Upadek anioła
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 09:34:41
Konkurs: "DEMON"
Rok 1915
-Tutaj- pokierowała go kobieta, prowadząc ciemnym, wilgotnym korytarzem.- Proszę uważać na stopień.
Ale Andre i tak się potknął. W ciemności czuł się nieswojo, dodatkowo zapach wilgoci przypominał mu mroczne lochy, a te z kolei nasuwały skojarzenie bólu, strachu i samotności. Rozpinając pod szyją guzik, wszedł do niewielkiego pomieszczenia, w którym z jakiegoś powodu panowało przeraźliwe zimno, lecz mimo tego, mężczyzna czuł na plecach i karku mokry pot. Kobieta wkroczyła pospiesznie do środka, umieszczając pochodnię w żelaznym uchwycie przytwierdzonym do ściany. I wkrótce oczom Andre ukazał się przerażający widok.
-Nic nie mówi. Może pan, panie doktorze coś z niego wyciągnie. Proszę się jednak zanadto nie zbliżać.- Przez chwilę częstowała więźnia wrogim spojrzeniem- Jest agresywny.
Andre zacisnął usta w prostą linię, pragnąc zapanować nad emocjami. Na zimnej, kamienistej podłodze leżał, z podkurczonymi do piersi kolanami, młody osobnik, prawdopodobnie płci męskiej. Wskazywały na to szerokie ramiona i silne dłonie, zaciśnięte w pięści.
-Dlaczego jest...- głos na chwile uwiązł mu w gardle- przywiązany łańcuchem?
Bladoniebieskie oczy kobiety zwróciły się tępo w stronę Andre.
-Skoro tego jeszcze nie wyjaśniłam- parsknęła- jest agresywny.
Łańcuch zabrzęczał i wieśniaczka instynktownie wysunęła do przodu kij.
-No popatrz pan, zainteresował się.
Andre wciągnął powietrze, gdy brudnoszare oczy młodzieńca wbiły się w niego przenikliwie. Nie wydawały się oczami szaleńca. Mężczyzna zadrżał, z trudem utrzymując na nim spojrzenie.
-Jak już mówiłam- zaczęła paplaninę, uważając zapewne, iż musi mu to powtórzyć raz jeszcze.- Znaleziono go wczoraj o świcie nad wodą. Myśleliśmy, że to jaki rozbitek, sądziliśmy, że martwy.- W jej głosie dał się słyszeć subtelny zawód.- Przeszukaliśmy go, ale nic przy sobie nie miał. To znaczy...- Ściągnęła brwi- Był zupełnie nagi. Caluteńki... Ale żadnej ranki czy zadrapania na ciele.
-O, czyżby...?- Andre zrobił w stronę rozbitka nieśmiały krok, nachylając się nieznacznie.- Z tego, co jestem w stanie zauważyć, jest pobity do krwi.
- Sam jest sobie winien!- obruszyła się, a jej twarz poczerwieniała gwałtownie.- Kiedy usiłowaliśmy go podnieść, dostał nagłego szału. Musiało go trzymać pięciu rosłych mężczyzn!
-Czy możesz zostawić mnie z nim na chwilę samego?
Niebieskie oczy wieśniaczki przypatrywały mu się zastanawiająco.
-Na parę minut i proszę się do niego nadto nie zbliżać. Postawiłby mnie pan w bardzo trudnej sytuacji, gdyby coś się panu stało- burknęła, opierając o ścianę kij.- Kilka minut- powtórzyła raz jeszcze i zamknęła za sobą drzwi.
Andre przejechał językiem po suchych wargach, starając się zachować spokój. Nie miał pojęcia skąd brało się to zdenerwowanie. Próbując wziąć się w garść, ukucnął, przybliżając się do człowieka nieznacznie, jednak nie na tyle blisko, by mógł się z nim jakoś zetknąć.
-Jestem doktorem, nazywam się Andre Lind. Znajdujesz się w miasteczku zwanym Panert... Czy to miejsce jest ci znajome? Jesteś rozbitkiem?
Poruszył wolno ręką, tuż przy jego twarzy, lecz oczy młodzieńca nie zainteresowały się tym gestem, nieruchomo wbite w doktora. Jego ciemne, gęste brwi były lekko ściągnięte, nadając wyrazowi twarzy nieufnego, wręcz wrogiego tonu.
-Już dobrze...- uśmiechnął się ze skurczem w żołądku.- Zabierzemy cię w lepsze miejsce i zaopiekujemy tobą.
Trzy godziny później nieprzytomny rozbitek znalazł się w ciepłym, śnieżnobiałym łóżku, otoczony szczególną opieką doktora.
-Jest pan pewny, że chce go pan tutaj zatrzymać?- zapytała pielęgniarka przyciszonym głosem, zamykając bezszelestnie drzwi.- Myślę, że bezpieczniej będzie, jeśli zawieziemy go do szpitala, to obcy człowiek. Czuję, że mogą być z nim kłopoty...
Andre ruszył korytarzem i dziewczyna podążyła za nim, przycisnąwszy do piersi torbę.
-Nie, Christine. Przede wszystkim musimy zadbać o jego zdrowie. Nie chcę, żeby wokół niego kręciła się policja. Niech najpierw do siebie dojdzie.- Po czym uśmiechnął się lekko.- Już mieliśmy podobne przypadki. Damy sobie radę.
Pokiwała wolno głową i na jej młodej twarzy też zawitał uśmiech, choć bardzo niepewny.
-Nasz zawód jest powołaniem, prawda?
Otworzył jej drzwi.
-Przede wszystkim.
***
Obudziły go rytmiczne odgłosy dziwnych bębnów. Rozwarłszy szeroko oczy, uczuł mocne dudnienie w okolicy swojej piersi. Wyciągnął z pod kołdry dłoń, przykładając ją do miejsca, z którego wydobywało się to uczucie i skrzywił się, jakby nie mogąc uwierzyć w istnienie ,,tego" narządu... swojego serca Zaraz też odwrócił wzrok w stronę okna. Owe bębny okazały się twardymi kroplami deszczu, zderzającymi się z szybą.
-To deszcz...- wydarł z gardła przytłumiony dźwięk.- Deszcz...- powtórzył i odchrząknął. Zdaje się, że udało mu się zapanować nad własnym głosem. Już nie był mu nieposłuszny.
Usiadł, rozglądając się nieobecnym wzrokiem po pokoju.
-Biało, ciepło...
Za każdym razem, kiedy chciał na głos wydobyć jakąś myśl, musiał zmusić język do przedziwnych sztuczek, otwierając przy tym usta. Tak, miał usta.- Natychmiast dotknął ich opuszkami palców.
W pewnej chwili do jego uszu dotarł jakiś inny, nierozpoznawalny odgłos i drzwi natychmiast się rozwarły, wpuszczając do środka wysokiego człowieka, odzianego w równie białą szatę, co ściany i pościel. Na widok tego człowieka zapragnął poderwać się na równe nogi, poczym unieść się gdzieś na bezpieczną odległość, lecz jedynym skutkiem tego wysiłku było opadnięcie bezwładnie na zimną podłogę. Nie mając wyjścia, czując się jak w potrzasku, wydobył z gardła ostrzegawcze, wrogie warknięcie i zadrżał natychmiast, nie mogąc uwierzyć, że stać go było jedynie na ten prymitywny skowyt. Nie to było jego zamysłem. Czym się stał? Ciało, w którym tkwił nie należało do niego! Nie reagowało na polecenia! Człowiek zatrzymał się raptownie, rozwierając lekko usta. Nie był jednym z ,,tamtych", pamiętał go!
-Spokojnie, nie chcę zrobić ci krzywdy- usłyszał jego delikatny, niemalże melodyjny głos.
,,Krzywdy? Zabawne..."
Podźwignął się na rozdygotane kolana i nie spuszczając z mężczyzny oczu, z powrotem usiadł na łóżku, bardzo powoli. Kiedy jednak człowiek uczynił w jego stronę kilka kroków, gwałtownie zacisnął dłonie w pięści, starając się przemóc ochotę rzucenia na niego. Tamten musiał coś chyba zauważyć, ponieważ znów się zatrzymał, uważnie mu przyglądając.
-Nazywam się Andre Lind...i...
-Ile razy potrzebujesz to jeszcze powtórzyć? Doskonale słyszałem jak masz na imię, zresztą, nie ma to większego znaczenia- wypalił jednym tchem, dziwiąc się, że z taką łatwością przyszło mu wypowiedzieć te słowa w ludzkim języku. Tak, jakby od zawsze posługiwał się tym sposobem komunikacji. Na chwilę zbiło go to z tropu.
-To wspaniale.- Otworzył notes, coś zapisując.- Widzę, że pacjent szybko do siebie dochodzi.
-Nie jestem twoim pacjentem. Nie traktuj mnie z góry.
-Nic podobnego.- Uśmiechnął się życzliwie i ten musiał oderwać od niego na chwilę oczy, czując nieprzyjemne ciarki rozchodzące się po ramionach i plecach.- To zwyczajna doktorska troska. Czuję się w pewien sposób odpowiedzialny za twoje zdrowie.
Nieznajomy zmarszczył nos, jakby było mu w niesmak.
-Czy pozwolisz zatem, bym cię osłuchał?
-Nie twój interes! Nawet się nie zbliżaj do mnie z tymi swoimi narzędziami- warknął pogardliwie.- Nie pozwolę się dotknąć żadnemu człowiekowi.
Mężczyzna westchnął, z roztargnieniem przejeżdżając palcami po swoich jasnoblond włosach.
