Nimfa
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 20:58:12
Nigdy nie chciał mieć zwierzątka. Już w przedszkolu, kiedy jego rówieśnicy zaczynali prosić i błagać rodziców o kota lub psa, po to tylko, żeby w końcu po długich bojach dostać chomika, rybkę lub, jeśli dziecko miało więcej szczęścia, szczura albo papugę, Paweł pragnął spokoju. Zaskakująco jak na tak młodego człowieka cenił sobie ciszę, a szczekanie, warczenie, mruczenie czy zawzięte obgryzanie klatki doprowadzało go do furii, która zazwyczaj kończyła się nerwowym wdychaniem lekarstwa z inhalatora, który zawsze nosił przy sobie.
Reakcja ta niewiele zmieniła się przez lata. Jako dwudziestopięcioletni młody mężczyzna nadal nie rozumiał "miłośników zwierząt"- zdewociałych starszych pań, które koty traktują lepiej od swoich wnucząt i irytujących właścicieli psów w różnym wieku i obu płci, uważających miasto za rozbudowaną kuwetę dla swoich pupili. Jednak przez te lata nauczył się lepiej panować nad sobą. Nie miewał już ataków z tak błahego powodu. Nadal czuł poirytowanie i irracjonalną złość, ale nie dawał tym uczuciom wydostać się na powierzchnię. Z zaskakującym jak na niego uporem utrwalał uprzejmą maskę na swojej twarzy, pomimo że jedyne na co miał ochotę to kopnąć budzącego go codziennie o szóstej rano shi-tsu jednej z sąsiadek i udusić kota innej, kiedy ten wchodził na jego balkon (ten problem rozwiązał się sam kiedy dachowiec Napoleon uciekł od swojej nadopiekuńczej właścicielki).
Jego podejście do zwierząt było nadal takie same, kiedy chłopak wynajmujący sąsiednie mieszkanie kupił sobie papugę.
Aleksander był studentem, na pierwszy rzut oka jakiegoś humanistycznego kierunku, który, o ile wścibska baba mieszkająca nad nimi miała rację, pochodził z bogatej rodziny i próbując wydostać się ze złotej klatki wpływów i pieniędzy, które pociągały za sobą też wygórowane oczekiwania, wyjechał na studia do miasta położonego jak najdalej od jego rodzinnej willi. Sam Aleksander, kimkolwiek nie był, nie przeszkadzał Pawłowi. Co więcej, z początku budził w nim pewnego rodzaju sympatię. Zawsze ubrany prosto, ale modnie, chodził wyprostowany, z głową uniesioną na tyle, by budzić szacunek, ale nie sprawiać wrażenia, jak gdyby chciał się wywyższać. Oprócz uprzejmego 'dzień dobry' i miłego uśmiechu, nie starał się przyciągnąć uwagi Pawła w żaden inny sposób, dając mu tak upodobany przez niego spokój. Tą jedną cechę starszy z mężczyzn cenił sobie w szczególności. Czuł, że oszalałby, gdyby obok niego wprowadziła się kolejna próbująca nawiązać rozmowę przy każdej okazji Mysia Jaga. Wiedział, że powinien tej kobiecie współczuć. Nieszczęsna starsza pani, nie dość, że była przezywana przez wszystkie dzieci na osiedlu, mieszkała samotnie w zbyt dużym mieszkaniu, to jeszcze co niedziela chodziła do piwnicy karmić myszy ciastem, którego sama nie była w stanie zjeść, a które piekła w nadziei, że tego dnia w końcu ktoś ją odwiedzi.
Patrząc na swoją sąsiadkę, Paweł utwierdzał się w przekonaniu, że zwierzęta są dla ludzi samotnych; tych, którzy sami nie radzą sobie w społeczeństwie, a są zbyt nieporadni, by nawiązać znajomość z człowiekiem. Dlatego chęć Aleksandra do posiadania papugi była dla Pawła całkowitym zaskoczeniem. Chłopak z pewnością nie wyglądał na osobę samotną. Prędzej sprawiał wrażenie, jak gdyby sam unikał kontaktu z innymi. Tak samo jak Paweł. Być może przez to porównanie starszy z mężczyzn czuł się aż tak zawiedziony, kiedy na balkonie sąsiadującym z jego własnym zobaczył sporą klatkę i zaraz potem usłyszał świdrujący skrzek.
