Ancyum 6
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 13:38:48
Noc… Ciszę panującą w niedużym mieszkaniu, którego wnętrze oświetlało jedynie kilka zapalonych świec stojących na niskim stoliku, przerywały pojedyncze westchnienia i odgłosy pocałunków. Czasem skrzypnęło łóżko, na którym dwie spragnione czułości osoby cieszyły się swoją bliskością. Pieszczoty stawały się coraz odważniejsze… kochali się powoli… bez pośpiechu… celebrując każdą chwilę w swoich objęciach, każdy pocałunek, każde spojrzenie… Powietrze wokół nich stało się gęste i gorące. Czas się zatrzymał. Byli tylko oni. Jeszcze jeden dotyk, jedno spojrzenie, jeden ruch… pomieszczenie wypełniło się gwiazdami. Mogli ich dotknąć, być blisko nich… Byli wśród nich, a potem wrócili do małego mieszkania i skrzypiącego łóżka.
- Masz taką gładką skórę - odezwał się jeden z nich po chwili milczenia, gładząc palcem klatkę piersiową swojego towarzysza. - Mógłbym cię dotykać bez końca.
Odpowiedział mu uśmiech i ciepłe spojrzenie złocistych oczu.
- Nikt ci tego nie zabrania. - drugi chłopak wyciągnął dłoń i odgarnął czarne kosmyki, które przesłoniły część twarzy jego kochanka. Pod tą ciemną, jedwabistą kurtyną napotkał spojrzenie zielonych tęczówek. Były niemalże fluorescencyjne, kocie. - Byłeś cudowny - wyszeptał, po czym delikatnie przejechał kciukiem po wargach bruneta wywołując u niego uśmiech.
- Nadal mogę być, jeśli tylko masz jeszcze siły. - Brunet wsunął dłoń w gęste rude włosy i pocałował czubek nosa partnera. Pełne bladoróżowe usta zsunęły się na lewy policzek a następnie na długą szyję i powędrowały do zagłębienia między obojczykami, znacząc swoją drogę lekkimi pocałunkami.
- Siły? Jestem w pełni sił. Bardziej martwiłbym się o ciebie. Jutro musisz wcześnie wstać, pojechać do laboratorium, posprzątać… - drugi mężczyzna zaczął wymieniać bawiąc się pasemkiem włosów przyjaciela. - A pomyśl, co będzie jak nie umyjesz próbówek! Wyrzucą cię i skończysz jak ja: bez pracy, bez perspektyw na życie za to z małym, obskurnym mieszkankiem w jednej z najmniej ciekawych dzielnic Ceres.
- Hmm… ciekawy obraz przyszłości - roześmiał się brunet. - Może być, pod warunkiem, że byłbyś ze mną. - To mówiąc delikatnie pocałował kochanka w policzek.
Na te słowa złotooki podniósł się nieco i oparł na łokciu.
- Jesteś niemożliwy. Niemożliwy i mało wymagający. Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że wielu byłoby gotowych zrobić wszystko za to, co masz? Za ciepłe mieszkanie, prace i obywatelstwo? - Uśmiech zniknął z jego twarzy a jego miejsce zajęła powaga. - Posłuchaj, ja nie mam takiego szczęścia, bo nie miałem wpływu na to, gdzie i jak się urodziłem. Nie mam żadnej szansy by osiągnąć choćby cząstkę tego, co ty. Nie jestem wart zaprzepaszczenia tego wszystkiego…
Zielonooki położył mu palce na ustach nakazując w ten sposób milczenie. Nie wiedział, że ta luźna myśl tak na niego zadziała.
- Teraz to ty posłuchaj. Jesteś dla mnie najważniejszy. Nie mówiłem poważnie, że ciekawi mnie taka przyszłość, ale jeśli miałoby się tak stać, to co na to bym poradził? W każdym bądź razie… Kurcze, czuję się głupio jeśli chodzi o takie wyznania… - Brunet poczuł jak rumieniec zalewa mu policzki. Nie lubił mówić o swoich uczuciach, wolał je okazywać.
- To nic nie mów. - szepnął rudowłosy i pocałował kochanka delikatnie jakby bał się, że mocniejszy nacisk ust go rozkruszy. Mimo iż to on był drobniejszy. Gdy subtelna pieszczota dobiegła końca przytulił się do ukochanego a głowę położył na jego piersi. Wsłuchiwał się w spokojny rytm jego serca i jednocześnie obserwował powolny taniec śnieżnych płatków za oknem. Po chwili poczuł jak zwinne palce wplatają się w jego gęste włosy i bawią się kosmykami. Mógłby teraz umrzeć, tak bez żalu w tych ciepłych ramionach i patrząc jak zima otula miasto. Nastała cisza, tak głęboka, że można było niemalże usłyszeć przemijający czas...

* * *


Riki siedział w wygodnym, skórzanym fotelu przed palącym się marmurowym kominkiem, owinięty w miękki, ciepły koc. W dłoniach trzymał spory kubek z gorącą herbatą i co jakiś czas odwracał głowę w stronę okna, za którym roztaczał się śnieżny krajobraz jak na jednym z obrazów wiszących w bibliotece. Bijou wygodnie ułożył się w jego nogach zwijając się w czarny kłębek. Było jeszcze bardzo wcześnie, ledwo co wzeszło słońce przysłonięte szarymi, śniegowymi chmurami.
Mieszaniec wpatrywał się w migotanie płomieni w kominku, odruchowo trzymając dłoń na brzuchu tuż pod sercem. Już niedługo, jeszcze kilka tygodni… Wyczekiwał niecierpliwie tej chwili a jednocześnie bardzo się jej obawiał. Nic nie wiedział o wychowywaniu dziecka. Wiedział jak to było w Ochronce i za nic w życiu nie chciał by jego dziecko doświadczyło tego samego. Bał się. Jupiter… Z tego, co podsłuchał z rozmowy Raoula z Iasonem gdyby superkomputer się dowiedział, odebrałby im to dziecko bądź w ogóle nie dopuścił do jego narodzin. Życie Rikiego nic nie znaczyło, czekałaby go pewna śmierć. Najprawdopodobniej sprzedano by go jako dawcę organów albo poddawano nieciekawym eksperymentom. Iasonowi groziło skasowanie pamięci, zbudowanie go od nowa, takiego jaki według planu miał być. W najlepszym wypadku karą mogło być potajemne wygnanie go i zastąpienie innym Blondynem, zapewne Raoulem. Jak to będzie wyglądać? Przecież nie będą w nieskończoność ukrywać dziecka w mieszkaniu, nie uda im się. Prędzej czy później się wyda. Mogliby uciec… ale gdzie? Na Zachód czy za ocean, na pustynne Południe? Podobno tam nie sięgają już wpływy Jupitera, ludzie są wolni… podobno, bo Riki nie znał nikogo kto tam był ani o nikim takim nie słyszał. W czasach Wielkiego Buntu przeciw Jupiterowi pewnej grupie buntowników udało się wypłynąć w tamtym kierunku, ale czy dopłynęli tam czy potonęli, nikt już nie wiedział. Z resztą… całe to Południe może być jedną wielką bujdą. O czym on do cholery myśli?!
