Sztuka
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 13:41:11
Od razu uprzedzam, pierwsza wersja tego opowiadanka była publikowana na NL. Poniższa została poprawiona, uzupełniona i nieznacznie zmieniona.
Tekst ten dedykuję dwudziestu kilku osobom, których nie wymienię, ale bez których wystawa pod tytułem "Inspiracje", oraz ten tekst, nigdy by nie powstały. Dziękuję wam, choć żadne z was tu nie zajrzy, za wasz czas, stracone nerwy i to, że chcieliście ze mną rozmawiać.
* * *
Lata 30 XXI wieku przyniosły największy od stu lat rozwój sztuki. Zwłaszcza na terenie prowincjonalnej, jakby nie patrzeć, Polski, pojawiło się wielu wysokiej klasy artystów. Tak zwany "rocznik 2000", znany również pod nazwą "milenistów", od przełomu wieków, kiedy to narodziła się większość autorów, obejmuje wielu, aktualnie światowej sławy malarzy, grafików, preformerów i holotwórców. Na ten temat powstało już wiele opracowań, zarówno monograficznych jak i zbiorowych* jednak, żadne z nich nie poświęciło większej uwagi bodajże najciekawszej, a na pewno najbardziej tajemniczej postaci z tego kręgu: Adamowi Korsarz. Poniższa praca ma na celu choć w niewielkim stopniu uzupełnić tę lukę.
* pierwszą i podstawową próbą systematyki tego tematu jest praca Moniki Wonciszewskiej-Koźlak, Wojc 2027, inne to: Krzak 2036, Gerald 2037; prace monograficzne: Zola 2039, Sołtysiak 2035, oraz Sołtysiak 2041.
* * *
Wiecie co to ból? To nagła świadomość, że nic nie umiesz. To darcie własnymi dłońmi swoich prac. Bo myślisz, że są odtwórcze, że są do niczego, że nigdy nie powinny powstać. To stwierdzenie, że obrazy sprzed trzech lat są świeższe od wczorajszych; i dużo lepsze. Coś jeszcze? Wykonanie dzieła które nikogo nie wzrusza, na które nikt nie reaguje. I nie wiesz, czy dla tego, że jest słabe czy też niezrozumiałe. Znacie to? Wiecie o czym mówię? Jasne, że nie... widzę to. Wam przecież zawsze wszystko tak łatwo przychodzi! Zwłaszcza chwalenie się kolekcjami i koneksjami, pseudo osiągnięciami pseudo artystów...
Siedzieli w niewielkim salonie, którego jedną ścianę w całości zajmowało panoramiczne okno; dwie po bokach pomalowano na jasno szaro, a przeciwległą na blado różowo. Wszystkie trzy były poprzecinane wąskimi, wnękowymi półkami zapełnionymi książkami; takimi staromodnymi, drukowanymi na papierze. Większość z nich nosiła wyraźne ślady czytania.
Było wczesne popołudnie. Łagodne jesienne słońce oświetlało dwa szerokie fotele i, odbiwszy się od szklanego blatu stolika, rzucało wesołe zajączki na sufit. Mężczyzna powoli wszedł do środka. Poruszał się ostrożnie, z trudem. Poderwała się z fotela.
- Może pomóc?
- Nie trzeba.
Uśmiechnął się w jej stronę. Postawił tacę na stole i z zdjął z niej imbryk oraz dwie filiżanki z ciemno niebieskiej porcelany. Napełnił obie herbatą.
- Naprawdę, nie powinien się pan kłopotać.
- Nie ma o czym mówić. - machną ręką i usiadł naprzeciwko. - Jest pani na którym roku?
- Czwartym.
- No proszę, już końcówka. I zdecydowała się pani na temat magisterium?
Potrząsnęła przecząco głową. Nie była ładna: dość wysoka, otyła, z bliznami po trądziku, brzydką cerą i niesamowicie bystrymi, szarozielonymi oczyma. Gdyby choć trochę o siebie zadbała, ułożyła włosy czy lepiej dobrała ciuchy...
- Jeszcze nie. Ale mam kilka pomysłów.
