The legend of the blue wolves recenzja
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 05 2011 22:37:42
Recenzja "The Legend of Blue Wolves"
(a.k.a The Legend of the Four Horsemen of Apocalypse)





Autor: Mikkao

E-mail: mikaoelon@gmail.com






W życiu każdego recenzenta przychodzi taki moment, w którym trafia na prawdziwą rzadkość filmową czy też serialową. W moim przypadku raczej "animcową", ale jednak. Zawsze za to takiemu odkryciu towarzyszy pewna doza oczekiwania i rozmyślania czy ten biały kruk będzie świetny, czy też po prostu wszyscy go ignorują z jakiegoś określonego powodu i jest tak tragiczny, że aż kultowy. Jednocześnie w życiu każdego recenzenta przychodzi moment kiedy trafia na taki film, serial lub anime, po obejrzeniu którego chciałby to wszystko wymazać z pamięci i nigdy nie wracać. Wydaje mi się, że właśnie trafiłem na takiego właśnie białego kruka.

Akcja The Legend of The Blue Wolves, znanego także pod tytułem The Legend of The Four Horsemen of Apocalypse rozgrywa się w Roku Pańskim 2199 i pod wieloma względami przypomina fabularnie dość popularne anime shounen puszczane w latach dziewięćdziesiątych na Polsacie - Tekkaman Blade znany w krajach europejskich jako Teknoman. Tak jak i w Teknomanie mamy tu przedstawioną daleką przyszłość, inwazję obcych i standardowego Wybranego. Wybrany nazywa się Jonathan Tyberius i jest bardzo obiecującym rekrutem w wojsku, które głównie zajmuje się odpieraniem ataków rasy obcych zwanych Apocalypse. Apocalypse żyli sobie gdzieś daleko od nas w spokoju, a ludzie żyli daleko od Apocalypse przez równe 100 lat od kiedy zaczęła się ludzka ekspansja na inne planety Układu Słonecznego w związku z przeludnieniem na Ziemi. Niestety, kiedy ludzie zasiedlili Plutona, w przeciągu dwóch lat Apocalypse się wkurzyli i zaczęli atakować Plutończyków. Może dlatego, że nie wiedzieli oni, iż Pluton to już nie planeta. W każdym razie rasa obcych objawia się nam jako mechowate stworzenia, które pozyskują dane na temat ludzi oraz energię z ich ciał, tworząc tak zwane Manface'y. Niestety fabuła ani bohaterowie nie tłumaczą tego zbyt dobrze, dlatego na samym początku może się wydawać, że Manface'y to po prostu wysłannicy obcych, swego rodzaju "miniony" na ich usługach i że Apocalypse w ogóle się w tym anime nie pojawiają. A tu niespodzianka, obcy to właśnie mechy z zainstalowanymi w miejscu "głowy" kapsułami z ludźmi otoczonymi fioletową galaretą. Niestety ograniczony czas przeznaczony na ten odcinek sprawił, że wszystkie aspekty świata, w jakim żyją nasi bohaterowie są wciśnięte tak, iż wydaje się, że twórcy grali tutaj w teleturniej "50 najważniejszych ciekawostek w pięć minut". Przez to nie poznajemy dobrze ani Jonathana ani drugiego z naszych Głównych - Leonarda Schteinberga. Leonard jest mężczyzną z przeszłością naznaczoną Wielką Tragedią, ale mimo to można go lubić. Mniej więcej dlatego, że zawsze przychodzi na ratunek ciapowatemu uke jakim jest Jonathan.
Od razu muszę nadmienić, że jest ku temu wiele okazji. W kwestii "yaoiwatości" Legend of Blue Wolves nawiązuje bardzo mocno do Boku no Sexual Harrasment. Niestety (a może "stety") nie mamy tutaj przystojnego pana Honmy atakującego głównego bohatera z butelką wina i kolbą kukurydzy, a na oko spasionego, dwustukilowego i okropnie odpychającego pana Continentala, który pasjami gwałci niższych rangą żołnierzy solo lub też z pomocą swojego wiernego podwładnego. I całkowicie przewidywalnie, w końcu lokuje swoje rządze w Jonathanie