Dunkelzelle 3
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 21:26:08
Rozdział trzeci
Pośpiech
- Nie rozumiem. Dlaczego tak nagle zaczęło ci się spieszyć? - Ian chodził jak cień za Nikitą, wciąż zasypując go tymi samymi pytaniami i uzyskując niezmiennie te same odpowiedzi.
- Już ci mówiłem. To moja praca. P r a c a - Nikita przeliterował powoli, tak by mieć pewność, że tym razem jego wypowiedz dotrze do Iana. Jego nadzieje były płonne.
- Ale przecież jesteś chory! A mi się aż tak nie spieszy. Mogę jeszcze poczekać pięć czy sześć dni..
- A w czym ci przeszkadza fakt, że wyruszymy teraz?
Nikita uklęknął na podłodze i spakował do plecaka, ogromną torbę z lekami przygotowaną przez Maddy.
Następnego ranka, po ich rozmowie, Nikita oznajmił jej, że przeprowadzi Iana póki jeszcze jest zdolny to zrobić. Przemytniczka nie była zaskoczona jego decyzją. Przygotowała mu cały zestaw leków i porad. Co powinien jeść i pić, co z czym zażywać, w jakich odstępach czasowych, jakie będą skutki uboczne. Dała mu aplikatory i plastry z lekami, tłumacząc dokładnie na co jest każdy z nich. W większości były to silne leki przeciwbólowe, kilka kapsułek utrzymujących sztuczny system immunologiczny, ale to co najbardziej mu się spodobało, to niewielka szczepionka zrobiona przez Maddy, na bazie jego krwi, pobranej kilka miesięcy wcześniej. Po jej zaaplikowaniu, jego zdolności przemiany powinny się ustabilizować na przynajmniej 20 minut. Potem oczywiście jego ciało odrzuci "antidotum", ale czasu wydawało się wystarczająco dużo, żeby w razie potrzeby przemieścić się do bezpiecznego miejsca.
Nikita otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał w górę, gdzie Ian nieprzerwanie wylewał z siebie potoki słów.
- Słuchaj, przyszedł do mnie facet nazwiskiem Robertson. Znasz go, tak? - Ian potwierdził kiwnięciem głowy - Powiedział, że Heinlein zlecił przetransportowanie cię do Zeppelina. To też się zgadza? - Tym razem Ian zawahał się nim ponownie przytaknął. - To czy w takim razie, mogę się łaskawie dowiedzieć, czemu usiłujesz opóźnić wykonanie mojego zadania?
- Bo nie mam najmniejszej ochoty zginąć, bo tobie do jasnej cholery, zachce się rzygać!
- Nie bądź bezczelny! Znam się na swojej robocie i wykonuje ją najlepiej ze wszystkich. - Oburzył się Nikita.
- Byłem świadkiem jak cudownie sobie radzisz, na przykład dziś rano, kiedy przystanąłeś w korytarzu żeby złapać oddech, a szedłeś tempem spacerowym! Albo jak przez sen, kiedy miałeś gorączkę, bezwiednie przenikałeś łóżko.
- Ty bezrozumny, gadatliwy... ja... co?
- Dokonywałeś bezwiednej przemiany - powtórzył Ian.
- To normalne. - powiedział trochę za szybko Nikita.
- Jasne, uwierzyłbym ci gdyby nie to, że Madeleine spanikowała, kiedy to zobaczyła.
- Dobra! - Nikita był wyraźnie rozeźlony - Dobra!. Wygrałeś. To nie jest naturalne. Ale im dłużej będę zwlekał, tym mniejsza będzie szansa, że cię stąd w ogóle wyciągnę. Ok.?
- Ok.
- Świetnie, a teraz ubierz się. Pójdziemy do mnie.
- Tak od razu, na pierwszej randce? - Głupawy uśmieszek, zniknął z twarzy Iana, gdy dostał w głowę brązową kurtką.
- Załóż to.