- To warto przemyśleć. - nagle zaśmiał się - Może byśmy przeszli sobie na ty? Wbrew wyglądowi nie jestem wiele starszy.
Skłamał. Należał do tego typu mężczyzn, którzy i w wieku szesnastu, i trzydziestu sześciu lat wyglądają na niespełna dwadzieścia. Jego sięgające brody, bardzo jasne włosy miękko okalały gładką twarz; ubrany był w obcisły, czarny golf i takież spodnie. Wiedziała, że kilka lat temu miał poważny wypadek: w jego pobliżu wybuchła butla z gazem, przez co całe jego ciało pokrywały blizny oraz ropiejące rany. Podobno nawet współczesna chirurgia nie mogła ich usunąć, a do tego ból sprawiał, że cały czas był na lekach.
Mimo to żył sam, z dala od krytyków i historyków sztuki, całkowicie oddany swej pracy.
- Mogę zadać jeszcze jedno pytanie? Dlaczego wybrałaś taki temat na seminarkę?
- Bo mnie fascynuje. Przez przypadek znalazłam zapis z wernisażu w galerii Zapiecek, z grudnia 2027 i wpadłam.
Uśmiechnęła się przepraszająco. Przymknął oczy
- Pamiętam...
Myślicie, że sztuka to dobra okazja do zarobku? Że to posłanie które przychodzi łatwo, lekko i przyjemnie? Że człowiek budzi się o świcie i stwierdza "stworzę arcydzieło"? A gówno prawda! Jesteście idiotami tak sądząc! Jesteście idiotami to oceniając! Bo nie wiecie, nie rozumiecie...
- Tak, chyba rozumiem. To było niezwykłe wystąpienie, przed całą warszawką. Nigdy mu tego nie wybaczyli.
- Dla tego właśnie chcę podjąć się tego tematu. Przypomnieć, zarówno dzieła jak i jego myśl filozoficzną. O ile oczywiście, można to tak nazwać.
Zamilkła, speszona poważnym wyrazem jego twarzy. Rysy badacza zastygły w dziwnym, pełnym napięcia ściągnięciu mięśni. Zupełnie jakby zaczął bardzo intensywnie myśleć, albo przypomniał sobie coś bolesnego.
- To trudny temat. - powiedział w końcu, jego głos brzmiał zupełnie bezosobowo. - Zajmuję się nim całe życie i ciągle go nie zgłębiłem. Twórczość Adama jest... dziwna, inna od wszystkiego co wtedy powstawało; bardziej osobista i bolesna, niż mogłoby się to wydawać...
To. To jest nic. Forma bez treści. Tylko narkotyk dla waszych wygłodniałych oczu, masło dla waszych wysmakowanych pseudo dusz... Po co to robię? Dlaczego? Przecież to nikogo nie obchodzi. Przecież jestem tylko miernym odtwórcą, nie artystą. Więc czemu nie mogę przestać? Czemu nie mogę skończyć i rzucić tego w cholerę?! Zapomnieć i żyć normalnie?
- Znał pan go?
- Nie i tak. - ponownie się uśmiechnął, tym razem smutno - Całe życie spędziłem szukając odpowiedzi na zadane przez niego pytania. I ciągle szukam. Ale odbiegamy od tematu. Co chciałaś wiedzieć?
- Właściwie wszystko. Oczywiście wiem kiedy się narodził i kiedy zmarł. Znam przebieg jego kariery, ważniejsze wystawy i tak dalej, ale właściwie nie wiem nic. Ani na temat życia osobistego, ani o tym jaki był naprawdę. Myślałam, że mógłby pan uzupełnić moją wiedzę w tym zakresie.
Zaczerpnęła powietrza czekając na odpowiedź. Trochę trwało zanim jej udzielił; można było pomyśleć, że mówienie o tym sprawia mu trudność. Ale kiedy wreszcie się odezwał, w jego oczach zabłysła pasja. Taka prawdziwa, nie udawana, płonąca jasnym płomieniem żądzy poznania, fascynacji.
- Skomplikowany. Najprostsze słowo. I nieszczęśliwy. Bardzo zagubiony. Wiedział, że nie dotrze do doskonałości i to go przerażało. Cierpiał na kompleks perfekcjonizmu i jednocześnie niższości. Z obsesją na punkcie ciała.
