Kalejdoskop
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2011 21:37:35
Miałem mnóstwo chłopaków, różnych, najróżniejszych. Jedni słodcy jak miód, drudzy ostrzy jak pieprz, inni mdli jak opera mydlana. Widziałem wszystko, przeżyłem wszystko. I dziś mogę z pełną powagą powiedzieć że nic co ludzkie nie jest mi obce.

Widziałem chłopaków sprzedających się za grosze, za kilka dobrych chwil, ulotne wspomnienie. Byłem z jednym z nich, chciałem czegoś więcej. Młody i głupi szczeniak był ze mnie wtedy. Oni wszyscy byli tak zdemoralizowani, zezwierzęceni; nie dało się z nimi nic zbudować. Było to jak układanie domku z kart, który rozwalał się przy najmniejszym puknięciu. U mnie w domu nigdy nie było kolorowo. U nich też nie. Myślałem wtedy że skoro mamy tyle wspólnego to uda się nam, że razem przetrwamy biedę i wzbijemy się na wyżyny naszych możliwości. Zbudujemy trwały związek i zostawimy to wszystko za sobą.

Jak ja pragnąłem wtedy być z kimś, kochać i być kochanym. I może właśnie to moje ciągłe parcie do przodu, umacnianie więzów wszystko burzyło. Dla nich nic nie było pewne, jutro mogło nie nadejść a ich pojęcie miłości było wypaczone.

Taki był Adam. Chłopak w moim wieku, z mojej miejscowości. W piątek wieczór ubierał obcisłe spodenki swojego młodszego brata i głęboko dekoltowaną bluzkę swojej siostry i wychodził z domu. Od lat stał zawsze w tym samym miejscu, koło przystanku PKS przy głównej ulicy. Od lat dzięki niemu rodzina miała co jeść i w co się ubrać. Dzięki niemu i jego dwóch siostrach.

Chciałem mu pomóc, dać to, czego tak bardzo przez lata mu brakowało - azylu w prawdziwej miłości, chwili ucieczki od szarej rzeczywistości. Ale ten świat go pochłonął, nie było ucieczki i nie było szans dla nas. Czasami zastanawiam się czy dalej tam stoi w piątkowe wieczory...

Robert był podobny tyle że on był po tej drugiej stronie. To on jeździł w piątkowe wieczory głównymi drogami małych miasteczek i płacił za realizację swoich najbardziej wyuzdanych fantazji. I kiedyś znalazł mnie. Mówił, że już znudził mu się ten tryb życia, te przypadkowe zbliżenia, że chciał czegoś więcej, że chciał kochać.

I dałem mu to. Oddałem swoje serce w ręce tego dwulicowego brutala. Było nam razem dobrze. Dopóki udawał kochającego i miłego. Powoli wracał do swoich nawyków, zrzucał płaszcz miłości odsłaniając swoje ciemne wnętrze. Gdy mnie pierwszy raz uderzył nie wiedziałem że to dopiero początek mojej drogi do piekła. Później zauważałem tylko te dni kiedy mnie nie bił lub nie gwałcił. Mało było takich dni. Wyzwolenie przyniosła mi policja. Z jakimś chłopcem posunął się o krok za daleko. Zabił.

Potem zrobiłem się ostrożny. Nie chciałem już wpaść w ręce takiego mężczyzny. Starałem się szukać partnerów z dużych miast. Myślałem, że tak jest inaczej, lepiej. Nie było. Tam tylko bardziej dbano o pozory chowając wszystko za woalem przyzwoitości, dobrej opinii i piorąc brudy w czterech ścianach bogatych domów. Nie było tam przemocy fizycznej, bo po co brudzić sobie ręce krwią? Łatwiej jest komuś ubliżyć, upokorzyć go, zmiażdżyć psychicznie. I na pierwszy rzut oka tego nie widać.

Alex. Mój czarujący, uroczy Alex. Sprawił że przy nim czułem się śmieciem, błaznem, niczym. Byłem z nim rok. Długi rok udręczania się, bycia poniżanym i sprowadzanym do rangi służącego. W jednej chwili mówił mi, że mnie kocha a już po chwili był w łóżku z jednym z jego wielu znajomych.

W końcu miał mnie dość i wyrzucił mnie z domu. Bo wtedy z nim mieszkałem. Pokłóciłem się z rodzicami przez Alexa, moją orientację, moje związki. Najpierw oni mnie wyrzucili a potem wyrzucił mnie on.

I wtedy poznałem Dominika. Uratował mnie, mój brązowowłosy anioł. Wziął mnie z ulicy, przygarnął, przytulił, ukochał. Z nikim nie byłem tak szczęśliwy jak z nim. Byliśmy razem dwa lata. Pomógł mi podnieść się po moim koszmarze, odbudował mój system wartości, a przede wszystkim kochał mnie. Tak po prostu mnie kochał. Przy nim poznałem smak prawdziwej miłości, zaznałem raju na ziemi.

