New year, new life 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 17:01:03
Pewnie się zastanawiacie, po co to piszę. Szczerze to sam nie mam pojęcia, dlaczego. Może po prostu miałem ochotę przelać uczucia na papier? Czasem to naprawdę pomaga i to jak bardzo. Kiedy nie ma się przy sobie przyjacielsko nastawionego człowieka, któremu można by się wypłakać to jedyny sposób, aby pozbyć się nadmiaru emocji. Przynajmniej ja nie znam innego, a może po prostu nie chcę poznać? Zresztą co za różnica? Jak na razie wypisuje tutaj same bzdury i po co? Szkoda papieru na takie coś. Właściwie to chyba chciałbym opisać kilka poprzednich dni, a może cofnę się jeszcze dalej w przeszłość. Zebrało mi się na wspomnienia, nie ma co. Na dworze pada deszcz, czego się spodziewać po jesiennej pogodzie, a jeszcze niedawno świeciło słońce. Nie żeby mi to specjalnie przeszkadzało, ale to tylko potęguje ten nastrój melancholii. Siedzę sam, nie mam ochoty na żadne towarzystwo. Pozostać wyłącznie z myślami nie dającymi mi spokoju od jakiegoś czasu. Wszystko nagle zwaliło się na głowę, jakby na złość w tym samym momencie. Nigdy nie uważałem się za człowieka silnego psychicznie, nawet najmniejszy problem potrafił mnie przybić, a co dopiero mówić o kilku naraz. Pamiętam kiedyś…
-Co robisz? - Do pokoju wpadł nowy współlokator, z którym przyjdzie mi mieszkać przez najbliższe trzy lata. O ile dobrze pójdzie rzecz jasna. - Co tam piszesz? - Znałem chłopaka od kilkunastu godzin, a już zdążyłem zauważyć, iż jest niezwykle wścibski. Zdążył się wypytać o rodzinę, poprzednie miejsce zamieszkania, zainteresowania, sprawy sercowe, dosłownie o wszystko, o co można wypytać w tak krótkim czasie. Zastanawiam się, co będzie później, zacznie wnikać w moje prywatne sprawy? Oby nie.
-Nieważne… - odparłem tylko chowając kartki do szuflady. - Swoją drogą puka się.
-Pukałem. - Zbliżył się kładąc dłonie na oparciu krzesła, na którym siedziałem.
-Sprowadza cię coś konkretnego, czy też może po prostu chcesz mi trochę pozawracać głowę? - Zerknąłem na niego z mieszanymi uczuciami. Czy ja przed chwilą nie wspominałem o chęci przebywania w samotności? Ironia losu!
-Pomyślałem, że pognębię mojego nowego uroczego towarzysza niedoli. - Uśmiechnął się zawadiacko. Pierwszy raz miałem okazję przyjrzeć mu się z takiej perspektywy. Na początku jak zwykle zwróciłem uwagę na oczy. Brązowe, z pomarańczowymi plamkami. Mówią, że właśnie one są zwierciadłem duszy, jeśli rzeczywiście to prawda to teraz musiał być naprawdę szczęśliwy. To widać, nawet bardzo. Ciekawe, co też dostrzegł w moich własnych? Smutek, żal, tęsknotę? Zresztą, co za różnica? Włosy… Kasztanowe, dość długie jak na mężczyznę. Spięte w kitkę, kilka kosmyków zostawił, aby opadały na twarz po obu stronach. Trzeba przyznać, pasowała mu ta fryzura. Jakby to ująć… Dodawała uroku. Co do wspomnianej twarzy, delikatne rysy, wręcz dziecięce. Gdybym spotkał go na ulicy w życiu nie domyśliłbym się, że jest z mojego rocznika. Sam nie wyglądałem na te dwadzieścia lat, ale on…? To lekka przesada. W tym momencie, gdy nachylał się nade mną zdawał się nieco niższy niż w rzeczywistości. W końcu miał prawie 1,80 cm. Na dodatek szczupły, o całkiem niezłym ciele. Skąd to wiem? Nosząc tak obcisłe ciuchy wszystko da się zauważyć. W dodatku, kiedy jeszcze rozepnie przed tobą koszulę, bo akurat zachciało mu się przebrać? O tak, przez te kilkanaście godzin miałem nie jedną okazję, aby ocenić nowego znajomego.
