Pieśń dla Kruka 1
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2011 18:15:31
Jejku, będzie kłopot-nie mam najmniejszego pomysłu na kolejnego ficka. Może nawet stworzę nowych bohaterów? No nie wiem, a może by tak... Z resztą, sami zobaczcie...
******************************************************************************************************
***
Człowiek zwany Krukiem przebudził się między jednym a drugim uderzeniem serca. Leżał w absolutnym bezruchu, nasłuchując jak ktoś, kogo życie wiele już razy zależało od wyczucia zmiany kierunku wiatru na morzu. "Czarna Gwiazda" szarpała cumy, dowodząc, że nawet w zatoce wody były niespokojne. Powietrzne prądy jęczały wokół dzikim i czystym głosem wiatru, który już od ponad tysiąca kilometrów leciał nad oceanem, aż w końcu dotarł tu, do Wysp Królowej Charlotty.
Dla leżącego na szerokiej koi mężczyzny pieśń wiatru, góry i morze były czymś znajomym. Kruk nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, zapamiętał, że sztorm przybył o dwanaście godzin wcześniej niż zapowiadano i zasnął znowu.
Za płytką zatoką morze było rozkołysaną i szarpaną gwałtownym wichrem czernią. Blask świty ledwie przebijał przez niskie chmury. Jedynie walcząca z falami biała łódź zakłócała wszechobecną szarość.
Siedząc przy potężnym przyczepnym silniku, Jano Moran utrzymywał kurs łodzi ostro na wiatr. Jedną ręką sterował, a drugą wybierał wodę. Używał plastikowej butli, z mocno zakręconą nakrętką i odciętym dnem. Normalnie ten pojemnik wystarczał, by łódź była sucha czy też w miarę sucha. Tutaj nic nie było naprawdę suche. Zawsze była mgła, padała mżawka, deszcz lub prawdziwa ulewa.
Na ogół Jano lubił ten ciekawy kalejdoskop pogodowy, ale nie dzisiejszego ranka. Był na otwartym morzu, gdy wody wzburzyły się nagle i bez ostrzeżenia nadciągnął wiatr. Burzę zapowiadano dopiero na wieczór, ale nadeszła wcześniej zaskakując przyrodę.
Jano niespokojnie spojrzał na linię brzegową po lewej stronie. Mrużąc oczy obserwowała wyrastającą z morza nierówną ścianę lądu. Jęknął cicho. Do Zatoki Totemu został jeszcze kawał drogi. Wiatr się zmienił, teraz i odpływ i wichura działały przeciwko niemu, a fale łamały się nad dziobem tak, że ledwo nadążał wybierać gromadzącą się w łodzi wodę.
Co gorsza, silnik zaczął stroić fochy. Z początku były to tylko ledwie zauważalne przerwy w funkcjonowaniu, tak krótkie, że sądził, iż są tylko złudzeniem. Nim pokonał połowę drogi do bezpiecznej zatoki, przerwy te stały się bardziej dostrzegalne i groźniejsze. Silnik zaciął się dwa razy w ciągu paru minut, a serce Jano zatrzymało się na moment.
Nagle silnik zakrztusił się, przycichł, ruszył znowu i zgasł zupełnie.
Jano nie poddawał się i z zacięciem z całej siły szarpał za linkę startera. Silnik zawarczał, ale nie zaskoczył. Pociągnął linkę ponownie, i jeszcze raz. Na nic się zdały jego wysiłki.
-Ruszaj, do diabła!
Jakby tylko czekając na odpowiednią zachętę silnik ożył. Szczupłymi palcami Jano chwycił dźwignię. Oszczędnie dawkując paliwo, znowu ustawił łódź pod wiatr. Fale unosiły się nad burtą, a strumienie zimnej wody zalewały żółtą kurtkę chłopca. Większość tej wody ściekała do łodzi, ale część zawsze znajdowała drogę, aby dostać się pod kurtkę i ściekać po pląsach i po klatce piersiowej. Mimo wysokich rybackich butów Jano miał całkowicie przemoczone nogi.
Szybko wybierał wodę bez nadziei, że nadąży, ale próbował przynajmniej zmniejszyć ciężar łodzi, by nie zanurzyła się zbyt głęboko. Wody było zbyt dużo, o czym lewe ramię Jano przypominało przy każdym kolejnym ruchu. I pomimo wysiłków chłopca ciągle jej przybywało.
