Lux in tenebris 6
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 13:04:16
Velut aes sonans
W Argento zbliżała się już pomału wiosna - a przynajmniej oni tak twierdzili, bo dla niego miała to być pierwsza wiosna tutaj, a w Helmand zawsze zjawiła się dużo później, o tej porze do pierwszych roztopów było zawsze jeszcze daleko.
Cieszyło go to, bo choć oznaczała dla niego znów więcej pracy, to chciał zobaczyć tu wreszcie i tę porę roku, jej świt. Wszystko go tutaj zachwycało, to był ten świat, który zawsze należał do niego, nawet wtedy, gdy jeszcze go nie widział. Tu był jego dom.
Sporo rzeczy wymagało po zimie lekkich napraw, do których powoli zabierał się już teraz. Wszystko szło o wiele sprawniej niż jeszcze parę miesięcy temu, minęło tak wiele czasu, że nawet i niewolnicy przyzwyczaili się w końcu do niego, nie musiał już spalać tyle energii na panowanie nad nimi. Pamięć o historii z tartakiem sprawiała, że słuchali go i ze względu na siebie, wierząc już, że naprawdę ma rację w swoich rozkazach, a w dodatku nie musieli już go nienawidzić w strachu; czas, który się nałożył na tamte wydarzenia i to, że musieli w końcu pojąć, jak bardzo ich los się poprawił mimo tego, że pracować muszą ciężej, sprawił, że nie odnosili się do niego jak do wroga. Żaden dawny pan by ich nie bronił, nie pomagał i nie darowywał ciężkiej kary. To, co dobiegało do nich o wydarzeniach z innych prowincji, ich nie dotyczyło, nie musieli się bać, że i tu będą tak traktowani; ich pan tak nie postępował, a w dodatku żądał głośno, żeby w ogóle nie wolno było tak postępować.
Wszystko szło dobrze, tyle tylko, że Nissi wpadł w lekkie kłopoty, bo zdecydował się odesłać nielegalnie posiadanego Amarę do Helmand, by ponownie go gdzieś przydzielono, ale przyznając się do bądź co bądź przestępstwa skazał się sam na karę, a jak się okazało tymczasem zdążono za tę przewinę ustanowić milion grzywny, a to nie było szczególnie mało... Choć był to znikomy procent jego majątku, to przy obecnych zwiększonych wydatkach nie było zbyt dogodne, by płacić teraz tę karę. Ale cóż, Amarę zdążył już odesłać, zresztą ku sporej uldze ich obu, choć starali się do tego nie przyznawać, a więc płacić musiał. Od rana zaszył się w swoim gabinecie, usiłując połatać jakoś rachunki. Z tej okazji miał kiepski humor i wszystkich próbujących przeszkadzać z irytacją wyganiał... Mimo to, zdecydował się w końcu tam zajrzeć, to naprawdę trwało już za długo...
Cichutko uchylił drzwi, on, pochłonięty obliczeniami, nawet go nie dostrzegł, więc podszedł cicho, nachylając się mu do ucha.
- Nissi...
- Avae, nie teraz. Przeszkadzasz mi, muszę z tym sobie poradzić - powiedział zdenerwowany, nie podnosząc na niego wzroku.
- Oj, wiem, wstrętny jesteś... - burknął. - Na razie to sobie nie dajesz rady. Pomyślałem, że może ci z czymś pomogę...
- Przepraszam - uśmiechnął się. - Po prostu... Nie wiem, co z tym zrobić... To znaczy... muszę zapłacić, ale... Jak ja wyrównam budżet? Chwieje się wszystko jak... - westchnął, kręcąc lekko głową.
- Przecież nie wydawałeś na nic dużo pieniędzy? - spojrzał na niego pytająco.
- Wydawałem... - mruknął.
- Jak to? Przecież bym wiedział... - zamrugał oczami. - Zaraz... ty... Na mnie... to wydałeś?... Nissi?... Tak?
- Tak... - westchnął.
- Ale przecież...
- Kupiłem cię sam od siebie, ale Higo miał osiemdziesięcioprocentową prowizję.
- Hojny jesteś, nie ma co...
- Zostawmy to już, dobrze?
- Ale...
- Co ale? - westchnął.
- Właściwie ile ty za mnie zapłaciłeś?
- Nie słyszałeś? - popatrzył na niego niepewnie.
- Daruj... - mruknął. - Nie wsłuchiwałem się szczególnie, z niejasnych przyczyn miałem problemy z koncentracją.
- Przepraszam...
- Przestań mnie już przepraszać. Chciałeś dobrze, nie twoja wina, że jesteś głupi. Ile?
Westchnął, odchylając się w tył na krześle.
- Dwadzieścia pięć milionów.
- Ile?!!! - krzyknął.
Wzruszył ramionami, przymykając oczy.
- To... to wariactwo...
- Ja jestem wariatem.
- Nissi, ale...
- Wolałbyś, żebym ci powiedział, że gdybym zdawał sobie sprawę, do jakiej on dojdzie ceny, to bym zrezygnował? Nie? To nie wykrzykuj. To tylko pieniądze.
- Ale... Ale jak ty teraz... co ty z tym zrobisz?
- Nie mam pojęcia. Muszę szybko znaleźć nowe i to mocne źródło dochodu - smętnie spojrzał w pokreślone papiery.
- Kretynie... Nie prościej było po prostu się wycofać z licytacji? To tylko dwa tysiące kary - westchnął chłopak.
- Fałszywie pojęta duma, Avae - odwrócił wzrok. - To wszystko. Po prostu raz na jakiś czas przez tę dziedziczną przypadłość popełniam jakąś horrendalną głupotę. Przy tobie nie zdarzało mi się to tak znowu często, ale jak już się do tego zabrałem, to na całego - uśmiechnął się gorzko.
- Głupstwa pleciesz... - objął go od tyłu za szyję, całując lekko w policzek. - W sumie to nikt by nie wpadł na to, że odbije komuś na tyle, żeby dawać milion za jednego niewolnika. Nawet mnie - pstryknął go lekko w podbródek, uśmiechając się przekornie. - Wiemy obaj, że przy twoim misternym, choć nieznacznie kretyńskim planie nie miało sensu, żebyś się wycofywał ani nawet sam tam wracał, żeby wypłoszyć Garena, bo ze mnie jest wierutne cielę i nawet, gdybym ci się z miejsca za to nie uwiesił na szyi, to zapatrzyłbym się tak na ślepo, że nawet gdybym się już jakimś dziwnym trafem i w całkiem dla mnie osobiście niepojęty i niewykonalny sposób zdążył choć troszkę odkochać, pośpiesznie dokochałbym się z powrotem, co potem znacznie utrudniłoby przystąpienie do ponownej realizacji twojego planu. Fakt, że plan tak czy siak wziął w łeb, bo tak nie pokazując palcem, ktoś zamiast dalej grać bezlitosnego potwora, stopniał bezwstydnie, jak nie przymierzając masełko w letnim słonku, z powodu mojego rozełkanego uwieszenia się na szyi... Ha, szkoda że tego nie zrobiłem podstępnie, mógłbym być z siebie dumny...
- Myszo jedna... - szepnął słabo.
- Co znowu? Choć fakt, wtedy to mi nie było do śmiechu, nie mówiłem, że wierutne ze mnie cielę? Żeby tak się dać nabrać na te twoje chmurne miny, jasna cholera, ale wstyd... Powinienem był cię przejrzeć...
- I tak bym to zrobił, żebyś...
- Co zrobił? - postukał się w czoło. - Pamięć doskwiera? Pierwszy spanikowałeś. Przecież nic się stało, poza kupą strachu... i puszczeniem w maliny dwudziestu milionów... Co ci strzeliło do głowy, żeby wciskać temu całemu Higo osiemdziesiąt procent prowizji?
- Do tylu jest legalna. Nie chciałem... nie chciałem, żeby ktoś mi za ciebie płacił.
- Bardzo... nieprofesjonalne... - wyszeptał niewyraźnie, wtulając twarz w jego włosy. - I sentymentalne całkiem bez sensu - dodał zdławionym głosem. - Kocham cię.
- Też jest za co... - przymknął oczy, głaszcząc drobną dłoń na swoim barku.
- Zamknij się.
- Iskiereczka...
- Głupek - burknął.
- Śliczna, mała...
- Cicho już.
- ...moja iskiereczka. Nie wiem, jak bym mógł istnieć bez ciebie. Ale chciałem ci pomóc...
- Wiem.
- Nie płacz tam...
- Jeszcze czego. Chciałbyś.
- Wcale nie - szepnął łagodnie. - Chodź tu z przodu. Muszę ci pilnować tych niegrzecznych oczu.
- Myślisz, że... nic nie będzie? Poradzisz sobie z tymi kłopotami?
- Nie wiem. Postaram się - powiedział z uśmiechem, delikatnie uwalniając swoją szyję z jego ramion i odwracając się z krzesłem w jego stronę. Avae spojrzał na niego trochę niepewnie, ale prędko kiwnął zdecydowanie głową i uśmiechnął się.
- Nie martw się... - usiadł mu na kolanie. - Coś wymyślimy. Pomogę ci.
- A on na pewno musi tam iść? - spojrzał na nią z przygnębieniem.
- Musi - uśmiechnęła się.
- Wolałbym nie... - zawahał się, ale wzruszył ramionami. - Taki jest wściekły od rana... Narobi sobie tylko kłopotów, a wam nie pomoże... Strasznie się dziś wścieka, wcale nad sobą nie panuje... Rano się pokłóciliśmy i... i wcale się nie chce ze mną godzić... - mruknął. - Nie śmiej się, ja się boję... - popatrzył na nią smutno. - Zawsze chciał szybko wszystko załagodzić, a dziś... Nawet jak ja do niego poszedłem, to taki był wściekły, że nie chciał rozmawiać... I mówi takie rzeczy... Nie wiem, co się z nim dzisiaj dzieje...
- Dzisiaj? - szepnęła i przygryzła nagle wargę. - No tak...
- Ty wiesz, o co chodzi? - spytał niepewnie.
- On... on uciekł tego dnia, Avae.... Uciekł z pałacu, bo coś... coś się wtedy stało.
- Co?
- Valdez... coś... Nissyen nigdy nikomu nie powiedział, co się stało - powiedziała wymijająco i odetchnęła powoli. - Zawsze... o tej porze trochę... ale raczej był przygaszony, niż się wściekał. Może... może to dlatego, że teraz znów tu mieszka... No nic, zaprowadź mnie do niego. Przeszłość przeszłością, ale on ma teraz swoje obowiązki. Lepiej zresztą, żeby się czymś zajął, zamiast tamto rozpamiętywać.
- Jak chcesz... - westchnął. - Chodź, jest na górze...
- Chyba już nie - mruknęła. - No to jak, zdecydowałeś się zaszczycić nas swoją obecnością?
- O co ci chodzi, Avesta? - spytał obojętnie, przechodząc obok nich i nie patrząc nawet na Avae. Zmarszczyła brwi, przyglądając się jego twarzy.
- Ejże, a dokąd ty? Zapomniałeś, że jesteśmy umówieni?
- Załatw to sama - zatrzymał się, oglądając na nią z niechęcią.
- Jak? Ty masz wszystkie dokumenty, a poza tym nie możemy zadecydować o niczym bez twojej zgody. Ty rządzisz w Argento.
- Daj mi spokój... - zirytował się. - Nie mam głowy do waszych idiotycznych zatargów.
- Nissyen, opamiętaj się, musisz iść! Co ty sobie wyobrażasz? Przecież jesteś tam potrzebny do ciężkiej cholery!
- Nie no, naprawdę? - drwiąco spojrzał na nią spod uniesionych brwi. - A komu aż tak strasznie zależy?
- Wydaje ci się, że możesz mieć władzę tylko wtedy, kiedy ci wygodnie? Rządzisz tu! To odpowiedzialność, wiesz?
- Dlaczego ja wiecznie mam być za was odpowiedzialny? Wiecznie się wszystkimi przejmować? Wiecznie być na każde zawołanie? Kiedy ja... Kiedy ja potrzebuję... na kogoś liczyć... Nikogo nie ma. Mam tego dość... Dajcie mi wszyscy spokój...
- O czym ty mówisz... - szepnęła niepewnie. - Przecież nie jesteś sam. Każdy tutaj...
- Nie ośmieszaj się, Avesta. Ja nikogo nie obchodzę. Wszyscy mają mnie daleko gdzieś.
- Masz odwagę mówić to przy nim? - spytała chłodno, podnosząc na niego wzrok.
- Mój mały Avae... - uśmiechnął się krzywo. - Zakochany Avae, o tak. Szalenie mu jestem potrzebny. Kochanie, no powiedz jej, jak... szalenie... No proszę, nie chce z tobą gadać... Ale widzisz, Avvie, on wcale MNIE nie kocha. Avae to dzieciak bez nikogo na świecie, po prostu potrzebował kogoś, kto byłby miły. I wszystko mu jedno, czy to ja.
- Nissyen, zamknij się, zanim przesadzisz... - wycedziła, patrząc niespokojnie w stronę skulonego na kanapie chłopca, ale on uśmiechnął się tylko smutno, tuląc policzek do podciągniętych pod brodę kolan.
- Jak mam przesadzić?
- Nie poradzisz sobie ze sobą, poniżając innych - powiedziała cicho i umilkła na chwilę, gryząc lekko wargę. - Nie myśl, że ja nie wiem, o co ci chodzi... Wiem. Osiem lat temu uciekłeś. Osiem lat temu to się stało - zawahała się na moment i odwróciła wzrok, mówiąc dalej nieco sztucznym tonem. - Ale to nie jest nasza wina, że nie wiemy co. To ty nigdy nikomu nie chciałeś powiedzieć. To twój wybór.
- Nic nie wiesz... - powoli pokręcił głową. - Nic... Nic nie rozumiesz... Więc nie próbuj być mądra. Nie chcę wcale, żeby... Ja po prostu... Ja po prostu... jak długo ja mam udawać, że nie pamiętam, co się działo przez te lata?! - krzyknął. - I że wy nic wtedy... Nie mów mi, że kogokolwiek obchodził mój los... Czuliście ulgę, że to nie o was chodzi... I tyle.
- Nissyen... - szepnęła.
- No co? - spytał agresywnie. - Może tak nie było? Woleliście przecież, żebym to był ja! Nawet nie byłem jednym z was... tylko jakimś... czymś, które można rzucić bestii na pożarcie... Wszyscy mnie mieliście gdzieś... wszyscy....
- Nissyen, nie opowiadaj bzdur - powiedziała spokojnie. - Masz prawo do rozpaczy, do wściekłości, do czego chcesz. Ale nie mów takich raczy, bo doskonale zdajesz sobie sprawę, że to nieprawda. Nic nie zrobiliśmy, bo nie mogliśmy nic zrobić, ale to nie znaczy jeszcze, że to nikogo nie obchodziło! Każdy, kto tylko jakoś mógł, starał się ci choć trochę pomóc... Przed nim nie mogliśmy cię obronić, ale Nissyen... nikogo nie mogliśmy. Dobrze o tym wiesz... A przecież i tak przynajmniej w innych sprawach... choć tyle... Nissyen, byłam z tobą, jak ja więcej mogłam ci pomóc? - wyszeptała. Nie powiedział nic, wbijając wzrok w podłogę i milcząc uparcie. Przygryzła wargę, przez moment starając się uspokoić. - Nie chcę ci wypominać niczego, bo przecież nie mogę mieć do ciebie o nic żalu, za co... - pokręciła głową. - Wszystko, co robiłam, robiłam z własnej woli... ale wiesz dobrze, co znaczyło wtedy zjawiać się w pałacu, skoro nie musiałam, a przychodziłam do ciebie, przychodziłam, bo nie chciałam, żebyś był tam sam... Nie mów, że nikogo nie obchodziło, co się z tobą dzieje... ja setki razy przez to płakałam i nie tylko ja. Nie tylko... Wszystkich obchodziłeś, nikogo tu nie było, kto by o tobie nie myślał... a twoja matka...
- Moja matka... - zaśmiał się nieprzyjemnie, podrywając w końcu schyloną głowę. - Moja matka sprzedała mnie za sznurek korali!
- Twoja matka umarła z tęsknoty za tobą - spojrzała mu w oczy.
- O czym ty... w ogóle mówisz, przecież...
- Prawdę - podeszła do niego, nie pozwalając mu uciec od swego poważnego wzroku. - Kiedy poszłam do was wtedy i zastałam ją samą, siedziała skulona na ziemi, kiwała się wolno i powtarzała "Nai ni"... Ja zaczęłam cię szukać, zdenerwowało ją to, podbiegła do mnie i prowadziła mnie po całym bagnie niemal biegnąc, pokazywała wszystkie zakamarki, złościła się, tupała i krzyczała "Nai ni". Tak było przez kilka następnych dni, nie pozwalała się tknąć żadnemu z tych mężczyzn, którzy tam do niej przychodzili, wyła i piszczała jak zwierzątko, rzucała w nich wszystkim, ciągle z tym "Nai ni"... Potem dowiedzieliśmy się, że jesteś w pałacu, ale przecież nic nie można było zrobić. Zabraliśmy ją do domu, bo była już bardzo osłabiona, przez cały czas ani nie jadła ani nie piła, wciąż tylko powtarzała to swoje "Nai ni". Umarła w końcu... Dziadek pochował ją na bagnach, bo pochowana tutaj mogłaby być uznana za poddaną, a to by dało bejlerowi większą władzę nad tobą. Może ona i nic nie rozumiała z tego świata, ale w taki sposób w jaki tylko umiała i mogła... Kochała cię - szepnęła, dotykając łagodnie jego spiętej twarzy i zaraz opuściła rękę, patrząc ze smutkiem, jak drżał aż od tłumionej w sobie zrozpaczonej wściekłości.
- Co z tego... - wykrztusił - Ja... nienawidzę... ich obojga... Obojga, słyszysz?! - krzyknął, odwracając się gwałtownie i wychodząc z pokoju z ostrym trzaśnięciem drzwi. Avae podniósł szybko głowę i spojrzał za nim, ale przygryzł tylko wargę, przenosząc swój zbolały wzrok na nią.
- Nie bój się... Nic mu nie będzie... - szepnęła przez ściśnięte gardło, zbliżając się i głaszcząc go lekko po włosach. Przymknął oczy, z powrotem przytulając policzek do kolan.
- Co to znaczy to "Nai ni"? - spytał cicho po pewnym czasie. Avesta uśmiechnęła się smutno i z westchnieniem siadła obok niego.
- Nie ma - westchnęła znów, objęła go po chwili delikatnie i przygarnęła do siebie, całując w czoło. - Nie martw się niczym, uspokoi się...
- Tak mu jest ciężko... - wyszeptał. - To boli... widzieć w nim tyle męki i goryczy... Jak ja mu mam pomóc? Słyszałaś ten krzyk? To było jak...
