Jeszcze nigdy dni mi się tak nie wlokły jak wtedy gdy czekałem na nadejście środy. Wszystko leciało mi z rąk. Dosłownie. Przez to omal nie zmiażdżyłem sobie stopy chyba z pięć razy, aż w końcu Jake się przestraszył i kazał mi rozkręcać te drobniejsze urządzenia. Wyjątkowo nie protestowałem, a kiedy przyszedł koniec roboty wyprysnąłem do szatni jak głupi i gdy Jake dopiero otwierał szafkę, ja pędziłem do Thomasa. Nie wiem czemu, ale serce waliło mi jak oszalałe, jak bym bał się, że go już więcej nie zobaczę.
Kiedy tylko otworzył mi drzwi, rzuciłem się na niego i zacząłem rozbierać, zupełnie nie przejmując się otwartymi drzwiami.
- Czekaj, Domi, czekaj - stopował mnie gdy ja całowałem go niecierpliwie.
- Nie mogę czekać - mruknąłem, a on roześmiał się.
- Nie wiedziałem żeś ty taki napalony ostatnio.
- Jak cholera.
- Ale chyba minutę możesz jeszcze wytrzymać? Zamknę tylko drzwi i przejdziemy do sypialni, okej?
- No dobra - sapnąłem i szybko ruszyłem do łóżka.
Kochaliśmy się jak szaleni, jakby cały świat miał się zaraz skończyć.
- Zdecydowanie niż możesz pościć dłużej niż dwa dni - stwierdził Thomas kiedy już po wszystkim leżałem przytulony do niego, a on wydmuchiwał kółka z dymu.
- Czemu? - zdziwiłem się.
- Nie wytrzymam takiego tempa. Raz na jakiś czas owszem, ale nie codziennie.
Roześmiałem się rozbawiony. Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu, w końcu zapytałem:
- Thomas?
- Hm? - odezwał się leniwie, chyba już zaczynał przysypiać.
- Myślałeś kiedyś o stabilizacji?
- Co proszę? - Czułem jak zesztywniał.
- No wiesz, ślub, rodzina i te sprawy. - Popatrzyłem na niego uważnie.
- Co ci nagle przyszły do głowy takie durne pytania?
- Wcale nie durne, dobre jak każde inne.
- Durne - odparł i wstał z łóżka. Tylko czemu ja mam wrażenie, że się zirytował?
- Nie rozumiem, czemu tak się denerwujesz i nie chcesz odpowiedzieć?
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to nie mam zamiaru zakładać se żadnego kagańca. Jestem wolny i robię co chcę - odparł zdenerwowany i znowu zapalił papierosa.
- No i widzisz, nic się nie stało jak odpowiedziałeś. Świat dalej istnieje.
Nic nie odpowiedział, tylko skrzywił się i prychnął.
- Nawet ze mną? - postanowiłem drążyć temat.
- Co? - Nie rozumiał.
- Gdybym to ja zaproponował ci małżeństwo, też byś nie chciał?
- Zdurniałeś? Niby czemu miałbym chcieć?
- Bo to ja? - Oparłem brodę na złączonych dłoniach i zamrugałem rzęsami niczym jakaś niedorozwinięta idiotka z jakiegoś kretyńskiego anime. Niestety te sztuczki działają tylko w tych kretyńskich anime. Thomas się tylko skrzywił jakby miał zatwardzenie.
- A w czym ty niby jesteś lepszy od innych?
- Och, więc przyznajesz, że oprócz mojej dupy obrabiasz jeszcze jakieś inne? - palnąłem bez zastanowienia. On tylko popatrzył na mnie wściekłym wzrokiem.
- Lepie już idź - mruknął ubierając się, a mnie, nie wiedzieć czemu, coś zakłuło w środku. Mimo to starałem się zachowywać normalnie.
- Jak to? Myślałem, że spędzimy razem całą noc?
- Nie mam nastroju.
- Szkoda - westchnąłem i zacząłem się zbierać.
Jak wychodziłem pocałował mnie w usta. Odruchowo odwzajemniłem ten pocałunek, ale jakoś nie sprawił mi przyjemności.
- Wpadnij w sobotę - dodał jeszcze zanim odszedłem.