Niestety nic nie trwa wiecznie i musieliśmy się rozstać. Wyjechał za granicę. Nie mogłem jechać z nim, byłem nie pełnoletni. Żałuję że z nim nie pojechałem. Nigdy też nie udało mi się go odnaleźć. Zapadł się jak kamień pod ziemię i czasami mam wrażenie że może sam sobie go wymyśliłem. Może byłem już tak na dnie że chwytałem się każdej pozytywnej myśli, fantazji by tylko wrócić na powierzchnię, do normalności i zaczerpnąć tchu. Mam jego zdjęcie, ale tak naprawdę to co to ma za znaczenie. To może być ktokolwiek...

Maciek. Poznaliśmy się przez Internet. Miły, dobrze ułożony chłopak z dobrego domu. Wykształcony, inteligentny, uprzejmy. Po pewnym czasie bycia razem doszliśmy do wniosku, że jednak nie pasujemy do siebie i zostaliśmy przyjaciółmi. Wtedy wydawało mi się że nic nie będzie w stanie zniszczyć naszej przyjaźni. Jak bardzo się wtedy myliłem. Historia lubi się powtarzać, prawda? Każdy Cezar w końcu trafi na swojego Brutusa który ugodzi go sztyletem w plecy. Moim Brutusem był Maciek.

Gdy poznałem Mateusza bałem się bardzo, ze nie będzie ze mną szczery, że będzie mnie zdradzał, tak jak inni robili to przed nim. Układało się między nami bardzo dobrze. Był zawsze przy mnie, przytulał mnie, całował, kochał. Ale moim sercem targały wątpliwości, nasz związek wydawał się po prostu nazbyt idealny. Poprosiłem wtedy żeby Maciek poznał się z Mateuszem, wybadał czy jest on rzeczywiście tak mi oddany i czy nie będzie mnie zdradzał. I nim się spostrzegłem byłem znów sam. Okazało się ze mój najlepszy przyjaciel i mój wtedy obecny chłopak świetnie się dogadują i chcą być razem.

I jeszcze mieli czelność to przede mną ukrywać. Zdrada boli. Szczególnie kiedy zdradzają cię najbliższe ci osoby, i to jeszcze robią to wspólnie.

A ja, mimo wszystkich tych wylanych łez, całego bólu i rozczarowań dalej parłem na przód szukając tego jednego idealnego mężczyzny. Borykając się z szkołą, studiami, problemami finansowymi i ciągłymi kłótniami z rodziną ciągle szukałem.

Przez moje życie przewinęły się tłumy mężczyzn, a zmieniali się w nim jak obrazki w kalejdoskopie. Pyk, i już był inny.

Tadek, kochał mnie, ale nie miał dość odwagi by mówić o tym publicznie. A ja miałem dość chowania się po kątach. Chciałem chodzić po mieście trzymając się za ręce, przytulać się w parku i całować na pożegnanie. Ale on nie mógł mi tego dać.

Później poznałem Bartka. To był jeden ze spokojniejszych okresów mojego życia. Był tym wszystkim czego chciałem w mężczyźnie. Kochał mnie, chwalił się mną, był przy mnie gdy coś szło nie tak, pomagał na uniwerku.

Mieszkaliśmy razem ponad trzy lata aż w pewnym momencie stwierdził, że on jednak nie jest gejem, że chce sobie ułożyć życie z jakąś dziewczyną, założyć rodzinę.

Byłem w szoku. Cztery lata. Cztery lata mojego życia znowu okazały się nic nie wartym wspomnieniem szczęśliwych chwil.

Po Bartku byli jeszcze Damian, Kasper, Janek i Romek. Ale z żadnym nie byłem dłużej niż trzy miesiące. Zawsze było coś nie tak, coś szło źle.

I w tych chwilach kryzysu myślałem o Bartku. Utrzymywaliśmy kontakt i wiedziałem że od dwóch lat od kiedy się rozstaliśmy on był w szczęśliwym związku z Agatą i nie długo miał zostać dumnym tatą bliźniaków - Jacka i Doroty.

Myślałem że może jednak też nie jestem gejem, że może lepiej ułoży mi się z dziewczyną. I zacząłem szukać dziewczyn.

I po jednej z dzikich imprez obudziłem się nagi, w łóżku z uroczą blondyneczką. Miała na imię Sonia. I ta jedna noc zmieniała moje życie. Sonia zaszła w ciążę.

Nie wiem dlaczego zgodziłem się na ślub. Może myślałem że skoro ja miałem takie skopane życie, to może chociaż mogę się postarać by mojemu dziecku było dobrze na tym świecie.

Pobraliśmy się z Sonią a po siedmiu miesiącach byłem dumnym ojcem chłopczyka o imieniu Adrian.

Nie mogę powiedzieć, że z Sonią nie jest mi dobrze. Kochamy się ale bardziej platonicznie. Nie ma miedzy nami prawdziwej namiętności, pasji. Trwamy razem wychowując Adriana i starając się zadbać by nic złego mu się nie przytrafiło, by miał dobre, udane życie.

Szukając miłości przez całe życie nigdy nie znalazłem tej jedynej prawdziwej. Zabrnąłem w ślepy zaułek z którego nawet nie ma jak się wycofać. Jestem ojcem Adriana. Mi nie wyszło w życiu to może chociaż on będzie prawdziwie szczęśliwy....
Sobota rano, dzwonek do drzwi.
-Dzień dobry, jestem kolegą Adriana, Cyprian Dobrzyński.
I świat znów zawirował jak kolorowe błyskotki w kalejdoskopie.




end