-Uroczego powiadasz? - Patrzyłem na niego sceptycznie, usiłując powstrzymać się od wpełzającego na twarz uśmiechu. Owszem był zabawny, czasem nawet bardzo, ale nie chciałem pokazywać, że to na mnie działa. Bo i po co? Przyczepi się jeszcze bardziej i nigdy się nie uwolnię.
-No a nie? - Mrugnął, po czym łaskawie cofnął się o kilka kroków. - Chciałem zapytać czy nie wyjdziesz z nami się trochę pointegrować? - Wzruszył beztrosko ramionami. Pewnie miał na myśli siebie plus drugiego chłopaka z mieszkania. Nie chciałem wnikać, co dla tego typu człowieka znaczyła integracja.
-Nie, dzięki. - Pokręciłem przecząco głową, ponownie utkwiwszy spojrzenie w biurku. Zapomniałem, że kartkę schowałem do szuflady nie chcąc, aby wpadła w niepowołane ręce.
-Na pewno? - Nie dawał za wygraną.
-Oj odczep się, powiedziałem coś - warknąłem podnosząc nieco głos. Zreflektowałem się odrobinę za późno. - Przepraszam… - Ale drzwi się już zamknęły. Pięknie, wspaniały początek. Zyskam wrogów przed pierwszymi zajęciami. Westchnąłem, wyciągając ponownie papier. Wyprostowałem go na blacie biorąc ołówek do ręki. Po co ja to piszę?
Pamiętam kiedyś potrafiłem przesiedzieć cały dzień w kącie swojego pokoju. Nie zwracałem uwagi na rodziców, jadłem niewiele, tylko, dlatego, że natrafiłem na barierę, według mnie nie do przekroczenia. Potem oczywiście dawałem sobie z tym radę, ale te kilka dni to prawdziwa makabra. Traciłem sens życia, marzyłem o tym, żeby wreszcie się skończyło. Głupie szczenięce problemy, a tak bardzo wpłynęły na mój młody umysł. Teraz nie było inaczej, wciąż zbyt brałem niektóre rzeczy do serca, co potem było przyczyną kłopotów i dołków. Zresztą… Póki, co to użalam się wyłącznie nad swym tragicznym losem. Jakby spotkało mnie coś najgorszego na świecie, a przecież tak nie jest? Są ludzie, którzy zdecydowanie są w mniej przyjemnej sytuacji. No to może przejdę do tego co w tym momencie najbardziej mnie gryzie…
Tuż przed zakończeniem wakacji, jeszcze zanim wyjechałem rozstałem się z chłopakiem. Właściwie to on zerwał ze mną, chociaż nie mogę powiedzieć, żebym bardzo się tym przejął. Kochałem go? Może na początku. Półroczny związek całkiem nas zmienił, przestaliśmy widzieć w sobie to co dobre, a zaczęliśmy dostrzegać wyłącznie złe strony. Przyszedł któregoś dnia i bez wstępów oznajmił, że ma kogoś innego. Ja nie odrywając wzroku od książki nadal popijałem herbatę. Pokiwałem tylko głową dając do zrozumienia, że przyjąłem to do wiadomości. Ciekawy koniec, prawda? Tak kończy się rozdział o miłości trwającej przez sześć miesięcy. Zastanawiam się jak długo grał na dwa fronty? Raczej nie możliwe, aby z dnia na dzień odszukał jak on to wtedy nazwał prawdziwą drugą połówkę. Ale czy to ważne? Osobiście miałem tego człowieka dość, niech sobie układa życie z kimś innym, mi do szczęścia niepotrzebny. Tak przynajmniej mi się zdawało, do tej pory. Wiele się zmieniło, zabrakło mi kogoś tak bliskiego. Do kogo mógłbym się przytulić, wypłakać. Nic nie poradzę, nie zmienię przeszłości.
