I widzę ciemność... 10
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 21:59:15
Rozdział dziesiąty

Widział obraz, wykrzywiony przez kształt szklanej kuli, zamglony za sprawą parującego z ust dziewczyny oddechu. Stała pomiędzy wirującymi płatkami śniegu i wyglądała jak figurka w mugolskiej zabawce, ubrana w obramowanym białym futrem płaszcz i futrzaną czapkę nasadzoną głęboko na brunatne pukle, niemal zasłaniającą miodowe oczy. Domyślał się, że się waha, nie od razu bowiem dotknęła przycisku dzwonka, umieszczonego obok masywnych, zdobionych rzeźbieniami wrót, przed którymi stała. W końcu jednak jej palec dosięgnął przycisku i w zamku rozległ się dzwonek. Młody mężczyzna wstał i minąwszy kilka korytarzy stanął przed jednymi spośród licznych drzwi, najwyraźniej prowadzącymi do dużego pomieszczenia, biblioteki lub pracowni.
- Mistrzu! - zawołał, pukając.
- Jestem zajęty -odpowiedziano mu.
- Wiem, mistrzu, jednak mamy gościa, który zapewne ci przeszkodzi, Jeśli mógłbyś...
- Dobrze. Zaczekaj chwilę - głos zza drzwi zwrócił się do jakiejś innej osoby, po czym Drzwi otwarły się i stanął w nich mężczyzna w nieokreślonym wieku, o siwiejących, brunatnych włosach i przenikliwych, jasnoniebieskich oczach lśniących spod gęstych brwi. Miał na sobie długą szatę barwy zakrzepłej krwi, ozdobioną na krawędziach haftami z motywem przeplatających się pentagramów, runów i węży - Słucham cię, Sven? - spytał, starannie zamykając za sobą ciężkie, skrzypiące drzwi.
- Dziewczyna, mistrzu - poinformował młody, ubrany w czerń mężczyzna o nordyckiej urodzie. - Ta, o której ci mówiłem. Stoi pod drzwiami.
- Och - mag uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia i, być może, także przerażenia. - W jaki sposób natrafiła na nasz ślad? Szukała ciebie? Co jej powiedziałeś?
- Niczego przed tobą nie zataiłem, mistrzu. Wiesz wszystko.
- A więc nie znamy jej motywów.
- Nie. Ale niewątpliwie spróbuje nam przeszkodzić, jeśli się dowie.
- A animag?
Sven pokręcił głową.
- Jest sama.
- Zajmij się nią.
- Mam ją... - w głosie młodego czarodzieja słychać było wahanie. - ...zabić?
- Jeśli będzie to konieczne - kiwnął głową starszy mag. - Wiem, ze taka ewentualność byłaby dla ciebie trudna. Jeśli wybierzesz serce zamiast posłuszeństwa, będzie to tylko twój wybór, mam jednak nadzieję, że nie wbijesz mi noża w plecy z powodu tej Polki. Tobie zostawiam wybór - położył chudą, pomarszczoną dłoń na klamce uformowanej w kształt węża. - A teraz wybacz, muszę zająć się naszym gościem.
- Tak, mistrzu - Sven z szacunkiem pochylił głowę i, gdy tylko mag zniknął w swej pracowni, ruszył korytarzem w kierunku wrót. Mistrz dał mu wybór - serce albo posłuszeństwo, nieświadomy, że jego uczeń wiedział już od dawna, jak to wszystko się potoczy i dawno już dokonał wyboru.


***


Klara czekała przez pewien czas, nim wrota zamku otwarły się wreszcie, skrzypiąc głośno. Zaciskając zęby i powtarzając w myślach ułożona w drodze do Norwegii historyjkę, przekroczyła próg i znalazła się we wspaniałym holu, oświetlonym światłem setek świec, osadzonych w kandelabrach wyrzeźbionych z górskiego kryształu. Lśniące schody pięły się d góry, zaś na ich podeście stał, opary nonszalancko o barierę, przystojny jasnowłosy i niebieskooki młodzieniec, na widok którego dziewczyna straciła pewność siebie.
