Ancyum 9
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 13:40:07
Ancyum 9


Dzień wyjazdu Rikiego zbliżał się wielkimi krokami. Ani on, ani Iason nie zauważyli jak te kilka dni szybko przeminęło. Jakby uciekały między ich palcami, kiedy oni tak bardzo chcieli je złapać i przetrzymać choć odrobinę dłużej. Niestety, teraz nie było już odwrotu. Iason podjął decyzję, a Almond powziął odpowiednie przygotowania. Poza tym sytuacja polityczna stawała się coraz bardziej niewygodna. Wywiad potwierdził wszelkie plotki o rodzącej się silnej, nowej opozycji na Anor-nii i o coraz słabnącym poparciu ze strony pozostałych kolonii. Kryzys. Z całą pewnością Tanagurę czeka kryzys, nie tyle polityczny, co ekonomiczny, a nawet, nie daj Jupiterze, społeczny. Raoulowi ledwie przez myśl przechodził postulat odnośnie zrównania praw Blondynów, obywateli i ...mieszańców. Póki on żyje nigdy nie pozwoli być traktowanym na równi z nimi. Nigdy! To, że Iason sięgnął po zgniły owoc, jakim według niego był Riki, nie znaczyło, że on zrobi to samo. Ktoś przecież musi pilnować należytego porządku tego świata...ich świata. Wszystko ma swój układ. Oni - Blondyni - zostali stworzeni, by być na szczycie, by być filarem Tanagury. To oni mieli stanowić jej kręgosłup. Mieszańcy... czym oni byli dla miasta? Niczym. Nie mieli żadnych praw. Na dobrą sprawę mogliby nie istnieć. Dla Raoula byli niczym rak, który się rozprzestrzeniał niemiłosiernie uszkadzając przy tym doskonałe komórki takie, jak Iason. Riki wyniszczał go od środka. Jeszcze trochę, tylko dwa dni i zniknie. Ta myśl była niczym balsam dla skołatanych myśli Raoula.
Siedział w swoim prywatnym laboratorium, tym samym, w którym stworzył Ancyum. Teraz pracował nad czymś, co miałoby raz na zawsze zapobiec nawrotowi "raka", przerwać wszelkie więzy. Brakowało mu tylko jednego składnika...
Kiedy rozległo się ciche pukanie, Raoul szybko podszedł i otworzył drzwi. Za nimi stał młody mężczyzna w czapce z daszkiem i ciemnych okularach trzymający niewielkie, szczelnie zapakowane pudełko.
- Nikt cię nie widział? - zapytał naukowiec odbierając paczkę.
- Spokojna głowa, panie Am. Bardzo uważałem. - Odpowiedział młodzieniec patrząc wymownie na blondyna.
- To dobrze. Ile?
- No cóż...Trochę ciężko było. Przy wejściu do magazynu stało dwóch wartowników... jeden chyba miał pecha... poza tym było sporo "psów" po drodze i kontrole są teraz... jeden z moich ludzi...
- Ile? - powtórzył Raoul powoli stawiając pakunek na stoliku, nie zwracając zbytniej uwagi na to, co mówił chłopak.
- ... no tak...z 10.000 kredytów.
- Masz. - Biotechnolog podał mu grubą kopertę. - Możesz przeliczyć.
- Ależ to zbędne, panie Am. Ufam panu. - To mówiąc młodzieniec wziął od niego pieniądze, po czym pożegnał się i szybko odszedł.
Kiedy drzwi się zasunęły, blondyn rozpakował przesyłkę jakby to był długo oczekiwany prezent. Istotnie miał się z czego cieszyć. Zawartość jej była wyjęta z legalnego obrotu w Tanagurze ze względu na swoje właściwości i możliwe skutki uboczne. Można było ją zdobyć albo poprzez dilerów spoza Tanagury albo "pożyczając" odrobinę z magazynów zagranicznych transporterów, gdzie czekała na załadunek. W środku znajdowała się nieduża fiolka z jasnofioletowym płynem wewnątrz. Raoul wyjął ją i podniósł, by spojrzeć pod światło, po czym z zadowoleniem obrócił w dłoni.
- Tak... bez wątpienia najlepszy gatunek.


* * *


- Czujesz? - cicho zapytał Riki uśmiechając się.
- Tak. - wyszeptał po krótkiej chwili Iason. Leżeli na łóżku, wśród porozrzucanych dookoła nich rzeczy. Mieszaniec czule głaskał po głowie Blondyna, który wsłuchiwał się zafascynowany w ruchy jego dzieci pod sercem ukochanego. Co jakiś czas jedno z nich kopnęło. To było niezwykłe. Iason nigdy dotąd nie przypuszczał, że może być coś spokojniejszego i wspanialszego niż wsłuchiwanie się w bicie serca śpiącego w jego objęciach Rikiego. Teraz brunet bawił się jego włosami, czasem dotykając jego policzka, a on leżał tuląc twarz do jego brzucha. Tak bardzo chciał, aby czas właśnie teraz się zatrzymał. Wiedział jednak, że to niemożliwe, a ta idylla nie potrwa długo. Właściwie to musi się skończyć za chwilę... trzeba dokończyć pakowanie najpotrzebniejszych rzeczy, pozałatwiać pozostałe formalności przygotowane przez Almonda. Poza tym Raoul... on by się najbardziej przydał, skoro według wszelkich obliczeń poród się zacznie w czasie podróży, bądź tuż po przyjeździe na Południe. Iason wątpił czy Dahli sam da sobie z tym radę. Wprawdzie Almond podobno wtajemniczył personel medyczny, ale mimo wszystko to nie będzie standardowy zabieg. Musi się jak najprędzej spotkać z Raoulem i omówić z nim jeszcze kilka kwestii.