- On nie mówił szczerze, przecież wiesz... - uśmiechnęła się. - Dla niego ta szalona matka była przez wiele lat najcenniejszym, co miał, choć wszelkie wspomnienia były gorzkie... Przecież jemu nawet to dzieciństwo na bagnach wydaje się zawsze dobre, bo było z nią... Choć prawda, że te następne lata... na pewno były gorsze od dzikiego bagna. On... na pewno jej nie nienawidzi. Bolało go raczej to, że ona mogła być wobec niego taka obojętna, że mogła go oddać... nie chcieć...
- Dlaczego... dlaczego nigdy wcześniej nie powiedzieliście mu, że... ona go szukała?
- Sama nie wiem... - przymknęła oczy. - Może każdy się bał. Trudno jest przewidzieć reakcje... A to przecież... też nie jest miła historia...
- A czemu teraz powiedziałaś? - spytał cicho.
- Ze względu na ciebie, Avae... - westchnęła. - Chciałam go w końcu z tego wytrącić, potrząsnąć nim jakoś... On nie może wiecznie rozpamiętywać swoich ran i tak w nic, w nikogo nie wierzyć...
- On wie, że ja go kocham - pokręcił powoli głową. - Wcale w to nie wątpi, tylko czasem... czasem się boi. Ja to rozumiem, nie mam żalu... jak mógłbym mieć. Przecież on tak naprawdę nie wierzy tylko, że na to zasłużył... że naprawdę można go kochać... i cierpi... - wyszeptał ze łzami w oczach. - Nawet nie wiesz, co ja bym dał, żeby on w końcu przestał o sobie myśleć z taką drwiną...
- Dobry, mądry chłopiec... - uśmiechnęła się do niego, delikatnie zbierając mu z rzęs łzy. - On i tak ma dużo szczęścia, że sobie ciebie znalazł... Nie zdoła sobie z rozpaczy wmówić, że cię nienawidzi, więc zawsze będziesz jego ocaleniem.
- Dlaczego miałby to sobie wmawiać? - spojrzał na nią niepewnie.
- Tak ucieka przed strachem, przed uczuciami... Gubi się w nich... Nikt nie nauczył go miłości. Jego matka należała do obcego świata i nie znała naszej miłości... A ojciec... - zacisnęła powieki.
- Ojca nienawidził - dokończył matowo.
- Tak sądzisz? - szepnęła z zastanowieniem. - Ja nigdy nie byłam pewna, co o tym myśleć...
- Przecież go... - urwał, opierając brodę na kolanach. Avesta spojrzała na niego z wahaniem i westchnęła, delikatnie odgarniając mu włosy znad oczu.
- On wcale go nie zabił... - powiedziała cicho, bladym uśmiechem odpowiadając na zdziwiony wzrok chłopca. - Valdez sam to zrobił... - wzruszyła ramionami. - Kiedy ja i Nissyen weszliśmy tam... on już konał... Przebił się mieczem. Krzyczał na niego, żeby nikomu nie ważył się powiedzieć, że stchórzył przed bandą buntowników. On był aż chorobliwie dumny, wszyscy Eau Claire byli tacy. Wściekał się na siebie za tę chwilę słabości i na nas, że to widzimy. To był wykolejony zwyrodnialec, który całe życie nie umiał myśleć o niczym poza swoim pożądaniem, ale... ale on nie był tak do końca zły... Był skończonym egoistą, ale chyba umiał mieć wyrzuty sumienia. Złe rzeczy robił tylko wtedy, kiedy kierowała nim żądza, ale nigdy tak bez powodu jak tylu innych panów. On po prostu... nie był w stanie się kontrolować opętany pożądaniem... to jak choroba, to odbierało mu człowieczeństwo.... Nissyen o tym wiedział, nawet jeśli istotnie tak go nienawidził. Nie chciał na niego spojrzeć, ale obiecał mu, że nikt się nie dowie - uśmiechnęła się smutno. - Wiesz, co on mu powiedział? "Dobry z ciebie chłopiec, zawsze byłeś dobrym chłopcem...." I umarł. Biedne stworzenie... Pierwszy raz w życiu wyglądał jak człowiek.... A Nissyen... plątał się w tym przez całe życie jak przerażony siecią ptak... Avae, on... bardzo chciał go kochać... Nie kochał go, bo nie mógł... nikt by nie mógł po czymś takim.... Ale po prostu chciał go kochać... chciał mieć ojca, którego mógłby kochać... On tak naprawdę nigdy by mu nic nie zrobił... Pragnienie miłości jest czasem nawet silniejsze od niej samej...
- Ja wiem - szepnął chłopak. - Wiem dobrze....
- Idź do niego teraz... - uśmiechnęła się do niego po krótkiej chwili, kojąco ściskając jego nadgarstek.
- Jest wściekły... Chyba nie chce mnie widzieć.
- Nie martw się... - pokręciła głową. - I nie bój się jego wściekłych krzyków. On teraz bardzo za tobą tęskni...
- Myślisz? - spojrzał na nią niezdecydowanie.
- Jestem pewna - klepnęła go lekko po nodze. - Ty też byś był, tylko jesteś zakochany, więc przestraszony i tyle.
- No to chyba pójdę... - uśmiechnął się nieznacznie, wstając z kanapy.
- Avae... - spojrzała za nim.
- Tak? - obejrzał się, patrząc na nią pytająco.
- Nie pytaj go... czemu dziś... Nie pytaj, co stało się tamtego dnia.
- Dlaczego? - szepnął.
- Tylko w nim to wszystko rozjątrzysz... bo on ci nie powie... Na pewno ci nie powie. Będzie się bał... cię zranić... zabić coś w tobie, twoją... sama nie wiem... - spojrzała w bok. - Nie pomożesz mu w ten sposób, uwierz mi... Dla was obu będzie lepiej, żebyś nie wiedział.
- Przecież ty nie wiesz, co się wtedy stało... - powiedział powoli. - Tak mu powiedziałaś...
- Avae... - potrząsnęła głową. Odetchnął głęboko i uśmiechnął się niewyraźnie.
- Dobrze. Dobrze, rozumiem - uśmiechnął się znów do niej, już trochę pogodniej i pobiegł za nim. Znał go już na tyle dobrze, że wiedział, gdzie szukać i rzeczywiście wkrótce go znalazł, choć on obejrzał się tylko na niego z niechęcią, zaraz odwracając się z powrotem. Westchnął cicho i zamknął za sobą drzwi, podchodząc do niego powoli.
- Nissi...
- Daj mi spokój - warknął.
- Posłuchaj, ja wiem... że cierpisz, że... ale przecież po to ja jestem z tobą, żebyś mógł... To niedobrze wszystko tak w sobie dławić.
- Odczep się teraz ode mnie i daj mi spokój... - wycedził drgającym z wściekłości głosem. - Nie obchodzą mnie twoje rady. Daj mi spokój... Po prostu... wynoś się!
- Nissi, proszę cię... - delikatnie objął dłońmi jego przedramię, patrząc na niego ze smutkiem.
- Powiedziałem ci, żebyś się wynosił - syknął. - Nie mam ochoty cię słuchać.
- Ja tylko...
- Idź precz! - krzyknął wściekły, odpychając go; Avae przeleciał pół pokoju i z nieprzyjemnie głuchym odgłosem uderzył w ścianę, osuwając się na podłogę. Nissyen zastygł na moment w bezruchu, ale błyskawicznie do niego przypadł, przyklękając obok chwiejnie.
- Avae... - wykrztusił z trudem. - Avae, maleństwo, skarbie mój... Avae, odezwij się, dziecinko... - podniósł go ostrożnie, opierając o swoje ramię. - Nie chciałem, malutki, przysięgam, że to było niechcący... Avae... Avae, proszę cię, odezwij się... Avae... - wyszeptał przerażony, gładząc półprzytomnie nieprzyjemnie bladą twarz chłopaka. Avae podniósł ociężałe powieki, patrząc na niego z cieniem uśmiechu na wargach.
- Nic mi nie jest... - szepnął słabo, dławiąc wzbierający kaszel. - Nic mi nie jest, naprawdę... Tylko trochę się... - urwał, krztusząc się i z trudem chwytając oddech. Przycisnął dłoń do piersi, walcząc z rwącym bólem. - J...ja... - wyjąkał i bezsilnie skłonił głowę na jego bark, szukając po omacku jego dłoni. Chwycił ją mocno i oddychał starannie, powoli dochodząc do siebie. - Niech cię cholera... - zaśmiał się słabo. - Ale ty jesteś silny...
- Avae...
- Cicho, głupku, wiem, że nie chciałeś... Muszę cię zacząć podtruwać czymś na uspokojenie, wiesz... Masz rozdygotane nerwy, tak nie można...
- Przepraszam... - zagryzł wargę, głaszcząc go powoli.
- Spokojnie, też parę razy zdarzyło mi się odepchnąć kogoś, kiedy się wkurzałem - uśmiechnął się przekornie. - Efekty tylko były mniej widowiskowe... No cicho, nie gniewam się... Nie cierpię, jak robisz taką minę... Rozchmurz się i przytul biednego, poszkodowanego chłopca. To mnie tu trzeba pocieszać, nie panosz się.
- Już, kwiatuszku... - uśmiechnął się wciąż trochę blado, wstając z nim na rękach i zaniósł go w milczeniu do ich sypialni, układając go tam na łóżku.
- Będziemy mnie kłaść spać? - zapytał niepewnie Avae. - Nic mi nie jest, nie panikuj. Już dobrze.
- Cii... Położysz się na chwileczkę. Nie boli?
- Trochę boli, ale bywało gorzej, po prostu mnie nieco zatchnęło. Nie musisz mnie od razu traktować jak ciężko rannego...
- Nie marudź - cmoknął go delikatnie i uśmiechnął się, układając go ostrożnie i siadając obok.
- A chodź do mnie...
- Nie mogę, muszę...
- Cicho - przerwał mu stanowczo. - Zostanę tylko, jeśli do mnie przyjdziesz. Sam się nie będę wygłupiał.
- Bądź poważny...
- Śmiertelnie jestem, jak mam się poczuć lepiej, to moje leżenie nie załatwi sprawy. Musisz mnie przytulić i cały czas pocieszać. Koniec dyskusji.
- Żabo jedna... - skapitulował, kręcąc lekko głową i położył się obok, układając go na swoim ramieniu. - Lepiej?
- Zdecydowanie... - zamruczał, ocierając się lekko. - Zostań jeszcze trochę, to normalnie nic nie będzie bolało. Słowo, jak jesteś, nie boli.
- Ech, ty kropelko... - rozwichrzył mu włosy, troskliwie całując nad uchem.
- No i czemu ty znów wzdychasz, szkarado?
- Znowu zrobiłem ci krzywdę... - szepnął zrezygnowanym tonem, łagodnie odgarniając mu włosy z czoła.
- Hej, nie twoja wina, że jesteś z sześć razy silniejszy... Nie będę się pieklić o wady, na które nie masz wpływu... - uśmiechnął się złośliwie.
- Wady? Wady? - chwycił rozbawionego chłopaka, łaskocząc go bezlitośnie. - Ja ci pokażę wady... ty mały wstręciuchu...
- Przestań, no... - jęknął ze śmiechem, bezskutecznie próbując odepchnąć jego ręce. - Ej, co ty robisz? Rozbierasz mnie, ty zbereźny ty... typie... Puuuść... Chociaż... z drugiej strony...
- No, no, no... - nad łóżkiem z kpiącą miną stała Avesta - Widzę, że nieźle się bawicie...
Prawie podskoczył i rozejrzał się nieprzytomnie, przecierając niechętne przebudzeniu oczy.
- Zasnęliśmy? - ziewnął dość obojętnie. Skinęła tylko głową, przyglądając im się nieco rozbawiona. - Nissi... - pocałował go lekko obok ucha. - Nissi, wstawaj...
- Ym? - mruknął tylko pytająco, przygarniając go mocniej.
- Zbudź się, no... - dmuchnął mu w twarz. - Avesta nad nami stoi...
- Z lutownicą? - spytał półprzytomnie.
- Bez - zachichotał.
- To co mi zawracasz głowę... - westchnął, ocierając się lekko o niego.
- Słuchaj, dowcipnisiu, jak natychmiast nie otworzysz tych swoich pięknych ocząt, oberwiesz nocnym stolikiem.
- No to już wiemy, czemu Zee nosi takie długie włosy... szwy zakrywa - spojrzał na nią kątem oka. - Cześć Avvie, co chciałaś?
- A zgadnij... - mruknęła.
- Mamy czas...
- Nie mamy, zużyliście go dość dokładnie... Zawsze godzicie się w ten sposób? - uniosła brwi.
- A skąd wiesz, że się kłóciliśmy? - niewinnie spytał Avae.
- Dajże spokój, ja go znam - machnęła ręką, kręcąc z politowaniem głową. - Wiecie co, dałam wam co prawda przewidująco godzinkę, ale dłużej czekać nie zamierzam... Śpieszymy się.
- Oż ty podstępna kobieto... - wymruczał dość leniwie Avae. - Nasłałaś mnie na niego, żeby...
- Żeby się chłopcu rozładowały te buzujące emocje i się dziecina uspokoiła, owszem, jestem podstępna. Ale drzemkę sobie utnie po powrocie, nie mamy czasu.
- Nie popędzaj go, niech sobie jeszcze chwilkę odpocznie, i tak najpierw ja muszę mu wszystko przygotować, bo z narażeniem życia zrobiłem porządek w gabinecie tyrana i on twierdzi, że nic nie może znaleźć - bez szczególnych wyrzutów sumienia poinformował ją chłopak.
- No to na co czekasz?
- Widzisz, jest jeden problem...
- Jaki?
- Taki, słonko, że ja nie mam nic na sobie.
- A co to za problem?
- No dobra, jak chcesz sobie popatrzeć, nie ma sprawy... - powiedział beztrosko, unosząc się odrobinę.
- Leż - Nissyen gwałtownie wcisnął mu głowę w poduszkę. - A ty wynocha.
- Mateńko, aleś ty nieużyty - wydęła wargi Avesta, zaplatając dłonie na karku. - Już sobie idę, idę... - odwróciła się, pokazując im na pożegnanie język i ostentacyjnie wyszła z pokoju. Avae roześmiał się i pocałował mężczyznę w ucho.
- Wykorzystała mnie... czuję się jak kurtyzana - zachichotał.
- Tylko tak dalej Avae, jak następnym razem wybierzemy się na zachód, wszyscy powiedzą, że Argento zdeprawowało cię do cna i jeszcze nam pogorszysz opinię...
- Nie martw się, na zachodzie na pewno tak nie powiedzą - uśmiechnął się blado.
- Przepraszam... - szepnął. - Gadam głupoty, a...
- Daj spokój, nie przejmuj się... - pocałował go i zwinnie wydostał się z jego objęć. - Lepiej już poszukam tych dokumentów dla was, to chodziło tylko o wszystkie spory graniczne, tak?
- Poczekaj... - powiedział łagodnie, delikatnie przytrzymując go za ramię.
- No co? - obejrzał się na niego z lekkim uśmiechem.
- Jeszcze cię nawet nie przeprosiłem... za moje słowa.
- Nie masz za co przepraszać, powiedziałeś prawdę - wzruszył ramionami. - Byłem sam i potrzebowałem uczucia, a ty byłeś miły. To prawda.
- Ale to nie jest wszystko. Mówić o tym tak, to jakby ominąć milion najważniejszych rzeczy... i to wszystko co nie ja tobie dałem, lecz ty mnie...
- I nie jest... nieważne, czy to ty... - szepnął, patrząc mu łagodnie w oczy. - Ja ciebie kocham, Nissi. Ciebie. Nie bój się nigdy, że jest inaczej... To musiałeś być ty.
- Mój najmilszy, najmilszy chłopiec... - pogłaskał go z czułością po policzku, uśmiechając się lekko. - Najmilszy i najmądrzejszy na świecie. Jesteś moim cudem. Moim najdroższym, najwspanialszym darem losu.
- Widać... nie jesteś wybredny...
Usłyszał za sobą trochę zaspane "Cześć"; Avae zszedł w końcu na dół i już ubrany, ale jeszcze ciepły od łóżka i snu, objął go delikatnie za szyję.
- No wreszcie wstała moja żaba... - uśmiechnął się, sadzając go sobie na kolanie. - Co się wczoraj działo? Jak wróciłem, spałeś już jak kamień i tak całą noc aż do teraz...
- Oj, Nissi... - jęknął. - Zee i Avesta poszli na jakieś przyjątko i zostawili mi Mine na głowie. Kocham szkraba, ale to był cały dzień... A przecież miałem jeszcze swoją pracę. I wszystko to z Mine u nogi, nie licząc chwil, kiedy musiałem go łapać... Za to niewolnicy mnie już teraz chyba normalnie zaczną uwielbiać, bo ponoć nie ma lepszego sposobu na polubienie szefa, jak się z niego dobrze pośmiać, a rechotali się bez przerwy.
- No, sam widzisz, wszystko ma swoje dobre strony - roześmiał się.
- Małpa... - wymruczał, przytulając się mocniej. - Co tu jeszcze robisz? Myślałem, że już cię nie złapię...
- Nie mam nic do roboty, wczoraj dłużej zostałem... Dzisiaj troszkę pobędę sobie w końcu z moim diablątkiem. Diablątko chce?
- Chce - powiedział zdecydowanie.
- No, to wszystko mamy ustalone - uśmiechnął się, całując go w nos. - Ale teraz jeszcze chwilkę będę zajęty... Garen... ma zaraz przyjść.
- Garen? - Avae spojrzał na niego rozszerzonymi oczami.
- Tak... - powiedział niechętnie. - Zjawił się tu przed paroma dniami... Nie mówiłem ci nic, bo i po co... Kontakt z nim do przyjemnych nie należy. Nie wiem, co planuje... No, ale teraz się dowiem, sam się wprosił - uśmiechnął się do niego uspokajająco. - Nie martw się, poradzę sobie z nim.
- Pewnie, że tak - przechylił głowę. - Tylko szybko i bez ociągania, musisz sporo nadrobić za wczorajszą całodzienną nieobecność... Lepiej się poczuwaj... - zmarszczył brwi.
- Poczuwam się niesamowicie - potaknął służbiście. - Co tylko rozkażesz.
- I to jest właśnie odpowiednia postawa... - pochwalił z uśmiechem. - Kocham cię szalenie.
- To ja tu jestem wariatem...
- Ale za to milutkim - zamruczał mu do ucha. - I moim... Strasznie... moim...
- Ech, ty żabuńku... - połaskotał go lekko. - Co jest, Eki? - spytał, dostrzegając ją w drzwiach. - Jest już? To niech wchodzi... Zmykaj, kotuniu, z kolan...
- Nie musisz prosić... - mruknął, zsuwając stopy na podłogę. - Przy takim typie to obrzydliwe...
- Spokojnie, załatwię to raz dwa - uśmiechnął się do niego.
- Jestem tego samego zdania... - w drzwiach pojawił się rosły, choć nieco podstarzały już mężczyzna o krzywym uśmiechu. - Na pewno szybko dojdziemy do porozumienia... Witam serdecznie...
