Bad angel 1
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2011 20:46:08
To opowieść oparta na sesji rpg'a, więc podobieństwo do cudzych prac jest przypadkowe. Opowiadanie to jest jedną z moich starych i zapomnianych można by rzec "zabawek". Napisanych dla przyjemności mistrza gry z postępującą sklerozą;)
Jest też opowiadaniem dla osoby, której to obiecałem i swego rodzaju przeprosinami, że tak długo kazałem jej na to czekać. Pewnie nawet się nie domyśla, że to właśnie dla niej. Dlatego powiem wprost:
Sensi-chan to dla Ciebie. Przepraszam, że okazałem się dupkiem. Mam nadzieję, że dokończysz "My Sweet Baby" oraz "Grobowiec" .
Opowiadanie zawiera mnóstwo błędów, niektóre z nich są nawet zamierzone, inne są efektem pisania w nocy. Jeśli komuś to przeszkadza może poprawiać moje teksty przed zamieszczeniem ich na stronie. Ja niestety nie mam na to czasu, lub jestem zbyt zmęczony by jakieś błędy widzieć.






Był wczesny ranek, kiedy Tirriel otworzył swe fiołkowe oczęta, więc teraz leżał sobie spokojnie obmyślając, jakież to wspaniałości zgotował mu los. Wyobrażał sobie nowych kolegów i koleżanki, których niebawem miał poznać. Była to dla niego duża odmiana, mieszkał teraz sam, w małym kawalerskim mieszkanku na Terrze, otoczony wyłącznie ludźmi. Zawsze chciał pomagać tym biednym, zagubionym istotom i nawracać ich na deviańską wiarę. Nigdy jednak nie przypuszczał, iż będzie miał okazję poznać ich aż tak blisko. Z jednej strony żal mu było opuszczać rodzinne Caelum - był w nim taki szczęśliwy, z drugiej lubił odmiany i nowe przygody. Był jeszcze bardzo młody i lubił rozrabiać i właśnie za to przyszło mu teraz spędzać pięć lat ucząc się odpowiedzialności. Wśród ludzi był już dorosły, miał przeszło osiemnaście lat, a jego szalone plany przyszłościowe dodawały mu dużo energii i zapędu do pracy. Tęsknił za domem, ale perspektywa życia bez nadzoru, ulepszania świata i nowych możliwości, przyćmiewały mu zupełnie owe uczucie. Z zamyślenia wyrwał go ostry dźwięk budzika, który oznajmiał mu, że jest godzina 7:30. Tirriel natomiast za pół godziny zaczynał lekcje w liceum na drugim końcu miasta. Teraz więc w wielkim galimatiasie rozpaczliwie szukał czegoś stosownego, w co mógłby się odziać. Nie było to wcale takie proste. Poprzedniego dnia był taki szczęśliwy, iż zupełnie zapomniał uporządkować rzeczy. Mina zrzedła mu jeszcze bardziej, kiedy właścicielka owego mieszkanka oznajmiła mu, że nie będzie zajmował go sam. Dziś wieczorem miał się tam wprowadzić nowy lokator. Załamało go to jeszcze bardziej, kiedy rozejrzał się po swoim pokoju, w którym panował ogólny nieład, artystyczny jak zawsze zwykł mawiać. Jednak teraz nie miał zamiaru się tym przejmować, wręcz przeciwnie: zamknął drzwi i popędził jak burza do szkoły. Wszystko wskazywało na to, że jego pierwszy dzień nie zapowiadał się najlepiej. Spóźni się i to z kretesem. Tirriel doskonale zdawał sobie sprawę, iż jeśli ktoś teraz oglądałby go z góry, zamiast pięciu lat, dostałby dwadzieścia. Mianowicie na ulicy odgrywały się istne sceny dantejskie. Anioł od jakichś pięciu minut gonił autobus, wrzeszcząc błagalnie do kierowcy, aby choć uchylił mu drzwi. Samochody zatrzymywały się z piskiem opon, trąbiąc na niesfornego młodego mężczyznę, ale on, nie zauważając tego, co dzieje się dokoła, doganiał właśnie końcówkę swego upragnionego celu. Maszyna zahamowała, a Tirriel rozpłaszczył się na jej tyle. Drzwi się uchyliły i jeden z pasażerów wciągnął go do środka pouczając go o niebezpieczeństwie wykonywanych przez niego działań. Chłopak przeprosił, podziękowawszy za radę. W ten oto sposób anielątko dotarło do szkoły dokładnie piętnaście po.