-Rozumiem. Masz za sobą ciężkie chwile. Zachowanie wieśniaków było nie do przyjęcia. Są prości i zabobonni. Ludzi spoza ich kręgu traktują jak najgorszych wrogów. Długo starałem się zdobyć ich zaufanie...- Wypuścił ciężko powietrze, po czym czyniąc pół kroku do przodu, dodał mocniejszym głosem:- Nie musisz się obawiać, już tam nie wrócisz. Chcę ci pomóc.
Oczy nieznajomego wbiły się w blondyna jak twarde kawałki lodu.
-Pomóc?
-Jesteś w moim domu. To znaczy...- zaśmiał się niepewnie- bardziej przypomina on klinikę, kiedyś było tu jednak dość przytulnie.- Nabrał do płuc powietrza, nerwowo kartkując strony notesu, którego wsunął sobie w końcu pod pachę.- Tak więc... jesteś bezpieczny.
-Bezpieczny- powtórzył głucho i zapanowała długa cisza, zakłócana jedynie przez nieurywany deszcz. Przez kilka sekund młodzieniec zdawał się wsłuchiwać w odgłosy zza okna, jego usta w tym czasie poruszały się bezgłośnie, jakby formując nowe słowa. W końcu uśmiechnął się krzywo, ponownie zwracając ku doktorowi.- Bezpieczny... Jakież to szlachetne, jakież poruszające. Ludzie wiedzą, jakich słów użyć w danych okolicznościach i wypowiadają je niemalże mechanicznie. ,,Nie obawiaj się, wszystko będzie dobrze, nic ci nie grozi...". Jaką dasz gwarancję, że nie muszę się już niczego obawiać? I skąd wniosek, że się czegoś boję? Że potrzebuję byś mi to wszystko mówił? Ach, no właśnie!- Przyjrzał mu się od stóp do głów.- Jesteś doktorem. Takie odzywki są częścią twojej pracy. Muszę cię jednak wyprowadzić z błędu. Nie jestem i nie będę twoim pacjentem. Nastąpiła pomyłka, wracam do siebie. Mam dość!- Podniósł się i natychmiast go zamroczyło, jednak nie zważając na to, ruszył do przodu, gwałtownie mrugając oczami.- Przebywanie w tym ciele wystarczająco mocno nadszarpuje mą godność.
Uczuł, że się przechyla na prawą stronę po mimo swych starań, by iść w linii prostej. W pewnej chwili pochwyciły go ramiona Andre'a, oszczędzając mu nieprzyjemnego upadku na twardą podłogę. Uchwyt nie był zdecydowany i silny, palce nie wbiły mu się niemiłosiernie w ciało, dlatego osunęli się powoli na podłogę i ten poczuł, że blondwłosy mężczyzna jest inny, inny od ludzi, którzy go znaleźli tamtego chłodnego poranka nad brzegiem okrutnego morza. Nie wezbrała w nim chęć, aby go ukarać, choć serce zabiło mu żywo.
-Gdzie chcesz iść w taką pogodę? Nic przy sobie nie masz. W dodatku jesteś osłabiony.
Młodzieniec ocknął się pod wpływem jego słów. Odepchnął człowieka z agresją, zastanawiając się przy tym, czy go nie zaatakować.
-Zabieraj ode mnie te skażone ręce!- zawołał histerycznie.- Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz! Nie jestem człowiekiem!
Ostatnie zdanie zdało się zawisnąć złowróżbnie w powietrzu.
-Jestem ostatnim synem Boga. Ostatnim, który się od niego odwrócił.
Andre rozwarł wargi, jakby pragnąc coś powiedzieć, lecz szybko je zamknął i tamten zmrużył oczy, przeklinając w duchu to, że utracił zdolność przeglądania cudzych myśli.
-Nazywacie nas diabłami, lub demonami. Tak, jestem jednym z nich- pozwolił sobie na zjadliwy uśmiech.- Moja misja jest prosta. Nienawidzić ludzi i próbować strącić ich tam, gdzie ich miejsce. W bezgraniczną, pustą czeluść. Staramy się udowodnić Bogu, że nie jesteście wiele warci, a przynajmniej nie zasługujecie na Jego bezgraniczną, oślepiającą miłość.- Podniósł się chwiejnie i Andre uczynił to samo. Stali teraz na wprost siebie, a żaden z nich nie ośmielał się spuścić z drugiego wzroku.- Obłuda. To mi się nasuwa, gdy oglądam was klęczących w kościele ze złożonymi dłońmi. Nie macie pojęcia, co znaczy bezinteresowność i miłość. Jesteście zepsuci i brudni. A do tego prymitywni i głupi. Wszystko, co dotąd On tworzył było idealne, piękne.- Zacisnął zęby, przesuwając spojrzenie w bok.- Ludzkość zmienia się pod wpływem czasu i nadal będzie się zmieniać. Nie widzę jednak dla was szansy. Nie powinniście istnieć.
Andre zmarszczył czoło, bijąc się z myślami. Obawiał się cokolwiek powiedzieć, aby go nie rozzłościć. Człowiek wyglądał na bardzo poruszonego, w każdej chwili mógł wpaść w szał. Czyżby środek uspokajający przestał działać? A może wstrzyknął mu za małą dawkę? -Jak ci na imię?- zapytał, siląc się na łagodną barwę głosu.
Oczy nieznajomego zdawały się wwiercać w jego głowę.
-Jak mam na imię?- wysylabizował, ściągając brwi i w umyśle Andre'a włączył się ostrzegawczy alarm. Z całych sił starał się nie cofnąć. Jednak rysy twarzy młodzieńca natychmiast złagodniały, nabierając obojętnego wyrazu.- Cóż za zarozumiała istota. Widać, że mi nie wierzysz. Nie wierzysz w to, kim jestem.
Mężczyzna zmieszał się.
-Mocno uderzyłeś się w głowę... Po prostu odpocznij trochę. Na pewno jesteś głodny. Poproszę pielęgniarkę, aby coś ci przyniosła.
Odwrócił się ku wyjściu, gdy ten dotknął pulsującego miejsca na czole. Ból prawie rozrywał mu czaszkę. Dlaczego dopiero teraz zwrócił na niego uwagę?
-Mówię prawdę!- warknął za nim i Andre odwrócił twarz. Jego jasnoniebieskie oczy zdawały się lśnić jakimś dziwnym wewnętrznym blaskiem. Było w nim coś Boskiego... A to zdawało mu się wręcz nieprzyzwoite.
-Dobrze- odpowiedział mu nie bez pewnego wahania.- Porozmawiamy jeszcze o tym.
***
Christine przypatrywała się doktorowi z nieukrywaną troską aż w końcu zwrócił na nią uwagę.
-Nie przejmuj się. Wracaj do domu. Nie trzeba się na zapas martwić. Pacjent uspokoił się trochę i śpi teraz. Mam nadzieję, że jutro uda mi się z nim normalnie porozmawiać.- Podszedł do wieszaka, zdejmując jej płaszcz.
-To o pana się martwię. Jeszcze nie widziałam pana takim smutnym, naprawdę...
Drgnął, po czym zaraz machnął lekceważąco dłonią.
-Zaprzątają mi głowę dziwne myśli. Tak naprawdę jestem zadowolony.- Wyprostował się, patrząc na coś ponad jej głowę.- Myślałem, że będzie z nim gorzej.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Sama nie wiem, przeraża mnie ten człowiek. W jego oczach jest coś... takiego...- Westchnęła, odganiając złe myśli.- Powinien pan odpoczywać. Jest pan na obowiązkowym urlopie- przypomniała mu karcąco.
Roześmiał się.
- Dam sobie radę, więc jutro nie przychodź.
-W porządku- odparła z westchnieniem, kierując się do drzwi.- I tak jestem potrzebna w szpitalu. Jeśli jednak będzie pan...
-Nie będę- przerwał jej z uspokajającym uśmiechem.
-W każdym razie może pan na mnie liczyć.
Kiedy wyszła, domem zawładnęła cisza, a serce Andre'a zajęła pustka. Tylko świadomość, że nie jest we dworze sam nie pozwoliła ostać się melancholii. Przechodząc przez pokój, zatrzymał się przy pianinie, przy którym lubiła spędzać czas Eleonor, jego młodo zmarła żona. Dotknął dłonią gładkiego drewna i wzdrygnął się, bo miał przez chwilę wrażenie, że dotyka jej trumny. Wycofał się, przylegając plecami do ściany. Wpatrywanie się w instrument przerażało go, ale nie mógł oderwać od niego spojrzenia. Coś jednak w końcu odwróciło jego uwagę... Było to w chwili, kiedy niema błyskawica rozświetliła podwórze jego dworu. Zmrużył oczy, dostrzegłszy za oknem jakąś oddalającą się postać. Co robiła na jego posesji? A może miał omamy?
Zanim to dobrze przemyślał, już był na zewnątrz. Ulewny deszcz przesłonił mu widok. Znał jednak to miejsce tak dobrze, że mógłby iść w ciemnościach. Zawołał, lecz jego krzyk zagłuszył pomruk burzy. Gdy niebo znów pojaśniało, ujrzał wspinającego się po drzewie młodzieńca i serce zamarło mu na ten widok, odbierając mu na moment dech.
