Lucus a non lucendo 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 12:21:15
Z dedykacją dla J.A. za to, że serce zwyciężyło rozum^^.


Le coeur a ses raisons que la raison ne connait point.
Blaise Pascal


Mój drogi, kochany Nigel,
Cieszę się, że pamiętasz o mnie, choć sprawia mi ból Twój niepokój. Pamiętasz, obiecałeś, że nie będziesz cierpieć z mojego powodu. Wiem, że to musi być trudne dla Ciebie, wysyłać setki listów i nigdy nie dostawać odpowiedzi. Przysięgam Ci jednak, że dotrzymam słowa i jeśli coś złego się stanie, znajdę sposób, by Cię zawiadomić.
Nie myśl, że nie pragnę pisać do Ciebie i nawet teraz, choć wiem, że robię źle, ulegając Ci, jakaś część mnie cieszy się, że choć moje pismo będzie mogło na Ciebie spojrzeć, będzie mogło Cię dotknąć. Ale przecież przyznałeś mi rację, sam dobrze wiesz, że nie wolno mi pisać do Ciebie. Gdyby list przeczytała Twoja żona.... Dlatego zniszcz ten list, proszę Cię Nigel. Tak, wiem, że Nelly nie należy do podejrzliwych, że jest dobra i bardzo Cię kocha. Ale przecież Ty też przyznałeś, że właśnie dlatego mogłaby bez żadnych złych intencji odkryć przypadkiem to, o czym wiedzieć nigdy nie powinna. Twoja rodzina nie mogłaby pojąć nas. Nie mogłaby, mój drogi, kochany Nigel. Zresztą... Właściwie ich rozumiem. Nie rozumiem raczej tego, co stało się między nami. Ale chyba nie trzeba tego rozumieć. Mnie wystarcza, że czuliśmy to oboje, że i dla Ciebie i dla mnie nie było w tym nic niejasnego, co mogłoby zburzyć całe piękno i spokój. To po prostu było. Zresztą dalej jest, mój drogi, kochany Nigel. To nigdy nie zgaśnie, nawet gdy o nas nie będą już pamiętać nawet ludzkie sny.
Teraz, skoro już piszę do Ciebie, żeby ukoić twoje obawy, żeby nie pozwolić twoim myślom błąkać się przy moim smutku, powiem Ci, jak wielkim szczęściem jest dla mnie to, że nasze uczucie przetrwało i tę rozłąkę i moje wymuszone milczenie. Choć ja nie milczę, Nigel. Moje myśli są wciąż przy Tobie. Jeśli spojrzysz czasem na księżyc przeczytasz je tam, wiem, że Ty to umiesz. Na każdy Twój list odpowiadam Ci, już go czytając; czuję, jakby to była rozmowa.
Powiem Ci teraz, że niepotrzebne były Twe obawy, choć wiem, że rodzi je po prostu miłość. Żyję tak jak wtedy, kiedy byliśmy razem, wraz z Tobą szczęście zamieszkało w moim domu i nie opuści go już nigdy, choć teraz pozostały mi tu tylko Twoje ślady, Twoje cienie, Twoje wspomnienia. Czuję tu Twoją obecność, więc nigdy nie dosięgnie mnie prawdziwy smutek. Ten zjawia się rzadko, czasem przynoszą go Twoje listy, bo każde Twe zmartwienie rani mnie tak, jak wtedy, gdy byłeś przy mnie. Ale nie pomijaj swoich smutków, Nigel. Chcę znać i je i Twe radości. Tylko to sprawi, że zawsze będziesz przy mnie, że nic nas nie rozdzieli. Tylko to zatrzyma i moją obecność w Twym życiu.
Podnoszę teraz wzrok i patrzę na tę półkę, na tę na której stoi ten pierwszy, przysłany przez wydawcę, autorski tom Twoich wierszy. Pamiętasz? Myślałeś dawno, tamtego dnia, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy, że Twoje natchnienie już nigdy nie wróci. Ale odnalazłeś je i zapisałeś te strony, które zdobią kartki tego tomu....Własną ręką napisałeś na nim moje imię i w tym trwa moja pamięć o tym, że to ja, ja i tylko ja, jestem ciszą tej poezji, którą zgubiłeś i której tak długo szukałeś. Ten tom jest moją pamięcią o szczęściu i samym moim szczęściem. Dziękuję, że mi go wtedy dałeś. Właśnie mnie.