właśnie. W rezultacie mamy jakimś cudem upchnięte cztery sceny seksu w tymże anime, w wersji DVD są one dodatkowo nieocenzurowane. I jest to naprawdę coś strasznego. Całkowicie ODRADZAM oglądanie Legend of Blue Wolves osobom, które są wrażliwe na wszelakie sceny gwałtu (a podejrzewam, że jest ich dośc sporo). Z tychże czterech scen dwie stanowią graficzne przedstawienia używania sobie Continentala na biednym Jonathanie, z czego jedna obejmuje gwałt zbiorowy z pomocą podwładnego tej góry mięsa. W efekcie większy okres czasu zajmuje oglądanie scen seksu z udziałem najbardziej odpychającego bohatera anime jakiego w życiu widziałem niż sceny seksu (jednej dokładnie) głównych bohaterów. Jeśli ktoś chce być dzielny to zapraszam, ale nie gwarantuje, że nie będzie się wam chciało wymiotować po fakcie. Zresztą kiedy już Leonard za Jonathana się zabiera zaczyna scenę raczej niezbyt zachęcającą kwestią po której możemy się spodziewać, że blondwłosy bishounen ma niezwykłe skłonności do kazirodzctwa i nekrofilii jakkolwiek strasznie by to nie zabrzmiało. W zakresie fabuły zaś mogę dać temu anime słabą ocenę 3/10, bo biorąc pod uwagę główne jej założenia oraz przedstawienie wszystkich wątków na wyższą na pewno nie zasługuje.
Grafika jaką raczą nas twórcy nie oparła się dobrze próbie czasu. Anime pochodzi z 1996 roku, a dodatkowo było tworzone z wyjątkowo niskim budżetem, co widać. Na szczęście twórcy w tym akurat aspekcie postarali się bardziej i nie odbiega ona poziomem z punktu referencyjnego jaki wyznaczyłem sobie na potrzeby tej recenzji, czyli od grafiki w Tekkaman Blade z 1994 roku. Oczywiście na potrzeby seksu przeprowadzanego na łóżku nagle cały świat robi się czarny, a nasi bohaterowie pobłyskują dziwną poświatą, ale ogólnie rzecz biorąc nie jest źle. Projekty postaci są średnio szczegółowe, sceny walki niezbyt porywające, a okolice bazy zwykle pustawe, ale jak na 1996 roku nie jest tak źle jakby się wydawać mogło. Mogę z czystym sumieniem dać ocenę 5/10.
Muzyka zaś w tym anime jest praktycznie nieistniejąca, a te elementy które się pojawiają nie zostają w głowie na tyle, by można je było rzetelnie ocenić. Tło muzyczne jest charakterystyczne dla anime shounen z połowy lat dziewięćdziesiątych, ale nie tak "kultowe" jak główny motyw muzyczny z amerykańskiej przeróbki Tekkamana rozprowadzanej w Europie. Jak dla mnie 4/10.
Podsumowując, zrobiłem w tej recenzji z LoBW gejowską wersję Teknomana, ale prawdę pisząc fabuła użyta do przykrycia pragnienia stworzenia anime dla ludzi lubiących gwałty przeprowadzane przez dwustukilowe mutanty jest identyczna jak w rzeczonym anime. Na resztę chciałbym spuścić zasłonę milczenia, ale nie mogę, bo chcę ostrzec wszystkich. Zresztą cały internet praktycznie milczy o tym anime, na wielu portalach jest tylko opis zapewniony przez dystrybutora, na angielskiej Wiki nie ma o nim ani słowa, a oficjalna strona internetowa nie istnieje. I pozostaje tylko dziękować Bogu, że w wyniku wyjątkowo niskiego budżetu nie powstał drugi odcinek, który był wyraźnie planowany biorąc pod uwagę trailer po napisach końcowych. Jak sugeruje wygląd głównego bohatera z trailera, tym razem na tapetę miało być wzięte Ai no Kusabi. Dzięki Bogu i wszystkim innym bogom na świecie, że do tego nie doszło. W tej sytuacji mogę tylko wystawić ogólną ocenę 4/10 i zasugerować, że jeśli nie kręcą was filmy fetish-porno udające popularne anime z połowy lat dziewięćdziesiątych to lepiej, byście się trzymali od tego tytułu z daleka.