Spojrzał na brzeg. Był bliżej - zbyt blisko. Przez chmury sączyło się dość światła, by dostrzec wyraźną linię piany tam, gdzie fale przyboju łamały się u stóp klifu. W tej białej linii nie było żadnej przerwy, niczego, co wskazywałoby na jakiekolwiek bezpieczne miejsce do cumowania.
Jano nacisnął bańkę leżącą między zbiornikiem paliwa a silnikiem. Zachlupotała ciecz. Nie z braku paliwa stanął silnik.
Uderzona przez fale łódź przechyliła się na bok. Jano ledwie zdołał utrzymać się na pokładzie. Łódź zdana na łaskę wiatru, w przerażającym tempie zbliżała się w stronę brzegu.
Zamyślił się, ale nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie może dłużej tracić energii. Wstał z rufowej ławeczki i podszedł do środkowego siedzenia. Tak szybko, jak tylko pozwalały mu na to jego zmarznięte dłonie, wyciągnął wiosła, wcisnął w dulki i z całej siły zaczął wiosłować.
Jano zaparł się stopami o pokład i wziął do pracy. Wiosłował długimi, równymi pociągnięciami, jak uczyli go bracia dawno temu na małym jeziorku w stanie Waszyngton. Próbował ocenić odległość i szybkość łodzi szukając charakterystycznych punktów, które powoli wyłaniały się z mgły.
W tym tempie nie dotrze do zatoki. Prędzej straci siły, wiatr zepchnie łódź na skały lub sprawi, że zatonie pod większą falą.
Nie przerywał wiosłowania. Ogromnym wysiłkiem albo może samą siłą woli oddalił się od ciemnych urwisk brzegu. Do tej pory uważał się za osobę dość silną i sprawną fizycznie, zawdzięczał to zabawom z trzema starszymi braćmi, którzy drażnili, się z nim bezlitośnie, gdy był jeszcze zbyt słaby, by im dorównać. Nauczył się uśmiechać i żartować, jakby nic go nie bolało, nauczył się pracować ciężej i dłużej, by następnym razem poradzić sobie lepiej. Nigdy jednak nie osiągnął wymarzonej sylwetki. Był szczupły i choć dość wysoki to jego "zmorą" były delikatne wręcz dziewczęce rysy twarzy i urzekający uśmiech. Oprócz tego nie dał się przekonać do ścięcia długich, pięknych włosów. Starał się jednak robić dobrą minę do złej gry i w wyniku zyskał opinię wysportowanego chłopca z dużym poczuciem humoru.
Woda w łodzi sięgała już do kostek. Jano pozwolił sobie na jeden rzut oka w stronę brzegu. Łódź tkwiła niemal w tym samym miejscu. Na moment przerażenie odebrało Jano siły. Natychmiast jednak zacisnął zęby, zamiast na ukos skierowała łódkę prosto w morze. Po stu pociągnięciach wiosłem linia brzegu nieco się cofnęła. Jednak zatoka nie była ani trochę bliżej.
Jano przez chwilę zastanawia się co może zrobić.
Rzucił wiosła i przez około minutę gorączkowo wybierał wodę, potem ściągnął wodoodporną kurtkę i rzucił na dno łodzi. Jeżeli łódź przewróci się lub zatonie, nie chciał, by krępowało go niewygodne okrycie... Sięgał po wiosło, gdy wiatr rozwiał jego długie cynamonowej barwy włosy. Po chwili jakaś większa fala zupełnie je zmoczyła. Zdjął też rybackie buty. Wiedział, że ściągnął go na dno, jeśli spróbuje w nich pływać. Został tylko w przemoczonych tenisówkach. Będą mu potrzebne, jeśli stanie na kamienistym brzegu.
-Nie "jeśli"-poprawił siebie stanowczo-Kiedy. Jesteś dobrym pływakiem. Dwa tygodnie temu przepłynąłeś ponad dwa kilometry, a do wejścia do zatoki nie ma nawet pięciuset metrów. Co prawda dwa tygodnie temu był wyjątkowo spokojny dzień, a morze było płaskie jak lustro. Teraz wiatr i fale miotały łodzią. Jednak nie należy spodziewać się najgorszego. Wiedział że w niebezpiecznych sytuacjach połowa ludzi ginie z powodu paniki.
