Fenix 2
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2011 20:28:10
W piątek, zgodnie z zapowiedzią, mężczyzna przyjechał po chłopaka, który już czekał na niego z garniturem w pokrowcu przewieszonym przez ramię i niewielką torbą w ręce.
- Garnitur możesz położyć na tylnym siedzeniu. Torbę wrzuć do bagażnika.
Chłopak bez słowa zrobił to co powiedział mężczyzna i ruszyli. Przez całą drogę nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. W końcu dojechali do Krakowa. Mężczyzn przycisnął jakiś guzik na desce rozdzielczej i chwilę potem Krzysztof Hołowczyc prowadził ich w nieznane chłopakowi miejsce. Chociaż nawet jakby wiedział dokąd jadą, to i tak by to nic nie dało, gdyż w ogóle nie znał Krakowa. Dlatego też przez całą drogę ciekawie wyglądał przez okno. W końcu dojechali do hotelu. Mężczyzna zaparkował na hotelowym parkingu i weszli do środka. W czasie kiedy mężczyzna załatwiał formalności, chłopak ciekawie rozglądał się po wnętrzu. Wszędzie królowała czerwień, momentami przechodząca w czerń oraz złocone zdobienia. Obrazy na ścianach oraz rośliny w doniczkach uzupełniały reszty. Kiedy chłopak badał czy są prawdziwe czy sztuczne podszedł do niego mężczyzna z kluczem w ręku.
- Idziemy?
- Jeden pokój? - zdziwił się chłopak widząc tylko jeden klucz.
- Dwuosobowy. Nie mają już wolnych jedynek.
- Rozumiem.
- Co masz zamiar zrobić z resztą wieczoru? - spytał mężczyzna kiedy już znaleźli się w pokoju.
-Chyba pójdę do hotelowego baru coś się napić. A ty?
- Ja spasuję - odparł mężczyzna.
-Jak chcesz.
- Tylko się nie upij. Będziesz miał jutro okazję.
- Ok. - chłopak wyszedł.
Kiedy wrócił była druga w nocy. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to niewielka poświata bijąca od nocnej lampki. Cicho podszedł do łóżka i zapalił drugą lampkę, następnie spojrzał w stronę sąsiedniego łóżka. Mężczyzna spał z okularami na nosie i ręką trzymającą książkę leżącą na piersi. Chłopak ostrożnie usiadł na krawędzi łóżka. Przez chwilę siedział patrząc na twarz śpiącego. W końcu ostrożnie zdjął mu okulary, odłożył książkę na szafkę i delikatnie poprawił kołdrę. Przesiadł się na sąsiednie łóżko i zgasiwszy obie lampki rozebrał się. Chwilę potem już spał. Miał wrażenie, ze dopiero co zasnął, kiedy obudziło go dość brutalne, jego zdaniem, szarpanie za ramię. Z trudem otworzył ciężkie powieki i ujrzał pochylającą się nad nim twarz.
- Wstawaj, już szósta - odezwała się twarz.
- No to co z tego? - mruknął i zamknął z powrotem oczy.
- Zapomniałeś? O ósmej jest ślub mojego brata - natrętny głos uparcie wwiercał się w czaszkę.
- To jeszcze kawał czasu - stęknął chłopak.
- Możliwe, ale potrzebujesz czasu, żeby doprowadzić się do stanu używalności. Lepiej więc wstawaj. No chyba, że chcesz zmienić zdanie i nie pójdziesz ze mną.
- W żadnym wypadku - odparł chłopak i podniósł się do pozycji siedzącej jakby ktoś pociągnął nagle za niewidzialne sznurki. - Obiecałem, więc pójdę.
- Nie chcę żebyś traktował to jak jakiś przymus - mruknął mężczyzna.
- Wcale tego tak nie traktuję. Po prostu nie lubię niedotrzymywać obietnic. Nienajlepiej to świadczy o człowieku - powiedział chłopak i ziewnął potężnie. - Poza tym jestem ciekaw twojej rodziny.
- Czemu? - Zdziwił się mężczyzna.
- Sam nie wiem - chłopak wzruszył ramionami. - Może dlatego, że to właśnie twoja rodzina.
- Więc uważasz, że jestem interesujący? - w głosie mężczyzny można było wyczuć lekkie rozbawienie.
- Na swój sposób...
- Rozumiem. W takim razie nie masz wyjścia. Mamy jakąś godzinę na doprowadzenie cię do porządku.
- OK. Co proponujesz? - mruknął chłopak uciskając pulsujące tępym bólem skronie.
- Na początek łyknij to - w zasięgu wzroku chłopaka pojawiła się ręka z dwiema małymi białymi tabletkami i druga ze szklanką wody.
- Co to?
- Coś na kaca.
Chłopak posłusznie łyknął tabletki.
- Co teraz? - w końcu popatrzył na mężczyznę.
- Gorąca odprężająca kąpiel. Już czeka.
Chłopak bez słowa przeszedł do łazienki, ściągnął bokserki i wszedł do wanny. Temperatura wody była idealna. W powietrzu unosił się przyjemny kwiatowy zapach. Wanna była wystarczająco długa, więc mógł bez przeszkód wyprostować nogi i zanurzyć się aż po szyję, co też uczynił z cichym westchnięciem. Przymknął oczy i rozluźnił mięśnie. Nagle poczuł jak coś kładzie się na jego oczach, drgnął przestraszony.
- Spokojnie - usłyszał uspokajający głos mężczyzny - to tylko rumianek, żeby oczy ci odpoczęły. Mam nadzieję, że to ci pomoże.
- Też mam taką nadzieję - mruknął chłopak.
- Tylko nie zaśnij, bo jeszcze się utopisz.
- Postaram się - odparł chłopak. Chwilę potem usłyszał jak mężczyzna wychodzi z łazienki. Niestety mimo obietnicy chwilę potem spał.
Zdając sobie sprawę z tego, że chłopak nie będzie w stanie oprzeć się pokusie i zaśnie, mężczyzna wziął książkę i krzesło i usiadł w łazience. Co chwila zerkał znad książki na śpiącego, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Wiedział, że powinien raczej obudzić chłopaka, ale jakoś nie miał serca. Siedział więc i pilnował, żeby przypadkiem tamten nie utopił się. Kiedy woda już wystygła spuścił ją i napuścił nową, odpowiednio ciepłą. Nalał zapachowego płynu do kąpieli, tego samego co wcześniej i zmienił rumianek na oczach chłopaka na świeży. Powtarzał te czynności jeszcze kilka razy. Przez cały ten czas chłopak ani drgnął. O siódmej mężczyzna zdjął rumianek z oczu chłopaka i potrząsnął jego ramieniem.
- Ja nie śpię - chłopak poderwał się do pozycji siedzącej.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Przespałeś całą godzinę w tej wannie. Spałeś tak głęboko, że nawet nie poczułeś jak zmieniam ci wodę. I to kilka razy.
- Naprawdę? - zdumiał się chłopak. - Przepraszam. Nawet nie wiem jak to się stało.
- Wszystko w porządku. Nie musisz przepraszać. Najważniejsze teraz jest jak się czujesz.
Chłopak przez chwilę milczał, jakby nad czymś się zastanawiał, aż w końcu zdziwiony popatrzył na rozmówcę.
- A wiesz, że nawet dobrze. Jak ty to zrobiłeś?
Mężczyzna uśmiechnął się.
- To nieistotne. Najważniejsze, że już nie masz kaca i możemy iść. Już siódma, musimy się zbierać.
- Zatem chodźmy - chłopak wstał, wyszedł z wanny i zaczął się wycierać.
Mężczyzna wypuścił wodę z wanny i przeszedł do pokoju. Kiedy chłopak do niego dołączył, był już ubrany w garnitur koloru piasku pustyni.
- Do twarzy ci w tym kolorze - powiedział z uznaniem chłopak.
- Dzięki.
Chłopak szybko ubrał garnitur. Niestety z krawatem nie poszło mu już tak gładko. Mocował się z nim chwilę, co rusz rozwiązując go i zawiązując na nowo. W końcu skapitulował.
- Cholera, nigdy mi to za dobrze nie wychodziło - mruknął zirytowany.
- Daj, zawiążę ci - powiedział mężczyzna widząc zmagania chłopaka.
Rozwiązał krawat , wyprostował go i zawiązał ponownie. Chwilę go układał.
- Gotowe - mruknął i poklepał po krawacie.
- Dzięki. Ile mamy jeszcze czasu?
- Zostało pół godziny.
- Zdążymy? - zaniepokoił się chłopak.
- Spokojnie. Kościół jest niedaleko, dziesięć minut na piechotę.
- A do urzędu nie idziemy? - zdziwił się chłopak.
- To ślub konkordatowy.
- Więc chodźmy.
- Najpierw do samochodu po prezent ślubny.
- Co to jest? - spytał chłopak, kiedy już wyszli z hotelowego parkingu z ozdobnie opakowanym pudłem.
- Robot kuchenny. Pewnie dostaną jeszcze kilka takich, ale zwisa mi to - mruknął mężczyzna.
- Mówisz jakbyś nie przepadał za swoim bratem.
- Nie za specjalnie.
- Więc czemu idziesz na ten ślub?
- Już ci mówiłem, mam ochotę się trochę pobawić. Poza tym, jakbym mógł odpuścić tyle darmowego żarcia? - spojrzał uważnie na chłopaka, a w jego oczach widać było wesołe ogniki.
Chłopak roześmiał się.
- A tak na poważnie? - zapytał.
- Kiedy widziałem ich ostatni raz nie wiedziałem jeszcze, że mam raka. Zachowywałem się wtedy tak jak oni: pełno obłudy, fałszu i zakłamania pod płaszczykiem poprawności we wszelkich jej postaciach. Teraz patrzę na wszystko inaczej i jestem ciekawy jak na to zareagują.
- Dlatego wziąłeś mnie ze sobą?
- Między innymi, ale nie tylko.
-Co jeszcze?
- Jesteś jedyną osobą, która nie litował się nade mną z powodu mojej choroby.