Powinienem o tym zapomnieć… A nie mogę… Wiem jednak, że…
Czas rozpocząć nowy rozdział…
Z innymi bohaterami…
Z innymi problemami…
Powinienem o tym zapomnieć… Muszę…
Zadzwonił telefon wyprowadzając mnie z tego dziwnego transu. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, co piszę, myśli same przenosiły się na kartce, bez większego udziału świadomości. Dziwne uczucie, przyglądając się później wypisanym słowom i nie zdając sobie sprawy, kiedy się to zrobiło. A tak… Telefon… Komórka leżała na blacie, wibrowała. Przez kilka sekund miałem ochotę nie odbierać, lecz kiedy zobaczyłem nazwę na wyświetlaczu szybko zmieniłem zdanie.
-Wybacz, że to tyle trwało - powiedziałem na wstępie.
-Ile można? Cóżeś wyczyniał? - W jej głosie dało się wyczuć nutkę złośliwości. - Nie dość, że trafił się ci najlepszy apartament w akademiku, to jeszcze całkiem nieźli faceci. Przystąpiłeś już do roboty?
-Daj spokój… - mruknąłem zniechęcony. Czy ona zawsze musi być taka bezpośrednia? - Przykro mi, ale w naszej rodzinie tobie lepiej idzie podrywanie chłopaków. Niestety mi nie przekazano tego uroku i wdzięku osobistego. - Oczywiście odpłacałem dziewczynie tym samym. Wredne rodzeństwo, oj bardzo wredne.
-Braciszku no wiesz… - Złośliwość przeszła w rozczarowanie. - Trzeba się za ciebie ostro wziąć, żeby marnować taką okazję.
-Ja tam wolę wszystko rozegrać powoli i ostrożnie. Po co się spieszyć? - Wzruszyłem ramionami, czego nie mogła zobaczyć.
-Wiesz… Jeszcze się okaże, że ktoś cię wyprzedzi. Nie mam zamiaru wysłuchiwać potem twoich lamentów. Zwłaszcza, iż teraz będę cię miała na głowie praktycznie codziennie.
-Tak, wiem ja też się cieszę. - Zaśmiałem się cicho, co nie uszło jej uwadze.
-I co się chichrasz? Jeszcze nie wiesz, w co się wpakowałeś. - Mówiła całkiem poważnie i tego właśnie się bałem.
-O co ci chodzi?
-Dowiesz się już niebawem. Na razie braciszku! - Zanim zdążyłem zareagować rozłączyła się. Wsłuchiwałem się w głuchy sygnał nie mogąc zrozumieć, co też mogła mieć na myśli. Coraz mniej mi się to podobało.
Co by tu jeszcze dopisać…? Właściwie to nie mam zamiaru wracać do przeszłości. Było, mięło, już nigdy nie wróci. Przynajmniej taką mam nadzieję. A powracając do teraźniejszości. Udało mi się dostać na te studia, a ile przy tym najadłem się strachu. Potem cały ten konkurs, gdyby nie siostra w ogóle nie wziąłbym udziału. Szczęście się do mnie wtedy uśmiechnęło, w losowaniu przypadł mi najlepszy apartament w akademiku. Jak go nazywali studenci "organizacyjny". Ciekawe skąd ta nazwa. Właśnie w ten sposób wylądowałem tutaj, z trzema współlokatorami. Może to i dużo, ale mieścimy się. Każdy ma osobną sypialnię, dość spory salon no i nie musimy latać do łazienki na korytarzu, wszystko mamy na miejscu. Nawet niewielka kuchnia się znalazła. Co do siostry, nie wiem skąd u niej ta złośliwość, pewnie zazdrosna i tyle. Co do ludzi, z którymi przyjdzie mi mieszkać:
1.Troy Edwards (To ten wścibski, bezczelny typ lubiący wtykać nos w nie swoje sprawy).
2.Chance Everest (Typowy mol książkowy, przynajmniej takie pierwsze wrażenie. Elegancko ubrany, ksiązki pod ręką, okulary bez oprawek na nosie. No co sobie można o kimś takim pomyśleć?).
3.Alexander Cortez (On z tego co słyszałem ma włoskie korzenie, brak innych informacji. Szczerze to nawet go nie widziałem. Ma przyjechać dopiero za kilka dni).
No i oczywiście ja Richard Sparrow. Dość dziwna mieszanka charakterów, tak mi się przynajmniej zdaje. Kto wie co wyjdzie w praniu, równie dobrze może się to okazać mieszanką wybuchową.