By zbyt dużo nie rozmyślać Jano pochylił się nad wiosłami. Pomarańczowa kamizelka ratunkowa lśniła w półmroku niczym płomień. Był jedynym barwnym punktem widocznym na lądzie i na morzu.
* * *
Kruk stał na mostku "Czarnej Gwiazdy". Wydawał się potężny niczym góry wznoszące się stromo po obu stronach Zatoki Totemu. Stał spokojnie, bez trudu utrzymując równowagę na chwiejącym się pokładzie. Nie zwracał uwagi na wiatr szarpiący za kołnierz fioletowej koszuli. Z zamkniętymi oczami wytężał słuch, by usłyszeć cichy warkot, świadczący o tym, że daleki silnik zaskoczył w końcu i ruszył. Jednak prócz wycia wiatru nie dobiegał go żaden dźwięk.
Przez lornetkę spojrzał w stronę ujścia z zatoki. Czarnymi oczami wpatrywał się w wody, poszukując jakiegoś znaku, że łódź dotarła do bezpiecznego miejsca.
Nie widział jednak niczego. Za ujściem zatoki widać było jedynie linię spienionej wody. Ktokolwiek się tam znalazł, wobec nasilającego się sztormy miał pełne ręce roboty, zwłaszcza jeśli płynął otwartą łodzią z przyczepnym silnikiem.
Z drugiej strony Kruk wiedział, że gwałtowny wiatr mógł stłumić odgłos silnika. Być może stoi tu i wyobraża sobie problemy, które naprawdę nie istnieją. Prócz zawodowych rybaków niewielu ludzi pływa samotnie w tym rejonie. Turyści, którzy zjawiają się pośród tych groźnych urwisk i wąskich zatoczek, albo pływają z przewodnikami, albo są wystarczająco doświadczeni, by pływać na własnych łodziach. I to nie na otwartych łodziach.
Dlatego właśnie Kruk zastanawiał się, czy teraz, czy nie uległ złudzeniu. Może to któryś z Haidów z Old Masset lub Skidegate postanowił wybrać się na pielgrzymkę do Zatoki Totemu. Spadkobierca ludu, który wyruszał w canoe aż na południe, aż do Oregonu, nie wahał się przed wypłynięciem w morze.
Uśmiechnął się. Możliwe, że ktoś z Haidów przybył do legendarnej zatoki z osobistych powodów. On właśnie to zrobił, przybył tu, aby uwolnić się od mrocznych wspomnień z przeszłości.
Jednak nie znalazł tu ukojenia.
Z łatwością dowodzącą lat praktyki Kruk przestał myśleć o swoich problemach i skupił się na wsłuchiwaniu w wycie wiatru. Jeżeli silnik nie zaskoczy ten człowiek będzie musiał wiosłować przeciwko wiatrowi i falom, by dotrzeć do bezpiecznej przystani. Podświadomie zacisnął na lornetce wielkie, spracowane dłonie. Gdyby on był w tej łodzi, wiosłowałby z całej siły, mocno napierał na wiosła, czując, jak jego energia spływa po drewnie we wzburzone morze. Łódź przecinałaby morze z pozorną łatwością, z każdym ruchem wioseł zbliżając się do zatoki.
Ale to nie Kruk wiosłował. Najwyraźniej człowiekowi w łodzi brakowało siły lub wiedzy o niebezpieczeństwie grożącym łodzi dryfującej zbyt blisko brzegu.
Wiatr zelżał by za chwilę znów nadciągnąć tym razem z innej strony. Kruk przesunął się nieco. W zasięgu wzroku nie poruszało się nic oprócz fal. Ktokolwiek był w łodzi znajdował się w dużym niebezpieczeństwie. Jeżeli w ogóle ktoś tam był.
Kruk odrzucił tę myśl. Wiedział z absolutną pewnością, że ktoś walczy o życie. Z szybkością zdumiewającą u tak potężnego mężczyzny wyskoczył na pokład. Niemal natychmiast odcumował łódź i dwa duże silniki zbudziły się do życia.