-Nie!- krzyknął, ruszając w jego kierunku. Wstrząsnęło nim przerażenie. Złapał się pierwszej gałęzi, lecz ta złamała się w jego uścisku, tak silnie zakleszczył na niej swą dłoń. Wzniósł do góry wzrok, napotykając spojrzenie tamtego. Nie dostrzegł jednak wyrazu jego twarzy, ponieważ mokre strąki włosów przysłaniały jego brudnoszare oczy.- Proszę, zejdź na dół- zawołał drżącym, nieswoim głosem. Czuł, że strach coraz silniej zakleszcza swój uścisk na jego gardle.- Proszę!
Młodzieniec spojrzał w niebo i trwał tak, jakby czekając na odzew z góry. W końcu ponowił wspinaczkę, nie zważając już na prośby z dołu. Zdawało się, że nie jest w stanie go usłyszeć.
Andre złapał za kolejną gałąź, byle tylko znaleźć się jak najbliżej chłopaka. Jako dziecko często wspinał się na to samo drzewo, będąc jednak w stanie kompletnego roztrzęsienia, ledwie radził sobie ze staniem na nogach. Jeśli temu szaleńcowi coś się stanie... będzie to oczywiście wyłącznie wina Andre'a! Bardzo wątpił, że uda mu się to znieść. Ledwie poradził sobie ze śmiercią Eleonor! Tak, to, że umarła również było jego winą!
Białe światło z chmur zalało przestrzeń i do jego uszu doszedł ostry trzask łamanej gałęzi. Młodzieniec runął w dół, zatrzymując się kilka razy na niepewnych gałązkach, które zahaczały o jego ubranie, jakby starając się same z siebie spowolnić brutalny upadek. Ostatnim wybawieniem okazały się jednak ramiona doktora, na które opadł, boleśnie przygniatając mężczyznę do grząskiej ziemi.
-Taka jest twoja odpowiedź?!- ryknął do nieba brunet, lecz głos zdawał się ginąć w hałasie ulewy. Odsuwając się od doktora, popatrzył na niego otępiałymi, niewidzącymi oczyma.
Mężczyzna uniósł się boleśnie na łokciach, po czym chwycił młodzieńca w ramiona, prawie go przy tym dusząc.
-To nie ma sensu. Już próbowałem... Bóg nie odpowiada ludziom tak bezpośrednio. Może dlatego jest nam trudno, może z tego właśnie powodu błądzimy, niemal po omacku szukając właściwej drogi.
Ramiona młodzieńca zatrzęsły się. Skrywając w dłoniach twarz, zapłakał.
***
-No i już koniec. Byłeś dzielny.- Mrugnął okiem do bruneta o kamiennej twarzy, następnie przyjrzał się doskonale zaszytej ranie.- Pewnie zostanie blizna.
-Ludzkie ciało jest kruche- odparł zachrypniętym, pozbawionym emocji głosem.
-To prawda...
Młodzieniec uniósł ponad głowę dłoń, zaciskając ją w pięść. Ból szarpnął nim tak silnie, że aż się wzdrygnął.
-Oszczędzaj rękę- polecił doktor.
Brudnoszare oczy prześliznęły się po nim z oszacowaniem.
-Ty też nienajlepiej wyglądasz.
Andre dotknął podrapanego policzka.
-Nic, co należałoby zszywać.- Młodzieniec wciąż się w niego wpatrywał, więc blondyn przekręcił głowę w stronę drzwi i ten odgadł jego myśli.
-Powinny być zamknięte, prawda? Cóż, może chciała je zamknąć, lecz ze stresu zapomniała...
-Ma na imię Christine, ta dziewczyna... o której mówisz.- Ściągnął brwi.- I zawsze sumiennie wypełnia polecenia.
-A na mnie możesz mówić Angelo- prychnął z lekceważeniem.
-To twoje imię?
Skwasił się.
-Nie.
Przez moment patrzyli się na siebie bez słowa. W końcu Angelo poprawił się na siedzeniu, jakby od niechcenia podejmując:
-Patrzyła się na mnie nieufnie, wręcz bojaźliwie. Nie wypowiedziała żadnego słowa, ale jej uwaga tak intensywnie koncentrowała się na mnie, że aż było to niesmaczne. Może wyczuła, że jestem łotrem?- uśmiechnął się ukazując rząd białych, prostych zębów.
-Niedługo zacznie świtać. Połóż się.- I uczynił dziwny gest ręką, jakby zamierzając go przykryć. W ostatnim momencie zdołał się jednak pohamować. Twarz Angela stwardniała gwałtownie i mężczyzna pomyślał, że został przejrzany. Od kiedy go tylko zobaczył, odkrył w sobie potrzebę, aby go obdarzać czułością i troską, jakby miał do czynienia z małym chłopcem, któremu świat zgotował pasmo nieszczęść. W uczuciu tym było jednak coś egoistycznego, coś bardzo osobistego, co starał się to wrażenie ignorować, jak gdyby w obawie, że poczuje do siebie jeszcze większą niechęć.
-Nie zapytałeś mnie, co robiłem na drzewie.
Andre nabrał do płuc powietrze, rozwierając szeroko oczy.
-Nie chciałem cię o to pytać.
-Ponieważ uznałeś, że jestem szaleńcem...? Szaleńcy nie muszą się z niczego tłumaczyć.
Blondyn potrząsnął głową, jak gdyby chciał strząsnąć to stwierdzenie.
-Mam nadzieję, Angelo, że to już się nie powtórzy...
Brunet skwasił się, jakby połknął cytrynę i doktor zastanawiał się, czy była to reakcja na reprymendę, czy też odruch na nazwanie go ,,Angelo".
-Mogłeś zginąć.- dodał pospiesznie.
-To byłoby coś. Jednak czuję niesmak na samą myśl, że mógłbym przeobrazić się w ludzką duszyczkę. Nie jest to takie znowuż pewne, jednakże wolę nie ryzykować...- Opadł plecami na opartą o pręty łóżka poduszkę, zakładając za głowę zdrową rękę.- Nienawidzę cię.
-Mnie?- Był zaskoczony tym nagłym oświadczeniem. Owiał go zaraz nieprzyjemny chłód i coś ścisnęło za gardło.
-Nie rób takiej miny. Czy nie wspominałem, iż nienawidzenie ludzkości należy do moich zasad? Nie o to jednak chodzi...-Przełknął ślinę, mrużąc oczy, które stały się naraz małymi, chłodnymi bryłkami lodu.- Moje uczucie względem ciebie jest bardziej osobiste. To całkiem odrębna, całkiem prywatna uraza.
-Może... zechcesz mi o niej opowiedzieć?- Spróbował się uśmiechnąć.
Angelo zwęził oczy, ignorując jego pytanie.
-A może już lepiej zakończmy tę dyskusję. Ciało odmawia mi posłuszeństwa. Kiedy znajdę się w objęciach Morfeusza, wolałbym nie mieć cię tuż przy sobie, zaraz po przebudzeniu.
Mężczyzna zawahał się zastanawiając, czy nie podać mu jakiegoś proszku uspokajającego. Obawiał się, co może jeszcze zrobić tej nocy.
-O co chodzi? Wahasz się czy nie zostać ze mną na noc?
Andre podniósł się z krzesła, z niewielkim zawrotem głowy. Czuł się wyjątkowo wyczerpany.
-Przeszło mi to przez myśl- powiedział z krótkim uśmiechem.- Nie jest jednak w mojej doktorskiej naturze zadręczać pacjenta.
Odchodząc czuł na sobie jego skupione spojrzenie.
***
Andre spojrzał w stronę okna, wyglądając z niego na ogród. Blade słońce skryło się leniwie za gęstymi, ponurymi chmurami, wlokącymi się na zachód. Burza i wiatr pozostawiły po sobie zniszczenia w postaci połamanych gałęzi i utopionej w wodzie zieleni. Blondyn podniósł z widełek słuchawkę czarnego telefonu.
-Mogę rozmawiać z Johnem Morrusem? Jego przyjaciel, Andre Lind z tej strony...
Po kilkunastu sekundowej ciszy odezwał się żywy głos Morrusa:
,,-Andre! Kopę lat! Co u ciebie?"
Doktor uśmiechnął się niewyraźnie.
-Nic, o czym można by opowiadać. Posłuchaj- chrząknął, instynktownie ściszając głos- mam do ciebie prośbę.
Po drugiej stronie trwała krótka cisza.
,,-Jasne. Co tylko będę mógł zrobić."
Westchnął.
-Dziękuję. Jest mi trochę głupio o coś cię prosić. Ostatnio nie miałem dla ciebie w ogóle czasu, ja...
,,-Andre, dużo przeszedłeś. Naprawdę nie musisz się z czegokolwiek tłumaczyć. Do rzeczy."
Przycisnął do ust mikrofon słuchawki, nabierając do płuc powietrze. Brakowało mu Johna. Był mu jak brat. Wcześniej myślał, że Eleonor zabrała z sobą całą miłość, jaką miał w sercu. Kiedy jednak usłyszał po tak długim czasie głos przyjaciela, coś w nim pękło, a oczy zakuły go boleśnie. Lecz zabił łzy, zanim zdążyły się narodzić.
-Nadal zajmujesz się odnajdywaniem osób zaginionych?
,,-Niezmiennie."
-Dotarł do mnie pacjent... Cierpiący na amnezję.- Uznał, że nie zdradzi szczegółów jego stanu.- Znaleziono go nieprzytomnego nad naszym morzem, bez dokumentów, bez czegokolwiek, na czym można by wysnuć domysły o jego pochodzeniu. Chcę, żebyś popytał trochę, dyskretnie...
,,-Jakieś znaki szczególne?"