- Słyszałam, że był gejem. - wtrąciła nieśmiało.
- Gejem, biseksem, masochistą, nie wiadomo czym jeszcze. Pewnie wiesz, że swoje ostatnie prace malował krwią?
Skinęła głową, że tak. To była jedna z tych rzeczy, które ją zafascynowały.
- A że była to krew jego kochanków?
- Nie. Naprawdę? To... to nie normalne
- Tak. - przyznał - Efekt jednej z wielu jego obsesji. Twierdził, że w ten sposób przelewa dusze na płótno. Zatrzymuje ich osobowość w materiale. Że tylko tak, może sprawić, że obraz żyje.
- Fetyszyzm?
- Szukanie... pod koniec życia skierował się w stronę body art. Mało kto o tym wie, ale tam właśnie poszukiwał swojej osobowości. Chciał stworzyć coś nowego. Co rozwijałoby się bez niego.
Jajko sadzone na krajobrazie, ćpunka wbijająca igłę w rękę, gówno zrobione przed publicznością, to jest wasza sztuka! To wasz poziom! Patrzycie i kiwacie głowami jak te pajace. Na siłę szukacie treści, przesłania. Zachwycacie się głębokością... której niema! Której być nie może! Ślepi i głupi! Tacy jesteście. Nic nie czujecie! Nic nie myślicie!
- Żywe dzieło sztuki. - powiedziała powoli, przypominając sobie wykłady - Ale to już było, na przełomie wieku... Co mogło być w tym nowatorskiego?
- Tego właśnie próbował się dowiedzieć. Znaleźć swoją własną niszę, coś odkryć. Oczywiście, nie udało mu się.
Zamilkł. Ostatnie zdanie chwilę wisiało w powietrzu, w dziwny sposób przytłaczając rozmawiających.
- Słyszałam, że do końca pracował na jakąś pracą. - odezwała się w końcu - Ale nigdzie nie znalazłam na ten temat dokładniejszych informacji...
- Bo akurat tego dzieła nie zarejestrował. Miało to być jego największe osiągnięcie. Nie udało się. Nie dokończył go.
- Przedtem zmarł. To był zawał, zgadza się?
Piękno to ciało. Życie... artysta powinien je udoskonalać. Tylko z żywej materii może powstać żywe, przejmujące dzieło. Chcesz tworzyć sztukę? Oddaj jej siebie. Oddaj jej duszę, krew, pot, łzy... a i tak, nikt tego nie pojmie. Nie doceni. Chyba, że umrzesz.
- Zawsze miał słabe serce - mruknął sentencjonalnie. Poprawił się w fotelu i splótł długie, wąskie palce. Tak typowe dla naukowców. - Widzisz, nie chcę byś miała mylne o nim mniemanie. To był wariat, chwilami wręcz niebezpieczny dla otoczenia, ale przede wszystkim wrażliwy, szukający człowiek. Miotały nim namiętności, często sprzeczne i to go powoli wykańczało. Chciał być najlepszym, podziwianym, a jednocześnie niszowym. Dążenie do tego zawładnęło jego umysłem w stopniu kwalifikującym go do leczenia.
Dotknął wbudowany w podłokietnik panel kontrolny. Nad szklanym blatem pojawiło się na wpół przejrzyste, trój wymiarowe popiersie. Mężczyzna na nim miał niespełna trzydzieści lat, sięgające do ramion jasno brązowe włosy i nienaturalnie bladą skórę. Był chyba najlepszym przedstawicielem tej grupy ludzi, obok których przechodzi się nawet ich nie widząc. Przeciętność doprowadzona do skrajności. Kwintesencja nie rzucania się w oczy.
- Nie wygląda niezwykle. Prawda?
- Jak każdy człowiek. Nie chce się wierzyć, że oszalał. Nic dziwnego, że pojawia się na tak niewielu fotografiach czy filmach.
- Jest na większość, choć najczęściej go nie zauważamy. - poprawił ją. - Kiedy zrozumiesz, że jesteś inny, będzie ci to tak ciążyło, że za wszelką cenę postarasz się upodobnić do tłumu.