Młodzieniec zapukał delikatnie do sali, po czym wszedł. Nauczyciel uśmiechnął się zniecierpliwiony, kazał się przedstawić i przydzielił mu miejsce obok jednej z koleżanek, twierdząc, iż dziewczyny najlepiej dogadają się między sobą. Anioł usiadł posłusznie, ale już całe dwie i pół minuty później, raczył poinformować wszystkich o tej katastrofalnej pomyłce. Wywołało to spory szum w klasie, gdyż Tirriel o raczej wątłej budowie, dużych fiołkowych oczach, lekko opalonej skórze i długich, kasztanowych, zaplątanych w warkocz i przewiązanych czerwoną wstążką włosach zupełnie nie przypominał mężczyzny. Nawet rzeczy ustawiały się tak, że zacierały wszystkie kształty. Wkrótce jednak przestał być on obiektem sporów. Tirriel szybko przyswajał wiadomości, co pozwalało mu już po niedługim czasie włączyć się do rozmów. Czas w szkole mijał szybko; już na drugiej lekcji chłopak miał okazję dowiedzieć się, co znaczy być na profilu informatycznym i przeklinał siebie za dokonanie tak trefnego wyboru. Z tego przedmiotu nie pojmował nic, w końcu skąd mógł wiedzieć, jak poprzestawiać klocki na ekranie przy użyciu zupełnie-nie-zrozumiałych-programów, czy jak tam się to zwie. Ale poza tym w szkole było mu całkiem dobrze. Zaledwie po kilku godzinach wszyscy koledzy wołali do niego "aniołku". Tak oto Tirriel zyskał swój pierwszy w życiu przydomek. Niestety, jak to zwykle bywa, lekcje musiały się skończyć; pożegnawszy się ze wszystkimi chłopak pobiegł do wyjścia, aby chociaż w drodze powrotnej nie spóźnić się na autobus. Skręcał właśnie w korytarz, kiedy wpadł na coś twardego, odbił się i runął na ziemię. Nie spadł jednak do końca, gdyż legł w silnych objęciach mężczyzny. Zmieszany zaczął dukać przeprosiny, próbując zarazem ukryć zaróżowioną twarz w rękach. Napastnik zacisnął mocniej ramiona zaglądając mu prosto w oczy tak, że chłopak znalazł się w pułapce. Zamarł w oczekiwaniu na coś co niebawem miało nastąpić. Tak też rosły mężczyzna uśmiechnął się wrednie po czym nie wypuszczając go z uścisku począł mówić:
- O, aniołek! Co tu robisz malutki? Czyżbyś się zgubił?
- Ja...ja się tu uczę...ale jeśli wam przeszkadzam...to, to...ja już pójdę. Tak zdecydowanie pójdę, na mnie już czas.
- Gdzie się tak spieszysz? Nie podoba ci się moje towarzystwo?
- To nie to ja...ja już muszę iść.
- Wiesz co mały, anioły są niewdzięczne poznaje to takie samego Lucyfera i tak się jakoś rozpaczliwie spieszy. Aż tak ci ze mną źle? Przecież jeszcze nic ci nie zrobiłem.
Tirriel uśmiechnął się z przestrachem i zaczął rwać się, jakoby małe bezbronne zwierzątko w pułapce. Uścisk Lucyfera zakleszczył się bardziej, powodując całkowity bezruch oraz bolesne jęki ofiary. Chwilowo oczy anioła podniosły się ku górze, zagłębiając się w bezmierną toń czerni, świdrując duszę napastnika, potem jego głowa opadła bezwładnie na piersi Lucyfera, a z jego ust wypłynęły jedynie ciche słowa:
- Wypuść mnie, niepotrzebny ci anioł. Przecież ty wiesz, że muszę już iść.