-Prawdopodobnie z dobrego domu. Dłonie delikatne, nieznające ciężkiej pracy. Płynność w posługiwaniu się językiem. Lekka arogancja, pewność siebie... Wiesz, jakie są bogate dzieciaki.
Zaśmiał się na tę uwagę:
,,-I kto to mówi! Sam chodziłeś w aksamitkach z dumnie uniesioną głową, zanim nie spadłeś z konia, co sprawiło, iż stałeś się tym, kim teraz jesteś! Facetem w białym kitlu!"
-Doznałem oświecenia.- Rozciągnął w uśmiechu usta.
,,No i co tam o nim jeszcze..?"- wrócił do tematu Angela.
-Oczy ma ciemno-szare...Sylwetkę wysportowaną, szczupłą. Raczej przystojny. Wiek?- Podniósł oczy.- Może mieć od osiemnastu do dwudziestu pięciu lat, naprawdę trudno mi orzec. Znamion nie zauważyłem...
Po drugiej stronie dało się słyszeć westchnienie.
,,-Zrobię, co w mojej mocy. Jeśli rzeczywiście pochodzi z dobrego domu, powinno się udać."
Andre zawahał się, zanim powiedział:
-Może mieć na imię Angelo, pozwala bym tak się do niego zwracał.
,,-Dobrze... Wszystko zapisałem. Czy coś jeszcze?"
Blondyn zamilkł.
,,-Andre?"
-Nie, nic. To wszystko. Jeśli coś sobie przypomnę, dam znać.
,,-W porządku. Bardzo się postaram. Jeśli znajdę jego rodzinę, zapraszasz mnie na dobry obiad. Zapisuję to w nawiasie"
-Będziesz miał, czego zapragniesz.
Kiedy rozmowa została zakończona i mężczyzna odwiesił słuchawkę na widełki, uczuł, że nie jest w salonie sam. Odwrócił się napięcie, napotykając czujne spojrzenie ciemnych oczu Angela. Błyszczały i wydawały się nienaturalnie wyraźne na nieco pobladłej twarzy.
-Dzień dobry, doktorze Lind- odezwał się wypranym z uczuć głosem.
-Dzień dobry, Angelo- odpowiedział mu, kiedy odzyskał mowę.- Dlaczego wstałeś...?- Starał się ukryć lęk. Czyżby udało mu się coś podsłuchać z niedawnej rozmowy?
-Nie ma sensu leżeć w łóżku, kiedy dobrze się czuję.- Ruszył bezgłośnie w stronę Andre'a, jakby się skradał. Popatrzył niedbale na urządzenie, które niedawno ten trzymał w dłoniach.- Masz piękny dom. Musisz być bardzo bogaty...
-Odziedziczyłem go w spadku... Chodź, wychłodzisz się. Przyniosę ci coś do przebrania.
Czuł ulgę, że może odwrócić się do niego plecami. Za sobą słyszał jego niewyraźne kroki. Przeszli do niewielkiej garderoby.
-Mamy dziś niedzielę. Wybierzesz się ze mną do kościoła?- zapytał, wręczając mu czyste ubrania. Młodzieniec zwęził oczy, przeszywając go nimi na wskroś i mężczyzna drgnął, oblewając się niechcianym rumieńcem.- Ach tak... No właśnie...- Przeszedł przez pokuj, szukając coś w szufladzie. W końcu tylko ją zamknął, zaciskając palce na uchwycie.- Ale na cmentarz i tak muszę się udać.
-Odwiedzanie miejsc pełnych trupów wprawia cię w pogodny nastrój?
Doktor wyminął go, wychodząc z pokoju i Angelo ruszył za nim.
-Pójdę z tobą nawet do kościoła, jeśli zechcesz.
-Tak?- rzucił za siebie.
-Poczekam na zewnątrz...
***
Zatrzymali się przed budynkiem kościoła, wsłuchując się przez kilka minut w wydobywający się z jego wnętrza śpiew. Młodzieniec uniósł twarz, ciągnąc wzrokiem po strzelistej wieżyczce. To on w końcu ruszył z miejsca w stronę cmentarza i Andre nie miał innego wyjścia, jak tylko do niego dołączyć.
Czuł się niezręcznie mając go za plecami. Dłonie mu drżały, kiedy podlewał kwiaty na grobie własnej żony. Wydawało mu się, że jest obserwowany przez jakąś nadnaturalną istotę, a jej oczy śledzą najmniejszy skurcz jego mięśni. W końcu odwrócił się w stronę bruneta. Angelo uniósł pytająco brwi. Wrażenie prysło. Młodzieniec wydawał się jak najbardziej śmiertelny, jak najbardziej zwyczajny...
-Trochę tu nudno...
-Już wracamy.
Zdążyli do domu akurat przed rozdarciem się deszczowej chmury, która zbierała się nad nimi w czasie drogi powrotnej. Angelo wciągnął do płuc powietrze, oglądając wnętrze salonu, jakby widział je po raz pierwszy. Doktor zdjął płaszcz, ruszając w stronę kuchni.
-Nie masz służących?- usłyszał jakiś metr od siebie i mimowolnie się wzdrygnął.
-Przychodzą dwa razy w tygodniu. Zrobię nam herbatę, chcesz?
Brunet znikł za drzwiami tak nagle, jak się pojawił i doktor tępo wpatrywał się w pusty punkt za nim.
Herbata była gorąca. Angelo nachylił się nad nią, wdychając jej aromatyczne opary. Doktor zapatrzył się na niego z zaciekawieniem, ponieważ młodzieniec marszczył nieufnie brwi i wyglądał tak, jakby się zastanawiał, czy napój mu przypadkiem nie zaszkodzi. Po chwili ich oczy się ze sobą spotkały i ten jeszcze bardziej spochmurniał.
-Powiedz mi, jak się dziś czujesz- zaryzykował, uśmiechając się łagodnie.
-Masz na myśli stan emocjonalny?
-Też.
Angelo popatrzył na niego wrogo. Trwało to kilka chwil, zanim jego twarz przybrała neutralny wyraz. Oparł się plecami o miękkie oparcie fotela, zaciskając dłonie na grubych poręczach.
-Mojemu ciału nic nie dolega. Czasem daje o sobie znać rana na ręce- przesunął po niej niedbale spojrzeniem- ale staram się ją ignorować i daje to pozytywny efekt.
-Nie musisz się męczyć, mogę ci podać...
-Nie- przerwał mu ostro.- Jestem teraz człowiekiem. Chcę się wsłuchać w potrzeby i skargi organizmu. Nigdy nie wiadomo, jak długo to będzie jeszcze trwało.
-Dlaczego pojawiłeś się na ziemi?- zapytał po kilku sekundach milczenia, przyjmując jego scenariusz, choć tak naprawdę nie wierzył, że ten mógłby być czarnym aniołem.
Odpowiedział mu gorzki uśmiech.
-Byłem potężnym, silnym demonem. Jest nas wielu takich. Mamy nieograniczone możliwości.- Zapatrzył się w dal.- Zaufałem mojej sile i sprytowi. Starałem się przedrzeć do świata ludzi, ale kulę Ziemską otacza ochronna bariera, w zetknięciu z którą nastąpiło coś, z czym nie umiałem sobie poradzić. Spadałem, na próżno starając się odzyskać kontrolę nad tym, co się działo. Pierwszy raz ogarnęło mnie takie przerażenie.- Na jego twarzy odmalował się grymas.- Nieświadomość tego, co się ze mną działo, doprowadzała mnie wręcz do obłędu. Dopiero gdy wpadłem w czerń morza, moje myśli odpłynęły w niebyt. Wydawało mi się, że ulegam zniszczeniu i... następną rzeczą, jaką pamiętałem, było wrażenie, że ktoś się nade mną nachyla i mnie dotyka. Czułem ból, nie miał on jednak nic wspólnego z bólem, jakiego dotąd znałem. Jego miejscem nie była moja jaźń...- Podniósł na mężczyznę ciemne oczy.- Moje ludzkie ciało doznało pewnego uszczerbku i to ono krzyczało z pretensjami. Nie rozumiałem tego, przecież nie byłem zbudowany z takiej materii. Moja powłoka jak dotąd nie wyrażała żadnych uczuć, była ściśle ze mną zsynchronizowana. Stałem się człowiekiem...- Zadygotał, wracając wspomnieniami do tamtego momentu. Andre spiął się, nie ośmielając mu przerwać.- Moje myśli były jak... zwichrzone. Nie umiałem skupić się na szczegółach, zapanować nad sytuacją, nad emocjami! Które były zresztą dziwnie spłaszczone, dziwnie ograniczone...- Potrząsnął głową.- Zubożał mój zasób słów. Sądziłem, że przejęła nade mną kontrolę jakaś dzika istota, przez dłuższy czas tak właśnie myślałem.
Andre podniósł do ust filiżankę, biorąc łyk przyjemnie ciepłej herbaty, która rozlała się kojąco w jego wnętrzu. Historia młodzieńca brzmiała niezwykle przekonująco. Ekspresja jego twarzy i pewność w głosie sprawiły, że poddał się na chwilę czarowi i był skłonny mu uwierzyć. Należał jednak do tych osób, które mocno stąpały po ziemi. Poza tym Angelo niekoniecznie musiał go okłamywać. Bardzo prawdopodobne, iż naprawdę wierzył w to, co opowiadał.
-Dlaczego tak się stało, dlaczego twoim zdaniem zamieniłeś się w człowieka?