- Korsarz?
- Nie, Szymborska. On taki właśnie był. Nie rzucał się w oczy; można pomyśleć, że specjalnie wtapiał się w tłum. Za to tworzył z pasją i kochał z pasją. Mówiłem, miał wielu kochanków. Ale żadnego na dłużej, z żadnym nic tak naprawdę go nie łączyło. Jedynym wyjątkiem był On.
- On? - zdziwiła się.
- Tak, po prostu On. Nie pytaj się o nazwisko, nie miał go. Adam nigdy nie zdradził jego imienia czy nawet obecności. Z innymi się obnosił: modelka Klio, właściwe imię Kamila Skobnia, kierowca rajdowy Tomek Sonmayer, dziennikarka czwórki Iwona jakaśtam; to najsławniejsi, było jeszcze kilkunastu modeli, kilka aktorek, trochę przypadkowych osób, ale tylko On tak naprawdę się liczył. I dlatego pozostał w cieniu. Bezpieczny od szumu mediów. Jego największe, ostatnie dzieło.
- Jak to? Nie rozumiem... klon?
Zgadła niepewnie. Zaśmiał się szczerym, dźwięcznym śmiechem. Sprawiło to, że spłonęła wstydem.
- Nie. Nie w tych czasach. To, co powiem, wiem tylko ja. - dodał z pełną powagą, zupełnie jakby zdradzał największą tajemnicę. - On był nikim, ćpunem, niespełna siedemnastoletnią męską prostytutką z Centralnego. Tam się poznali; czego Adam szukał, nie wiem i nigdy się nie dowiem, miał zwyczaj włóczenia się po mrocznych zakamarkach stolicy. Był 2025 rok. Wiosna, dokładnej daty nikt nie zna. Nikt też nie wie, dlaczego zostali kochankami, a po jakimś miesiącu zaczął tworzyć.
Przerwał. Zamknął oczy. W mieszkaniu panowała niezwykła cisza, taka, że słychać było podwójny oddech i brzęczenie muchy, szum samochodów dwanaście pięter poniżej oraz delikatny dźwięk klimatyzacji, daleki łoskot lądujących samolotów. Hologram powoli obracał się dokoła własnej osi, nieczuły i nie świadomy, że o nim mówią.
Po śmierci zawsze jesteśmy obdarci ze swoich tajemnic.
Mam was gdzieś! Mam was dość!
- Dzieło swego życia. Tak to nazwał. Powoli, dzień po dniu, systematycznie i dokładnie tworzył wzór na jego ciele. Najpierw głęboko nacinał skórę nożem, potem wcierał w nią środek spowalniający gojenie, barwiący bliznę na krwawo.
Dopiero po chwili dotarło do niej co usłyszała.
- To... - wykrztusiła.
- Chore? Zboczone? Oczywiście. Ale kto powiedział, że sztuka jest normalna? Inni robili gorsze rzeczy...
- Norwegowie przełom wieków, Kozyra, Luis Lee - wymieniła odruchowo - ale oni głównie kaleczyli własne ciało, a on... Jak się na to zgodził?
- To był ćpun, tłumaczyłem ci. Dla anfy czy choćby kompotu zrobiłby wszystko. Co dopiero dać się pociąć swemu kochankowi? Z resztą, zwykle tak był naćpany, że nic nie czuł. To było cudowne życie: ciągły odlot w zamian za dawanie dupy i swojej skóry.
- Obrzydliwe...
- Możliwe. Ale takim ludziom jest wszystko jedno.
- A Korsarz?
- To jest najśmieszniejsze. On naprawdę go kochał. Podobno dziesiątki razy próbował wyciągnąć go z nałogu, nawet na kilka tygodni przed zgonem. Biedny szaleniec. Prawdopodobnie to uczucie go wykończyło. Ono i brak zrozumienia. Im dalej, tym bardziej popadał w obłęd. Pod koniec życia był strzępem. Sam się ciął, w wzory identyczne jak te na ciele chłopaka, a potem kochał się z nim; poranionymi dłońmi malował obrazy i płakał. Modlił się o przebaczenie, ale go nie zaznał; błagał o pomoc, ale jej nie uzyskał; żebrał o akceptacje, nikt jej nie udzielił. - znów przerwał. Nad czymś chwilę myślał. - Którejś niedzieli poszedł wziąć prysznic i nie wrócił. Dostał zawału, a padając dodatkowo uderzył głową w półkę. Mówimy o sercu, ale równie dobrze mogło to być złamanie kręgosłupa.