- Po co? - Ian obejrzał swoją koszulkę w paski i wytarte dżinsy. Chwycił w dwa palce czerwono białą tkaninę i podsuną ją pod sam nos Nikity. - To czyta bawełna. Tego się nie zdobywa od tak sobie.
- Właśnie. Dlatego ją zasłonisz.
Nikita zignorował wiązkę przekleństw, która posypała się z ust Iana. Rozejrzał się po opustoszałym ambulatorium. Sprawdził czy spakował wszystko, co zostawiła mu Maddy, przejrzał raz jeszcze broń wyciągniętą z podziemnego magazynu. Odkąd był tam ostatnim razem, sporo się zmieniło, zwłaszcza w kwestii ilości składowanego tam towaru. Można by tym uzbroić całą amię. Być może Heinlein handlował także bronią. Było to teraz bez znaczenia.
- Masz jakieś rzeczy, chcesz ze sobą coś wziąć? - Nikita skierował pytanie, do wciąż naburmuszonego chłopaka. Mężczyzny właściwie, ale jego infantylne zachowanie sprawiało, że mutant nie był w stanie myśleć o nim inaczej. Był tak różny od swojego ojca. Uchwycił rozeźlone spojrzenie rzucone znad brązowej, bezkształtnej kurtki. Nikita niemal parsknął śmiechem, ale nie chcąc jeszcze bardziej wkurzać Iana, powstrzymał się resztkami sił.
- No? - ponaglił Nikita.
Ian wzruszył ramionami.
- Mogę iść tak. To bez znaczenia.
Nikita był zaskoczony, ale nie odezwał się słowem. To nawet ułatwiało sprawę. Mniej bagażu to mniejsze obciążenie, czyli szybszy marsz.
- No to się zbieramy. - Nikita założył ciężki plecak i skierował się w stronę głównego wejścia. Poczuł się dziwnie, nie zdarzyło mu się wiele razy przechodzić tymi drzwiami. Zazwyczaj mając w poważaniu dobre maniery, po prostu wchodził do budynku, którąkolwiek jego częścią, ale na razie wolał oszczędzać siły.
Usłyszał ciche piknięcie, kiedy automatyczny identyfikator rozpoznał jego osobę. Drzwi rozsunęły się i Nikitę oślepiło jasne światło. Wokół kręciły się Mikrusy, jak nazywano mutanty bez żadnych przydatnych umiejętności, które leżały na samym dnie Dunkelzellskiej hierarchii. Było ich najwięcej i to oni cierpieli największy niedostatek. Cuchnęli też nieźle. Nagle Nikita przypomniał sobie kolejny powód, dla którego wolał poruszać się pod ziemią.
Opędzał się od nich groźnym spojrzeniem i warknięciami, ale Ian nie radził sobie tak dobrze. Po niecałych dwudziestu krokach zdążyła go obleźć cała wataha obszarpańców. Nikita zaklął paskudnie i ruszył z odsieczą. Pluł sobie w brodę, że zostawił chłopaka za swoimi plecami.
Ian stał z uniesionymi dłońmi, tłumacząc, że nie ma przy sobie nic cennego, ani nic do jedzenia, co w gruncie rzeczy było dla Mikrusów tym samym. Jakaś kobieta, której dodała odwagi ilość jej pobratymców skupionych tuż obok, zaczęła macać kieszenie Iana. Na początku dość niepewnie, przestraszona, że Ian ją uderzy, ale kiedy nie nadeszła żadna reakcja nabrała pewności siebie. Po chwili dołączył do niej chłopiec, a po nim koleje mutanty otoczyły Iana ciasnym wianuszkiem, szarpiąc i miażdżąc. Powietrze wokół niemal zgęstniało od ich smrodu i Ian był święcie przekonany, że za chwilę zwymiotuje. Nagle ścisk się zmniejszył, a po kilku sekundach wszyscy się rozpierzchli. Ian rozejrzał się nieprzytomnie wokół, nie wiedząc, co spowodowało nagłą ucieczkę Mikrusów. Dopiero po chwili, gdy udało mu się wystarczająco skupić wzrok, zobaczył Nikitę z wciąż podniesioną ręką, w której spoczywała broń. Musiał oddać kilka strzałów ostrzegawczych, ale Ian był tak przerażony i do tego zemdlony ściskiem i odorem, że nawet tego nie usłyszał.