Za jego plecami rozległo się ciche skrzypnięcie łóżka. Riki odwrócił głowę w stronę sypialni, w której Iason najspokojniej w świecie przewracał się na drugi bok. Kiedy spał wydawał się Rikiemu taki bezbronny, piękny niczym anioł, o których słyszał od matki jako mały chłopiec. Iason też się bał. Riki to czuł pomimo, iż blondyn tego nie okazywał. On miał najwięcej do stracenia. Poza tym zmienił się od czasu przyjęcia na cześć Jupitera. Czasem wydawał się być myślami gdzie indziej, bywał rozdrażniony, co wcześniej zdarzało mu się niezwykle rzadko. Sam fakt, że pozwolił swego czasu zdominować się Rikiemu był dziwny sam w sobie. Nie co dzień nadarza się okazja by mieszaniec mógł przelecieć Blondyna, a już na pewno nie Iasona Minka. Riki miał wrażenie, że dręczyło go coś innego niż tylko obawa przed konsekwencjami ciąży. Wczorajszy wieczór spędzili razem przed kominkiem, tak jak on teraz - otuleni kocem z gorącą herbatą z cytryną, rozmawiając, poznając siebie głębiej. Brunet miał nadzieję, że między ze wspomnień i wyznań da mu się dociec, co jest źródłem niepokoju kochanka. Niestety niczego takiego się nie dowiedział. Nie chciał naciskać, to by znaczyło że martwi się o Iasona. Istotnie, martwił się, ale za nic nie chciał by blondyn o tym wiedział.


- Piękny wieczór - wyszeptał Blondyn podchodząc do dużego okna, przy którym stał Riki. Objął go w pasie, czule pogładził bardzo już widoczny brzuch kochanka i delikatnie pocałował go w szyję.
- Owszem - odpowiedział brunet przymykając powieki i wtulając się mocniej w szerokie ramiona. - Chcesz herbaty?
- Mhm..
- Świetnie. To idź i zrób mi też przy okazji. Ja w tym czasie rozpalę kominek. Doprawdy Iason, chyba za słabo płacisz centrali bo coś chłodno w mieszkaniu. - Z tymi słowami mieszaniec opuścił bezpieczne objęcia i otworzył żelazne drzwiczki od kominka. Iason w tym czasie pomaszerował do kuchni i przygotował gorący napój. Kilka minut później wrócił do salonu niosąc dwa parujące kubki, które postawił na niewielkim stoliczku. W pomieszczeniu rozniósł się lekki aromat herbaty. Oboje usiedli na skórzanej kanapie przed rozpalonym kominkiem i przykryli się ciepłym kocem. Riki ponownie wtulił się w blondyna. Przez chwilę wpatrywali się w ciszy w jeszcze powolny taniec języków ognia za zamkniętymi drzwiczkami, ciesząc się swoją bliskością. Tanagura, śnieg za oknem, praca, Raoul… to wszystko w tym momencie przestawało istnieć. Byli tylko oni. Sami. W ciszy przerywanej jedynie ich oddechami bądź trzaskaniem drewna, bez zbędnych słów.
- Boisz się? - ciszę przerwał szept Rikiego.
- Czego miałbym się bać? - zapytał Iason również szeptem, nie odrywając wzroku od płomieni.
- Dziecka.
- Dziecka? - Tym razem blondyn przeniósł zdziwione spojrzenie na kochanka. - Naszego dziecka? Dlaczego miałbym się go bać? - Iasonowi taka myśl wydała się wręcz absurdalna.
- Nie to miałem na myśli. Chodzi o… no… ja po prostu się boję, że sobie nie poradzę. Chcę by miało lepiej niż ja, ale nie wiem, czy jestem w stanie mu to zapewnić… i nie mówię tu o utrzymaniu, bo z tym raczej problemu nie będzie. Mam na myśli wychowanie. Nie mam w tej kwestii żadnego doświadczenia.
Iason popatrzył czule na bruneta, po czym objął go mocniej i pocałował w rozwichrzone włosy.
- Nie bój się, Riki. Wszystko będzie dobrze. Damy radę.
"Damy radę". Teraz sobie dajemy, ale później, Iason? Czy nadal będziesz twierdził, że wszystko będzie dobrze? - pomyślał mieszaniec.
- Iason... mogę cię o coś spytać?
- O co tylko chcesz - kolejny czuły pocałunek.
- Czy ty… czy pamiętasz swoją matkę? Swoje dzieciństwo? - zapytał niepewnie Riki. Od dawna chciał się tego dowiedzieć, lecz zawsze brakło mu odwagi, by poruszyć ten temat z Blondiem.
- Dzieciństwo, o ile można to tak nazwać, pamiętam. Matki nie. Nie miałem jej - padła odpowiedź po chwili milczenia.
- Zostawiła cię?
- Nie, Riki. Po prostu nie miałem. - Iason ściszył nieco głos. - Tak jak żaden Blondyn, jak nikt z elity. Wyprodukowano mnie, moje DNA wybierano metodą prób i błędów, aż uzyskano najdoskonalsze. Przez dziewięć miesięcy trzyma się nas w sztucznej macicy, rozwijamy się pod okiem Jupitera. Same najtrwalsze ogniwa. Wszelkie pomyłki są niedopuszczalne. Tacy mamy być: doskonali, bez skazy. Pierwsze lata spędzamy w laboratorium, pracują nad naszym dalszym rozwojem. Gdy umiemy mówić, chodzić i stajemy się samodzielni, przenoszą nas na Uniwersytet. Każdy z nas ma do spełnienia swoją rolę i musi to zrobić jak najlepiej… Oto czym jesteśmy… - W jego głosie nie było żadnej nadziei, wiary. Był raczej monotonny. - Zupełnie inaczej niż u ciebie, prawda? - Iason uśmiechnął się gorzko, zwracając się do Rikiego.