-Niewiedza jest moim wrogiem... Jedyne, o czym jestem przekonany to fakt, iż Bóg nie pozwoliłby wtargnąć do świata ludzi takim potężnym istotom, jak ja. Jeśli któryś się na to odważył, zatracał się. Ziemią rządzą ludzie, tak jest tu wszystko urządzone, aby nie miało prawa istnieć jakieś inne, potężniejsze Boskie dzieło. Warunki na to nie pozwalają. To tłumaczy moją postać...- dodał z pewnym wahaniem, marszcząc gładkie czoło.
-Czyli...- poprawił się na siedzeniu- nigdy wcześniej nie byłeś na ziemi? Obserwowałeś nas z góry, tak? Z miejsca, w którym egzystowałeś?- Zarumienił się zdając sobie sprawę z tego, że pragnął go przyłapać na jakiejś nieścisłości. Młodzieniec nie dał po sobie poznać, że to zauważył.
-Przede wszystkim przechwytywałem obrazy ze świadomości aniołów jak i samego Boga. Nie ma przed nami tajemnic, to nie tak, że jesteśmy od siebie odseparowani. To znaczy... Odeszliśmy, odwróciliśmy się od Boga i innych jego dzieci, tworząc własną przestrzeń życia. Jednak bramy niebios nie są zamknięte na klucz- przewrócił oczami, zły, że musi używać słów, bez pomocy których Andre nie umiałby sobie tego wyobrazić.- Nie potrafimy wrócić i tego nie chcemy.
-Nie potraficie- zacytował.
-Zabrnęliśmy z tym za daleko. Trudno jest zmienić tok myślenia i przemienić uczucia.
-Rozumiem.
Angelo zapatrzył się na niego z powątpiewaniem. W końcu ziewnął i zawstydził się naraz.
-Zobacz, co się ze mną stało. Jestem istotą ludzką.
-Czy to aż tak źle? Wreszcie i ty stanąłeś w centrum zainteresowania Boga. Stałeś się jego ulubionym stworzeniem.
Usta bruneta zacisnęły się w prostą linię, a krew odpłynęła z twarzy. Przez chwilę jakby z sobą walczył i doktorowi zrobiło się słabo, na widok oczu, w których aż gotowało się od pragnienia mordu.
-Czy będąc człowiekiem, nie uda ci się lepiej nas teraz zrozumieć?
-Myślisz, że Bóg to sobie zaplanował...?- odezwał się gardłowym głosem, wbijając palce w poręcze.
-Nie wiem... Jestem ograniczonym człowieczkiem.- Rozłożył nieporadnie ręce, ze wzrokiem żebrzącym o zrozumienie. Musiało to podziałać, bo ostre rysy jego twarzy naraz się wygładziły.
-Małe i nieporadne, ale posiadające niezwykłą władzę.
Blondyn zaczekał, aż ten rozwinie myśl, ale Angelo objął palcami filiżankę i na niej skupił teraz uwagę.
-Przyjemnie jest poczuć smak.
**
Od tamtej rozmowy minął tydzień. Andre oswoił się z obecnością Angela. Zdał sobie nawet sprawę z tego, iż nie wyobraża sobie, że mogłoby go nie być. Odganiał ciemność, skupiał na sobie całą uwagę mężczyzny, nie pozwalając jej spocząć na niczym innym dłużej, niż to było konieczne. Czasami jednak jego oczy zatrzymywały się dłużej na Andre, połyskując jak węgle i ogarniał go wtedy irracjonalny lęk, budzący pragnienie, aby się nieznajomego jak najszybciej pozbyć, bo być może groziło mu z jego strony niebezpieczeństwo. Na spojrzeniach się jednak kończyło. Prócz szorstkości i chwilowych napadów gniewu do niczego innego nie dochodziło. Zdarzało się, że brunet zapatrywał się okrągłymi ze strachu oczyma w przestrzeń za oknem. Andre przyłapał go na popychaniu nogą drzwi na zewnątrz, lecz śmiertelnie blady i sztywny z napięcia chłopak nie próbował wydostania się z budynku, jakby groziło mu tym jakieś niezrozumiałe niebezpieczeństwo. Dopiero w towarzystwie doktora opuszczał ,,mur", mając się przy tym na baczności. Kiedy zapadała cisza i rysy jego twarzy wygładzały się, Andre ośmielał się go dotykać. Gładził wierzch dłoni, po plecach, czasem ramionach, ale nie trwało to dłużej niż kilka sekund. Zabiegi te przypominały oswajanie dzikiego zwierzęcia.
Angelo zdawał się wciągać przez skórę jego dotyk, a przynajmniej takie było jego wrażenie. Kiedy palce blondyna odrywały się od jego skóry, pozostawiały po sobie niewidzialny odcisk w postaci delikatnego mrowienia.
-Jaka ona była?- zapytał i oczy Andre'a powędrowały za jego spojrzeniem.
Było to późne popołudnie, podobne do wszystkich innych, choć dla doktora każdy dzień z Angelo miał nowy kształt. Znajdowali się w komnacie z pianinem, której drzwi bywały często zamknięte. Mężczyzna sposępniał, dostrzegając w otworze ciemnych drzwi klucz. Wyjął go zaraz brutalnie, wkraczając do chłodnego pomieszczenia. Wciągnął do ust zapach płynu do drewna. Służący dbali o tę komnatę bardziej niż o inne, jakby wywierała na nich swój własny wpływ. Andre także był na niego podatny...
Zrównując się ramieniem z młodzieńcem, zadarł głowę, spoglądając w oczy swojej zmarłej żony. Malowidło zajmowało prawie połowę ściany i sięgało niemalże do samej podłogi. Kobieta na nim była urodzoną pięknością. Długie ciemnoblond włosy opadały falami na smukłe ramiona. Kiedyś, gdy jeszcze żyła, Eleonor zdawała się patrzeć z obrazu z radością, z uchylonymi, różowymi ustami. Teraz wyraz jej twarzy, jeśli to w ogóle było możliwe, zmienił się... Wydawało się, pragnie coś powiedzieć. Jej wargi tkwiły w upiornym rozszerzeniu, a oczy zastygły, wypełnione pustką.
Angelo utkwił w blondynie wzrok. Człowiek wyglądał tak, jakby się z czymś zmierzał.
-Była dobrą osobą- odparł jednobarwnym głosem.- Pełna energii, z mnóstwem planów i ambicji. Nie była przygotowana na śmierć. Traktowała ją jak najgorszego wroga...- Ruszył przez pokój, opadając na twarde krzesło przy pianinie.- Protestowała, kiedy ją zabierała. Walczyła z nią ze wszystkich sił, żebrząc o litość. Nie mogłem jej pomóc, nie potrafiłem wycofać choroby...- Pokręcił głową, jakby mógł z niej wytrząsnąć niedające mu spokoju myśli.- Gdybym miał możliwość wymazania z pamięci niektórych momentów mojego istnienia, byłyby to ostatnie dni z jej życia.
-Jeśli rzeczywiście nie żyła tylko dla siebie, była dobra, dobra w ludzkim tego słowa znaczeniu, powinna być teraz szczęśliwa- odparł, gdy komnatę zajęła ciężka cisza.
Andre skrzywił się boleśnie, wcisnąwszy między kolana złożone dłonie.
-Kiedy wydawała ostatnie tchnienie, jej twarz zastygła w wyrazie przeraźliwej nienawiści, jakiej u nikogo jeszcze nie widziałem.
Młodzieniec odwrócił twarz z powrotem w stronę obrazu.
-Powiedz... Angelo, co widzisz, patrząc na nią...
Założył do tyłu ręce, wbijając w kobietę twarde spojrzenie. Nie odzywał się dobrą minutę, zanim znacząco poruszył się w stronę wyjścia.
-Spal pianino i obraz. Zdaje się, że włożyła w nie jakąś ciernistą cząstkę siebie. Smutki i złości łatwo wsiąkają w drewno...
***
Nie spał dobrze tej nocy. Obudził się po raz trzeci ze złego snu, rozszerzając lękliwie oczy. Zewsząd otaczała go ciemność. Przez kilka sekund starał się wyrównać oddech i uspokoić szybko bijące serce. W końcu usiadł na łóżku, sięgając ręką po szklankę chłodnej wody, którą Andre napełniał każdej nocy, choć Angelo jak dotąd nie opróżniał jej nigdy. Myśli o doktorze zaprowadziły go pod białe drzwi jego sypialni. Nie pamiętał, aby się kiedykolwiek wahał. Późna pora i skłębione myśli nie pozwoliły mu podjąć szybkiego działania. Celem opuszczenia ciepłego łóżka i długiej wędrówki zimnym korytarzem było spotkanie się z blondwłosym śmiertelnikiem. Czyżby myślał, że mężczyzna gdzieś zniknął? Przecież nie miał ku temu najmniejszych powodów... Angelo zmarszczył brwi, wsłuchując się we własne obawy, a jego dłoń zacisnęła się na klamce, rozwierając z cichym zgrzytem drzwi.
Przez rozsuniętą kotarę wkradała się srebrna nitka księżycowego światła, które rozlewało się na twarz śpiącego doktora. Angelo złapał się na tym, że wcale się nie obawiał, iż mógłby go nie zastać pogrążonego we śnie. Nie zaskoczyła go jego obecność w łóżku, nie odczuł na jego widok ulgi, bowiem w głębi duszy wiedział, że tam go właśnie zobaczy. Usiadł ostrożnie na posłaniu, wlepiając w niego niemalże lepkie z natarczywości spojrzenie. Człowiek westchnął cicho, lecz tylko tyle i ten zaczął się zastanawiać, czy go nie obudzić. Sen jest ludziom potrzebny do przeżycia i Angelo też nie umiał się bez niego obejść. Z drugiej strony, czuł się jednak zagrożony odpływając w nieświadomość. W każdej chwili mógł przecież stać się czyjąś ofiarą, leżąc tak niczego nie świadom. To samo dotyczyło tego człowieka...
