Książe
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 21:20:12
Podobno jedna dawka amfetaminy zabija sto tysięcy szarych komórek.

Śniło mu się, że był na ich pogrzebie. Stał z bukietem niebieskich goździków na brzegu olbrzymiego rowu, takiego, jak te zbiorowe groby invitro, użytych jako mięso armatnie w czasie ostatniej wojny. Widział je kiedyś na plakatach rozklejanych przez obrońców praw człowieka, zanim ich kompletnie wyśmiano.
Powinien chyba przestać tyle brać.
Fala okropnego bólu głowy uświadomiła Rishce, że właśnie się obudził. Z niemałym trudem otworzył jedno oko. Był w nieznanym sobie pokoju; leżał na samym brzegu łóżka, z jedną nogą wiszącą właściwie w powietrzu, czując na nagim biodrze czyjąś dłoń. Odwrócił głowę, żeby spojrzeć na jej właściciela. Po czym z trzaskiem spadł na podłogę.
Jegomość liczył sobie coś koło sześćdziesięciu lat i mniej więcej tyle kilo nadwagi. Nie, żeby to stanowiło dla Rishki jakiś problem. Był dziwką od ładnych paru lat i, jeśli chodzi o klientów, to mógł pochwalić się bardzo, Bardzo, BARDZO wysoką tolerancją.
Problem leżał w czymś innym.
Rishka w ciągu sekundy postawił na nogi wszystkie swoje nadal żywe szare komórki i nadludzkim wysiłkiem woli zmusił je do pracy. Niestety, wyniki nie były zbyt pocieszające. Po dłuższej chwili namysłu chłopak doszedł bowiem do wniosku, że nie tylko nie ma bladego pojęcia, kim jest ten facet, ale też dałby sobie głowę uciąć, że wczorajszej nocy był z kimś innym.
Muszę. Koniecznie. Przestać. Ćpać. - Pomyślał, wstając z podłogi i rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu swoich ubrań.
Tak. Od jutra. - Dodał, po zlokalizowaniu spodni. W tylnej kieszeni jak zwykle znajdowała się przeznaczona na takie okazje ampułka. Rishka rozgryzł ją zamiast połknąć i wylizał ze środka biały proszek. Czekanie aż powłoczka rozpuści się w żołądku uważał za bezsensowne.
Na szafce leżały pieniądze. Cham nie uznał za stosowne zostawić napiwku. Ciągle spał, kiedy chłopak wychodził z pokoju.
Trwał właśnie cholernie zimny ranek, i jakby tego było mało, chłopak miał raczej mętne pojęcie na temat tego, w której części miasta aktualnie się znajduje. Westchnął, wciskając dłonie do kieszeni, i poszedł w dół ulicy.

W końcu ziemia jest okrągła.




***


- Masz jakiś radar, czy co? - zapytał Rishka, wsiadając do limuzyny, która przed chwilą zatrzymała się z piskiem opon, dosłownie pół metra przed nim. Na przeciwko niego, z nogami wyciągniętymi przed siebie i opartymi o drugi fotel, siedział dwudziestoparoletni blondyn w ciemnoniebieskiej marynarce i szarych spodniach. Był to jego mundurek szkolny.
- Masz kilka takich utartych szlaków - odparł.
Rishka położył głowę na oparciu. Ból głowy nieco zelżał, ale kaca jeszcze się nie pozbył. Czerwone plamki przed oczami nie świadczyły o szczególnie dobrej formie.
- Daj mi coś do picia - poprosił. Chłopak zdjął nogi z fotela i wyjął z małej szafki butelkę wody mineralnej. Rishka pomyślał, że chętnie zamieszkałby w takim samochodzie. - Możesz mi powiedzieć, co się wczoraj stało? - zapytał, odkręcając butelkę.
- A co się miało stać?
- Nie wiem. Film mi się urwał - wyjaśnił Rishka. - Gdzie się podziałeś?
Chłopak uśmiechnął się.
- Dostałem rozstroju żołądka, po tym, co mi zafundowałeś - wyjaśnił z udawanym wyrzutem w głosie. Rishka parsknął śmiechem. - To nie jest zabawne.
- Ależ wprost przeciwnie. Poza tym, jak mogłeś mnie tam zostawić samego, co!? - uśmiechnął się ironicznie, ładując mu się na kolana. - Wylądowałem nie wiadomo z kim i nie wiadomo gdzie, czterdzieści minut zajęło mi dojście tutaj.
- Wyglądało, że bawisz się całkiem nieźle. A ja w tym czasie myślałem, że wyrzygam żołądek.
- Ohhhhh, Sammy, Sammy - wymamrotał Rishka, takim tonem, jakby karcił za coś pięcioletnie dziecko. Jednocześnie zaczął dobierać się do jego spodni. Zsunął się na podłogę i usadowił między jego nogami. - To był pierwszej jakości towar. Masz żołądek wrażliwy jak mała księżniczka.
- Wiem - powiedział chłopak, głośno wypuszczając powietrze. Kątem oka upewnił się, czy przyciemniana szyba oddzielająca ich od szofera jest aby na pewno zamknięta. - Cały jestem jak mała księżniczka. I portfel też mam wypchany, jak na każdą małą księżniczkę przystało. Za to właśnie mnie tak lubisz.
- Tak - potwierdził Rishka, już zupełnie na serio zabierając się za sprawianie chłopakowi przyjemności. - Jak zwykle masz rację.




***



Limuzyna znowu zatrzymała się z piskiem. Szofer najwyraźniej lubił ten dźwięk, bo Rishka nie pamiętał, by w ogóle kiedykolwiek hamował w inny sposób.
- Daj mi trochę forsy. Jestem chwilowo spłukany - poprosił, wychodząc z samochodu.
- Zawsze jesteś spłukany - przypomniał Samuel, sięgając do kieszeni.
- Dzisiaj chwilowo wybitnie - uściślił Rishka, wieszając się na otwartych drzwiach limuzyny.
- Właściwie, to ile ja ci wiszę? - zapytał chłopak, wkładając mu w dłoń kilka blaszek.
- Dużo.
- Wiem. Oddam ci w piątek. Salut - Samuel uśmiechnął się na pożegnanie.
Rishka skinął głową, rzucił szybkie "cześć", odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę pobliskiego budynku, wbijając wzrok w ziemię. Samochód ruszył.
- Te pieniądze, które byłeś mi winien?
Rishka podniósł wzrok, automatycznie umieszczając na twarzy tradycyjny przekorny uśmieszek.
- Ależ oczywiście - stwierdził, unosząc dłoń i rozchylając palce.
- Świetnie. - Wysoki, przystojny brunet o gładkiej twarzy uśmiechnął się ledwo zauważanie, po czym wyjął pieniądze z jego ręki.
Nie słyszał stukotu tych cholernych butów. Ergo, facet czekał tu na niego. Niedobrze.
- Stały klient? - głos miał spokojny. Rishki jakoś to nie pocieszało.
- Rozpuszczona dzidzia - stwierdził, drapiąc się po karku. - Jak nie dostanie rano loda, nie może się skupić na lekcjach. - To zabawne. Sprawy mogą wyglądać zupełnie inaczej, w zależności od tego, jak się dobierze słowa.
Mężczyzna skinął głową.
- Naturalnie - mruknął, obdarzając chłopaka lodowato zimnym spojrzeniem. - Skończyłeś już pracę, prawda? - zapytał, kątem oka spoglądając na zegarek. Rishka potwierdził ruchem głowy. Nie podobał się ten ton. - Dobrze. Nie masz zatem nic przeciwko, byśmy sobie chwilę porozmawiali w moim gabinecie?
Rishka mógłby na poczekaniu przedstawić długą na łokieć listę powodów, dla których miałby *wiele* przeciwko, ale coś mówiło mu, że pytanie było retoryczne.
- Ależ skąd - uśmiechnął się znowu, wystawiając na widok publiczny szereg białych zębów. - Sądzę jednak, że dużo przyjemniej będzie się ze mną *rozmawiało*, jeśli przedtem wezmę prysznic. Prawda?