Mężczyzna chciał jeszcze coś dodać, ale właśnie doszli do kościoła. Przeszli przez bramę. Jak to zwykle bywa przy takich uroczystościach, po całym terenie kręciło się mnóstwo odświętnie ubranych ludzi, między którymi ganiały się, równie odświętnie ubrane, dzieciaki. Znaleźli kawałek wolnego chodnika i przystanęli na nim. Chłopak z zainteresowaniem obserwował obecnych. Młodzi i starzy, grubi i chudzi, brzydcy i ładni, słowem towarzystwo tak różnorodne, jak to tylko możliwe. W pewnym momencie jego uwagę przykuła pewna blondynka. Miał wrażenie, że już ją kiedyś gdzieś widział, ale chociaż przekopywał pamięć wzdłuż i wszerz, to jednak nie mógł dopasować jej twarzy do żadnej sytuacji czy wydarzenia jakie w życiu zapamiętał. Chciał na nią zwrócić uwagę mężczyzny, lecz ledwo otworzył usta, a już musiał je zamknąć. Na kościelny dziedziniec zajechała biała limuzyna z lat sześćdziesiątych, z której wysiadła najpierw panna młoda, a za nią pan młody. Wszyscy obecni przed kościołem zwrócili się w ich stronę. Młodzi weszli do środka, a za nimi goście. Mężczyzna stał niewzruszony na miejscu czekając, aż wszystko się uspokoi. Kiedy w końcu przepychanki, szukanie miejsc dla lepszego widoku i cały pozostały harmider zostały zakończone mężczyzna wszedł do kościoła i stanął w pobliżu drzwi. Nie zamierzał iść dalej. Nawet jakby chciał to i tak by nie mógł. Po pierwsze: trzymany przez niego prezent wyglądałby trochę nie na miejscu w kościele, a po drugie: gości było tyle, że nawet przejście między ławkami było zapchane tak, że nie można było nawet wcisnąć szpilki, nie mówiąc o człowieku. Stał więc wraz z towarzyszem przy drzwiach i udawał, że bierze udział we mszy. Chociaż kiedy przychodziło do klękania to stał niewzruszony niczym skała. Jeżeli zaś chodzi o chłopaka to już na samym początku wyłączył się zupełnie. Zauważona blondynka tak go męczyła, że przez cały czas próbował sobie przypomnieć gdzie ją widział. W końcu mu się udało! To była ta blondynka, którą chcieli wcisnąć jego towarzyszowi koledzy z pracy na tej imprezie na której chłopak był razem z nim. Nic dziwnego, że w pierwszej chwili jej nie skojarzył, przecież wtedy była bez makijażu i nie miała na głowie tego skomplikowanego uczesania. Tylko co ona tutaj robi? Odwrócił się do mężczyzny, żeby mu o tym powiedzieć, jednak nie udało mu się. Okazało się, że msza już się skończyła i powstało zamieszanie przy opuszczaniu przez gości kościoła. Każdy chciał wyjść pierwszy, każdy chciał pierwszy zrobić zdjęcie młodej parze. Mężczyzna cierpliwie stał i czekał aż trochę się rozluźni, wtedy dopiero wyszedł z kościoła. Goście wsiadali do samochodów, albo na gwałt próbowali złapać jakąś taksówkę. Mężczyzna wyjął z kieszeni komórkę i wybrał sobie tylko znany numer.
- Witaj Karol. Dalej jeździsz na taksówce? - usłyszawszy odpowiedź rozmówcy dodał: - to świetnie, bo wiesz właśnie potrzebuję taksówki. - po drugiej stronie prawdopodobnie padło jakieś pytanie, bo na chwilę zamilkł i powiedział: - przyjechałem na ślub brata. Jak to zwykle bywa przy takim cyrku, zrobił się niezły kocioł. Wszyscy próbują złapać taksówki. Ja nie mam ochoty się w to bawić, więc byłbym wdzięczny jakbyś podjechał od tyłu kościoła. - Na koniec mężczyzna podał dokładny adres i rozłączył się.
Podniósł prezent z ziemi i ruszył przed siebie, a za nim w milczeniu podążył chłopak. Przez chwilę musieli przedzierać się przez tłumy gości weselnych, aż w końcu dotarli do furtki znajdującej się na tyłach kościoła. Stanęli przed nią i czekali. Pięć minut później podjechała taksówka. Wsiedli bez słowa i podjechali od przodu świątyni, gdzie wszyscy już zdążyli się zapakować do samochodów i orszak weselny ruszył. Mężczyzna przez chwilę rozmawiał z kierowcą. Widać było, że dawno się nie widzieli i mieli sporo tematów do obgadania i cholernie mało czasu. Ponieważ były to tematy nieznane chłopakowi, więc ten nawet nie zawracał sobie głowy słuchaniem, czy też uczestniczeniem w rozmowie. Oglądał przez szybę najpierw Kraków, a później, kiedy już wyjechali z miasta, zmieniający się krajobraz. Jechali jakiś czas, aż w końcu dotarli do położonej w lesie gospody, gdzie czekało na nich przyjęcie weselne. No i znowu zaczął się harmider, ustawianie samochodów, wyjmowanie prezentów, popędzanie dzieciaków i współmałżonków. Mężczyzna zakończył rozmowę z taksówkarzem, zapłacił za kurs i wysiedli. Starając się unikać latających wszędzie dzieciaków i co bardziej spanikowanych gości oraz starających się ogarnąć cały chaos rodziców państwa młodych, przebili się do miejsca gdzie małżonkowie przyjmowali życzenia i prezenty.
- To ja tu poczekam, a ty idź złożyć życzenia - powiedział chłopak zatrzymując się nagle.
- Chodź ze mną.
- Po co? Przecież jestem obcy.
- Myślisz, że w tym całym rozgardiaszu zwrócą na to uwagę?
- No dobra - westchnął chłopak i ustawili się w kolejce do życzeń.
Młodzi odbierali życzenia i uściski z uśmiechami na twarzy, a kwiaty i prezenty oddawali w ręce rodziców, którzy układali je na pace stojącego za nimi żuka, oczywiście w kolorze białym. Kiedy przyszła kolej na mężczyznę ten wymruczał standardową formułkę, uścisnął rękę panu młodemu, ucałował pannę młodą w oba policzki i szybko odszedł na bok. Chłopak poszedł za jego przykładem, chociaż bał się, że nagle któreś z nowożeńców zacznie wnikać i wypytywać kim on jest i co tu robi. Na szczęście, żadnemu z nich nawet nie przeszło to przez głowę. A nawet jakby przeszło to i tak nie mieliby możliwości wprowadzenia tego w czyn, albowiem wciąż jeszcze czekało na nich sporo życzeń do wysłuchania, rąk do uściśnięcia i prezentów do odebrania, zanim w końcu siądą do obiadu. A wszystko to z uśmiechem na twarzy.
W końcu chłopakowi udało się na spokojnie porozmawiać z towarzyszem. Powiedział mu o swoim spostrzeżeniu.
- Ciekawe - mruknął mężczyzna. - Musiała zostać przez kogoś zaproszona, albo jest gościem ze strony panny młodej. Znajomych mojego brata znam, więc to odpada.
- Przeszkadza ci to że ona tu jest?
- W żadnym wypadku. Jestem tylko ciekaw, czy będzie próbowała coś knuć, czy odpuści sobie.
W końcu młodzi przyjęli wszystkie życzenia, kwiaty i prezenty i można było siąść do stołu. Zaczęła się zabawa. Ponieważ pogoda była wyjątkowo piękna, wiec wszystko było przygotowane na świeżym powietrzu. W związku z tym nie było wyznaczonego konkretnego miejsca do tańca, więc podrygujące w takt muzyki pary można było spotkać praktycznie wszędzie, gdzie tylko był kawałek jakiegoś względnie równego i nie będącego piachem, terenu. W pewnym momencie do siedzącego wciąż przy stole mężczyzny podszedł jakiś znajomy i odciągnął go na pogawędkę w spokojniejsze miejsce. Chłopak postanowił pobawić się samemu. Na początku nie bardzo wiedział co robić, przecież nie znał tu zupełnie nikogo, a jego "wyjście bezpieczeństwa" gdzieś się ulotnił, jednak wszelkie wątpliwości opuściły go, gdy jakaś dziewczyna wciągnęła go do "wężyka". Wtedy zupełnie zapomniał o swoich obawach i skupił się na zabawie.
Tymczasem mężczyzna stał ze znajomym i wspominał stare czasy, gdy nagle podeszła do nich jakaś kobieta. Mężczyzna z trudem rozpoznał w niej blondynkę, którą poznał na imprezie u kolegi z pracy. Misternie ułożone włosy, makijaż kryjący wszelkie niedoskonałości cery i idealnie dopasowana suknia w kolorze błękitu, która uwydatniała walory kobiety.
- Co za miłe spotkanie. Nie sądziłam, że się jeszcze kiedyś spotkamy. Uciekłeś tak nagle z imprezy - powiedziała pretensją w głosie.
- Mojego chłopaka głowa rozbolała - mruknął mężczyzna.
- No tak, trzeba dbać o swojego chłopaka - bąknęła niepewnie dziewczyna i szybko zmieniła temat: - Jesteś ze strony panny młodej, czy pana młodego?
- Pana młodego. To mój młodszy brat.
- Naprawdę? - kobieta zdziwiła się. - Ja niestety jestem tylko przyjaciółką panny młodej. Razem studiowałyśmy ekonomię.
Mężczyznę to niespecjalnie interesowało, jednak udawał zainteresowanie.
- Monika piękne wygląda w tej ślubnej sukni, prawda? - powiedziała w pewnej chwili kobieta spoglądając w stronę bawiącej się panny młodej.
- Zgadza się - mężczyzna też odwrócił głowę, jednak w przeciwieństwie do rozmówczyni nawet nie zatrzymał wzroku na nowożeńcach, tylko szukał swojego towarzysza. Bał się, że może chłopak będzie czuł się nieswojo, wszakże nikogo tu nie znał. Jednak odetchnął z ulgą widząc jak tamten tańczy z jakąś dziewczyną, a jego mina świadczy o tym iż dobrze się bawi. Uspokojony mężczyzna wrócił do rozmowy. W tym momencie znajomy z którym pierwotnie rozmawiał został zagadany przez kogoś i żywo gestykulując oddalił się. W ten sposób mężczyzna został sam na sam z dziewczyną.
- Może zatańczymy? - zapytała, kiedy orkiestra zaczęła grać jakiś wolny kawałek.
