Trójkąt 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 11:55:23
Rozdział II. Gra
Jaśnie Wielmożny Książę Tallmett
Kanclerz Jego Cesarskiej Wysokości
Do rąk własnych
Zgodnie z rozkazami Waszej Wysokości, spieszę donieść, iż wszelkie nasze plany idą w dobrym kierunku. Ślub odbył się nader poprawnie. Nastawienie ludu było przyjazne, choć nacechowane zbyt małą dozą szacunku. Król Darion wywiązał się ze swej roli dosyć dobrze. Zniknął wprawdzie na około pół godziny zaraz po uroczystości kościelnej, jednakże rychło powrócił i od tej chwili sprawował się bez zarzutu.
Noc poślubna przebiegła pomyślnie. Nie zaistniała potrzeba wykorzystania żadnego z rozwiązań awaryjnych. Jeśli nawet Księżniczka nie jest jeszcze przy nadziei, to powinno się to wkrótce zmienić. Darion odwiedza żonę niemal co wieczór. Zazwyczaj przebywa w jej komnacie około godziny.
Niepokoi natomiast fakt, że król nie poczynił żadnych kroków w celu odsunięcia od siebie Velliego Anglareza. Związek ten godzi w autorytet Księżniczki i powinien jak najszybciej się zakończyć.
Pozostaję uniżonym sługą Jego Cesarskiej Mości
Borot Kmotte
Ambasador Cesarstwa Oxarop przy dworze królestwa Varallion
* * *
Dzień zapowiadał się wspaniale- błękitne niebo, powódź słonecznych promieni, powietrze wypełnione śpiewem ptaków i zapachem róż... Tak, wszystko wyglądało cudownie... Przynajmniej do chwili, gdy tę sielską atmosferę zakłócił przeraźliwy wrzask.
-Zupełnie ci odbiło?!!!
Nowo przyjęty pomocnik ogrodnika podskoczył gwałtownie, nieomal odcinając sobie stopę motyką. Wyglądał, jakby miał zamiar sprawdzić źródło hałasu, ale krótki gest zwierzchnika powstrzymał go wpół kroku.
-Tu tak zawsze- wyjaśnił enigmatycznie stary ogrodnik, nie przerywając przycinania żywopłotu- Zacznij się przyzwyczajać.
Tymczasem trochę dalej...
-Dar, wiem, że to skomplikowane, więc będę używał krótkich zdań i prostych słów. Postaraj się nie stracić wątku. NIE MOŻESZ TEGO ZROBIĆ. TO GŁUPIE I NIEBEZPIECZNE. AMBASADOR SIĘ WŚCIEKNIE.-Velli Anglarez ściszył głos, po czym uśmiechnął się ujmująco- Zrozumiałeś? Czy powtórzyć?
-Nie musisz- wymamrotał król Darion spod poduszki, którą, nauczony wieloletnim doświadczeniem, naciągnął sobie na głowę już na początku dyskusji.
-Nie wyglądasz na przekonanego.
-Bo nie jestem- Darion wygrzebał się z pościeli i przeciągnął, walcząc z bólem mięśni. To była ciężka noc... Uśmiechnął się na samo wspomnienie.
Velli, na pierwszy rzut oka prezentujący o niebo lepszą formę, ze złością kopnął ciężkie krzesło, na którym nie zrobiło to wszakże większego wrażenia. Chłopak za to wylądował na łóżku, klnąc intensywnie, częściowo z bólu, częściowo z wściekłości. Darion przyciągnął go do siebie.
-Daj, to pocałuję...- wyszeptał, skubiąc delikatnie ucho kochanka.
-Nie zmieniaj tematu- warknął Velli, nie próbując jednak uciec przed coraz śmielszymi pieszczotami. Jęknął cicho, przechylając głowę, by ułatwić partnerowi zadanie.