***


Zwarty, czyściutki, gotowy i pachnący, ubrany w świeży bawełniany podkoszulek i obcisłe, dżinsowe spodnie, Rishka siedział na przeciwko swojego szefa, przygotowany do tzw. *rozmowy*.
- Zmęczony?
Jak jasna cholera.
- Trochę.
- Ciężka noc?
Nie wiem. Nie pamiętam.
- Trochę.
- Chodź tu.
Rishka wstał i zajął wskazane mu miejsce, tuż obok mężczyzny, który wyciągnął dłoń i przez chwilę bawił się końcówkami jego rozpuszczonych włosów.
- Wyglądasz, jakbyś źle sypiał - stwierdził nagle, opuszczając rękę i kierując wzrok przed siebie. Rishka nie był pewien, czy powinien wybuchnąć śmiechem, czy może raczej poprosić o chwilę przerwy na spisanie testamentu.
- Przepisowe dwadzieścia godzin per semain, szefie.
Mężczyzna groźnie przymrużył oczy.
- Bogate życie towarzyskie ma swoją cenę - wygłosił tonem moralisty. - Nie wspominając o zawodowym, prawda?
- Nie da się ukryć - stwierdził Rishka, zastanawiając się przy tym, czy to Jareth upadł ostatnio na głowę, czy też on ma jeszcze halucynacje po wczorajszym.
- Szczególnie, jeśli się ma dwa etaty. - Mężczyzna w dalszym ciągu nie patrzył na Rishkę, a ton jego głosu nieco stwardniał.
- Mogę cię zapewnić - zaczął spokojnie chłopak, - że oba te *etaty* nie tylko sobie nie przeszkadzają, ale nawet mają tendencję do uzupełniania się, jako że jeden z nich to tak zwana praca siedząca, podczas gdy drugi jest zajęciem jak najdosłowniej chodząco-leżącym. - Rishka zaprezentował kolejny z repertuaru swoich uśmiechów, tym razem cyniczno-ironiczny. Jareth wziął głęboki oddech.
- Zawsze intrygowała mnie twoja zdolność do błyskotliwej oceny sytuacji - stwierdził sucho. Rishka ukłonił się kurtuazyjnie w podziękowaniu, nie przestając się uśmiechać. - Ale ten jęzor to ja ci kiedyś każę odciąć - dokończył, nie zmieniając barwy głosu. Rishka uznał, że to bezpieczniej będzie pozostawić bez komentarza. Mężczyzna milczał krótką chwilę. - Wiesz, Rishka, mi i paru innym osobom wiadomym jest, że prowadzisz swego rodzaju podwójne życie - zaczął.
Rishka zaśmiał się.
- W takim razie wiesz o mnie więcej niż ja - wtrącił, nie mogąc sobie przypomnieć żadnego faktu mogącego świadczyć o istnieniu tego "drugiego" życia.
Jareth powoli odwrócił głowę i spojrzał na niego. Pod wpływem tego wzroku Rishka postanowił częściej gryźć się w język.
- Masz zatem szczęście, bo właśnie postanowiłem poinformować cię szczegółach - powiedział. - Dobrze sobie radzisz z komputerami, prawda?
- Aaaa to o to chodzi? Zawsze myślałem, że podwójne życie byłoby wtedy, gdybym miał na boku żonę i dziecko - powiedział, gestykulując przy tym lekko.
- Nie - stwierdził. - Podwójne życie jest wtedy, kiedy twój pseudonim zna każdy haker w tym kraju, a Agencja Bezpieczeństwa wciągnęła cię na czarną listę.
- Pochlebiasz mi, szefie.
Jareth wykrzywił twarz w czymś, co ewentualnie mogłoby być uśmiechem, ale Rishka nie był pewien.
- Kawy? - zapytał, wstając z sofy.
- Nie, dziękuję.
Nie, żeby Rishka miał jakieś opory przed braniem czegokolwiek do picia z jego rąk. Co to, to nie. Gdyby Czarny Kondor z jakiś powodów chciał go czymś nafaszerować, zrobiłby to od razu, bez zbędnej kurtuazji.
Jareth nalał sobie filiżankę, po czym usiadł w fotelu, na przeciwko Rishki.
- Tak właściwie - zaczął, - to po co niby włamywałeś się do ich baz danych? - zapytał, tonem wskazującym na czystą ciekawość.
- Dla sportu - wyznał rozbrajająco szczerze Rishka. - No i chodziło o prestiż, sam rozumiesz.
- Naturalnie. Ale wiesz, prowadzenie tego typu działań za pomocą komputera znajdującego się w TYM budynku, jakoś nie pasuje mi do twojego ilorazu inteligencji.
- Najwyraźniej nie jestem aż tak bystry, na jakiego wyglądam. Swoją drogą, nie wiem, jak to wyczailiście, ale gratuluję.
- Miałeś w tym jakiś cel?
- W gratulowaniu?
- Nie rób ze mnie idioty, Rishka. Wykorzystaj to, że jestem dla ciebie miły. Jesteś na tyle rozsądny, by nie kontaktować się z nikim za pomocą tutejszego sprzętu, wychodząc zapewne z słusznego założenia, że moi ludzie zdołają wyśledzić połączenia. Ale jednocześnie włamałeś się do komputera jednego z MOICH ludzi i grzebałeś za jego pośrednictwem w tajnych danych, żeby, jak to określiłeś, zwiększyć swój prestiż, załatwiając sobie przy tym zaocznie trzyletni wyrok. A teraz poproszę jak na spowiedzi: powód i cel.
- Wyrok jest pięcioletni, szefie. Nie zapominaj, że jestem invitro. Żadnych wiadomości nie przesyłam, bo nie mam do kogo. Z tamtego komputera korzysta połowa składu tego oto przybytku i zdobycie hasła nie jest problemem dla nikogo, kto był szkolony przez ciebie. Twoja załoga nie składa się niestety z eunuchów. Powodem wszystkich moich działań zazwyczaj bywa sknerstwo i lenistwo. Cyberkafejki kosztują i trzeba się do nich wybrać. A cel w życiu to ja mam tylko jeden. Laptop. Wtedy z pokoiku na drugim piętrze będę rządził galaktyką.
- Jak dla mnie, możesz sobie rządzić i całym wszechświatem tak długo, jak ja rządzę tobą - powiedział, wstając i podchodząc w stronę łóżka. Gestem kazał Rishce podejść.
- Jasne - chłopak mruknął w odpowiedzi. - Możesz na to liczyć. - Kolejny ironiczny uśmiech i Rishka wstał, zdejmując jednocześnie koszulkę. Rozpinając spodnie podszedł w stronę mężczyzny.




***


Drobne dziewczęce ciałko odziane w poszarpane dżinsy i za luźną koszulkę wiło się na łóżku w akompaniamencie tłumionych jęków. Próbowała chwycić swego oprawcę, ale jej ręce natrafiały tylko na powietrze. Siedzący na niej okrakiem chłopak przyciskał jej właśnie poduszkę do twarzy.
- Cześć, Kitsune - powiedział Rishka, wchodząc do pokoju. - Cześć, Maja - dodał, mijając ich obojętnie.
- Cześć - odparł chłopak.
- Cheszcz - wydobyło się spod poduszki. Dziewczyna machnęła ręką na przywitanie, po czym zgięła nogę w kolanie i kopnęła Kitsune.
- Co ona tu robi? - zapytał Rishka, wchodząc na górne łóżko.
- Łeksłmitłołały mnie - burknęła dziewczyna, usiłując złapać oddech.
- Co? - Chłopak w ciągu paru sekund zrzucił ubranie i wsunął się pod kołdrę. Z dołu usłyszał głośny, przeciągły jęk, zupełnie jakby ktoś z poduszką na twarzy usiłował dać do zrozumienia, że właśnie się dusi.
Kitsune łaskawie podniósł poduszkę i Maja głośno wciągnęła powietrze.
- Veronique i Rea... jakby to... potrzebują... powiedzmy, *prywatności* - zachichotała, atakując chłopaka srebrnymi paznokciami dwucentymetrowej długości.
- Aha - stwierdził sucho Rishka.
- A właściwie to gdzieś ty był? - zapytał Kitsune.
- Na spowiedzi - odparł.
- Tak długo?
- Pokuta tyle zajęła.
Z dołu dał się słyszeć dziki pisk, odgłos kilku kopniaków, a potem taki dźwięk, jakby sześćdziesiąt parę kilogramów walnęło nagle o podłogę. Sytuacja trochę się zmieniła i teraz to Maja trzymała w ręku poduszkę.
- Dobranoc, dzieci - powiedział Rishka, nakrywając sobie ucho kołdrą.




***


- Zamkniesz oczy i będziesz myślał o Anglii, ot co.
- Dlaczego akurat o Anglii? - zapytał zaskoczony Tetsu, ledwo nadążając za chodem Rishki. Weszli w wąską, ciemną uliczkę na granicy slumsów.
- Nie wiem - Rishka wypuścił z ust kłęb dymu i machnął ręką. - Jak wolisz, możesz myśleć o Michigan.
- Michigan? - Niebieskie oczy chłopca świdrowały Rishkę z prawdziwie dziecięcym zainteresowaniem. - Czemu?
- Nie wiem. To tylko generalna zasada - Rishka westchnął, trochę zrezygnowany. - Jak wzór matematyczny, pod który podstawiasz własne dane. Kapisz?
- Nie.
- Litości - westchnął znowu. - Zapalisz? - wcisnął chłopakowi papierosa do ust. Tetsu kaszlnął.
- Skąd ci się wziął ten tekst? - zapytał po chwili, bawiąc się papierosem.
- O Anglii?
- Nie - zaprzeczył chłopiec. - O Michigan.
Kolejne westchnienie.
- Co ty chcesz od Michigan?
- Nic. Wychowałem się tam.
- Serio? Nie wiedziałem. Strzelałem.
- Aa.
Chwila ciszy.
- A Anglia? - Tetsu spróbował się zaciągnąć. Nie bardzo mu wyszło.
- Co: Anglia?
- Skąd ci się wzięła Anglia?
- Z atlasu geograficznego.
- Serio?
- Nie - urwał rozmowę. - Posłuchaj, Tetsu... - zaczął. Zabrał chłopcu papierosa i włożył go sobie z powrotem do ust. - Jeśli wolisz, to dzisiaj moglibyśmy pójść razem - oparł się o ścianę budynku i spojrzał na chłopca. - Skoro to twój pierwszy raz. Rozumiesz? Chyba, że nie chcesz, żebym cię przy tym widział. To twoja spra...
- Nie - uciął szybko Tetsu. - Chodź ze mną.