Mężczyzna bez słowa odstawił na stojący w pobliżu stół trzymany w ręce kieliszek o bez protestów dał się pociągnąć w Największe skupisko tańczących. Jedną ręką złapał kobietę za dłoń, a drugą położył na jej tali i zaczęli się kiwać w takt muzyki. Przy drugiej zwrotce kobieta zmieniła ułożenie rąk partnera na swoim ciele i przytuliła się do niego. Mężczyzna nie zareagował na to, wciąż pokazując wszystkim wkoło kamienny wyraz twarzy. Ożywił się dopiero wtedy gdy nagle orkiestra ucichła a do uszu zaskoczonych gości dobiegły odgłosy bójki. Zainteresowany poszedł w kierunku z którego dochodził hałas i zobaczył dwóch tarzających się po ziemi mężczyzn. Jednym z nich był jego własny brat, natomiast drugim towarzyszący mu chłopak. Ktoś podbiegł i próbował rozdzielić walczących. Niestety nie udało mu się to. Wtedy mężczyzna podszedł i złapał chłopaka w pasie. Ten zaskoczony w ogóle się przed tym nie bronił i zanim się spostrzegł już stał za plecami towarzysza.
- Co chcesz od niego? - spytał spokojnie z kamienną twarzą drugiego z walczących.
- Nie twój interes - wychrypiał brat wycierając cieknącą z kącika ust krew.
- On przyszedł ze mną, więc to jest mój interes. Gadaj - głos mężczyzny stał się lodowaty i złowrogi.
Jego brat przez chwilę milczał ciężko dysząc jakby zbierał się do wyjawienia jakiejś wielkiej tajemnicy. W końcu odezwał się.
- Ten cholerny pedał twierdzi, że pieprzy się z tobą.
Wśród gapiów rozszedł się szmer zdziwienia.
- I dlatego się na niego rzuciłeś?
- A co miałem zrobić?! Nie mogłem pozwolić, żeby rozpowiadał w koło te cholerne brednie!
- A kto powiedział, że to są brednie? - zapytał cicho mężczyzna przybliżając twarz do twarzy brata.
- Chcesz powiedzieć, że ty... - pan młody nie wiedział co powiedzieć. Patrzył tylko zdumiony na mężczyznę, który stał z kamienną twarzą i patrzył mu prosto w oczy - ...że on ciebie....
- Dokładnie.
W tym momencie w pobliżu rozległ się dramatyczny jęk. To stojąca w pobliżu siwowłosa kobieta osunęła się z jękiem w ramiona stojącego za nim mężczyzny.
- Widzisz do czego doprowadziłeś matkę? - warknął pan młody.
- Mamo, przestań dramatyzować - mężczyzna zwrócił się do kobiety. - Już dawno minęły czasy kiedy przejmowałem się tymi twoimi teatralnymi sztuczkami.
Kobieta momentalnie wyprostowała się, ale nie zrezygnowała ze zbolałej miny.
- Taki wstyd - jęczała - taki wstyd.
- To wszystko przez tego cholernego pedała, mamo - pan młody wskazał na stojącego w milczeniu chłopaka. - To on...
Nie dokończył zdania. Nawet nie zauważył kiedy leżał na ziemi trzymając się za krwawiący nos. Mężczyzna kucnął nad nim i powiedział:
- Jeszcze raz tak go nazwij, a Monika zostanie wdową jeszcze dzisiaj. Rozumiesz?
Chociaż mówił spokojnie i cicho, to jednak wszyscy w koło przestraszyli się. W jego głosie, minie i postawie było coś trudnego do opisania, co nadawało jego wypowiedzi przerażającą aurę.
Pan młody przez chwilę patrzył na brata, po czym warknął:
- Wynoś się.
- Ależ kochanie, co ludzie powiedzą? - siwowłosa kobieta próbowała wtrącić się.
- Bądź cicho mamo - odparł pan młody nie spuszczając wzroku z brata. - To mój ślub i to ja decyduję kto na nim będzie. I nie życzę sobie, żeby ten drań psuł moje wesele. Rozumiesz? - w końcu odwrócił się w stronę matki, jednak nie otrzymał odpowiedzi. Odwrócił się z powrotem w stronę brata: - wynoś się i zabieraj ze sobą swój cholerny prezent.
Mężczyzna bez słowa wstał, złapał za rękę stojącego w pobliżu chłopaka i odszedł niezatrzymywany przez nikogo. Zatrzymał się dopiero za bramą zajazdu. Wyciągnął komórkę i zadzwonił do znajomego taksówkarza.
- Słuchaj... - zaczął niepewnie chłopak kiedy czekali na przyjazd taksówki, jednak zrezygnował kiedy zobaczył wzrok mężczyzny. Nie próbował się już więcej odzywać, nawet wtedy gdy już dojechali do hotelu. Wysiadł z taksówki i nie czekając na towarzysza powlókł się do pokoju. Wziął klucz. Kiedy wszedł do pokoju zdjął marynarkę i poluzowawszy krawat ściągnął go przez szyję. Jedno i drugie rzucił na krzesło i usiadł na łóżku. Westchnął ciężko i schował głowę w dłoniach. Ale się porobiło. Nagle usłyszał odgłos otwieranych drzwi. Podniósł głowę i zobaczył wchodzącego do pokoju mężczyznę z niewielką reklamówką w ręku. Mężczyzna odłożył reklamówkę na swoje łóżko i bez słowa zaczął się rozbierać. Założył dżinsy i podkoszulek, a garnitur poskładał zgodnie z kantami i powiesił na wieszaku w hotelowej szafie. Przez cały czas nie powiedział ani słowa.
- Przepraszam - szepnął chłopak spuszczając głowę.
- Za co?
- Popsułem ci zabawę - mruknął chłopak wpatrując się w wykładzinę.
- Nie popsułeś.
- Nie? - chłopak w końcu podniósł wzrok i popatrzył uważnie na mężczyznę. - Widziałem twoją minę. Byłeś wściekły na mnie.
- Nie na ciebie - odparł mężczyzna siadając na łóżku obok chłopaka - tylko na mojego brata. Wkurzył mnie tym swoim gadaniem. Poza tym nie mogłem pozwolić, żeby w mojej obecności obrażano mojego chłopaka.
Chłopak uśmiechnął się z rozbawieniem.
- To zabrzmiało jakbyśmy grali w jakiejś telenoweli brazylijskiej.
Mężczyzna nie mógł się powstrzymać i też się uśmiechnął.
- Masz rację. Nie myśl już o tym - pogłaskał chłopaka po policzku. - Teraz przydałoby się opatrzyć twoje rany.
- Faktycznie, twój brat nieźle bije.
Mężczyzna wstał z łóżka i wziąwszy reklamówkę z którą przyszedł usiadł z powrotem.
- Ściągaj koszulę.
- Po co? - zdziwił się chłopak.
- Muszę sprawdzić czy nic ci nie zrobił.
- Nie sądzę - odparł chłopak, ale mimo to posłusznie ściągnął koszulę.
Mężczyzna obejrzał go dokładnie, ale nie znalazł żadnej rany.
- Siniaki pewnie pojawią się jutro - mruknął. - Daj ręce.
Chłopak bez słowa wyciągnął w stronę mężczyzny dłonie. Obie miały poranione kostki. Mężczyzna wyciągnął z reklamówki wodę utlenioną, gazę i nożyczki. Szybko przygotował z gazy kilka wacików i nasączywszy jeden z nich wodą utlenioną zaczął przemywać dłonie chłopaka. Potem posmarował jakąś maścią i obwinął bandażem.
- Nie przesadzasz trochę? - spytał chłopak.
- Szybciej się zagoi. A teraz pokaż twarz.
Okazało się, ze twarz chłopaka była w gorszym stanie niż dłonie. Mnóstwo ran, ranek i zadrapań. Mężczyzna przemył je wodą utlenioną, posmarował tą samą maścią co wcześniej dłonie i pozaklejał plastrami.
- Nie uważasz, że to lekka przesada? - mruknął chłopak. - To tylko niewielkie zadrapania.
- Cicho bądź. Raz na jakiś czas mogę się chyba pomartwić o ciebie, nie?
- Martwiłeś się o mnie? - chłopak poczuł dziwny ścisk w gardle.
- Cały czas się martwię - mruknął mężczyzna sprzątając medykamenty. - Nie chciałbym żeby coś ci się stało.
- Dlaczego się martwisz? Przecież jestem dla ciebie obcy. Nawet nie jesteśmy parą, tylko udajemy przed innymi.
- Sam nie wiem - mężczyzna wzruszył ramionami.
Zapadła krępująca cisza.
- Co będziemy teraz robić? - spytał w końcu chłopak.
- Impreza się skończyła, więc nie ma sensu tu dłużej siedzieć. Powinniśmy wracać.
- A nie moglibyśmy jeszcze trochę zostać? Przynajmniej do jutra? - zapytał nieśmiało chłopak.
- A po co? - zdziwił się mężczyzna.
- Skoro już tu jesteśmy to może byśmy mogli trochę pozwiedzać? Nigdy nie byłem w Krakowie.
- Oczywiście - odparł mężczyzna. - Chcesz zobaczyć coś konkretnego?
- Niestety nie wiem co tu jest warte oglądania, więc nie mam szczególnych preferencji.
- Ok. W takim razie kupię jakieś przewodniki i zdecydujesz co chcesz obejrzeć.
Mężczyzna wyszedł. Wrócił dziesięć minut później z kilkunastoma broszurami dla turystów opisującymi różne atrakcje miasta. Pół godziny później mieli już opracowaną trasę wycieczki. Resztę dnia spędzili oglądając miasto, jedząc lody i inne smakołyki przygotowywane specjalnie dla turystów. Kiedy nadszedł wieczór i wszystkie muzea zostały zamknięte, przenieśli się do nocnych barów. Była piąta nad ranem, kiedy w końcu wrócili do hotelu.
- Będziesz musiał mi pomóc - mruknął chłopak zwaliwszy się na łóżko.
- W czym?
- Z tym - podniósł ręce do góry. - Ciężko będzie mi się umyć. No chyba, że chcesz żebym zamoczył te twoje opatrunki.
- W żadnym wypadku - odparł mężczyzna. - Ja cię umyję.