Kilka minut później Kruk zbliżał się do ujścia zatoki. Niesiona wiatrem piana przelatywała nad dziobem, gdy tylko "Czarna Gwiazda" znalazła się na odsłoniętych wodach. Kruk stał przy sterze. Sterował jedną ręką, a drugą uniósł do oczu lornetkę i badał obszar, gdzie powinna się znajdować łódź. Szukał dalej, czując, jak mijają cenne minuty. Wiedział instynktownie, że komuś zagraża wielkie niebezpieczeństwo. Kruk nie umiał go dostrzec, mimo że fale nie mogłyby zasłonić otwartej łodzi. Z pewnością jednak przelewały się przez burty i były w stanie zatopić małą łódź nim Kruk zdoła ją znaleźć.
-No, dalej, dalej, pokaż się-mruknął.-Jest ciężko, ale nie aż tak. Nie powinieneś zatonąć tak szybko, nawet jeśli nie masz czasu na wybieranie wody.
Ustawił Gwiazdę na inny kurs dzięki czemu oddalił się od zatoki, a zbliżył do brzegu. Raz jeszcze chciał zmienić kurs, gdy dostrzegł od strony brzegu jakiś błysk. Zmarszczył brwi. Ta kolorowa plamka była zbyt blisko skał i zbyt daleko od ujścia, by być poszukiwaną łodzią.
Znowu dostrzegł kolorową plamę. Zogniskował lornetkę i zobaczył schyloną przy wiosłach postać. Łódź zniknęła za falą by pojawić się w fontannie piany. Kruk wyraźnie pojął, że człowiek ma poważne kłopoty. Wyraźnie brakowało mu sił, by walczyć z pływem i wiatrem. Właściwie wyglądał bardziej na nastolatka niż na mężczyznę. Był szczupły i niezbyt muskularny.
Kruk odrzucił lornetkę, przesunął dźwignię i jego jacht skoczył w stronę łodzi. Łódka zanurzała się i przechylała ciężko, a burta pochylała coraz niżej. Lęk tego chłopca i jego determinacja były widoczne w każdym jego ruchu: walczył, by utrzymać zalewaną łódź jak najdalej od nadbrzeżnych skał.
Kruk poprowadził "Czarną Gwiazdę" szerokim łukiem i wreszcie znalazł się blisko łodzi. Dostrzegł na twarzy chłopca wyraz zdumienia i ulgi. Podpłynął bliżej i puścił koło sterowe, by cisnąć do łodzi ciężkie zwoje liny holowniczej. Wstrzymał oddech obserwując, jak młody mężczyzna przywiązuje hol.
I dopiero wtedy spostrzegł ile wody wypełnia łódkę. Sięgała niemal do burty. Zaczął krzyczeć do niego by wybierał wodę...i zobaczył jasną plamę pojemnika, gdy pochylił się, zaczynając pracę. Bardzo ostrożnie wrzucił bieg i wybrał luz liny. Wolno, ostrożnie pociągnął łódź w stronę zatoki. Kiedy tylko ruszyli, Kruk chwycił lornetkę i spoglądał co chwilę na holowaną łódź. Dzielił czas między sterowaniem a obserwowaniem wybierającego wodę chłopca. Mimo jego wysiłków łódź wciąż zanurzała się zbyt głęboko, by rejs był bezpieczny.
Nagle chłopiec przerwał pracę i siadł na ławeczce. Czyżby nie wiedział, że zagrożenie wcale nie zmalało? Łódź zanurzała się coraz głębiej. Jeśli nie weźmie się do pracy to pierwsza większa fala pośle go na dno, a Kruk, jeśli nie odetnie holu, zatonie wraz z nim.
Gdy ta myśl przyszła mu do głowy, zrzucił wodoszczelne buty.
-Wybieraj wodę! -krzyknął głosem potężnym jak huk fal bijących o skały. Podmuch wiatru porwał te słowa i cisnął mu je z powrotem w twarz. Klnąc, spojrzał przez lornetkę. Chłopiec zmagał się z czymś, ale nie miał pojęcia co to mogło być. Wreszcie odwrócił się nieco i jego ręce znalazły się w polu widzenia Kruka. Odrywał palce lewej dłoni, zaciśnięte na uchwycie pojemnika.
Dostrzegł, że mięśnie lewej ręki zesztywniały w skurczu, protestując przeciw dalszemu wysiłkowi. Ręka była bezużyteczna i pozostanie taka, póki kurcz nie minie. Zobaczył wściekłość w oczach chłopca, zaciekle walczącego z własną słabością. A potem dostrzegł zmarszczki wyczerpania, które zmieniły jego usta w wąską linię, zobaczył niebieskawy odcień skóry, świadczący o niebezpiecznym wychłodzeniu organizmu. Chłopiec zużył już wszystkie rezerwy energii.