Głowa diabła nieznacznie pochyliła się nad uchem Tirriela, cicho szepcąc spokojnym, poważnym i nawet już nie drwiącym tonem:
- To, co znajduję pod moimi stopami, to, co kroczy po mojej ścieżce, to co za mną, przede mną i wokół mnie należy do mnie i winno być mi posłuszne po kres swego istnienia... I nawet ty caelańska piękności będziesz mym poddanym.
Po tych słowach zwolnił trochę uścisk, jego ręce spoczywały teraz splecione na końcu pleców chłopaka. Stali tak przez dłuższą chwilę w milczeniu. Ofiara nawet się nie poruszyła, zachowywała się tak, jak gdyby coś do niej doszło. Te słowa dużo zmieniły pomiędzy nimi. Ustanowiły zasady, które bez słów pojmowali tylko oni. Nagle ręce Tirriela powędrowały na plecy Lucyfera i splątały się na łopatkach. Przylegał bardziej do swego napastnika, a z jego ust popłynęły także ciche i spokojne słowa:
- Błagam, wypuść mnie. mój panie - Tirriel popatrzył słodko w stronę napastnika. - Czemu nie chcesz mnie wypuścić? Przeciesz byłem grzeczny! - wyjęczał żałośnie pod nosem.
Diabeł popatrzył na niego triumfująco poczym złożył na jego ustach namiętny pocałunek. Na tę właśnie scenę wszedł dyrektor szkoły, którego Lucyfer niedawno opuścił. Początkowo nie zauważył, że to jeden z jego uczniów. Dopiero, gdy spłoszony chłopak zauważając go począł osłaniać się nerwowo z każdej strony próbując uciec przed natarczywym wzrokiem mężczyzny przypomniał sobie nawet z imienia ową istotkę. Natychmiast wydało mu się to podejrzane, w końcu nie często ogląda się takie sceny. Tak, pewnością takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Co ta dzisiejsza młodzież sobie myśli. W ogóle młodzi ludzie są jacyś dziwni, a ten? Niby ma dziecko i jest dorosły...Boże! Chodzi to takie podrywając młodych chłopców, już nawet szkoły nie uszanują! Pod moim nosem, nigdy!
- Natychmiast proszę zostawić to dziecko!!!
- Co to ma znaczyć! Czy pan zdaje sobie sprawę, że to jest napastowanie nieletnich! Chłopcze bądź łaskaw się odsunąć.
Tirriel posłusznie wykonał polecenie dyrektora. Był przerażony i zawstydzony. Złapać jego, jego! Na czymś takim, w dodatku z mężczyzną, co gorsza z diabłem. Oj, oberwie mu się w domu i tym razem nie będzie wytłumaczenia, że to nie jego wina. Oj, nie będzie... Bardzo często przebierał się za kobietę starając się wejść na większe przyjęcia późnymi wieczorami. Aby nie wyglądać podejrzanie starał się zawsze minąć próg przy boku jakiegoś mężczyzny przebywającego samotnie. Nie chcąc się wydać spędzał z nimi cały wieczór i dawał się całować oczywiście dla pozoru. Nigdy jednak nie zdarzyło mu się być na dwóch przyjęciach u boku tego samego pana, nikt też go na tym nie przyłapał, choć o takich wybrykach wiedzieli. Z pewnością to była pierwsza i najbardziej katastroficzna z jego wpadek. Co on teraz zrobi. Przecież wszyscy tylko czekają... Taka hańba. Z zamyślenia wyrwał go pytający głos dyrektora:
- Chłopcze znasz tego mężczyznę?
- Ja... - otrząsnął się - tak, to.. To mój, brat - dodał bez namysłu. Tirrel powiedział to tak przekonywująco, że sam Lucyfer, gdyby nie znał prawdy, dałby mu się przekonać.
- Ach, tak twój brat, a czy nie uważasz, że nie powinniście robić takich rzeczy. Zwłaszcza w szkole!
- My... My tylko tak, żartowaliśmy... Dla zabawy
Po tych słowach mina Lucyfera mówiła sama za siebie. Z jednej strony był pełen podziwu dla tak perfekcjonalnie łżącego anioła. Drugiej chciało mu się śmiać z żałosnej próby oddalenia od siebie podejrzeń o niecne czyny. Stał teraz obserwując obu głośno coś odkasłując. W przeciwieństwie do innych, ta sytuacja go bawiła. Dawno już nic go aż tak nie rozśmieszyło. Fajny dzieciak, pomyślał, nadaje się na zabawkę. Może by tak... Nie, na wszystko przyjdzie pora. Potem go znajdę, potem, teraz dyrektor. Wkurzający człowiek.