Reszta tego dnia minęła w spokoju. Położyłem się dość wcześnie. Zmęczony po podróży, wypakowaniem bagaży i całym tym zamieszaniem zasnąłem niemal od razu. Nie mam pojęcia, o której godzinie wróciła reszta. Najwyraźniej też od razu udali się na spoczynek.
Biegłem… Biegłem ile sił w nogach. Korytarz ciągnął się niemiłosiernie. Dopadłem do zakrętu, wpadłem na ścianę, lecz nie zatrzymałem się na długo. Ramię odrobinę bolało po uderzeniu, nie przejmowałem się tym. On jest blisko, zdecydowanie za blisko. Sale pozamykane, jak na złość wszystkie. Przez okna wpadają promienie słoneczne, długie cienie doprowadzają mnie do szału. On się gdzieś tu chowa, na pewno. Tak właściwie, skoro jest dzień to gdzie wszyscy się podziali? Powinni tu być. Dlaczego znalazłem się sam na sam z tym szaleńcem? Schody, na górę czy na dół. Drzwi wyjściowe i tak są zamknięte. Pułapka, jak szczur w pułapce. Przecież to zabawa w kotka i myszkę. Bycie myszką zdecydowanie nie jest mi na rękę. Wchodziłem powoli po schodach, wyżej i wyżej. Korytarz pusty… Na pewno? Ukrył się, nie stałby na widoku. Jest gdzieś tutaj. Wolno, spokojnie, wyjdziesz z tego… Stałem u szczytu, nikogo w zasięgu wzroku. Tutaj także pomieszczenia pozamykane. Wąż strażacki leżał na parkiecie, kapała powoli woda, która zdążył stworzyć już mały strumyk. Kroki! Odwróciłem się momentalnie, szedł tu. Tak blisko, zdecydowanie za blisko. Polowanie się kończyło… Nie, tak łatwo się nie dam. Chwyciłem wąż, odkręciłem wodę i strzeliłem strumieniem wody pod ciśnieniem wprost w napastnika. Trafiony, spadł z kilku stopni. Usłyszałem głuchy jęk, kiedy natrafił na blokadę, jaką była ściana. Rzuciłem trzymany, w rękach przedmiot, wąż teraz wolny rozpoczął swój zwariowany taniec. Ucieczka trwa nadal. Okno, otwarte, nareszcie! Co prawda to drugie piętro, ale jeśli dopisze mi szczęście… Musi… Dopadłem do niego, tak, tylko tak dalej. Wyszedłem, ledwo się przeciskając. Ta cześć budynku posiadała o jedną kondygnację więcej niż pozostała toteż teraz chodziłem po dachu. Nie wiem, co na nim rozsypano, ale szurało pod nogami, zbyt wielki hałas. Ostrożnie…, Ale on gdzieś za mną jest… Spokojnie… Zaraz tu zejdzie… Powoli… Dopadnie zwierzynę…
-Uspokój się do cholery! - Upomniałem sam siebie. W tym momencie do uszu dotarł cichy dźwięk, gdzieś z dołu. Wyszedł? Po co? Jak? Podszedłem do krawędzi, widziałem go, on mnie nie. Rozglądał się wokoło. Kto to jest? Znam tego człowieka, jestem pewien… Ale… Nie widzę twarzy, może to przewidzenia? Odwrócił się…
Poczułem tylko silne uderzenie. Otworzyłem na wpół przytomny oczy. Leżałem na podłodze swojego nowego pokoju, kołdra tuż obok zaplatana w nogi. Świetnie.. Tego mi brakowało. Koszmar, który to już z tego typu? Trzeci? Wciąż powraca sen o ucieczce przed kimś. Najdziwniejsze jest to, że mam wrażenie, iż znam tą osobę, ale za żadne skarby nie mogę dojść do tego, kto to dokładnie.
-To tylko sen… - Przypomniałem sobie słowa przyjaciółki, która to nie raz interpretowała je, co poniekąd się sprawdzało. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć jak to jest, ale sam zacząłem przyglądać się i z większym zainteresowaniem starając się zapamiętać każdy szczegół. - To tylko sen… - powtórzyłem jakbym chciał przekonać siebie samego o tym.