- No to chodźmy - chłopak zaczął się rozbierać.
- Teraz? - mężczyzna uniósł w zdziwieniu brwi do góry.
- A kiedy? Cały dzień byliśmy na nogach. Chciałbym zmyć z siebie cały ten brud zanim położę się spać.
- Ok.
Chłopak rozebrał się i przeszedł od łazienki. Mężczyzna odkręcił wodę i wlał do wanny płyn do kąpieli. Chłopak wszedł ostrożnie i wyprostował nogi. Korzystając z faktu, że woda jeszcze nie wypełniła całej wanny mężczyzna namydlił gąbkę i zaczął myć nogi chłopaka. Kiedy skończył, chłopak wstał udostępniając myjącemu dostęp do pośladków i swojej męskości. Zanim mężczyzna wymył oba te miejsca, co czynił wyjątkowo długo i powoli, woda zdążyła wypełnić wannę. Trzymając obandażowane ręce w górze chłopak ostrożnie usiadł. W tedy mężczyzna wziął się za mycie jego ramion i pleców.
- A to co? - zainteresował się mężczyzna zobaczywszy na łopatce chłopaka przeźroczysty plaster.
- Rzucam palenie.
- Więc jednak posłuchałeś mojej rady?
- Pomyślałem, że może masz rację - mruknął chłopak opierając brodę na podciągniętych kolanach.
- Miło to słyszeć. Wygląda na to, że jednak coś po sobie zostawię na tym świecie.
- Ciekawe co - mruknął chłopak.
- Twoje zdrowie.
- Myślisz, że warto? - chłopak popatrzył uważnie na rozmówcę.
- Oczywiście. Masz całe życie przez sobą. Nigdy nie wiadomo co przez ten czas jeszcze możesz zrobić. Kto wie, może skonstruujesz jakiś wynalazek, bez którego ludzie nie będą mogli wkrótce żyć, albo może zostaniesz sławnym pisarzem, którego książka stanie się bestsellerem numer jeden na całym świecie. Jest tyle możliwości.
Chłopak roześmiał się.
- Zadziwiasz mnie. W każdej chwili możesz umrzeć, a mimo to tyle w tobie optymizmu. Jak ty to robisz?
- To właśnie dlatego, że w każdej chwili mogę umrzeć. Człowiek żyje dostosowując się do różnych nakazów i norm społecznych. Kiedy śmierć do ciebie przychodzi wszystkie te normy tracą znaczenie, żyjesz według własnych zasad, patrzysz inaczej na wiele spraw. Dzięki temu łatwiej jest przyjmować z uśmiechem pewne sprawy. Wystarczy już tego moczenia się, bo jeszcze trochę a zedrę z ciebie skórę.
Chłopak wyszedł z wanny i mężczyzna zaczął go wycierać. Kiedy skończył przeszli do pokoju i położyli się spać.
- Dziękuję - powiedział w pewnym momencie chłopak.
- Za co?
- Za to, że mnie broniłeś. Ja wiem, że jestem facet i nie powinno mnie to cieszyć, ale... - zamilkł na chwilę jakby szukał właściwego słowa. - Kiedyś gdzieś przeczytałem, że każdy facet ma w sobie coś z kobiety. Może to ta moja kobieca część się ucieszyła? Nie wiem. W każdym razie to było bardzo miłe. Nikt nigdy mnie przed nikim nie bronił. No i to jak potem powiedziałeś, że się martwisz o mnie mimo, że jestem dla ciebie zupełnie obcy. To wszystko razem było takie przyjemne. Dlatego właśnie dziękuję ci.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Nie był pewien, czy to dlatego, że mężczyzna nie miał nic do powiedzenia, czy też może zdążył już zasnąć zmęczony jego przydługawym tłumaczeniem. Westchnął cicho i zamknął oczy. Już prawie zasypiał gdy nagle poczuł jak jego kołdra porusza się. W następnej chwili ciepłe ciało przytuliło się do jego pleców. I poczuł delikatny oddech na karku i rękę obejmującą g w pasie. Uśmiechnął się. Wziął rękę mężczyzny we własną dłoń i przyciągnął ją do piersi, jakby była jego najdroższym skarbem. Wtuleni w siebie szybko zasnęli. Obudzili się koło południa. W hotelowej restauracji zjedli późne śniadanie, albo jak kto woli, wczesny obiad i ruszyli w drogę powrotną. Także tym razem nie odzywali się do siebie, jednak nie przeszkadzało im to. Obaj zatopieni byli we własnych myślach, mężczyzna z kamienną twarzą, a chłopak uśmiechając się pod nosem. W końcu zajechali pod wieżowiec w którym mieszkał chłopak.
- Słuchaj... - mężczyzna złapał wysiadającego chłopaka za rękę.
- Tak?
- Czy mógłbyś ze mną zamieszkać?
- Słucham? - chłopak zdziwił się słysząc tą niecodzienną propozycję.
- Tylko dopóki nie umrę. Nie musiałbyś nic płacić, ani dokładać się do czynszu. Stać mnie na utrzymanie nas obu. A swoją kawalerkę mógłbyś na ten czas wynająć. Oczywiście nie byłoby żadnych zobowiązań między nami. Mam wolny jeden pokój, więc jak nie będziesz akurat miał ochoty mnie widzieć, to nie będzie z tym żadnych problemów.
- Dlaczego chcesz żebym z tobą zamieszkał? - spytał dziwnie nieswoim głosem chłopak.
- Nie chcę umierać sam. Nie oczekuję, że będziesz w ostatniej chwili trzymał mnie za rękę i pocieszał. Po prostu chcę żebyś był przy mnie. Ja wiem, ze to brzmi trochę patetycznie, ale nie chcę umierać w samotności. Całe życie byłem sam. Zanim umrę chciałbym mieć przynajmniej namiastkę rodziny. Własnej rodziny.
Chłopak przez chwilę patrzył w milczeniu na rozmówcę jakby przetrawiał to co właśnie usłyszał.
- Dobrze - odparł cicho. - Zamieszkam z tobą dopóki nie umrzesz.
- Dziękuję - mężczyzna uśmiechnął się lekko. - Kiedy mam po ciebie przyjechać?
- Możesz jutro? Kończę wykłady o czternastej.
-Ok.
Mężczyzna odjechał. Chłopak jeszcze przez chwilę stał spoglądając za oddalającym się samochodem, potem wdrapał się do swojego mikroskopijnego mieszkanka. Rzucił rzeczy na fotel, nie zwracając uwagi na fakt iż garnitur mu się gniecie i usiadł na łóżku. Siedział tak przez chwilę tępo gapiąc się w dywan. W pewnym momencie z jego oczu popłynęły łzy. Najpierw jedna, potem druga, a na koniec całe strumienie.
Następnego dnia, kiedy chłopak wracał z uczelni, już z daleka zobaczył znajomy samochód. Serce zabiło mu mocniej. Przyspieszył kroku. Kiedy już był parę metrów od niego, drzwi się otworzyły i mężczyzna wysiadł na zewnątrz.
- Przyjechałem trochę wcześniej. Mam nadzieję, że się nie rozmyśliłeś?
- Nie. A ty? - poczuł dziwny irracjonalny niepokój.
- Też nie.
- W takim razie chodźmy - mężczyzna skierował się w stronę klatki.
- Zaczekaj.
- Co jest?
- Nie mam się w co spakować. Muszę skoczyć do sklepu, może będą mieli jakieś kartony.
- Więc chodźmy - mężczyzna odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i ruszył przed siebie. - Gdzie jest ten sklep?
- Tu za rogiem jest taki mały osiedlowy sklepik. Jeżeli tam nie będą nic mieli, to dwie ulice stąd jest Biedronka.
Na szczęście w sklepiku mieli pudła, które im odpowiadały, więc szybko wrócili i spakowali rzeczy chłopaka. Okazało się iż cały jego dobytek, nie licząc garnków i innych rzeczy potrzebnych przyszłemu najemcy, mieścił się w czterech kartonach.
Jechali w milczeniu. W pewnym momencie chłopak zdumiony spojrzał przez okno i powiedział:
- Nic nie mówiłeś, że mieszkasz w pobliżu uniwerku.
- Nie pytałeś.
- Fakt.
Stanęli przed starą czteropiętrową kamieniczką z trzema klatkami.
- Zostaw pudła - powiedział mężczyzna kiedy chłopak otworzył bagażnik i sięgał po karton. - Najpierw pokażę ci mieszkanie.
Weszli do środkowej klatki. Mieszkanie mieściło się na pierwszym piętrze. Pierwsze, co rzuciło się w oczy chłopaka kiedy weszli to był błękit, dużo błękitu. W tym kolorze był pomalowany przedpokój, zarówno ten mały, w którym znajdował się tylko drewniany wieszak na ubrania i szafka na buty, jak i ten większy, z ogromną szafą ubraniową. Chłopak z zaciekawieniem spojrzał w górę. W pewnej odległości od sufitu na każdej ze ścian przedpokoju przyklejone były paski tapet. Geometryczne wzory dopasowane kolorystycznie do koloru ścian sprawiały interesujące wrażenie.
- Ciekawe rozwiązanie - mruknął z uznaniem.
- Dzięki temu można trochę zatuszować nierówności sufitu, co w tym budownictwie niestety jest nagminne. Poza tym daje to ciekawy efekt. We wszystkich pokojach tak jest.
Chłopak rozejrzał się. po prawej stronie dwoje drzwi, z czego jedne zamknięte. Naprzeciw niego kolejne dwoje drzwi, których wygląd sugerował, że kryją się za nim łazienka i ubikacja oraz drzwi bez futryny prowadzące najprawdopodobniej do kuchni. Po lewej stronie wejście do salonu. Tu także nie było futryny, ponadto otwór wejściowy został poszerzony. Chłopak wszedł do salonu. Brzoskwiniowy kolor na ścianach, kawałki tapet, tym razem w kwiatowe wzory w kolorze brązu, czerwieni i pomarańczu, ogromna narożna skórzana szafa. Ława i dwa fotele, także ze skóry, kolorystycznie dopasowane do kanapy, regał ze stojącym na nim ogromnym telewizorem LCD oraz stojąca w rogu donica z kaktusem. Wszystko było utrzymane w różnych odcieniach brązu.