- Czy ja wiem czy tak inaczej… no, może poza stroną techniczną - mruknął brunet. - Ja wychowałem się w Ochronce. Pełno nas tam było, każdy musiał wywalczyć swoje miejsce. Najsłabsi nie mieli praktycznie szans…
- A twoja matka? - zapytał Iason głaszcząc nieco przydługie już włosy na karku kochanka.
- … ledwie ją pamiętam. Zmarła gdy miałem niespełna pięć lat. Wiem, że była piękna, miała czarne długie włosy i czarne oczy. Mówili, że jestem do niej bardzo podobny, ale nie jestem tego pewien… Ojca nie pamiętam w ogóle. Ciągle go nie było, ale mama o nim opowiadała. Po prostu pewnego dnia musiał wyjechać... i nigdy nie wrócił. Potem mama zachorowała… nie mieliśmy pieniędzy na lekarzy, na lekarstwa… Jej siostra przynosiła trochę, ale to nie wystarczało. Ona odeszła, a ja zostałem sam, zdany na siebie. Ciotka zabrała kilka rzeczy należących do mamy i zniknęła. Kolejne, co pamiętam to to, że poznałem Guya…
- Riki zamilkł, gdy zorientował się, że imienia tej osoby nie powinien był wspominać przy blondynie. Niemniej jednak chciał, by Iason zdawał sobie sprawę, że Guy był obecny w jego życiu od bardzo dawna - Niezbyt kolorowe życie, co?
- Owszem, niezbyt. Dlatego zapomnij o nim, teraz jesteś tu, ze mną, a ja się nigdzie nie wybieram i nie pozwolę cię skrzywdzić - powiedział Iason, po czym nachylił się i namiętnie pocałował Rikiego, kończąc tym samym rozmowę o dalekiej przeszłości.
- Iason…mogę cię jeszcze o coś spytać? - szepnął Riki przerywając pocałunek, co nie przeszkodziło zbytnio Iasonowi, który przeniósł gorące usta na jego szyję.
- Słucham?
- Kim ja… ach! - jęknął mieszaniec gdy blondyn zaczął delikatnie ssać muszelkę jego ucha. Czuł gorący oddech kochanka na swojej skórze, dotyk jego miękkich ust…wystarczyło zamknąć oczy i zatracić się w czystej przyjemności, ale nie. On musiał to wiedzieć, chciał to wiedzieć. - Kim… ja dla… ciebie jestem, Iason?
Poczuł jak usta Iasona układają się w uśmiech.
- Moim pieszczochem - padła odpowiedź, po czym Blondie wrócił do przerwanego na chwilę zajęcia - tym razem przygryzania ucha.
Riki odsunął się od niego i oparł dłoń na jego ramieniu, zachowując niewielki dystans. Ucho miał lekko czerwone.
- Iason, ja pytam poważnie! Kim dla ciebie jestem? Gdybym był zwykłym pieszczochem, to nie byłoby tej całej sytuacji… - powiedział patrząc prosto w oczy tamtemu. - Co czujesz patrząc na mnie?
Uśmiech zniknął z twarzy Iasona, który teraz wpatrywał się w mieszańca poważnym wzrokiem. To pytanie było jedną z niewielu rzeczy, jakich się obawiał. Już dawno temu zdał sobie sprawę, że Riki jest dla niego wyjątkowy, że go kocha. Kiedyś zastanawiał się nawet czy nie powiedzieć mu o swoich uczuciach. Doszedł jednak do wniosku, że to nic nie zmieni między nimi. To go tylko osłabi. O ile można było bardziej… Blondyni, elita wśród elity, wybrańcy Jupitera byli idealni pod względem inteligencji, siły, zdrowia…lecz nic praktycznie nie wiedzieli o uczuciach. Musieli być ponad nimi. Posiadanie takich uczuć było oznaką słabości, zniżenia się do poziomu zwykłych, przeciętnych ludzi, jakimi oni przecież nigdy nie byli i nie zamierzali być… Przynajmniej nie wszyscy. To było jak trucizna… Gdy raz dostała się do organizmu - już tam zostawała, mimo podania antidotum organizm się z nią oswoił… To miłość sprawiała, że najpotężniejszy Blondyn stawał się z dnia na dzień nędznym wrakiem człowieka. Był niczym ślepiec, któremu nagle dano wzrok i jego oczy spojrzały prosto na słońce. "Doprawdy myślisz, że to my jesteśmy tak doskonali?" - w jego głowie odezwał się głos sprzed bardzo dawna. Coś co wydawało mu się czystym absurdem, odkąd poznał Rikiego coraz bardziej nabierało sensu. Z początku odrzucał te natrętne myśli, lecz z czasem jego opór malał, aż w końcu zanikł zupełnie. Czasem zastanawiał się, jakby to było żyć zupełnie gdzie indziej, jako ktoś inny, nie jako Blondie, z jego Rikim przy boku. Ostatnio coraz częściej o tym myślał… Spojrzał na wyczekującą odpowiedzi twarz bruneta. Dwoje czarnych oczu wpatrywało się w niego wytrwale, jakby nie chciały, by umknął im choćby jeden grymas. Iason delikatnie pogładził śniady policzek, kciukiem dotknął dolnej wargi. Riki… był taki piękny… taki żywy…i jego zostanie.
- Riki… Ko…
Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Był zbyt natarczywy jak na sprawy służbowe i o zbyt późnej porze. Tak dobijać się mogła tylko jedna osoba… Raoul.
- Nie odbierzesz? - zapytał Riki, którego wysoki dźwięk zaczął bardzo denerwować a poza tym im szybciej Iason załatwi sprawę z natrętem tym szybciej powrócą do przerwanego tematu. Najwyraźniej jednak Raoul miał dużo do powiedzenia, bo rozmowa przeciągnęła się do niemal dwóch godzin.