- O czym tak intensywnie myślisz? - zatroskany szept zwrócił jego uwagę. Podniósł oczy na swojego kochanka. Riki wpatrywał się w niego wyczekując odpowiedzi i odgarniając mu kilka kosmyków, które przesłoniły twarz Iasona.
- O niczym szczególnym. - Powiedział wymijająco. Nie chciał, by jego posępny nastrój przeniósł się na niego.
- Kłamiesz. Znowu czymś się martwisz. - Nie dawał za wygraną mieszaniec.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytał blondyn obracając się i podpierając na łokciach.
- Zawsze kiedy się czymś martwisz marszczysz brwi w sposób, jak przed chwilą. O co chodzi, Iason?
Uparciuch - pomyślał blondyn. Nie podejrzewał, że Riki zauważa w nim takie zmiany. Martwi się o niego... Jego kochany Riki...
Delikatnie dotknął jego policzka, a następnie czule pocałował różowe usta bruneta. Słodkie. Jak zawsze. Aksamitnie miękka skóra... piękne, czarne oczy niczym dwa węgielki... Jego Riki był taki piękny... Tak bardzo Iason chciał wierzyć, że jeszcze się spotkają po tym wszystkim, bez względu na to, jak to się skończy.
- O nic, Riki. Nie zawracaj sobie tym głowy. Myśl o dzieciach.
Blondyn próbował się uśmiechnąć, ale najwyraźniej słabo mu to wyszło. Riki wciąż wpatrywał się w niego badawczym wzrokiem.
- Myślałeś o wyjeździe, prawda? - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Już ci powiedziałem, mój drogi - nie myśl o tym. - Iason pocałował mieszańca w czoło, po czym wstał i wyszedł do kuchni, aby przygotować kolację.
Riki westchnął cicho. Wiedział, że Iasona coś trapi, jednak póki ten nic mu nie chciał powiedzieć, on nie mógł być dla niego wsparciem. Domyślał się już od pewnego czasu, że Iason mu o wielu rzeczach nie mówi. Zawsze taki był. Tak chciał go chronić. Chronić... w głowie Rikiego nagle pojawiło się wspomnienie tamtego wieczoru, kiedy Raoul namawiał go do usunięcia ciąży. Wtedy nie do końca zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. Czy teraz postąpiłby by inaczej? On sam w sobie był dla Iasona problemem, a co dopiero dzieci. Tu nie było dla nich miejsca. Są dla Iasona ciężarem, dlatego muszą uciekać. Chciałby być dla Iasona mniejszym utrapieniem. Kiedyś, gdyby miał okazję opuścić blondyna, zrobiłby to bez wahania. Uciąłby wszystkie więzy łączące go z tym, który odebrał mu to, co było dla niego najcenniejsze: wolność, godność, jego gang... Teraz, gdy musi wyjechać nie chce nawet o tym myśleć. Nie po tym jak Iason wyznał mu swe prawdziwe uczucia, gdy on zrozumiał swoje... Iason i dzieci stały się centrum jego świata. Jeszcze się nie narodziły, ale Riki już wiedział, że bardzo je kocha. Tak, jak bardzo kocha Iasona. Jak on teraz może spokojnie stąd wyjechać i zostawić go? To wszystko jest takie popieprzone!
Nie chciał płakać, ale łzy same, mimo jego woli, zaczęły płynąć po jego twarzy.
Za oknem się rozpadało, jakby aura chciała się upodobnić do nastroju mieszańca. W oddali rozległ się głuchy grzmot.
Iason wszedł do sypialni w dużą tacą i smakowity zapach jedzenia wypełnił pokój. Zauważywszy zapłakaną twarz Rikiego, odłożył szybko tacę na komodę i podszedł do niego.
- Co się dzieje? - zapytał siadając na łóżku tuż obok niego. Kiedy spojrzał w przepełnione bólem oczy poznał odpowiedź. To był ten sam ból jaki czuł ilekroć myślał o ich rozłące. Rozpacz ogarniająca ciało, duszę, myśli. Riki nie musiał nic mówić. - Będzie dobrze, Riki. Musisz być dzielny, tak jak byłeś do tej pory. - Wyszeptał obejmując mocno bruneta.
- Kocham cię, Iason. - powiedział przez łzy mieszaniec mocniej wtulając się w bezpieczne ramiona kochanka.
- Ja ciebie też, Riki. Bardzo.
Czarnooki podniósł głowę i delikatnie pocałował blondyna w szyję. Z początku nieśmiałe, lekkie pocałunki zmieniły się w pewniejsze, bardziej namiętne. Iason przymknął oczy czując rozkoszny dreszcz przebiegający po jego kręgosłupie.
- Przypomnisz... mi... jak... bardzo? - zapytał Riki całując go między każdym słowem.