- Mały idź do domu, ja to załatwię!
Tirrel nie miał zamiaru nawet protestować, wyminął ich tylko, pożegnał się i cały szczęśliwy, że znów udało mu się wyjść z opresji bez szwanku pognał do domu.
* * * * * * * * *
Było już późno kiedy dotarł do mieszkania, więc pośpiesznie zaczął sprzątać przygotowując się na przybycie współmieszkańca. Panował tu ogromny nieład. Rzeczy walały się dosłownie wszędzie, na podłodze, szafkach oraz łóżku. Pokój był mały, utrzymany w jasnych barwach, co znacznie powiększało go optycznie. Gdy ktoś wchodził do mieszkania jego oczom ukazywał się dość wąski korytarzyk. Odchodziły od niego trzy pary drzwi. Zaraz na prawo znajdowała się kuchenka, a naprzeciw niej łazienka. Natomiast prosto mieścił się owy pokój z jednym dużym oknem i balkonikiem skierowanymi na zachód. Po jego prawej stronie stało biurko wykonane w starodawnym stylu. Była na nim lampka, kałamarz, pióro oraz kilka kartek do zapisywania. Dalej krzesło obite prawdziwą bardzo miękką skórką. Nad nim obraz przedstawiający anioła wiszącego w łańcuchach na tle rozgwieżdżonego, czarnego nieba. Po lewej znajdowała się duża szafa na rzeczy. Naprzeciw okna było jedno dwuosobowe łóżko przy, którym po obydwóch stronach stały wąskie szafki nocne.
Tirrel już prawie posprzątał, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Więc chwycił ostatnią garść rzeczy i począł szybko umieszczać je w szafie. Aby jedna z nich nie spadła chwycił ją w zęby ładując resztę na ich przyszłe miejsce. Kolejny raz zabrzmiał dzwonek i chłopak dużo nie myśląc pobiegł do drzwi, zupełnie zapominając o tym co trzyma w ustach. Otworzył je i zamarł. Przed nim stał Lucyfer z niemałym zainteresowaniem oglądający ów przedmiot tkwiący nadal między jego wargami.
- O! Majteczki... Ładne - po tych słowach Tirriel uświadomił sobie z jaką że to piękną ozdobą popędził otworzyć. Jego twarz zalała się mocnym rumieńcem. W tym momencie nie istotne dla niego było kto stoi przed nim, ale raczej jak ukryć tę seksowną bieliznę i twarz. Wybąkał więc ciche wejść i pobiegł jak burza do wnętrza. Diabeł dostojnie podążył za nim wraz z jeszcze jedną postacią, której anioł przez całe zamieszanie jeszcze nie zauważył. W pokoju usiedli bez słowa bacznie obserwując każdy ruch biednego i zawstydzonego stworzenia. Teraz dopiero Tirriel zauważył, iż odwiedziły go dwie osoby nie jedna i szczerze mówiąc wcale mu się to nie podobało. Stanął jak wryty i począł zastanawiać się co może się jeszcze przydarzyć tego chłodnego ciemnego wieczoru. Cieszył się dziś po szkole, że udało mu się zwiać swemu napastnikowi, a tu nic. Mało tego teraz już ma dwóch na głowie, do tego wiedzą gdzie mieszka. Co oni mi teraz zrobią? Pomyślał z rozpaczą. Jak ja ucieknę, no jak? Ten wredny okrutny zboczeniec przyszedł tu ze wsparciem, a ja? Ja jestem sam! Boże oni mnie teraz zabiją! Najpierw będą torturować, a potem zabiją!!! Umrę... aaa... pomocy!
- Chyba mi słabo. Z tymi słowami Tirriel obsunął się zemdlony na ziemię.