"Co za upierdliwa zdzira" - pomyślał Riki, upijając łyk chłodnej już herbaty i gapiąc się w przygasający ogień w kominku…


* * *

Jego zielone oczy wpatrywały się w roztaczający się przed nim obraz Tanagury skąpanej w południowym słońcu. Mimo iż wciąż była zima, słońce coraz częściej przygrzewało, roztapiając ostatnie śnieżne zaspy - skutki niedawnych zamieci nawiedzających tę część Amoi. Raoul wierzył, że niebawem ochłodzenie powróci, w końcu cóż to za zima bez śniegu i mrozu? Według niego żadna. Z irytacją odgarnął sprzed oczu kilka opadających kosmyków i ponownie wpiął je w węzeł na karku, przytrzymywany ozdobną złotą szpilą. Nie miał zbyt dobrego humoru. Iason nie przyszedł, nawet nie zadzwonił, aby kogokolwiek o tym powiadomić. Podobna sytuacja nigdy nie miała miejsca co dało naukowcowi do myślenia. Co takiego mogło się wydarzyć, że jego sumienny, uznający swe obowiązki niemalże za świętość przyjaciel najzwyczajniej w świecie olał pracę? Pierwsze, co przychodziło mu na myśl to Riki. Iason zapewne znów zabawiał się z mieszańcem. Leży teraz w swoim ogromnym i niemożliwie wygodnym łożu, obejmując Rikiego, może popijając poranną kawę podczas gdy on tu ma na głowie wszystkie sprawy, których nie można przełożyć na póniej. W dodatku ostatnie raporty sporządzone przez przybyłą niedawno dyplomację nie dawały zbyt dużo powodów do radości. Wynikało z nich, że zjawiska buntu miejscowych handlowców z Anor-nii czy firm odpowiedzialnych za transport stawały się zjawiskiem coraz bardziej powszechnym. W niektórych miastach doszło nawet do bojkotu towarów z Amoi, co nie wróżyło nic dobrego dla gospodarki. Anor-nii była najsilniejszym jak dotąd partnerem handlowym Amoi, to tam funkcjonował najlepszy dla eksportu z Tanagury rynek zbytu. Luksusowe Pieszczochy, Meble, ciała do domów publicznych… To wszystko było chętnie przyjmowane przez miasta-dzielnice rozpusty, których tam nie brakowało. Co więcej - stanowiło podobnie jak w Tanagurze filar ekonomii. Raoul był niemalże pewien, że stała za tym opozycja, która z coraz większą bezczelnością dążyła do zniesienia podziału kastowego, głosząc hasła równości. "Prawa człowieka… też coś!" mruknął pod nosem blondyn. "Jakim niby cudem zwykli ludzie, czy tym bardziej mieszańcy, mogą się równać z nami? Doprawdy absurd! Jeżeli ktoś pozwala sprowadzić siebie na samo dno, to znaczy, że tam jest jego miejsce. Najsłabsze ogniwa muszą zostać wyeliminowane."
- Nad czym się pan tak zastanawia, panie Am? - odezwał się za jego plecami niski, aksamitny głos.
Raoul odwrócił się powoli. W drzwiach gabinetu stał wysoki, ubrany w dyplomatyczną czerń i fiolet mężczyzna.
- Witaj, Almondzie - przywitał się lekkim skinięciem głowy, zaszczycając gościa chłodnym uśmiechem. Fioletowe oczy wpatrywały się w niego z rozbawieniem.
- Elita Tanagury… - westchnął Almond. - Zawsze tacy opanowani, wręcz sztywni. Naprawdę nic by się wam nie stało gdybyście się kilka razy w życiu uśmiechnęli - powiedział podchodząc bliżej Raoula, następnie oparł się o ciężkie, marmurowe biurko stojące na środku pomieszczenia. Zielonooki nie odpowiedział na zaczepkę, nie miał ochoty wdawać się w głupie dyskusje nad rolą uśmiechu w stosunkach międzyludzkich, a tym bardziej wśród elity.
- Coś konkretnego sprowadza cię tutaj czy po prostu nudzi ci się? - Zapytał, wracając do przeglądania raportów.
- Powiedzmy, że jedno i drugie - powiedział drugi blondyn odsłaniając w uśmiechu śnieżnobiałe zęby. Raoul musiał przyznać, że uśmiech miał piękny. W końcu był jednym z najlepszych dyplomatów Tanagury.
- Iasona nie ma i nie będzie dzisiaj, jeśli to cię interesuje. Tak więc przykro mi, ale musisz pobawić się z kimś innym - rzekł Raoul,nie odrywając wzroku od papierów, których w jakiś dziwny sposób nie ubywało, a wręcz odwrotnie - przybywało z każdą godziną. "Teraz się nie dziwię, czemu sobie wolne zrobił…"
- Wiem, że go nie ma. Przyszedłem do ciebie.
Na te słowa naukowiec spojrzał na przybysza, chcąc się upewnić czy się nie przesłyszał.
- Do mnie? A jakież to sprawy sprowadzają ciebie do mnie? Głowa cię rozbolała? - zapytał z przekąsem.
Almond uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym podszedł do Raoula. Z tej odległości drugi mężczyzna mógł dokładniej przyglądać się niezwykłym fioletowym oczom, tak rzadkim wśród blondynów. Długie platynowe włosy opadały miękkimi falami na ramiona. Ciemnofioletowy płaszcz idealnie podkreślał kolor tęczówek Almanda, a czarny kostium uwydatniał kontrast między jego alabastrową skórą a ubraniem. Tak, Almond był piękny, tylko głupiec, albo ślepy mógł się z tym nie zgodzić. Raoul doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nie Iason, lub gdyby nie znał swego gościa wystarczająco mógłby bez trudu wpaść w sidła jego piękna. Jednakże wiedział, z kim ma do czynienia. Olśniewający uśmiech i nienaganne maniery były tylko jedną twarzą Almonda Xin-Ju. Jedną i na pewno nie jedyną, o czym zdążył się przekonać dawno temu.
- Nie, Raoul. Nic mnie nie boli, aczkolwiek ciebie zapewne ściska w żołądku na myśl, że On należy do kogoś innego, nieprawdaż? - To mówiąc Almond wyciągnął rękę w stronę zielonookiego i odgarnął kilka kosmyków z jego twarzy, które po raz kolejny uwolniły się z upięcia. Gest ten nie spodobał się Raoulowi. Nikt oprócz Iasona nie miał prawa dotykać jego włosów w ten sposób bez zezwolenia!
- Iason nie należy do nikogo! Zastanów się co mówisz - syknął, odtrącając jego dłoń.