- Czego szukasz w Argento, Garen? - spytał oschle.
- Usiądę, jeśli pozwolisz... - zmrużył powieki, siadając po przeciwnej stronie niskiego stolika. - Mimo wszystko nie są to sprawy do omawiania na stojąco.
- Po co ci to spotkanie ze mną?
- Aleś ty popędliwy... Nie zaproponujesz mi nic do picia? - uśmiechnął się. - Masz do mnie jakieś... pretensje? Jestem tu w pokojowych zamiarach... A może...
- Avae, przynieś nam coś - powiedział obojętnie. Chłopiec skinął głową i wyszedł szybko. - O co chodzi?
- Powoli... Mamy czas... Najpierw powinieneś ukoić swoje nerwy.
- Nie jestem zdenerwowany - uniósł jedną brew.
- Doprawdy? Jestem pewien, że twój młody przyjaciel przyniesie herbatę z melisą. Tak na wszelki wypadek...
Prychnął tylko, w milczeniu przypatrując się wiszącemu na ścianie obrazowi i ignorując jego obecność. Czuł jednak jego wzrok i to istotnie lekko wyprowadzało go z równowagi, mimo wszystko powinien się trochę uspokoić... W nerwach łatwo dać się wyprowadzić w pole...
Avae wrócił prędko, stawiając tacę na stole i obrzucając ich uważnym spojrzeniem. Popatrzył na to, co przyniósł i mimowolnie się uśmiechnął. Garen go irytował, ale to nie zmieniało nic w uroku, jaki miała ta zapobiegliwa troskliwość chłopca, kochająca czujność i niedostrzeżone dbanie o każdy detal, delikatne, nienatrętne, tak, by niedostrzegalnie jakoś pomóc choć w tak niewielki sposób. Głośny śmiech z drugiej strony był w tym tylko zgrzytem, a i to, że on mógł tak łatwo przewidzieć ten ich prywatny, zamknięty bieg życia, też go denerwowało.
- O co chodzi? - niepewnie spytał chłopak, patrząc na niego zdziwiony, ale szybko odwrócił wzrok ku Garenowi, który wstał, omijając stół i zbliżył się do niego.
- Urocze stworzenie... Z bliska jeszcze bardziej - wyciągnął rękę, żeby dotknąć jego policzka, ale Avae się cofnął, a Nissyen wstał, zagradzając mu drogę do chłopca.
- Uważaj, Garen... - powiedział chłodno.
- I po co te nerwy? - cofając się do stołu i siadając pomału na swoim miejscu, z uśmiechem przyjrzał się, jak rzucając mu jeszcze niechętne spojrzenie, odwraca się do chłopca i opierając mu uspokajająco dłoń na ramieniu, nachyla się do jego ucha, szepcząc coś, od czego Avae się uśmiechnął, wpatrując się w niego z wdzięcznością.
- Przejdźmy już do rzeczy - rzucił szorstko Nissyen, odwracając się do nachylającego się nad tacą Garena.
- Przejdziemy, przejdziemy... - westchnął, mocno wciągając zapach unoszący się z niewielkich filiżanek. - Niezwykłe, twój młody przyjaciel ma doprawdy wiele talentów... - cofnął się, siadając i przyglądając im się z zadowoleniem. Nissyen zmarszczył brwi
- Zostaw nas, Avae - poprosił łagodnie. Chłopak skinął głową z wyraźną ulgą, odwracając się natychmiast, jakby tylko na to czekał.
- Nie, niech chłopiec zostanie... - pożądliwie uśmiechnął się Garen. - Chcę rozmawiać też o jego sprawie, lepiej chyba, żeby wiedział, o co chodzi, prawda?
- O jego sprawie? - uniósł brwi, patrząc na niego chłodno. Avae zawahał się i zatrzymał. Nie widząc sprzeciwu Nissyena, przeniósł niespokojny wzrok na przyjaźnie patrzącego na nich Garena.
- Tak... ale to później... Nie pijesz? - uśmiechnął się, unosząc filiżankę do ust. - Naprawdę wspaniałe, twojemu Avae będzie przykro, że tak go nie doceniasz...
- W co ty grasz, Garen?
- W nic. Właściwie to chcę ci pomóc...
- Pomóc? - spojrzał na niego zdumiony.
- Dokładnie. Nie jestem taki zły, za jakiego mnie masz. Uspokój się, doprawdy... Chcąc się mnie pozbyć, działasz na swoją niekorzyść. Naprawdę mogę ci pomóc...
Nissyen uniósł lekko brwi i cofnął się w fotelu, spoglądając na Avae, który uśmiechnął się do niego zabawnie, próbując rozładować jego napięcie. Westchnął, biorąc swoją filiżankę i oparł się plecami o fotel, pijąc powoli i badawczo patrząc na spokojnie uśmiechniętego Garena. O co mogło chodzić temu staremu łajdakowi? Jakoś nie dowierzał w jego szlachetne intencje...
- Obaj wiemy, jak wygląda twoja sytuacja... Jak tak dalej pójdzie, splajtujesz. Ten gigantyczny majątek ledwo zipie... Nie masz za co go utrzymać... Jeśli szybko nie zdobędziesz pieniędzy... to będzie koniec. Zawalisz wszystko... Tak, to było bardzo nierozsądne powierzać tyle komuś, kto...
- Kto co? - spytał spokojnie.
- Ależ nic... Otóż, drogi przyjacielu, jestem tu, aby ci pomóc. Nasza ojczyzna jest mi droga, nie mogę znieść, że tak piękne tereny i tak dobrze prosperujące majętności mogą podupaść... Chciałbym udzielić ci wsparcia pieniężnego... Mam pieniądze, których potrzebujesz...
- Garen... o co ci chodzi?
- Mówiłem już, pragnę ci pomóc... - roześmiał się. - Oferuję ci dwadzieścia pięć milionów. To zdaje się... na takiej cenie stanęło?
- ...co? - wykrztusił.
- Nie, dobrze zrozumiałeś. Dwadzieścia pięć milionów. Ładnie podbiłeś cenę, ale nie w porę się wycofałem... Naprawiam ten nietakt.
- Dobrze wiesz, że to nie o to mi...
- Zostawmy na boku to, co ja wiem - uśmiechnął się chłodno. - Teraz mówimy o interesach.
- Wynoś się stąd - powiedział z trudem. Garen przez moment przyglądał mu się nieruchomo, z napiętą uwagą, rzucił teraz szybkie spojrzenie na stojącego obok chłopaka, który wpatrywał się w nich blady i wrócił wzrokiem do twarzy Nissyena, który patrzył na niego tak, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
- Mój drogi przyjacielu... - powiedział do niego z uśmiechem. - Proponuję ci przecież pomoc. Bez tej pomocy wszystko stracisz. Wszystko, co posiadasz. Możesz załatwić sprawę jednym podpisem... - położył na stole kartę, podsuwając mu ją. - Zobacz... to czysta, jasna umowa, korzystna dla ciebie w sposób wręcz cudowny... Ja daję ci dwadzieścia pięć milionów... a ty mi tylko jednego niewolnika. Avae jest uroczy, ale tylu pieniędzy przecież nie wart. Rozsądne ceny na targach niewolników sytuują się w tysiącach. To kupno wręcz... charytatywne. Podpisz. I będziemy to mieć za sobą... - cofnął się fotelu, wpatrując się w bladego, tępo patrzącego na podsunięty dokument Nissyena spod przymrużonych powiek. Uśmiechnął się lekko, przenosząc wzrok na chłopca.
Avae nie zwracał uwagi na Garena, patrzył na stół, na w niewielu słowach zapisaną kartkę, na jego dłoń drżącą wraz z trzymanym słabo piórem. Spojrzał na niego niepewnie. On się wahał...
Świat walił mu się na głowę, on się zwyczajnie wahał... Jak to?
Ale... tak, on przecież go nie kochał. Taka była ta... różnica. Był dla niego najmilszy, najlepszy na świecie, najcudowniejszy... ale go nie kochał. Dla niego wcale nie był wszystkim, choć tyle razy mu tak mówił, kojąc jego smutki. Był dobry, ale... dla niego były ważniejsze rzeczy... To tak bolało, ale przecież tak było... tak było... A teraz musiał wybierać, groziła mu utrata tego wszystkiego, na czym mu naprawdę zależało, wszystkiego co miał, ziemi, którą kochał, która należała mu się po wszystkim tym, co musiał przejść...
Teraz zwyczajnie tylko bał się mu to zrobić, ale... kiedyś go za to znienawidzi. Kiedyś go odepchnie. Nie lepiej było... tak go stracić? Trudno... trudno... ale jak miał to zrobić? Bał się... To wszystko było... takie ciężkie... ciężkie, brakowało mu powietrza...
Przyklęknął obok jego nóg, łagodnie kładąc swoją dłoń na jego i głaszcząc ją delikatnie.
- W porządku, Nissi... - wyszeptał zupełnie cicho. - Podpisz to... Podpisz to, w porządku...
Nissyen nie odrywał martwego wzroku od miejsca, gdzie powinien widnieć jego podpis, nie spojrzał na chłopca, ale jego głos huczał mu gdzieś w ogłuszonej boleśnie głowie, machinalnie wyciągnął przed siebie dłoń, podpisując dokument i dźwignął się powoli, strącając niechcący drobną dłoń ze swego kolana.
Obejrzał się w drzwiach na drobną postać pozostawioną tam i znieruchomiałą, dla niego już na zawsze zastygłą w tej pozycji dla pokonanych i z tą schyloną głową, osypującymi się na bladą twarz włosami. Prawy policzek, powoli, ulegle, jedna łza i zaraz potem lewy policzek, druga łza. Tak na zawsze, na pożegnanie.
Wczoraj wieczorem pierwszy raz udało mu się zasnąć zwyczajnie, bez lęku, zrywania się z łóżka, ciężkiego oddechu i zaciskania powiek. Nigdy wcześniej nie udawało mu się to, jeśli nie było z nim Avae. Może czasem, kiedy miał atak... A wczoraj? Czy to co wczoraj... czy był wtedy... czy mógłby to zepchnąć na chorobę? Byłoby... Ale nie, pewnie po prostu wykończyło go to bezmyślne snucie się po domu przez cały ten pusty, głuchy dzień. Przymknął oczy i zasnął. Uciekł... Miał straszniejsze rzeczy wokół niż widma z przeszłości. Jak dobrze by było, gdyby to wczorajsze półświadome odrętwienie mogło już zostać przy nim na zawsze... Ale od razu po przebudzeniu wiedział, że nie uda mu się już uniknąć myśli. Wróciły... I one, i... Nie można było oszukiwać zmysłów w nieskończoność. Nie czuł, nie widział, nie słyszał, nie było nigdzie nic znajomego...
Było tak cicho i pusto... Leżał tak od rana, od chwili, gdy się obudził i pierwszy raz poczuł niepokój. Powoli rosnący strach, narastający wolno aż do teraz...
Tak, było pusto i cicho, ale to chyba nie był powód. To nie było irracjonalne, wiedział, co się stało. Nikt się nie zjawił. Pewnie już wiedzą, nie przyjdą... Zabawne, nie pomyślał jakoś o tym, że mając tylko to wszystko i trzydziestu niewolników i tak sobie nie poradzi. Nikt nie przyjdzie... Taki ruchliwy był ten dzieciak, w każdym miejscu w Argento go znają. Nie przyjdą. Bez względu na pieniądze, nie ma szans. Mogą równie dobrze już na zawsze leżeć na tym stoliku... Co tam, niech wszystko się sypie. Już i tak... nie ma to znaczenia. Co miałby zrobić z tym wszystkim, jak żyć wśród tego, skoro... skoro zawsze będzie tak cicho. Bez Avae i tak wszystko to, co wczoraj jednym podpisem zabezpieczył w swoim posiadaniu, nie miało nawet odrobiny sensu. Bez niego to nie było mu potrzebne. Nic już nie było mu potrzebne... Ale... to była jego odpowiedzialność, musiał o to dbać, to, co do niego należało, stanowiło większość prowincji, nad którą otrzymał przecież władzę... O, teraz żałują swojej śmiesznej słabości do Eau Claire. Żałują... Nie można było podjąć bardziej sentymentalnej i nierozsądnej decyzji. Jest przecież odwracalna... Tak... Jest.
To żałosne i godne pogardy, że to też wcale go nie obchodziło... Ale nie obchodziło. Bał się tylko tej pustki i ciszy, tego, że już nie widzi, nie słyszy, nie czuje. Nie mógł uchylić drzwi, wyjrzeć przez okno, nie mógł wyciągnąć dłoni, wypowiedzieć jego imienia... Nic by to nie dało. Już się nie zjawi. Przecież... wybrał to wczoraj? O czym właściwie myślał w tamtej chwili?
Avae nie ma. Równie dobrze mógłby nie żyć. Lepiej by było, gdyby nie żył... gdyby zamiast to wczoraj podpisywać po prostu wziął nóż i go zabił, bo to... i tak był wyrok śmierci. Tam nie przeżyje dłużej niż miesiąc, to tylko wyjątkowo długa, bolesna, poniżająca egzekucja. Chyba, że on przesadzi, straci kontrolę w swojej cholernej... tylko wtedy mogłoby się skończyć wcześniej. On wie, jak przedłużać agonię, ćwiczył wiele długich lat, wiele razy...
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało mu się w miarę rozsądne, kiedy mówili, że trzeba stopniowo wprowadzić nowe zasady, nie narzucając, sprawiając stopniową dyplomacją, by wszyscy je zaakceptowali sami. Już nie. Już nie, to za długo trwało. Kiedy w końcu zatwierdzą nowe prawa, one już w niczym nie pomogą Avae. Umarli nie potrzebują opieki.
Od chwili, kiedy on go zabrał, minął już cały dzień z długą, długą nocą... i... ale tego bał się nawet bać...
Lżej było bać się własnego bólu, mniej strasznie... Avae... Czy... czy to można by jeszcze... może go choć... Ta dziecina, jak to dzielne dziecko uniknęło jego wzroku. Dlaczego miałby czuć wobec niego litość, pomagać mu? Wiedział, dokąd idzie. Wiedział, po co...
Czemu zdradził bezsilne dziecko i to tak okrutnie, bo jeszcze z jego zgodą? Przecież... Nie pamiętał ani jednej swojej myśli z tych rozmytych chwil milczenia, jego szeptu, dotyku, milczenia... ani jednego uczucia... Ale to przecież niemożliwe, by choćby na tamten moment zapomniał, kim ten chłopiec dla niego jest, jaki jest, co w jego życiu znaczy... Nikt... nigdy... Tylko on jeden naprawdę i nie z litości widział w nim kogoś więcej niż niebezpiecznego szaleńca... Umiał go pokochać... i nawet jeszcze więcej, bo zwyczajnie... ufać... Byli ze sobą przez tyle długich dni, to niemożliwe, żeby zapomniał, kim jest to dziecko, które przyklękło obok jego nóg, nawet ktoś z tak poronioną i nieracjonalną głową jak on, nie mógłby o czymś takim zapomnieć... Dlaczego?
Drgnął, kiedy cisza się zachwiała i upadła; w tej jej mocy trzask drzwi na dole dobiegł go aż tu, nie musiał nawet tak wsłuchiwać się w kroki, żeby wiedzieć, że to ona; biedna dziewczyna, teraz straciła ich obu, Avae już nie ujrzy, a jego znienawidzi. Tak szybko szła, prosto tu, jednak go znała, wiedziała, że teraz może tylko jak najbardziej pasywnie uciekać. Drzwi trzasnęły i tu, ciekawe czy płacze... Na pewno, biedna, mała dziewczynka, tak wszystko jej się nie udało...
- Nissyen...
- Odejdź... - powiedział cicho, ale zszarpnęła z niego koc i boleśnie chwyciła jego ramię.
- Nissyen, wstawaj...
- Błagam cię, idź sobie... - prawie jęknął, nie czując w sobie dość siły, by sprzeciwić się tej drobnej, kobiecej dłoni, od której pociągnięcia wczoraj by nawet nie drgnął. Posadziła go tak bez trudu, jak wtedy, gdy był chłopcem i ostrym ruchem uniosła mu twarz.
- Czy to jest prawda?
- A jak ci się wydaje? - uśmiechnął się krzywo, z przymkniętymi oczami znosząc raptowny policzek. - Nie przerwiesz tego tak, Avvie, nie mam histerii... Przeciwnie, jestem przeraźliiwie spokojny...
- Ty... - szepnęła, wpatrując się w niego z niepewnością.
- Nie, chyba nie niestety... Za jasno myślę jak na wariata. Chociaż może... To byłby jakiś powód do ulgi, prawda? - spytał z uśmiechem. - Lżej by nam było... Jak myślisz, Avae jest chyba wszystko jedno? Nie sądzę, żeby w tym momencie miał jeszcze siły na to, żeby czuć ulgę, gdybym to przypadkiem zrobił jako wariat. W takim stanie, w jakim przypuszczalnie o tej godzinie jest... chyba nie może myśleć dość precyzyjnie, żeby mnie znów tak wygodnie rozdzielać.
- Zabierz go stamtąd... - wycedziła, lodowato patrząc mu prosto w oczy.
- Jak? - szepnął, wstając chwiejnie i podchodząc do okna.
- Zwyczajnie... - powiedziała z trudem. - Odkup go... Nissyen, przecież... nie możesz go tam zostawić... Nissyen...
- Nie wybaczy mi...
- I co z tego?!! - krzyknęła. - To powód, żeby tam został? Tego chcesz?
- Nie... wiesz, że nie... tylko... tak się boję...
- Czego?!
- Zrobić to... Boję się tam pójść, boję się spojrzeć mu w oczy, boję się tego, co on mu zrobił...
- Myślisz, że masz prawo? - roześmiała się bezsilnie, opadając na fotel i wspierając czoło na dłoni.
- Nie myślę... - powiedział miękko, przytulając policzek do szyby. - Nie mam. Ja się boję... od początku się boję... cały czas... ja nie wiem, co zrobię, ja go zabiję, ale nie zdążę, oni wcześniej zabiją mnie... Avesta... Avesta, po co ja tam mam iść? On go... nie odda... Boję się... Boję się, że... że on mi... odmówi - wyszeptał blado. Avesta cofnęła się w fotelu, nerwowo wilżąc spieczone wargi.
- Garen... szybko się nudzi... Zgodzi się... - powiedziała niepewnie.
- Może za miesiąc... za dwa... może się znudzi... Ale teraz jest jego właścicielem... Nikt nie może go zmusić do sprzedaży... Co ja wtedy zrobię? No co? Cholera... - jęknął. - Cholera, dlaczego ja to odkładałem? Przecież chciałem, żeby zakazali handlu... Chciałem do cholery! Czemu "na razie" ustąpiłem? Czemu ja tego nie załatwiłem do końca?... - wsunął dłonie we włosy, z trudnością uspokajając oddech.
