzny ani na chwilę nie opuszczają jego własnych. Ze wzrokiem unieruchomionym przez spojrzenie Lucjusza, Harry wyciągnął rękę i zagłębił palce w długich pasmach srebrzystych włosów, chwytając z desperacją, jak gdyby nigdy nie chciał ich wypuścić.
Ten plan spalił na panewce, gdy dłonie kochanka potarły jego sutki, i jęknął cicho pod wpływem intensywności doznań, które przebiegły przez wszystkie nerwy jego ciała. Jego własne palce poruszyły się, by przykryć dłonie mężczyzny, które kontynuowały swoje zabiegi.
Gdy koszula Harry'ego została rozpięta i rzucona niedbale na podłogę, Lucjusz wziął się za drażnienie skóry jego ramion. Chłopak schował twarz w długich pachnących włosach i pozwolił, by zapach mężczyzny go obezwładnił. Czy może być coś więcej ponad to?
Dowiedział się, że w istocie może, gdy poczuł palce zmierzające w dół, rozpinające jego jeansy i gładzące twardą wypukłość, którą w nich znalazły.
Odrzucił głowę w tył i jęknął "Lucjusz", głosem, który ledwo rozpoznał jako swój własny.
Język rozpoczął torturowanie jego sutków i Harry nawet nie zauważył, kiedy jego jeansy i bielizna zostały zdjęte. Jego umysł otoczyła mgła i mógł tylko czuć, przytrzymując się ramion Lucjusza niczym tonący brzytwy, jako jedynego łącznika z rzeczywistością.
Opary przyjemności rozwiały się nagle, gdy poczuł niespodziewany chłód na skórze; Lucjusz przesunął się w bok i delikatnie opuścił go na skórzany fotel. Uklęknął przed nim i chwycił go za biodra, przysuwając w swoją stronę, aż chłopak siedział przy samej krawędzi. Wtedy położył dłonie na wewnętrznych stronach obu jego ud i, gładząc je, przesunął ręce aż do kolan. Uniósł je i oparł nogi Harry'ego na oparciach, tak że zwisały po obu stronach fotela.
Harry oblał się rumieńcem na myśl, że jego nogi są tak szeroko rozłożone przed mężczyzną, że jest całkowicie wyeksponowany. Jednak było mu dobrze. Jęknął, gdy Lucjusz pogłaskał miejsce między jego udem a biodrem, i jeszcze raz, tym razem w proteście, gdy jego kochanek się odsunął.
Lucjusz uśmiechnął się do niego wrednie, co sprawiło, że członek chłopaka podskoczył, i przesunął się w dół. Efekt, jaki wywołał jego gorący oddech w pachwinach Harry'ego i niżej, był zdumiewający.
Wtedy poczuł coś gorącego i wilgotnego w szczelinie między pośladkami.
O Boże, to jego język. Język Lucjusza właśnie... Kurwa, KURWA! Harry wygiął się instynktownie. Język poruszał się wokół jego wejścia, które najwyraźniej nagle stało się niesamowicie wręcz wrażliwe. Wiercił się, by dostać więcej, lecz ręce unieruchomiły jego biodra jak imadło.
Język wił się dookoła tego miejsca i Harry chciał, potrzebował, więcej.
- Proszę... Proszę. Ja muszę... Daj mi... O Boże!
Mógł sobie wyobrazić, jak Lucjusz unosi szyderczo brwi.
- Czyżbyś czegoś chciał?
Zanim zdążył skupić się na tyle, by móc odpowiedzieć, język mężczyzny zagłębił się w niego, pochłaniając go, pieszcząc go od wewnątrz. Krzyknął i poczuł, jak omywa go fala absolutnej przyjemności...
Która została po chwili przerwana, gdy dłoń Lucjusza zacisnęła się wokół jego członka. Język zniknął i Harry jęknął, rozczarowany.
- Proszę, proszę, pan Potter. Nigdy bym nie pomyślał, że nasz "Orędownik Światła" znajdzie się w takiej pozycji. Jak... skandalicznie! - wymruczał mężczyzna, przeciągając samogłoski, w parodii ich spotkania w księgarni. Lecz po chwili, bardziej delikatnie i z uczuciem, dodał: - Ćśsii, poczekaj. Dam ci więcej, niż możesz sobie wymarzyć.