Do łóżka już nie wracałem. Wygrzebałem z szafy pierwszy lepszy ciuch, po czym opuściłem pokój. Najpierw łazienka, szybkie śniadanie i zwiedzanie miasta. Trzeba wykorzystać ostatnie chwilę wolności. Salon dość obszerny, może nie wyposażony atrakcyjnie, czy bogato, ale czego spodziewać się po akademiku? I tak dostaliśmy najlepszy apartamencik. Ściany wyłożone kremową tapetą, na razie gołe, ale to prawdopodobnie się zmieni. Kilka doniczek stało na parapetach dwóch olbrzymich okien. Oprócz tego to co zwykle, kilka regałów z książkami, biurko przy którym stał komputer, komoda na niej telewizor, stary bo stary, ale jest. W centrum szklany okrągły stolik, cztery fotele ustawione w równej odległości od siebie, a także dwie kanapy, z tym na jednej… O mało nie parsknąłem śmiechem. Podszedłem bliżej, przeuroczy widok. Dwóch moich współlokatorów słodko drzemało, prawdopodobnie nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż byli na wpół nago i w dodatku w objęciach. Chwilę stałem nie ruszając się z miejsca, wreszcie bezczelnie uderzyłem kopniakiem w kanapę. Raczyli się obudzić.
-A panowie to nie przesadzają? Znacie się raptem kilka dni. - Złośliwy uśmiech na mojej twarzy na pewno mocno ich zdziwił, ale nie tak jak to, w jakiej pozycji się obudzili. - Coś nie tak? - Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Mieli zabawne miny, a ja zacząłem chichotać z tego wszystkiego. - Genialnie wyglądacie.
-Nie śmiej się! - warknął Troy, zabierając swoją koszulę i udając się do swego pokoju. Zdenerwowany? Może. Nie to, co Chance, on to przybrał bardzo ładny odcień dojrzałych buraczków.
-Domyślam się, że wieczór się udał? - Klapnąłem zapominając chwilowo o porannej toalecie.
-Może trochę za dużo wypiliśmy… - Próbował się tłumaczyć, ale szło mu opornie.
-Tak, jasne. Nie wnikam, co się działo w nocy.
-To nie jest zabawne… - Rzucił we mnie poduszką.
-Oczywiście, ze jest. - Wybuchnąłem śmiechem, podnosząc się. - Ale nie martw się. Postarasz się trochę i na pewno go zdobędziesz. - Ruszyłem z naprawdę dobrym humorem do łazienki. Nowy znajomy coś jeszcze mruknął, ale nie dosłyszałem. Szybki prysznic, tego potrzebowałem.
Chance krzątał się po skromnej kuchni w poszukiwaniu czegoś, co nadałoby się do spożycia. Niewiele tego było, jakoś nikt nie zatroszczył się o jedzenie. Czy kogoś to dziwi? Trójka facetów w jednym mieszkaniu, bez kontroli kobiety, to żadna nowość.
-Pomóc? - Wycierałem jeszcze włosy ręcznikiem, starając się nie zamoczyć czarnej podkoszulki odrobinę na mnie za dużej.
-Dam sobie radę… - Urwał i zaraz się poprawił. - Znaczy dałbym sobie radę, gdybym cokolwiek potrafił tutaj znaleźć.
-Czego potrzebujesz?
-Najlepsza byłaby patelnia, ale wystarczy…
-Szafka na dole, w kącie. Powinna stać zaraz za tymi starymi rondlami. Właściwie sama patelnia nie jest dużo lepsza. - Uśmiechnąłem się widząc jego lekko zdziwioną minę. - No co? Lubię grzebać w szafkach, kiedy docieram w nowe miejsce. Wiesz ile rzeczy można znaleźć?
-Ciekawe zainteresowania. - Rzeczywiście znalazł poszukiwany przedmiot tam gdzie wskazałem. - Dzięki. Za dziesięć minut będzie gotowe.
-Tylko tyle? - Spojrzałem na niego dość sceptycznie.
-Tak, nie znoszę, kiedy ktoś się kręci mi pod nogami, kiedy próbuje coś ugotować. - Pochłonął się już całkiem w przygotowaniach, nawet na mnie nie spojrzał.
-Jak chcesz.