-Kochanie moje... No nie złość... się. Zawsze mówisz mi, co... zrobiłem... nie tak... teraz masz... szansę mnie powstrzymać... od błędów... O cholera!
Velli spojrzał na spazmatycznie łapiącego powietrze mężczyznę z niebezpiecznym, triumfującym uśmiechem na twarzy. Powoli oblizał usta.
-Jeden raz- wymruczał, muskając koniuszkiem języka i przygryzając lekko skórę na piersi kochanka, coraz niżej i coraz namiętniej.- I to ja decyduję, jak się zachować.
Darion poczuł przeszywający dreszcz rozkoszy. Gwałtownym ruchem zmienił pozycję, przyszpilając ciało młodzieńca do łóżka. Spojrzał w dół, prosto w te zawsze kpiące, szare oczy. Velli wyprężył się lekko, zachęcająco, jego paznokcie pozostawiły czerwone ślady na torsie partnera. Darion nie zamierzał zignorować tak uprzejmego zaproszenia.
-Co tylko sobie życzysz- szepnął, włączając się do gry.
* * *
-Nadal uważam, że to kretyński pomysł- Velli z przesadną nonszalancją strzepnął jakiś niewidoczny pyłek z koronkowego mankietu, demonstracyjnie ignorując wściekłe spojrzenia pozostałych doradców, bezskutecznie próbujących zasztyletować go wzrokiem.
-Tak?- odparł sztucznie uśmiechnięty Darion scenicznym szeptem- A ja mam wrażenie, że świetnie się bawisz.
-Co ma piernik do wiatraka?
-Tę samą ilość liter.
-Naprawdę? Niesamowite.
Zaczynającą nabierać rumieńców dysputę przerwał trzask otwieranych z rozmachem drzwi. Zgromadzeni w małej sali audiencyjnej dyplomaci zamarli w oczekiwaniu.
-Ambasador Cesarstwa Oxarop, wielmożny Borot Kmotte- zaanonsował lokaj z namaszczeniem.
Głowy oczekujących zgodnie pochyliły się w ukłonie. Kmotte, tęgi mężczyzna o wygolonej czaszce, odpowiedział z o wiele mniejszą atencją. Dopiero przed obliczem króla zgiął się wpół- na jakieś dwie sekundy.
-Wasza Królewska Mość- zaczął formalnie- Cesarstwo Oxarop śle pozdrowienia i życzenia wszelkiej pomyślności naszemu umiłowanemu kuzynowi.
-Komu?- wymamrotał Darion nie poruszając ustami.
-Tobie, idioto- Velli cofnął się nieco, kiedy zawodowo puste spojrzenie ambasadora prześliznęło się po jego twarzy. Kmotte drgnął lekko, a jego odsłonięty kark pokrył się czerwienią. Przeczekał uprzejme powitanie Dariona, po czym przeszedł do ataku.
-Sądziłem, że nasze spotkanie ma się odbyć bez udziału osób postronnych- zaczął, zajmując miejsce za stołem. Z satysfakcją zauważył, że większość zgromadzonych najwyraźniej podziela jego zdanie.
-I tak też jest- odparł beztrosko Darion. Kmotte posłał mu podręcznikowy uśmiech dyplomaty numer osiem.
-Ach tak... Proszę więc o wybaczenie, nie wiedziałem, że pan Anglarez zajmuje się także polityką...
-Pan Anglarez jest człowiekiem wszechstronnie utalentowanym.- Darion zignorował zarówno szmer rozmów wśród swoich doradców, jak i obraźliwie przedłużające się milczenie ambasadora.
-Nie wątpię- skomentował w końcu Kmotte, zagłębiając się w dokumentach. Król odetchnął. Wyglądało na to, że wygrał pierwszą rundę.