Och, ten głos i te szare oczy jakimś cudem podnieciły go jeszcze bardziej, aż jego usta zdały się być stworzone do niczego więcej poza nieustannym jękiem przyjemności.
Lucjusz spojrzał na upadłego anioła pod sobą. Nigdy w życiu nie widział niczego bardziej podniecającego. Ciężko mu było utrzymać nad sobą kontrolę, ale przecież jest Malfoyem, więc da radę.
Strząsnął z siebie szatę, wciąż jednak mając różdżkę w zasięgu ręki, i patrzył, jak ciemniejące jadeitowe oczy wręcz pożerają jego ciało. Tak długo na to czekał, ale było więcej niż warto.
Szepcząc zaklęcie nawilżające na siebie i chłopca, dotknął śliskimi palcami miejsce, które dopiero co opuściły jego usta. Harry znów ciężko oddychał, gdy Lucjusz włożył jeden palec do środka, chłopiec zaczął zachłystywać się powietrzem w rytmie wsuwania i wysuwania badającego palca.
Starał się patrzeć Harry'emu w oczy, dodając drugi palec, ale wbrew jego woli spojrzenie samo uciekało mu w dół, by obserwować wślizgujące i wyślizgujące się palce. Na Merlina, to wygląda tak... Musi...
Nie, trzeba działać powoli, gdyż podejrzewał, że Harry nigdy wcześniej tego nie doświadczył. A Malfoy nigdy się nie myli.
Trzeci palec i Harry szarpnął się w oczywistym dyskomforcie.
- Rozluźnij się. Ćśsii. - I poczuł, jak mięśnie stopniowo rozluźniają się wokół jego palców. W nagrodę poszukał prostaty Harry'ego i potarł ją. Mięśnie zacisnęły się nagle, gdy Harry krzyknął zaskoczony i Lucjusz ocenił, że jest gotowy.
Nareszcie. Nareszcie dostanie wszystko, czego pragnął. Co było priorytetem Malfoy'ów.
Odnowił na sobie zaklęcie nawilżające i rozszerzając nogi chłopca jeszcze bardziej, uklęknął pomiędzy nimi na krześle. Trzymając Harry'ego jedną ręką za pośladki, by uzyskać właściwy kąt, ustawił się w pozycji i zaczął wolno wślizgiwać się do środka.
Nie sądził, że to się dobędzie w ten sposób, myślał raczej, iż weźmie go brutalnie, dbając tylko o własną przyjemność, lecz teraz był niespodziewanie delikatny. Spełniając potrzeby swojego kochanka, zaspokajał przy tym swoje własne. Nie było tak już od zbyt dawna.
Wtem Harry stężał wokół niego, reagując na wtargnięcie. Zrobiło się tak ciasno, tak dobrze. Tak cholernie ciasno. Musiał sięgnąć do ostatnich rezerw, by utrzymać nad sobą kontrolę i nie pchnąć gwałtownie. Ale nie może, nie wolno mu. To by wszystko zniszczyło. Nie był pewien, czym jest owo "wszystko", ale wiedział, że musi się powstrzymać i... Och, na Merlina, tak ciasno!
Wchodził tak powoli, że odczuwał to jako torturę, cierpiał od pulsującego w nim pożądania. Chłopiec teraz kwilił, lecz Lucjusz nie był pewien, czy to z bólu, czy czegoś innego, więc pogładził go po boku, mrucząc mu do ucha coś niezrozumiałego.
Gdy wypełnił go do końca, przymknął oczy, oddając się wrażeniu bycia otoczonym przez pulsujące gorąco. Po chwili pchnął lekko i usłyszał, jak jego partner wstrzymuje oddech.
Zmuszając się do otwarcia oczu, spojrzał w dół w dwa bliźniacze wiry pożądania, na rozchylone i błagające usta. Pochylił się i pocałował je desperacko, po czym pchnął jeszcze raz. Wysunął się lekko i znowu utkwił wzrok w szmaragdowych tęczówkach, wprowadzając równomierne tempo, nadal powoli i delikatnie, lecz będąc już na granicy wytrzymałości. Harry teraz jęczał już głośno i mężczyzna sięgnął w dół, by kilkoma ruchami dłoni doprowadzić go z powrotem do pełnej gotowości.