Wcześniej, przez dwa miesiące, dzień w dzień z mieszkania obok dobiegał spokojny głos Franka Sinatry. Zaczęło się pewnego sobotniego popołudnia od Fly me to the moon. Potem przyszła pora na Hello Dolly!, New York, New York i The girl from Ipanema. Raz słyszał Yesterday. Nie wiedzieć kiedy, jak tylko dobiegał go trzask drzwi mówiący, że Aleksander właśnie wrócił z zajęć, wyłączał telewizor lub radio i słuchał. Czekał na spokojne dźwięki I've got you under my skin, które wydawało się być dla młodszego mężczyzny idealną piosenką na rozpoczęcie drugiej, domowej, połowy dnia. Czasem Aleksander urozmaicał repertuar i wtedy Paweł mógł usłyszeć Marilyn Monroe śpiewającą swoim zmysłowym głosem I wanna be loved by you lub Binga Crosby'ego wesoło nucącego Swinging on a star.
Jednak te popołudniowe koncerty skończyły się z dniem, w którym ciszę nowopowstałego, nowoczesnego osiedla przeciął ten potworny trel.
W pewnym sensie Paweł poczuł się zdradzony. Nie był głupi, wiedział, że wyróżnia się w tłumie miłośników zwierząt; że wydaje się wszystkim okrutny i bez serca tylko dlatego, że dobrowolnie wybrał samotność i nie ma ochoty głaskać każdego przechodzącego obok kundla. Ale myślał, że w osobie Aleksandra w końcu znalazł bratnią duszę, której w zasadzie nie znał, ale której obecność czuł i słyszał tuż za ścianą. Jak wielce się zawiódł!
Kiedy Napoleon uciekł, Paweł polubił siedzenie na balkonie z książką- najchętniej jakąś rozprawą historyczną o dynastii Romanowów, i wsłuchiwanie się w zawadiackie piosenki Elvisa Presleya, na którego czas nadchodził zawsze w okolicach dziewiętnastej. Jednak zwyczaj ten szybko mu zbrzydł, a tragiczna historia carewicza Mikołaja straciła dla niego urok, kiedy zamiast Blue Suede shoes i All shook up słyszał tylko jakąś niezrozumiałą kakofonię, którą wydawało z siebie to przeklęte stworzenie.
Wiedział, że któregoś dnia w końcu pęknie.
Dzień ten nadszedł szybciej, niż się spodziewał. Tym razem z jego własnych głośników płynęły kojące dźwięki When I fall In love w wykonaniu Cole'a i Monroe, jednak ciężko było mu rozkoszować się muzyką, kiedy ta przeklęta nimfa zagłuszała połowę dźwięków. Niespiesznie przewracał kolejne strony Zmierzchu Romanowów, starając się uspokoić chociaż trochę, jednak czuł coraz większą irytację. Nie wiedzieć kiedy ręce zacisnęły mu się nienaturalnie mocno na książce, a całe ciało zaczęło drżeć w przypływie tłumionej złości. Starał się skupić na zdaniach, czytać dalej, ale czarne litery skakały mu przed oczami i w pewnym momencie zorientował się, że po raz piąty bądź szósty czyta to samo zdanie. Paweł brał coraz płytsze i szybsze wdechy. Mięśnie całego ciała miał napięte jak postronki. Nagle poczuł się jakby znowu miał pięć lat i duży labrador sąsiadów skoczył na niego, kiedy on bawił się plastikową ciężarówką. Ale tym razem czuł, że ma przewagę- obok klatki nie było właściciela, który wmawiałby mu, że to wszystko jego wina; że stresuje zwierzęta.