***


Ściana na wprost łóżka pokryta była różnej wielkości fotografiami, przyklejonymi do tapety za pomocą przezroczystej taśmy. Wśród modeli bezspornie królował zadbany, wielki czarny kot o zielonych oczach. Ostatnio jednak, obok coraz to nowych fotografii zwierzaka, na ścianie zaczęły pojawiać się zdjęcia Rishki. Na honorowym miejscu natomiast wisiało wspólne zdjęcie obydwu. Rishka leżał na nim w poprzek łóżka, przytrzymując kota lewą ręką i uśmiechając się lekko rozchylonymi wargami. Czworo wściekle zielonych oczu wpatrzonych było prosto w obiektyw, a wskazujący palec chłopaka skierowany był na fotografa. Kot tymczasem podniósł w górę łapkę, jakby chciał mu pomachać. Zdjęcie sprawiało zatem wrażenie, jakby obaj pozowali, co było z resztą bliskie prawdy. Samuel uwielbiał je. Rishka nie wiedział, czy to ze względu na niego, czy na kota, ale właściwie to nie był ciekawy.
- To mi się chwilami wydaje żałosne - stwierdził Rishka odwracając się na drugi bok. Samuel nogami skopał z siebie kołdrę. Przytulił się do pleców chłopaka i objął go ramieniem.
- Żałosne? - powtórzył. Rishka nie odpowiedział. - Poszedłeś w końcu z nim? - zapytał, po długiej chwili milczenia.
Chłopak przeciągnął się.
- To akurat nie był problem - stwierdził, ziewając. - Wyjąłem swój przysłowiowy czarny notes, który w moim przypadku jest niebieski w zielone i czerwone ciapki made by Nezumi, i w ciągu pięciu minut znalazłem osobnika zainteresowanego takim układem. Nie o to mi chodziło. Żałosne jest to, że Tetsu CHCE się NAUCZYĆ być dziwką.
- Nie bardzo rozumiem - stwierdził Samuel, opierając brodę o ramię Rishki.
- Ja też nie - mruknął. Drgnął, czując coś zimnego i włochatego na nodze. Podniósł głowę i zobaczył siedzącego na nim kota, przemoczonego do suchej nitki. Jęknął głośno. - Zawsze myślałem, że koty nie lubią wody - powiedział, opadając z powrotem na poduszkę.
- Ale to jest kot z Cheshire - odparł z całą prostotą Samuel, wyciągając rękę do zwierzątka. - Znowu byłeś pod prysznicem, co? - zapytał.
- Zabierz go stąd - poprosił Rishka, odsuwając się od mokrej kupy sierści - jest strasznie zimny.
- Wiem. Nie mogę opracować żadnej sensownej metody suszenia go - chłopak zasępił się na chwilę. - Wiesz, jak zabójczo wygląda, kiedy się go potraktuje suszarką do włosów? - zapytał, zdejmując zwierzę z łóżka i odnosząc w stronę drzwi.
- Nie chcę wiedzieć - mruknął Rishka.
- Może słusznie - stwierdził. - Wybacz, Chester - zwrócił się do kota i przy akompaniamencie wysokiego zwierzęcego pisku wyrzucił go za drzwi. Wrócił na łóżko, pochylił się nad Rishką i pocałował go w czoło.
- Dlaczego właściwie zajmujesz się tym gówniarzem? - zapytał.
- Szef mi kazał. Miałem go "wprowadzić w środowisko".
- Nie wydajesz się zachwycony - stwierdził, kładąc się na boku.
- Nie, to znaczy... Lubię go - przyznał, ziewając znowu. - Ale drażni mnie jego podejście.
Samuel spojrzał na niego pytająco.
- To pewnie forma szowinizmu, ale nie wydaje mi się, by on miał prawo narzekać. Wkurza mnie, kiedy muszę go pocieszać. On ma wybór.
- Nie kapuję.
Rishka wzruszył ramionami. Nie chciało mu się tłumaczyć. Żeby nie musieć przyznawać się przed sobą do aż tak skrajnej postaci lenistwa, przypomniał sobie zasadę mówiącą o nie rozmawianiu na takie tematy z klientami, i pocałował Samuela w usta.
- Co za różnica - mruknął, przysuwając się bliżej. - Nie mówmy o tym.
Ręka Samuela wplątała się w jego włosy i gładziła go delikatnie.
- Nie trzeba było zaczynać - burknął, po dziecinnemu urażony. Rishka polizał go w nos. - Nie podlizuj się.
Chłopak uśmiechnął się. Sięgnął ręką po kołdrę i przykrył ich obu.
- Spotkałeś kiedyś kogoś, kogo życiowym marzeniem byłoby być dziwką? - zapytał. Samuel uznał pytanie za retoryczne. - Wszyscy, którzy tam pracują są w mniejszym lub większym stopniu pozbawieni wyboru. Nikt by się na to nie godził, gdyby miał jakąś alternatywę, gdyby miał dokąd odejść. Jeśli tu są, znaczy że nie mają takiego *dokąd*. A Tetsu ma. Nieraz oglądałem go nago. Uciekł z miejsca, w którym może nim poniewierano i nienawidzono, ale nie znęcano się nad nim, nie głodzono i nie bito. To na pewno. Podjął taki a nie inny wybór, a teraz oczekuje współczucia. Wielu chętnie by się z nim zamieniło.
Samuel milczał. Wtulił głowę w ramię Rishki i zastanawiał się nad czymś przez chwilę.
- Mówiłeś, że nie pozwalasz mu płakać. To dlatego?
- Nie. Nie wiem. To bardzo dobra zasada, naprawdę. Pozwala skupić na czymś myśli. Jeżeli nie chce płakać, nie może myśleć o tym, co robi. Odcina się od tego. Tego go chciałem nauczyć. Ale ostatnio robię to chyba złośliwie. On nie ma prawa zachowywać się jak pokrzywdzony.
- Myślisz?
- Tak.
Samuel milczał.
- Sammy?
- Tak?
- Właściwie to po co ci dziwka?
Chłopak uśmiechnął się przekornie.
- Poza oczywistym - uściślił Rishka. - Nie byłoby łatwiej i taniej znaleźć sobie faceta? Jesteś młody, przystojny, cholernie bogaty...
- Nie znoszę hipokryzji - przerwał. - Lubię wiedzieć, z jakiego powodu ktoś przy mnie jest. Myślałem, że przy kimś takim jak ty przynajmniej będę wiedział.
- Myślałeś?
- Tak. Tak mi się wydawało.




***



Ten kot wyraźnie chciał mu coś powiedzieć.
I to nie było nic miłego.

Chester siedział na samym środku kawiarnianego stolika w wyniosłej pozie i nie zaszczycał Rishki spojrzeniem, ale ten i tak swoje wiedział.
- On mnie nienawidzi - stwierdził obojętnym tonem, kolejny raz nieświadomie odsuwając się od leżącej na stoliku drobnej paczuszki.
- Jego prawo. - Samuel oparł brodę na łokciu. - Kot też człowiek.
Chester syknął.
- Jest zazdrosny. Uważa, że spędzam z tobą za dużo czasu.
- Uważa? - Rishka prychnął, znowu odsuwając się od paczki. - Powiedział ci to?
Chester spojrzał na niego wyniośle i syknął znowu. Do stolika podeszła tymczasem kelnerka, niosąca tacę z dwiema filiżankami kawy i cukierniczką. Spojrzała dziwnie na kota, ale z jakiegoś powodu darowała sobie komentarz odnośnie zakazu wprowadzania zwierząt do kawiarni.
- Rishka, na Boga, przestań już - jęknął Samuel, ignorując dziewczynę, która, postawiwszy kawę na stoliku, odeszła w swoją stronę.
- Co? - zapytał zaskoczony chłopak.
- Odsuwasz się od tego zegarka, jakby był radioaktywny.
Rishka uśmiechnął się.
- To jest zegarek za 15 tysięcy. W sumie niewielka różnica.
Samuel wziął głęboki oddech.
- Już ci tłumaczyłem...
- Tak, a ja dalej nic nie rozumiem. Mówiłeś, że czym on się różni od zegarków z bazaru? Poza ceną?
Chłopak westchnął.
- Cacko będzie chodzić przez 120 lat. Jest warte swojej ceny.
- Przeanalizujmy - Rishka uśmiechnął się przekornie - Po pierwsze, 15 tysięcy za 120 lat, to 125 rocznie. Przeciętny zegarek z bazaru kosztuje siedemdziesiąt kredytów, więc za resztę mógłbyś mi stawiać kawę codziennie przez miesiąc. Ale to naturalnie nieistotne, bo komuś takiemu jak ja jedna kawa w miesiącu w zupełności wystarczy. Idźmy dalej. Materiały użyte do produkcji tego twojego "cacka" są kilkakrotnie trwalsze, szkoda tylko, że wyglądają równie badziewiasto i na pierwszy, drugi tudzież trzeci rzut oka, innymi słowy dla każdego, kto nie dysponuje mikroskopem, wyglądają identycznie. Ale to też się nie liczy, bo zegarki z bazaru zaczynają obłazić po roku, a ten musi wytrzymać 120. Zatem za 120 lat będzie dalej wyglądał jak nowo kupiony zegarek z bazaru, teoretycznie jesteś więc do przodu, pomijając ten drobny fakt, że od 50 lat nie żyjesz. Są to jednak tylko pozory, ponieważ za 15 tysięcy mógłbym kupić 214 zegarków za 70 kredytów, z których każdy chodziłby rok, więc byłbym 94 lata do przodu.
Samuel prychnął, Chester syknął.
- W moim świecie zasady są trochę inne - stwierdził chłopak.
- Co nie zmienia faktu, że mam rację.
Samuel wzruszył ramionami.
- Poza tym twój ojciec ma jakieś pięćdziesiąt lat. Liczysz na spadek, czy na to, że dożyje 170 lat?
- Nie rób ze mnie aż takiego pesymisty.
Rishka pokręcił głową z dezaprobatą.
- Świr - stwierdził. Chester syknął. - Czym ty go karmisz?!
Samuel zignorował pytanie.
- Jak bym wiedział, że ten zegarek sprawi ci tyle bólu, nie ciągnąłbym cię do sklepu siłą - mruknął, popijając kawę.
Rishka przez chwilę walczył z Chesterem na spojrzenia, ale zrezygnował, kiedy kątem oka zauważył, jak przednia łapa kota, zaopatrzona w centymetrowe pazury, niebezpiecznie zmienia położenie. I pomyśleć, że jeszcze parę tygodni temu tak się lubili...
- Po prostu zacznę ci liczyć za nadgodziny - odparł, patrząc na Samuela. Chłopak uśmiechnął się. Często się uśmiechał. Zawsze po dziecinnemu, szczerze i radośnie, bardziej oczami niż wargami. Jak pięcioletnie dziecko.
- Chcesz mnie zrujnować.
- Taki mam zamiar. Poza tym przy tym kocie... Widziałeś, jakie on ma pazury? Powinienem dostawać dodatek za pracę w warunkach zagrażających zdrowiu i życiu.
Kolejny dziecinny uśmiech.
- On by ci przecież nic nie zrobił. Prawda, malutki?
*Malutki*?!
Chester syknął, tym razem wystawiając na widok publiczny jednocześnie zęby i pazury. Rishka wzdrygnął się.
- Trzydziestoprocentowa podwyżka - stwierdził tonem znawcy.
- Okropny jesteś. - Samuel wziął kota na kolana. - Przyszedłeś tu dlatego, że ci płacę?
- O czym ty mówisz?
Chłopak patrzył na swojego kota.
- Nie byłoby cię tutaj, gdybym nie był twoim klientem?
Rishka westchnął z rezygnacją.
- Przyszedłem tu, bo mnie o to poprosiłeś. Ściślej mówiąc, wierciłeś mi rano dziurę w brzuchu, pamiętasz? A gdybyś nie był moim klientem, nigdy byśmy się nie poznali. I to jest koniec tej kwestii.
Chester syknął, nienawistnie wwiercając się w niego spojrzeniem jaskrawozielonych oczu. Samuel uśmiechnął się blado.