A jednak walczył i nie poddawał się.
Kruk poczuł dreszcz. Nigdy nie widział nic równie wspaniałego, jak odwaga tego chłopca. Nie miał szans, był bezsilny i bezbronny, a jednak zmuszał swe szczupłe ciało do jeszcze cięższej pracy. Nie chciał zrezygnować. Kruk krzyczał do niego, jakby słowami mógł przekazać cząstkę swej siły. Nie wierzył, by go zrozumiał poprzez dziesięć metrów spienionego morza, wolał jednak, by wiedział, że nie jest samotny.
Chłopiec zdołał wreszcie przerzucić pojemnik do prawej ręki i zaczął wybierać wodę mechanicznymi pociągnięciami. Kruk krzyknął triumfalnie, odwrócił się poprawił kurs "Czarnej Gwiazdy" i znów się obejrzał. Niewielkie pióropusze wody przelatujące nad burtą upewniły go, że młodzieniec wciąż pracuje.
Poziom wody w łódce nieco opał, nie na tyle jednak, by rejs był bezpieczny. Kruk chciał jak najszybciej dotrzeć do zatoki, ale musiał uzbroić się w cierpliwość. Gdyby teraz próbował skręcić, łódź przewróciłaby się i zatonęła.
Bezradnie obserwował jak chłopiec walczy z żywiołem. Ten obraz obudził cierpienie ukryte gdzieś głęboko we wnętrzu. Za bardzo przypominał mu sytuację sprzed ośmiu lat, gdy patrzył jak ukochana kobieta pogrąża się coraz bardziej w rozpaczy i gniewie. Próbował dotrzeć do Landrii słowami pocieszenia i nadziei, próbował jej powiedzieć, że ją kocha. Pragnął, by zapomniała o zmarłym i pokochała jego, żywego człowieka. Później, kiedy zrozumiał, że Landrii woli raczej zabijać się stopniowo niż żyć dalej bez ukochanego, Kruk pojął, że bardziej pragnie, by żyła, niż by go pokochała. Wyrwał ją brutalnie ze skorupy rozpaczy i... spełniło się jego życzenie. Ladrii zebrała swoją odwagę i siłę. Przeżyła. Po jakimś czasie pokochała znowu.
Ale mężczyzna, którego wybrała nie był Carlsonem Krukiem.
Smutne wspomnienia zamigotały jak daleka błyskawica na skraju świadomości; wspomnienia rozbudzone potęgą uczuć, mocą gniewu i bezradności, gdy obserwował jak nie znany mu chłopiec walczy z burzą i własnym wyczerpaniem. Kruk był mężczyzną niezwykle sprawnym fizycznie, a jednak swoją siłą w żaden sposób nie mógł mu pomóc, tak jak dawno temu nie mógł pomóc Landrii.
Kruk zacisnął usta i jego ostre rysy twarzy stały się jeszcze wyraźniejsze. Chłopiec pracował coraz wolniej. Wiedział, że wkrótce nie nadąży z wybieraniem przelewającej się przez burty wody. Gotowy, czy nie, bezpieczny, czy nie, musiał wpłynąć do zatoki.
Wprowadził jacht w długi, łagodny łuk i skierowawszy w stronę brzegu obserwował przez lornetkę małą łódkę. Teraz groziło jej największe niebezpieczeństwo. Chłopiec o tym wiedział. Odgadywał to po jego nierównych, wręcz konwulsyjnych ruchach, gdy zmuszał swe wyczerpane ciało, by wylać jeszcze kilka litrów wody, wytrwać jeszcze kilka minut, kilka metrów...
Zimna, błękitno zielona woda wezbrała i przelała się przez burty, kiedy łódka wpływała do Zatoki Totemu. Burty były tak nisko, że fala prawie się nie zapieniła. Łódź zakołysała się , pochyliła, przewróciła błyskawicznie i uwięziła chłopca pod kadłubem.
Kruk upuścił lornetkę, przesuną dźwignię na jałowy bieg i odciął hol. Ułamek sekundy później długim skokiem pokonał ponad połowę odległości do tego białego wiru, który pochłonął łódź.
Przed nim na powierzchni nie pozostało nic, prócz samotnego wiosła.
**