Mink odsunął się nieco, aczkolwiek niechętnie, od bruneta.
- Nie wolno ci. - Powiedział stanowczo patrząc mu w oczy. - Dahli mówił przecież...
- Oh, zamknij się! Oboje wiemy, że to może być nasza ostatnia taka wspólna noc... chcę ją spędzić w twoich ramionach, Iason. - Ostatnie słowa mieszaniec wypowiedział w taki sposób, że Iasonowi nie pozostało nic innego jak spełnić jego prośbę. Wiedział, że to ryzykowne, ale... to był jego Riki. Jeżeli będą się kochać delikatnie, to chyba nic się nie powinno złego wydarzyć. Riki wiedział już, że wygrał. Rękoma sięgnął zapięcia koszuli blondyna i zaczął odpinać guziki. Jeden po drugim aż zza materiału wyłoniła się jasna, niemalże biała, gładka skóra. Dotknął jej opuszkami palców. Uśmiechnął się, gdy usłyszał jak Iason wciąga gwałtowniej powietrze. Po chwili do palców dołączyły gorące usta, które powoli składały pocałunki na każdym odsłoniętym kawałku ciała blondyna. Kiedy dotarły do ust Iasona złączyli się w namiętnym, acz czułym pocałunku. Teraz Blondyn przejął inicjatywę.


* * *


Jasne popołudniowe niebo szybko zaszło ciemnymi, deszczowymi chmurami. Almond wpatrywał się w panoramę miasta, którą naznaczyły na szybie pierwsze krople. Chwilę później rozpadało się zupełnie. Obraz Tanagury rozpływał się na szkle w jakieś groteskowe malowidło. Właśnie takie miasto zapamiętał. Groteskowe, niewdzięczne, schowane pod maską doskonałości. Takie je zostawił podejmując się swojego zadania.
Sięgnął po wino stojące na niskim, dębowym stoliku przed skórzaną kanapą, na której rozsiadł się wygodnie. Bordowy trunek idealnie współgrał kolorystycznie z jego szlafrokiem, niedbale związanym w pasie.
Po ostatniej rozmowie z Raoulem postanowił nieco zmienić sposób działania. Miał bardzo mało czasu. Musi tylko odpowiednio zagrać w odpowiednim momencie. Poza tym wiele też zależało od Am'a. Oby nie schrzanił sprawy.
Riki... Tak, Almond musiał przyznać, że chłopak był wyjątkowej urody i nie miało żadnego znaczenia to, że był w ciąży. Był on niczym nieujarzmione, egzotyczne zwierzę, które Iason trzymał w domu kryjąc przed światem i próbując oswoić. W sumie cóż innego miałby zrobić? Jego pieszczoch był mieszańcem. Tu, w Tanagurze, znaczył tyle co pył unoszący się za wehikułem, a on go "hodował" przez trzy lata...Najwyraźniej w końcu udało mu się w jakiś sposób go usidlić. Inna sprawa, że to właściwie nie on powinien znajdować się pod działaniem specyfiku... Blondyni w ciąży... już sama myśl o tym była śmieszna. Też coś! Doprawdy, przyda się tu mała rewolucja, bo tym zadufanym w sobie snobom zaczyna się w głowie przewracać od nadmiaru przybytku. Blondyni i dzieci... zamiast corocznej imprezy powstania Jupitera byłby kinderbal? Właściwie to Almond nie miał nic przeciw dzieciom. Z wieloma miał styczność podczas swojej pracy i nawet je lubił. Takie małe, szczere istotki nie znające jeszcze kłamstwa. Obłudne życie w Tanagurze nie było dla nich. Tymczasem elicie elity się własnego potomstwa zachciało! Znów oczami wyobraźni zobaczył Rikiego. Ciekawe to będą dzieci mając takich rodziców. Iason Mink - ukochane dziecię Jupitera, najdoskonalszy Blondyn i czarnowłosa piękność ze slumsów. W kogo by się nie wdały i tak będą śliczne. Z tego, co mówił Raoul wkrótce się przekonają.


* * *


Riki leżał na boku z głową odchyloną do tyłu, poddając szyję pieszczotom blondyna. Iason wprawnie pozbył go wszelkiego odzienia, a teraz powoli, bez najmniejszego pośpiechu, smakował skórę kochanka. Tak, jakby to był ich pierwszy raz. Pieszczoty były to namiętne i niecierpliwe to znów delikatne. Blondyn całował wrażliwe miejsce pod uchem mieszańca, podczas gdy ręką gładził jego podbrzusze.
- Och...Iason... - jęknął mieszaniec, kiedy długowłosy objął jego męskość i zaczął rytmicznie poruszać dłonią. Fale gorąca przebiegały po ciele bruneta i przyprawiając go o dreszcze. Drugą ręką blondyn obejmował go w pasie. Riki zaczął niecierpliwie poruszać biodrami ocierając się o Iasona. Już od samych pieszczot był niesamowicie pobudzony, a wszystko, co najlepsze, było jeszcze przed nimi.
- Iason... już... ja zaraz... - wydyszał obejmując dotykającą go dłoń Iasona, dając mu do zrozumienia, że już najwyższa pora zabrać się do sedna sprawy.