Velli natomiast miał ochotę kogoś zabić. Najlepiej Dariona. Nie, najlepiej siebie, za uleganie głupim pomysłom kochanka. Z nieruchomą twarzą obserwował pogrążonych w obradach mężczyzn. Kmotte okazał się sprytnym przeciwnikiem. Przy pomocy trzech krótkich zdań osiągnął swój cel- podważył autorytet Dariona wobec podwładnych, poddając w wątpliwość jego kompetencje jako władcy. Wypowiadając swoje zakamuflowane obelgi stał się rzecznikiem niemal wszystkich zgromadzonych, przywódcą opozycji. I do tego zręcznie zrezygnował z walki wtedy, gdy mógł jeszcze wycofać się z tarczą, może nie zwycięski, ale i nie pokonany. Sprytne, zwłaszcza, że Darion jak zwykle niczego nie zauważył. Nawet tego, że wygłaszający swe opinie dyplomaci zaczynają zwracać się instynktownie w stronę ambasadora, jakby oczekując akceptacji z jego strony. Co poniektórzy, z kanclerzem Ohorką i generałem Massubem na czele, otwarcie ignorowali mającego nikły udział w dyskusji monarchę. Ciekawe, od jak dawna to trwa... I czy można jeszcze jakoś temu zaradzić.
Spotkanie przebiegało spokojnie. Nic dziwnego- wszystkie szczegóły nowych traktatów handlowych, dających cesarstwu uprzywilejowaną pozycję na rynku varalliońskim, zostały opracowane wcześniej, jako część umowy przedślubnej. Teraz pozostało tylko podpisać stosowne dokumenty. Jednak zwyczajowym formalnościom musiało stać się zadość, stąd owa pseudonarada z udziałem wszystkich zainteresowanych- i niezainteresowanych- stron. Velli z trudem stłumił ziewnięcie, uśpiony monotonnym wywodem ministra rolnictwa. Jego uwagę przykuła dopiero kolejna wypowiedź ambasadora.
-Cesarstwo Oxarop w ciągu miesiąca wywiąże się ze swoich zobowiązań, określonych w punkcie dwunastym, paragraf ósmy...
-Czy to znaczy, że powstanie w Birze dobiega końca?- przerwał mu Velli z bluźnierczą otwartością. Jego głos podziałał na zgromadzonych niczym uderzenie pioruna- wszyscy zgodnie zamarli wpół ruchu, umilkli, wstrzymali oddechy. Najwyraźniej poruszony właśnie temat należał do kategorii zakazanych. Velli poczuł cień satysfakcji, obserwując efekt, jaki udało mu się uzyskać. Żywe posągi... nie, raczej marionetki, którymi przestano na chwilę manipulować, niezdolne do samodzielnego działania kukiełki... I lalkarz, nagle wywabiony zza kurtyny, zdemaskowany... i kipiący gniewem.
-Drobne niepokoje w Prowincjach Biraskich nie mają żadnego wpływu na sytuację w Cesarstwie.- Kmotte mówił powoli, wyraźnie akcentując każde słowo.- Garstka rebeliantów w żaden sposób nie zagraża potędze naszego mocarstwa.
-Oczywiście, bez pomocy z zewnątrz powstańcy prędzej czy później skazani są na klęskę.- Velli z ugodowym uśmiechem rozparł się wygodniej na twardym krześle. - Czyż nie tak?
Ambasador zawahał się przez chwilę, schwytany w pułapkę, której nie zdołał w porę zauważyć. Nie mógł zaprzeczyć, ale zgadzając się ze zdaniem Anglareza przyznałby, że w określonych warunkach irytujące zamieszanie w Birze mogłoby stać się źródłem poważnych problemów dla całego Oxarop.
Darion zmarszczył brwi. Najwyraźniej Velliemu udało się trafić w czuły punkt dyplomaty. Tylko- w jakim celu? Kmotte wyglądał na kogoś na granicy apopleksji, większość doradców wymieniała wściekłe spojrzenia, a Velli ze zblazowaną miną ignorował burzę, którą właśnie rozpętał. Król zdecydował się interweniować, zanim sytuacja całkiem wymknie się spod kontroli.