***


- Co to ma być?! Płacz?! Co ja ci mówiłem?!
Rishka chwycił rudowłosego gówniarza za ramię i pociągnął w stronę pokoju.
- Przysięgam - wycedził Rishka - przysięgam ci, Tetsu, jedna łza i spiorę cię tak, że przez dwa dni nie wstaniesz.
Chłopak pisnął, jakby chciał zaprotestować, ale najwyraźniej czuł, że jeśli spróbuje się odezwać, nie wytrzyma i wybuchnie płaczem. Rishka wepchnął go do pokoju i zatrzasnął drzwi. Znajdujący się w środku Kitsune postanowił opuścić miejsce zbrodni i bez słowa wyszedł, unosząc dłonie w obronnym geście.
Tetsu usiadł na łóżku, oddychając głośno i szybko. Zacisnął zęby, splótł dłonie na piersiach i skulił się w sobie, wbijając wzrok w podłogę.
- Masz pięć sekund żeby się uspokoić.
Ciało chłopca drgało lekko, jak w czasie łkania, ale z ust nie wydobył się żaden dźwięk.
- Rishka... - wyszeptał w końcu. Chłopak nie zareagował. Patrzył prosto na Tetsu i czekał.
- Już? - zapytał po dłuższej chwili. Chłopiec milczał.
- Już? - powtórzył, ostrzej.
- T-tak - wykrztusił, tłumiąc łkanie.
- Dobrze - mruknął. Podszedł do dzieciaka i pogłaskał go po ciemnorudych włosach. - Już dobrze - dodał szeptem, pochylając się nad nim. Przyciągnął go do siebie, tak, że chłopiec oparł się głową o jego tors. Dzieciak przełknął głośno i wziął kilka głębokich oddechów. - Idź się przebrać.
Tetsu pokiwał głową, zsunął się z łóżka i powlókł w stronę drzwi. Rishka wyciągnął z kieszeni papierosa. Zaklął pod nosem.




***


- Mówił ci ktoś kiedyś, że jeden papieros skraca życie średnio o dziesięć minut?
Samuel wygłosił obowiązkowe ostrzeżenie, po czym wziął od Rishki papierosa i włożył go sobie do ust.
- Zamknij dziób. Mój przyjaciel wyczytał w gazecie, że pięć minut śmiechu przedłuża życie o piętnaście, więc ludzie o wesołym usposobieniu mogą sobie palić do woli.
- Są tu tacy?
Samuel wymownie rozejrzał się dookoła po przeraźliwie czystej, urządzonej na cytrynowo łazience. Łazience, która według wstępnego oszacowania Rishki była większa od jego pokoju. Siedzieli na przeciwko siebie w olbrzymiej, suchej wannie, w ubraniach i butach. Zamknęli drzwi i przykryli kratkę wentylacyjną, by z korytarza nie było widać światła. Był to raczej zbędny środek ostrożności, bo zdaniem Samuela o tej porze mało kto w tym domu wchodził na piętro, ale woleli mieć pewność.
- Mów dalej, - poprosił Samuel i zaciągnął się. Umiejętnie.
- Ty... - Rishka zmarszczył brwi, wpatrując się w niego. - Ty palisz?
Samuel wzruszył ramionami, wyjmując papierosa z ust.
- Paliłem, jak miałem 12 lat. Wyrosłem.
Rishka podkurczył pod siebie nogi i przysunął się bliżej chłopaka, żeby spojrzeć mu w oczy. Kto by pomyślał, ta niewinna nie zdemoralizowana istotka, która po najczystszych prochach dostaje rozstroju żołądka i jeszcze śmie twierdzić, że pierwszy raz w życiu napiła się alkoholu właśnie za sprawą Rishki (22 lata, ciemna uliczka, argentyńska wódka). Ten osobiście uważał to za nierealne.
- No coś takiego. Taki grzeczny chłopczyk, co nawet piwa nie pije. Co jeszcze robiłeś, jak miałeś 12 lat, chuliganie?
Samuel dmuchnął w jego twarz dymem tytoniowym.
- Podpaliłem stary magazyn z czasów wojny. Mało mnie za to nie zamknęli. Ale wtedy miałem dziewięć.
Rishka wrócił na swoje miejsce.
- Miałeś ciekawe dzieciństwo.
Samuel na chwilę uciekł gdzieś wzrokiem, po czym oddał chłopakowi papierosa.
- Dokończ to, co mówiłeś - poprosił ciszej, wciąż podziwiając wściekle żółte kafelki zamiast patrzeć na rozmówcę. Na twarzy Rishki pojawił się szelmowski uśmiech.
- Nie jestem pewien, skarbie, dalej zaczyna się robić...
- Jesteś dziwką, Rishka, tak się składa, że wiem, czego można się spodziewać, kiedy mówisz, że "coś dziwnego przydarzyło ci się *w pracy*". - Samuel dla zabawy kopnął chłopaka, czy raczej dotknął go czubkiem buta, biorąc przy tym tak duży zamach, jaki w obecnej sytuacji był możliwy, to znaczy żaden. Rishka ledwo cokolwiek poczuł przez spodnie, nie omieszkał jednak odpowiedzieć tym samym.
- Uwierz mi. Nie wiesz - mruknął, bezskutecznie usiłując obdarować go porządniejszym kopniakiem. - To było tak... pokój w stylu retro, dookoła lustra i komody z czasów Elvisa, na podłodze jakaś mozaika, na mozaice dywan, na dywanie facet, na facecie ja... - Samuel zabrał mu papierosa. - Doszliśmy mniej więcej do połowy gry wstępnej, kiedy drzwi otworzyły się i weszła...
Rishka zrobił efektowną pauzę, a Samuel wytrzeszczył oczy.
- ONA.
- Ona?
- Żona.
- Skąd wiesz, że żona?
- Tak powiedziała.
- Kto?
- Ona.
- Wtedy?
- Nie, wcześniej.
- Jak to: wcześniej?
- W samochodzie.
- W samochodzie?
- To ona mnie wynajęła.
- Dla siebie?
- Nie, dla męża.
Samuel rozkaszlał się. Rishka dostał ataku śmiechu.
- Nie powinieneś palić - mruknął, widząc, że chłopak nie może uspokoić kaszlu.
- Zgrywasz się - wycharczał Samuel.
- Nie, słowo.
- Słowo?
- Oczywiście, naprawdę uważam, że nie powinieneś palić - powiedział Rishka i dostał następnego kopniaka.
- Dalej było gorzej - ciągnął, przesuwając się tak, by kran nie wbijał mu się w plecy. - Ona mówi piskliwym głosikiem: och, przepraszam, nie przeszkadzajcie sobie, a potem wchodzi do pokoju.
- Co robisz?
- A co myślisz? Usiłuję zebrać szczękę z podłogi. Facet zaczął już wydawać groźne dźwięki, więc wróciłem do roboty. Po chwili czuję, jak jakieś długie nogi w dziesięciocentymetrowych obcasach dają nade mną kroka. Jakby nie mogła nas obejść. Przez bity kwadrans szukała czegoś w szufladach. Kwadrans, rozumiesz? A on naprawdę zachowywał się tak, jakby jej tam nie było. W końcu znalazła jakąś pieprzoną szminkę i już myślałem, że sobie pójdzie w cholerę, Boże, dlaczego wszystkie baby nie wyginęły? Wiesz, jak ciężko było mi się skoncentrować?
- Nie mów mi, że nie jesteś przyzwyczajony do... - Samuel urwał. To nie wyglądało na nieśmiałość ani nic takiego, zwyczajnie zabrakło mu słowa. To dziecko ma potencjał, pomyślał Rishka, tylko ktoś go ogranicza. A swoją drogą, jeśli nie mając żadnych podstaw teoretycznych, ani, broń Boże, praktycznych, do prowadzenia tego typu dyskusji, radzi sobie tak dobrze, oznacza to tylko, że ma naprawdę NAD WYRAZ bogatą wyobraźnię.
- Do większych skupisk? - dokończył za niego Rishka. - Owszem. Ale takie większe skupiska zazwyczaj składają się ze stada chlejących, ćpających i - podkreślam - śliniących się do mojego tyłka samców, a nie *połowicy* faceta, który na mnie leży, robiącej sobie przed lustrem wyjściowy makijaż.
Rishka miał minę skrzywdzonego dzieciątka, a Samuel nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- Więc gdyby się śliniła, wszystko by grało? - zapytał.
- Nie łap mnie za słówka.
- Nie mogłeś znieść, że się na ciebie nie gapi, że cały czas was ignoruje? - ciągnął nie przestając się śmiać. Rishka podarował mu kolejnego pieszczotliwego kopniaka. A raczej serię tychże.
- To płakać trzeba! - burknął Rishka. - Nasze społeczeństwo schodzi na psy!
Zapowiadało się na porządniejszą walkę z użyciem ciężkich, wojskowych butów, kiedy z korytarza dobiegł ich dźwięk czyiś kroków. Zamarli w bezruchu.
Postać przeszła przez korytarz, mrucząc pod nosem jakąś melodię. Wstrzymali oddech. Ktokolwiek to był, minął łazienkę i nagle ucichł.
- To Andrew - mruknął szeptem Samuel, rozluźniając się lekko - Facet mojego ojca. - Z pewnym trudem odwrócił się w wannie, by oprzeć się o Rishkę plecami. Ten przesunął się trochę i oplótł chłopaka ramieniem. Albo chciał być bliżej, albo chciał mówić nie patrząc mu w oczy. Albo zdrętwiały mu nogi.
- Myślałem, że twój tata należy do tych... konserwatywnych - mruknął Rishka.
- Ależ oczywiście, ale z braku laku... sam rozumiesz. A Andrew jest miły. Z tyłu można go nawet wziąć za kobietę. I nieźle się prezentuje w jedwabnej halce mojej mamy.
- W *czym*?
- Nie mów tak głośno - skarcił go Samuel. - On jeszcze nie zamknął drzwi do pokoju.
- Skąd wiesz? - zapytał, tym razem szeptem.
- Musimy usłyszeć taki charakterystyczny trzask.
Rishka zmarszczył brwi.
- Samuel... - zaczął zaniepokojonym tonem. - Jak dużo czasu ty spędzasz w tej łazience?
Samuel nie odpowiedział, parsknął tylko śmiechem. Po kilkunastu sekundach faktycznie nastąpił cichy trzask zamykanych drzwi i chłopcy rozluźnili się.
- Przerażasz mnie czasami - mruknął Rishka. - Złaź ze mnie, kran znowu wbija mi się w ramię.
Samuel z pewnym trudem wygramolił się z wanny i usiadł na jej krawędzi.
- A co się właściwie stało z twoją mamą?
Wiedział, że nie powinien pytać.
- Schizofrenia - Samuel uśmiechnął się krzywo. - Tata wysłał ją do zakładu dwa tysiące mil stąd. To przypadłość dziedziczna. Dlatego odradzam wszelkie próby drażnienia mnie.
Miał dziwny wyraz twarzy.
Rishka podniósł się i usiadł koło niego, obejmując go. Dał mu szybkiego całusa w usta i położył głowę na jego ramieniu. Przez chwilę siedzieli tak w milczeniu.
Rishka naprawdę nie lubił tego dziwnego uczucia, które właśnie zagnieździło się w jego żołądku.
O zewnętrzne drzwi łazienki skrobał Chester. Przed nim nie dało się ukryć.
- Muszę iść - Rishka odsunął się, na pożegnanie tarmosząc Samuela po jasnych włosach.
- Musisz? - upewnił się.
- Tak, muszę. Pracuję dzisiaj, pamiętasz?
Samuel przez chwilę wyglądał jakby miał zamiar zaproponować Rishce, by popracował na miejscu, ale nie odezwał się.
Rishka westchnął i zmusił się do uśmiechu.
- Przyjdę jutro - obiecał. - Wyprowadź mnie jakoś z tego domu. Nie chciałbym się potknąć o twoją macochę.