- To jest słabsza przyczyna, Nissyen... - szepnęła, kryjąc twarz w ramionach.
- Moje życie już nie istnieje, Avesta... Nie każ mnie tak mechanicznie, jakbym ukradł zegarek.
- Nissyen...
- Ja pójdę... Trudno... muszę iść. Nie ma po co się śpieszyć... Już za późno, po... po wczorajszym, Garen teraz mu nic nie zrobi... Spróbuję go... przekonać. Zaproponuję mu... zaproponuję... anulowanie. Zgodzi się... obiecam mu... obiecam mu, że zostawię go w spokoju... Avae byłby za to wściekły, ale jego... jego i tak już straciłem. Teraz już tylko... to jedno mogę zrobić...
Wiedział gdzie iść i poszedł tam od razu, kiedy tylko wszystko załatwił. Dawny dom Jaena, znał go świetnie. To trochę szydercze, że to Garen go kupił, to nie było mieszkanie odpowiednie dla jego upodobań, raczej nieskomplikowane. On uwielbiał przestrzeń i przepych... Jego dom w Claire był większy od tamtejszego pałacu.
Tak dziwnie było tu wchodzić, czuł się jak ogłuszony. Ponury, ciężki niewolnik, kupiony raczej na straszak niż zabawkę, kazał zaczekać mu w przedpokoju i dopiero po dłuższym czasie wrócił, milcząco nakazując iść za sobą. Wprowadził go do gabinetu, gdzie Garen już na niego czekał wygodnie rozparty za biurkiem. Nisko skłonił się, niereagującemu na niego panu i wycofał się cicho z pomieszczenia.
- Witam serdecznie... - uśmiechnął się szeroko mężczyzna, wpatrując się w niego
- Zwracam ci pieniądze. Oddaj mi Avae - powiedział bezbarwnie, ignorując wskazane krzesło.
- To nie będzie takie proste... - roześmiał się, stukając palcami o biurko. - Nie mam ochoty go sprzedawać.
- Zwracam ci pieniądze, plus pięć milionów. Zostawię cię w spokoju. Możesz robić, co chcesz, nie będę się wtrącał w twoje interesy.
- Myślę... że obejdę się bez tego... - uśmiechnął się nieprzyjemnie. - Wątpię, żebyś jeszcze mógł mi zagrażać...
- Co przez to rozumiesz? - spytał bez zainteresowania.
- Moje własne plany... Poza tym ci nie wierzę. Teraz tak mówisz, ale kto wie, co będzie potem... Ale... Dobrze, mogę odsprzedać ci tego twojego chłopczyka. Tyle tylko, że od wczoraj cena trochę skoczyła. Najchętniej bym go zatrzymał... W życiu nie widziałem, żeby ktoś był taki piękny, jęcząc z bólu. Niesamowicie podniecające...
- Ty cholerny...
- Spokojnie... - syknął z jadowitym uśmiechem. - Nie drażnij partnera w interesach. Zresztą sprzedałeś mi go dobrowolnie. Wiedziałeś, o co mi chodzi.
- Ile za niego chcesz... - wycedził.
- Sam nie wiem... Mógłbym się zlitować... Chłopiec tak za tobą tęskni... Wczoraj wciąż cię wołał... Półprzytomny był i nadal cię wołał... Biedny chłopczyk, nawet nie wiedział, co się dookoła niego dzieje. Oczywiście nie od razu, bo...
- Pytałem, ile chcesz... - powtórzył napięty do granic wytrzymałości, wbijając wzrok w stół.
- Obliczyłem dość dokładnie... Trzysta dwadzieścia milionów.
- Nie mam tyle.
- Masz.
- Nie znajdę kupca tak szybko.
- Nie obchodzi mnie, jak szybko go znajdziesz. To twój interes. Żegnam - wstał z uśmiechem, obchodząc go i wyciągając do niego rękę.
Minął go, opuszczając gabinet ze spokojnym szczęknięciem zamka. Miał jeszcze czas, pośrednik miał być u niego za dwie godziny, więc wracał powoli. Powinien był to przewidzieć... Całkiem sprytny plan, jak na tę obleśną mendę. Zabezpieczy się, za darmo zdobędzie gigantyczny majątek, a to wszystko z prześlicznym, uroczym bonusem. Cholerny łajdak... Przeklęte, ohydne bydlę... Jak mógł tak łatwo dać się w tę grę wciągnąć? Tylko Garen miał dość pieniędzy, żeby wszystko kupić. Zaplanował to. Tego chciał od początku.
Co się stało w tamtej chwili, że oślepł na wszystko wokół? Co to było? Jak... jak on po tym wszystkim, co zaszło wcześniej, mógł przewidzieć, że zgodzi się sprzedać mu Avae? I dlaczego wtedy chciał, żeby Avae tam był? Przecież powinien chcieć tego uniknąć, mógł się po nim spodziewać sprzeciwu, protestu, czegokolwiek? Jakim cudem to bydlę przewidziało, że on się zawaha i w końcu to zrobi, a Avae jeszcze go do tego popchnie? O co w tym wszystkim...
Ale to już nie ma znaczenia... wygrał, nieważne jak... teraz jedyne, o co musiał się zatroszczyć to to, by pomóc chłopcu choć tak, jak to jeszcze było możliwe.
W ogrodach było kilku ludzi... Wrócili najwyraźniej dla Avae, licząc teraz na jego powrót, ale patrzyli na niego ukradkiem niepewnie - a nie wrogo. Wszyscy w Argento czuli się wobec niego tacy winni... Nawet teraz nie mieli odwagi go nienawidzić. Ale czy można go było w tej chwili nienawidzić? Chyba zbyt był na to żałosny...
Czemu liczą na powrót Avae? Tutaj... już nie wróci... Zatrzymał się na moment przy pracującej wśród kiełkujących nieśmiało kwiatów dziewczynie, spojrzała na niego niemal wystraszona. Czy to, co kryło się w jej oczach, to była litość?
- Ina, pobiegnij po Avestę... - powiedział cicho. - Niech tu natychmiast przyjdzie, dobrze?
Dziewczyna popatrzyła na niego z wahaniem, ale skinęła głową. Minął ją, nieśpiesznie idąc w stronę domu, pozwalając im patrzeć dowoli, z litością, z tą litością, która uświadamiała mu lepiej, niż zrobiłaby to nienawiść, jak wiele teraz stracił. To był cud, że ktoś mógł go kochać. Ten chłopiec jest najcenniejszą istotą w całym jego życiu... i może przetrwałby to, gdyby po prostu go stracił... Ale jak miał przetrwać to, że wyrządził mu taką straszną krzywdę? Że tę spokojną, ufną twarz, która śniła bez lęku przy nim tak z jego winy zmienić tam musiało cierpienie? I jeśli on naprawdę wołał go tej nocy... To musiał być już półprzytomny. Nie kocha się zdrajcy w bólu, jeśli się wie o jego zdradzie.
Dotarł do pałacu i ciężko wszedł na górę, wchodząc do gabinetu. Zatrzymał się w progu, zaciskając powieki, za dużo... Setki razy Avae mu tu przeszkadzał, śmiejąc się, nie pukając niemal nigdy. To... chyba nawet lepiej, że i to wszystko miał stracić... Za pełno go tu było wszędzie, a przecież teraz... nie mogli już być razem, nie miał prawa dręczyć go jeszcze i tak...
Usiadł przy biurku, wyciągając z szuflady arkusz i zapisał go powoli, starannie wymieniając imiona. Podpisał się i odsunął go, opierając głowę o fotel i czekając nieruchomo. Usłyszał w końcu, jak weszła szybko i zatrzymała się nagle pośrodku pokoju.
- Nie zgodził się... - szepnęła drżącym głosem. Popatrzył na nią i pokręcił łagodnie głową.
- Zgodził. Wszystko w porządku. Tylko muszę dopiero zebrać pieniądze, Avae na razie tam został. Ale załatwię to szybko. Usiądź.
Posłuchała go, jeszcze trochę blada i wpatrzona w niego z jakimś przestrachem. Postarał się uśmiechnąć, ale zupełnie mu nie wyszło. Spokojnym ruchem podsunął ku niej papier.
- Podpisz to...
Spojrzała i jej źrenice powiększyły się natychmiast. Podniosła na niego zdenerwowany wzrok.
- Nissyen...
- Podpisz.
Zagryzła wargę i podpisała powoli, przez dłuższą chwilę jeszcze wpatrując się w dokument.
- Zrób wszystko od razu, Avvie - poprosił miękko. - Za godzinę będzie mój pośrednik, czułem, że coś będę musiał... Jest tylko nieco gorzej. Chcę, żeby wszystko już było gotowe, więc idź od razu. Resztę po prostu zostawię.
- Ale on to sprzeda...
- Garenowi, wiem. Wygrał, nic na to nie poradzę.
Czekali już kilka godzin, a Zeelim próbował go ocalić, choć nie wierzył, że mu się to uda. Dostrzegł to w jego oczach, gdy brał go od niego na ręce; twarze nieprzytomnego chłopca i doświadczonego lekarza były jednakowo blade. Nie wierzył, ale nie przerwał walki i może dlatego oni nadal wierzyli, nieruchomo wpatrując się w zamknięte drzwi.
W tamtym... miejscu... ciało Avae leżało skręcone boleśnie, ale bardziej jak u małego, nieszczęśliwego dziecka, które przepłakało noc, niż jak u kogoś, kto przeżył takie katusze. Tylko... tak dużo krwi... Gdyby przyszedł trochę później, już na pewno nie mógłby mu pomóc, wykrwawiłby się na śmierć. Garen nie interesował się zabawką, którą miał sprzedać, nikt go nawet nie opatrzył. Nie spodziewał się tego... Ale wcześniej i tak nie zdołałby zebrać pieniędzy...
Zaniósł go prosto do Zee, na szczęście to nie było daleko. Choć teraz... nie miał pojęcia, jakim cudem to zrobił, bo patrząc na jego zemdloną, wyczerpaną do granic możliwości twarz i poranione ciało sam niemal zatracił świadomość wszystkiego wokół. Dotarł tu bezmyślnie i bezwiednie mu go oddał, a potem osunął się pod tą ścianą, trwając tak w bezruchu aż do teraz.
- Ile to jeszcze potrwa? - wyszeptał.
- Nie wiem... - Avesta spojrzała na niego po raz pierwszy, odkąd przyszedł. Siedziała w drugim kącie pokoju, przytulając twarz do ściany, skulona jak mała dziewczynka. - Chciałam mu pomóc, ale... Wolał sam. Poradzi sobie, on jest... jest najlepszy ze wszystkich... poradzi sobie - powiedziała bezbarwnie. Drgnęła, spoglądając z powrotem na drzwi. - Chyba... chyba już... - szepnęła wystraszona. - Jest... w łazience, zaraz... - przygryzła wargę, wstając nieco chwiejnie i opierając się dłonią o ścianę, ale niemal natychmiast bezsilnie usiadła z powrotem. Wkrótce Zeelim wyszedł bez pośpiechu, starannie zamykając drzwi i usiadł powoli, ocierając z potu śmiertelnie bladą twarz.
- Bydlę... - wyszeptał z trudem. - Skończone bydlę...
Przestraszona Avesta wstała gwałtownie, podchodząc do niego szybko.
- Zee... - przyklęknęła obok, obejmując go troskliwie.
- Jak można zrobić coś takiego człowiekowi? Jak można zrobić coś takiego... takiemu chłopcu? To prawie dziecko... Avesta... jak można było patrzeć mu w oczy i robić... coś takiego? Przecież on musiał... krzyczeć... tego nie dałoby się znieść bez krzyku... co za bydlę... co za przeklęte bydlę...
- Zee...
- Dobrze już... - ścisnął jej rękę, przymykając oczy i odchylając głowę w tył.
- Wyjdzie z tego?
- Nie wiem. Nie wiem... Wątpię.
- On jest taki silny... - powiedziała błagalnie.
- Dlatego nie wiem... - szepnął. - Jutro... najdalej pojutrze będziemy mieć pewność. Jeśli przeżyje ten czas, to z tego wyjdzie - spojrzał znów na nią zmęczonym wzrokiem.
- Idź na górę i połóż się na trochę, jesteś wykończony... - pogładziła go po włosach, starając się panować nad drżeniem głosu. - Zbudzę cię, jeśli coś się będzie działo. Musisz być w formie, jeśli... masz mu pomóc.
- Dobrze, dziewczynko - uśmiechnął się blado, całując jej dłoń i wstał ciężko. - Nie wchodź tam, Nissyen. Avesta się nim zajmie, zna się na tym - rzucił przez ramię, wychodząc.
Obejrzała się teraz na niego; wciąż siedział tam na podłodze, nieruchomo i z martwo obojętną twarzą, po której teraz jednak szybko płynęły łzy. Zagryzła wargę, podchodząc do niego i przysiadła obok na stołku, delikatnie przechylając ku sobie jego bezwolnie poddające się wszystkiemu ciało tak, by wesprzeć mu głowę o swoje kolana. Otarła bezskutecznie łzy i smutno przesunęła dłoń na zupełnie rozwichrzone włosy, nie wtrącając się już do upartych łez.
- Całkiem jak kiedy byłeś dzieckiem... - wyszeptała po dłuższej chwili. - Tak łatwo wszyscy uwierzyli, że jesteś dorosły, dojrzalszy od nas wszystkich... Jeszcze kiedy byłeś chłopcem. Po co ci było tak przytłaczać świat tą swoją mocą? Już teraz nie możesz być dzieckiem...
- Wolałbym... - przez wargi przeleciał mu ulotnie blady cień uśmiechu. - Jako dziecko nie płakałem przez siebie.
- To nie jest... taka straszna różnica. Trudniejsze jest to, że dorośli muszą robić coś więcej niż płakać. Trzeba naprawiać to, co się popsuło.
- Wyjaśnij mi... Wyjaśnij mi, dziewczyno, jak ja mam naprawić to, co spotkało Avae? Nawet życia mu nie uratuję. Zanim przedostanę się przez góry... Nie zdążyłbym wrócić z Uzdrowicielem. Mogę tylko czekać. A jeśli przeżyje... Można zaleczyć mu rany, Zee nie, ale Uzdrowiciel usunąłby je bez śladu. Tylko z pamięci... kto usunie mu to z pamięci? Ja... pamiętam wszystko, co...
- Mówiłeś, że przy Avae nie pamiętasz... - szepnęła łagodnie.
- Tak. Ale co to ma wspólnego z moją pomocą dla niego? Myślisz, że ja... zapomniałbym przy Valdezie, choćby nie wiem, jak się poprawił i nie wiem, jak był miły?
- Nissyen... Nissyen, co ty mówisz... To nie ty go...
- A kto? Ja, Avesta. Garen nic nie znaczy. To tylko stary wilk, któremu jeszcze parę tysięcy lat temu kochający rodzice wydawali tu przy zaćmieniu słońca najładniejsze z dzieci... Jak myślisz, kto krzywdził dziecko i o kim wtedy myślało, o wilku... czy o tych rodzicach?
- Nissyen...
- Jedno co mogę... to wynieść się stąd... zniknąć mu z oczu... Jemu i... wszystkim.
- Tego nie wolno ci zrobić...
- Czemu?
- Jesteś wciąż naszym przywódcą.
- Nie... tu też już nic nie naprawię. Zdradziłem Argento... Musiałem to zrobić, ale tylko z powodu własnej podłości i głupoty. Nie nadaję się na przywódcę.
- Nikt nie poradziłby sobie przez ten rok tak wspaniale jak ty.
- Nikt nie zaprzepaściłby wszystkiego w równie głupi sposób.
- Ty nie możesz do końca odpowiadać... za to co się stało... Innego dnia byś tego nie zrobił. Po prostu czasem... zdarza ci się, że...
- Jeśli nie mogę ponosić odpowiedzialności za własne czyny, to tym bardziej nie nadaję się na przywódcę.
- Nissyen...
- Od początku było to jasne, tylko wszyscy oślepliśmy. Za często... działam irracjonalnie.
- Każdy król parę razy w życiu postąpił irracjonalnie.
- Nie jesteśmy monarchią. Możecie wybierać.
- I wybraliśmy...
- Kiedy wybierze się źle, można zmienić decyzję.
- Nie bądź uparty... Nikt z nas nie nadaje się lepiej od ciebie. Byliśmy świadomi ryzyka. Ale wiedzieliśmy, że warto.
- Avesta...
- Nigdy nie poddawałeś się po jednej bitwie.
- Wiem... ale nie mam siły...
- Wydaje ci się, że nie masz siły, bo jesteś przerażony Avae. I sobą. Gubisz się w tym... w intensywności własnych uczuć... Nigdy tak się nie czułeś... dlatego wydaje ci się, że jesteś do niczego niezdolny. Ale to jedna wielka bzdura.
- Nie sądzę... - wstał, patrząc na nią ze smutnym uśmiechem. - Nie sądzę, żeby to była bzdura. Pogódź się z tym. Przegrałem. Straciliście wodza, on już jest nikim.
Puls chłopca był równy i najzupełniej w normie, oddech spokojny... poza tym, że nadal nie odzyskał przytomności, wszystko wyglądało dobrze. Niedługo powinien dojść do siebie. Mimo wszystko było coś smutnego w tym, że dziecko może przetrzymać takie rzeczy. Nawet nie miał sił cieszyć się, że udało mu się go uratować, w gruncie rzeczy bał się tego, co będzie, kiedy chłopiec się obudzi. Tego, czy on przetrzyma to, co wytrzymało jego ciało.
Oboje zaglądali do niego niemal co chwilę, a Nissyen w ogóle stąd nie wychodził, odkąd ustąpił i pozwolił mu wejść. Stan Avae był już na tyle dobry, że mógł na to zezwolić, a... niezależnie od tego, jak był na niego wściekły, ten znękany Nissyen, taki inny niż w ostatnich czasach i tak podobny do tego dawniejszego, wzbudzał w nim głównie litość; nie umiał mu odmówić, niezależnie od tego, co o tym wszystkim myślał.
Pochylił się, by znów sprawdzić tętno, przy takim wyczerpaniu organizmu wolał nawet być zbędnie ostrożny, to, że on nadal żył, zakrawało na cud.
- Teraz już... będzie dobrze, prawda? - usłyszał za sobą cichy głos.
- Nie wiem - odpowiedział bezbarwnym tonem, prostując się i patrząc ze smutkiem na bladą twarz śpiącego chłopca. - Umiem leczyć chore serca, ale nie złamane.