- Wiem, co mówię. Prawda w oczy kole, hmm? - Almond powolnym krokiem podszedł do okna uśmiechając się przekornie. - Słyszałem o wszystkim, o jego "egzotycznej" zabawce i o skandalu jaki się gotuje. Plotki bardzo szybko się rozchodzą, Raoul, i nawet jak nie mówi się o nich na salonach, nie znaczy to, że nie mówi się o nich wcale. Dotarły nawet na Anor-nii. Jeśli okażą się prawdą, stracicie poparcie nie tylko w Tanagurze. Spadnie do was zaufanie, a to już krótka droga do kolejnego buntu. Zresztą dowody tego trzymasz w rękach. Jak można zaufać komuś, kto łamie święte dla niego zasady? Ponadto pojawia się coraz więcej wystąpień przeciw traktowaniu ludzi jako żywy towar. Inne Kolonie chcą powołać komisje by zbadać, czy władza przypadkiem nie ingeruje w sprawy, którymi się zajmować nie powinna. Nawet jeśli Jupiter zamknie granice, to i tak się rozejdzie. Na nic zda się wasza propaganda, nie utrzymacie społeczeństwa w ryzach. Mówiąc krotko jesteście o krok od wdepnięcia w niezłe gówno, Raoul. Tymczasem głowa Tanagury zrobiła sobie wolne od problemów dnia codziennego, by milej spędzić piękne południe…
Raoul musiał przyznać Almondowi rację. Sytuacja robiła się nieciekawa i niełatwo będzie to wszystko ujarzmić. Musiał to przedyskutować wieczorem z Iasonem.
- Dziękuję za informacje, aczkolwiek co do łamania zasad… to nie sądzę, byś był odpowiednią osobą, by osądzać innych.
- Ależ ja nikogo nie osądzam, tylko stwierdziłem fakt. W końcu to nie ja jestem szefem syndykatu… Ktoś, kto pełni tak ważną i odpowiedzialną funkcję powinien bardziej dbać o wizerunek.
- To już nie twoje zmartwienie - rzekł Raoul, odkładając raporty na biurko. - Tak w ogóle jeśli można spytać, Almondzie… czemu z tym wszystkim przyszedłeś właśnie do mnie, a nie do Iasona? Co kombinujesz?
Almond uśmiechnął się pod nosem, po czym usiadł w skórzanym fotelu, stojącym niedaleko biurka.
- Mam dla ciebie propozycję. Chcę ci pomóc - powiedział, wyciągając z kieszeni złotą papierośnicę. Wyjął z niej długi, cienki papieros a następnie zapalił go, upewniwszy się wcześniej, czy Raoul nie zechce się poczęstować. Nie zechciał.
- Wybacz, ale chyba się przesłyszałem. Ty proponujesz mi pomoc? - zapytał Raoul, gdyż słowa Almond i pomoc nijak mu do siebie nie pasowały. Gdzieś czaił się kruczek.
- Owszem… obustronną.
"No jasne… obustronną… to brzmi już bardziej wiarygodnie" - pomyślał Raoul, przyglądając się z pewną ciekawością drugiemu mężczyźnie oddzielonemu od niego kurtyną jasnoniebieskiego dymu.
- Odciągnę Iasona od wszelkich błahych spraw i nakieruję na te o wyższym priorytecie.
- Wyższym priorytecie? Mam rozumieć, że wpadniesz do jego mieszkania i wyciągniesz siłą do biura, by tam grzecznie siedział i świecił oczami? Z całym szacunkiem, Almond, to nie wypali. O jest zbyt…
- …opętany? Zawładnięty? - wtrącił Almond. Nie doczekał się zaprzeczenia, co z resztą przewidywał. Doskonale znał Iasona. - Z tym da się coś zrobić, a właściwie ty zrobisz.
Raoul zmarszczył brwi na te słowa.
- O czym ty mówisz?
- Iason większą część swojej uwagi poświęca swojemu ukochanemu Pieszczochowi, zaniedbuje Tanagurę, swoje obowiązki, ciebie… Wszystko przez mieszańca. Nie myślałeś nigdy o tym, by ich rozdzielić i samemu zająć miejsce u jego boku? - kontynuował fioletowooki, zaciągając się głęboko.
- Nie obrażaj mojej inteligencji! - syknął Am. - Oczywiście, że próbowałem, z resztą nie tylko ja… Nie da się odsunąć od niego tego mieszańca, nie bez konsekwencji… - "tym bardziej nie teraz…" - To się nie uda…
- Uda się. Z moją pomocą się uda. Iason będzie twój - powiedział spokojnie Almond.
- Cóż za pewność siebie…- mruknął z przekąsem Raoul. - Skąd wiesz, że chcę Iasona dla siebie? Jego miejsce jest na czele partii. Chodzi o dobro Tanagury, a nie o to, kto dziś będzie grzał jego łóżko - powiedział, siadając w drugim fotelu, stojącym naprzeciw Almonda.
Almond roześmiał się niemal bezgłośnie, dusząc jednocześnie resztę papierosa w szklanej popielniczce.
- Dobro Tanagury… - parsknął. - przestań pieprzyć, Am. Nie chcesz Iasona dla siebie? Każdy go chce, włącznie z Jupiterem i owym mieszańcem, dla którego Mink stracił głowę. Nie rozumiesz? Kto ma Iasona w łóżku, ten rządzi Tanagurą. Poza tym nie mów, że nigdy nie zastanawiałeś się, jak to jest z nim być. Jak to jest, gdy co dzień smakujesz te jego doskonałe usta, dotykasz jego idealnego ciała, czujesz jego zapach, gdy posuwa cię tak, że nie pamiętasz nawet jak się nazywasz… Jak to jest być pożądanym przez Iasona, kochanym przez niego…Piękna wizja, nieprawdaż? W dodatku możliwa do spełnienia… Iason będzie wolny od mieszańca i będzie pragnął tylko ciebie. Wystarczy zagrać odpowiednimi kartami w odpowiednim momencie.
- A ty? Co ty będziesz z tego miał? - zapytał podejrzliwie Raoul po chwili milczenia. Gdzieś musi być pułapka, to wszystko ułożyłoby się zbyt idealnie.
Na ustach Almonda pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Chcę tylko jednego. Tego mieszańca. Po co i na co to już moja sprawa - powiedział Almand. Oczy Racula rozszerzyły się ze zdziwieniem.. - Chcę tylko Rikiego.

* * *
- Taak… dobrze… oohh… - Riki jęczał głośno, zaciskając mocniej ręce na wezgłowiu łoża. Chętnie poddał się rytmowi jaki narzucił Iason klęczący za nim i przygryzający wrażliwą skórę na jego karku. Z każdym ruchem łóżko cichutko skrzypiało, mimo że było całkiem solidnej konstrukcji. Dłonie blondyna błądziły po całym ciele mieszańca, co chwila wracając na brzuch delikatnie go gładząc. Z uwagi na stadium ciąży musieli uważać, by nie przesadzić z igraszkami co nie znaczyło, że zamierzali rezygnować z seksu w ogóle.