Dotknął opuszkami palców jego szczęki. Przez umysł przeleciała mu wizja, w której zimna, ostra stal rozcina mężczyźnie gardło. Napiął na ten widok mięśnie i wtedy blondyn szarpnął się raptownie, podrywając do pozycji siedzącej.
-Nie wiem, jak to się stało. Nie zamierzałem cię budzić...- wymruczał z pewną złością.
Dłoń człowieka zacisnęła się na krawędzi kołdry. Wydawał się zalękniony, lecz trwało to zaledwie kilka sekund.
-Wszystko w porządku?- Dotknął jego czoła, pragnąc sprawdzić temperaturę, następnie lekko ścisnął młodzieńca za ramię.
Angelo strząsnął drgnieniem ramienia jego dłoń, krzywiąc się przy tym. Złościł go tą wieczną otwartością. Coraz trudniej było mu trzymać się na dystans, Andre wszystko utrudniał, jakby wysysał z niego siłę woli.
-Coś mi nie dawało spokoju- odezwał się warkliwie.- Zbudziłem się przygnębiony... Nie pamiętam tego snu. Zresztą, w niczym mi nie pomoże.
Błysk księżyca odbijający się w ciemnych tęczówkach oczu tamtego, sprawiał niesamowite wrażenie i brunet przegryzł wargę, nie mogąc się skoncentrować na niczym innym, jak tylko na tych oczach. Nigdy nie uważał, żeby ludzie byli piękni. Złość i nienawiść, jaką do nich czuł, była zbyt oślepiająca, aby mógł znaleźć w tych Boskich dzieciach urodę, jeśli w ogóle było możliwe, by ją posiadali... Teraz tkwił w ludzkiej skórze i wszystko widział i czuł jak człowiek. Dlatego być może Andre wydawał mu się posiadać w sobie coś, co było mu w pewien dziwny sposób miłe, i pragnął to mieć. Już na samym początku, gdy tylko intensywne światło z pochodni okalało w mroku lochu postać tego mężczyzny, włożył wszystkie resztki sił, aby chłonąć jego osobę, jakby był przedziwnym, nieodkrytym zjawiskiem.
-Może powinieneś spróbować przypomnieć sobie ten sen? Mógłby dotyczyć twojej przeszłości- odparł z wahaniem, obawiając się, że Angelo odpowie mu zaraz wybuchem złości, jednak wzrok młodzieńca błądził po twarzy Andre nieprzytomnie i wyglądało na to, że nie bardzo go słyszy.- To się zdarza- podjął, starając się, by głos brzmiał delikatnie i uspokajająco- sny są po to, aby zwracać ci na coś uwagę. Pewnie będą się powtarzały i stawały wyraźniejsze, ale nie musisz się ich obawiać...
-Szczerze mówiąc, mam teraz co innego na głowie- przerwał mu bezbarwnym tonem.
Brwi Andre'a wygięły się jak naprężone łuki.
Młodzieniec podciągnął nogę, w całości pakując się na łóżko, jak chłopiec kombinujący, aby spać z matką. Andre nigdy nie żałował, że nie miał dziecka, czuł się za młody by wziąć na swe barki odpowiedzialność za jego wychowanie. Teraz jednak przyszło mu nagle do głowy, że posiadanie syna lub córki mogłoby okazać się ciekawym doświadczeniem. Jednakże, choć w oczach tajemniczego młodzieńca czaiło się momentami dziecięce zagubienie, okres dzieciństwa miał już za sobą. I należało go traktować poważnie, nawet w obliczu okoliczności, w jakich się znajdował. Z trudem nabrał do płuc powietrze, walcząc z ochotą, aby go wycałować.
-Chciałbym dotknąć, spróbować twojego światła.
-...Mojego światła- zacytował, starając się nie robić niemądrej miny.
-To coś, co każda istota ma w swoim ciele. Nie da się tego dojrzeć ludzkim okiem, choć niektórzy ludzie posiadają taką zdolność. Lubię o tym myśleć jako o wybryku natury. Tu, na Ziemi, nie wszystko jest idealnie poukładane. Prawdopodobnie było to zamysłem samego Stwórcy.- Skończył z delikatnie zauważalną pretensją w głosie, po czym przybliżył się do doktora tak, że prawie zetknęli się nosami.- Teraz nic nie widzę. Żadnego najmniejszego odcienia...
Andre poczuł się niezręcznie, więc się odchylił, opierając łokciem o poduszkę.
-Światło pozwala nam zobaczyć stan duszy. Do każdego stanu ducha przynależy określony kolor. Ale światło nigdy nie jest jednobarwne. Choć najczęściej dominuje jakiś odcień.- Wzrok spełzł na jego pierś.
Doktor wyobraził sobie ,,światło" umierającej Eleonor i zadrżał.
-Czuję się niepewnie, musząc zgadywać twoje. Potrzeba mi włożyć w to więcej pracy.
-Niesamowite...- Ułożył usta w uśmiech.- Zawsze uważałem, że człowiek to tylko kawał mięsa i kości. Nawet chodząc do kościoła, nie zmieniłem przekonań. Widzisz, jestem naprawdę złym, niereligijnym człowiekiem.
Angelo zmarszczył czoło, mruknąwszy coś niezrozumiałego pod nosem. Zaraz też lekko się zaczerwienił, lecz barwa jego skóry szybko powróciła do naturalnego koloru.
-Wy też macie w sobie ,,światło"?
-Naturalnie. Każda istota ma w końcu duszę.
Pokiwał na tę odpowiedź głową, błądząc gdzieś myślami. W pewnym momencie zarzucił młodzieńcowi na ramiona kołdrę.
-Powiedz, jak wyglądacie... Macie skrzydła, aureolę i takie tam...
-Nie rozśmieszaj mnie!- Przeleciał wzrokiem po pierzynie, następnie położył się bokiem, twarzą zwróconą w stronę blondyna. Choć w pierwszym momencie, doktorowi się zdawało, że zaraz wyskoczy rozzłoszczony z łóżka.- Nie jesteśmy jakimiś kaczkami! Nie są nam potrzebne pierzaste skrzydła, aby się unieść nad ziemią. Ludzie są niemożliwie prozaiczni. Muszą sobie jakoś wytłumaczyć naszą umiejętność szybowania w powietrzu. Nie dopuszczają do myśli niczego bardziej odpowiedniego od ptasich skrzydeł. Ten pomysł ich uspokaja. Zresztą, kiedy jakiś Boski Duch się ujawnia, stara się przybrać najmniej szokującą formę. To trochę trudne. Światło nie gaśnie. Jego falujący blask mógł wydać się skrzydłami, zwłaszcza, że raczej nie dotykamy... palcami ziemi.
-Chciałbym wiedzieć jak tak naprawdę wyglądasz...
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła- odparł śpiewnie, z łobuzerskim błyskiem w oku.
Usta Andre'a znów rozciągnęły się w uśmiechu, tym razem całkiem niezaplanowanym.
-Zgaduję, że nie masz rogów na głowie i końskich kopyt?
Angelo parsknął przez nos.
-Niby do czego miałyby mi się przydać? Nie nosimy symbolów grzechu. W ogóle nie jesteśmy tak skomplikowanie zbudowani, jak wy. Nogi są potrzebne do chodzenia, ręce do noszenia przedmiotów, lub drapania się po głowie... jak kto uważa. Język i zęby pomagają przeżuwać pokarm, który dostaje się do żołądka, a ten z kolei pełni następną ważną funkcję, aby wspomóc organizm w życiu. Nie potrzebowałem tego wszystkiego. Chociaż Bóg połyka czasem gwiazdy.
-Teraz to mnie dopiero wystraszyłeś... Chcesz powiedzieć, że nie objąłeś nigdy nikogo? Nie macie rąk, prawda?- Andre przytulił go do siebie krótko, czując, jak ten sztywnieje, zaciskając usta w prostą linię.
-Oczywiście, że się obejmujemy, prymitywny człowieczku z ograniczoną wyobraźnią- warknął, siląc się na surowy ton.- Nie wiem, po co mam ci to tłumaczyć, skoro i tak po śmierci wszystkiego się dowiesz. A wtedy dojrzysz w moich opisach wyraźne braki, wydadzą ci się śmieszne i niepełne...
-Myślisz, że taki człowiek jak ja mógłby sobie lepiej poradzić z tym zadaniem?
Nie wiedzieć czemu, Angelo wydał się przez chwilę zmieszany i trochę zagubiony.
-To całkiem możliwe- zgodził się.- Macie wiele braków, które nadrabiacie dopiero po śmierci.
Doktor westchnął, przewracając się na plecy. Utkwił w suficie wzrok, wsłuchując się w łagodny oddech Angela.
-Czuję się teraz niezręcznie przez te twoje opowieści...- odezwał się po pewnej ciszy ze śmiechem.- Chyba nie zasłużyłem sobie, byś dzielił ze mną łóżko, o panie.
-To ironia, tak?
Mężczyzna ścisnął pod kołdrą jego dłoń.
-Miała na celu pokrycie mojego zakłopotania, które jest szczere.