Wróciłem do siebie nie bardzo wiedząc, co robić. Na biurku wciąż leżała zapisana częściowo kartka. Po co ja to w ogóle zacząłem? Głupota. Przez kilka sekund miałem ochotę wziąć ją, potargać na milion kawałków, potem spalić i patrzeć jak wiatr rozwiewa popiół w każdym możliwym kierunku. Myśl ta szybko ulotniła się z głębi umysłu. Pozostało właściwie po niej wyłącznie niezdecydowanie. Rzuciłem się na łóżko, spoglądając w sufit. Scena ze snu powracała z coraz większa siłą. Sylwetka tego osobnika, kto to mógł być? Twarz niewidoczna, ale znana… Nie wiem skąd ta pewność? Ale na pewno znałem tę osobę.
-Kim jesteś…? - Wyciągnąłem dłoń w góry, jakbym chciał dosięgnąć sufitu. - Dlaczego tego nie wiem… Przecież… - Kreśliłem palcem w powietrzu sobie tylko znane znaki. Kręgi, linie, kto wie, może łączyły się w logiczną całość. Robiłem to odruchowo, nie zastanawiając się nad tym, co właściwie wyprawiam. Najważniejsze był on. Postać ze snu. Groźna, niebezpieczna mogła oznaczać czające się niebezpieczeństwo. A wrażenie, iż jest to ktoś mi znany? Może ktoś spróbuje mnie zdradzić? Ktoś, kogo tak dobrze znam? Nie potrzebnie o tym myślę, głupie zawracanie głowy.
Wróciłem do salonu w momencie, kiedy Chance nakładał każdemu porcję jajecznicy. Z trzech kubków buchały obłoczki pary. Usiadłem bez słowa na fotelu, przysuwając go bliżej stolika.
-Naprawdę chciało ci się to robić? - Zerknąłem na niego spode łba.
-Jasne. Uwielbiam gotować. - Przyznał szczerze, wciąż przynosząc coś nowego. A to sztućce, a to kanapki, wszystko po kolei. W końcu zapełnił cały stolik.
-Facet w kuchni, rzadko spotykane.
Po chwili dołączył do nas Troy, najwyraźniej przywiedziony głosami oraz zapachami. Mruknął coś niezrozumiale, po czym zaczął pałaszować jedzenie. Czy on nie jadł od tygodnia, czy po prostu nie nauczyli go kultury? Może jedno i drugie, ta opcja również wchodziła w rachubę. Uśmiechnąłem się lekko, Chance również wyglądał na zadowolonego.
-Jak to mówią… Przez żołądek do serca. - Zaśmiałem się, robiąc niewinną minę.
-Dalej do tego wracasz? - Edwards wyrzucił z siebie słowa między kęsami. - Za dużo wypiliśmy, nie pamiętam nawet, co robiliśmy jak wyszliśmy z tej imprezy.
-To akurat w obronie nie pomoże. - Humor mi chyba dopisywał. Na twarzy kucharza zagościł lekki rumieniec, bardzo ciekawe. Niektórzy nie potrafią ukryć choćby takich emocji, a czyta się z nich jak z otwartej książki. Jeden taki przykład tu mam. - W takim razie cieszę się, iż wczoraj nie dotrzymałem wam towarzystwa. Jeszcze bym przeszkadzał.
-Długo zamierzasz mi to wypominać?
-Wam… - Poprawiłem go.
-Słucham? - Łaskawie podniósł wzrok znad talerza.
-Powiedziałeś mi… Wypominam to wam, nie tobie.
-Ale jemu to najwyraźniej nie przeszkadza. Może lubi jak się z niego robi pedała. - Ton jego głosu nie był zbyt miły. Zupełnie obojętny, można by rzec, że chłodny. Chance zamierzał najwyraźniej coś wtrącić, ale ten kontynuował. - Bez urazy chłopie. - Machnął na niego ręką. On nie mówiąc ani słowa skończył jeść przy kuchennym blacie. Ja też milczałem.