- Marnie wyglądasz. Przydałoby ci się coś do picia. - orzekł Nikita, pomagając mu się podnieść. Kiedy Ian nie odpowiedział, Nikita odsunął się na długość ramienia, wciąż poklepując go po plecach. - Będziesz rzygać?
Ian potrząsną przecząco głową i wbrew swoim zapewnieniom, a zgodnie z podejrzeniami Nikity, zwymiotował na popękany asfalt pod nogami.
- No i już ci lepiej. - oznajmił radośnie Nikita.
Ian wytarł usta rękawem bezkształtnej kurtki. Jego skóra wciąż miała lekko zielonkawy odcień, ale powoli wracała do normy.
- To tak zawsze? - spytał słabo Ian, zataczając dłonią koło.
- Gdzieś ty się podziewał przez całe swoje życie? Nie widziałeś czegoś takiego wcześniej?
- Rzadko... rzadko wychodziłem. Raczej poruszałem się tylko po budynku organizacji, albo swoim domu. Takie coś oglądałem tylko z daleka.
Nikita przyglądał mu się długo.
- Nigdy cię nie widziałem w budynku Heinleina.
- Tam jest sporo ukrytych pomieszczeń, czasami całe korytarze. A ojciec, nie chciał żeby wiedziano o moim istnieniu. Mówił, że kiedyś nadejdzie czas, kiedy będę mógł swobodnie wyjść, ale przez dwadzieścia dwa lata, jakoś nie nadszedł.
Nikita pomyślał, że nawet część z tych sekretnych pomieszczeń zwiedził. Najbardziej upodobał sobie pokój wyposażony tylko w łóżko. Spędził w nim sporo czasu. Oczywiście nie sam. Pomieszczenie to było praktycznie umiejscowione za biurem Heinleina. Mutant uśmiechnął się smutno na to wspomnienie. To właśnie w tym gabinecie zginął Heinlein.
O jego śmierci dowiedział się od Marka, technika samouka, w opinii Nikity geniusza, który odpowiadał za ulepszanie lub dostosowywanie do potrzeb grup przemytniczych sprzętu pochodzenia ludzkiego.
Nikita przygotowywał się wtedy do skoku. Był już ubrany w kombinezon termoizolacyjny, zapobiegający wychwyceniu jego obecności poprzez czujnikach ciepła i mocował się właśnie z paskiem na nóż, który zawsze trzymał na lewym udzie. Mark nie czekając, aż automatyczne drzwi się rozsuną, sam popchnął je do ściany i wpadł do jasno oświetlonej szatni.
- Nie żyje! - krzyknął.
Nikita zamarł z nożem w ręce.
- Kto nie żyje?
- Heinlein... - Mark zachłysną się powietrzem. - Ktoś poderżnął mu gardło.
To było jak cios prosto w brzuch, pozbawiający oddechu na długą chwilę. Obraz przed jego oczami stał się na kilka sekund krwawy. Nikita oparł się dłonią o ścianę i pochylił głowę. Oglądał czubki swoich butów i miał ochotę zwymiotować. W końcu, po bardzo długiej chwili, zebrał się w garść i wyszedł zostawiając za sobą pogrążonego wciąż w szoku mężczyznę. Ruszył najkrótszą drogą, najpierw powoli przechodząc przez kolejne wejścia i ściany, potem nie potrafiąc się już dłużej opanować pobiegł, nie zwracając nawet uwagi na to, że nie omija obecnych na korytarzach, po prostu przenikając przez nich.