- Mmm… mocniej Iason… - mruczał Riki niecierpliwie kręcąc biodrami co miało jednocześnie ponaglić i podniecić drugiego mężczyznę. Nie dbał o to, jak teraz wygląda, jedyne co się liczyło to rozkosz, która sprawiała, że z każdym kolejnym pchnięciem tracił kontrolę nad swoim ciałem i zmysłami. Kiedy targnęła nim kolejna fala przyjemności opadł na pościel i objął mocno poduszkę, wciąż trzymając biodra w górze, by ułatwić kochankowi dostęp do siebie. Iason przyśpieszył nieco tempo, mocniej napierając na Rikiego, który znów jęknął głośno. Spełnienie było blisko. Chociaż kochali się tej nocy wiele razy, Riki wciąż wydawał się nienasycony. Nie żeby Iason narzekał, ale każdy musi przecież kiedyś odpocząć. Poczuł jak ciało jego ciemnoskórego kochanka drży coraz bardziej. Nie musiał długo czekać, zanim pokój wypełnił się ekstatycznym krzykiem Rikiego. Blondyn doszedł chwilę później, po czym powoli opadł na pościel obok mieszańca, nie chcąc go przygnieść swoim ciężarem. Obaj przez dłuższy moment leżeli nieruchomo, próbując dojść do siebie po rundzie. Ich oddechy stawały się coraz spokojniejsze, bardziej regularne.
- Byłeś cudowny. - Riki odezwał się pierwszy, odwracając się leniwie na plecy i spoglądając na Iasona. Blondyn przysunął się bliżej niego i delikatnie objął tak, że głowa Rikiego spoczęła na jego ramieniu. Drugą ręką zaczął głaskać brzuch mieszańca. "Już niedługo…"
- Wiem - odpowiedział czule całując kochanka w skroń.
Riki roześmiał się cicho i ujął pieszczącą go dłoń w swoją.
- I do tego jaki skromny… A skąd wiesz, że mówię szczerze?
- Sądząc po twoich jękach - jak najbardziej.
- Taak? Może udaję? - droczył się Riki, jednocześnie bawiąc się smukłymi palcami Iasona.
- Może. Sprawdzimy to później. Teraz śpij, musisz dużo wypoczywać, a nie tracić energię na inne rzeczy - powiedział Iason powoli wstając z łóżka.
- Tracić energię? - prychnął czarnooki. - Ja niby tracę energię, ale przyjemnie było mnie rżnąć, co nie Oh-mój-panie?
Iason uśmiechnął się na ripostę Pieszczocha. On chyba nigdy się nie zmieni. Właśnie między innymi za jego cięty język blondyn tak go uwielbiał. Nie owijał w bawełnę, mówił co myślał bez względu na to czy, to się komuś podobało czy nie. Za to go kochał…
- Nawet nie wiesz jak przyjemnie - odparł, sięgając po granatowy jedwabny szlafrok. Spiął włosy z tyłu i wymaszerował z sypialni z zamiarem przyrządzenia sobie ulubionej kawy. Od czasu porwania Rikiego przez Guya nie zatrudniał u siebie Mebli. Nie chciał nikogo obcego w mieszkaniu, to miał być ich azyl. Jego i Rikiego. Mieli tu być tylko we dwoje. Z powodu braku pomocy domowej musieli sami siebie obsługiwać. Zastanawiał się także nad kupnem innego apartamentu, może nie większego, ale w bardziej ustronnym miejscu. Albo willę na obrzeżach Tanagury, za wysokim ogrodzeniem gdzie mogli by się ukryć przed światem… "Jakże to naiwne" - pomyślał. Żadne mury nie uchronią go przed Jupiterem na zawsze, a przecież nie mogą się przed nim ciągle ukrywać. Tak jak mówił Raoul - prędzej czy później on się dowie i na pewno nie zostawi tego w spokoju. Interwencja będzie nieunikniona a wtedy Riki... Iason nie chciał nawet myśleć, co może czekać mieszańca jeśli sprawy przybiorą taki obrót. Wcześniej wszystko wydawało się prostsze…jak to możliwe, że niektóre rzeczy dostrzegł jasno dopiero teraz, dlaczego wcześniej do niego nie docierały? Tymczasem czas szybko płynął, za parę tygodni Riki urodzi… musi go ochronić. Iasonowi nasunęła się pewna myśl. Myśl tak dla niego absurdalna, że nie dopuszczał jej do siebie przez ten cały czas; myśl, która w ich sytuacji stanowiła chyba najlepsze rozwiązanie… Opuścić Tanagurę. Nie żeby Iason nigdy nigdzie poza metropolią nie bywał. Owszem, wiele razy wyjeżdżał w sprawach służbowych także poza Amoi, lecz zawsze wracał. Tu żył, tu należał, tu było jego miejsce tak, jak i reszty elity. Kim on będzie poza systemem? Tu miał wszystko, tam będzie miał Rikiego… O tym, by go zostawić nawet nie chciał myśleć, to było wykluczone. Nikt, nawet sam Jupiter, nie doprowadzi do tego. To już postanowił dawno temu, kiedy powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z własnych uczuć do mieszańca. Riki był jego… tylko jego…
- Już skończyliście, jak mniemam? - z zamyślenia wyrwał go znajomy głos. Odwrócił się w stronę salonu, gdzie w głębokim skórzanym fotelu siedział Raoul i palił papierosa.
- Długo tu jesteś? - zapytał Iason powracając do przygotowywania kawy.
- Wystarczająco - odpowiedział zielonooki, posyłając przyjacielowi znaczące spojrzenie. - Nie powinieneś go tak przemęczać. Wiem, że sprawia wam to obu przyjemność, ale zwolnij trochę.
Iason wziął kawę i usiadł na kanapie naprzeciw Raoula. Kilka wilgotnych od potu kosmyków przylepiło się do jego skroni i szyi, jednak nie zwracał na to szczególnej uwagi.
- Wiem, że mam go oszczędzać. On się tak zawsze zachowuje w łóżku - powiedział wiedząc, że Raoul niekoniecznie lubi poznawać pewne szczegóły z ich życia, a zwłaszcza z życia intymnego. Zrobił to specjalnie, złośliwie, sam nie do końca wiedząc dlaczego. Być może musiał w jakiś sposób odreagować ponure myśli, jakie naszły go przed chwilą i przypadkiem padło na przyjaciela.
- No cóż, tylko pozazdrościć witalności - mruknął naukowiec gasząc papierosa.