- Clarice - młody mężczyzna powoli zaczął schodzić po schodach, w pełni świadomy wywieranego wrażenia - Jestem zaskoczony widząc cię tutaj. Czy powinienem nakazać ci niezwłoczne opuszczenie tego zamku, tak samo, jak ty rozkazałaś mi wynieść się z twojego domu? Niestety, nie mam czarnego psa do towarzystwa, i, jak widzę, ty też przybyłaś dziś sama. Cóż to, kłótnia kochanków?
- Nie był moim kochankiem - oznajmiła.
- To dobrze - młody mężczyzna uśmiechnął się, zbliżając się do niej i wyciągając dłoń, by dotknąć jej policzka - nie musze być więcej zazdrosny.
Wywinęła się, unikając jego dotyku. Czuła się zdegustowana, świadoma, że używa przeciw niej swego uroku osobistego, i że ona znowu ma nieodpartą ochotę temu urokowi ulec.
- Nie przyjechałam tu z twojego powodu.
Mężczyzna skrzywił się, wyraźnie manifestując swoje niezadowolenie.
- A więc w jakim celu?
- Zadać parę pytań właścicielowi tego zamku. Zdobyć parę informacji.
- Pragnął bym ci w takim razie przypomnieć, że osobiście przeszkodziłaś w zdobywaniu informacji mnie. Mam więc święte prawo odpłacenia ci się tym samym.
- Jakiego rodzaju były to informacje? - dziewczyna zmarszczyła czoło i ściągnęła brwi. - Dla ilu niewinnych istot stanowiłyby zagrożenie?
- A dal ilu istot stanowi zagrożenie to coś, co stamtąd wypuściłaś? - odparował. - Kimkolwiek był ten animag wcześniej, bóg jeden wie, co stało się z jego umysłem. Miał żądzę mordu w oczach, gdy na mnie patrzył, wiesz o tym.
Nie odpowiedziała. Wiedziała dość dużo, by odeprzeć te zarzuty, lecz nie użyła swojej wiedzy. Nie miała w tym celu.
- Po prostu pozwól mi porozmawiać ze swoim mistrzem - ucięła. - Przyszłam do niego, nie do ciebie.
- Mistrz jest zajęty.
Przekonana, że młodzieniec gra na zwłokę, ruszyła w kierunku schodów. Zagrodził jej drogę.
- Zajęty, powiedziałem.
- Nie obchodzi mnie to - syknęła przez zęby, próbując go wyminąć. Młody mag chwycił ją za ramiona tak mocno, że aż syknęła z bólu. - Puszczaj!
- Clarice, będę z tobą szczery - rozluźniwszy chwyt tylko trochę, popatrzył jej głęboko w oczy. - Gdyby nie to, że jesteś tak śliczną, urocza i inteligentną dziewczyną... gdyby nie to, nie miałbym żadnych oporów z pozbyciem się ciebie. Z wyprawieniem cię na tamten świat włącznie, i wiesz, że byłbym do tego zdolny, nie oszukujmy się, nie jestem miłym, uroczym czarodziejem, z jakimi chodziłaś do szkoły. Ale ostatnim sukinsynem też nie jestem i daję ci szansę wysłuchania, co mam do powiedzenia. Już raz odmówiłaś, może pójdziesz po rozum do głowy tym razem. Wiem, że sama naginasz zasady, kiedy jest to konieczne - więc czemu tak uparcie trzymasz się ode mnie z dala? Aż tak się brzydzisz czarną magią? Wątpię.
- Brzydzę się tym, co stało się z tymi wszystkimi ludźmi - odparła.
Wyraz twarzy Svena zmienił się gwałtownie najpierw w zaskoczony, a potem w pełen zrozumienia.
- Już rozumiem... Jestem w stanie zrozumieć - ku uldze Klary, puścił ją i przestał wpatrywać się w jej oczy. - Clarice... Wiem, ze to naprawdę paskudna sprawa, i uwierz mi, mistrzowi i mnie jest przykro, że to się tak skończyło. Ale oni wszyscy mieli pełną świadomość ryzyka.