Główny gabinet uwalany był we krwi, krzesło stojące zwykle przy biurku leżało przewrócone. Ciała już nie było.
- Nie było żadnych śladów. - usłyszał głos Maddy zza swoich pleców. Po chwili poczuł także jej dłoń na ramieniu. - A skoro pozwolił się do siebie zbliżyć na odległość wyciągniętej ręki, był to ktoś dobrze mu znany, może nawet bliski, - Kobieta zniżyła głos do szeptu, tak żeby zgromadzeni wokół ciekawscy nie usłyszeli. - więc schowaj ten nóż, który cały czas ściskasz w dłoni i nie rób z siebie podejrzanego.
Nikita zrobił jak mu kazała. Pozwolił się też wyprowadzić z budynku i bez słowa sprzeciwu wylądował w małym laboratorium Madeleine, które z niewiadomych przyczyn nazywała mieszkaniem. Zapewne dlatego, że czasami w nim sypiała. Tytanowe drzwi otwierały się za pomocą archaicznego systemu badającego siatkówkę, ale nikt nie próbował się do niej włamywać. Strach przed tym co by zrobiła potencjalnemu złodziejowi trzymał Mikrusy i mutanty na dystans. Posadziła Nikitę na łóżku, wsadziła do ręki szklankę i kazała wypić. Napój był gorzki i nieprzyjemnie piekł w gardło, ale już po kilku chwilach odrętwienie w jakim się znajdował, minęło.
- Już? - spytała Maddy.
Nikita potwierdził skinieniem głowy.
Zerknął na szklane gabloty za jej plecami i przyjrzał się swojemu odbiciu. Był bledszy niż zwykle, nawet z jego ust odpłynęła krew. Wciąż był w czarnym kombinezonie, który tylko to podkreślał.
Wyglądał jak trup.
Maddy kucnęła przed Nikitą i położyła dłonie na jego kolanach.
- Byłam tam zanim zabrali ciało. Nic nie znalazłam. - Tutaj kobieta wyraźnie się zawahała. - Wiesz oczywiście jaki był ostrożny... więc...sam rozumiesz, to musiał być ktoś...
- Nie traktuj mnie jak idioty, przecież wiem, że nie sypiał tylko ze mną. - warknął Nikita.
Mddeline westchnęła ciężko i usiadła na piętach.
- Nie dowiesz się kto to zrobił.
- Oczywiście, że się dowiem. - odrzekł bardzo spokojnie Nikita. - To tylko kwestia czasu.
Minęły już ponad trzy tygodnie. Madeleine miała racje, nigdy nie będzie wiedział.
Nikita uchwycił umęczone spojrzenie Iana, co sprawiło, że porzucił przepełnione goryczą wspomnienia i powrócił do tu i teraz. A tu i teraz oznaczało jednego chłopaka, rozpaczliwie potrzebującego gorzały. Po zastanowieniu stwierdził, że dwóch.
~*~
- "Ciemny Chaos". Kto w ogóle wymyślił taką idiotyczną nazwę?
- On - Nikita wskazał na Jacka kręcącego się za barem.
Ian po zobaczeniu postury barmana, postanowił nie poruszać więcej tematu, pechowej nazwy.
Wnętrze świeciło pustkami, jedynymi klientami był jegomość o karmelowej skórze, w żółto czerwonej tunice i nocna niewiasta, która go zabawiała. Nikita na ten widok sarknął coś pod nosem.
- Cześć Jack. - Nikita usadowił się przy barze.
Barman stał bez ruchu, z rozdziawioną gębą, i wytrzeszczem skierowanym na Iana. Nikita poklepał krzesło koło siebie, zapraszając chłopaka by usiadł.
- Możesz już zamknąć usta. To nie on. - Nikita machnął od nicechcenia ręką w stronę obu mężczyzn mówiąc: Ian, Jack. Jack, Ian, poznajcie się.