- Nie... jeszcze nie, Riki...nie jesteś jeszcze got...
- Och, uwierz mi, że jestem... dalej, Iason... zrób to... - to mówiąc mieszaniec puścił rękę kochanka i sięgnął za siebie obejmując jego twardą, naprężoną męskość. Blondyn powoli, najdelikatniej jak tylko mógł, wszedł w Rikiego powodując drżenie na całym jego ciele. Mieszaniec odwrócił głowę i mocno, niemal zachłannie pocałował drugiego mężczyznę.
Iason starał się ze wszystkich sił utrzymać miarowe, spokojne tempo. Riki był taki gorący, a coraz głośniejsze jęki niesamowicie go podniecały. Niestety, dzisiaj nie mogą sobie pozwolić na totalne zatracenie się w tym rozkosznym rytmie, w jakim tańczyły ich ciała połączone ze sobą w najbardziej intymny sposób. Musi się powstrzymać, by nie posiąść kochanka zbyt gwałtownie, zbyt namiętnie. To i tak za dużo niż było im przyzwolone. Delikatnie kołysał biodrami trafiając jednocześnie w najczulszy punkt Rikiego i uwalniając kolejne westchnienia. Kiedy poczuł, że cudowny finał się zbliża, zsunął rękę z członka mieszańca i delikatnie nacisnął miejsce tuż za jego jądrami wchodząc w niego głęboko. Brunet jęknął głośno, przeciągle, chwytając mocno prześcieradło kiedy ekstaza ogarnęła go całego. Iason doszedł kilka sekund później. Przez chwilę głaskał, wciąż drżące po intensywnej rozkoszy, ciało ukochanego, po czym przykrył ich obu kołdrą.
- Kocham cię. - Wyszeptał Riki, którego oddech stał się już spokojniejszy.
Iason w odpowiedzi pocałował go w szyję i przytulił mocniej do siebie.
- Chciałbym tak zostać... nieważne gdzie, ...ale z tobą... i pomyśleć, że tak cię nienawidziłem...Cholera, ale się sentymentalny zrobiłem - zaśmiał się mieszaniec.
- Wybacz mi... - powiedział Iason. "Bardzo cię skrzywdziłem... I nadal to robię... krzywdzę, a potem wysyłam w nieznane..." - pomyślał z żalem blondyn.
- To już przeszłość, Iason. - Riki odwrócił się powoli twarzą do kochanka, obejmując go ramieniem w pasie i leniwie głaszcząc po plecach. - Z resztą... sam nie jestem do końca pewien czy to była nienawiść czy miłość...
"Wiem, że to było bardzo silne uczucie. Od początku mnie w pewien sposób fascynowałeś... bałem się tego, to było dla mnie coś nowego, innego... pokazałeś mi co to zmysłowy sex i niekończące się pieszczoty...uzależniłeś mnie od siebie... ilekroć o tobie myślałem przechodziły mnie dreszcze... To mnie przerażało. Przejmowałeś kontrolę nie tylko nad moim ciałem, ale też nad umysłem... Z każdym dniem mocniej zaciskałeś więzy, którymi mnie spętałeś... a przecież wolność była dla mnie najważniejsza...i dlatego chciałem cię nienawidzić."
Iason delikatnie dotknął śniadego, gładkiego policzka mieszańca, a następnie odgarnął kilka czarnych kosmyków, które przesłoniły jego piękne oczy. Oszukiwał go, wiązał, upokarzał... chciał zawładnąć każdą jego cząstką i z nikim się nim nie dzielić. On miał być jego. Ten żywy, piękny i niesamowicie pyskaty mieszaniec. Zniewolił jego ciało i zmysły, bo tak bardzo chciał zdobyć jego uczucia. To były jedyne środki jakimi mógł go przy sobie zatrzymać... jedyne, o jakich było mu wówczas wiadomo. Nawet nie zauważył kiedy początkowa fascynacja energicznym nastolatkiem przeistoczyła się w obsesyjną miłość. W jego idealnym świecie nie uczono go o uczuciach. On też się bał... zamiast uciąć te więzy brnął dalej wbrew zasadom, wbrew woli Jupitera... Zakochał się. I jedynym, czego chciał, był Riki. Za wszelką cenę.
Teraz leżał w miękkiej pościeli z Nim. Z jego Rikim. Już nie potrzebuje kłamstw czy łańcuchów, by był przy nim. Wystarczą tylko dwa słowa...
- Kocham cię. - Iason pocałował bruneta w czoło. Odpowiedział mu lekki uśmiech. Przez chwilę blondyn wpatrywał się w spokojną twarz Rikiego, który leżał teraz z przymkniętymi oczyma. Bardzo chciałby tak zostać z nim przez resztę dnia, lecz musiał koniecznie jeszcze ustalić pewne kwestie z biotechnologiem. Ponadto za godzinę odbywa się zebranie Elity i jego obecność jako lidera jest obowiązkowa. Powoli podniósł się z ciepłego posłania wywołując tym samym jęk niezadowolenia tuż obok.
- A ty dokąd? - mruknął Riki.
- Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Nie mogą zaczekać. - Powiedział Iason wstając z łóżka i kierując się w stronę łazienki.
- Kiedy wrócisz? - zapytał mieszaniec przeciągając się, niczym kocię.