Nie spojrzał na niego, zagryzając wargę i opuścił powoli pokój, cicho zamykając za sobą drzwi. Zszedł na dół, do swojego gabinetu i usiadł przy biurku, ale zamiast wziąć się do pisania, oparł tylko czoło na dłoniach, mocno zaciskając powieki i przesiedział tak chyba z godzinę, zanim bardziej z poczucia obowiązku, niż ze zwykłej chęci, ujął pióro, zabierając się do pracy. Zaniedbał wszystko, skupiając się na Avae, a kiedy chłopiec przetrwał najgorsze, po prostu z braku sił, ale teraz powinien już wziąć się w garść. Pisał jednak z trudem, myśli ciężko układały mu się w głowie i nie umiał się naprawdę skupić. Choć mijały godziny, zapisał ledwie stronę, chwiejnym, nierównym pismem, które i tak musiałby przepisać, więc zaczął to robić teraz, skoro i tak mu nie szło. Powoli jak uczące się dopiero dziecko stawiał na kartce litery, nie myśląc właściwie o niczym. Dopiero Avesta wytrąciła go z tego odrętwienia, przynosząc mu kolację.
- Nie idzie? - spytała cicho, siadając obok niego i z bladym uśmiechem przyglądając się zaśmieconemu biurku. Wzruszył ramionami, odchylając się w tył na krześle i opierając kolanem o kraj blatu. Westchnęła, obejmując mu zgiętą nogę ramionami i opierając na nich bokiem głowę, spojrzała na niego ciepło. - No to zostaw to może, już późno.
- Za chwilę... Avae w porządku?
- Tak, nic się nie dzieje. Tylko... Wiesz... lepiej zajrzyj tam i przemów Nissyenowi do rozsądku... Przecież on nie śpi już szóstą noc.
- Ty nie możesz?
- Próbowałam, nie słucha - cofnęła się, wzruszając ramionami i opierając o krzesło. - Może ty go przekonasz.
- Wątpię.
- Spróbuj przynajmniej... Przecież on się wykończy...
Westchnął tylko i wstał, uspokajającym gestem ściskając delikatnie jej ramię. Nie chciał przy niej tego okazywać, ale nie miał ochoty znów tam iść, nie cierpiał na to patrzeć. A jakiekolwiek próby przekonywania Nissyena mijały się z celem. Czy on w ogóle kiedykolwiek w życiu kogokolwiek posłuchał? W takim zapiekłym, uporczywym stanie, w jakim był teraz, w ogóle zachowywał się, jakby stracił słuch. Nic go nie obchodziło.
Uchylił cicho drzwi, patrząc na niego. Siedział na podłodze przy łóżku z głową przytuloną do poduszki obok nachylonej ku niemu bladej, ale spokojnej już twarzy Avae i głaskał delikatnie jego dłuższe nieco niż zwykle włosy, drugą ręką trzymając ostrożnie jak pisklę papierowo wątłą dłoń.
- Nissyen... - odezwał się cicho, podchodząc do niego nieśpiesznie.
- Takie biedne, śliczne, kochane maleństwo... - uśmiechnął się smutno, nie odrywając wzroku od jego twarzy. - Tak chciałbym jeszcze choć raz...
- Nissyen, bądź rozsądny i idź spać. Avae z tego wyjdzie - westchnął, wsuwając ręce w kieszenie i odwracając wzrok.
- Nie zostawię go tak...
- Co mu pomoże teraz twoje ślęczenie nad nim? Wcześniej trzeba było tyle o nim myśleć - powiedział szorstko.
- Uważasz, że nie powinienem... czekać, prawda? - szepnął, oplatając wokół palca mały kosmyk znad ucha chłopca.
- Nie powiedziałem nic takiego - zagryzł wargę, z bólem wpatrując się w jego śmiertelnie znużoną twarz.
- Wiem, że... powinienem dać mu spokój... I dam, naprawdę... Wyniosę się stąd, nie skrzywdzę go więcej... Nie chcę mu o tym przypominać. Ale... ale nie dam rady jeszcze... nie teraz... Muszę poczekać... zobaczyć, jak się obudzi... Nic więcej, ale... nie wytrzymam bez tego. Ja wiem, że on mi nie wybaczy... nie będę go o to prosić, naprawdę rozumiem... Jestem bydlę, ale nie aż tak...
- Nie mów głupstw... - powiedział z trudem, zaciskając powieki.
- Nie zrobię już krzywdy mojej kochanej kruszynie... Jeszcze raz popatrzę tylko na te piękne oczy... i pozwolę mu zapomnieć, być szczęśliwym... zaopiekujecie się nim, wiem... Zostanie w miejscu, które kocha... i kiedy w końcu już o mnie zapomni, znowu nauczy się uśmiechać... Na pewno... Szkoda, że ja... już go takiego nie zobaczę, ale... trudno, sam się na to skazałem... Nie będzie mu żal, bo myśli, że wciąż go nie... Uwierzy, że dam sobie radę.
- A myślisz, że nie dasz? - spytał cicho.
- Nie wiem... - szepnął. - Postaram się, on by się starał... Taki był zawsze dobry dla mnie... boję się... boję się, żeby jeszcze w tym wszystkim nie było mu mnie żal... Ale może po czymś takim... może teraz już mnie znienawidzi... tak byłoby najlepiej... prawda?
- Nissyen, przestań już o tym myśleć, to nie ma sensu - powiedział z niechęcią, uciskając nasadę nosa i walcząc z pulsującym bólem.
- Powiedz mi, Zee... Tylko naprawdę, nie lituj się, on jest ważniejszy... Powiedz mi...
- Co? - spojrzał na niego smutno.
- Myślisz... że nie powinno mnie tu być, kiedy... kiedy się zbudzi? Zaszkodzi mu to?
- Nie... Nie sądzę... - powiedział łagodnie, opierając mu dłoń na ramieniu.
- Nie mówisz tego tylko, żeby...
- Nie. Naprawdę nie myślę, żeby mu się przez to pogorszyło. Spokojnie... Nie przejmuj się... aż tak...
- Tylko jak? Jak bardzo, Zee?
Nie czuł właściwie zmęczenia, choć minęło tyle dni. Siedział przy nim cicho, nieruchomo wpatrując się w jego twarz. Więcej miał jej nie widzieć... Po co teraz miałby odchodzić, odpoczywać... od niego? Na to miał szansę przez resztę życia. I nawet... tego chciał. Powinien teraz chcieć wszystkiego dla niego, nie dla siebie... Więc... może to ostatni dzień.
Avae już kilka razy odzyskiwał dzisiaj przytomność, nie mówiąc nic jednak i jeszcze nie do końca wiedząc, co się dzieje. Zeelim zostawił ich już samych, wychodząc do innego pacjenta. Był już pewien, że Avae zupełnie dojdzie do siebie. Mógł oprzytomnieć w każdej chwili. Wyglądał pod tą kołdrą jak ulotny cień... Choroba wraz z ostrą gorączką od ran i ten tydzień, kiedy był nieprzytomny zamieniły jego ciało w szczuplutką, wątłą figurkę, niemal przezroczystą, tak, jak ta krucha ręka, którą trzymał w dłoniach z bezwiedną już właściwie ostrożnością, jaką czuje się wobec czegoś, co od lada dotknięcia może ulec zniszczeniu.
Delikatne promienie wiosennego słońca migotały co jakiś czas na tej bladej, zmęczonej twarzyczce, którą wyczerpanie zmieniło w zupełnie, bezwzględnie wobec przyczyn znużenia, dziecinną. Niedługo miał mieć już osiemnaście lat, a teraz wyglądał na trzynaście; drobna, szczupła buzia dziecka i filigranowa, stopniała jakby sylwetka. Chyba nawet Avesta mogłaby teraz nosić go na rękach...
Któryś promyk znów podroczył się z przymkniętymi oczami chłopca, gdy powieki zatrzepotały mu szybko i nieprzytomnie, jak już parę razy dzisiaj, ale teraz poczuł chyba jego dłonie, bo zamiast znów zapaść w sen jak przedtem, przechylił lekko głowę, patrząc na nie przez chwilę i uniósł twarz ku niemu ze zmęczonym, smutnym spojrzeniem, mającym sił jeszcze na tyle tylko, by bezwiednie go odszukać.
- Nissi... - wyszeptał słabo.
- Tak, kochanie moje - odpowiedział półprzytomnie, zbliżając się bardziej do niego i w roztrzęsieniu nie wiedząc nawet co mówić. - Już dobrze, nic ci nie grozi...
- Gdzie jesteśmy? - spytał cicho, bezsilnie wspierając głowę na jego ramieniu i przymykając oczy.
- U Zee, nad gabinetem - powiedział z trudem, próbując zapanować nad drżeniem własnych rąk ostrożnie i niemal nieodczuwalnie obejmujących szczupłe ciało w obawie odepchnięcia. To dziecko tak potrzebowało od kogoś ukojenia... Ale na jak wiele chwil on mógł mu je dać?
- Czemu nie w domu?... A... byłem chory... potem... Tak?... Długo? Nie... pamiętam nic od... - spiął się, zaciskając dłonie na brzegu kołdry.
- Cii... spokojnie... - przytulił go odrobinę mocniej, kołysząc delikatnie. - Jakiś tydzień... byłeś nieprzytomny... albo tylko majaczyłeś... Baliśmy się nawet, że... Ale już wszystko dobrze, wyzdrowiejesz...
- Nic nie jest dobrze... - wyszeptał z bólem. Cicho się zrobiło... Jak przedtem... nie... Nie, wtedy... było tak... pusto, że krzyczałby, gdyby miał tylko siły i gdyby nie mdlał i nie mdlał tam samotnie, aż w końcu nie ocknął się już wcale. I teraz musiałby zacząć krzyczeć i teraz chciałby tylko miotać się jak oszalałe zwierzę i łkać z bólu jak dziecko, ale teraz nie było już tej pustki, w której rosły strach i ból, tuż obok było ciepło i opiekuńczy dotyk... on kołysał go delikatnie i kojąco jak maleńkie dziecko, ale chyba tego właśnie potrzebował, choć to, co się stało... Tak długo już milczeli, nie otworzył wciąż oczu, ale on wtulił twarz w jego włosy, jakby tym miękkim, łagodnym kołysaniem chciał powstrzymać przed histerycznym lękiem i rozpaczą nie tylko jego, ale i siebie. Ale to wszystko... stało się i...
- Płaczesz? - spytał niemal łagodnie.
- Nie.
- Czuję... - wyszeptał bezbarwnie, znów zamilkł na długo, zaciskając powieki aż boleśnie. - Nie, nie mogę, dlaczego? - szarpnął się nie dość mocno, by uciec, więc tylko w głosie zadrżała zrozpaczona do wściekłości gorycz. - Dlaczego ty mi to zrobiłeś?
- Avae... - powiedział tylko cicho, wciąż tuląc go trochę tak, jakby pokochał kąsającą jego ciało żmiję i współczuł jej wysiłku ukąszenia.
- Przestań... - wyszlochał. - Nie mam siły... Ja nie mam siły, żeby... Już nie dam rady... tak... źle mi było, a ty...
- Avae...
- Co? Co, Avae? - zaśmiał się niemal histerycznie. - Nie było cię przy mnie, nie było nawet przez chwilę... Zostawiłeś mnie mu, pozwoliłeś... A on... tyle razy... i... Myślisz, że teraz coś zmienisz? Że wygonisz to, kołysząc mnie jak dziecko? Tam też nim byłem? Też? I kiedy ty... Co ja mam zrobić, ja nie wiem... Nie mam siły... nie mogę, już zwyczajnie...
- Kocham cię...
- Ja zaw... Co?
- Kocham cię... Przepraszam, nie będę cię więcej... Przepraszam. Teraz już możesz... już... Nie jestem ci już potrzebny. Wiedziałem, że mi nie wybaczysz, ale... To dobrze, tak będzie lepiej.
- Nis...
- Cii... Zapomnisz o mnie, tak powinno być... już dawno temu powinno, moje śliczne kochanie... Jesteś... już ostatnim, co mam na świecie, ale... to nic, dla mnie to... ty zostań tutaj i bądź szczęśliwy, to ja... pójdę gdzieś precz... Zasłużyłem sobie na to... i nie żałuję niczego poza tym, że cierpiałeś... Kocham cię. Kocham cię, malutki i... i przepraszam, ale... nie wybaczaj mi... - odsunął się gwałtownie, wychodząc szybko z pokoju.
- Nissi! Nissi, poczekaj! - krzyknął za nim i spróbował wstać, ale zachwiał się i opadł z powrotem na łóżko. - Avesta! - zawołał, słysząc z dołu rumor i jej zdenerwowany głos. Wbiegła na górę, przypadając do niego przestraszona.
- Co wy dwaj znowu wyprawiacie, przecież jesteś...
- Avesta... - wykrztusił, odpędzając ją od siebie dłonią. - Avesta... Zawołaj go tu... - poprosił z trudem, szlochając i śmiejąc się jednocześnie. - Zawołaj tu tego idiotę...
Wszedł jak najciszej, bo choć Avae czuł się już o wiele lepiej, to ogólne wyczerpanie sprawiało, że często był senny, a teraz odpoczynek mógł tylko pomóc. Ale dziś od rana był w bardzo radosnym nastroju, zbyt rozpromieniony i niesforny, by spokojnie spać. Był jeszcze na tyle młodym lekarzem, żeby woleć takich pacjentów. Przyjemniej było mieć z niemogącym już spokojnie uleżeć Avae kłopoty niż nie mieć żadnych ze słabym, spotulniałym i nieinteresującym się niczym specjalnie posłusznym pacjentem, jakim był niedawno, mając siły co najwyżej na blade, choć ciepłe uśmiechy.
Teraz też nie spał i na jego widok rozłożył tylko rozbawiony ręce, jak ktoś niemający żadnego wpływu na to, że nie stosuje się do usilnych próśb otoczenia.
- Cii... - szepnął za to z uciechą, wskazując leżącego obok z twarzą wtuloną w poduszkę Nissyena. - Niech śpi, skoro go w końcu zmogło, taki jest uparty, że w ogóle nie chciał się dać zagonić do łóżka. Ale jestem sprytniejszy, poprosiłem, żeby się koło mnie trochę położył i powiedziałem, że chcę coś mu opowiedzieć... Tylko mówiłem coraz ciszej i ciszej... i przepadł, ha... Tylko mów cicho... - uśmiechnął się radośnie, przykładając palec do ust.
- Yhm... - mruknął tylko, siadając na łóżku i sprawdzając mu tętno. - Troszkę słabe...
- Nie łam się, będzie lepiej - machnął lekko dłonią, unosząc się niecierpliwie na poduszkach.
- Będzie, będzie... o ile mnie będziesz słuchać.
- Przecież słucham - przechylił głowę, uśmiechając się przekornie.
- Miejmy nadzieję... - mruknął. - No, najogólniej wszystko w porządku - westchnął, wstając.
- Zee, zaniesiesz mnie na trochę do ogrodu? Nissi śpi i nie chcę go budzić, a obiecałem wam, że będę grzeczny i sam nie będę chodzić... - uśmiechnął się.
- Nie ma sprawy, no chodź... - wziął go na ręce razem z kocem.
- Jest ciepło...
- Guzik, nie ciepło, to początek wiosny i pogoda jest zdradliwa. Poza tym wieje wiatr.
- Przecież nie jestem przeziębiony tylko...
- Tylko bardzo osłabiony. Żabiego ogona bym nie dał za twoją odporność. Avae, czy ja mam z tobą rozmawiać jak z siedmioletnim dzieckiem? Wiesz, że mam rację.
- No wiem, wiem... - mruknął. - Ale długo to jeszcze tak?
- Tydzień, może dwa. Zależy, jak szybko będziesz wracać do formy - zszedł z nim powoli na dół i posadził go ostrożnie w ogrodowym fotelu, stojącym przy długiej, drewnianej ławce, staranie okrywając go kocem.
- Dzięki... Mogę tu być aż do wieczora?
- Dobrze, tylko nie zrzucaj koca... - pogroził mu palcem.
- Spokojnie, nie zadziera się z lekarzem, może zapisać coś paskudnego - przechylił głowę. - Nie musisz ze mną siedzieć, pilnuj żony... - uśmiechnął się. - Ighan się do niej strasznie maśli, widziałem... Ja nie wiem, czy wy dobrze wyszliście na tym interesie... To znaczy głównie ty. No wiesz, młoda żona i trzydziestu facetów zasadniczo niewiele mających do roboty...
- Avae...
- O...oo... Co znaczy ta mina? Ja żartuję tylko...
- Wiem... Wiem, po prostu... po prostu ja chciałem... porozmawiać z tobą... o czymś... niezbyt przyjemnym.
- Czyli? - spytał niepewnie. Mężczyzna westchnął i stanął tyłem do niego, milcząc jeszcze przez chwilę.
- Posłuchaj mnie, Avae... Przykro mi, że muszę to powiedzieć, ale widzę, że zwyczajnie nie mam wyjścia.
- Zee, ja nie cierpię długich wstępów... - mruknął zdenerwowany.
- Nie powinieneś nadal z nim być.
- Zee, przebacz, ale to ja o tym decyduję... - zagryzł wargę, wbijając wzrok w ziemię.
- Ale ty nie rozumiesz...
- Zee, ja zdaję sobie sprawę z tego, co się stało i nie było mi wcale tak łatwo się z tym uporać, ale podjąłem decyzję i jej nie zmienię - przerwał mu nerwowo.
- Można przebaczać czyny... Ale Nissyenowi nie ma czego przebaczać. Jego to nie dotyczy, on nie istnieje w naszych kategoriach... i właśnie dlatego... nie powinieneś... Wiem, że nigdy ci nic... że nie reagowałem, ale... Nie mogę tak dłużej. Kochasz go, wiem, i to, co mówię, musi cię ranić, ale... będąc z nim... nie można być z kimś takim jak Nissyen to... wbrew naturze, to... wbrew samemu sobie, jakby... pokochać skorpiona. On w ogóle nie powinien mieć do czynienia z ludźmi, a to, że mu na to pozwolono to tylko moja wina. Ale tobie... muszę powiedzieć.
- Co ty wygadujesz? Wiem, że jest chory, ale to...
- Nissyen miał nie tylko matkę, Avae. Jest chory jak ona. Ale to nie jest wszystko, choć już to... już to powinno sprawić, że odsunięto by go od wszystkiego. Nikt tego nie zrobił, bo na to nie pozwoliłem. Osłaniam go już tak długo... Ale tobie muszę powiedzieć wszystko. Nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za to, co może cię spotkać.
- Zee, o co ci chodzi? - spytał zmęczony.
- Powiedziałem ci już. Powinieneś się domyśleć, ale rozumiem, że nie chcesz. Prawda jest taka, że Nissyen nie urodził się tam z traw i powietrza. Jest również synem swojego ojca i byłoby głupotą twierdzić, że w niczym nie jest do niego podobny.
- Dlaczego? Ja do swojego nie jestem - powiedział spokojnie.
- Ale on do swojego jest.
- Niby w czym? - zapytał agresywnie. - W kolorze oczu? Przeżyję. Ładny kolor.
- Valdez to było zwyrodniałe zwierzę. Zwierzę, które czuło i myślało popędami. Dla niego istniało tylko pożądanie, fascynował się nim i żył. Nissyena tak samo fascynuje zło.
- Odbiło ci - powiedział spokojnie. - Zwyczajnie ci odbiło.