Nikita odczekał piętnaście sekund i kiedy Jack nadal tępo wpatrywał się, teraz w już siedzącego Iana, machnął mu dłonią przed oczami.
- Nie Heinlein. To być syn.
Ian pomachał nieśmiało dłonią na przywitanie.
- Że jak?!
Nikita westchnął. Jack zachował się dokładnie jak to przewidział, co by dużo nie mówić, zachował się całkiem podobnie do niego samego, jeszcze parę dni temu.
- Długo by opowiadać. W skrócie, to Heinlein okazał się być tatusiem, spłodzone przez niego dzieciątko światła dziennego nie za wiele razy doświadczyło, a teraz siedzi tutaj ze mną w celu spożycia - Nikita skrzywił się - tego czegoś, co nazywasz alkoholem.
Jack już otwierał usta by zacząć zalewać ich pytaniami, ale Nikita uniósł słabo rękę, uciszając go zawczasu. - Najpierw gorzała.
Barman wyszedł na zaplecze żeby napełnić ich szklanki podejrzanym płynem.
- Możesz pić? No wiesz, nic ci się nie stanie?
- Nie, nie mogę. - Nikita nawet nie spojrzał na Iana. - Ty też nie powinieneś. Tutejszy bimber charakteryzuje się przepalaniem wnętrzności i skracaniem życia. Jeszcze jakieś pytania?
- Ech, mógłbyś być czasem trochę milszy.
- Możesz mi wierzyć, że wspinam się na wyżyny swojej uprzejmości, sympatyczności i dobrych manier.
- Ja tu tylko wyraziłem troskę o stan twojego zdrowia, a ty...
- Czuję się dobrze, dziękuję. Spożycie alkoholu może co najwyżej tylko poprawić mi samopoczucie, a jak odkryli amerykańscy naukowcy w XX wieku, dobre samopoczucie przedłuża życie. Więc potrzebuje go teraz sporo.
Rozmowę przerwał Jack, wracając z dwoma szklanicami mętnego trunku.
- Nie mam nic innego. Wszystkie zapasy kurczą mi się w zastraszającym tempie, odkąd Heinlein nie żyje. - Zerknął na Iana przerażony tym co powiedział. - Znaczy... yyy. Nie ważne. - Poddał się, nie potrafiąc wymyślić nic sensownego, ale Ian nie wyglądał jakby miał popaść w skrajną depresję na wzmiankę o swoim ojcu. To Nikita wyglądał jakby było mu do tego bliżej.
Nikita wzniósł szklankę w niemym toaście, przymknął oczy i wziął głęboki łyk. Nie zakrztusił się, z jego oczu nie pociekły łzy. Przywykł już do przetworów Jacka. Spodziewał się natomiast tego u Iana, a on zamiast zacząć wykaszliwać sobie płuca, wypił pierwszy łyk bez najmniejszego skrzywienia.
- To jest smaczne! - oznajmił radośnie.
Nikita spojrzał na niego w osłupieniu.
- Słucham?
- Dobre. - Uniósł szklankę w stronę Jacka, na którego paskudnej, wielkiej twarzy wykwitł ogromny uśmiech.
- Ha! Widzisz? To ty się nie znasz. Masz za cienkie gardełko - zarechotał olbrzym. Popędził na zaplecze i wrócił z litrową butelką, wyglądającą na laboratoryjną z miarką wtopioną w szkło. Rozlał bimber do dwóch szklanek, jedną podał Ianowi, a drugą przytknął do ust.
Nikita patrzył z niedowierzaniem, jak Ian z coraz szerszym uśmiechem i chwiejniejszymi ruchami pije równo z Jackiem, nie odpuszczając żadnej kolejki. Przełknął ślinę i skrzywił się kwaśno. No i pięknie, pewnie będzie go musiał targać za sobą do schronu.