- Wszyscy? Szesnastoletnia dziewczyna w Hogwarcie też?
- A ty co robiłaś, kiedy byłaś w jej wieku? Czarodziej w tym wieku uczy się brać odpowiedzialność za swoje postępowanie. Dziewczyna wykazała się niesamowitą odwagą, byłem zaskoczony, że ktoś tak młody zgłosił się do eksperymentu. Była bardzo inteligentna i naprawdę śliczna...
- Och? - dziewczyna wydęła wargi.
- ...i naprawdę mi jej szkoda. Mistrz był przekonany, że zaklęcie transferu jest kompletne... jak widać, nie było. Uczestnicy eksperymentu podpisali zgodę i zdjęli z nas odpowiedzialność za swoją ewentualną śmierć. Skandynawskie Ministerstwo Magii wie o tym, podobnie jak brytyjskie i polskie. Żałuje ofiar i żałuje, że twoje sumienie i dążenie do sprawiedliwości nie może być zaspokojone, ale taka jest prawda. To koniec.
Dziewczyna zaklęła w duchu. To nie miało prawa skończyć się w ten sposób. Niebezpieczne eksperymenty, ofiary, w tym jej ciotka, czarna magia... I nie było sposobu, żeby to zakończyć?
- Powiem...
- Komu? Aurorom? Mają wytyczne, żeby się nie mieszać. Eksperymenty są zbyt ważne, żeby je przerwać - zrozum to, czarna magia, terra incognita, mamy pozostawiać ja zakazaną i nie mieć szans obrony, jeśli pojawi się kolejny szaleniec, uzurpujący sobie prawa do zostania Mrocznym Lordem? Poza tym, ryzykujesz. Chcesz trafić do Azkabanu? Jeden miesiąc aresztu wystarczy, żeby cię złamać. Nie chcę tego - wyciągnął dłoń i tym razem dziewczyna nie umknęła przed jego dotykiem, pozwalając jego palcom musnąć z czułością swój policzek. - Clarice, przykro mi, że stoimy po dwóch stronach barykady, ale powiedz, chyba jesteśmy w stanie dogadać się w innych kwestiach, prawda?
- Co to za zaklęcie? - spytała.
- Zaklęcie transferu - dłoń Svena przesunęła się po jej policzku w kierunku skroni i spoczęła na włosach. - Pozwala przenieść moc magiczną z jednej istoty do drugiej. Wyobrażasz sobie, jakie to daje możliwości?
"Przerażające" pomyślała, ale skinęła jedynie głową, pozwalając nadal gładzić się po włosach.
- To bardzo stare zaklęcie - mówił miękkim głosem. - Wymieniają go stare islandzkie zwoje, ale jest starsze, niż pierwsze ludzkie osady na Islandii. Zapewne znano je już w starożytnych Indiach, gdy rodziła się nasza cywilizacja, a może północnogermańskie plemiona poznały je od ugrofińskich szamanów? Chciałbym się tego dowiedzieć... I co było wcześniej... Jak wyglądał świat, gdy nie było podziału na czarodziejów i resztę, na magię czarną i białą. Tylko pierwotna siła... czułaś ją tam, w lesie, prawda?
Jego głos, spokojny, wyważony, wibrował w jej uszach, przywodząc wspomnienie pradawnej mocy, która dotykała jej w noc Yule, dotykała z niemniejsza czułością niż młody mężczyzna teraz. Pamiętała. Pamiętała podskórnie, czasy, nim magia została skodyfikowana, uwięziona w kartach ksiąg i łacińskich formułkach, gdy była po prostu mocą przenikającą wszystko a używanie jej i formy, jakie przybierała zależały jedynie od woli czarodzieja. Pragnienie osiągnięcia pierwotnej mocy... hipnotyzujące, uwodzicielskie, niemal fizyczne pożądanie.