- A ten chłopak? Nic nie zrobił? Nie było go?
- Ależ był. Jak zwykle na haju. Nie był w stanie mu pomóc. Wezwał pogotowie po prawie 20 godzinach, jak otrzeźwiał. Melodramatyczne, prawda? Jak opera mydlana. Ale taka jest prawda o Adamie Korsarzu, rocznik 2001.
Zakończył. Znów zapadła cisza. Herbata była już zupełnie zimna, a słońce zaczęło zachodzić.
- Chcesz o tym pisać? Mimo wszystko?
- Tak. Jeszcze bardziej. - zapewniła. - Gdybym mogła prosić o jeszcze jedno. Chciałbym móc skontaktować się z tym chłopakiem, mężczyzną? - poprawiła się błyskawicznie - Ma pan na niego jakieś namiary?
- Nie powiedziałem? - teraz z kolei on się zdziwił. - Jego już nie ma.
- Umarł?
Powoli skinął głową.
- Jestem jedynym i ostatnim, który z nim rozmawiał na ten temat. Jeżeli tak bardzo ci zależy, spiszę wszystko co wiem i pamiętam.
- Byłabym bardzo wdzięczna. Dziękuję. - skłoniła się na japońską modę, składając ręce. - oczywiście prześlę panu kopię mojej pracy.
- Dziękuję. Z przyjemnością przeczytam. - uśmiechnął się w odpowiedzi.
Była noc, północ właściwie. W niewielkim pokoju paliła się pojedyncza, niebieskawa żarówka. Był już zmęczony. Pracował od rana, a rozmowa z tą studentką dodatkowo go wykończyła. Nieśpiesznie zdjął golf, powoli zaczął odwijać bandaże. Robił to niezbyt zgrabnie, ale z wprawą kogoś, kto po raz setny wykonuje tę samą czynność. Nie spuszczał wzroku z wpatrującej się w niego twarzy: stosunkowo młodego, przerażonego mężczyzny o mętnych oczach ćpuna i ciele pokrytym arabeskowym, krwistym wzorem. Tak misternym, że aż przypominającym koronkę...
- Dobrze mi poszło, nic nie podejrzewa. Tak, to inteligentna, ale mało sprytna dziewczyna. Nie zorientuje się. Możesz być spokojny. Jesteśmy bezpieczni. No, nie rób takich głodnych oczu. Nie wypuszczę cię. - powiedział cicho, zimno. - I nie dostaniesz kolejnej dawki. No wyj, płacz, wyrywaj się, skoml i bij. Nic ci to nie pomoże. Teraz należysz do mnie, tylko do mnie! Nie puszczę cię z rąk. Słyszysz? Nie wydostaniesz się! Zostaniesz tu na zawsze!
Mężczyzna patrzyły na niego z coraz większą wściekłością. Jego oczy przypominały wzrok oszalałego z cierpienia zwierzęcia.
- Bolało jak mówiłem jej prawdę, że to ty go zabiłeś? Mam nadzieję. Jesteś śmieciem! - krzyknął nagle. - Niczym! Potworem! Marną namiastką człowieka! Do tego mordercą! Nienawidzę cię, wiesz? Twojego samolubstwa i okrucieństwa, bezwładności i głupoty. Znikaj stąd! Odejdź! Wracaj do cienia! Cierp i wyj! Wracaj! Odejdź! Nie zwrócisz mi go! Nie oddasz!
Wrzasną wymierzając mu cios pięścią. Kawałki lustra posypały się na ziemię.
Ktoś kiedyś zrozumie, ktoś pojmie... chyba, że się znowu mylę.
wczoraj miałam wernisaż naszej wystawy...
Piastów, noc z 11 na 12 maja 2004