- To moja sypialnia - usłyszał nagle i odwrócił się. Mężczyzna wskazywał pokój z zamkniętymi drzwiami. - A to twój pokój - przeszli do trzeciego pokoju.
Ściany koloru żółtego, paski tapet z bliżej nieokreślonymi maźgajami, też w kolorze żółtym i drewniane meble. Mimo iż kolor na ścianach był intensywny, to jednak, stonowany naturalnym kolorem mebli, nie raził w oczy. Z mebli była dwudrzwiowa szafa ubraniowa z ażurowymi drzwiami a la rolety, duża komoda z czterema szufladami, łóżko z nocną szafką i stojącą na niej lampką z klasycznym abażurem z bliżej nieokreślonego materiału kolorystycznie zbliżonego do mebli. Oprócz tego półki wiszące na ścianach i biurko z fotelem obrotowym.
- Mam nadzieję, że tyle mebli ci wystarczy. Niestety nikt tu nigdy nie mieszkał, meble są kupione tylko po to żeby pokój nie stał pusty. Jeżeli więc będzie trzeba to mogę coś dokupić.
- Nie ma takiej potrzeby - odparł chłopak. - To powinno wystarczyć.
- W takim razie chyba pójdziemy po twoje rzeczy, co?
- Ok.
Przynieśli pudła, chłopak rozpakował się i odtąd zaczęło się ich spokojne i nudne życie razem. Chociaż nie zawsze było nudne. Jak na przykład wtedy, gdy w którąś sobotę mężczyznę odwiedzili niespodziewanie koledzy z pracy. Chłopak właśnie urzędował w kuchni przygotowując obiad, natomiast mężczyzna siedział w salonie czytając książkę, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Mężczyzna poszedł otworzyć. Przed nim stało czworo znajomych z pracy i nieznajoma blondynka. Ta którą poznał na imprezie, a potem spotkał na ślubie brata.
- Cześć. Byliśmy w pobliżu i pomyśleliśmy, że może wpadniemy do ciebie. Nie masz nic przeciwko? - spytała jedna z kobiet.
- Ależ skąd. Wchodźcie dalej - otworzył szerzej drzwi wpuszczając gości do środka. - Rozbierzcie się, a ja przygotuję coś do picia. Co się napijecie, kawa, herbata?
Kiedy wszyscy już zdecydowali co chcą pić, mężczyzna przeszedł do kuchni.
- Kto to? - zainteresował się chłopak mieszając cały czas w garnku stojącym na gazie.
- Znajomi z pracy. Chyba znowu próbują przypuścić atak, bo przyprowadzili ze sobą blondynę - odparł mężczyzna włączając czajnik.
- Tą z imprezy?
-Zgadza się.
- Cholernie uparci - mruknął chłopak. - Co zamierzasz z tym zrobić?
- Zależy co tym razem kombinują. Długo ci jeszcze zejdzie z tym obiadem?
- Nie, tylko skończę sos. Ale nie starczy go dla wszystkich.
- Nie mam zamiaru ich karmić - mruknął mężczyzna. - Po prostu jak skończysz, to dołącz do nas. Dobra?
- Ok.
Mężczyzna zalał wrzątkiem przygotowane szklanki i wyciągnął z jednej z szafek plastikową tacę. Poustawiał na niej szklanki, dołożył cukiernicę i ostrożnie ruszył w stronę pokoju. Chłopak jeszcze przez chwilę mieszał w garnku, aż uznał, że sos jest wystarczająco gęsty. Wtedy wyłączył gaz i po cichu wszedł do łazienki. W jego głowie wykluł się szalony pomysł. Rozebrał się i wszedł pod prysznic. Zmoczył się porządnie, łącznie z włosami i wyszedł. Owinął w ręcznik i zarzucając drugi na głowę wyszedł z łazienki.
- Słuchaj kochanie - zaczął wycierać głowę idąc w stronę salonu - nie widziałeś gdzieś moich ulubionych bokserek w misie? Nie pamiętam czy zdarłeś je ze mnie w salonie czy w kuchni. O, mamy gości? - udał zdziwienie stając w progu salonu. - Czemu nic nie powiedziałeś, że mają przyjść? Upiekłbym jakiś placek.
- Sam jestem zaskoczony - mruknął mężczyzna patrząc uważnie na współlokatora. W ręczniku trzymającym się tylko na biodrach, mokrymi włosami i kroplami wody na gładkim torsie wyglądał cholernie seksownie.
Widocznie nie tylko on tak uważał. Dziewczyny, łącznie z blondynką, wgapiały się w niego wręcz pożerając go wzrokiem.
- Więc jak, widziałeś moje bokserki czy nie? - ponowił pytanie chłopak.
- Nie - odparł odruchowo mężczyzna.
- Cholera - chłopak skrzywił się. - Następnym razem jak będziesz się do mnie dobierał gdzie indziej niż w sypialni to dostaniesz po gębie, a ja przestanę się stresować. No nic - westchnął ciężko - będę musiał wziąć inne - i poczłapał w stronę pokoju, lecz wrócił dość szybko niosąc w rękach dwie pary bielizny. - Które powinienem założyć? - zwrócił się do mężczyzny zupełnie ignorując gości. - Te w serduszka - wyciągnął przed siebie jedną rękę - czy też może te czarne obcisłe? - wyciągnął drugą rękę.
- Obojętne - mężczyzna wzruszył ramionami. - W obu dobrze wyglądasz.
- No wiesz... - chłopak udał oburzenie. - Najpierw mówisz, że wszystko ci jedno, a później będziesz marudził, że cię w ogóle nie podniecam, bo mam na sobie te kretyńskie gacie. Chcesz się dzisiaj bzykać, czy nie?
- No to załóż te czarne.
- No, tak już lepiej - mruknął chłopak i wycofał się do łazienki.
- Widzę, że jednak przyszliśmy nie w porę - bąknął niepewnie jeden z kolegów.
- Nie, dlaczego? - zdziwił się mężczyzna. - On zaraz się ubierze i do nas dołączy.
- Nie chcielibyśmy w niczym przeszkadzać - odparła jedna z dziewczyn - więc może już sobie pójdziemy. Wpadniemy innym razem.
- Jak uważacie.
Pożegnali się i wyszli.
- Szybko się zmyli - usłyszał mężczyzna zamykając drzwi. - Nawet kawy nie wypili. Wszystko w porządku? - zapytał chłopak z niepokojem w głosie widząc, że mężczyzna stoi i nie rusza się.
Nagle ramiona tamtego zaczęły się dziwnie trząść. W końcu mężczyzna nie wytrzymał i parsknął głośnym śmiechem, a chwilę potem osunął się powoli po drzwiach i usiadł na podłodze opierając się o nie plecami. Chłopak popatrzył na niego zdziwiony. Zawsze myślał, że ten facet jest niezdolny do okazywania jakichkolwiek uczuć poza obojętnością, a tu nagle coś takiego. Mężczyzna śmiał się jak szalony, aż z oczu pociekły mu łzy.
- No wiesz... - wystękał z wyrzutem, kiedy trochę się uspokoił. -" Nie pamiętam czy zdarłeś je ze mnie w salonie czy w kuchni" - powiedział naśladując głos chłopaka. - "Chcesz się dzisiaj bzykać, czy nie?". Człowieku, skąd ty wziąłeś takie teksty?
- A tak jakoś wpadły mi do głowy - mruknął chłopak lekko zmieszany. - Musiałem coś wymyśleć na biegu i tylko to mi się udało.
- To było dobre. Żałuj, że nie widziałeś ich min - mężczyzna ponownie roześmiał się.
Jego śmiech był na tyle zaraźliwy, że wkrótce i chłopak śmiał się jak opętany.
- Więc nie jesteś na mnie zły? - spytał chłopak jak już się uspokoili.
- Niby za co? - zdziwił się mężczyzna.
- No bo tak sobie pomyślałem, że może ty chciałeś żeby zostali, a ja popsułem ci szyki.
- Nie popsułeś mi szyków. Wprawdzie byłem ciekaw co tym razem kombinują, ale tak też jest dobrze. Może w końcu dadzą mi spokój na dobre.
- Fajnie by było - mruknął chłopak. - To co, jemy obiad? Ubiorę się tylko - odwrócił się, ale nie zdążył zrobić nawet kroku.
Nie wiadomo jak mężczyzna nagle znalazł się tuż za jego plecami i pchnął go tak, że chłopak poleciał na stojącą w przedpokoju szafę.
- Nie - usłyszał chłopak blisko prawego ucha, a na plecach poczuł ciężar drugiego ciała. - Obiad może poczekać.
- Ale odgrzewany już nie będzie tak smaczny.
- To nic. Wolę na obiad coś innego - mruknął mężczyzna i obejmując chłopaka w pasie pocałował go w kark.
- Co takiego?
- A jak myślisz? - ręce mężczyzny błądziły po torsie chłopaka. - w tym ręczniku jesteś tak cholernie pociągający, że nie mogę myśleć o niczym innym.
- Naprawdę? - mruknął chłopak wypinając biodra i przyciskając je mocniej do mężczyzny. Nawet przez ręcznik czuł rosnące pożądanie tamtego.
- Acha - mruknięcie między jednym pocałunkiem a drugim.
- W takim razie chodź - chłopak skierował się w stronę pokoju, lecz mężczyzna pociągnął go do salonu.
Kochali się długo i namiętnie, zupełnie zapomniawszy o stygnącym obiedzie.
- To co? Odgrzewamy obiad na kolację, czy zostawiamy na jutro? - zapytał chłopak kiedy już po wszystkim leżeli na kanapie przytuleni do siebie.
- Na kolację.
- W takim razie zaraz odgrzeję - chłopak wstał i zabrawszy ręcznik poszedł do kuchni. Nałożył jedną porcję na talerz i wsadził do mikrofali. W czasie kiedy jedzenie podgrzewało się, on przeszedł do łazienki i szybko się ubrał. Potem podgrzał drugą porcję i zaniósł talerze do salonu.
- A tak przy okazji, to skąd ty masz te bokserki w serduszka? One naprawdę są kretyńskie - spytał mężczyzna między jednym kęsem jedzenia a drugim.