-Myślę, że czas na przerwę, zwłaszcza, że zbliża się pora posiłku. Będziemy kontynuować po obiedzie- oznajmił z promiennym uśmiechem, udając, że nie zauważa gęstej niczym bagno atmosfery. Nikt nie próbował zaprotestować. Cóż, czasami opinia naiwnego idioty okazywała się przydatna. W krótkim czasie wszyscy ochoczo opuścili salę. Prawie wszyscy.
-Wasza Królewska Mość- kanclerz Ohorka najwyraźniej nie zamierzał silić się na subtelności.- To niewybaczalne... Ambasador został obrażony.
-Czyżby?- zdziwił się demonstracyjnie Velli.
-Nie do ciebie mówię. Panie, nieprzemyślane uwagi tego człowieka mogły zaważyć na przebiegu naszego spotkania, a w konsekwencji na przyszłych stosunkach międzynarodowych...
Urwał, gdy młodzieniec parsknął krótkim śmiechem. Darion obdarzył swego kochanka niezbyt przychylnym spojrzeniem.
-Velli- rzucił ostrzegawczo, po czym zwrócił się w stronę kanclerza.- Dziękujemy ci za te uwagi. Możesz być pewien, że weźmiemy je pod rozwagę.
Ohorka wyszedł niechętnie, mrucząc coś pod nosem. Velli miał nieodparte wrażenie, że przysłuchując się jego uwagom dowiedziałby się kilku niemiłych, choć niekoniecznie nowych rzeczy na temat własnej osoby. Ohorka nigdy nie grzeszył nadmiarem wyobraźni, ale na złośliwości i tępym uporze mu nie zbywało. Z całą pewnością nie zamierzał poprzestać na samych obelgach. Velli nie przejął się zbytnio. Zresztą, w tej chwili miał inne problemy.
-Możesz wytłumaczyć jakoś swoje zachowanie?- zapytał Darion zwodniczo uprzejmym tonem. Odpowiedziało mu lekceważące wzruszenie ramion.
-Ambasador potrzebował kogoś, kto ściągnąłby go z obłoków chwały na ziemię. Oxarop i tak znajduje się na uprzywilejowanej pozycji, a Kmotte udaje, że robi nam łaskę, pozwalając na stawianie jakichkolwiek warunków.
-Może dlatego, że rzeczywiście robi nam łaskę? Cesarstwo poszło nam na rękę w kilku bardzo drażliwych kwestiach, w ramach prezentu ślubnego.
-Obawiam się Oxaropiańczyków nawet, gdy przynoszą dary...
-Gdzieś to już chyba słyszałem.
Chwila ciężkiego milczenia.
-Możliwe.
-Po co były te uwagi o Birze?
-Ambasador doskonale wiedział, w czym rzecz.
-Sugerujesz, że ja jestem na to zbyt tępy?
Velli jęknął.
-Nie. Po prostu nie masz dostatecznie zboczonego umysłu, by być dobrym politykiem.
-To komplement, czy obelga?- spytał sucho Darion.
-Prawdopodobnie i jedno, i drugie...
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Nagle starszy mężczyzna z westchnieniem pochylił się do przodu, uginając kark pod ciężarem korony.
-Velli, ja wiem, że nie jestem dobrym królem, ale... po prostu nie ma nikogo lepszego.- jego głos był cichy, złamany- Nigdy nie sądziłem, że trafię na tron. Kto mógłby przypuszczać, że moi bracia umrą tak młodo? I ojciec... Gdyby znalazł się ktoś, komu mógłbym spokojnie powierzyć losy kraju, wierz mi, zrobiłbym to bez wahania.
-Naprawdę?
-Ale nikt taki nie istnieje, więc muszę spełnić swój obowiązek, najlepiej, jak potrafię. Proszę, nie utrudniaj mi tego.