Dziękuję Ci też za wszystkie te następne, te które wysłałeś w ciągu tych lat, kiedy się nie widzieliśmy. Choć nie było mi dane odebrać ich bezpośrednio od Ciebie to Twoje myśli o mnie, gdy słałeś je tutaj, pozwoliły mi odczuć na tych kartkach ciepło Twoich rąk.
Moje łzy znaczą wiele z tych jasnych, pamiętających Twoje oczy kartek. Ty wiesz, dobrze wiesz, mój kochany, na których stronach, przy których wersach, najwięcej ich spłynęło. Ale nie smuć się mój drogi, kochany Nigel. To są łzy szczęścia, nie smutku.
Choć moje palce wciąż chcą pisać, wiem, że to pora, by powiedzieć koniec. Tak jak musieliśmy to zrobić wtedy. Musisz już odejść od tych kartek, musisz wrócić do Nelly, do Natalie i Steve'a. Jak zawsze. Jak wtedy.
Nie żegnam się, mój kochany, czekam na Twój list; jak zawsze, tak i tej nocy, będę myśleć o Tobie.
Kocham Cię.
Connie


- Powiesz mi o co chodzi, Steve? - ciemnowłosy chłopak miękko spojrzał na siedzącego naprzeciwko z zaciętym wyrazem twarzy jasnego szatyna.
- A musi o coś chodzić? - mruknął.
- Daj spokój. - roześmiał się. - Nie przychodzisz do pracy. TY nie przychodzisz do pracy. Nie zjawiasz się na wykładach.... O olaniu moich wczorajszych urodzin nie wspomnę.
- Co? - poderwał głowę Steve. - O rany... Rick... Przepraszam, na śmierć zapomniałem...
- No myślę, że specjalnie tego nie zrobiłeś. - uśmiechnął się nieznacznie. - Ale przyjemne to nie było.
- Przepraszam...
- To nie jest problem. Ale chcę wiedzieć, co się dzieje.
Steve zagryzł wargę i wstał, podchodząc do okna.
- Ojciec... - urwał.
- Steve, to było ponad dwa lata temu...
- Nie chodzi mi o wypadek.
- A co nieprzyjemnego poza tym może się wiązać z twoim ojcem? - uśmiechnął się smutno.
- Ojciec miał kochankę. - wykrztusił szatyn.
- Co? - parsknął Rick. - Nigel? Niemożliwe...
- No to patrz! - odepchnął się od okna i wyciągnął z biurka kartkę. - No czytaj!
- Mój drogi, kochany... Co to jest? - podniósł na niego zszokowane oczy.
- No czytaj!. - opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach. Rick pochylił się nad kartką, czytając ją z coraz bardziej skonsternowanym wyrazem twarzy. W końcu podniósł wzrok na Steve'a.
- To.... to musi być jakieś nieporozumienie.... Na pewno można to inaczej wyjaśnić... - powiedział niepewnie.
- Tak? - znów zerwał się szatyn. - No to popatrz... Popatrz na to... - z wściekłością chwycił tom wierszy ojca i otworzył go na ślepo. - "Tonę w tobie", "Twój nagi cień na ścianie", "Moja piękności wcielona", "Hymn naszej rozkoszy", "Jasność twoich włosów" - moja matka była doprawdy naiwna - przecież była brunetką!, "Wspomnienie o twoim zapachu", "Ukryję cię przed światem we wspomnieniach moich rąk".... Chryste! - krzyknął, z odrazą ciskając książkę na stół.
- Ale..... skąd wiesz....
- Przecież w liście pisze, że to ta dziwka była jego pieprzonym natchnieniem! Zresztą..... jasna cholera, że też to nigdy nikogo z nas nie zastanowiło! Nie ciekawiło cię nigdy kto to jest C. S. ? Jedna z tych osób, które ZAWSZE wymieniał w dedykacji. No to już wiesz. Connie. Teraz muszę się tylko dowiedzieć, jak ta szmata ma na nazwisko i gdzie mieszka.
- Co? - Rick spojrzał na niego zdziwiony. - Ale.... po co? Po co chcesz to wiedzieć?
- Po co? Po to, żeby zabić zdzirę! - wrzasnął.
- Steve, uspokój się.....