- Późno. W międzyczasie dokończ pakowanie rzeczy... jeśli dasz radę. W razie czego wezwij Katze.
- Katze? Mam go odrywać od pracy tylko po to, by mi gacie w walizce poukładał? Daj spokój, Iason. Nie jestem babą... - żachnął się brunet. Nie podobało mu się, że Iason akurat teraz musi wyjść. Dopiero co skończyli się kochać. W dodatku blondyn traktuje go jakby był z porcelany.
- O, w to akurat nie wątpię, że nie jesteś. - W łazience rozległ się śmiech Iasona. - Nie denerwuj się tak. Po prostu nie powinieneś się przemęczać. W twoim stanie...
- W moim stanie nie powinienem nawet myśleć o seksie... Przed chwilą posuwałeś mnie w najlepsze i jakoś nie zemdlałem, więc wyluzuj. - Sarknął mieszaniec poprawiając poduszkę.
- Jak uważasz. - Odpowiedział Iason wchodząc pod chłodny prysznic.
Kwadrans później był już gotowy do wyjścia. Świeży, pachnący drogimi perfumami i jak zwykle elegancki.
- Wrócę najszybciej, jak będę mógł. - Powiedział zakładając długi, granatowy płaszcz. - Uważaj na siebie.
Szybkim krokiem podszedł do łóżka i pocałował kochanka na do widzenia, a następnie wyszedł, zostawiając Rikiego w zmiętej pościeli.


* * *



Iason musiał przyznać, że jedną z rzeczy, jakich nie znosił, były zebrania Elity. W ogromnej, przeszklonej auli zebrała się najwybitniejsza śmietanka towarzyska, aby wspólnie obradować nad zaistniałym problemem i znaleźć najlepsze jego rozwiązanie. Nie było to pierwsze takie zgromadzenie. Już od pewnego czasu regularnie odbywały się dyskusje, które fakt faktem nie wnosiły wiele nowego. Naturalnie w tak licznym gronie trudno było coś jednoznacznie ustalić. Propozycji wyjścia było niemal tyle, ile zebranych. Niektóre pomysły były zadziwiające. "Ukryć hodowlę Pieszczochów na planecie nie związanej z Koloniami!", " Zlikwidować slumsy i wydalić wszystkich mieszańców z Amoi!", " Wytruć ich...!" Tak właśnie Elita postrzegała przyczyny kryzysu. Nikt nie dopatrywał się błędów w systemie. Winni byli mieszkańcy Ceres... Gdyby nie oni, Tanagura nie znajdowałaby się w kotle. Już kilka innych Kolonii wstrzymało stosunki dyplomatyczne z Amoi na znak solidarności przeciw niehumanitarnemu ustrojowi. O ile wcześniej sytuacja nie prezentowała się najlepiej, tak teraz wyglądała bardzo źle. Korzystając z sytuacji opozycja wyszła z ukrycia i teraz otwarcie głosiła swoje postulaty, między innymi odsunięcie Blondynów od władzy. Ba! Precz z Elitą! Wcześniej system doskonale sobie poradził z buntem mieszańców, teraz wcale to nie było pewne. Już zarysował się rozłam w elicie. Jeśli nastąpi rozpad, runie najsolidniejszy filar ustroju. Rozpęta się chaos, anarchia, nad którą nawet Iason nie zdoła zapanować. Jego opinia została mocno nadszarpnięta z powodu Rikiego. Miał wielu wrogów i coraz mniej zwolenników wśród innych blondynów. Stawał się mniej wiarygodny aczkolwiek nikt nie wypowiedział mu lojalności prosto w twarz. Mimo to Iason podświadomie wiedział, że to nie jest pucz, nad którym zdobędą szybko kontrolę, o ile uda się im go w ogóle skontrolować. Czuł, że odsunięcie go od władzy to tylko kwestia czasu, jeśli nie zdobędzie na nowo zaufania swoich. Poza tym Jupiter... Iason był niemal pewien, że zaczął cos podejrzewać w związku z Rikim...
Wewnątrz auli robiło się coraz goręcej. Wszędzie wrzały dyskusje, a co niektórzy próbowali bezskutecznie przekrzyczeć towarzystwo. Iason miał dość. Już nawet nie próbował uspokoić zebranych. Najchętniej wyszedłby i nie wrócił. Wyszedł... i zamknął drzwi za sobą. Pojechałby z Rikim na Południe, gdzie zaczęliby nowe życie bez żadnych ograniczeń. Bez głupich praw i obowiązków. Poza systemem i bez Jupitera... Zostawiłby Tanagurę... Chciałby...ale czy mógł? Czy kapitan powinien opuszczać swój statek kiedy tonie? Zwłaszcza jako pierwszy? Od porzucenia "tonącego" miasta powstrzymywało go, wpajane od najwcześniejszych lat, silne poczucie obowiązku i odpowiedzialności. On jest przywódcą i musi zrobić to, co do niego należy. Dobro Tanagury było nadrzędne... oczywiście zaraz po Rikim. Musi zamknąć granice, wprowadzić godziny policyjne, zwiększyć liczbę patroli, a przede wszystkim musi podjąć negocjacje.
- Iason... - usłyszał szept z prawej strony. - Wszystko w porządku?