- Ha, ha! A tej co? Diabła nie widziała czy co! - Odezwała się druga postać dotychczas siedząca cicho u boku Pana Piekieł na łóżku - Pewnie nie, człowiek fee! - dodał z obrzydzeniem - Zaraz, zaraz to kobieta. To moja pokojówka czy służąca? - z uśmiechem - Tu śpię? To nie to co moja komnata, ale łóżkiem nie pogardzę. Ojcze zawołaj kogoś, niech... to docuci. Chciałbym już coś zjeść.
- To nie jest twoja służąca Samuel, synu - Z tymi słowami Lucyfer nachylił się nad nieprzytomnym chłopcem. Po chwili podniósł go i położył na łóżku - Śpi - powiedział krótko i przysiadłszy przy nim patrzył na piękną spokojną twarzyczkę. Przypominała mu kogoś kogo znał dawno temu, kobietę. Był wtedy bardzo młody, zresztą ona też. Chyba nawet kiedyś ją kochał, ale teraz wszystko się zmieniło. Nic nie jest jak dawniej. Diabeł nie powinien mieć uczuć, a zwłaszcza... Tu urwał i przeraził się swoich myśli. Jednak wspomnienia nie dawały mu spokoju więc po chwili znów do nich powrócił. Zachowywał się jakby był sam, syn mówił coś do niego, a on nie reagował pogrążając się bardziej w przeszłości. On wygląda jak ona. Gdyby nie...fakt, że jest mężczyzną... Co robić? Te włosy...zapach...ta delikatna skóra, jest taka jak dawniej... Nie, nie to nie ona... Obudź się Lucyferze, zginęła. Uziel ją zabił, bo jesteś zdrajcą, a może nie? Czyżby Cię zdradziła? W końcu to niemożliwe, żeby istniały dwie identyczne osoby i nie były spokrewnione. Jego ręka już od jakiegoś czasu błądziła bezwiednie po ciele Tirriela gładząc każdy kawałek i napawając się nim. Młody diabeł umilkł i stał teraz przypatrując się z nie małym zdziwieniem niezwykłemu zjawisku. Nigdy wcześniej nie widział ojca w takim stanie. Zastanawiał się co może z tego wyniknąć, dlatego starał się jak mógł nie przeszkadzać, w przeciwnym wypadku gdyby miał zły humor mogło by się to na nim skupić, a tego nie chciał za nic w świecie.
Lucyfer już dłuższy czas siedział, wpatrując się w, gdzie niegdzie, krągłe i opływowe kształty młodziutkiego chłopca. Jego ręce krążyły tu i ówdzie, napawając się każdym dotykiem. Diabeł zachowywał się, jakby był odurzony. Świat, w którym przebywał wydawał się zupełnie obcy Learetowi. Prawdę mówiąc już od jakiegoś czasu był zaniepokojony, w końcu ojciec nigdy nie zachowywał się jak opętany świr, jeden z tych, którym na widok przystojnego faceta robi się mokro w spodniach, ale to przynajmniej była kobieta. Do tego całkiem ładna, nawet bardzo ładna. Właściwie nie dziwił by się tak bardzo, gdyby nie fakt, że mężczyzna siedzący nieopodal mógł by mieć każdą nie uciekając się do obmacywania jej, gdy jest nieprzytomna. Po za tym ta kobieta, do której się mizdrzył, "tatuś" miała należeć do niego. To przestawało mu się już w ogóle podobać, a zwłaszcza przerażała go perspektywa częstych odwiedzin owego delikwenta. Najbardziej jednak wściekał się, iż ojciec kleił się do "człowieka". Przecież "ludz" to rasa pod aniołów, służy tylko do tego żeby się słuchać czyli wykonywać rozkazy, które ja wymyślam. No, przecież, jak ja biedny zdołam wychować to stworzenie i wykorzystać do własnych celów mając na głowie starego! Nie, no tego już za wiele, niech on się wreszcie wyniesie!
- Ojcze, do jasnej cholery przestań wreszcie się błaźnić! - Wrzasnął nagle Lucyferowi nad uchem, a ten aż podskoczył i spojrzał pytająco na syna. - Nie mogę już patrzeć na te Twoja, zachowanie godne pożałowania. Wyjdź już, to hańba! Diabeł z Twoją pozycją, "człowieka". Wynoś się póki jeszcze nie zbłaźniłeś nas obu!!!