Szatyn westchnął i usiadł przy stole, kryjąc twarz w dłoniach.
- Ja muszę..... wiedzieć..... Muszę wiedzieć wszystko. Jak to się stało...... Kiedy..... Muszę wiedzieć, jak ona wygląda i kim jest.... Po prostu muszę...... Może to bez sensu, ale.....
- W porządku, Steve. - skinął głową Rick. - Pomogę ci.
- Jak?
- Jeszcze nie wiem..... Powiedziałeś Natalie? - spytał po chwili.
- Nie...... I lepiej, żeby nie wiedziała.... Jest taka wrażliwa, a to jej pierwsza ciąża...
- Racja....
- Dziękuję, Rick. - uśmiechnął się ciepło. - Na ciebie zawsze mogę liczyć....



Dwa lata temu, w maju, musiałem oderwać się od swojej pisaniny, żeby odebrać irytująco uparty telefon, więc po podniesieniu słuchawki dość nieuprzejmie spytałem, o co chodzi.
To był telefon od Mario, męża Natalie. Oboje byli już w szpitalu, gdzie przed kilkoma chwilami lekarze przegrali walkę o życie mojej matki. Ojca po wypadku zawieziono od razu do kostnicy.
W jednej chwili dowiedziałem się, że nie mam już rodziców. Byli tacy wspaniali..... Po prostu nie można mieć lepszych rodziców. Bardzo ich kochałem. Oboje ich kochaliśmy. Natalie bardzo ciężko to przeżyła, baliśmy się, że zupełnie się załamie.
Ale w końcu jakoś się pozbieraliśmy, a trzy miesiące temu Natalie zaszła w ciążę... Oboje z Mario cieszyli się jak szaleni, bo zaczynali się już martwić takim długim czekaniem. Dla mnie też był to fajny prezent. Powiedzieli mi przed miesiącem, w moje dwudzieste czwarte urodziny. Świat wrócił do normy. I nagle coś takiego......
Był początek lipca, a ja jechałem na jakieś totalne zadupie na drugim końcu Stanów. W kieszeni miałem adres kobiety, której list kompletnie zwichrował mój świat. To był stary list, sprzed trzech lat. Ale co to zmieniało? Connie Sennett..... Jaka ona jest, że zdołała opętać mojego ojca?
Nie wiem dlaczego tak bardzo chciałem to wiedzieć..... Mam szczęście, że Rick to zrozumiał. On zawsze mnie rozumie, jest najlepszym przyjacielem, jakiego można mieć.... Zawsze jest przy mnie, kiedy go potrzebuję. To on wytropił, że syn naszych sąsiadów parę razy biegał dla mojego ojca z listem, kiedy tata miał problemy z chodzeniem po operacji kolana. Smarkacz miał cholernie słabą pamięć, ale za drobną gratyfikacją zdołał sobie przypomnieć nazwisko i adres na kopercie. Znając tego gówniarza, byłbym skłonny przypuszczać, że i treść dobrze znał.
Wreszcie. Minąłem tandetne powitalne tablice, wjeżdżając prosto w typowe, maleńkie miasteczko. Miałem szczęście, od razu trafiłem na właściwą ulicę. Zresztą tu nie było ich pewnie aż tak wiele.....
Dom pod moim docelowym numerem, odróżniał się od pozostałych tym, że nie miał widocznego ogródka, ale jakąś dziką, zakrzaczoną dżunglę, zza której nic nie było widać. Nie bardzo widząc inne wyjście pchnąłem furtkę i zanurzyłem się w ten gąszcz. Po chwili przedostałem się na światło dzienne; okazało się, że ogród jednak za tą barierą istnieje, dom również. Przy krzaku róż stał szczupły chłopak, przycinający gałęzie sekatorem. Odwrócił się, patrząc pytająco.
Postanowiłem zgrywać dobrego znajomego, szukającego starej kumpeli.
- Czy tu mieszka Connie?
- Tak. - spojrzał na mnie zaciekawiony, opuszczając dłoń z sekatorem.
- Chciałbym z nią porozmawiać.
- Ale... - zamrugał oczami chłopak. - Chyba... coś się panu pomyliło...
- Jak to?
- Chyba chodzi panu o kogoś innego.
- Dlaczego?
- Bo to ja jestem Connie.
Zatkało mnie tylko na chwilę.
- Connie.... Sennett?