Jakież to było proste, poddać się mu, zatracić się, odpłynąć.
Zbyt proste.
Odsunęła się powoli, wyplątała z ramion, które zaczynały oplatać ja coraz ciaśniej.
- Muszę porozmawiać z twoim mistrzem - oświadczyła, zaciskając pięści tak mocno, że jej paznokcie niemal przebiły skórę wewnątrz dłoni. Ból otrzeźwił ją, wygnał z umysłu resztki pokusy. - Teraz.
- Mówiłem już - mężczyzna rozłożył ramiona - Mistrz jest zajęty.
- Czym? - spytała, a kiedy nie doczekała się odpowiedzi, pojęła. - Mój boże, wy nigdy nie zrezygnujecie?
Odepchnęła go i rzuciła się biegiem w kierunku schodów.
- Clarice! - krzyknął za nią, a gdy nie zareagowała, także zerwał się do biegu. - Clarice, myślałem...
Była już na szczycie schodów i jego głos był tylko szumem w jej uszach, zagłuszony przez tupot jej własnych stóp, przyśpieszony oddech i bicie serca. Pchnęła pierwsze z drzwi, które zobaczyła, okazały się one jednak być zamknięte. Biegła od jednych drzwi do drugich, próbując je otworzyć, napierając na nie własnym ciałem, Sven tymczasem przestał biec i spokojnie wszedł po schodach.
- W takich chwilach twoja desperacja jest wręcz żałosna, Clarice - oznajmił, potrząsając głową. - Więc może przestaniesz? - uniósł różdżkę. - Zanim postanowię jednak coś ci zrobić...
Nacisnęła kolejną klamkę. Masywne drzwi ustąpiły, poruszyły się i otwarły bezszelestnie. Wewnątrz znajdowała się wielka pracownia, w przeciwieństwie do większości pomieszczeń tego typu, jakie dziewczynie zdarzyło się w życiu widzieć, środek pomieszczenia pozostawiono tu pusty, zaś wszystkie stoły i pulpity z księgami ustawiono pod ścianami. Na podłodze wyrysowano kredą okrąg, a wewnątrz niego skomplikowany wzór przeplatających się figur geometrycznych. Dookoła i wewnątrz kręgu ustawiono świece, których chyboczące się płomyki sprawiały, że pomieszczenie wydawało się był pogrążone w półmroku. Pośrodku kręgu siedział po turecku, z dłońmi opartymi na kolanach i zamkniętymi oczami, bardzo młody, ciemnowłosy mężczyzna. Naprzeciw niego, poza kręgiem, stał, unosząc ramiona starszy mężczyzna w ciemnoczerwonej szacie, mistrz Svena, Morten Sigurdsen. Sylwetki ich obu spowijał bladozielony blask.
Dziewczyna krzyknęła. Mag odprawiający rytuał zamilkł na moment, lecz młodzieniec siedzący wewnątrz kręgu nie poruszył się.
- Do diabła, Oedenmark... - zaczął starszy Sigurdsen, unosząc groźnie różdżkę.
- Mamy problem, mistrzu - jasnowłosy młodzieniec powiedział to spokojnym, wyważonym tonem, chwytając za ramiona nadal stojącą w progu Klarę. - Jak jednak widzisz, jestem na jak najlepszej drodze do opanowania go.
Czarodziejka spojrzała na niego gniewnym wzrokiem.
- Co wy dwaj...
- Ech, Clarice, próbuję ci to wytłumaczyć. Ten chłopak zgłosił się do nas, błagając o pomoc - pociągnął ją za ramiona na zewnątrz komnaty. W jej wnętrzu blask dookoła rzucającego zaklęcie czarodzieja stawał się coraz silniejszy, zaś aura otaczająca chłopaka słabła. - Oto przykład zastosowania tego zaklęcia. Moc, którą uwięziono w jego ciele próbuje wyrwać się na zewnątrz. Gdyby nie mój mistrz, zapewne niedługo mielibyśmy nowego Władcę Ciemności.