Blondyn odwrócił się. Wpatrywały się w niego zatroskane, szmaragdowe oczy. Mimo wszystko jedyną osobą, na której mógł zawsze polegać, był Raoul. Jego prawa ręka, najlepszy przyjaciel. Prawda, że był zazdrosny o Rikiego i nigdy nie popierał jego wyboru, jednak to on jako jedyny z całej Elity zawsze był wobec Iasona lojalny i szczery.
- Tak... jestem po prostu zmęczony. - Odpowiedział Mink ze słabym uśmiechem.
Raoul widział, że nie wygląda najlepiej. Właściwie to z każdym dniem coraz gorzej. Na jego pięknej, doskonałej twarzy widać było przemęczenie i niepokój spowodowane napiętą sytuacją polityczną oraz wyjazdem Rikiego. Iason nieustannie czuł, że grunt mu się usypuje spod nóg, zarówno w życiu publicznym, jak i osobistym.
- Iason, jakie jest twoje stanowisko? - Zapytał jeden z Blondynów.
W tej chwili umilkły wszelkie szepty. Kilkadziesiąt par oczu wpatrywało się w przywódcę syndykatu czekając na jego opinię.
- Uważam, że w tej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na otwartą konfrontację. Jesteśmy w mniejszości. Anor-nii była naszym największym sprzymierzeńcem, łączyły nas silne więzi handlowe. Teraz wstrzymano import Pieszczochów. Jak zapewne wam wiadomo, stosunki dyplomatyczne z kilkoma Koloniami zostały znacznie nadwyrężone. Utworzyła się przeciw nam solidarna opozycja. Mamy poparcie zaledwie kilku, nieznaczących wiele syndykatów. To stanowczo za mało, by pozostawać przy swoim...
- Czyli, że popierasz tą niedorzeczną zmianę ustroju?! Jesteś za buntownikami?! - Rozległy się krzyki oburzenia.
- Nie. Myślę po prostu, że z tak małym wsparciem nie uda nam się bezkonfliktowo utrzymać tego systemu. Co jeśli dojdzie do wojny? Spójrzmy prawdzie w oczy - nie uda nam się...
- Przecież mamy armię!
- Każda, nawet największa, armia kiedyś się skończy. Jak długo będziemy walczyć? Rok? Dwa? W końcu wykończeni wojną się poddamy i z czym zostaniemy? Z jałową, zniszczoną planetą, zdziesiątkowaną ludnością...
- Zostaniemy z honorem! - Odezwał się srebrnowłosy, wysoki mężczyzna stojący na końcu sali.
Honor... esencja bytu Blondynów. Ich najwyższa wartość...
- Honor... to nie wszystko, Tianah. Co z cywilami? Z miejscem do życia? Może powinniśmy się zastanowić, czy to wszystko jest warte takich strat... Wiem, jak ważny dla nas jest honor. Nie zapominajcie, że jestem jednym z was. Jednak czasem trzeba spojrzeć na pewne sprawy aż nadto realnie. Jest wyjście z sytuacji, nie musimy skazywać Tanagury na zagładę, która nadejdzie na pewno, jeśli odpowiednio nie zareagujemy.
- Według ciebie Tanagura jest zbyt słaba, by ochronić swój system? - Tianah spojrzał wyzywająco na Iasona. - Tanagura to ty, Iason. Jeżeli uważasz, że nie da rady odeprzeć buntu, to znaczy, że ty temu nie podołasz. Nie jesteś w stanie dłużej utrzymać politycznej niezależności. Czy można kogoś, kto sam łamie obowiązujące prawa, wciąż nazywać fundamentem Tanagury? - jasnoniebieskie oczy mężczyzny zwęziły się niebezpiecznie - Do cholery, jesteś przywódcą! Czy nie widzisz, że nasz czas zmierza ku końcowi?! Mają nami rządzić mieszańcy?!! Inne Kolonie będą nam dyktować warunki życia na naszej planecie?! Nam, potędze handlowej?
- To nie do końca tak...
- A jak?
- ... jeżeli mamy szansę ocalić kolonię... może to najwyższy czas na pewne zmiany...
- Chcesz przez to powiedzieć, że bierzesz pod uwagę interes mieszańców!? - ostatnie słowo Tianah wypowiedział z niekrytym obrzydzeniem. - Chcesz ... dać im prawa?! Iason, na Boga! Opamiętaj się! Jesteś Blondynem, żaden z nas nigdy nie popierał...
- Więc to się zmieni!!! - Iason podniósł głos, co zdarzało mu się niezwykle rzadko, a już w ogóle nie miało miejsca publicznie. Jego oczy były zimne, stanowcze, nie znoszące sprzeciwu. Na auli zapadła cisza. Powinien być wściekły na siebie, że dał się ponieść emocjom przed Elitą, jednakże miał zdecydowanie dość ich zadufania i bezczelności. W milczeniu spoglądał na twarze zebranych. Jak mogą nie pojmować tego, co się stanie, gdy zostaną sami przeciw całemu Układowi? Wojna nie dotknie tylko Tanagury, lecz rozprzestrzeni się na cały glob. Dotrze wszędzie... Riki nie będzie bezpieczny... jeżeli jest sposób na to, by go uchronić, zrobi wszystko co w jego mocy. Tak, jak robił to do tej pory. Honor ... nie miał już dla niego takiego znaczenia. Wiedział, że różnił się od pozostałych blondynów, ale dopiero teraz zauważył jak bardzo. Chociaż miałoby go to kosztować utratę stanowiska, nie dopuści do wojny. - Jak powiedziałeś, Tianah - to JA jestem Tanagurą i to ja zadecyduję co robić. Jeżeli mówię o wprowadzeniu zmian, to tak się stanie. Chcesz wojny? To musisz sam ją wygrać swoim honorem. Jutro powołam odpowiednią komisję, która zajmie się wstępnym zarysem zmian. Każdy, kto jest temu przeciwny, niech jeszcze raz przemyśli naszą sytuację, a dopiero potem się szykuje na wojnę. To wszystko co mam dziś do powiedzenia. Zamykam obrady.