-Mam odejść?
-Nie, to byłoby równoznaczne z przyznaniem się do błędu. Zostań, ale...
-Wiem. Zachowam swoje poglądy dla siebie.
-Dziękuję.
-Nie ma za co, Wasza Królewska Mość.
* * *
Darion z westchnieniem ulgi przywitał koniec obrad. Wszystko skończyło się dobrze. Velli milczał jak zaklęty, Kmotte udawał uprzejmego, Ohorka ograniczył się do groźnych spojrzeń, a reszta zgromadzonych próbowała zachować neutralność. W sumie, nie było aż tak źle... Zresztą król samokrytycznie przyznał, że udział Velliego w spotkaniu nie należał do jego najbłyskotliwszych pomysłów. Właściwie, okazał się kompletnym niewypałem. Cóż, grunt to uczyć się na własnych błędach.
-Następnym razem cię posłucham.- mruknął, przeciągając się na miękkiej kanapie. Mimochodem zastanowił się, dlaczego jego fotel w sali posiedzeń jest tak piekielnie niewygodny. Być może chodziło o uniemożliwienie monarsze kompromitującej drzemki w czasie co nudniejszych narad.
-Zawsze tak mówisz... po fakcie.- Velli nie oderwał wzroku od książki.
-Tym razem będzie inaczej- zapewnił Darion.- Dostałem nauczkę.
Sceptyczne spojrzenie młodzieńca wystarczyło za odpowiedź.
Darion przymknął powieki, próbując się zrelaksować. Ostatnie dni dały mu nieźle w kość. Nie pojmował, jakim cudem udaje mu się pogodzić obowiązki męża i króla z rolą kochanka. Całe szczęście, że Elenai okazała się tak wyrozumiała... Co dzień spędzał w jej towarzystwie naprawdę miłe chwile. Wysłuchiwała jego narzekań i zwierzeń, pomagała uporządkować myśli... I nigdy ani słowem nie wspomniała o Vellim. Nie pytała, gdzie spędza noce. Niczego nie żądała. Naprawdę wyjątkowa kobieta. Właściwie szkoda, że nie potrafił jej pokochać- tak, jak na to zasługiwała. Może, gdyby nie Velli...
Nie. Jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało, jego życie bez Velliego nie miałoby sensu. Ta świadomość stała się częścią jego osobowości. Nie musiał się nad tym zastanawiać, pytać po co i dlaczego... Po prostu wiedział, w ten najbardziej podstawowy sposób, tak jak wie się, jak oddychać, jak czuć... To było takie... naturalne- kochać Velliego. Takie cholernie oczywiste.
Velli odłożył książkę i cicho wstał z fotela, starając się nie zbudzić wyciągniętego na kanapie mężczyzny. Darion naprawdę potrzebował snu, zwłaszcza teraz. A on potrzebował chwili samotności.
Prywatny ogród królewski nie przypadłby raczej do gustu pedantycznym estetom, ale dla niego był miejscem pełnym czaru. Uwielbiał zwłaszcza te ogromne, stare drzewa, rzucające na wąskie alejki zielony cień. Kamienne ławki, gęsty dywan trawy, polne kwiaty obok cennych, egzotycznych okazów... To wszystko przyprawiało kolejne pokolenia ogrodników o zapaść nerwową, ale dla niego było dokładnie takie, jak należy. Paradoksalnie, właśnie ten brak perfekcji i harmonii pozwalał mu odzyskać spokój ducha.
Odnalazł ukrytą pomiędzy drzewami altankę i usiadł przy niewielkim stole, wyrzeźbionym w kształt planszy do GO*. Otworzył pudełka z kamieniami, rozpoczynając rozgrywkę z wyimaginowanym przeciwnikiem. Myślami wrócił do tej nieszczęsnej narady. Kmotte wyglądał na nieźle rozwścieczonego, zarówno jego uwagami, jak i samą obecnością. Prawdopodobnie ambasador nie puści płazem tej "obrazy". No i dobrze. Kiedy zacznie działać, będzie musiał wyłożyć karty na stół. Sam się zdemaskuje. Może i do Dariona coś w końcu dotrze.