***



Ulica była długa, pusta i ciemna.

O tej porze mało kogo dało się zastać w tych okolicach, zapowiadała się więc raczej monotonna noc.
Po przeciwnej stronie jezdni Risei wypalał ostatniego papierosa.
Rishka oparł się plecami o lampę uliczną i myślał o konsorcjum zarządzającym produkcją invitro, do komputera którego od trzech tygodni usiłował się włamać.
Mężczyzna, który wysiadł z samochodu miał koło czterdziestu lat, porządny garnitur, angielski akcent. Wymienili spojrzenia.
- Co taka młoda, ładna osoba robi w środku nocy w tak ponurym miejscu, jak to?
Rishka rozejrzał się dookoła ze skupioną miną na twarzy, jakby odpowiedź na to pytanie dla niego również pozostawała zagadką. Spojrzał w górę, na przygasającą lampę, a potem prosto na mężczyznę. Wzruszył ramionami.
- Stoi pod latarnią - oświadczył.

Noc była długa, parna i pracowita.



***



Pokój chłopców wypełniało ostre dudnienie instrumentów, wymieszane z wyciem w nie zidentyfikowanym języku, które tylko bardzo tolerancyjny tudzież liczący poniżej dwudziestki organizm mógł uznać za coś na kształt piosenki. Raptowne przerwanie muzyki i nagła, dzwoniąca w uszach cisza wyrwała Rishkę ze snu.
- Nie będę dociekał, jak to w ogóle można nazwać muzyką, - Czarny Kondor oparł się plecami sąsiednie łóżko i splótł ramiona na piersi, - ale jakim cudem można przy tym zasnąć?
Rishka miał szczere chęci wstać, ale po namyśle zrezygnował nawet z otwierana oczu.
- Podobno trzeba mieć ubytek słuchu między czterdzieści a pięćdziesiąt procent - wymruczał, obiecując sobie, że podniesie się za kilka sekund.
- A jeśli się ma powyżej pięćdziesięciu? - zainteresował się Jareth.
- Zaczyna się słuchać disco polo - odparł Rishka, przeciągając się. Otworzył oczy i po krótkiej chwili namysłu stwierdził, że śpi w ubraniu, w butach, w środku dnia, w nie swoim pokoju, w łóżku razem z Tetsu. Doskonale.
Jareth tymczasem z obojętnym wyrazem twarzy patrzył na zaimprowizowany odtwarzacz płyt, stojący na stoliku. Rishka westchnął. Tak się składało, że w tym przybytku ziemskiej rozkoszy znajdowała się tylko jedna osoba zdolna poskładać do kupy resztki sprzętu z trzech różnych epok i zmusić je do działania. Tak się składało, że Czarny Kondor wiedział, co to za osoba.
- Już wiem, skąd ta różnica w rachunku za prąd - mruknął sucho.
- Daj spokój - Rishka usiadł na łóżku i podkurczył nogi. Przetarł dłońmi zaspaną twarz. - Daj dzieciakom pożyć.
Mężczyzna najwyraźniej nie miał ochoty na ten temat dyskutować, z resztą i tak mało co mogło go zmusić do zmiany zdania, więc dyskusje bywały zazwyczaj bezcelowe. Prędzej czy później dowiedzą się, co postanowił.
- Nie sądziłem, że będziesz się nim zajmował aż tak troskliwie - mruknął, patrząc na Tetsu. Tego nic nie było w stanie obudzić. Spał typowo dziecięcym, twardym snem, na samej krawędzi łóżka, z otwartymi ustami i przedramieniem zakrywającym twarz. Rishka przyciągnął go bliżej siebie, nie chcąc dopuścić by chłopak spadł, co zaczynało wchodzić mu w zwyczaj.
- Zostałem niańką - mruknął. - Kruszynka wymaga stałej opieki - dodał ironicznym tonem. Właściwie to nie był pewien, czy gówniarz w ogóle kiedykolwiek spał sam. Jeśli nie z nim, to z Nezumi albo Antoinem. - On się do tego nie nadaje - stwierdził po chwili. - Nie będzie z niego pożytku.
- Ja o tym zadecyduję.
- Mówię poważnie.
- Ja też.
Rishka wzruszył ramionami. Był przekonany, że prędzej czy później Kondor sam zechce się pozbyć smarkacza. Tetsu był zbyt nieobliczalny.
- Szukałem cię - zaczął Jareth po chwili ciszy. Rishka odgarnął włosy z twarzy.
- Coś się stało?
- Eric ma gorączkę. Podzielcie się jakoś z Risei jego zmianami.
Rishka pokiwał głową, wyplątując z rozczochranych włosów wyciągniętą frotkę.
- Coś poważnego? - zapytał. Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Wygląda jak grypa.
- W środku lata? Trochę nienormalne.
- Z wami nic nigdy nie jest normalne. - Jareth machnął zrezygnowany ręką i poszedł w stronę wyjścia. Rishka uniósł brwi.
- Skądinąd racja - stwierdził, odprowadzając mężczyznę spojrzeniem. Z niewiadomych przyczyn nagle stanęła mu przed oczami scena sprzed dwóch miesięcy, kiedy to Jareth jadąc samochodem miał okazję zobaczyć ich, to jest Rishkę, Risei i Erica, wracających do domu o trzeciej w nocy, razem z dwoma klientami (zagraniczni biznesmeni po trzydziestce w tweedowych garniturach), którym przyszło do głowy ich odprowadzić. Nie byłoby w tym nic szczególnie godnego zapamiętania, gdyby nie to, że szli trzymając się pod ręce samym *środkiem* sześciopasmowej, głównej ulicy miasta, oświetlając sobie drogę zapalniczkami, machając nimi jakby byli na koncercie rockowym, i w kółko śpiewając na całe gardło Marsyliankę na melodię Swing Low i Swing Low na melodię Marsylianki.




***



Najpierw zawsze była jedna z tych nowomodnych powieści, o metafizyce, sztuce i fizjologii, o miłości, nekrofilii i schizofrenii, jednego z tych pisarzy, o których Rishka wiedział tyle, że są. Samuel siedział na nim okrakiem, nogi po bokach, nos w książce, włosy przy jego policzku. Z niezmordowaną cierpliwością cytował mu fragmenty, kiedy Rishka rzucał w kota kulkami ze zgniecionego papieru i zastanawiał się jak to jest, że Sammy'emu nie robi się niedobrze, mówił że ma techniczny umysł, że nie jest poetą, w końcu jednak zawsze wkładał książkę do torby, jeśli Samuel już ją przeczytał, obiecywał znaleźć czas chociaż dla tych fragmentów o przemijaniu, zaznaczonych fioletową kredką, a Samuel przysuwał się bliżej, bose nogi majtały po dziecinnemu, mówił, że jego mama pisała kiedyś wiersze, że chciałby mieć brązowe włosy, takie jak Rishka, i że boi się odstawić psychotropy, które bierze od piętnastego roku życia, to znaczy od czasu, kiedy próbował się zabić po raz pierwszy. Przytulał się do niego, dotykał go policzkiem, kradnąc od niego ciepło, siedział przy nim i bawił się jego włosami, i tak całą wieczność, bo przecież mieli mnóstwo czasu, a Rishka mówił o powieściach science-fiction i prezerwatywach. A potem pieprzyli się wariacko, biegiem, jakby mogli nie zdążyć, jakby coś mogło im uciec, Samuel nie potrafił inaczej. Zawsze rżnęli się przy Greenslaves, w akompaniamencie drapania kota wyrzuconego za drzwi, Samuel nie chciał robić tego przy nim, dygotał, dostawał czegoś na kształt czkawki i szukał drugiego ciała jakby po omacku, z resztą, pewnie naprawdę nic nie widział spod grubej kurtyny potu. Bezradnie zaciskał palce, a Rishka poruszał się czując go w sobie, za każdym razem odnosząc wrażenie, że przekroczyli jakąś granicę, że coś zaraz pęknie w tym dziecku leżącym pod nim, dziecku, które kochało się całym sobą i kazało mu słuchać muzyki. I Rishka słuchał; Greenslaves, Henryk V, Szekspir, kot za drzwiami, kot z Cheshire, pluszowy miś, guziki zamiast oczu, właściwie to jeden guzik, zapach potu w powietrzu, Hamlet, wojna stuletnia, luźny guzik na poduszce, prześcieradło na podłodze, zdjęcia nad łóżkiem. Na zdjęciach miś, kot i Rishka, niekoniecznie w tej kolejności. Zabawne, że potrafił zachować tyle świadomości na kilka chwil przed orgazmem, chłopak pod nim, chłopak w nim, nie miał jej w ogóle, z resztą mógł sobie na to pozwolić, stać go było na to kompletne zatracenie, na oderwanie się od rzeczywistości. Mógł na chwilę przejść do innego wymiaru, gdzie nie było już zmysłów, ale czuło się, widziało i słyszało całym ciałem.

Płacił za to.



***


- Samuel?
- Hn?
- Zabierz. Ze. Mnie. Tego. Kota.
- Czepiasz się.
- To on się czepia. Mnie. Pazurami.
- To tylko kot. Jest zazdrosny. Zanim się pojawiłeś nie wyrzucałem go z łóżka.
Rishka podniósł głowę i spojrzał na chłopaka z przymrużonymi oczami.
- Co ty z nim robiłeś w tym łóżku?
Samuel uderzył go poduszką.
- Zboczeniec - mruknął.
- I kto to mówi - prychnął. - Śpij.
- Będziesz tu kiedy się obudzę? - zapytał, zdejmując kota z łóżka.
- Jeśli się obudzisz przed pierwszą...
- Więc będziesz?
- Śpij, głupku.