- Przyszedłeś tu z wizytą, z ważną sprawą czy po prostu podsłuchiwać? - zapytał Iason ostrożnie upijając łyk gorącego napoju.
W pierwszej chwili Raoul chciał żartobliwie potwierdzić to ostatnie, jednak z chłodnego tonu Iasona wywnioskował, że ten nie jest obecnie w humorze do żartów. Niestety to, o czym chciał z nim porozmawiać na pewno mu nastroju nie poprawi.
- Z ważną sprawą - odpowiedział. - Na początku chciałbym się dowiedzieć czemu cię dzisiaj nie było.
Iason rzucił mu krótkie spojrzenie, po czym znowu upił łyk kawy jakby ta czynność była w tej chwili dla niego najważniejsza.
- Nie twoja sprawa - odpowiedział spokojnie, nie racząc nawet spojrzeć na towarzysza.
- Rozumiem… Nam zaczynają się tyłki palić, a ty sobie robisz wolne jak gdyby nigdy nic i do tego jeszcze to nie jest moja sprawa… Masz całkowitą rację.
Podobnie jak większość elity, Raoul należał, do osób opanowanych i nie działających pod wpływem impulsu, jednakże widząc zachowanie Iasona i wiedząc, co się dzieje, nie potrafił do końca pozostać spokojny.
- Do kurwy nędzy, Iason!!! To jest moja sprawa!!! - krzyknął, zrywając się fotela. Dopiero teraz Mink, widząc tak wzburzonego przyjaciela, odstawił kawę i spojrzał w oczy rozmówcy. Wzrok Raoula ciskał gromy, Iason pomyślał, że nigdy jeszcze nie widział go w takim stanie, to nie było do niego podobne. Coś się faktycznie działo, coś, co nie łatwo dało się zażegnać, a on w tym czasie odstawił pracę na bok, było mu wszystko jedno. Dzisiaj najchętniej w ogóle nie wychodziłby z łóżka.
- Myślisz, że przyszedłem ci prawić kazania na temat twoich obowiązków?! - wściekał się tymczasem Raoul. - Szykuje nam się poważny kryzys i kto wie czy damy radę, z tego co wyczytałem z raportów, wcale nie będzie łatwo.
Iason spoglądał na przyjaciela w milczeniu, rozważając jego słowa. Po raz pierwszy w całym życiu czuł, jak stabilny grunt, po którym stąpał do tej pory zaczyna się osuwać.
- Na Anor-nii pojawiła się silna opozycja. Chcą zniesienia kast, bojkotują nasze towary, a to tylko zalążek buntu jaki z całą pewnością nas czeka jeśli pewne informacje się rozejdą - mówił już spokojniej biotechnolog. - Nasi przeciwnicy mają duże szanse na poparcie sąsiednich Kolonii, które zaczną interweniować w nasze sprawy wewnętrzne. To, że łączy nas z nimi układ handlowy nie oznacza, że są one naszymi przyjaciółmi, o czym z resztą wiesz doskonale. Ludzi można zawsze łatwo zmienić, na ich miejsce wprowadzić nowych liderów, którzy nie będą się bali konfrontacji z Amoi. Musimy coś z tym zrobić, Iason.
- Jupiter wie?
- Tak. Wezwał Almanda, by złożył mu osobisty raport… Iason, tracisz charyzmę, spada nasze poparcie i chyba obaj wiemy dlaczego. - Wypowiadając ostatnie słowa Raoul ściszył nieco głos.
- Riki…
- Dokładnie. Wiem, że to co powiem ci się nie spodoba, ale…
- Mówiłem ci to setki razy, Raoul. - Iason zmarszczył brwi. - Nie pozbędę się Rikiego! Tym bardziej teraz, gdy nosi w sobie moje dziecko! - Podniósł się z kanapy i podszedł do okna. Wpatrywał się w jakiś bliżej nieokreślony punkt za szybą. Nawet nie słyszał, kiedy
Raoul do niego podszedł.
- Musisz go ukryć Iason. On nie może tu zostać.
- I gdzie niby twoim zdaniem mam go schować? W lisiej norze w środku lasu?! - drugi mężczyzna podniósł głos, jednocześnie rzucając przyjacielowi spojrzenie pełne wyrzutu.
Raoul milczał przez chwilę, przyglądając się niebieskookiemu. Coś było nie tak. Miał wrażenie, że coś wypala Iasona od środka. Był czas, gdy wiedział o nim wszystko, nie potrzebowali słów, by się porozumieć. Teraz nie potrafił odgadnąć o czym on myśli, co czuje. Iason zamykał się przed nim, przed całym otaczającym go światem, dopuszczając do siebie tylko jedną osobę…
- Jest ktoś, kto może ci pomóc… - wyszeptał.
- Kto?
- …Almond.
Iason wpatrywał się w niego, nie wiedząc czy Raoul żartuje czy mówi całkiem poważnie. W tej rozmowie nie było miejsca na żarty, jeśli z kolei mówił poważnie to chyba postradał zmysły.
- Almond?! Chyba sobie żartujesz? Zresztą… skąd on wie o Rikim? Powiedziałeś mu? - zapytał podejrzliwie.
- Nie. On nie jest głupi, Iason. Widział Rikiego na przyjęciu, dodał dwa do dwóch. On wie, co się święci. Może wywieźć Rikiego tam, gdzie Jupiter nie będzie miał do niego dostępu i…
- Wywieźć? - powtórzył Mink.
- Tak, Iason, wywieźć, bo chyba nie myślałeś, że będziecie żyć tutaj, w Tanagurze, jak szczęśliwe małżeństwo z latoroślą. Jeśli go… kochasz, to jedynym wyjściem jest odseparowanie go od siebie. Pomyśl o dziecku. Tobie grozi skasowanie pamięci, ale jego… ich zabiją. Nie będą się cackać z mieszańcem, który osłabia przywódcę. To już zaszło za daleko, Iason.
Raoul dalej coś mówił, ale Iason już go nie słuchał. Wpatrywał się w twarz przyjaciela, lecz myślami był zupełnie gdzie indziej. Nie chciał stracić Rikiego, jednak wiedział, że w tej sytuacji byłoby to najlepsze rozwiązanie. Nie może go narażać. Nie może narażać ich dziecka. Nawet jeśli skasują mu pamięć, oni będą bezpieczni tam, gdzie nie sięgnie ich Jupiter. Dlaczego akurat teraz kryzys, czemu wszystko zbiega się w jednym momencie? Jeśli sprawy rzeczywiście tak wyglądają, Riki musi wyjechać jeszcze przed porodem.