Powoli wstał i opuścił aulę. Ani na chwilę nie zmienił wyrazu twarzy. Słyszał szepty, kiedy dostojnym krokiem kierował się do wyjścia wraz z Raoulem. Odetchnął z ulgą, gdy rozległ się cichy sygnał zamknięcia drzwi za nim.
- Raoul?
- Katze już czeka.
Iason nic więcej nie musiał mówić.


* * *

- Co o tym myślisz?
- Cóż... nasza sytuacja jest krytyczna... Z każdym dniem szala przechyla się stronę buntowników. Mają znacznie Większe poparcie niż my.
- Ale co z Minkiem? Też uważasz tak, jak on? Z całym szacunkiem, ale wątpię by jego słowa były tożsame z wolą Jupitera...nie wierzę w to...
- ... Mink jest tylko prawą ręką Jupitera, jego narzędziem, nie mózgiem... Wiesz, co się dzieje, gdy narzędzie się nie sprawdza?
- Chcesz powiedzieć że...
- W polityce narzędzie, które za dużo myśli samodzielnie nie jest zbyt użyteczne... To tylko kwestia czasu, nim zostanie zamieniony na inne. Jupiter nigdy nie zgodzi się na ugodę. Nie po tym, jak rozgromił Bunt. Każda decyzja Iasona dotycząca ustroju wymaga jego zatwierdzenia. Na twoim miejscu, Tianah, szykowałbym się na wojnę.


* * *


Wehikuł cicho przemierzał oświetlone ulice i tunele Tanagury. Iason w milczeniu spoglądał przez przyciemnioną, kuloodporną szybę, za którą miasto zmieniło się w jeden wielki bohomaz. Siedzący obok niego mężczyzna wpatrywał się w przyjaciela, którego wyraz twarzy pozostawał dla niego nieodgadniony. Piękne oblicze nie przedstawiało żadnych emocji jakby zostało wykute w alabastrze przez starożytnego rzeźbiarza. Lecz to były pozory i Raoul dobrze o tym wiedział.
- Myślisz, że słusznie postępuję? - wyszeptał w pewnym momencie syndyk nie odwracając twarzy w stronę biotechnologa.
- ... Masz swoje powody. Tak samo jak oni. Każdy z nas chce chronić, to co dla niego najcenniejsze. Ty masz Rikiego i wiem, że zrobisz wszystko, by był bezpieczny, ale pomyśl o innych. Dla nich najwyższą wartością jest Tanagura. Nigdy w ciebie nie zwątpiłem. Ufam, że wiesz co robisz, tylko nie zapomnij, że my też jesteśmy częścią Tanagury. - Powiedział Am kładąc dłoń na ramieniu Iasona. Ten odwrócił się ku niemu. Przez jego twarz przemknęło coś na kształt gorzkiego uśmiechu. - No, ale nie myśl o tym teraz. - Kontynuował Raoul. - Co powiesz na lampkę wina i partyjkę bilarda w moim domu? Hm? Jak za starych, dobrych czasów?

Siedzieli na kanapie, leniwie popijając słodkie wino. Tak, kilka partii bilarda i dobre wino w towarzystwie starego przyjaciela było tym, czego mu ostatnio najbardziej brakowało. Czuł się zrelaksowany. Cicha, nastrojowa muzyka w tle działała na niego uspokajająco. Lubił zmysłowe dźwięki saksofonu i subtelną nutę fortepianu.
Raoul z zadowoleniem przyglądał się jego pięknej twarzy, bez śladu zmartwień, z przymkniętymi powiekami. Łagodne światło z kinkietów podkreślało jej ostre rysy. Sporo czasu minęło odkąd spędzali wieczory w swoim towarzystwie. Pijąc wino, słuchając muzyki i rozmawiając o wszystkim tylko nie o polityce. Wiedział, że Iasonowi bardzo tego brakowało. W końcu znał go jak nikt inny...nawet Riki. Riki... wkrótce będzie tylko wspomnieniem. Nie wiele znaczącym epizodem w życiu drugiego mężczyzny.
- O czym myślisz? - wyszeptał jakby bał się, że jego głos zmąci spokój przyjaciela.
- O niczym. Nie mam ochoty myśleć. - Iason otworzył oczy i spojrzał na niego. - Mam tego dość... jeśli mógłbyś... - Mink postawił na przeszklonej ławie pusty kieliszek.