- Podoba ci się, prawda? Wiedziałem, że tak będzie - dyszał, robiąc przerwy między słowami, by całować szyję chłopaka. - Czy znalazłeś to, czego szukałeś? Znalazłeś? - nalegał.
- Tak, o Boże, tak! - krzyknął Harry, gdy poruszali się we wspólnym rytmie.
Lucjusz przeniósł ręce w dół na pośladki chłopca i uniósł je trochę, szukając właściwego kąta. Wiedział, że go znalazł, gdy ekstatyczny krzyk rozdarł powietrze, i zwiększył tempo.
- Och, och! Więcej. Proszę, więcej. Mocniej - błagał jego kochanek.
Nie potrafił powstrzymywać się już dłużej. Nie wtedy, gdy Harry mówił tak cudowne słowa, które tak bardzo na niego działały. Zaczął poruszać się coraz bardziej zdecydowanie. Czuł narastającą przyjemność i przeniósł rękę na opuszczonego penisa chłopca, poruszając nią w górę i w dół w rytmie własnych pchnięć, pocierając kciukiem wrażliwy czubek, wiedząc, że to szybko doprowadzi Harry'ego do finału.
Miał rację. Ale przecież jest Malfoyem, więc sam...
Harry doszedł, jego mięśnie zaciskały się niesamowicie na członku Lucjusza, gdy wykrzykiwał swoją rozkosz.
I to już było zbyt wiele. Tak dobrze, tak ciasno. Tak dobrze.
Wytrysnął silnie, wgryzając się w ramię Harry'ego. Przez kilka sekund nie pamiętał o niczym, nawet o tym, że jest Malfoyem, że powinien się cały czas kontrolować. Pieprzyć to!
Najwyraźniej nie tylko Harry odnalazł swoją wolność.

***

Gryffindor przegrywał. Ron z każdą mijającą sekundą był coraz bardziej wściekły. Choć ostatnio zachowanie Harry'ego raczej nie było normalne, nigdy by nie przypuszczał, że jego przyjaciel nie pojawi się na meczu. Przegrywali. Ze Slytherinem, na miłość Merlina! Rezerwowy szukający był słabo przeszkolony, nawet nie w pobliżu standardów Harry'ego i nie dawał rady Malfoyowi.
Nie, żeby Malfoy już złapał znicza. Ten gnojek specjalnie blokował szukającego Gryfonów przy każdej nadarzającej się okazji. Właściwie to wygląda to wręcz podejrzanie! Malfoy miał więcej niż mnóstwo okazji, żeby złapać znicz, ale nie zrobił tego. Nawet fretka nie może być taką niezdarą!
To było zaplanowane. Coś tu śmierdzi, coś się dzieje i Ron musi się dowiedzieć, co.
Szukający znowu spudłował. Argh! Obedrze za to Harry'ego żywcem ze skóry. Zaraz po meczu pójdzie na górę do pokoju i przywiąże swojego ex-przyjaciela do słupków łóżka. Przeszedł już etap martwienia się, teraz był po prostu wściekły. Reszta drużyny niewątpliwie mu pomoże, wyglądali na równie wkurzonych tym, że są poniżani przez Ślizgonów.
Draco z zadowoleniem obserwował, jak twarz Wiewióra staje się z minuty na minutę coraz bardziej purpurowa. Kolor ten naprawdę nie pasował do jego włosów, powinien był o tym pomyśleć, zanim się tak wściekł. Lecz chłopak najwyraźniej w ogóle nie przejmował się swoim wyglądem. Kolejny powód, dla którego Malfoyowie nie szanowali Weasleyów.
Znicz przefrunął tuż obok niego i Draco niedbale wyciągnął rękę w na wpół autentycznej próbie złapania go. Spudłował. Och, cóż!
Ojciec polecił mu, by przeciągał mecz, jak tylko się da, więc cały czas unikał złapania znicza. Oczywiście, biorąc pod uwagę, jak beznadziejnie grają Gryfoni, Slytherin prawdopodobnie wygra i tak, nawet, jeśli Draco nie wcale złapie znicza.