Ale pozostawała jeszcze kwestia królowej... Darion wydawał się całkiem zadowolony, krążąc między jej komnatą a pokojami Velliego, ale Anglarez poważnie wątpił, by córka oxaropiańskiego cesarza podzielała entuzjazm męża. Zapewne czuła się upokorzona i wzgardzona za każdym razem, gdy Darion opuszczał ją przed nastaniem nocy, zwłaszcza, że robił to dla mężczyzny.
Jego rozmyślania przerwał odgłos szybkich kroków. Uniósł głowę. Przez chwilę sądził, że ma halucynacje. Ale nie, to była rzeczywistość, bardziej kuriozalna niż iluzja. Oto kamienną ścieżką zmierzała w jego kierunku sama królowa Elenai. Wyglądała na średnio szczęśliwą. Jej długie, ciemne włosy spadały w nieładzie na ramiona, zielone oczy rzucały groźne błyski. Kilkakrotnie wymruczała coś, co ewidentnie nie kwalifikowało się do słownika dla dobrze wychowanych księżniczek.
Kiedy go spostrzegła, zamarła na chwilę, przechylając głowę w charakterystyczny, pełen wdzięku sposób. Nie rozpoznała go, widocznie raporty oxaropiańskiego wywiadu nie były aż tak dokładne. Jeszcze nigdy nie spotkali się twarzą w twarz. Przez ostatnie tygodnie Velli konsekwentnie starał się schodzić jej z drogi. Teraz jednak nie miał wyboru. Wstał i zgiął się w uprzejmym ukłonie. Odpowiedziała subtelnym dygnięciem i uśmiechem, który zaskoczył go bardziej, niż był skłonny przyznać.
-Czy to plansza do go?- zapytała, najwyraźniej rezygnując z części oficjalnej. -Nie wiedziałam, że w Varallionie ta gra jest znana.
-Znana, tak, lecz niezbyt popularna- odpowiedział, nie dając po sobie poznać, że wie, z kim ma do czynienia. Jej bezpośredniość wytrąciła go z równowagi. Po chwili namysłu uznał, ze być może młoda królowa pragnie po prostu porozmawiać z kimś jak człowiek z człowiekiem, bez tytułów, etykiety i analizowania każdego zdania pod kątem poprawności politycznej. Przypadek- a może złośliwy los- sprawił, że trafiła akurat na niego.
-To naprawdę miła niespodzianka- roześmiała się.- Czy moglibyśmy zagrać?
Velli zawahał się. Pewność, że gdyby tylko wiedziała, z kim ma do czynienia, potraktowałaby go zupełnie inaczej, nie pozwoliła mu ciągnąć dalej tej maskarady. Spojrzał w zielone oczy, przygotowując się psychicznie na burzę, która, był tego pewien, miała się za chwilę rozpętać, i otworzył usta.
-Jestem Velli Anglarez
Moja twarz nieruchomieje. Oczywiście! Powinnam domyślić się od razu. Któż inny mógłby mieć wstęp do tej "całkowicie prywatnej" części ogrodów?
Mam teraz dwa wyjścia. Mogę się oburzyć, zwymyślać go i rozkazać odejść. Sądzę, że posłuchałby bez szemrania. Mogę też udać, że nigdy w życiu o nim nie słyszałam, innymi słowy, odgrywać idiotkę. Rzecz jasna, żadne z tych rozwiązań mnie nie satysfakcjonuje.