- Naturalnie. Tylko poczekaj, otworzę nową butelkę. - Powiedział naukowiec podchodząc do barku. - Cieszę się, że moje wino przypadło ci do gustu.
- Jedno z najlepszych, jakie miałem okazję kosztować.
- Miło to słyszeć.
Raoul otworzył kolejną butelkę trunku ze swojej prywatnej winnicy. Zanim jednak podał napełniony kieliszek przyjacielowi wrzucił do wina jasnofioletową, maleńką pigułkę, która niemal w mgnieniu oka rozpuściła się w ciemnoczerwonym płynie. Najwyższy czas zadziałać...
Z lubością patrzył jak w naczyniu Iasona ubywało alkoholu. Mink rozsiadł się wygodniej i odpiął kilka górnych guzików koszuli. Zza połów materiału wyłoniła się jasna, nieskazitelna skóra. Jego wzrok stał się szklisty, co jakiś czas nieświadomie oblizywał pełne wargi. Raoul z trudem mógł oderwać od niego spojrzenie. Specyfik zaczął działać o wiele szybciej niż przypuszczał. Przysunął się blisko przyjaciela i wsunął palce w jego gęste, długie włosy. Wiedział, że masaż skóry głowy potrafi działać pobudzająco. Nie musiał długo czekać, gdy Iason zamknął oczy i nieco odchylił głowę poddając się utalentowanym dłoniom biotechnologa. Nawet nie miał pojęcia jak zmysłowo teraz wyglądał. Odsłonięty fragment skóry i długa szyja niemiłosiernie kusiły Raoula. Jego dłoń zsunęła się teraz na kark drugiego mężczyzny. Oddech Iasona stał się cięższy i gorętszy. Rozchylił usta, które zwykle bladoróżowe miały teraz kolor jasnej czerwieni. Naukowiec powoli przesunął kciukiem po jego szyi, gdzie wyczuwał puls, a następnie dotknął tego miejsca ustami. Skóra syndyka była idealnie gładka, ciepła. Niepewnie musnął ją gorącym językiem uwalniając tym ciche westchnienie z ust przyjaciela.
- Raoul...
Nikt w całym jego życiu nie wypowiedział jego imienia w ten sposób. Nikt by tego nie potrafił... tylko ten mężczyzna mógł to zrobić, tylko od niego tego pragnął przez wszystkie te lata. Wystarczyło jego jedno słowo, by zaczął tracić kontrolę nad sobą. Nie, nie może, jeszcze nie. Inaczej to się potoczy zbyt szybko, a on chciał celebrować każdą chwilę, każdy dotyk. Tak długo na to czekał.
Poczuł dłonie Iasona na swojej głowie. Zrozumiał sugestię. Mocniej przywarł ustami do jego szyi. Łaskotał ją językiem, lekko przygryzał, ssał pozostawiając małe, ciemnoróżowe ślady. Czuł jak bardzo jest pobudzony. W pewnej chwili Iason odsunął go gwałtownie. Raoul spojrzał mu prosto w oczy. Widział w nich pożądanie, lecz czuł, że z jakichś powodów mężczyzna się powstrzymuje. Postanowił jak najszybciej rozwiać wszelkie jego wątpliwości. Ponownie przybliżył się do niego, tak, że ich usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Cały czas patrząc mu w oczy, zaczepnie musnął jego dolną wargę drażniąc ją swoim ciepłym oddechem. Przekonał go. Iason wpił się w jego nabrzmiałe usta, wsuwając w nie język. Biotechnolog jęknął przeciągle. Pocałunek był namiętny, głęboki. Mink owijał swój język wokół jego, pieścił nim podniebienie. Raoul mocniej przywarł do jego ciała, pozwolił mu się zdominować. Tylko on, tylko Iason mógł z nim robić co chce. Czuł jego dłonie wślizgujące się za poły jego koszuli, głaszczące gładką pierś i żebra. Nawet nie wiedział kiedy on ją rozpiął.
- Iason... nie tutaj... chodźmy do łóżka... - powiedział przerywając pocałunek. Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w niego nieprzytomnym wzrokiem jakby nie docierały do niego wypowiedziane słowa, po czym skinął głową. Wstał i przyciągnął Raoula, by ponownie uwięzić go w pocałunku. Tym razem był bardziej agresywny. Do języka dołączyły zęby, którymi przygryzał wargi przyjaciela. Raoul nie pozostawał bierny. Rozpiął, a raczej rozdarł jego koszulę odsłaniając umięśnioną, nagą pierś. Przywarł do niego jak mógł najmocniej, wbijając paznokcie w jego kark. Zostawił kilka, niewielkich, podbiegłych krwią śladów. Ich dłonie błądziły chaotycznie po ich ciałach, jakby nie mogli się sobą nacieszyć. Z każdą chwilą coraz bardziej zatracali się w tym erotycznym szaleństwie. Więcej, chcieli siebie więcej... Raoul nie zaprotestował, kiedy Iason wręcz brutalnie wpił się w jego szyję. Całował ją zachłannie, by za chwilę przygryźć wywołując tym głośne westchnienie drugiego mężczyzny.
Nie zauważyli, kiedy dotarli do sypialni pozostawiając po drodze rozbitą lampę i przewróconą rzeźbę wraz ze stolikiem, na którym stała, a także znaczną część swojego odzienia.