Zastanawiał się, jak długo grają. Czy to już wystarczy? Naprawdę nie miałby nic przeciwko złapaniu tej cholernej piłeczki - taki prestiż niewątpliwie zaowocowałby partnerem do łóżka na tę noc.
Jednak życzenie ojca było na pierwszym miejscu. Jak zawsze.
Tylko dlatego, że ojciec postanowił choć raz pieprzyć się z Potterem do utraty zmysłów w jego własnym łóżku. Oczywiście nie powiedział niczego takiego. Nie, użył słów "test lojalności", by sprawdzić, czy Potter zrezygnowałby z meczu, by spędzić ten czas z nim. Szczerze mówiąc, Draco był zdania, że to nie jest konieczne, to zawsze ojciec porzucał swoich partnerów, nigdy odwrotnie. Nikt nigdy nie chciał odejść od ojca Draco.
To musi być coś w Malfoyach, że są tak kompletnie nie do odparcia. Nie żeby mu to przeszkadzało.
Już chyba wystarczy. Chciał złapać znicz, skoro Pottera tu nie ma, bo, choć ciężko było mu się do tego przyznać, nigdy nie miał na to szansy w obecności rywala. Nawet z rozproszoną uwagą i bez prawdziwego zainteresowania i woli walki od czasu wojny, ten chłopak był po prostu nie do pobicia. Chyba, że się oszukiwało.
Właściwie, skoro to on pchnął ich obu, by wreszcie zabrali się do rzeczy, może powiedzieć, że to była swego rodzaju wielka quidditchowa strategia, by wygrać. W końcu Malfoyowie są mistrzami taktyki.
Chwycił znicz, kończąc grę zwycięstwem Ślizgonów. Życie jest dobre. I zapowiada się na jeszcze bardziej interesujące w najbliższej przyszłości.
Gdy wszyscy wylądowali na ziemi, drużyna Gryffindoru ruszyła zgodnie do swoich dormitoriów, krzycząc po drodze, jaką dadzą Potterowi nauczkę.
Istotnie, bardzo interesujące. Ślizgoni podążyli za nimi, mając nadzieję na rozrywkę i z czystej ciekawości.
Draco wiedział dokładnie, co zobaczą. Cóż, może nie dokładnie i też pewnych rzeczy wolałby nie... Może po prostu pójdzie tam jako ewentualne wsparcie. Mogą potrzebować kogoś, kto pomoże rzucić masowe Obliviate czy coś.
Grupa, tupiąc głośno, weszła na schody i dalej do pokoju wspólnego, Gryfoni miotający groźbami śmierci, Ślizgoni kibicujący Potterowi. Było to tak zabawne, że Draco prawie wybuchnął śmiechem. Ale to by zepsuło efekt, a bardzo chciał zobaczyć wyraz absolutnego szoku na tych wszystkich twarzach.
Wpadając do pokoju, Draco przepchnął się do przodu, aż znalazł się na czele tłumu.
Potter siedział na swoim łóżku. Ojciec Draco stał przed nim, odwrócony do nowo przybyłych plecami.
Wydawało się, że nic nie robią. Potrafił dokładnie określić moment, w którym jego ojciec wyczuł ich obecność, choć w pewien sposób zdradził to sam hałas, gdyż mężczyzna musiał podnieść głos.
- I moim obowiązkiem jest poinformowanie cię, że Ministerstwo pragnie zaproponować ci stanowisko mojego asystenta, z pełną pensją i wszelkimi korzyściami, od zaraz - powiedział Lucjusz gładko.
Potter kiwnął głową, a potem udał, że dopiero zauważył tłum w drzwiach. Posłał im olśniewający uśmiech.
- Hej! Słuchajcie, właśnie dostałem pracę w Ministerstwie. Całe to doświadczenie, jakie zdobyłem, pracując przez ostatni miesiąc, naprawdę się opłaciło, teraz będą mi płacić za to, co robię.
Mistrzowskie przedstawienie. Nawet Draco prawie w nie uwierzył.
Oczywiście traciło trochę na wiarygodności, gdy wzięło się pod uwagę, że Potter wygląda jak ktoś po naprawdę fantastycznym seksie.
I że nie ma na sobie nic poza skórzanymi spodniami.


Koniec