-Rozumiem- mówię spokojnie i niech interpretuje to jak chce. Odpowiada wyważonym ukłonem, ponownie oddając inicjatywę w moje ręce. Siadam przy stoliku. Po chwili chłopak zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. Zabawne, wiem, że jesteśmy w tym samym wieku, a mimo to widzę w nim kogoś dużo młodszego. To specyfika naszego gatunku: dziewiętnastoletnia dziewczyna uchodzi za dojrzałą kobietę, podczas gdy dziewiętnastoletni młodzieniec to wciąż jeszcze niedorostek. Velli zresztą nie wygląda na swój wiek. Nie dałabym mu więcej jak siedemnaście lat. To zapewne część tego uroku, który czyni go tak atrakcyjnym dla Dariona.
W milczeniu rozpoczynamy grę. Rzecz jasna, mam w tym swój cel. Sposób gry odzwierciedla charakter człowieka. A ja pragnę go poznać.
Jest dobry. Bez wysiłku blokuje moje ataki. Mimo to już po kilkunastu ruchach wiem, że go pokonam. Nie chodzi o to, że jestem lepsza, choć wcale w to nie wątpię. Velli nie dąży jednak do zwycięstwa. Jego styl przypomina mi starych mistrzów, którym nie zależy już na wygranej, którzy świadomie wybierają inne cele. Kochanek mojego męża uśmiecha się lekko, obserwując kolejny ruch.
-Przegrałem- stwierdza i zaczyna zbierać kamienie.
-Czy Darion także gra w go?- pytam. Odpowiada po krótkim wahaniu, nie odrywając wzroku od planszy.
-Trudno tak to określić. Próbował kilka razy, ale brak mu cierpliwości. Po prostu reaguje na ruch przeciwnika, nie myśląc o czymś takim jak strategia.
-To do niego pasuje- wzdycham. Oboje wybuchamy śmiechem. Ta chwila porozumienia określa nasze wzajemne relacje.
-Może zagramy jeszcze kiedyś?- proponuje Velli. Zgadzam się z ochotą. To w końcu tylko gra. Niczego nie zmienia.
Rozumiem teraz, dlaczego Darionowi tak zależy na tym chłopcu.
* * *
Atmosfera w całkowicie prywatnym gabinecie Borota Kmotte była napięta niczym cięciwa gotowej do strzału kuszy. Trzy obecne w pomieszczeniu osoby łączyły wspólne interesy, w chwili obecnej nieco zagrożone z powodu pewnego gówniarza. Należało coś z tym... coś z nim zrobić.
-To twoja działka, Kmotte- warknął generał Massub- Jako ambasador jesteś nietykalny, no i w razie czego zwalisz wszystko na rozkazy szefów, polityczną konieczność albo inny szajs.
-Łatwo powiedzieć.- Kmotte z napięciem wpatrywał się w kiczowaty obraz, przedstawiający jaśnie oświeconego cesarza wśród przeraźliwie spasionych dzieci- Góra jak na razie nie ustosunkowała się w żaden sposób do moich sugestii na temat przyszłości pana Anglareza.
-Daruj sobie ten dyplomatyczny bełkot. Może nie chcą ryzykować. Ale jak załatwisz sprawę we własnym zakresie, raczej się nie zmartwią.
-Nie wątpię. Tyle że jak coś pójdzie nie tak, nie będą bawili się w lojalność. A rola kozła ofiarnego nieszczególnie mi odpowiada.
-To mamy coś wspólnego. Jak tknę tego dupka choćby jednym palcem, nasz królik wypruje mi flaki.
-Wygląda na to, że mamy sytuację patową.- milcząca dotąd postać podniosła się z fotela- Pan, ambasadorze, nie zrobi nic wbrew woli swoich zwierzchników. Pan, generale, nie wystąpi otwarcie przeciwko Darionowi. Ale gdyby tak połączyć siły?
-To znaczy?- dwa wciąż jeszcze zirytowane głosy zlały się w jeden.