- Chodziłem kiedyś z taką jedną laską, która miała świra na punkcie walentynek. Wprawdzie nie są w moim guście, ale stwierdziłem, że gacie to gacie. Najwyżej będę ich używał tylko wtedy jak nie będę miał zamiaru wyrywać żadnej dupy. Skończyło się na tym, że wrzuciłem je na dno szafy i już tam zostały.
- To ty jesteś bi?
- Z przewagą na homo.
Po skończonym obiedzie, a właściwie kolacji, mężczyzna usiadł w fotelu z książka w ręku, natomiast chłopak przyniósł z pokoju różne książki i notatki i rozsiadłszy się wygodnie na kanapie wziął się za naukę. Chociaż nigdy się do tego nie przyznał, to bardzo lubił te wieczory, kiedy siedzieli razem w salonie i nie odzywali się do siebie zajęci swoimi własnymi sprawami.
Od tego dnia znajomi już nie nękali mężczyzny w domu, chociaż wciąż próbowali wyciągać go na imprezy albo aranżowali "przypadkowe" spotkania na mieście. Jednak wcale się tym nie przejmował. Jego głowę zaprzątało co innego. A dokładniej ktoś inny. Codziennie nie mógł się doczekać aż wróci do domu i zastanie w nim chłopaka pichcącego coś na obiad. Chociaż przeważnie to on wracał częściej i to on musiał przygotowywać obiad. Ale nie przeszkadzało mu to. W takie dni wystarczała mu sama obecność chłopaka. I nie chodziło tu tylko o seks, ale także o tą więź która się miedzy nimi wytworzyła. Mężczyzna nie wiedział czy to jest właśnie to co inni nazywają rodziną, czy też może coś innego. Nie chciał wiedzieć. Było mu dobrze tak jak było. Nawet zrezygnował z nałożonego sobie zadania poznania i zapamiętania jak największej ilości rzeczy i zdarzeń. Już go to nie obchodziło. Dla niego liczył się teraz tylko ten chłopak i spędzane razem wieczory, nawet te gdy nie odzywali się do siebie zajęci swoimi własnymi sprawami.
I wszystko byłoby dobrze gdyby nie rozwijająca się choroba. Z dnia na dzień zbierała coraz większe żniwo. Na początku były to niewielkie przejęzyczenia, luki w pamięci i problemy z wykonaniem niektórych czynności, ale były one tłumaczone zmęczeniem lub też nawałem pracy. Jednak w pewnym momencie było ich zbyt dużo, żeby można było je w ten sposób tłumaczyć. Wtedy to mężczyzna zrezygnował całkiem z pracy, a chłopak ograniczył zajęcia do niezbędnego minimum. Wiedział, że koniec niedługo już nadejdzie i chciał spędzić z tym mężczyzną jak najwięcej czasu. Nie miało dla niego znaczenia, że często musiał mu pomagać w najprostszych nawet czynnościach, albo powtarzać po kilka razy te same zdania czy też rezygnować z seksu. Dla niego liczyła się tylko możliwość bycia z nim. I chociaż często w nocy płakał w poduszkę z bezsilności, to jednak nigdy nie wspomniał ani o chorobie ani o leczeniu jej. Zrobił to tylko raz, kiedy mężczyzna po raz pierwszy stracił przytomność. Chłopak przestraszył się wtedy tak bardzo, że wspomniał o leczeniu. Wtedy mężczyzna po raz pierwszy wściekł się na niego. Nie odzywał się do niego przez tydzień. Od tamtego momentu chłopak już nigdy nie wspominał o chorobie, chociaż bolało go gdy widział jak mężczyzna marniej w oczach. Jedynym lekarzem na jakiego dał się namówić chory był zwykły internista, który przepisał tylko jakieś tabletki na wzmocnienie, witaminy i ketonal na wypadek gdyby bóle związane z chorobą były nie do wytrzymania. Żyli więc sobie spokojnie nieniepokojeni przez nikogo. Chociaż pewnego razu ich spokój został zakłócony. Tego dnia chłopak wracał z zajęć wyjątkowo wcześnie. Po drodze wstąpił do sklepu i kupił choremu trochę owoców i gorzką czekoladę, którą tamten wręcz uwielbiał. Kiedy wszedł na piętro zobaczył dzwoniącego do drzwi mężczyznę.
- W czym mogę panu pomóc? I kim pan jest?- zapytał grzecznie aczkolwiek nieufnie.
Mężczyzna zlustrował go od stóp do głów i powiedział:
- Jestem jego kolegą z pracy. Chciałem się dowiedzieć jak się czuje.
- Czuje się dobrze i nie życzy sobie żadnych odwiedzin. Zwłaszcza ludzi, którzy tylko się nad nim litują - mruknął chłopak.
- Co proszę? - mężczyzna zjeżył się. - Kto niby się nad nim lituje?
- Wy wszyscy. Myśli pan, że nie wiem dlaczego go zapraszacie na te wszystkie imprezy? Bo się nad nim litujecie. On tego nie potrzebuje.
- Słuchaj gówniarzu... - zaczął gniewnie mężczyzna, ale chłopak przerwał mu.
- Nie przypominam sobie żebyśmy przechodzili na "ty".
- Nie wiem na jakiej podstawie wyciągasz te bzdurne wnioski...
- Ja ich nie wyciągam. To on mi o wszystkim powiedział. O tym jak sraliście w gacie za każdym razem kiedy tylko kichnął i jak próbowaliście pocieszać go przed śmiercią, żeby tylko inni mogli powiedzieć, że zachowaliście się w porządku wobec nieuleczalnie chorego kolegi.
- Ty... - mężczyzna złapał chłopaka za koszulę, ale nie zdążył nic zrobić, gdy nagle otworzyły się drzwi od mieszkania.
- Co tu się dzieje? - głos mężczyzny był spokojny i groźny, a on sam wyglądał jak kilka miesięcy temu, gdy choroba nie była jeszcze tak bardzo widoczna. Jednak chłopak dobrze wiedział ile kosztuje go utrzymanie tej pozy i tego tonu głosu.
- Chciałem zobaczyć jak się czujesz. Ostatnio nie odpowiadasz nawet na nasze telefony - odparł intruz puszczając chłopaka.
- Jak widzisz czuję się świetnie. I byłbym wdzięczny gdybyście mnie już więcej nie nachodzili. Młody chyba wyraźnie powiedział, że nie życzę sobie waszych wizyt.
- Jasno i wyraźnie - odparł przybysz.
- W takim razie odejdź. Marnujesz tylko nasz czas.
Intruz popatrzył uważnie na mężczyznę jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował i nie żegnając się nawet zszedł po schodach. Mężczyzna jeszcze chwilę stał w drzwiach. W pewnym momencie nogi się pod nim ugięły i osunął się po ścianie. Przerażony chłopak rzucił siatki na ziemię i podszedł do mężczyzny, który siedział z zamkniętymi oczami i oddychał ciężko.
- Wszystko w porządku? - zapytał z niepokojem.
- W porządku. Muszę tylko chwilę odpocząć - wystękał mężczyzna nie otwierając oczu.
- Lepiej odpoczniesz jak położysz się na łóżku - złapał mężczyznę pod ramiona, podciągnął do pozycji pionowej i podpierając go pomógł mu dojść do sypialni. Kiedy mężczyzna już się położył chłopak przykrył go kocem, starł zbierający się na czole pot i zapytał:
- Brałeś dzisiaj witaminy?
- Potrójną dawkę.
- Nie przesadzaj. Nawet witaminy mogą ci zaszkodzić.
- Musiałem, inaczej nie dałbym rady. Nie chciałem żeby widział mnie w takim stanie. A musiałem to zrobić. Dobijał się do drzwi od pół godziny. Gdybym mu sam nie powiedział, żeby się odczepił, to nachodziłby nas jeszcze nie wiadomo ile razy.
- Rozumiem - odparł miękko chłopak. - Mimo wszystko jednak powinieneś uważać. Kupiłem ci trochę owoców. Co powiesz na deser z bananów polanych gorącą czekoladą i gałką lodów waniliowych?
- Trzy gałki - mężczyzna w końcu otworzył oczy.
Chłopak roześmiał się.
- Oczywiście, ile tylko chcesz. Zaraz ci zrobię - i wyszedł szybko z pokoju, żeby mężczyzna nie mógł zobaczyć zbierających się w jego oczach łez.
Przeszedł do wciąż otwartych drzwi wejściowych i zabrał siatki. Kiedy topił czekoladę kilka łez wpadło do rondelka.
- I jak tam mój deser? - usłyszał nagle. Szybko otarł łzy i odwrócił się w stronę drzwi.
- Zaraz będzie gotowy.
- A ty co, płaczesz? - spytał mężczyzna podchodząc bliżej.
- Ugryzłem się w język - chłopak zrobił nieszczęśliwą minę.
- Pewnie próbowałeś wyjadać mój deser i cię pokarało.
- Masz rację - chłopak uśmiechnął się, chociaż gardło cały czas ściskał mu żal.
Dni mijały, aż w końcu nadszedł grudzień i święta. Ciężar całych przygotowań spadł na chłopaka. Ale jemu to nie przeszkadzało. Dzięki temu nie miał czasu żeby myśleć o chorobie swojego towarzysza. Od czasu do czasu mężczyzna też brał udział w przygotowaniach, na ile pozwalało mu zdrowie.
W końcu mogli usiąść do wigilijnej kolacji. Złożyli sobie życzenia i zabrali się za jedzenie. Po skończonym posiłku usiedli przytuleni do siebie na kanapie z kieliszkami wina w rękach.
- Wiesz, że to są moje ostatnie święta - powiedział mężczyzna.
- Nie mów tak - zaprotestował chłopak. - Nie wiesz co się zdarzy jutro.
- To prawda, nie wiem. Ale jedno wiem na pewno. Choroba postępuje szybko i na pewno nie dożyję kolejnych świąt. Dlatego też długo zastanawiałem się co ci dać na prezent, żebyś mnie zapamiętał.
- Nie potrzebuję nic żeby ciebie pamiętać, wystarczy mi to co mam teraz.
- To miłe z twojej strony, że tak mówisz, ale mógłbyś mi nie przerywać? Całą godzinę zastanawiałem się nad tym co ci powiem, a i tak nie jestem pewny czy czegoś nie zapomnę.
- No dobrze.