Wyszedłem stamtąd z mieszanymi uczuciami. Poprzedni kwadrans spędziliśmy w milczeniu, żaden się nie odezwał. Troy w końcu wrócił do siebie, Chance pogrążył się całkowicie w sprzątaniu. Nie wiem czy robił to tylko, dlatego, że lubił, czy może po prostu chciał oderwać myśli od czegoś, co wciąż nie dawało mu spokoju. Nie miałem najmniejszej ochoty tam siedzieć. Pozwiedzam trochę, zorientuje się w okolicy, wypadałoby poznać miejsce, w którym przyjdzie żyć przez nadchodzący okres czasu, długi okres czasu.
Miasto położone nad morzem, może nie ogromne, ale wystarczająco duże, aby skupić w sobie ogromną mieszankę charakterów, wierzeń, ugrupowań. Zwiedzanie rozpocząłem od plaży, nie wiem właściwie, dlaczego. Coś mnie tam ciągło. Chłodna morska bryza rozwiewała włosy, a przyjemny zapach przywodził na myśl gorące letnie dni, kiedy każdy pragnie rozłożyć się plackiem na piasku i nie ruszać się, przez co najmniej kilka godzin. W tym momencie nie widział zbyt wielu osób, jakaś para przytulona do siebie maszerowała tuż przy brzegu, grupa młodzieży popijała piwo śmiejąc się donośnie, jakiś starszy facet spacerujący z psem. Nikogo więcej. Pogoda rzeczywiście nie zachęcała na wypad w to miejsce, na niebie gromadziły się chmury, kto wie czy nie zacznie padać. Usiadłem, opierając dłonie na podkurczonych kolanach. Wpatrywałem się w wysokie fale rozbijające się na pobliskim falochronie. Głośny szum uspokajał, zamknąłem oczy przenosząc się w zupełnie inne miejsce i czas.
Dom rodzinny leżał daleko od morza, byłem nad nim raz czy dwa. Zawsze wpatrywałem się w żaglówki oraz statki z rozmarzeniem, zastanawiając się jak to jest znaleźć się z dala od stałego lądu. Jak czuje się człowiek otoczony zewsząd wodą, kiedy chłodny wiatr uderza go w twarz, a wysokie fale moczą buty wlewając się na pokład. Może to i głupie, ale to jedno z dziecięcych marzeń pozostało do dziś, wciąż bardzo pragnąłem znaleźć się na okręcie, przeżyć kilkugodzinny rejs, a może nawet i sztorm, kiedy adrenalina zaczyna działać, a człowiek znajduję się w samym środku żywiołu. Nagle poczułem się znowu jak ten dziesięcioletni chłopiec. Czy to dobrze? Nie mam pojęcia, w każdym razie na twarzy zagościł uśmiech, a wszystkie problemy gdzieś wywiało.
Idąc alejką wzdłuż plaży dotarłem do niewielkiego parku. Kilka ławek, uliczki dla rowerów, boisko do piłki nożnej i siatkówki. Jedna odnoga prowadziła do pobliskiego wzgórza, kierowany właściwie intuicją ruszyłem w tamtą stronę. Jesień zbliżała się nieubłaganie, na drzewach liście zmieniały barwy. Zieleń powoli znikała, a dominację przejmowały barwy czerwieni, pomarańczy i brązu. Ta część najwyraźniej niesprzątana przypominała dziki las, gdzieś na obrzeżach miasta. Liście leżały wszędzie, poruszane przez delikatny wietrzyk. Tutaj nie spotkałem żywej duszy. Do szczytu pozostało niewiele, a ja czułem rosnący entuzjazm i zaciekawienie tym miejscem. Na górze jedna ławka, w dodatku ze złamanym oparciem, ale nie to było najważniejsze. Widok jaki się stad rozciągał zapierał dech w piersiach. Tuż u podnóża wzgórza stało wyłącznie kilka małych domków, skromna droga prowadziła do zabudowań. Dalej niewielki lasek, falochrony, a potem nic tylko i wyłącznie morze. Gdzieś w oddali dostrzegłem mały punkt, łódź rybacka, bądź straży przybrzeżnej. Zapragnąłem zostać tutaj, nie ruszać się stąd choćby na metr. Nie miałem pojęcia, co też sprawiło, iż poczułem się w ten sposób, ale przez tą krótką chwilę nie interesowałem się tym. Całkiem pochłonąłem się w zachwycie. I pomyśleć, że zwykły krajobraz może mieć taki wpływ na człowieka.