- Chyba bym to wolał, Avae... - uśmiechnął się słabo. - Nissyen nie jest zły. Nie, nawet nie chce być. Ale zło wprawia go w stan podniecenia, kiedy je dostrzega, przestaje kontrolować swoje emocje, panować nad sobą. Ulega mu, a potem zastanawia się, czemu to zrobił, miota się, myśli o tym, pieszcząc się myślą o swoim zwyrodnieniu, bawiąc się nią, kochając się w niej, zadając sobie ból i uwielbiając to. On myśli o złu, które wyrządził, jak poeta i to jak kiepski poeta. Jego choroba tylko to wyzwala... ale i nie mając ataków, ma trudności z panowaniem nad sobą, bez trudu wpada we wściekłość, postępuje okrutnie, potem cierpi, płacze i żałuje, ale on lubi wyrządzać zło i lubi potem cierpieć, płakać i żałować. Nie wiem, czym jest Nissyen, ale na pewno nie człowiekiem. To spotworniała mieszanka wszystkich najbardziej przerażających cech jego rodziców okraszona pociągającym urokiem wabiącym ludzi tak, jak płomienie wabią ćmy. Gdybym wierzył w Harrerhadę, wierzyłbym, że to on. Zwykłe diabły i demony są słabsze.
- Ty chyba... chyba sam nie wierzysz... w to, co mówisz... - wyjąkał śmiertelnie blady. - To są jakieś bzdury...
- Nie, Avae. To prawda. Od wielu lat już jestem tego pewien... Od wielu lat już z tym żyję...
- No to czemu nikomu tego nie powiedziałeś?! - krzyknął, próbując wstać, ale opadając z powrotem na fotel i oddychając ciężko. - Skoro jesteś taki pewien, to czemu pozwoliłeś dać mu władzę?! - spojrzał na niego z wściekłością. - Czemu pozwoliłeś, żeby taki potwór miał władzę nad tyloma ludźmi?! Czemu?! No czemu, do cholery?! - umilkł na moment, zagryzając boleśnie wargę. - Czemu przez tyle lat milczałeś i mówisz dopiero mnie?! - wycedził, hamując irytację. Rączka fotela pękła pod naciskiem jego dłoni i znów stracił panowanie nad sobą. - Najlepiej w ogóle od razu trzeba było go zabić i nie pozwolić krzywdzić innych i siebie! No to czemu tego nie zrobiłeś? Nie kazałeś innym? Dlaczego?!
- Bo nie miałem prawa! - krzyknął, odwracając się z powrotem ku niemu z pałającą twarzą. Przymknął oczy, uspokajając się powoli i siadł obok niego, opierając czoło na dłoniach. - Valdez... miał na jego punkcie obsesję... - zaczął cicho. - Prawdziwą obsesję, nic się nie liczyło... Od śmierci Pinnel brał go do siebie noc w noc, nawet nie wiesz, jak wielu ludzi tutaj palił wstyd na myśl o tym, jak bezpieczne się stały ICH dzieci. Ale to nie trwało wiecznie... Nissyen przestawał powoli być bezbronnym dzieckiem, nie, dzieckiem był nadal, ale po prostu już nie tak bezbronnym. Choroba się cofnęła... przestał na przemian wpadać w szał i otępienie, zaczął mówić... zaczął się rozwijać jak normalny chłopiec, nie... szybciej, o wiele szybciej... Avesta dotąd często chodziła do niego i bawiła się jak z dwuletnim dzieckiem, próbowała raczej, bo on wszystkiemu poddawał się bezwolnie jak lalka. A teraz jej słuchał, dostrzegał, co robi, odpowiadał jej... Któregoś dnia wzięła do ręki książkę i spróbowała nauczyć go czytać. Nauczył się. Jeszcze zanim musiała wracać do domu. Nie minęło kilka miesięcy i nadrobił z nawiązką wszystkie straty, jakie miał wobec innych dzieci. Tyle tylko, że miało to swoją cenę. Przestał być nieświadomą, bezwolną laleczką, on teraz już rozumiał i to rozumiał tak wiele, ile żadne dziecko nie powinno. Nie bez szkody dla siebie... ale za to nie zgadzał się już, żeby to trwało, nie chciał mu ulegać, już nie tylko z bólu i strachu, do niego wszystko, zupełnie wszystko dotarło... I przerwał to. On był już wtedy bardzo silny, bardzo, Valdez nie umiał sobie sam z nim poradzić, a nie lubił szukać wsparcia... i wobec niego nigdy nie stosował takich metod, jak wobec pozostałych. Stracił swoją zabawkę... I zaczął szukać innych. Znów nikt nie wiedział, czego się spodziewać następnego dnia, czy to tym razem nie spadnie na jego dom. A my... my chcieliśmy się pobrać, ale żeby się pobrać, potrzebowaliśmy zgody pana. Byłem naiwny i wierzyłem, że będzie dobrze... Poszedłem do niego. Zgodził się. Za nią. Roześmiał się i powiedział, że to niedobrze, żeby ktoś tak młody i niedoświadczony jak ja żenił się z dziewicą... Powiedziałem jej, że mnie nie przyjął. Że może... kiedy indziej... Nie wiedziałem co robić, ona miała ledwie osiemnaście lat, jeszcze takie niemal dziecko... Czułem, jakby te trzy lata o które byłem od niej starszy, to były całe wieki, czułem się za nią odpowiedzialny... Mogłem czekać i liczyć na jego śmierć lub... Ale nie mogłem jej tego powiedzieć... Nie wiedziałem jak... Ale następnego dnia... następnego dnia Valdez mnie zawołał, powiedział, żebym się tak nie przejmował, że tylko żartował i że możemy się pobrać choćby dzisiaj... Jaki ja byłem szczęśliwy... oboje byliśmy. Przez następnych kilka lat... Ale potem... potem Valdez dobrał się do mojego brata. Z Natti wiecznie były same problemy i w to też wpakował się przez własną głupotę i brawurę... Ale to był mój brat i to jeszcze kompletny dzieciak, a Valdez postąpił jak podstępna świnia... Poszedłem tam, byłem wściekły, sam już nie pamiętam, co mówiłem i jak byłem szalony, mając żonę w ciąży i narażając się panu... Straciłem głowę... On tylko na mnie patrzył... z takim uśmiechem... a potem mi powiedział.
- Co? - szepnął.
- A nie domyślasz się co? - przymknął oczy. - Powiedział mi, dlaczego mam szczęśliwą żonę. Na czym oparło się to moje beztroskie szczęście kilku lat. Czemu zmienił zdanie... To Nissyen go poprosił. To Nissyen był z nim tamtej nocy zamiast niej... Przyszedł wtedy na nasz ślub i został aż do zachodu słońca, nawet się uśmiechał, ale był milczący i nie bardzo go interesowało to, co się wokół dzieje, powiedziałem nawet do Jaena, że obawiam się nawrotu jego choroby... a on się pożegnał z nami wieczorem, objął ją za szyję i pocałował w policzek, a chociaż ona jest niska, to wtedy musiał stanąć na samych końcach palców... Poszedł tam i spełnił warunek. On już umiał się przed nim bronić, miał już wybór, mógł chronić się choć o tyle... i poszedł do niego z własnej woli, nie broniąc się... po prostu zrobił to, czego on chciał, będąc już z tego świata... To jeszcze było dziecko, zupełne dziecko... coś w nim pękło, znów się poddał, on już robił z nim, co chciał... jeszcze przez blisko dwa lata, aż kiedyś przesadził, nie wiem, jak po tym wszystkim mógł jeszcze przesadzić i czym, ale tak się stało i może dobrze, bo on w końcu się otrząsnął i uciekł... Nie było go tam już od dawna, kiedy się dowiedziałem, choć my widywaliśmy go czasem. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby nadal... Nie wiem... Nikomu o tym nie powiedziałem aż do teraz... ani jej... ani jemu, że wiem. Nie powinni wiedzieć. Ona by cierpiała... on już by nie zdołał zapomnieć... Ale ja wiem. Wiedziałem, kiedy patrzyłem, jak wszyscy są coraz bardziej pod jego wpływem, kiedy Jaen decydował się na powierzenie mu przywództwa, kiedy zaczęła się rewolucja i kiedy zwyciężyła, kiedy przyjechał tu z tobą... kiedy miał ataki i kiedy... kiedy coraz bardziej upewniałem się, że jest...
- Zły? - zaśmiał się urywanie z bezsilną goryczą. - Naprawdę? I ty śmiesz mówić, że on jest zły?
- Nie. Tego nie mówię. On nie jest zły i bardzo się stara nie być. Nie rozumiesz - pokręcił głową, odwracając wzrok. - On po prostu jest dla zła jak naczynie i magnes jednocześnie. Milczałem zawsze, bo...
- Nie chciałeś wyrządzić krzywdy komuś na czyim cierpieniu oparte jest twoje szczęście. Rozumiem aż do bólu - powiedział powoli. - Ale czemu... czemu teraz to robisz? Zee, po co ty mi to mówisz?
- Mogłem go jakoś kontrolować... Mogłem chronić jego, ale i świat przed nim... ale ciebie nie jestem w stanie chronić... Zakochałeś się. Wszystko się posypało... Liczyłem chyba tylko na cud... Ale cud się nie zdarzył.
- Jak to nie? - szepnął.
- To, co zrobił teraz...
- On mnie kocha - przerwał mu spokojnie.
- On tak mówi, bo jest bezradny. On nie rozumie, na czym polega miłość.
- Zee, nie pleć głupstw. Gdyby nie rozumiał, nie byłby bezradny.
- Ty mu naprawdę wierzysz... - wyszeptał zrezygnowany.
- A myślisz, że on sobie nie wierzy?
- Jestem absolutnie pewien, że wierzy. On jest przekonany, że cię kocha... Ale ja w to nie wierzę... I nie chcę, żeby cię znów skrzywdził.
- Ja też czegoś chcę, Zee. Obiecałem sobie, że pokonam jego demony. Obiecałem sobie, że go uratuję. Marzyłem, że kiedyś będzie zdrowy i bezpieczny, ale rzadko kiedy odważałem się na wątłe marzenie, że może mnie też kiedyś pokocha. A teraz... - urwał i powoli pokręcił głową. - Czy można odnieść większe zwycięstwo? Wszyscy, wszyscy bez wyjątku, on też, byliście pewni, że to zwyczajnie niemożliwe. To wy wmówiliście w siebie i w niego tego potwora - spojrzał na niego z chłodną powagą. - Ale on mnie kocha. Kocha... zrobił źle i skrzywdził mnie, wiem, ale żeby mnie ocalić oddał wszystko, co miał, bez chwili zawahania. Kocha mnie i widzę to nawet w jego oczach. Nie wiem, jak to się stało, nie wiem kiedy, on też nie wie, nikt nie wie, nikt nie wierzył, że to możliwe, więc nikt tego nie dostrzegł. Kocha mnie! Mam o tym krzyczeć? Bo chciałbym. Chciałbym tak prawdę mówiąc - przymknął oczy, podciągając kolana pod brodę. - Ja go wreszcie mam, wreszcie jest mój... Jak jeszcze kiedykolwiek mogłoby stać się coś naprawdę złego? Nie boję się, on nadal jest chory, ale czym to jest w porównaniu z tym, co udało mi się zdobyć? Co to znaczy? Nic, zupełnie nic... - westchnął cicho, powoli przesuwając wzrok po szumiących w oddali drzewach. - Jak ja jestem nieprzytomnie szczęśliwy, nie sądziłem, że można być aż tak szczęśliwym... Jeśli mogłem to zdobyć za taką cenę, to ja się śmieję z tej ceny, Zee! Śmieję. Może i cierpiałem, ale co to jest za cierpienie? To nic w porównaniu z tym, jak bym cierpiał, gdybym nie miał jego - oparł głowę bokiem na kolanach i popatrzył na niego z przekornym uśmiechem. - Wolałbyś, żebym się na nim mścił? O, mógłbym, tak łatwo mógłbym, on tak mnie kocha, wszystko by zrobił i wszystko zniósł, mógłbym zatrzymać go, mieć dla siebie i znęcać się przez resztę życia, tylko po co? Ja też go kocham. Dlaczego miałbym nam odmawiać szczęścia, skoro zależy tylko ode mnie?
- I naprawdę wierzysz... - spojrzał mu z powagą w oczy - że zdołasz zapomnieć o tym, co cię przez niego spotkało?
Avae przymknął powieki i milczał dłuższą chwilę, już bez cienia uśmiechu.
- Miałem zły sen - szepnął w końcu. - Bardzo zły sen. Miewałem czasem podobne, a potem budziłem się w jego ramionach. Teraz też chcę.
- Do następnego razu...
- Nie będzie następnego razu.
- Będzie...
- Nawet jeśli, to ja wierzę, że nie.
- To jest dziecinne... i bardzo głupie - powiedział z trudem.
- Nie zabraniaj mu zasypać mi życia różami - szepnął z zamyślonym uśmiechem. - On nie prosi cię, żebyś poczuł za niego kolce... Okłamaliście go, on wie, czym jest miłość... Dobrze wie. To tylko ból bez celu i przyczyny sprawił, że zapomniał. Ale on cierpi, kiedy ja cierpię i cierpi, żebym nie cierpiał. Już nie uwierzy, że nie umie kochać. Ja też nie. Będziemy razem... i to szczęśliwi... a świat... świat nie wali się z powodu takich rzeczy... tylko po wszystkich swoich zawodach czerpie z nich siły, by trwać następne tysiąc lat.
- Tak poetycznie mnie nie przekonasz - uśmiechnął się z bolesną kpiną. - Jestem lekarzem i to w dodatku z Argento i myślę o faktach. Nie powinieneś mu przebaczać. Nie powinieneś być z nim dalej.
- Jakiś ty nieznośnie uparty... - uśmiechnął się. - Ty zwyczajnie boisz dać się przekonać, bo sam się czujesz winny. Za długo go chroniłeś, nie wierząc, że robisz właściwie. Ale ten chłopiec, który was wtedy ocalił, zrobiłby to nawet, gdyby mógł przewidzieć, że kiedyś będziesz chciał go pozbawić jedynej osoby, która kocha go bez żadnych zastrzeżeń i wyrzutów sumienia. Dobrze o tym wiesz. Dlatego mimo tych wątpliwości zawsze mu pomagałeś. Wiesz, że on na to zasługuje, że jest dobry, że warto go kochać. Popełnił błąd i zrobił coś potwornego. Ja też tak parę razy w życiu zrobiłem. Wiem, jak to jest. Wiem, jak się potem przez to cierpi. Wiem, jak to jest nie liczyć na przebaczenie... I wiem, jak to jest dostać je od kogoś, na czyim ci najbardziej zależało. Miałbym jemu tego odmawiać? Za co? Za to, że los przeklął go w tak okrutny sposób? On nie chciał mi zrobić krzywdy.
- Dziecko... ja wiem, że nie chciał. Wiem. Rozumiem to wszystko, ale dziecino niemądra, nie bądź choć przez chwilę taki potwornie młody! - wstał gwałtownie, odchodząc kilka kroków i nerwowym gestem przycisnął dłoń do czoła, oddychając z trudem. - Zrozum... zrozum, dziecko, ty musisz pomyśleć o sobie... Nie ufaj tak, nie kochaj bez rozumu i nieprzytomnie, nie kieruj się samymi emocjami! Krzywdzisz się, zostając z nim. Zrozum... - usiadł znów, nie odwracając się jednak w jego stronę.
- Skrzywdziłbym się, opuszczając go - uśmiechnął się ze spokojem Avae. - Jest mi potrzebny... Bez niego o tym bólu nie zapomnę... Nikt poza nim nie jest w stanie go ukoić... Nic na to nie poradzę, kochamy się. Żeby przetrwać teraz bez niego, musiałbym znienawidzić jego zamiast tamtego człowieka... Nie mogę... Chcę być z nim i wiem, że według zasad rządzących ludźmi to niemądre. Ale ja nie chcę być mądry, chcę być szczęśliwy... Nie poddam się, kiedy przezwyciężyłem najgorsze.
- Nie wątpię... - zaśmiał się urywanie. - Ale prawda jest taka, że to chory człowiek - wyszeptał z bólem. - Nieszczęśliwy, chory człowiek, któremu ja ani nikt inny nie umie pomóc, choć wiele bym dał, żeby mogło być inaczej. Ale to nie jest powód, żeby oprócz niego cierpiał jeszcze ktoś inny. Wiem, czego możesz przy nim zaznać, bo wiem, czego już zaznałeś... choć pewnie nie wszystko, nie wątpię, że sporo przede mną zatailiście. On cię bił, poniżał, zdradzał, znęcał się nad tobą i wydał w ręce zwyrodnialca. Nie spodziewaj się, że o tym zapomnisz, dziecko. Nie spodziewaj się, że to nie zostawiło na tobie śladu. Możesz być silny, ale wszystko ma swoje granice...
Wstał gniewnie, niemal przewracając krzesło i odszedł, zostawiając go samego. Avae patrzył za nim w milczeniu i westchnął, kręcąc głową.
- Zee!
Zatrzymał się, oglądając się na niego z niechęcią i nerwowo odgarniając włosy za ucho. Chłopak przechylił głowę, mrużąc powieki z impertynenckim uśmiechem.
- Ja właśnie wygrałem. Nie wypominaj mi poniesionych strat. Zwycięzców się nie sądzi.
Avae i Nissyen hałasowali na górze, przede wszystkim śmiechem, tłumionym ze względu na śpiącego Mine, ale i jakimś przestawianiem mebli. Jeszcze parę miesięcy temu poszedłby prosto na górę, machnął ręką na najpewniej hamującego obiema dłońmi śmiech Avae i zrugał Nissyena jak tyle razy przedtem, bardziej rozbawiony niż zły, ale teraz uśmiechnął się tylko blado, zaraz przygryzając wargę i zaglądając po drodze do synka, który na szczęście miał wyjątkowo mocny sen, poszedł do sypialni, gdzie Avesta siedziała nad rachunkami z bardzo zaaferowaną miną. Przeszedł obok niej, przelotnie całując ją w skroń i usiadł przy oknie, biorąc do ręki książkę.
- Powiedz mi Zee, co ja mam zrobić z trzydziestoma niewolnikami... - wymruczała, gryząc koniec ołówka. - Nie ma tu tyle pracy, stać nas na utrzymanie najwyżej dziesięciu.
- Możesz ich posyłać do pracy w pałacu. Należą do ciebie, więc nie będzie mógł samowolnie niczego zrobić...
- Dasz głowę? A poza tym wątpię, żeby kogoś zatrudniał. Kupi sobie własnych niewolników.
- Ilu? Na tyle terenów potrzebuje wielu pracowników. A nikt z Argento nie pójdzie pracować dla Garena.
- A ja mam kolaborować? - uśmiechnęła się krzywo. - Myślę, że w końcu... wszyscy ustąpią.
- Zobaczymy - powiedział sucho. Zerknęła na niego, unosząc lekko brwi.
- Jeśli Argento ma przetrwać, to będziemy musieli pracować dla Garena. Tak... jak dla Valdeza...
