Mój słodki obłęd... 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 13:58:56
Na wstępie: Dla Yoan, która sprawiła, że ci, których zabrakło-powrócili i dla wszystkich, którzy przyczynili się do tego. Dziękuję<(^.^)>



To jest nasz ostatni głęboki pocałunek....


- Iason...Ty głupcze!... - odłamki szkła wbiły się w jasną skórę Blondie. Krew coraz szybciej barwiła biel jedwabnej rękawiczki.
Raoul zacisnął mocniej dłoń i oparł się o szybę. Wciąż było widać słupy dymu i gruzu. Gdzieniegdzie, wybuchały jeszcze generatory.
Lodowaty kryształ, którego dotykała twarz, wydawał się być jedyną osłoną przynoszącą jej ulgę.
- Tak bardzo go kochasz?...Tak BARDZO?!! - histeryczny krzyk wydobył się z jego ust. - Teraz już nic nie będzie takie samo, nic.
Raoul chwycił się za głowę, a mianowicie za włosy, farbując je tym samym na odcień bladej purpury. Po chwili przetarł dłonią po szybie
i opadł na kolana, zostawiając na białej tafli smugę, czerwoną smugę.
- Przez ciebie płaczę... dla ciebie płaczę. A ty i tak tego już nie docenisz... nigdy nie doceniłbyś... przez niego. Przez tą SZLAME! Tego twojego
Pieprzonego MIESZAŃCA!!! – kolejny, głuchy krzyk, ujrzał światło dzienne-a może miał ujrzeć? Nagle krótkie spojrzenie padło w
stronę ziemi. Może nie tyle jej, co ciemnej plamy, jaka się tam znajdowała. Krew zmieszana z łzami...Oto pamiątka ostatniej chwili
spędzonej z Iasonem. Bo przecież byli jak krew i woda. Żyli obok siebie, uzupełniali się nawzajem, istnieli obok siebie, a jednak nie mogli
się połączyć. To groziłoby katastrofą, ale tylko w odczuciu Iasona, bo to on był krwią. Był tak samo dumny i niezbędny. Może i woda jest
niezbędna do życia, ale krew... czyż nie jest cenniejsza?
- Krwią...Iasonie Mink, byłeś krwią. - powiedział cicho, prawie niesłyszalnie, sam do siebie. Odchylił głowę do tyłu. Teraz można było zobaczyć,
jak płacze jedna z najbardziej zimnych i zdawać by się mogło niedostępnych osób. Po prostu płakał, a to był widok niezwykły.
- Panie Raoul! - dobiegł z za drzwi jakiś głos. - W Dana Bahn był wybuch, melduję, że wszystko zostało zniszczone. Jupiter kazał wysłać tam naszych.
Postąpiliśmy zgodnie z jego rozkazami...Panie Raoul?
Blondie nie był za bardzo zainteresowany, tym, co mówi mężczyzna. Odbijało się to od niego, jak gumowa piłka rzucona przez dziecko w ścianę.
Jednak gdzieś podświadomie słyszał głos, głos, który próbował do niego przemówić. Skierował swój wzrok na młodego chłopaka, stojącego
przed nim.
- Czy wszystko w porządku? Nie wygląda pan najlepiej..
- Masz coś jeszcze do powiedzenia? - przerwał chłodno zielonooki.
- A-aa.. tak...tak - zmieszał się. - Pan Mink ma za trzy godziny, bardzo ważne zebranie w sprawie klasyfikacji nowych Zwierzątek. Kazał sobie
przypomnieć. Na domiar złego nie mogę się z nim w żaden sposób skontaktować, więc pomyślałem, że może pan będzie wiedział gdzie on
jest. - zakłopotał się.
- Pojechał do Dana Bahn... - padła krótka odpowiedź.
- CO?!!! Przecież tam była Eksplozja!!! - wybuchł młodzieniec, po chwili jednak opamiętał się, a raczej opamiętało go zimne spojrzenie.-A co
jeśli...
- Dosyć! Jadę tam. - ponownie przerwał Blondyn.
- Ale nasi ludzie już...
- Powiedziałem, że pojadę sam. Jeśli nie zdążę na konferencję, proszę powiedzieć, że mam ważne spotkanie, którego nie mogłem przełożyć.
- Chwileczkę! Nie może pan tak wyjść! - krzyknął młodszy Blondie, jednak w odpowiedzi usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami.
,,A więc Jupiter już wie...mogłem się tego domyślić. W sumie, czego się spodziewałem myśląc, że nie dowie się tak prędko. Gdyby nie
wiedział, nie byłby sobą, a to z kolei nie jest możliwe." Tylko tyle był w stanie wydusić z siebie podczas podróży do Dana Bahn. Rozmyślał
o tym, czy Blondie naprawdę zginą. To bolesne ukłucie w sercu, na widok katastrofy, nie było przypadkowe.
- Iason, przecież ty, TY nie mogłeś tak po prostu zginąć... - wyrwał się z zamyśleń.
Zbliżał się wieczór. Po wyjściu z promu, powitały go piaski Bahn. Akurat zbliżała się zamieć. Promienie zachodzącego słońca, drażniły
opuchnięte i załzawione oczy. Zwrócił wzrok w ich stronę i patrzył w ich oślepiający blask. Nic bardziej nie mogło już zaboleć...nie powinno. I
tak by nie zdołało...Wiatr robił się coraz silniejszy. Było mu zimniej. Ruszył na przód, w głąb ruin, zawiązując pasek od płaszcza, by ten nie
rozwiewał się. Nagle jego oczy zrobiły się większe, a źrenice rozszerzyły się...
- Chip...CHIP, TO JEST TO!!! - wykrzyczał, sięgając do kieszeni po małe urządzonko.


The End vol.1
by Ila