***


- ...suchość w ustach, bóle głowy, senność, osłabienie, przyspieszenie rytmu serca... - siedzący na stoliku Eric recytował właśnie działania niepożądane antybiotyku, który dostał. - zawroty głowy, nudności, wzmożona pobudliwość nerwowa...
- Mi to wygląda na objawy kaca - mruknął ze swojego łóżka piętrowego Rishka.
- Ty to masz i bez antybiotyków, Eric - wtrącił Kitsune, odwracając się na drugi bok. - Każdy to ma po nocnej zmianie w barze. A tak na marginesie, wiecie ilu pedałów potrzeba do wkręcenia żarówki? - zapytał.
- Zamknij się - usłyszał od Nezumi.
- A ja jestem ciekaw. - Odezwał się Tetsu. - Ilu?
- ...bezsennosć, uczucie lęku, niepokoju, napięcia, zniecierpliwienia, drżenie... - Recytował Eric z coraz bardziej niewyraźną miną.
- Nie wiem - odparł Kitsune. - Myślałem, że wy wiecie.
- ...bladość, trudności w oddychaniu, trudności w oddawaniu moczu, omamy, drgawki, zaburzenia ośrodkowego układu nerwowego, zaburzenia rytmu serca...
- To świństwo działa mocniej, niż ostatnie załatwione przez was psychotropy - mruknął Nezumi.
- Może byś tak powiedział lekarzowi, że zgubiłeś receptę, co? Myślę, że moglibyśmy ten specyfik zaadaptować do własnych potrzeb - wymyślił Kitsune.
- Zaburzenia ciśnienia, zapaść krążeniowa. - zakończył Eric. - W przypadku przedawkowania preparatu nie ma znanego antidotum. W razie wystąpienia jakiś innych objawów NIE WYMIENIONYCH w ulotce, należy skontaktować się z lekarzem. - Chłopak westchnął. - I ja mam to brać?!
- Zachciało ci się chorować, to masz za swoje.
- Przynajmniej masz pewność, że to gówno postawi cię na nogi w ciągu trzech dni.
- Kondor nie pozwoli ci dłużej chorować.
- Teraz tylko położyć się i czekać nadchodzących wizji.
- Jasne - Eric był wyraźnie wzruszony radami przyjaciół. - Dzięki.
- Coś ci się nie podoba? - Nezumi wyszczerzył zęby - Trzy dni urlopu w cieplutkim łóżeczku, gdzie będziesz mógł się do woli wyspać i zajmować się sobą.
- Cóż za miła odmiana - mruknął Rishka.
Eric westchnął.



***



W środku nocy obudziło go skrzypnięcie drzwi. Usłyszał ciche dreptanie bosych stóp, kłapiących o posadzkę. Tetsu zwinnie wszedł po drabince i przetoczył się po Rishce, który spał na samym brzegu łóżka i bynajmniej nie miał zamiaru sie przesuwać. Smarkacz położył się przy ścianie, naciągając na siebie kołdrę. Rishka objął go ramieniem i przysunął bliżej siebie.
- Wróć do domu, Tetsu - wyszeptał. Chłopiec wtulił się w niego i natychmiast zasnął.




***


Samuel kosztował go ostatnio stanowczo zbyt wiele czasu - pomyślał Rishka, gładząc dłonią wewnętrzną stronę jego uda. Chłopak leżał na łóżku z rękoma założonymi za głowę. Miał filozoficzny nastrój.
- To wszystko jest bez sensu. Świat jest bez sensu.
Rishka powstrzymał się od retorycznego pytania typu "jak na to wpadłeś".
- Jestem tu, w jakimś miejscu w czasie i przestrzeni, codziennie rano wstaję z łóżka i coś robię. Studiuję. Uczę się. Fotografuję. Wyczesuję kotu sierść. I co z tego?
- To dla mnie zbyt filozoficzne, Sammy, ja mam prosty umysł.
- Wyjdź stamtąd, nie lubię jak mówisz do mojego krocza.
Rishka prychnął i wynurzył się spod kołdry. Oparł ręce na łóżku po obu stronach torsu Samuela i zawisł tuż nad nim, patrząc prosto w niebieskie oczy.
- Wcale nie masz prostego umysłu, jesteś bystrzejszy niż ja. I dobrze wiesz o czym mówię. Jesteśmy tu, żyjemy, ale to do niczego nie prowadzi. Tak naprawdę nic w życiu nie zrobiłem - stwierdził, kładąc duży nacisk na ostatnie słowo. - Robię coś, ale niczego nie *zrobię*, niczego nie dokonam. Żadna z tych rzeczy nie ma tak naprawdę celu. Sensu. To jak płynięcie pod prąd. Płyniesz bez przerwy, jesteś coraz bardziej zmęczony, a jedynym osiągalnym celem może być utrzymanie się cały czas w tym samym miejscu.
Rishka pomyślał o dzieciakach z burdelu i o ich idiotycznych próbach odłożenia jakiś oszczędności, zaplanowania innej przyszłości.
- Marudzisz - stwierdził.
- Nie marudzę. Stwierdzam fakty.
- Marudzisz. Głupi jesteś - obstawał przy swoim Rishka. Pochylił się do przodu i delikatnie musnął wargami jego policzek. Samuel nie chciał być całowany w usta. Nie po tym, co Rishka przed chwilą robił pod kołdrą. - W przeciwieństwie do *niektórych*, ty masz mnóstwo możliwości, jeśli chcesz zrobić coś z sensem, ze szczytnym celem, cokolwiek przez to rozumiesz, to po prostu wstań i to zrób. Nie musisz się martwić, że w międzyczasie zabraknie ci na chleb. Rób co ci się podoba. Rzuć studia, zacznij się uczyć sumeryjskiego, jedź do Tybetu pomagać głodnym dzieciom, *rób co tylko chcesz*. Wystaw tatusia do wiatru, spakuj się i wyjedź. I ciesz się tym, że możesz. Głupku patentowany.
Samuel westchnął.
- Wstrętny - stwierdził. - Nie masz jakiegoś zakazu odzywania się tak do klientów, czy coś? - zapytał.
Rishka wyszczerzył zęby.
- Oczywiście że mam, skarbie. Nikt nigdy nie wyzywa klientów, czyli obcych ludzi, którzy z łaski swojej mają mu oddać swoje pieniążki, od głupków. Poza tym jestem tu dzisiaj po godzinach. Jedno i drugie powinieneś potraktować jako wyznanie przyjaźni.
Samuel prychnął.
- Chciałbym usłyszeć w twoim wykonaniu wyznanie miłości - burknął.
- Pewnie zwyzywałbym tego kogoś od ostatnich idiotów - Rishka wzruszył ramionami. - A co?
Samuel zaśmiał się.
- A nic, byłem tylko ciekaw.



***


- Niech ktoś zabierze te zwłoki z mojej lady! - wrzasnął barman, łudząc się nadzieją, że którykolwiek z pozostałych chłopców jest na tyle przytomny, by chociaż usłyszeć polecenie.
Rishka, dotąd spokojnie wiszący sobie w poprzek lady, z tyłkiem, umieszczonym na barowym taborecie po jednej, a rękoma wiszącymi swobodnie po drugiej stronie, westchnął i podniósł lekko głowę, opierając się o blat podbródkiem.
- To takie miłe uczucie, kiedy się człowiek czuje kochany i potrzebny... - uśmiechnął się do barmana.
- Zawsze wiedziałem, że jesteście pokręceni, ale to... - Mężczyzna starał się skupić na pracy, naiwnie wierząc, że nerwy mu na to pozwolą. Zaczął ustawiać czyste szklanki na półce.
- Tak sądzisz? - głos chłopaka był ledwo słyszalny i trochę smutny. Milczał przez chwilę. - A myślisz, że przez kogo to wszystko, co? - uniósł się nagle, jakby niespodziewanie przyszła my do głowy jakaś linia obrony. - Kto nam niby ten alkohol sprzedał, i to po cenie hurtowej? To nie tylko nie zgodne z prawem, panie Riece, to jest absolutnie amoralne, ilość alkoholu, która przypadała na łepka mogła nas zabić, twoje szczęście instynkt samozachowawczy kazał nam dokooptować jeszcze dwóch chętnych, dzięki temu żyjemy, a ty nie będziesz oskarżony o seryjne zabójstwo, dokonane bez skrupułów na Bogu ducha winnych dzieciach celem uzyskania korzyści materialnych. Bo nie wspomnę już nawet, że średnia naszego wieku plasuje się w okolicach lat szesnastu, co oznacza, że jesteśmy nie-le-tni. A ty o tym wiedziałeś i co? I nic! Bez skrupułów oddałeś te wszystkie butelki w nasze ręce. Nie słyszałeś, że nastolatki uzależniają się od alkoholu 4 razy szybciej niż dorośli!? A o tym, że dzieciom i młodzieży do lat 18 alkoholu nie sprzedajemy pomyślałeś chociaż raz? A etyka zawodowa to, do cholery jasnej, co? W ogóle to o czym ty myślałeś dając nam te skrzynki? ROZPIJASZ NIEWINNE DZIECI, DEMORALIZUJESZ BOGU DUCHA WINNĄ MŁODZIEŻ, WIESZ, CO Z NAS PRZEZ CIEBIE MOŻE WYROSNĄĆ?!
Monolog Rishki został przerwany przez dźwięk tłuczonego szkła.
- Zamknij się, proszę - Riece machnął zrezygnowany ręką. - Podobno masz kaca. Poza tym, jak mi wczoraj rano przedstawiłeś zamówienie, myślałem, że robicie zapasy na pół roku.
Chłopak uśmiechnął się zadziornie.
- Nie doceniasz naszych możliwości.
- Najwyraźniej. Nie sądziłem, że wypicie takiej ilości płynów w tak krótkim czasie jest fizycznie możliwe.
Z drugiego końca baru rozległ się zachrypnięty głosik:
- Nie przesadzajcie tam, przecież trochę zostało.
Riece i Rishka spojrzeli w tamtym kierunku i zobaczyli Nezumi trzymającego w ręku litrową butelkę, na której dnie połyskiwała trzycentymetrowa warstwa przezroczystego płynu.
Rishka uśmiechnął się.
- Widzisz, a ty nas miałeś za ostatnich chlorów. Zostało jeszcze na dwa kieliszki. Zlejemy do buteleczki po syropie na kaszel i wykorzystamy następnym razem.
- To znaczy kiedy?
- Hn. Jutro?