- Więc, długo zastanawiałem się co ci dać, żebyś mnie zapamiętał, aż w końcu wymyśliłem.
- I co to takiego? - zainteresował się chłopak.
- Zobaczysz jutro.
- Ale dlaczego jutro? Przecież prezenty daje się w Wigilię.
- Bo wtedy będzie lepszy efekt.
- No trudno. Ale mój prezent mogę ci chyba dać dzisiaj, co?
- Oczywiście. A co to takiego?
- Wiesz, też się długo zastanawiałem co ci dać i stwierdziłem, że najlepszym prezentem będzie jak chociaż raz dam ci się przelecieć.
- Poważnie? - mężczyzna uważnie spojrzał na towarzysza.
- Oczywiście. Zawsze to ja byłem dominujący, chociaż wiedziałem jak bardzo chciałeś ty nim być.
- Obawiam się, że mogę nie dać rady - westchnął mężczyzna.
- Dlaczego? Weźmiesz podwójną dawkę tabletek wzmacniających, grzecznie się położysz, a ja zadbam o resztę. Nawet jeżeli nie uda ci się za pierwszym razem, to przecież mamy całe życie przed sobą. Będziemy to robić tak długo aż w końcu uznasz, że mój prezent jest taki jak chciałeś. Co ty na to?
- Brzmi całkiem nieźle - mężczyzna uśmiechnął się. - Pójdę łyknąć pigułki.
Dziesięć minut później zajęci byli miłosnymi igraszkami i wbrew wcześniejszym obawom mężczyzny jego choroba nie przeszkodziła mu w zaspokojeniu siebie i jego kochanka. Kiedy już nasycili się sobą, przytulili się wzajemnie i zasnęli.
Rankiem chłopak obudził się i zauważył, że leży w łóżku sam. Zaniepokoił się. Szybko założył spodnie i wyszedł z sypialni. Zajrzał do swojego pokoju, ale mężczyzny tam nie było. Zajrzał do kuchni, łazienki i ubikacji, ale wszystkie te pomieszczenia były puste. Nagły strach i niepokój ścisnął mu gardło i napełnił oczy łzami. Przeszedł do salonu. Tam pod stającą na ławie niewielką choineczką zobaczył białą kopertę. Otworzył ją i wyjął zapisaną drżącym pismem kartkę.

Kiedy to będziesz czytał mnie już nie będzie na tym świecie. Przynajmniej taką mam nadzieję. Dlaczego? Wszystko ci wytłumaczę, pod warunkiem, że przeczytasz ten list do końca. Na początek mój prezent świąteczny dla ciebie. Prawdę mówiąc to okłamałem cię. Nie zastanawiałem się długo nad tym co ci dać. Wiedziałem to już od dawna. Schowałem go pod moim łóżkiem. Zajrzyj do niego. Znajdziesz tam ciąg dalszy tego listu.

Chłopak przeszedł do pokoju zajmowanego przez mężczyznę i zajrzał pod łóżko. Stała tam niewielka torba podróżna. Chłopak wyciągnął ją, postawił na łóżku i otworzył. Pierwsze co mu się rzuciło w oczy to była biała koperta, a pod nią mnóstwo pieniędzy pospinanych banderolami w paczki. Chłopak popatrzył na nie zdumiony. Patrzył tak przez dobrą chwilę nie mogąc uwierzyć w to co widzi. W końcu oderwał wzrok od pieniędzy i zajrzał do koperty. Wyciągnął zapisaną kartkę.

Pewnie zastanawiasz się co to za pieniądze. To właśnie mój prezent dla ciebie. Nie bój się, nie ukradłem ich. To są całe moje oszczędności, coś około dwustu tysięcy.

Chłopak z wrażenia o mało nie spadł z łóżka. Popatrzył na zawartość torby. Nie mógł uwierzyć, że jest tu aż dwieście tysięcy. Przez chwilę oswajał się z tą informacją dotykając poszczególne paczuszki. W końcu wrócił do czytania listu.

Dzięki tym pieniądzom będziesz mógł kupić sobie większe mieszkanie, albo otworzyć jakiś niewielki interes. Zresztą, co ja ci będę mówił, zrobisz z nimi co uważasz za stosowne. Zastanawiasz się pewnie dlaczego zostawiłem je właśnie tak, zupełnie jak w jakimś tanim filmie gangsterskim. Wszystko przez tą moją cholerną rodzinę. Biorąc pod uwagę to, jak cię potraktowali na tym weselu, jestem więcej niż pewny, że gdybym przelał ci te pieniądze na konto, albo zapisał je w testamencie, to stanęli by na głowie, żeby ci je odebrać. Wszystko oczywiście zgodnie z prawem. Dlatego też wypłaciłem wszystkie pieniądze jakie miałem i wsadziłem je do tej torby. Możesz je trzymać w przysłowiowej skarpecie, albo wpłacić na konto. Reszta moich rzeczy zgodnie z prawem spadkowym przypadnie mojej rodzinie. Nie spisałem testamentu, więc nikt nie wie co właściwie posiadam. W związku z tym możesz zabrać z mieszkania co tylko chcesz.
Zastanawiasz się pewnie dlaczego to wszystko zrobiłem. No cóż, jak ci powiedziałem kiedyś, byłeś jedyną osobą która się nade mną nie litowała. Dlatego właśnie poprosiłem, żebyś ze mną zamieszkał. Chciałem swoje ostatnie dni spędzić normalnie. Chciałem żyć, a nie wegetować otoczony pseudo troską pseudo przyjaciół. Dzięki tobie to się spełniło. Dzięki tobie też poznałem smak miłości. Nie planowałem tego, ale, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zakochałem się w tobie. Nie wiem co ty takiego w sobie masz, ale przez ten czas kiedy byłem z tobą, byłem naprawdę szczęśliwy. Tak bardzo, że chciałem żeby te uczucia były ostatnimi jakie zapamiętam. Dlatego też zrobiłem to co zrobiłem. Nie bój się, nie pomogłem śmierci i nie odebrałem sobie życia. Chociaż w pewnym stopniu jej pomogłem. Na początku, kiedy się poznaliśmy moje szanse na wyleczenie wynosiły dziesięć procent. Teraz tylko jedną dziesiątą procenta. Dlatego właśnie zdecydowałem się na operację. Żeby odejść z tego świata zachowując te wspaniałe chwile spędzone razem z tobą i nie sprawiać ci więcej bólu. Ty nie wiesz, ale ja często słyszałem jak, myśląc, że już śpię, płakałeś w poduszkę. Tak bardzo chciałem wtedy cię objąć i pocieszyć, ale nie mogłem. Chciałem zapamiętać tylko te szczęśliwe chwile.
Zabieg był wyznaczony na ósmą rano w wojskowym szpitalu na Szaserów. Podobno tam mają najlepszy w całej Warszawie oddział onkologiczny. Kiedy to czytasz jest już pewnie dawno po zabiegu, a ja...


Dalej nie mógł czytać. Kapiące na potęgę z jego oczu łzy i żal ściskający gardło uniemożliwiały mu to. Siedział i płakał. Nagle przestał. Wiedział, że to może być niemożliwe do zrealizowania, ale rozpaczliwie zapragnął zobaczyć go po raz ostatni, nawet gdyby miał zobaczyć go martwego. Po prostu musiał. Szybko ubrał się i nie zamykając drzwi na klucz wybiegł z mieszkania. Najpierw jeden autobus, potem drugi. Miał wrażenie, że dzisiaj, jak na złość, wszystko się wlecze gorzej niż ślimak. W końcu dojechał. W informacji powiedziano mu na którym piętrze jest oddział onkologiczny. Biegł po dwa stopnie, jakby od tego zależało jego życie. Jednak będąc już pod drzwiami oddziału zatrzymał się zdziwiony. Tego się nie spodziewał. Przez ogromne szklane drzwi zobaczył stojącą na korytarzu całą rodzinę swojego towarzysza rozmawiającą z lekarzem. Przez moment zawahał się czy w ogóle powinien tam teraz wchodzić. Ale tylko przez moment. Pchnął drzwi i zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie. Już z daleka słyszał jak starszy siwowłosy mężczyzna kłóci się z lekarzem.
- Że niby ja nie mogę odwiedzić mojego syna?! Co za skandal!!
- Powtarzam panu - lekarz był wyjątkowo spokojny - iż pacjent przed zabiegiem napisał oświadczenie, że nie życzy sobie informowania nikogo o jego stanie zdrowia ani też wpuszczania do niego po zabiegu. I pańskie krzyki nic tu nie zdziałają. Dlatego też proszę się uspokoić i opuścić oddział.
Serce zabiło chłopakowi niespokojnie. A więc on żyje? Podszedł bliżej chcąc się o to zapytać lekarza, ale nie zdążył gdy doskoczył do niego brat mężczyzny.
- A ty tu czego chcesz, cholerny pedale? - warknął popychając chłopaka.
- Od ciebie niczego, dupku - odparł cicho.
- Wynoś się stąd. To przez ciebie się tu znalazł, ty mu zmarnowałeś życie.
- To ciekawe dlaczego wolał mieszkać ze mną niż z wami?! - chłopak nie wytrzymał i natarł na rozmówcę. - Ja przynajmniej dałem mu szczęście, a wy co takiego dla niego zrobiliście?! Najpierw hipokryci myślący tylko o tym co inni powiedzą, a teraz nagle kochająca rodzinka, tak? Rzygać mi się chce jak na was patrzę! - gdyby nie to, że był w szpitalu to pewnie splunąłby z pogardą. Teraz jednak tylko odwrócił się i odszedł.
Żal ściskał mu gardło i wylewał łzy z oczu. Szedł przed siebie ledwo widząc dokąd idzie. W pewnym momencie poczuł jak ktoś łapie go za ramię. Zaskoczony szybko otarł łzy i odwrócił się. Przed nim stał nieznany mu mężczyzna w lekarskim kitlu.
- Proszę zaczekać - powiedział lekarz. - Pan jest jego przyjacielem? Tym który mieszka razem z nim?
Chłopak zdziwiony popatrzył na rozmówcę. Skąd on o tym wie? Odruchowo przytaknął. Miał wrażenie, że lekarz odetchnął z ulgą.