- Iason! Słuchasz mnie? - głos przyjaciela sprowadził go znów do rzeczywistości.
- …Pojedzie z Katze i Dahlim. Jemu nie ufam - wyszeptał, czując trudny do opisania ból w klatce piersiowej.
Widząc cichą rezygnację na twarzy przyjaciela, Raoul poczuł wyrzuty sumienia. Przez ten cały czas był przekonany, że Riki to tymczasowa zachcianka Iasona, która w końcu mu się znudzi. Mimo iż Iason mówił, że go kocha i obsesyjnie trzymał Rikiego przy sobie, nie wierzył w coś takiego jak miłość Blondyna do mieszańca. Teraz niemal czuł ból, który widniał w jasnych, pięknych oczach Masona.. Dopiero teraz zdał sobie, sprawę ile go kosztowało podjęcie decyzji o wyjeździe Rikiego. Tak, zdecydowanie miłość to niebezpieczne uczucie…
- W takim razie pójdę porozmawiać z Almondem. Kiedy mu powiesz? - zapytał na odchodne Raoul.
- Kiedy uznam za stosowne - odparł Iason, po czym usiadł na kanapie i dokończył chłodną kawę.

Przez długi czas siedział w ciemnym salonie, pogrążony w myślach. Pierwszy raz w życiu zaniedbał swoje obowiązki, pierwszy raz w życiu miał dość bycia tym, kim był. Nie tak to wszystko widział. Wiedział, że i tak czekała ich ucieczka, to było przesądzone odkąd Riki zaszedł w ciążę. A może nawet wcześniej... Samo to, że sypiał z mieszańcem i żył z nim od niemal 4 lat było nie lada sensacją, która swego czasu nadwyrężyła jego wpływy. O ile jednak do tej pory Jupiter przymykał oczy, to zrobienie dziecka swojemu Pieszczochowi było skandalem, na jaki nie mógł pozwolić w żadnym wypadku. Tym bardziej jeśli chodziło o jego ukochane dziecię. Imię Iasona Minka nie mogło zostać splamione.
Najprościej byłoby się pozbyć Rikiego, lecz dla niego oznaczało to pozbycie się powietrza, którym oddychał. Nie wyśle go do slumsów, on tam nie miał czego szukać. Iason zrobił wszystko, by być w centrum życia Rikiego, zniewolił go… nie… to on został zniewolony… Przy Rikim poczuł, co to znaczy żyć, nauczył się odkrywać siebie na nowo… Teraz będą musieli się rozdzielić. Iason mógłby rzucić wszystko i uciec wraz z nim, jednak wiedział, że ma swoje obowiązki, to on był Tanagurą. Poza tym musiał myśleć o dziecku. Jak tylko upora się z kryzysem, odnajdzie ich.
Wstał i powoli poszedł do sypialni. Musiał odpocząć, chociaż spróbować zasnąć, lecz wątpił, że mu się to uda. Cicho wszedł do pokoju, nie chcąc obudzić Rikiego, rozebrał się i wsunął w śnieżnobiałą pościel. Nadal pachniała nimi. Iason delikatnie przytulił się do pleców śpiącego kochanka i położył mu rękę na krągłym podbrzuszu. Poczuł pod nią lekki ruch i uśmiechnął się, gładząc brzuch uspokajającym ruchem.
- Kiedy zamierzasz mi powiedzieć? - usłyszał smutny szept. A więc Riki nie spał. Nie spał i najprawdopodobniej słyszał rozmowę.
- Słyszałeś… - Iason bardziej stwierdził niż zapytał.
- Nie wszystko, stałem w korytarzu. - odpowiedział Riki, po czym podsunął się wyżej, by leżeć twarzą w twarz z blondynem. - Czemu mi nie powiedziałeś, że masz przeze mnie aż takie problemy? - spytał z wyrzutem.
- Znów się o mnie martwisz? - Iason zdobył się na żartobliwy ton. Już kiedyś przeprowadzali podobną rozmowę.
- Nie, nie martwię się - rzekł Riki marszcząc brwi. - Tak tylko z ciekawości się pytam. Oczywiście, że się martwię! Iason, to już nie jest skandal obyczajowy. Ty… Przeze mnie może ucierpieć Tanagura. Nie to, że mi zależy, ale ponosić taką odpowiedzialność i…
- Riki, nic nie zawiniłeś - przerwał mu Iason. - To ja ponoszę odpowiedzialność za to, co robię. Nie zawracaj sobie tym głowy. - To mówiąc czule pogładził mieszańca po policzku.
- Ale ty to robisz przeze mnie! Nie rozumiesz? Boję się, że… Nie chcę wyjeżdżać. To nie w porządku, że ja wyjadę, a ty tu zostaniesz z tym wszystkim - powiedział Riki odtrącając ciepłą dłoń kochanka.
- Riki… ja ciebie odnajdę. Poczekam na odpowiedni moment i też wyjadę by cię odnaleźć. - powiedział uspokajającym tonem Iason, choć sam nie do końca wierzył we własne słowa.
- A jeśli taki moment nie nadejdzie? - szepnął mieszaniec spoglądając prosto w oczy blondynowi.
- No cóż… w końcu zawsze chciałeś się ode mnie uwolnić. Teraz będziesz miał okazję. Jutro wykreślę cię z rejestru. - Iason próbował się uśmiechnąć, lecz grymas, który wykrzywił mu twarz nie bardzo przypominał uśmiech. Nie było mu łatwo myśleć o rozłące, z mieszańcem a co dopiero mówić o tym na głos.
- Iason…
- Śpij, Riki. Potrzebujesz dużo snu i nie myśl już o Tanagurze. Myśl o czymś innym. - Blondyn znacząco pogładził Rikiego po brzuchu, gdzie pod sercem mieszańca znajdowała się nieświadoma niczego maleńka istota.
Riki nie odpowiedział. Położył się z powrotem i ufnie wtulił w ramiona Iasona na tyle, na ile pozwalał mu na to brzuch. Iason wsłuchiwał się w jego oddech, który po chwili stał się spokojniejszy, miarowy. Riki zasnął. Mimo starań blondyn nie potrafił się do końca wyciszyć i usnąć. W głowie miał mętlik, pełno myśli, z których znaczna większość nie napawała go optymizmem. "Właśnie Riki… co jeśli ten moment nie nadejdzie…"


End vol.6

Tradycyjnie - Bzydalowi, Deber I Biszkoptowi ^^