***


- Czepcie się. - Rishka siedział po turecku w kącie swojego łóżka, plecami oparty o ścianę. Nie widział w tej pozycji większości swoich rozmówców, ale jakoś mu to nie przeszkadzało.
- Ktoś tu się czepia? - Kitsune rozejrzał się dookoła.
- Niedobrze mi - mruknął Tetsu. Leżał w poprzek łóżka Rishki, majtając zgiętymi w kolanach nogami. Jego głowa swobodnie zwisała w dół, podobnie jak ręce.
- Może jakbyś nie wisiał do góry nogami... - zaczął Kitsune.
- Brzuch mnie boli - uściślił chłopiec.
- To popijawa, nie randka - Rishka wrócił do tematu. - Przepraszam, za kogo wy mnie macie? Czy ja wyglądam na kogoś, kto się zakochuje?
- Nie - odparł Risei, szukając czegoś pod łóżkiem. - Ty nie jesteś zdolny do wyższych uczuć.
- Jej. Dzięki. - Rishka był naprawdę szczęśliwy, że ktoś wreszcie udzielił mu wsparcia. - Więc niby o co chodzi?
- Ty nam powiedz.
- Czy od spermy można dostać rozstroju żołądka? - zapytał Tetsu.
- Tak - odparł złośliwie Kitsune.
- A od własnej?
Dzieciak naprawdę bywał przerażający.
- Przeciągasz strunę, Rishka. Szef ci ufa, ale bez przesady.
- Geez. Litości. - Chłopak uderzył się dłonią w czoło. - Myślicie, że liczę na księcia z bajki czy co?
- Oczywiście, że tak - Ton Risei był absolutnie poważny, ale jakoś nikomu nie przyszło do głowy brać tego dosłownie.
- To było pytanie retoryczne - westchnął Rishka.
- ...wiesz, na takiego w złotej zbroi i na białym koniu.
- Ze srebrną, lśniącą grzywą.
- Przyjedzie tu po ciebie...
- Zastuka złotymi podkowami...
- I nasra na wykładzinę.
Podobnie jak sam Rishka, większość jego przyjaciół również była niepoprawnymi romantykami.
- Jak koń wyrobi na tych schodach? - zapytał zupełnie poważnie Tetsu, przechylając się niebezpiecznie do przodu.
- Ja osobiście wolę wersję z czerwonym porche - Rishka uśmiechnął się ironicznie, wciągając smarkacza za bluzę na łóżko, zanim rąbnąłby o podłogę. - Model z zeszłego roku, z tyłu miejsca na pół dzielnicy, skórzane fotele, komputer pokładowy z dostępem do sieci, automatyczna skrzynia biegów i sprzęgło, wieża z odtwarzaczem CD w standardzie...
- To już na pewno nie wyrobi na schodach.
Rishka wziął głęboki oddech. A potem jeszcze jeden.
- Primo, Samuel to nie książę, tylko prawnuk po kądzieli francuskiego wicehrabi. Secundo, ma alergię na końską sierść. Tertio, w przeciwieństwie do *niektórych* zdemoralizowanych przez klientów pobratymców, *ja* biorę od niego pieniądze i nie drę się na całą ulicę, kiedy on zamierza mi je dać. Quarto, on ma w domu pełen barek *dobrych* alkoholi. I potrzebuje naszej pomocy, żeby się ich pozbyć. Więc jak będzie?
Chłopcy zastanowili się nad tym przez chwilę.




***


- Co to jest? Syrop na kaszel? - Samuel patrzył na butelkę z lekkim niedowierzaniem.
- C2H5OH mój drogi. W czystej postaci.
- Może być. Wszystko jedno - chłopak podniósł wzrok i wbił go twarz Rishki - Ufam ci - stwierdził z dziwnym uśmiechem. - Proponuję toast... gdzie my jesteśmy..? A, Ludwik XIV. Jak mogłem zapomnieć. Le Roi Soleil - mruknął, podnosząc w górę szklankę z alkoholem.
- Co? - zapytał, nie do końca przytomnie, Tetsu.
- PIJ - polecił Rishka, machając przy tym ręką. - I nie marnuj okazji nauczenia się, jak się to robi w wyższych sferach. Musisz wytrzymać jeszcze dwóch.
- Co: dwóch? - zapytał chłopiec.
- Pięciu, Rishka - wtrącił łagodnie Samuel, ignorując chłopca. - Ludwików było dziewiętnastu. Chyba. Choć o tych ostatnich mało kto pamięta. A jak będzie wam mało, możemy się wziąć za Henryków.
- Tobie raczej nie będzie - odparł chłopak, przytrzymując go ramieniem. Usłyszał, jak zegar w sąsiednim pokoju bije północ. Nie najgorzej, pomyślał. Samuel wytrzymywał dłużej, niż się po nim spodziewał. Rishka rozejrzał się dookoła, z zamiarem dokonania krytycznej oceny sytuacji. Była zła.
Jednym z wielu przywilejów bogatych ludzi było posiadanie olbrzymich łóżek, zajmujących dwie trzecie pokoju, który nie musiał poza sypialnią pełnić żadnych innych funkcji. Na łóżku Samuela znajdowało się w tej chwili pięć osób. On sam półleżał oparty o ramię Rishki i był, jak na swoje możliwości, solidnie pijany. Nezumi siedział na samym środku łóżka z butelką markowego wina w ręku. Za nim, na brzuchu, z nogami zgiętymi w kolanach, i głowa wspartą na łokciach usadowił się Tetsu. Z krawędzi łóżka głową w dół zwisał Risei. Mniej lub bardziej kompletne butelki znajdowały się na podłodze, na komodzie, na szafce nocnej, na kwietniku, i - oceniając siłę ramienia Samuela - na trawniku pięć metrów od domu.
- Podoba mi się - stwierdził Risei. - Naprawdę mi się podoba. - Uśmiechnął się do Samuela z taką miną jakby miał zamiar blisko się z nim zaprzyjaźnić. - Faa-aajnie tu - czknął.
Samuel wstał i opierając się o ścianę, poszedł do łazienki, razem z prawie pustą butelką, którą zabrał z kwietnika.
- Sammy?...
- Czy jemu coś? - zaczął Nezumi.
- No wiesz... - ciągnął Risei.
- Tak jakby...
- Przeszkadza...
- W znaaa-czeniu... - Nezumi nie zdołał stłumić beknięcia.
- No wiesz...
- Coś?
Rishka westchnął.
- Jakbym miał taki fajny dywan to bym na niego świadomie nie wylewał takiego fajnego wina. Jakbym miał takie fajne wino - Risei zdobył się na dwa dość rozbudowane zdania.
- Drogie wino zmieszane jest dla niego z potem męczenników - wyrecytował Rishka. - Stąpając po puszystych dywanach, stąpa po piersiach suchotników. Piękne odzienie go parzy, jak tunika zaprawiona krwią centaura. Pali go złoto ojcowskie.
- Oooo - Nezumi wydał jęk podziwu.
- Nie kumam - stwierdził Tetsu.
Nezumi przewrócił się na niego i obaj wybuchnęli typowo pijackim chichotem.
- Nie za głośno, cholera - burknął Rishka, wychodząc z pokoju. - Sammy? - zapukał do drzwi łazienki i po chwili wahania nieśmiało wszedł do środka. Chłopak stał nad umywalką. Powoli odwrócił głowę, spojrzał na Rishkę przezroczystymi, nieobecnymi oczyma i upadł. Dłonie miał we krwi.
- Sammy! Co ty do cholery... - w umywalce leżało szkło. Rozbita butelka po winie. Kawałki szkła powbijane były w jasną skórę, pocięły dłonie i nadgarstki. Rishka podciągnął go siłą i wsadził mu ręce pod kran. Odkręcił zimną wodę.
- Samuel, zwariowałeś? Co ty wyprawiasz? Patrz na mnie. Co się stało?
Chłopak uśmiechnął się nieprzytomnie i wyszeptał jego imię.
- Zbiła się. Patrzyłem... Krew leciała. Zanurzyłem ręce w szkle.
- Co?!
- Wziąłem... Wziąłem kawałek i przeciąłem... Pomyślałem... co za różnica, Rishka. Co to komu zrobi za różnicę?
- Zwariowałeś, prawda? Nie możesz pić. Cholera... - Rishka usiłował wyjąć większe kawałki szkła z ran, wypłukać mniejsze. Umywalka była czerwona. A żyły na nadgarstkach poderżnięte. Celowo. - Może wszyscy się po prostu zabijemy, takie zbiorowe samobójstwo, myślisz że jest na tym świecie ktoś, kto tęskniłby *za mną*? Za kimkolwiek z nas? Co ty na to, Samuel, chcesz się zamienić? Cholera, nie odpływaj, mówię do ciebie.
Chłopak nie stawiał oporu, ale jego ciało było niemal kompletnie bezwładne i ciężko było go utrzymać w pionie. Silny strumień zimnej wody rozpryskiwał nagromadzoną w umywalce czerwień po łazience.
- Rishka...
- Głupi jesteś, Samuel.
- Tobie się wydaje, że masz jakiś monopol, że nikt kto nie ma gorzej niż ty nie ma prawa cierpieć?
- Nie wiesz, co mówisz.
- Myślisz, że jak ktoś się nie musi utrzymywać własną dupą, to już mu nic do szczęścia nie potrzeba, tak?
- Tak, kurwa, tak właśnie myślę.
Rishka puścił go, a Samuel opadł na kolana.
- Nie wszyscy są tak silni jak ty, Rishka.
Chłopak zaklął. Rozejrzał się po łazience.
- Są tu opatrunki? Samuel, mówię do ciebie. Opatrunki! Samuel!
- Na najwyższej półce - powiedział, z trudem wskazując na szafkę. Nie miał siły się opierać. Rishka położył go na podłodze i sięgnął do niej.
- Posłuchaj, kurwa - zaczął, zębami rozrywając opakowany w papier bandaż, zupełnie, jakby nie zauważył, że drugą dłonią sięgnął po nożyczki. - Ja się nie prosiłem o bycie silnym. Nikt się nie prosił. Nezumi miał 13 lat i też się nie prosił. Rozumiesz?
Samuel spojrzał na swoje ręce.
- Pław się w swoim nieszczęściu, jeśli chcesz, Rishka. Rozkoszuj się tym jak jest ci źle i jaki to jesteś dzielny. Ale nie odbieraj mi prawa do odczuwania cierpienia.
Rishka wytarł mu dłonie kawałkiem bandaża, potem zaczął je owijać. Ściszył głos.
- Przecież masz... możesz wszystko. Wystarczy, że to wykorzystasz. Czego ci brakuje?
- Mówisz tak, jakby z tobą było inaczej. Wiesz, na ile cię stać. A siedzisz w tym burdelu i tylko marudzisz. Wiesz, ile mógłbyś zrobić. Jak mógłbyś żyć. Dlaczego po prostu nie wyjedziesz? Uciekniesz?
- Żartujesz? - Rishka parsknął, kończąc opatrunek. - Moje życie jest do dupy, ale nie mam ochoty jeszcze się z nim rozstawać. Alfons by mnie pokroił za taki numer.
- Myslisz, że by cię znalazł? - To zabrzmiało jak pytanie retoryczne. - Agencja Bezpieczeństwa nie znalazła, a on by znalazł?
Rishka westchnął.
- Nie mam dokąd uciekać - przyznał.
Cisza.
- Tchórzysz - Samuel uśmiechnął się łagodnie. - Widzisz, tchórzysz. Boisz się odejść, bo byłbyś wtedy zupełnie sam. Tak samo, jak ja.
Rishka zaklął pod nosem. Wyciągnął z pojemnika garść papierowych ręczników i zaczął wycierać z żółtych kafelek czerwone plamy. Samuel gapił się w podłogę.