- Jestem anestezjologiem i przygotowywałem pacjenta do operacji. Chirurg nic nikomu nie mówił, ale pana przyjaciel przed zabiegiem poprosił nas, żebyśmy nie udzielali nikomu informacji o stanie jego zdrowia, z wyjątkiem jednej osoby. Bardzo dokładnie opisał nam wygląd tej osoby. To chodziło o pana.
- O mnie? - zdziwił się chłopak.
- Tak. Poprosił, że, gdyby pan przyszedł, mamy panu udzielić wszelkich informacji jakie będzie pan chciał wiedzieć. I tylko panu.
- Naprawdę? - chłopakowi aż zrobiło się gorąco od tego co usłyszał.
- Oczywiście.
- Więc co może mi pan powiedzieć?
- Operacja przebiegała bez zakłóceń. Udało nam się usunąć wszystkie komórki zaatakowane przez nowotwór. Niestety pana przyjaciel zgłosił się do nas zbyt późno.
- Więc zabieg był na darmo i on umrze? - zapytał z niepokojem w głosie chłopak.
- Historia zna różne przypadki ozdrowień, gdzie według wiedzy lekarzy pacjent powinien umrzeć. Na chwilę obecną jest 99,9% szansy, że umrze, ale nawet ta jedna dziesiąta procenta daje nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
- Czy mogę go teraz zobaczyć?
- Odradzam. Na chwilę obecną pacjent jest na silnych lekach i jeszcze się nie obudził. Poza tym sam pan widział cyrk jaki urządzili jego rodzice. Z tego co zauważyłem, to nie pałają do pana zbytnią sympatią.
- Niestety - mruknął chłopak.
- Nie chciałbym żeby powstało większe zamieszanie niż było dzisiaj. To tylko niepotrzebnie stresuje i tak już wystarczająco zdenerwowanych pacjentów. Proszę przyjść jutro koło południa. Jeżeli pana przyjaciel przeżyje dzisiejszą noc wtedy jego szanse wzrosną. No i może do tego czasu uda nam się uciszyć tego krzykacza, jego ojca. Gdyby jednak się okazało, że znowu przyjdą, proszę do mnie zadzwonić - lekarz podał chłopakowi wizytówkę.
- Dziękuję. A tak przy okazji... Skąd tu się wzięła jego rodzina? Z tego co mi mówił to nie utrzymywał z nimi kontaktu.
- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Musieli się jakoś dowiedzieć.
- Rozumiem.
- Proszę się nie martwić - lekarz poklepał chłopaka po ramieniu - i wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Lekarz odszedł. Chłopak jeszcze chwilę stał, aż w końcu powlókł się do wyjścia. Szedł powoli ze spuszczoną głową, jakby cały świat zwalił się na jego plecy. Kiedy doszedł do domu rozebrał się i wszedł pod prysznic. Stał nie zważając na temperaturę. W końcu wyszedł. Przeszedł do kuchni i odgrzał wczorajszy obiad. Niestety targające nim uczucia nie pozwoliły mu przełknąć ani kęsa. Postanowił pouczyć się, ale nie potrafił się skupić, cały czas myślał o przyjacielu. Niestety każda myśl, każde przywołane wspomnienie raniło go niczym sztylet wbijany raz po raz w serce. Postanowił więc zająć się czymś, co zmusi go do myślenia o czymś innym. Powyciągał wszystkie ścierki i płyny jakie tylko znalazł i wziął się za porządki. Chociaż wszystko było sprzątane na bieżąco i teraz nie było co sprzątać to jednak pracowicie wycierał nieistniejące kurze i plamki, mył okna i naczynia kuchenne. Niektóre czynności wykonywał po kilka razy, za każdym razem dopatrując się jakiegoś pyłku lub plamki. W końcu nadszedł wieczór i zmęczony pracą położył się na kanapie w salonie. Nie minęło pięć minut jak spał pochrapując cichutko. Kiedy się w końcu obudził była dziesiąta rano. Umył się i zjadł śniadanie, chociaż wszystko to robił automatycznie, bez jakiegokolwiek zaangażowania umysłu, i wyszedł z mieszkania. Pojechał do szpitala. Okazało się, że dzisiaj nie było rodziny jego przyjaciela. Ogarnął go niepokój. Czy nie było ich bo lekarzom udało się ich pozbyć, czy też może nie przyszli, bo on umarł. Wyciągnął z kieszeni wizytówkę, którą dostał poprzedniego dnia i podszedł do dyżurki.
- Przepraszam, gdzie mogę znaleźć doktora Jarockiego?
Siedząca za kontuarem pielęgniarka spojrzała w jakieś dokumenty i odparła:
- W chwili obecnej doktor Jarocki jest w trakcie zabiegu. Powinien skończyć za dziesięć minut.
- To ja w takim razie poczekam - mruknął chłopak i usiadł na stojących na korytarzu krzesełkach.
Te dziesięć minut było najdłuższymi w całym jego życiu. Miał wrażenie jakby czas stanął w miejscu. W pewnym momencie zobaczył na końcu korytarza dwóch lekarzy. Szli w jego stronę rozmawiając i przeglądając jakieś papiery. Jednym z nich był ten poznany poprzedniego dnia anestezjolog. Chłopak wstał i kiedy przechodzili obok niego odezwał się cicho:
- Panie doktorze...
Obaj lekarze przerwali rozmowę i spojrzeli w jego stronę.
- A, to pan - lekarz rozpoznał chłopaka. - Proszę chwileczkę zaczekać, zaraz do pana przyjdę - i odszedł kontynuując rozmowę.
Chłopak opadł na krzesełko i smętnie zwiesił głowę. Nie wiedział ile czasu upłynęło gdy nagle poczuł stukanie w ramię. Podniósł głowę i zobaczył znajomego anestezjologa. Poderwał się na równe nogi.
- Co z nim? - zapytał z niepokojem w głosie. - Czy on... - nie mógł wykrztusić nic więcej. Nie pozwalała mu ta ogromna gula rosnąca w gardle i łzy uparcie próbujące wydostać się na zewnątrz.
Lekarz uśmiechnął się.
- Żyje. Wprawdzie w pewnym momencie serce stanęło, ale udało nam się go przywrócić do świata żywych.
Łzy jednak wygrały walkę z samokontrolą i wydostały się na zewnątrz, ale chłopak zupełnie nie zwracał na nie uwagi.
- Mogę go zobaczyć?
- Proszę chwilę poczekać, sprawdzę - lekarz podszedł do dyżurnej pielęgniarki i zapytał:
- Siostro, jak ma się dzisiaj pacjent spod trójki?
Pielęgniarka spojrzała w papiery i powiedziała:
- Jakąś godzinę temu odzyskał przytomność. Jest jeszcze trochę zdezorientowany, ale powoli dochodzi do siebie. Odruchy w normie, żadnych problemów z mową czy koordynacją ruchową nie ma. Wstępne badania nie wykazują także żadnych problemów z pamięcią. Pięć minut temu dostał leki. Wychodzi na to, że kolejny raz udało nam się oszukać kostuchę - dodała niezbyt profesjonalnie i uśmiechnęła się.
- Też się cieszę - lekarz odwzajemnił uśmiech i wrócił do chłopaka. - Myślę, że może pan teraz do niego wejść, ale tylko na kilka minut. Jest jeszcze osłabiony, może mieć problemy z wysłowieniem się, albo z zebraniem myśli, ale to naturalne po takim zabiegu. Leży w sali numer trzy.
- Dziękuję - chłopak uśmiechnął się i puścił biegiem na drugi koniec korytarza.
Przed drzwiami wyhamował, wziął parę głębokich oddechów i ostrożnie wszedł do środka. W sali stało sześć łóżek. Cztery z nich były zajęte. Chłopak uważnie popatrzył po pacjentach i dostrzegł znajomą twarz na łóżku pod oknem. Podszedł powoli i cichutko usiadł na szpitalnym taborecie stojącym przy łóżku. Popatrzył na chorego. Teraz jeszcze bardzie było widać piętno jakie odcisnęła na nim choroba: ziemista cera, cienie pod oczami, wychudzona twarz. Chłopak siedział i wpatrywał się w tą ukochaną twarz. W pewnym momencie chory otworzył powoli oczy. Przez chwilę patrzył się tępo w sufit, jednak gdy poczuł jak coś dotyka jego dłoni powoli odwrócił głowę. Przez chwilę patrzył w zapłakaną twarz chłopaka jakby próbował sobie coś przypomnieć, w końcu odezwał się cicho:
- Jestem w niebie.
- Głupi jesteś, a nie w niebie - powiedział chłopak.
Mężczyzna zdziwił się słysząc to. Chciał podnieść rękę, lecz nie miał sił i ręka opadła ciężko na łóżko. Widząc to chłopak wziął jego dłoń we własną rękę i przytknął do swojego policzka. I trzymał ją tam nie odrywając zapłakanych oczu od twarzy mężczyzny.
- A więc zabieg się udał - kolejny szept.
- Oczywiście.
- Tylko czy warto było?
Nie uzyskał odpowiedzi. Chłopak po prostu nie był w stanie nic odpowiedzieć. Gula rosnąca w gardle w końcu pękła i zalała go strumieniem łez. Siedział więc z zamkniętym oczami i płacząc tulił rękę mężczyzny do policzka. W końcu w pewnym momencie wodospad łez wysechł i chłopak siedział nic nie mówiąc z wciąż zamkniętymi oczami. Nagle usłyszał:
- Wiesz, właśnie dotarła do mnie jedna rzecz.
- Jaka? - otworzył oczy i spojrzał uważnie na rozmówcę.
- Uprawiamy seks i mieszkamy razem już od jakiegoś czasu, a ja wciąż nie wiem jak ty masz na imię.
Chłopak roześmiał się przez łzy.
- Michał. Michał Jurczewski.
- A ja jestem... - mężczyzna nie dokończył zdania. Nie pozwoliły mu palce chłopaka na jego ustach.
- Ty jesteś moim feniksem - powiedział Michał cicho. - I tylko to się dla mnie liczy.
Mężczyzna uśmiechnął się słabo. Chłopak wiedział, że chociaż ten uśmiech kosztował go dużo wysiłku, to jednak tym razem śmiały się nie tylko oczy mężczyzny, ale także jego serce.



Koniec