- Tak.
- Myślałem... że Connie to skrót od Constance. - wykrztusiłem.
- Owszem. - roześmiał się chłopak i podszedł do mnie, wyciągając dłoń. - Constantine. Ale wszyscy mówią mi Connie.
Odwróciłem wzrok, zaciskając lekko wargi, ale po chwili spojrzałem w jego zdziwione oczy.
- Stephen Yanez. - rzuciłem sucho. Źrenice powiększyły mu się na moment i cofnął dłoń.
- Tak? - szepnął.
- Już powiedziałem. Chcę porozmawiać. - stwierdziłem chłodno.
- No to..... może wejdźmy? - odwrócił się, wchodząc na schodki prowadzące do domu i znikł w otwartych drzwiach.
Musiałem błyskawicznie zrewidować cały swój światopogląd. Kochanka mojego ojca okazała się być facetem. Błąd. Chłopakiem. Chłopakiem ładnych parę lat młodszym ode mnie. Chociaż..... może tylko tak wyglądał..... Miałem nadzieję, że tylko tak wyglądał. Na miłość boską, ten list był sprzed trzech lat! W jakim wieku on musiałby być wtedy? Nie, on zdecydowanie musiał być starszy niż wyglądał. Po prostu miał wyjątkowo delikatne rysy twarzy, bardzo jasne włosy i drobną sylwetkę. Pewnie dlatego wyglądał tak dziecinnie.
Siedział przy stole w kuchni, na haftowanym obrusie stał dzbanek z sokiem, który był już nalany do dwóch szklanek. Na dwóch porcelanowych talerzykach leżały wyjątkowo apetycznie wyglądające ciastka. Oczywiście nie zamierzałem się częstować. I jak na złość poczułem, że jestem przerażająco głodny.
Usiadłem w każdym razie, zachowując nieprzystępny wyraz twarzy. Chłopak przechylił lekko głowę, przyglądając mi się.
- O co chodzi? - spytał cicho.
- Czytałem twój list. Wiem, że ty i mój ojciec byliście kochankami. - wypaliłem prosto z mostu.
- Więc jednak go nie zniszczył..... - przymknął oczy. Uniosłem lekko brwi.
- Wysłałeś tylko jeden? - spytałem zdziwiony.
- Oczywiście, że tak. - uśmiechnął się. - I wiedziałem, że nie powinienem, ale..... martwiłem się, że tego nie zniesie i zrobi coś głupiego..... - westchnął. - Czemu nie jesz? - zapytał dość oskarżycielskim tonem i spojrzał na mnie.
- A ty? - mruknąłem. Dziwnie się poczułem, jak skarcony uczniak...
- Będę ci mówić Steve. - stwierdził nagle, trochę dziecinnym gestem wbił w swoje ciastko łyżeczkę i uniósł ją do ust, mrużąc z zadowolenia oczy. - Tak się przyzwyczaiłem. - powiedział trochę niewyraźnie. - Zawsze tak cię nazywaliśmy w listach. Jedz, naprawdę dobre. W życiu mi tak nie wyszło. Sok też boski, niedawno go odkryłem. Zero cukru, dzięki ci Panie. - westchnął, wznosząc wzrok do nieba.
Skapitulowałem atakowany z dwóch stron, przez wroga i zdrajcę-żołądek. Chłopak przyglądał mi się spod uniesionych brwi.
- Rany..... ty chyba jesteś głodny..... Poczekaj, przygrzeję ci obiad, sporo mi zostało, bo miała przyjść do nas pani Lang, ale widać zapomniała.
Miałem protestować, ale zanim zdążyłem jako tako przełknąć i to zrobić, po kuchni już rozszedł się taki zapach, że wszelkie chłodne unoszenie się godnością z miejsca odłożyłem sobie na później.
Zjadłem wszystko absolutnie bezwstydnie; następnym razem, kiedy będę się wybierał załatwiać porachunki, powinienem się wcześniej najeść. Czułem się coraz bardziej głupio, bo bez przerwy mi się przyglądał, uśmiechając się lekko. Nie wytrzymałem w końcu.
- Czemu mi się tak przyglądasz.... - burknąłem. Roześmiał się cicho i oparł głowę na łokciach, patrząc na mnie roziskrzonymi oczami.
- W ogóle nie jesteście podobni... Musisz być podobny do Nelly.