Jack zrobił się oczywiście rumiany i wesoły jak zwykle, ale Ian ledwo trzymał się na krześle, przechylając się niebezpiecznie to w jedną, to w drugą stronę. Nikita siedział znudzony, podpierając głowę ręką. Wspaniale, tak właśnie upijają się mężczyźni! Nawet nie był w stanie uczestniczyć w bełkotliwej rozmowie jaką prowadziła koło niego zalana dwójka, bo jego myśli nie potrafiły toczyć się pijackim torem.
Byt czy odbyt. Problemy egzystencjalne dzisiejszego społeczeństwa. Jak mutant może odnaleźć się w Zeppelinie i czy istnieją ludzie, którzy go zaakceptują. I na koniec najlepsze, czy bóg był mutantem.
- Ale który bóg? - Wysoki, brodaty mężczyzna w barwnej tunice rozłożył dłonie i spojrzał w górę z wyuczoną pokorą. - Czy chodzi wam o boga chrześcijańskiego, czy muzułmańskiego. Może któreś z bóstw pogańskich?
- A jest jakaś różnica? - wybełkotał Ian.
- Taka mój drogi, że każdy z tych bogów jest fałszywy, prócz jedynego i wszechmogącego, Boga, którego imię pisane jest z wielkiej litery.
- Nie słuchajcie tych bzdur. A ty Necho - Nikita wstał i mimo, że nie mógł zrobić wrażenia swoją posturą, jego jasne oczy wyrażały dokładnie do czego jest zdolny. - zabierz swojego boga ze sobą, razem z wykrzywioną filozofią twojego własnego autorstwa.
- Spokojnie Nikita - Mężczyzna uniósł dłonie do góry. Kiedy się zdenerwował, jego obcy akcent tylko się uwidocznił. - Ja tylko proponuję drogę, nie możesz mi tego zabraniać.
- A czy istnieje jakieś prawo, które nie pozwala mi ukręcić ci tego plugawego, kłamliwego łba? Oh nie, - Nikita przybrał kpiący ton - nie ma takiego prawa, bo tu w Ciemnicy coś takiego jak prawo nie istnieje!
- Daj spokój Nikita. - Jack jednym ruchem posadził mutanta z powrotem na miejsce.
- O co chodzi? - Ian zerkał zdezorientowany na dziwnego przybysza i na Nikitę.
Ten drugi zacisnął usta i patrzył nieruchomo przed siebie.
- Chodzi o to, drogi młodzieńcze, że jestem chrześcijańskim kapłanem z Karkemisz, leżącego na terenie dawnej Turcji. Przybyłem tu nawracać i zbawiać dusze. Mutanty porzuciły właściwą wiarę, ale Bóg wcale ich nie odrzuca. - Necho położył dłonie na sercu. - Bóg kocha wszystkich. Nigdzie w piśmie nie stoi napisane "Mutanta nienawidzić będziesz". Wymienia czarownice, homoseksualistów, ale o mutantach ani słowa.
- I dajesz wiarę, że tutejsza populacja jest zgłodniała zbawienia, które to coś proponuje. -Nikita splunął pod stopy Necho'a. - Gnijące ścierwo.
- Jestem świadom, jak głęboki jest twój żal, że nie należysz ani do rasy ludzkiej ani do rasy mutantów. Nie jesteś istotą stworzoną ręką Boga, dlatego nie posiadasz duszy. Ale powinieneś się z tym pokornie pogodzić.
- Przeżywam głęboki żal mając świadomość, że oszukiwałeś ludzi w Karkemiszu, z pomocą swoich umiejętności sprawiając by ich relikwie się poruszały, krwawiły, by ludzie doznawali halucynacji pod twoim wpływem, przysięgając później, że widzieli tego twojego boga. To mnie obchodzi i mierzi niemal nie do wytrzymania, że kiedy już odkryli, że jesteś mutantem, twoi wcześniejsi wyznawcy wrzucili cię tutaj, a ty jak przystało na każde porąbane guru, utrzymujesz się wciąż na powierzchni i za cholerę nie chcesz utonąć. Doprowadza mnie też do szału fakt, że robisz to za pomocą dziurawej i sprzecznej filozofii.