***


Pozostawieni w pokoju chłopcy zasnęli, zajmując przy tym całe łóżko. Jedno i drugie było do przewidzenia. Samuel pociągnął Rishkę do sąsiedniego pokoju.
- Jest pusty. Nikt tu nie przyjdzie - zapewnił. Rishka zawahał się, nie mając zaufania do na wpół przytomnego chłopaka. Pokój wyglądał na zajmowany przez kogoś. Odruchowo przekręcił zamek w drzwiach, modląc się, żeby nikt w tym domu nie miał klucza. Samuel zdążył już rzucić się na łóżko i zwinąć w kłębek jak małe dziecko, tyłem do Rishki, jakby nie chciał na niego patrzeć.
- Sammy.... - Dotknął jego włosów. Szyi, ramienia, pleców. Odnalazł zabandażowaną dłoń. Chłopak nie reagował. - Mi by to zrobiło różnicę.




***


Obudził go pocałunek.
- Wiesz, gdzie jesteśmy? - Samuel śmiał się prosto w jego usta. W swoim obecnym stanie Rishka nie był do końca pewien ani tego, w którym są pokoju, ani tego, na jakim są kontynencie. Przyłożył rękę do obolałej głowy. - To sypialnia Andrew. Tutaj tatuś go rozdziewiczył.
Teraz Rishka obudził się całkowicie. Samuel nie przestawał go całować.
- Zerżnij mnie Rishka, tutaj na tym łóżku - powiedział, przyciskając go do prześcieradła obandażowanymi rękami.
- Samuel, ty lepiej jednak nie odstawiaj tych psychotropów... - stwierdził Rishka, usiłując jak najdelikatniej odepchnąć go od siebie.
- Nie odstawiam - Samuel zachichotał. - Biorę - zapewnił, z komiczną parodią dumy w głosie.
Umysł Rishki pracował na zwolnionych obrotach.
- Wczoraj też wziąłeś?
- Mhhhmm. - Chłopak praktycznie wszedł na niego, wtulił głowę w zagłębienie jego szyi i zajadle je całował.
- Popiłeś leki psychotropowe dwoma butelkami wina?
- Mhhhhmmmm - stwierdził. Polizał krawędź jego ucha. Rishce zrobiło się gorąco.
- Naprawdę chciałeś się zabić, prawda?
- Mhhhhhmmm.
- Więc dobrze, że ci się nie udało, bo dzięki temu mogę cię dzisiaj udusić. - Odepchnął go od siebie, tym razem mocno i stanowczo. Chłopak spojrzał na niego zaskoczony. I smutny.
Usłyszeli zgrzyt klamki.
Rishka chwycił Samuela za ramię i wraz z nim zsunął się na podłogę, by następnie wtoczyć pod łóżko. To bez sensu - zdążył jeszcze pomyśleć, kiedy osoba po drugiej stronie drzwi sięgała po klucz - przecież i tak widać, że na łóżku ktoś spał. Sprawy nie polepszał atak śmiechu u Samuela.
Mężczyzna wszedł do środka, rozejrzał się dookoła, przeszedł kilka metrów po czym ukucnął i zajrzał pod łóżko. Miał krótkie, gładko uczesane czarne włosy i zielone oczy. Nie mógł być starszy od Rishki.
- Miło, że sobie wreszcie kogoś znalazłeś, dziecko, ale korzystaj przy tym proszę z własnej sypialni - oświadczył i wstał.
Samuel odepchnął rękę Rishki, do tej pory blokującą jego usta. Atak śmiechu jakoś mu przeszedł.
- Nie mów ojcu - poprosił.
- Tak jakby on był bardziej cnotliwy - prychnął tamten, grzebiąc w szafie. - No już, spadajcie stąd, nie musicie wycierać mi kurzu pod łóżkiem. I naprawdę nie chcę wiedzieć, co tu robiliście.




***


Pięciu skacowanych nastolatków wymknęło się z domu tylnym wejściem. Samuel odprowadzał swoich gości drogą prowadzącą w stronę centrum.
- Posłuchaj, głuptasie - Rishka objął go ramieniem. - Przyjdę do ciebie po południu. Nie mam pojęcia, jak to zrobię, ale przyjdę. A ty do tego czasu NIC nie bierz, NIC nie pij, trzymaj się z daleka od szkła i wszystkich ostrych przedmiotów. Obiecasz?
Samuel skrzywił się.
- Już mi przeszło Rishka. Wytrzeźwiałem.
Pozostali chłopcy szli kulturalnie jakieś 10 merów za nimi, ale i tak było wiadomo, że zawzięcie strzygą stamtąd uszami.
- Dlatego mówiłem, żebyś nic dzisiaj nie pił. Wystraszyłeś mnie - Rishka ściszył głos.
- Przepraszam. - Samuel naprawdę wyglądał na skruszonego. Ale z powodu tego, że przestraszył Rishkę, a nie z powodu tego, co próbował zrobić. - Chodzi o to, że... Ja naprawdę nie widzę w tym wszystkim... - urwał. Pokręcił głową z rezygnacją. - Faust znalazł sens. Ale Faust miał odwagę szukać.
Rishka westchnął. Z "Fausta" znał tylko fragmenty pozaznaczane fioletową kredką.
- Sens jest w piciu, rzyganiu, oglądaniu głupich filmów i w śmianiu się z głupich dowcipów. Sens jest w tych chwilach szczęścia, które jesteś w stanie wycisnąć z tego życia. Ono samo tak naprawdę sensu nie ma i wszyscy to wiedzą. Ale co zdążysz się w życiu naśmiać, nacieszyć i naorgazmować, to twoje. Rozumiesz?
Samuel uśmiechnął się.
- Muszę wracać. Kot na mnie czeka.
- Samuel... - Rishka był zaniepokojony.
- Zobaczymy się po południu - uśmiechnął się jeszcze mocniej, po swojemu, oczami.



***


- Eric, *proszę* nie jesteś aż tak chory.
Rishka był na tyle zdeterminowany, by uklęknąć przed nim w razie potrzeby.
- Cóż to jest te 39 stopni gorączki? - prychnął Eric.
- Eric, *potrzebuję* cię. Będę twoim dłużnikiem przez następne dwa lata.
Eric przewrócił się na drugi bok i westchnął.
- Zależy ci na nim - stwierdził. Rishka obruszył się.
- Jeśli masz na myśli to, że nie chce pozwolić by się zabił, to masz rację. Jeśli sugerujesz, że się zakochuję, to...
- No właśnie, co? - Eric spojrzał na niego przekornie. - Przyznaj się, to wezmę za ciebie tą zmianę.
- Do czego mam się przyznawać?! - warknął. Był wściekły. A ten tutaj marnował jego czas.
- A coś ty się taki nerwowy zrobił? - zachichotał Eric. - Na złodziej czapka gore.
- Ty cholerny...
- Rishka...
Chłopak odwrócił się i zobaczył stojące w drzwiach niewyspane, skacowane i najwyraźniej bardzo zdeterminowane dziecko.
- Ja...
- Tak?
- Ja chciałem...
- Wykrztuś to szybko, nie mam czasu - warknął zniecierpliwiony. Tetsu automatycznie cofnął się o krok. Rishka westchnął. Dzieciak nie był nawet odporny na ostre słowa. Jak chciał być kurwą?
- No, mały... - zachęcił go, zmuszając się do uśmiechu.
Tetsu zamknął oczy i wyrzucił jednym ciągiem:
- Pożyczyszmitrzydzieścikredytów?
Wyglądał, jakby miał ochotę zapaść się pod ziemię. Rishkę zatkało na moment. Na bardzo krótki moment, po którym uśmiechnął się, tym razem naprawdę.
- Po co ci?
- Na bilet autobusowy do Michigan - oświadczył chłopiec, wędrując wzrokiem od podłogi poprzez ściany do sufitu. - Mówiłeś, że powinienem.... - zaczął, ale po chwili uznał, że w obecnej chwili do wyjaśnienia pozostają dużo ważniejsze kwestie. - Ja nie mam pojęcia jak i kiedy ci oddam, ale to zrobię, na pewno. Może prześlę pocztą.
Rishka uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- O której masz ten autobus?
- O ósmej.
- Weźmiesz za mnie popołudniową zmianę. Akurat tyle zarobisz. Resztę ci pożyczę. - Rishka pokazał Ericowi język. Chłopiec rzucił mu się na szyję. Eric zachichotał.



***


- Nie pakuj się teraz, ktoś może zauważyć - szepnął do chłopaka, kiedy razem wychodzili z budynku. - Będę przed siódmą, pomogę ci. A teraz... - urwał, zatrzymując się w połowie kroku. Tetsu spojrzał na niego zaskoczony.
Za zakrętem, na parkingu przeznaczonym dla klientów burdelu, stało czerwone porche. Model z ostatniego roku, ten ze skórzanymi fotelami, komputerem pokładowym z dostępem do sieci, automatycznym sprzęgłem i skrzynią biegów i z odtwarzaczem CD.
A przed samochodem stali Chester, Samuel, i podejrzanie elegancka walizka.
- Ojciec się wkurzy, ale w liście wyliczyłem mu, że na resztę moich studiów wydałby ze dwa razy więcej - chłopak ruchem głowy wskazał na walizkę. - A samochód i tak miał być mój - wzruszył ramionami. - Andrew nie podobał się kolor.
- Tetsu... - zaczął Rishka, nie patrząc na chłopca. Wzrok miał utkwiony gdzie indziej i raczej nie byłby w stanie go oderwać. - Leć po nasze rzeczy. Podrzucimy cię do Michigan. A co do ciebie, - zwrócił się do Samuela, kiedy dzieciak zdążył już pobiec w stronę budynku, - mówiłem ci kiedyś, że jesteś kompletnym idiotą?
- Nie. Wyznałeś mi tylko przyjaźń.
- Więc teraz mówię. Jesteś. Kompletnym. Idiotą. Mam to powiedzieć jaśniej?
- Nie trzeba. Ja ciebie też.