Przez chwilę trwała dziwna cisza. W końcu mężczyzna poczuł, że Angelo wyplątuje dłoń z uścisku, lecz nie po to, by móc się odsunąć, a przybliżyć do niego, tak bardzo, że prawie się na nim położył. Blondyn przekręcił w jego stronę twarz.
-Wiesz, czemu nie jadam mięsa? Jest w tym coś... brutalnego.
-...Owszem... Wielu wegetarianów myśli zapewne w ten sam sposób.
Angelo cmoknął zniecierpliwiony, że mu przerwano.
-Zwierzęta nie mają świadomości własnej śmierci. Kury nie siedzą w kurniku z myślą, że niedługo skończą na czyimś stole. Byłoby straszne, gdyby człowiek należał do czyjegoś jadłospisu... Ludzi się po prostu nie jada, nie hoduje, aby potem skonsumować... Chociaż, jak już wcześniej zwróciłem na to uwagę, są pewne odstępstwa od ogólnie przyjętego porządku.- Mówiąc to, wzdrygnął się.
-Skąd ci nagle przyszły do głowy takie myśli?- Spotkali się oczami i blondyn musnął opuszkami palców jego rękę. Była bardzo ciepła.
Odpowiedź nie padła natychmiast. Z początku młodzieniec opierał się, zniechęcony własnymi wyznaniami. Kiedy wyksztusił to wreszcie z siebie, słowa plątały się z dźwiękiem niepewności i wstydu.
-Kiedy jesteś bardzo blisko mnie, tak jak teraz...- chwycił go za przegub, miażdżąc kciukiem skórę, następnie przyciągnął jego palce do własnych ust- zaczyna mi pulsować podniebienie.
Andre poczuł, że serce załomotało mu o żebra. I nie było w tym tyle strachu, co jakaś dziwna ekscytacja.
-Co masz na myśli? Nie lubisz spożywać mięsa, ale mnie chętnie byś zjadł?- W jego głosie pobrzmiewały nutki rozbawienia.
-Nie wiem... dokładnie... Sądzę, że widok twojej krwi mógłby mnie jednak zemdlić.
Uśmiech zamarł na jego twarzy, kiedy Angelo ugryzł go nieoczekiwanie w palec, a potem delikatnie polizał, jakby próbował smaku. Dopiero teraz się zorientował, jaki Angelo był gorący i w jaki sposób oddychał, wręcz spazmatycznie. Czy to możliwe, że był aż tak niedoświadczony? A może było to częścią ustalonej przez niego gry?- pomyślał, wyrywając mu swoją dłoń.
-Angelo...- Nie chciał, aby zabrzmiało to z taką żałością. Zalała go fala uczucia, zniekształcając głos. Przyciągnął do siebie młodzieńca, zamykając go ciasno w ramionach. Czuł jego wargi na pulsującej na szyi tętnicy. -Angelo...
Palce młodzieńca wdrapały się pod jego koszulę, dotykając go pieszczotliwie, z pewnym rosnącym zniecierpliwieniem. Andre zacisnął usta, wciągając do płuc powietrze. Nie tego chciał... Niepotrzebnie go do siebie przytulił.
Biorąc w dłonie tą delikatną twarz, przycisnął usta do policzka bruneta, odgarnąwszy palcem jakiś zabłąkany kosmyk włosów. W odpowiedzi wtulił się jeszcze mocniej, próbując końcem języka rozchylić mu usta, lecz doktor odchylił głowę, doprowadzając się ostro do porządku.
Ciało chłopaka napięło się, a twarz przeciął grymas gniewu.
-Angelo, ja... przepraszam. Posłuchaj...- Pogładził go z czułością po policzku, lecz ten zgniótł jego nadgarstek w silnym uścisku.
-Wiem, nie dzieje się nic groźnego, to tylko spółkowanie, prawda? Zwierzęta to robią, ludzie zresztą też!
Chciał się poderwać i wybiec, lecz blondyn oplótł go w pasie rękoma, przytrzymując.
-Nie jesteś mi obojętny, ale ja...
-Och, proszę!- Wykręcił mu ręce, rzucając za siebie pełne nienawiści spojrzenie.
Nawet chłód własnej pościeli nie mógł ugasić żaru ciała. Angelo zacisnął dłonie w pięści, czując niemalże jak czerń nabiega mu do oczu. Nie posiadał takiej wyobraźni, aby do czegokolwiek porównać stan, w jakim się znalazł. Pomyślał przelotnie, że rzucono na niego jakiś urok, spod władzy którego nie potrafił się wyswobodzić. Jeszcze nigdy bliskość kogoś nie wydawała się tak niewystarczająca.
Zakrył dłońmi twarz, wstrzymując oddech na tyle długo, by poczuć naprężenie mięśni, skarżących się na brak tlenu. To na moment odwróciło jego uwagę od pragnienia fizycznego i psychicznego zespolenia z Andre.
Andre...
***
Zakradł się do sypialni młodzieńca z głośno bijącym sercem, którego uderzenia czuł nawet w gardle. Obawiał się, że chłopak mógł zniknąć, odtrącony i zażenowany... Lecz Angelo spał twardo z lekko rozchylonymi wargami, a jego twarz wydawała się pozbawiona śladu wczorajszej złości. Z trudem oderwał od niego spojrzenie, bezszelestnie wychodząc z pomieszczenia.
Zanim ułożył plan tego, co miałby mu powiedzieć, kiedy staną naprzeciw siebie, rozległo się głośne pukanie. Andre rozwarł w zaskoczeniu powieki. Było za wcześnie na przyjęcie służby, więc czyżby potrzebowali go nagle w szpitalu? Otworzył gościom, jeszcze szerzej rozciągając oczy.
-Witaj przyjacielu- odezwał się z zakłopotaniem John Morrus i wyciągając rękę, uścisnął jego dłoń i trzymał tak kilka wydłużających się sekund.- Wybacz, że cię nie uprzedziłem o wizycie. To stało się tak nagle... spadło na mnie jak kamień- mówiąc to, dyskretnie przesunął spojrzenie na dwoje eleganckich ludzi, którzy z nim przyszli.
-Frank Elder- przywitał się, gładko ogolony mężczyzna, podając mu swoją dłoń.- A to moja małżonka, Łucja.
Andre poczuł mrowienie na twarzy, kiedy ciemne oczy kobiety spoczęły na nim. Miał wrażenie, że patrzy w twarz Angelo, nigdy nie był świadkiem tak niewiarygodnego podobieństwa między dwojgiem ludzi, różniących się tak znacznie wiekiem.
-Możemy wejść?
-Więc... jest pan pastorem...- powtórzył głupkowato po raz trzeci, jakby nie umiał tego faktu przetrawić.
Mężczyzna zachowywał niezmącony spokój. Z jego jasnych, dobrodusznych oczu biło ciepło. Kiedy przemawiał, słowa płynęły wyraźnie i czysto, głos miał pewny, lecz pozbawiony arogancji. Andre skupił na nim całą uwagę, doszukując się podobieństwa do anioła, który spadł mu niedawno z nieba.
-Angelo urodził się z głową pełną wyobraźni. To dość... szczególny chłopiec- odezwała się melodyjnie pani Elder. Jej głos był tak cichy, że płynął prawie bez tchnienia.- Jest jednym z wielu naszych dzieci, ale jest inny...
-Jest aniołem...- przerwał jej, nie mogąc się powstrzymać.
Kobieta spuściła smutno oczy, uśmiechając się tęsknie.
-Tak, zanim nas opuścił, wcielił się w postać anioła, złego anioła...
-To u niego zmienne, jak pory roku- postanowił zabrać głos mąż.- Ma to od dziecka... Już jutro może być kimś zupełnie innym.
-Potrzebuje naszej opieki. Kiedy zniknął, rwaliśmy włosy z głowy ze zgrozy. Reagowaliśmy na każdą wzmiankę o znalezionym chłopcu. Kiedy usłyszeliśmy o młodzieńcu imieniem Angelo, nie mieliśmy najmniejszej wątpliwości, że to on! Że to nasz syn.- Wyciągnęła w stronę męża dłoń, którą ten pochwycił z idealnym zsynchronizowaniem.- Mieliśmy takie przeczucie. A pan Morrus jeszcze bardziej utwierdził nas w tym przekonaniu.
Tak, Angelo był synem państwa Elder. Andre nie wspominał przyjacielowi przez telefon, że miał pod dachem człowieka przeświadczonego o tym, iż jest upadłym aniołem. Nic nie mogło być ukartowane. W dodatku podobieństwo syna do Łucji było za bardzo uderzające. Doktor przyłapał się na tym, że zaciska na poręczy dłonie z taką siłą, że aż mu pobielały knykcie.
-Co to za szczególny przypadek...? Ta...- bał się wyrzucić to słowo z gardła- choroba.
-Choroba?- usłyszał za plecami niebezpiecznie wyprany z emocji głos swojego anioła. Drgnął, przekręcając do tyłu głowę.
Angelo stał kompletnie ubrany z twarzą nienaturalnie białą, jakby się czymś struł i doktor ledwie się powstrzymał, aby nie porwać się z miejsca i do niego nie podbiec. Państwo Elder podnieśli się jak jeden mąż i młodzieniec otaksował ich pełnym drwiny spojrzeniem.
-Ci ludzie nie mają ze mną nic wspólnego. Pierwszy raz widzę ich na oczy.
-Angelo...