- Wybaczam ci - z namaszczeniem rzekł Necho. Pstryknął palcami i u jego boku, niemal natychmiast pojawiła się towarzysząca mu dziwka. Obfite, kobiece krągłości, pomnożone do nienaturalnej liczby okrywało zaledwie kilka cienkich szmatek, bardziej podkreślając jej nagość niż zakrywając. Była gotowa na każde jego skinięcie. Nikita się jej nie dziwił. Necho miał wpływy, pieniądze, narkotyki. Mógłby nawet przerzucić ją na zewnątrz, gdyby ktoś oczywiście odciął jej nadliczbowe piersi. Wyszli nie odwracając się za siebie.
- Mam dość na dziś - Nikita potarł zaczerwienione oczy. Pod skrońmi czuł tępe pulsowanie, które nie było jeszcze bólem, raczej jego preludium, ale po kilku chwilach przeszło. Spojrzał na Iana, który przysypiał na blacie baru. Westchnął zirytowany i postarał się postawić go do pozycji pionowej.
- Nie sadzę, żeby był to zbyt udany pomysł - Ian odezwał się słabo - Nie czuje się najlepiej, poza tym - czknięcie - moja motoryka jest aktualnie znacznie upośledzona.
- Na razie Jack. - wydusił z pod przytłaczającego go ciężaru.
- Trzymaj się braciszku.
Właściwie nie wiedział jak udało mu się dociągnąć Iana, który był pomocy jak worek kartofli, do domu. Zapewne miało to coś wspólnego z instynktem samozachowawczym i ogromną potrzebą wzięcia prysznicu.
Nikita niezbyt delikatnie rzucił Iana na łóżko i rozmasował krzyż. Łóżko oczywiście było tylko jedno, ale zdecydował, że fotel nie będzie taki zły. Na poduszce, tuż koło głowy Iana postawił miskę, którą tamten przez sen objął czule. Zawsze zostawała nadzieja, że w razie czego do niej trafi. Nikita rozejrzał się za jakimś dodatkowym kocem, ale zamiast niego znalazł czarny woreczek, który dostał od Robertsona. Zapłatę za przerzucenie Iana. Zupełnie o nim zapomniał.
~*~
Nikt nie lubi kaca, Ian nie odbiegał od tej reguły, ale w chwili, w której się obudził, zanim jeszcze otworzył oczy postanowił, że zniesie to mężnie. W jego ramionach spoczywała czerwona miska, leżał w łóżku - nie swoim, ale nadal w ubraniu, nawet w butach. Otaczające go ściany były wykonane z chłodnego metalu, zwykły fotel, stół. Jednaną rzeczą rzucającą się w oczy był zabytkowy zegar, prawdziwy antyk. Okrągły i plastikowy cyferblat wskazywał stanowczo na lata 1970-2010. Prawdziwa rzadkość. Nikita siedział w koncie po przeciwnej stronie, przeglądając jakieś dane i trójwymiarowe hologramy postaci i map. Kiedy zobaczył, że Ian się obudził podszedł do niego i pochylił się.
- Zdaje się, że wspominałeś, że możesz poczekać z przejściem do Zeppelina jeszcze kilka dni?
* Ach ci amerykańscy naukowcy, odkrywają tyle przydatnych rzeczy. Na przykład ostatnio usłyszałam, iż odkryli, że dziewczęta po alkoholu stają się łatwiejsze. No proszę, kto by przypuszczał. Mogę dodać swoja własną obserwacje, że po alkoholu mężczyźni mają większą ochotę na figle. Albo, że najwięcej morderstw, popełniają kobiety mające właśnie menstruacje. Moje ulubione spostrzeżenie to, że Amerykańscy naukowcy odkryli, że coraz więcej nowinek na świecie zaczyna się od zwrotu: "Amerykańscy naukowcy odkryli, że..."
Mary Madness