- Valdez nas posiadał, to całkiem co innego.
- To nasz dom, Zee... Dobrze wiesz, że nikt nie wytrzyma długo tego bojkotu. Mielibyśmy patrzeć, jak wszystko niszczeje?
- I tak zniszczeje. Jak Claire... Nissyen...
- Nie miał wyjścia - przerwała mu spokojnie.
- Miał je wcześniej - powiedział twardo.
- Przestaniesz w końcu być taki mściwy?
- Mściwy? - spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi.
- Wszyscy popełniają błędy. Straszne błędy też. Tylko im więcej ma się władzy, tym większe są konsekwencje.
- I większa wina - burknął.
- Daj już spokój... - przewróciła oczami. - Oboje wiemy, że chodzi ci tylko Avae. Nie możesz się pogodzić z tym, że on mu znów wybaczył. Ale to chyba jego decyzja, prawda?
- To jest dziecko. Nie może podejmować takich decyzji.
- Nie, Zee, Mine nie może podejmować takich decyzji. Avae musi. Proszę cię: Nie wtrącaj się.
- Jak ja mam się nie wtrącać? Mam patrzeć, jak taki dzieciak przez własną naiwność marnuje sobie życie? Ktoś musi to zatrzymać.
- Dlaczego uważasz, że zmarnuje sobie życie?
- Nie bądź śmieszna - przymknął oczy.
- Dziękuję, kochanie, za twoją wysoką ocenę mojej skromnej osoby, ale śmiem twierdzić, że pozwalając zakochanej parze rozwiązywać problemy samodzielnie, niezależnie od mojego dla nich uczucia, robię raczej rozsądnie - roześmiała się, wstając ze swojego miejsca i przysiadając się do niego. - Takie sprawy rozwiązuje się we dwójkę.
- Przepraszam, ale czy to nie ty biegasz do nich z radami, czy proszą czy nie? - zdenerwował się.
- Kotku, jest pewna różnica między udzielaniem rad a dyrygowaniem. Ty chcesz się bawić w to drugie - uniosła lekko brwi. - Poza tym ja nie mówię ani jednemu ani drugiemu, czy mają ze sobą być czy nie, rozmawiam z nimi o tym, o czym chcą.
- Nie rozumiesz... że to dziecko naprawdę zniszczy sobie życie?
- Zee... - westchnęła. - Nie wymagaj od Avae, żeby przestał kochać na komendę. Miłość nie jest racjonalna. Nie przepędzisz jej argumentami.
- A uczucia? - szepnął cicho. - Zwykłe, ludzkie uczucia? To jest chore, żeby dalej kochać po czymś takim. Wszystkiego nie można darować. To po prostu niemożliwe.
- Owszem, możliwe. Nissyen już swoje odcierpiał. Nie mieszaj się do tego.
- Wiecznie go bronisz... choćby nie wiem co...
- O, nieprawda, drogi mężu, to przestarzała informacja - powiedziała żartobliwie, zdmuchując mu włosy z czoła. - Odkąd jest z nami Avae, najczęściej staję po jego stronie. Wszyscy tak robimy. Cokolwiek się dzieje... Dawniej nie przychodziło nam tak łatwo odczuwanie gniewu, oskarżanie i okazywanie chłodu. Byliśmy ostrożniejsi. Wyrozumiali... choćby nie wiem co.
- A jak inaczej można się zachować? - spojrzał na nią zdenerwowany. - To dziecko kompletnie zatraciło instynkt przetrwania, logikę, wszystko... Który raz on mu już przebacza? Avesta... tak nie można. Nie można wciąż i wciąż wybaczać.
- Pamiętasz, kochanie, jak mi dałeś w twarz? - spytała z przechyloną głową, mrużąc po kociemu oczy. - No co, nie rób takiej miny. Raz dałeś. W porządku, wieki temu i na twoim miejscu zrobiłabym to samo po tych wszystkich świństwach, jakie nawygadywałam... ale to w niczym nie zmienia faktu, że podniosłeś na mnie rękę. Pamiętasz moją sąsiadkę, Leilen i jej zapijaczonego męża? Patrzyłam na to od dziecka. Kiedy tak raz patrzyłam, jak mija mnie z podpuchniętym okiem, a miałam wtedy trzynaście lat i klarowny jak nigdy potem pogląd na własne życie, obiecałam sobie, że jeśli mój mąż choć raz podniesie na mnie rękę, to ja go natychmiast zostawię. Byłam tego pewna, kiedy się w tobie zakochałam, byłam pewna, kiedy braliśmy ślub i w ogóle cały czas byłam pewna aż do chwili, gdy dałeś mi w twarz. Od razu w tym momencie wiedziałam, że cię wcale nie zostawię ani nie przestanę kochać. Byłam wściekła na ciebie, wściekła nieprzytomnie, co swoją drogą było bardzo rozsądne, bo od razu znalazłeś się na straconej pozycji, choć na początku kłótni racja obiektywnie leżała po twojej stronie... po takim czasie już chyba mogę to przyznać... Ale zrozumiałam wtedy, że życie nie jest takie proste, czarnobiałe i możliwe do wpisania w dwie tabelki zysków i strat. Każdy sam decyduje, jak wiele może wybaczyć i czego oczekuje w zamian. Nissyen ma chwile, kiedy bezwiednie niszczy wszystko na swojej drodze, ale przy nikim nie jest w stanie tłumić tego tak jak przy Avae. Ten chłopiec ma rację, leczy go. Z choroby, cierpienia i zwichrowanego życia... Leczy to, na czym wy wszyscy mądrale połamaliście sobie zęby... - objęła ramionami jego szyję, uśmiechając się przekornie. - Jemu to daje szczęście, bo go kocha. Myślisz, że ta cicha, powolna poprawa nie wyrównuje mu tych ciężkich chwil? A myśl sobie. Ale to on decyduje, nie ty... - odsunęła się, przesuwając dłonią po jego włosach i z westchnieniem przyjrzała się jego zaciętej, odwróconej twarzy. Siadła przy stole i oparła głowę na łokciu, przymykając oczy. - Poza tym... dobrze wiesz, że ten młodziutki chłopiec też już zdążył przegrać swoje życie i że to Nissyen go z tego wyciągnął. Tak, tak... - popatrzyła z uśmiechem, kiedy spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Dobrze o tym wiesz... Zastanów się, jak wyglądałby jego los, gdyby Nissyen go NIE zabrał... Sam jeden na całym świecie patrzył tam wtedy na niego i wiedział, jaki on jest naprawdę, wiedział, że całą tę ohydną resztę wystarczy raz zedrzeć jak skorupę i dostanie tego właśnie chłopca... Ja nie wiedziałam. Też patrzyłam i zgadzałam się na to, w jakiej oprawce mi go podano. Ja bym mu nie pomogła... To Nissyen wiedział co robić, to Nissyen popatrzył na Bestię Helmand i przeczuł Avae. To on się nim opiekował, to on powoli zaleczył mu rany, to on sprawił, że my Avae kochamy i to tak, że ze względu na niego jesteśmy zdolni do potępiania Nissyena, choć nie zmieniło się nic z tego, co go zawsze przed naszym potępieniem chroniło... - z powagą spojrzała mu w oczy. - To on go nauczył znów być szczęśliwym; ten chłopiec miał w sobie już tylko gorycz i rezygnację, tylko tępą zgodę na dalsze życie lub śmierć... Avae jest w stanie znieść wszystko dla jego ocalenia i szczęścia, bo go pokochał, ale pokochał go, bo on już wcześniej dał mu ocalenie i szczęście... Zapomnieliśmy o tym, Zee... A skoro mogliśmy zapomnieć o tak ważnej rzeczy, to czy mamy prawo im coś nakazywać, czy mamy prawo oskarżać Nissyena, że go unieszczęśliwia, że nie umie kochać? Kocha go. Kocha, patrzyłeś na niego przez te dni, tak nie wygląda ani życzliwość ani dobroć ani poczucie winy. Wiesz dobrze, że kiedy naprawdę jeszcze nie umiał kochać i tylko starał się, starał jak bezradny chłopiec małpujący w czymś starszych, wiesz dobrze, że on już wtedy, za żadne skarby i pod groźbą żadnej męki nie zrobiłby mu krzywdy świadomie, a bez żadnej nagrody i za każdą cenę zrobiłby dla niego wszystko, o co by tylko poprosił. Jak myślisz, jaki będzie teraz, kiedy dotarło do niego, co to jest miłość, kiedy zrozumiał, że ją do tego swojego chłopczyka czuje? Nie wiesz? Zajrzyj tam czasem po cichu... Popatrz na nich. Popatrz, wróć i powiedz mi, czy naprawdę myślisz, że Avae będzie szczęśliwy, jeśli tego mieć nie będzie. Tylko tyle. Tylko tyle, kochanie.
Czuł się już tak dobrze, że nic nie mogło go utrzymać w łóżku i choć entuzjazm Zee dla poprawy jego zdrowia był dość powściągliwy, udało mu się go jakoś przekonać, że może już pędzić normalny tryb życia. I bardzo dobrze, bo długo by już takiej rekonwalescencji nie wytrzymał, energia wręcz go roznosiła. Ale i tak wszyscy byli za ostrożni, tylko Mine w pełni się z nim zgadzał w kwestii stanu jego zdrowia, bo umożliwiało to zabawę jego ulubioną "duziomsobą", jak nazywał każdego, kto był większy od jego maleńkiej osóbki. Teraz można było pokazywać język zdenerwowanej mamie i uciekać do kogoś, kto nie kazał niczego jeść, za to wręcz z zachwytem pozwalał wchodzić sobie na głowę. Mine był jeszcze tak malutki, że szybko się męczył w tym rozdokazywaniu i zasypiał, więc koniec końców pozwalali na te dzikie zabawy, bo nie trwały długo, a wprawiały go w świetny humor. Nikt poza Mine nie traktował go tak beztrosko, a naprawdę wolałby już zapomnieć o chorobie. Wszyscy byli mili, ale ich ostrożność sprawiała, że nie mógł czuć się zwyczajnie, jak zwykle... a tak chciał. Wiedział, że się martwią, ale... Skoro czuł się już dobrze, to nie chciał już zachowywać się jak ciężko chory.
Nissi też odnosił się do niego z taką czułą, ale i tak już teraz męczącą go trochę ostrożnością, właściwie nawet bardziej niż pozostali. Uważał wciąż, żeby w żaden sposób nie mogła stać mu się przypadkiem jakaś krzywda, wszystko chciał robić za niego i najwyżej delikatnie, nieśmiało go całował, nie próbując zupełnie nic więcej. Kochany był w tej swojej tkliwej opiekuńczości, ale... ale wolałby chyba, żeby czasem było też inaczej... Jak dawniej, raz tak, raz tak... No cóż, nie powinien zapominać o tym, że właściwie dopiero co doszedł do siebie i nie było nic dziwnego w tym, że on był teraz tak ostrożny... Jego samego przepełniał już entuzjazm i najchętniej od razu zrezygnowałby z wszelkiej tej ich zapobiegliwej przezorności, ale zdawał sobie przecież sprawę z tego, że po prostu się o niego martwili. Nie powinien narzekać na to, że w końcu miał wokół siebie ludzi, którym tak na nim zależało... A Nissi, dobry, najmilszy, zabawny trochę i nieporadny w tym świeżo odnalezionym uczuciu, wpatrzony w niego rozkochanym nieprzytomnie wzrokiem i bliski nieprzerwanie na wyciągnięcie ręki, na najcichszy szept... Nissi stwarzał mu świat tak piękny, o jakim nawet nie śmiał marzyć. Słuchać tych wszystkich szeptów to było trochę tak, jakby znaleźć się we śnie i raz za razem uświadamiać sobie, że to jest rzeczywistość, wciąż od nowa doświadczając tego zaskoczonego, cudownego szczęścia. Avesta miała wtedy rację, to była różnica, wielka, wielka różnica, bo choć przedtem naprawdę był szczęśliwy, wcale sobie tego nie wmawiał, to tamto szczęście było tylko cieniem tego, co czuł teraz, tej bezprzytomnej, nieustannej radości i pocałunków o zupełnie innym smaku...
- Na pewno się nie położysz?
Roześmiał się, słysząc to troskliwe i niemal zaniepokojone pytanie już nie wiadomo który raz i objął go za szyję, głośno całując w policzek.
- Na pewno, wcale nie jestem zmęczony. Uspokój się!
Uśmiechnął się do niego, ale pokręcił z westchnieniem głową.
- Avae, maleństwo, przecież ty cały dzień jesteś na nogach...
- No i bardzo dobrze, od tego jest dzień. Wyśpię się w nocy.
- Nie musisz spać... Odpocznij tylko... - z czułością pogłaskał jego policzek, patrząc mu w oczy z bezsilnie rozbawioną prośbą. - Uparciuchu...
- Nie jestem zmęczony - pocałował go, łasząc się przymilnie i jednocześnie zerkając na niego kątem oka.
- Nie wytrzymam z tobą... - zwichrzył mu włosy, uśmiechając się z rezygnacją.
- No, to skoro już ustaliliśmy, że racja jest po mojej stronie, to co robimy?
- A co byś chciał? - poprawił mu włosy z nieschodzącym z twarzy uśmiechem.
- Wiesz... Pójdźmy może nad jezioro, co?
- Czy ja wiem... - popatrzył na niego niepewnie. - Dopiero co nie miałeś nawet siły chodzić...
- Nie nie miałem siły, tylko mi nie pozwalaliście, a to jest ogromna różnica.
- Nie pleć, głuptasku... - pogłaskał go delikatnie, całując lekko w skroń.
- Oj... - przewrócił oczami. - Tylko na trochę...
- Musiałbym zapytać Zee... - westchnął nieznacznie. - Poszli z Avestą do Deilin.
- To tam idź i go poproś, przecież to zaraz obok...
- Lepiej nie...
- Czemu? - dmuchnął mu lekko w ucho.
- Zee się na mnie gniewa... - mruknął cicho. - Czemu się chichoczesz, kotuś?
- Tak słodko to powiedziałeś... jak mały chłopczyk.
- Ty jesteś mały chłopczyk... - połaskotał go lekko za uchem, całując gniewnie zmarszczony nos i uśmiechnięte usta.
- Dlaczego myślisz, że się gniewa? - spytał poważnie, opierając głowę na jego ramieniu.
- Tak do końca to nie jestem pewien... Nie powiedział nic takiego... Ale... nic ci miałem nie mówić, dać ci spokój i wynieść się daleko stąd... Tak twierdziłem i wyszło na to, że to podstępne oszustwo... Ale ja naprawdę... myślałem, że tak zrobię... A najpierw ci wypaplałem, że cię kocham...
- Bo nie myślałeś, co mówisz... I bardzo dobrze zresztą - zauważył, odsuwając się trochę i patrząc na niego z dezaprobatą.
- Ale Zee sądzi, że to nieprawda. Że to sobie wmawiam - mruknął, opierając się głową o ścianę i nie patrząc na niego.
- Przejdzie mu - spokojnie powiedział chłopak, chwytając go lekko za brodę i obracając w swoją stronę, by znów pocałować.
- O... sprzedaży też ci miałem nie mówić... - westchnął pokornie, patrząc na niego z poczuciem winy.
- Moglibyście myśleć realistycznie, czy tu się kiedyś komuś udało cokolwiek na dłużej ukryć? Z każdego wszystko wyciągnę - uśmiechnął się promiennie. - Od początku byłeś na to skazany, takie są fakty. Nie miałeś szans... A poza tym... ja ci nie przebaczyłem dlatego, że tyle za mnie oddałeś tylko... tylko za wszystko - szepnął cicho.
- Wszystko?
- Wiesz, o co mi chodzi... - przymknął oczy. - Za... wszystko.
- Jesteś moim kochaniem, wiesz? - szepnął i pocałował z czułością obie powieki Avae. Wsunął palce w jego włosy, delikatnie całując go po całej twarzy i mruknął z aprobatą, czując smukłe palce wślizgujące się mu pod koszulę, ośmielając ich pieszczotliwy dotyk i rozbawiając chłopca. Scałował uśmiech z jego warg, sprawiając, że zaczęły go szukać i położył się z nim delikatnie. Szybki oddech Avae wprawiał jego ciało w zapomniane już drżenie, nieco gwałtownym ruchem zsunął dłonie niżej, niecierpliwie rozsupłując mu zapięcie koszuli, ale wtedy chłopak spiął się raptownie, niespokojnie przytrzymując jego ręce
- Nie, zostaw... - szepnął przerażony. Nissyen odsunął się natychmiast, nerwowo cofając zaciśnięte dłonie.
- Przepraszam... - przygryzł wargę.
- Nie... - poderwał się za nim, obejmując go za szyję. - Nie o to mi... Nie rozumiesz... - przytulił się bezsilnie.
- Rozumiem, malutki - powiedział łagodnie. - Nic się nie dzieje, kwiatuszku, jest dobrze. Powinienem był wiedzieć, że... to ci sprawi przykrość. Przepraszam, już nie będę.
- Nie, nie rozumiesz... Ja wcale nie... to nie o to, co ty... Ja chciałbym się z tobą kochać, bardzo, chciałem już przedtem tylko... tylko... Czy ty musisz... czy ja muszę... nie możemy... tak? - wyszeptał z trudem.
- Jak Avae? - pogłaskał z czułością jego policzek.
- Ja nie chcę... żebyś ty... żebyś patrzył... na mnie. Na to... - przymknął oczy, schylając głowę i odsuwając się odrobinę. Nissyen pobladł trochę, przytulając go do siebie niespokojnie.
- Avae... - zaczął ostrożnie.
- Proszę cię, ja wolę... wolę być dla ciebie... jak przedtem. Ja cię kocham, czy to takie dziwne, że chciałbym... że chciałbym pamiętać w twoich oczach zachwyt, a nie... - urwał.
- Co? - spytał poważnie.
- Nissi... - szepnął błagalnie.
- Kocham cię. Daję słowo... daję słowo, że nigdy jeszcze nie widziałeś u mnie takiego zachwytu, jak będziesz widzieć dzisiaj - mówił cicho, układając go łagodnie i rozbierając wśród delikatnych pieszczot. - Jesteś piękny, zawsze byłeś i będziesz... Choćby nie wiem co. Zamknij oczy, kochanie, i nie patrz na mnie, chyba że nadal mnie umiesz kochać i uważasz, że jestem choć trochę wart twojej litości... To moje blizny, nie twoje.
Był sam w pokoju, siedząc w miękko zaścielonym fotelu, który on co dzień rano cicho przysuwał mu do otwartego okna, kręcąc przecząco głową i na rękach przenosząc go tu z łóżka, troskliwie okrywając mu kocem kolana i całując go delikatnie. Siedział przy nim przez większość czasu, nie pozwalając mu czuć się smutnym czy zniechęconym, dbając o wszystko, czego było mu trzeba. Czasem zabierał go na krótki, powolny, ostrożny spacer, obejmując go łagodnie, prawie stawiając za niego kroki...