Spojrzał na klatkę stojącą na małym stoliku. Szary ptak z żółtym czubem i czerwonymi plamami na bokach głowy przeskoczył właśnie z jednego drążka na drugi i zaczął czyścić pióra. Po paru chwilach wyprostował się i zaczął gwizdać, idealnie naśladując gwizdanie człowieka. Tego już było dla Pawła za wiele.
Wstał szybko, prawie przewracając krzesło i zanim zdążył się powstrzymać, z całej siły cisnął książką w klatkę. Usłyszał huk. Zaraz potem klatka przechyliła się i wyleciała poza barierkę razem z jego książką. Wyjrzał szybko za balkon i zdążył zobaczyć jak plastikowa kuweta roztrzaskuje się o chodnik a metalowa góra odskakuje parę metrów dalej.
Wszystko na chwilę zamarło. Idealna cisza dzwoniła w głowie Pawła, kiedy patrzył w dół na nieruchome ciało papugi leżące na jednej z wielu popękanych płytek chodnikowych. Nie wiedział co zrobić. Co więcej, nie był do końca pewny co właściwie się stało. Po raz pierwszy cisza przeszkadzała mu, zamiast uspokajać i nie mógł zebrać myśli.
Nagle z tej wszechogarniającej ciszy wyrwały go kojące dźwięki 'Round Midnight Milesa Davisa dobiegające z jego pokoju. Sekundy później na balkonie obok pojawił się Aleksander. Paweł trząsł się cały kiedy obserwował jak twarz młodszego mężczyzny, najpierw zdezorientowana, po chwili pociemniała w wyrazie przerażenia. Jego oczy to patrzyły na to, co zostało z jego pupila, to nerwowo zerkały na Pawła szukając odpowiedzi na niezadane, ale oczywiste pytanie.
-Jakieś bachory bawiły się na dole. Ktoś chyba rzucił kamieniem.- Głos Pawła brzmiał zaskakująco pewnie. Jednak Aleksander patrzył na niego dziwnie zamyślonymi oczami i starszy z mężczyzn miał wrażenie, że nawet jeśli głos go nie zdradził, to prawda była wypisana na jego twarzy.
Bez słowa Aleksander wrócił do swojego mieszkania i, zgodnie z przewidywaniami, kilka minut później pojawił się na dworze, zbierając to co zostało z klatki i ostrożnie podnosząc ciało papugi. Paweł usiadł na krześle. Nie chciał więcej patrzeć w dół, wolał skupić wzrok na swoich własnych dłoniach spokojnie leżących na kolanach.
Siedział tak przez jakiś czas. Nie wiedział dokładnie ile. Muzyka dawno zamilkła. W pewnym momencie zorientował się, że nie jest już sam. Uniósł głowę i ze zdziwieniem zobaczył Aleksandra stojącego po drugiej stronie dzielącej dwa balkony balustrady i obserwującego go spokojnie. Na stoliku, na którym jeszcze godzinę temu stała klatka, teraz Paweł zobaczył rozłożonego laptopa. Aleksander trzymał w ręce Zmierzch Romanowów.
-To chyba twoje.
Paweł bez słowa wstał i wziął książkę od drugiego mężczyzny i utkwił w niej wzrok. Dopiero po jakimś czasie udało mu się zmusić usta do ruchu.
-Wypadła mi, kiedy...
-Wiem.- Głos Aleksandra zabrzmiał zadziwiająco zdecydowanie i Paweł spojrzał ze zdziwieniem na drugiego mężczyznę. Tamten uśmiechał się delikatnie. -Aleksander.
Paweł wstał i uścisnął wyciągniętą do niego dłoń. Już zapomniał, że tak naprawdę nigdy się sobie nie przedstawili. -Paweł.
Przez chwilę stali tak naprzeciwko siebie, ale w końcu młody student zrobił krok do tyłu i nachylił się nad laptopem. Frank Sinatra zaczął śpiewać Strangers in the night. Aleksander usiadł na podłodze balkonu i, podniósłszy z ją z beżowych kafelków, zaczął czytać Między wschodem a zachodem Normana Davisa. Paweł szybko poszedł w jego ślady i, zająwszy miejsce na krześle, wrócił do swojej lektury.