- Rozumiem - pochyliła głowę. - Jestem głupia.
- Cieszę się, że wreszcie zrozumiałaś - uśmiechnął się i pochylił nad nią.
Nie uciekła. Więcej, sama go pocałowała. Pocałunek był długi i głęboki.
Nagle, ku jego zaskoczeniu, Sven poczuł czubek różdżki wbijający się w jego bok. Wargi Klary oderwały się od jego ust.
- Crucio! - krzyknęła dziewczyna i młody czarodziej upadł na ziemię, zwijając się z bólu. - Nie jestem naiwna, Sven. - powiedziała i biegiem zawróciła do komnaty.
Tym razem Sigurdsen nie przerwał szeptania zaklęć. Zielone światło wokół niego stawało się coraz silniejsze. Dziewczyna jak burza przebiegła koło niego, odpychając go na bok i wbiegła do kręgu.
- Nowy Władca Ciemności, co? - mruknęła, padając na kolana koło chłopca. Był nieprzytomny i jedynie magia utrzymywała go w pozycji pionowej. - Ciekawe, kto by nim był...
Ścisnęła różdżkę i trzymając głowę chłopaka na swoich kolanach, rzuciła zaklęcie deportacji.
Modliła się tylko, by trafić w jakieś bezpieczne miejsce...

***


Krajobraz pokryty był bielą, niebo zaś było zaciągnięte ciężkimi, szarymi chmurami. W pokoju płonęły świece, odbijając się od kryształowej i srebrnej zastawy. W ich jasnym blasku dwa wiszące na ścianie portrety wydawały się niemal żywe. Jedne z nich przedstawiał przystojnego mężczyznę o platynowych, zaczesanych do tyłu, długich włosach, drugi zaś ciemnowłosą kobietę w sukni ze śliwkowego aksamitu. Na twarzach obojga widniał zimny uśmiech, ich spojrzenia były spojrzeniami ludzi, którzy w życiu najwyżej cenią potęgę i bogactwo i nie cofną się przed niczym, by je zdobyć. Malarz oddał ich charaktery niemniej precyzyjnie niż rysy ich twarzy, zapisując na płótnie ich wizerunki, by potomni mogli patrzeć na nie i czuć przebiegający po kręgosłupie zimny dreszcz, gdy tylko ich oczy spotykały się z oczyma portretów.
Młodzieniec o włosach w kolorze identycznym, jak włosy mężczyzny z obrazu, tego dreszczu nie odczuwał. Był jedyna chyba żyjącą osoba, która mogła usiąść swobodnie w fotelu naprzeciw portretów i, bez żadnych przeszkód, czytać książkę. Spojrzenia wizerunków wodziły za nim, lecz dla niego był to w końcu wzrok jego rodziców. Ludzi, których stosunek do własnego syna, stawiane mu wymagania i wpojone zasady można było zakwalifikować jako toksyczne, lecz którzy przecież obdarzyli swoje dziecko miłością. Teraz, w dwa lata po śmierci ojca i półtora roku po samobójstwie matki, Draco lubił przebywać w towarzystwie ich portretów. Miał dzięki nim wrażenie, że rodzice są przy nim, a może nawet są z niego dumni - mimo, iż nieraz sprzeciwił się ich woli i podążał teraz ścieżką, która nie zyskałaby ich aprobaty.
Nagły błysk za oknem przerwał młodemu mężczyźnie lekturę. Draco ze stoickim spokojem zamknął książkę i podszedł do okna. Na podjeździe przed rezydencją przed chwilą aportowały się dwie osoby, z tak dużej odległości nie widział jednak wiele. Pomału zszedł po schodach na dół i narzuciwszy na ramiona płaszcz, wyszedł na zewnątrz.
Na środku alejki klęczała młoda kobieta w granatowym płaszczu obszytym białym futrem. Trzymała na kolanach głowę nieprzytomnego, szczupłego chłopaka. Kiedy Draco zbliżył się do tej dziwnej pary, dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego błagalnie oczyma barwy miodu.