Przez jakiś czas czuł się zupełnie dobrze, ale potem nagle znów wszystko wróciło, zupełnie, jakby jego organizm przypomniał sobie własne wyczerpanie i zawstydził się, że tak szybko doszedł do siebie. Zapaść przyszła tak nagle i niespodziewanie, że wszyscy się przerazili. Nie był w stanie nawet unieść głowy, leżąc na łóżku jak szmaciana lalka. Dopiero przed paroma dniami nastąpiła poprawa... Pozwalali mu siadać, trochę chodzić i wykonywać większość rzeczy samodzielnie, ale wszystko nakazywali robić ostrożnie i pomału, z jak najmniejszym wysiłkiem. Zresztą nie musieli nakazywać, nie miał dość dużo sił, by nakaz łamać, a nauczka, jaką dostał ostatnim razem, oduczyła go brawury.
W gruncie rzeczy czuł się dobrze, rany zagoiły się spokojnie i bez dalszych powikłań, blizny były już właściwie bezbolesne... Ale nadal był bardzo słaby, sam co dzień widział w lustrze swoją bardzo bladą, zeszczuplałą zbytnio twarz, cienie pod oczami, wychudzoną sylwetkę... Od końca choroby to nie poprawiło się szczególnie, nawet przez tamte dni, kiedy czuł się tak świetnie, dał się po prostu ponieść emocjom i lepszemu samopoczuciu, zwodząc nawet Zee swoim powrotem bardziej do radości życia niż do sił. Za prędko przestał uważać i natychmiast się zemściło. Nic dziwnego, że teraz wszyscy byli ostrożni aż do przesady, bardzo powoli pozwalając mu wracać do normalnego życia.
Westchnął cicho, wracając wzrokiem do książki, ale po chwili zamknął ją i położył na stole. Spojrzał znów przez okno; wszystko tam na dole buchało już w zieleni i potokach kwiatów. Wiosna w Argento przychodziła tak wcześnie i niespodziewanie, wręcz w nagłej eksplozji. Jeszcze tydzień temu trawa tylko nieśmiało zjawiała się w najsłoneczniejszych miejscach, a teraz wszystko wyglądało prawie tak, jak wtedy, gdy tu przyjechali. Kwitły tylko inne kwiaty i nie było jeszcze tak ciepło. Kilka miesięcy... i to byłby rok...
Przymknął oczy na długą chwilę i podniósł je dopiero, czując delikatny jak muśnięcie piórkiem pocałunek.
- Jakim cudem wszedłeś tak cicho? - spytał z uśmiechem.
- Myślałem, że śpisz - pocałował go w usta nieco mocniej.
- Mógłbyś zostać takim zawodowym mordercą... No wiesz, jak ci, co udusili cesarza.
- Później też tacy byli, kotku... - powiedział nieuważnie, ściągając mu z włosów płatek kwiatu. - Forsycja... Że jej się chciało tak wysoko... Z drugiej strony się nie dziwię - pacnął go delikatnie w nos. - Jak tam? Dobrze się czujesz?
- Lepiej niż wczoraj... Znośnie.
- To świetnie. Chodź, żabeczko, Zee się zgadza. Możemy pojechać na małą, nieśpieszną wycieczkę, pod warunkiem, że przypilnuję, żebyś nie szalał. Chcesz?
- Pewnie, ale dokąd?
- Czy ja wiem... Na razie za długo jeździć nie możesz... Przez Skalne Schody i za jeziorem drogą na Pivan... Lubisz ją.
- Tak, ale... możemy? - spytał niepewnie.
- Pojedziemy Niskim Wąwozem - uśmiechnął się do niego spokojnie, ujmując jego dłoń. - Chodź... - pociągnął go delikatnie, obejmując w pasie.
- No już... - szepnął, stając na palcach i poprawiając mu włosy. - Czesałeś się w ogóle?
- Yhm, rano... Troszkę wieje. Chodź, żabko - otoczył go ramieniem, całując lekko w czoło. - Jeszcze z ciebie chuchro, muszę pilnować, żeby cię wiatr nie zdmuchnął... - uśmiechnął się, otwierając drzwi i idąc z nim powoli. - Dasz słowo honoru, że na pewno zjadasz wszystko, co ci daje Avesta? Wiem, że ona nie jest najlepszą kucharką, ale...
- Słyszałam! - dobiegło złowieszczo z sąsiedniego pokoju. Avae zachichotał, zerkając na jego minę.
- Dobra, lepiej się już nie będę odzywać... - szepnął mu do ucha, hamując dłonią jego chichoty. - Cicho... - wziął go za rękę, wyprowadzając powoli na zewnątrz i do bramy.
- Nissi... - zatrzymał się chłopak, kiedy byli już blisko i puścił jego dłoń, robiąc jeszcze kilka kroków w przód. Obrócił się gwałtownie, patrząc na jego niewyraźny uśmiech. - Mówiłeś... że sprzedałeś wszystko... - wykrztusił, odwracając się z powrotem ku koniom.
- Wszystko to, co należało do mnie - powiedział cicho. - Ninthel jest twoja.
- Ty jesteś... - wykrztusił, unosząc dłoń do ust.
- Idiotą, kretynem, nieudacznikiem i świrem - stanął za nim, delikatnie obejmując go w pasie i opierając brodę na jego ramieniu. - Ale cię kocham.
- Właśnie - szepnął, głaszcząc jego dłoń.
- Właśnie pierwsze czy drugie zdanie? - spytał z uśmiechem.
- Oba.
- Tak właśnie przypuszczałem - westchnął potulnie i puścił go, ujmując w dłonie pysk konia. - Słuchaj, mała... Ja wiem, że z ciebie jest narwana kobieta, ale on dziś pojedzie tylko stępa, zrozumiano? Bądź dziś wyjątkowo grzeczną, miłą klaczunią i nie przeforsuj mi tego stworka. Dostaniesz furę cukru...
- No coś ty, przytyje, to dama... - uśmiechnął się, drapiąc ją przy uchu. - Ona jest mądra, nie musisz jej przekupywać. Nie będzie mnie podpuszczała, nie ma strachu... Wiesz co, chyba na razie musisz mi... pomóc wsiąść, właśnie. - dokończył ze śmiechem już w siodle. Popatrzył na niego radośnie, zupełnie szczęśliwy. Od wielu dni nie czuł się już tak swobodnie. Było wspaniale znów czuć pod sobą żywe ciało konia i to w dodatku kochanej, zaufanej przyjaciółki jeszcze od starych czasów, z której utratą zdążył już milcząco się pogodzić, nie zadając przy tym słowie "wszystko" kłującego boleśnie pytania, które wtedy wydało mu się tak głupie. Bał się go zranić, bo przecież on poświęcił wszystko, co tylko mógł... A teraz... teraz wiedział jak do końca i jasno myślał tylko o nim. I ten biedny, kochany głuptas pewien był, że robi to tylko na pożegnanie... że i tak już go nigdy nie odzyska... Spojrzał na niego, orientując się od razu, że on cały ten czas milcząco na niego patrzył i zarumienił się mimowolnie, uśmiechając się jednak do niego i odwracając onieśmielony wzrok od tych ciepło wpatrzonych w niego oczu. Nie sądził, że do takich rzeczy trzeba się przyzwyczajać, ale te jego nowe spojrzenia sprawiały, że czuł się trochę tak, jakby dopiero teraz się poznali, jakby to coś między nimi dopiero się zaczęło. Właściwie odnosił się do niego tak jak zawsze, to nie było tak, że zaczął się go jakoś wstydzić, czy krępować, ale w tych chwilach, kiedy on tak po prostu milcząco patrzył... Czuł się tak... Był nieprzytomnie szczęśliwy, ale nie mógł opanować tej dziecinnej nieśmiałości... choć właściwie nie przeszkadzała mu ona tak bardzo, może nawet wcale... Miło się było czuć tak... dziwnie, jakoś niewinnie... Pozwalać się traktować z taką ostrożną, rozczuloną tkliwością, jakby był jeszcze zupełnie bezbronnym chłopcem niemającym o niczym pojęcia. Może rzeczywiście... po prostu zaczynali od nowa. Zupełnie od nowa, bez jego przeszłości też.
Westchnął cicho, a on nachylił się ze swojego siodła, całując go w policzek i z uśmiechem patrząc na jego nowy rumieniec i śmiech.
Jechali tak powoli wśród ciężkich gałęzi drzew zwieszających się już tuż nad ich głowami, wśród skalnych załomów i tuż nad przejrzystą wodą jeziora, a kiedy dotarli na Pivan, on pomógł mu zsiąść i zatrzymał tak przy sobie, podczas gdy konie schylały się w pobliżu ku trawie. Stali tak jeszcze przez moment, aż w końcu wspiął się lekko na palce, całując go delikatnie i uwalniając się z jego ramion. Poszedł tam, gdzie kończył się łagodny stok i zaczynało urwisko, tam ostrożnie położył się wśród traw, odprowadzając wzrokiem mężczyznę, powoli idącego wzdłuż krawędzi i patrzącego na rozciągający się przed nimi widok.
Zatrzymał się w oddali i spojrzał na Avae z uśmiechem, zaraz znów wpatrując się w odległą linię horyzontu, a potem wrócił do niego nieśpiesznie, stając nad nim, na moment rzucając cień na jego ciało. Dopiero teraz popatrzył ponownie na leżącego w trawie chłopca i usiadł obok niego, przyglądając się delikatnej twarzy. Nadal był taki szczupły po tym wszystkim... Ale teraz znikła przynajmniej ta przykra bladość i chorobliwe cienie pod oczami; oddychał pełną piersią z zachwytem w rozpromienionych, błyszczących radośnie oczach.
- Chodź tu... - zamruczał przymilnie, ciągnąc go lekko za rękaw. Roześmiał się i położył przy nim, opierając głowę na łokciu.
- Lepiej już wyglądasz... - uśmiechnął się, całując zarumieniony lekko policzek. - Wiedziałem, czego ci trzeba - zsunął się nieco niżej, podkładając ręce pod kark. - Jest takie przejrzyste powietrze, że widać nawet Welland... - szepnął.
- I Argento... - powiedział poważnie chłopak. Nissyen spojrzał na niego z boku, nie odzywając się. Milczeli dłuższą chwilę, ale Avae odezwał się w końcu cicho.
- Od Małego Potoku po Krzywe Załomy... i od lasów za Skalnymi Schodami po granicę... bez dróg, domów i parcel... to jest... - urwał. - Ponad połowa Argento. I... widzisz tam, za Kamiennym Wodospadem...
- Pałac - dokończył spokojnie.
- Guzik pałac. Nasz dom - zamknął oczy, znów długo trwając w milczeniu. - Jak ja mam żyć ze świadomością, że teraz to wszystko należy do niego? - spytał bezbarwnym tonem.
- Przecież to moja wina, a nie twoja - powiedział tylko, nie patrząc na niego.
- Wiem, że to nie moja wina. Ale moja sprawa. To mój dom. Nasz. Obaj go kochamy i obaj ciężko pracowaliśmy, żeby doprowadzić go do takiego stanu. A teraz mamy patrzeć, jak ten... bydlak to wszystko zniszczy?
- To teraz jego majątek... Będzie o niego dbać - powiedział zmęczonym głosem.
- Akurat... - wzruszył ramionami. - Nie wierzę, że ktoś robiłby to lepiej od nas. A ten typ na pewno w parę miesięcy narobi tu koszmarnego bałaganu. Będziemy mieć masę sprzątania...
- Co takiego? - spojrzał na niego zaskoczony.
- No chyba nie zamierzasz tak tego zostawić? Odzyskamy Argento i nasz dom. On nie będzie się tu rządzić.
- Niby w jaki sposób miałbym to zrobić?
- Nadal jesteś przywódcą, prawda?
- Formalnie nadal.
- Czyli realnie.
- Naprawdę myślisz, że nadal mam prawo, żeby...
- Czy masz prawo? - spytał ostro. - Masz cholerny obowiązek. Spieprzyłeś sprawę, więc powinieneś ją naprawić. Wszyscy tu ci zaufali, a ty chcesz podwinąć ogon po pierwszej poważnej porażce? Ten pazerny oszust wyprowadził cię w pole, w porządku. Dałeś się, znał twoje słabości, znał i moje cholerne słabości, wiedział kiedy uderzyć i spartoliliśmy to wszystko, tak, ja też, dobrze to wiem, pogubiłeś się i nie wiedziałeś co robić, zdarza się, a kiedy ten krętacz chciał to wykorzystać, powinienem był ci zrobić awanturę, a nie popadać w rozpacz, załamywać się i wpychać ci nóż do ręki, znam cię i wiem, jak łatwo cię popchnąć do czegoś głupiego, kiedy jesteś zdezorientowany. Po to tu jestem, żeby w tych chwilach pilnować, by minęły bezboleśnie, na tyle rzadko się trafiają, że to żaden wysiłek. Spanikowałem i zachowałem się jak idiota, bo chodziło o mnie, bo tak cholernie długo już z tym wszystkim walczyłem, bo cię kocham do cholery i ciężko mi było myśleć racjonalnie, cierpiąc z obawy przed brakiem twoich uczuć... Nie biorę winy na siebie. To była twoja wina. Ale mogłem cię powstrzymać. Zawahałeś się i on zyskał przewagę, a ja zamiast pomóc tobie, pomogłem jemu. Więc ze mną też wygrał, mnie też udało mu się podejść... I nawet jeśli ty zamierzasz kapitulować, to ja nie, rozumiesz? Nienawidzę przegrywać. Nienawidzę. Ale kiedy się potykam, to wstaję i idę dalej. Myślałem, że ty też. Myliłem się?
- Mógłbym podważyć akt kupna z powodu zdelegalizowania handlu niewolnikami... Poprowadziłbym to tak, że ja zapłaciłbym tylko karę, a obie transakcje by anulowano. Garen z uwagi na dawniejsze przewinienia wpadłby bardziej, moglibyśmy wygrać. Tyle, że prawo nie działa wstecz. Na razie handel nie został oficjalnie zakazany. Chyba, że spróbowałbym posiedzieć nad tymi sformułowaniami, które padły w pierwszym manifeście, ogólniejszych umowach, czy rezolucjach. Zawsze coś można spróbować zinterpretować jako zakaz albo coś, co nakazywałoby odpowiedzialność aż do końca wyroku pierwszemu właścicielowi lub zakaz zmiany miejsca zamieszkania... na przykład z uwagi na zbytnią bliskość ojczystej prowincji... choć jeden przypadek, precedens rodzi prawo. Można by zdelegalizować wszystkie transakcje od pierwszego podziału, musiałby mi zwrócić pieniądze, a też nie ma tyle, żeby oddać w gotówce, musiałby oddać majątek, nawet jeśli nie cały, resztę odzyskalibyśmy później. Drugi sposób to oprzeć się na jego nieczystych interesach i zająć wszystko sądownie. Trudne do udowodnienia, ale po długim ślęczeniu i upartych próbach możliwe. Trzeci sposób to oprzeć się na jego spekulacji cenowej, przepraszam cię Avae, ale niezależnie od tego, że obiektywnie to i tak było za mało, nie można podnosić ceny przez jeden dzień o tysiąc sto osiemdziesiąt procent. I to w dodatku stosując szantaż i groźby. Czwarty sposób to oprzeć się na tym, że Argento przyznano mi decyzją obywateli, teoretycznie mogłem je sprzedać, ale jednak można by to podważyć. To czy po unieważnieniu pociągną mnie do odpowiedzialności to ich sprawa. Piąty sposób to odwołać się do stanu mojego zdrowia i złożyć to na karb mojej chwilowej niepoczytalności... ale to raczej nie zadziała i wymagałoby dodatkowo wielu fałszerstw, a w każdym razie antydatowaniu kilku dokumentów na temat potrzeby zatwierdzania moich decyzji i tak dalej. Ryzykowne. I wreszcie szósty sposób to udowodnić przestępstwa Garena z okresu Pierwszej Republiki i za to doprowadzić do skazania go na stan niewolny. Wszystko automatycznie wraca do mnie.
- Myślałeś już o tym, prawda? - uśmiechnął się pod nosem.
- Tak.
- Dzielny chłopiec - ujął jego dłoń, przytulając ją do piersi. - Sam widzisz, potrzebujesz tylko kogoś, kto ci doda sił. Każdy tego potrzebuje w trudnych chwilach. Poradzisz sobie, ty na pewno. Popełniłeś błąd i ten akurat miał poważne konsekwencje, ale każdy popełnia błędy. Nie każdy umie je skutecznie naprawiać. Oni wiedzieli, co robią, wybierając cię. Wiedzieli, że poradzisz sobie najlepiej, a jeśli przyjdzie twoja zła chwila i nawalisz, to się pozbierasz i wszystko wróci do normy. To nie będzie łatwe, ale odpowiedzialność nie może być za łatwa. Tak już jest. Ale za to mam pewność, że ci się uda.
- To będzie wymagało bardzo wiele czasu, może miesięcy, może lat... żmudnej pracy i...
- Wyjazdu do Helmand, wiem. Nigdzie indziej tego nie załatwisz.
- I będzie ci się chciało tak długo na mnie czekać?
- Oczywiście, że nie. Pojadę z tobą.
- Avae, do Helmand?
- Trudno.
- Ostatnim razem...
- Ostatnim razem byłem pięć razy słabszy psychicznie niż teraz. Poza tym pierwsze wrażenie powrotu minęło. To już nie będzie to samo.
- A co z moją pierwszą metodą? Będziesz mieszkać we własnej prowincji i podważać moje pretensje?
- Będę tam bezpieczny pod twoją opieką i formalnie moim miejscem zamieszkania pozostaje przecież Argento. Nie chodzi o moje stałe przeniesienie tylko tymczasowe zamieszkanie z powodu podróży pana. To niczego nie podważa.
- Tu mógłbyś zostać bezpiecznie u Avesty i Zee, miałbyś...
- Tam będę mógł ci pomóc. Szybciej wrócimy. Znam ciebie, twoje nawyki i rytm dobowy jak własne, tam musiałbyś się dostosowywać do nich, a tak ja wszystko wezmę na siebie, ty będziesz mógł się skupić na pracy. Jeśli będziesz potrzebować pomocy kogoś inteligentnego to w Helmand też nikogo lepszego nie znajdziesz. Nigdzie nie znajdziesz - uśmiechnął się i nachylił nad nim, całując go w policzek. - Ty sobie poradzisz. Ja też sobie poradzę. Kiedy jesteśmy razem, lepiej z nami nie zadzierać - wstał i odetchnął głęboko nasyconym zapachem traw powietrzem, patrząc na leżący przed nim widok, który tak oszołomił go za pierwszym razem. Odwrócił się do niego i uniósł nieco głowę, uśmiechając się zawadiacko. - Patrz... Patrz na nas i zapamiętaj to. Walka bywa trudna, ale ja i ta ziemia, która rozciąga się tam za mną, jesteśmy tego warci.