-Zamknij się Andre- wycedził przez zaciśnięte zęby, nawet na niego nie spojrzawszy.- Wynająłeś tych ludzi, aby się mnie pozbyć? Wystarczyło dać lekko do zrozumienia, że mnie nie chcesz, bym sobie poszedł.
-To nieprawda, ja...
-Ucisz się. Nie potrzebuję twoich wyjaśnień. Powinieneś wiedzieć, że nic dla mnie nie znaczysz.
Morrus poszarzał na twarzy, zapadając się w poduszki. Prawdopodobnie żałował, że nie wyszedł, kiedy miał jeszcze ku temu okazję.
-Andre, lepiej go nie drażnij. Zostawmy tę sprawę jego rodzicom...
Wtedy stalowe oczy spoczęły na Johnie, którego oblał zimny pot. Czuł, że nie jest w stanie wydać z siebie głosu ze strachu. Nie wiedział, dlaczego ogarniało go takie przerażenie, wprost nie umiał zapanować nad drżeniem ciała! Wyglądało jednak na to, że tylko on miał z tym problem. Na twarzy przyjaciela widać było jedynie ból i troskę o świra, z oczu którego wprost sypały się diabelskie ogniki, gotowe w każdej chwili porazić. Państwo Elder też wydawali się opanowani, niemalże dało się namacalnie wyczuć jak silnym uczuciem darzyli swego syna-wariata.
-Synu, jak dobrze widzieć cię całego i zdrowego. Tęskniliśmy za tobą!
-Nie ma osoby, która mogłaby kochać cię bardziej niż własny rodziciel...
Angelo puścił to mimo uszu, chociaż krew go zalewała z wściekłości. Przypatrzył im się pobieżnie, nie ukrywając wstrętu, zimny pot spływał mu powoli po plecach. To była jakaś kpina! Nie znał ich, aczkolwiek odniósł wrażenie, że jest w nich coś znajomego. To go przeraziło! Kobieta wyciągnęła szczupłe ręce, ruszając w jego stronę z zamiarem, jak sądził, objęcia go. Był to bardzo zły pomysł, biorąc pod uwagę uczucia, jakie w nim teraz szalały, gotowe eksplodować w każdej sekundzie. Wyminął zręcznie kobietę, przeskakując pufę.
-Angelo!
Blondyn złapał go mocno za łokieć i gdyby młodzieniec posiadał moc demona, człowiek zginąłby teraz w pochodni ognia.
-Nie dotykaj mnie tymi zdradliwymi łapami! Nie jestem człowiekiem, już ci to tłumaczyłem! Nie dam się wpędzić w obłęd!
Wybiegł. Otworzył drzwi, wypadając na zawieję i zniknął, zanim ktokolwiek się zorientował. Andre ruszył za nim, lecz silny uścisk pastora przytrzymał go w miejscu.
-Wszystko zrozumie...- powiedział tym niezwykle charyzmatycznym głosem i na mężczyznę spłynął dziwny spokój, a może zwyczajnie się poddał? Przyzwyczajony do tego, by tracić kochaną osobę.
Matka Angela wpatrywała się z zamyśleniem w popychane przez wiatr drzwi. Liście dostawały się do środka tanecznymi piruetami, czas zdawał się stanąć w miejscu...
***
Andre pociągnął za ciężkie zasłony, wpuszczając do pomieszczenie orzeźwiające światło późnego poranka. Nie był pewien, czy działo się tak za sprawą podświadomości, ale zdało mu się, że pozbywając się rzeczy Eleonor, w tym pianina i pięknego obrazu- który powstał zresztą na jego własne zlecenie- zrzucił z dworu jakiś przyduszający ciężar i usłyszał niemalże westchnienie ścian.
-Czy to już wszystko?- wytrącił go z rozmyślań mężczyzna, pocierając o spodnie dłonie.
-Dziękuję, Tom. Miejmy nadzieję, że jeszcze przepłynie przez nie jakaś wesoła muzyka. Jeśli chodzi o mnie, już nie gram.
Tom przypatrzył mu się chwilę, nie kryjąc zainteresowania, w końcu jednak skłonił się i wybiegł na zewnątrz.
Jeśli Angelo miał rację i smutki rzeczywiście przylegają do drewna, niczym drobinki żelaza ciągną do magnesu, może źle zrobił, zachowując instrument. Może powinien go oddać płomieniom. Nie umiał się na to jednak zdobyć... Prawdopodobnie obawiając się zadania byłej żonie ostatniej śmierci. A może ze strachu, iż jej gniew mógłby go dosięgnąć zza grobu? Nie miał ochoty dumać nad tym. Gdyby chciał wyrzucić wszystko, co kiedykolwiek do niej należało, musiałby wtedy wykroić część własnego serca.
Westchnął i oparłszy się bokiem o ścianę, spojrzał za okno. Przynajmniej kilka razy dziennie wyglądał przez nie, jakby w nadziei, że ujrzy swojego anioła. Bezskutecznie. Zapadł się pod ziemię, albo wzleciał do nieba... Poszukiwania młodzieńca na nic się nie zdały. Czy państwo Elder znaleźli syna i ukrywają go przed światem? Od kiedy odeszli, nie miał od nich żadnych wiadomości. W słuchawce zaś było głucho, jakby mu podali fałszywy numer. To go niepokoiło... Morrus kwitował wszystko wzruszeniem ramion. Widać było, iż chciał tę sprawę jak najprędzej zamknąć, co budziło w doktorze potworną złość.
Słowa pastora wbiły się w niego jak kłujące pazury, ,,wszystko zrozumie", co to niby miało znaczyć? Co z nich za rodzice... Gdyby im naprawdę zależało na Angelo, pozwoliliby Andre za nim pobiec! Wspomnienie własnej reakcji raniło go jeszcze bardziej. Gdyby tylko mógł, cofnąłby czas i biegł za nim, ile by mu tylko starczyło sił.
-Angelo...
-To nawet nie jest moje imię- usłyszał, niosący się echem głos. Drgnął.
Chłopak przeszedł kilkadziesiąt kroków z założonymi do tyłu rękoma, tocząc po wnętrzu spojrzenie, jakby westybul był miejscem zwiedzania. Andre nie był w stanie ruszyć się z miejsca, wpatrując się w młodzieńca z taką miną, jak gdyby chłopcu wyrosły nagle skrzydła.
-Jak tu pusto... Widziałem pianino... Gdzie je zabierają?- Kiedy szare oczy wbiły się wreszcie w twarz blondyna, ten, musiał szybko odwrócić wzrok, obawiając się, że zalśnią łzy.
-Pozbywam się przeszłości...- wybąkał niewyraźnie.- A przynajmniej jej najbardziej widocznej części.
Angelo zatrzymał się z szelestem, cztery metry od mężczyzny, z uwagą mu przypatrując. Andre nie widział, jak zaciskał z tyłu pięści, jak trudno oddychał.
-Widzę, że ja nie należę do przeszłości, inaczej nie wypytywałbyś namolnie o młodzieńca-anioła każdego człowieka z wioski, nie mówiąc już o ludziach z pobliskich miast. Już ci tłumaczyłem, nie jestem aniołem, tylko diabłem. Nie rozumiem, jak można pomylić czarne z białym.
Andre poczuł, że palą go policzki.
-Z rozpaczy nie wiedziałem, co mówię. Pomyślałem sobie...- podniósł na niego oczy, czyniąc krok w jego stronę- że jeżeli nie znajdę cię na ziemi, będę musiał skraść skrzydła jakiejś kaczce i polecieć za tobą do nieba.
Usta młodzieńca rozchyliły się, jakby miał zamiar kaszlnąć, albo się zaśmiać.
-To... byłoby strasznie głupie. Nawet, gdybyś mnie tam znalazł, nie przyznałbym się, że cię znam.
Andre doskoczył do niego gwałtownie, porywając w objęcia. Angelo zesztywniał, lecz się nie wyrwał, kładąc mu nawet dłonie na biodrach. Po chwili go jednak odciągnął, zrównując się z nim wzrokiem.
-Miałem kosmicznie dużo czasu na rozmyślania. Dostałem więcej niż jedną odpowiedź na swoje bezgłośne skargi. Zastanawiam się teraz, czy mogę tu z tobą być...Czy zechcesz przyjąć pod swoje... skrzydła, jakby nie było, taką dziwną istotę z wątpliwą przeszłością i jeszcze bardziej niewyraźną przyszłością.
Andre pocałował go w odpowiedzi w usta, ale brunet szybko odsunął twarz. Wzrok miał twardy, a oczy wielkie jak monety.
-Nigdy tego nie rób z zaskoczenia.
-Kocham cię, Angelo. Chcę żebyś był ze mną do końca świata.
Chłopak zmarszczył czoło, dosłownie rozważając jego słowa.
-Do końca świata, mówisz... A potem, co masz innego w planach?
Roześmiał się :
-Moja dusza należy do ciebie. Jeśli chcesz mieć to na piśmie, możemy sporządzić odpowiedni kontrakt, który podpiszę własną krwią. Tylko nigdy już nie odchodź.- Był na siebie trochę zły, że głos mu odmówił posłuszeństwa i załamał się na koniec żałośnie.
Angelo miał w zanadrzu kilka złośliwych uwag, ale żadnej nie wymówił na głos, tracąc na to niespodziewanie ochotę.
-Dobrze, teraz możesz mnie jeszcze raz pocałować.
Czy Angelo był aniołem? Dla Andre nie miało to większego znaczenia, kochałby go tak samo, bez względu na wszystko. Dzięki niemu światło jego duszy zajaśniało żywymi, ciepłymi kolorami.