Zmarszczyłem brwi.
- To znaczy do twojej matki. - poprawił się szybko i spuścił wzrok, z powrotem wciskając się w krzesło. Czułem, że sprawiłem mu przykrość i nagle poczułem się z tym nieswojo. - Ja.... od ich śmierci zupełnie.... nic nie wiem.... nie wiem, co się u was dzieje....
Spojrzałem na niego zdziwiony, ale nie podniósł już oczu.
- Działo się coś? - szepnął. - Z tobą pewnie jak zwykle wszystko idealnie.... A Natalie i Mario? Mają w końcu dziecko?
- Natalie jest w ciąży. - odpowiedziałem nie bardzo wiedząc czemu. To mnie zaczynało przerastać.
- Naprawdę? - spojrzał na mnie błyszczącymi oczami. - Cieszę się..... - powiedział cicho, odwracając wzrok do okna i łagodnie przypatrując się kwiatom.
- Co ty..... O czym ty.... co w ogóle..... - zaplątałem się, zupełnie tracąc wątek. Zachowywał się jak dawno niewidziany członek rodziny, a nie skrywany kochanek mojego własnego ojca. - Chyba dość już tego dobrego.
Otrząsnął się i spojrzał na mnie zaskoczony.
- To znaczy?
- Przyjechałem tu tylko po to, żeby poznać kilka faktów.
- Proszę. - uśmiechnął się gorzko, przymykając oczy.
- Kiedy to było? Kiedy mieliście ten romans?
- Siedem lat temu. - powiedział cicho.
- Co?! - krzyknąłem.
- Siedem lat temu, w wakacje. - podniósł powieki, patrząc na mnie spokojnie.
- Zaraz, ale.... Ile ty wtedy miałeś lat?!
- Piętnaście.
Na chwilę straciłem głos, a potem zerwałem się od stołu i roześmiałem prawie histerycznie.
- Pięknie. Po prostu pięknie. Nie dość że mój ojciec był gejem, to w dodatku pedofilem.
Westchnął i wstał, podchodząc do mnie.
- Twój ojciec nie był gejem ani pedofilem. I cały czas był wierny twojej matce. To co było między nami to...
- Rżnięcie małolata przez podstarzałego zboczeńca. - syknąłem i w dwie, pełne zrozpaczonych turkusowych oczu, sekundy później rozległ się trzask policzka, a mnie potwornie zapiekła twarz.
- Nie waż się go obrażać..... - wyszeptał zdławionym głosem. - Nawet nie wiesz, ilu ludzi marzy, żeby mieć takiego wspaniałego ojca. On.... zrobiłby dla ciebie wszystko....
- Akurat ty chyba nie masz najmniejszego prawa o tym mówić. - warknąłem wściekły i nie mogąc poradzić sobie ze złością, zamierzyłem się i z całej siły uderzyłem go pięścią w twarz. Zachwiał się i odchylił trochę w tył, ale po chwili z powrotem na mnie spojrzał dzikim, roziskrzonym nieznanym mi wyrazem wzrokiem.
- Na co czekasz? Bij! Bij mnie dalej, skoro to ci przynosi ulgę.
Zacisnąłem dłonie; chyba jeszcze nigdy nie byłem taki wkurzony. Ten zepsuty szczeniak będzie mi tu jeszcze wyskakiwać z wyższością?
- Żebyś wiedział..... - wycedziłem. - Żebyś wiedział do cholery, że przynosi! - krzyknąłem, uderzając go znowu. Nawet nie próbował mi oddać, zupełnie biernie przyjmował na siebie grad ciosów, aż dopchnąłem go nimi do samej ściany; uderzył w nią plecami i osunął się na ziemię.
Dopiero teraz ochłonąłem. Co ja robię do diabła? Takie pobicie podjeżdża już pod kryminał, do reszty mi odbiło? Nie ruszał się wciąż i miał zamknięte oczy.... cholera, chyba nie....
Przyklęknąłem obok, niepewnie dotykając jego ramienia. Przełknął ślinę, próbując wstać, ale dał za wygraną.
- Czemu... za wszelką cenę chcesz zrobić z tego jakieś świństwo? - uchylił powieki, patrząc na mnie smutno. - To boli..... - wyszeptał i stracił przytomność.



* Motto; wersja polska^^: Serce ma swoje racje, których rozum nie zna.