-Powiedzmy, że pana Anglareza spotka niemiła przygoda ze skórką od banana na szczycie stromych schodów. Pojawią się pytania, niewygodne pytania w stylu "kto to zrobił?" lub "czy zmarły miał wrogów?"...
-Hahahahaha, to dobre!
-Miło mi, że pańskie samopoczucie uległo poprawie, generale. A teraz, przypuśćmy, że król Darion otrzymuje pewne, choć rzecz jasna niepotwierdzone informacje, iż za tym pożałowania godnym incydentem stoi wywiad Oxarop...
-Że co?!
-...natomiast Jego Cesarska Wysokość dostaje dowody na to, że był to wynik spisku varalliańskiej szlachty.
W gabinecie zapanowała gęsta od sugestii cisza.
-Darion nie wystąpi przeciwko Oxarop, nawet dla swojej przytulanki- stwierdził po chwili generał.
-W Cesarstwie będą zadowoleni, że problem się rozwiązał, a oni nie musieli brudzić sobie rąk- zapewnił ambasador.
-Jeśli tylko dopracujemy szczegóły...
-...musi się udać. Pozbędziemy się gnidy.
-I wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie... No, prawie wszyscy.
-My na pewno. I to się liczy.
* * *
Moja najdroższa Anjelko!
Jak się miewasz? Czy twa smutna przypadłość przeminęła wreszcie? Dowiadywałam się co nieco na ten temat i mam wiadomość z pewnego źródła, że cuda daje maść ze skrzeku żabiego, pleśni i zsiadłego mleka. Przesyłam Ci przepis, wypróbuj ją koniecznie!
A tymczasem pragnę ci donieść o tym, co się w stolicy dzieje, specjalnie zaś na dworze królewskim. Rzecz wydaje się całkiem nie do uwierzenia, ale słyszałam od zaufanej osoby, że król nasz miłościwy czas swój dzieli na równi między małżonkę i niejakiego Anglareza, o którym zapewne już nie raz Ci pisałam. Zgorszenie powszechne mając za nic, jak i wcześniej kala majestat swego urzędu. Powiadają, że musi być w tym coś nieczystego. Ponoć wiedźma, schwytana jakiś czas temu na podgrodziu, w śledztwie wyznała, że własnoręcznie sporządzała eliksir miłosny na zamówienie tego człowieka. Sprawie łeb ukręcono, a wiedźma zniknęła, ale coś w tym musi przecież być, bo inaczej ludzie by nie gadali. A i gdy się o tym pomyśli, oczywistym się staje, że monarcha z własnej woli nigdy by się na coś takiego nie godził. Wszak jego ojciec, nieodżałowany król Pyrrus, był prawdziwym mężczyzną, i do wojaczki i do łoża zdatnym.
Dziwi nas mocno, że królowa na takie upokorzenie przystała. Mówili mi nawet, że z panem Anglarezem stosunki przyjazne utrzymuje, ale w to to ja już nie uwierzę. Pewnie bidulka lęka się jeno mężowskiej niełaski, a może i wstydzi takiej hańby? Gdybym to ja była na jej miejscu, wiedziałabym, co zrobić z tym człowiekiem.
Kończę już, najdroższa Anjelko. Nie chcę męczyć Cię zanadto, mając Twój stan na względzie. Żywię nadzieję, iż rychło do nas powrócisz. Tymczasem dbaj o siebie i wypróbuj koniecznie ową maść. Ponoć blizny po wrzodach znikają bez śladu, choć przyznam, że sama nigdy nie musiałam uciekać się do takich środków. Napisz mi koniecznie, czy to prawda.
Pozdrawiam Cię serdecznie i z całego serca
Na wieki Twoja
Pulcheria, hrabina Feff
* Wykorzystałam istniejącą grę, gdyż świetnie tu pasowała. Oczywiście, mogłabym zmienić nazwę i parę szczegółów, udając, że wymyślam coś nowego, ale po co?
tbc
nija