Zamiast wziąć autobus ruszyłem do domu na piechotę. Miałem nadzieję, że wieczorny chłód pomoże mi zebrać myśli. Właściwe nie powinienem być zdziwiony takim obrotem sprawy, przecież nic sobie nie deklarowaliśmy. Więc dlaczego to tak boli? Czyżbym zaangażował się bardziej niż chciałem? Powinienem był się domyślić, że nie jestem jedynym. Z taką urodą facet miał cholerne powodzenie. Nieraz w barze widziałem jak uśmiechał się i podrywał klientów. Wtedy myślałem, że to dlatego, żeby sprzedać więcej drinków, teraz sądzę, że on po prostu już taki był, że nie potrafił być wierny jednej osobie. Kurwa! Ale ze mnie naiwniak. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że po policzkach płyną mi łzy. Szybko je starłem. Domi, ty idioto, nie zachowuj się jak jakaś odrzucona sierota. A pies to jebał!
Roześmiałem się histerycznie, że aż jakaś przechodząca para popatrzyła na mnie ze zdumieniem i nie zastanawiając się wyciągnąłem komórkę.
- Słucham? - Lucas odebrał dość szybko.
- Wybacz, że dzwonię o tak późnej porze. Mam nadzieję, że nie obudziłem?
- Skąd, jeszcze nie spałem.
- Więc pewnie przeszkadzam?
- Niespecjalnie.
- Mogę zadzwonić kiedy indziej... - wybąkałem. W tym momencie całe moje wcześniejsze zdecydowanie gdzieś uleciało. Czego ja się właściwie spodziewałem? Co chciałem osiągnąć?
- Domi... - W jego głosie wyczułem lekką naganę.
- Nie wiem czemu, ale w twoich ustach to zdrobnienie brzmi jakoś tak... inaczej.
- To źle czy dobrze?
- Sam nie wiem - westchnąłem. - Wiesz... myślałem o twojej propozycji.
- I wymyśliłeś już coś?
- Nie wiem, wciąż mam wątpliwości.
- Jakie?
- Ty mówiłeś to tak na poważnie? Czy może za dużo wtedy wypiłeś i teraz, gdy jesteś trzeźwy chcesz się z tego wycofać?
- Wtedy też byłem trzeźwy i mówiłem poważnie.
- Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że małżeństwo to poważna sprawa, nie jakieś hop siup? No wiesz, wzajemna uczciwość, zaufanie i takie tam?
Słyszałem jak prychnął rozbawiony.
- Nie sądziłem, że tak poważnie podchodzisz do tych spraw.
- A ty nie?
- Nie wiem, nigdy nie brałem ślubu.
- Nie byłeś nigdy na tyle zakochany żeby o tym pomyśleć? - Nie wiedzieć czemu, ale ciarki przebiegły mi po plecach.
- Jakoś nie było okazji. A ty? - odbił szybko piłeczkę.
- Co ja? - W pierwszej chwili nie zrozumiałem o co mu chodzi.
- Byłeś kiedyś zakochany na tyle by pomyśleć o tym?
- O ślubie?
- Aha.
- Nie wiem - westchnąłem. - Na początku o tym nie myślałem, ale potem... Chyba po prostu było mi zbyt dobrze, bo zacząłem sobie wyobrażać zbyt wiele. - Nie wiem czemu, ale z oczu znowu pociekły mi łzy, a gula ścisnęła gardło. Domi, weź się, do cholery, w garść.
- Chcesz o tym pogadać?
- Jesteś pewien, że chcesz słuchać miłosnych bredzeń naiwnego głupca? - zakpiłem. Zrobiło mi się głupio, że rozklejam się przed obcym facetem.
- Mogę ci nawet użyczyć klaty, jeśli byś potrzebował se poryczeć.
Powiedział to całkiem poważnie, a mimo to ja roześmiałem się.
- Miły facet z ciebie, wiesz?
- Czasami mi się zdarza.
Westchnąłem.
- Nie rozumiem, dlaczego tak dobrze mi się z tobą gada.
- Jesteś pewien, że nie chcesz se poryczeć?
- Już mi przeszło. A wracając do sedna... Co byś powiedział gdybym postawił swoje warunki?
- Wiesz, umowa to coś, co się negocjuje, zanim się wypracuje rozwiązanie korzystne dla obu stron. Jakie by miały być te warunki?
- Pierwszy: eśli dojdzie do rozwodu z twojej winy, oddasz mi połowę swojego majątku. Drugi: Żadnych skoków w bok, nawet jeśli to tylko seks. Mam być jedynym w twoim życiu.
Myślałem, że jak usłyszy te warunki to się wścieknie i powie, że propozycja nieaktualna, zamiast tego on tylko spytał zdziwiony:
- Tylko tyle?
- A co ty byś jeszcze chciał?
- Nie wiem. Myślałem, że będziesz wysuwał jakieś absurdalne żądania typu własne mieszkanie, albo samochód...
- Nie mam prawa jazdy - odparłem odruchowo. - Czy to znaczy, że się zgadzasz? Wiesz, że to by oznaczało zerwanie z tą, jak jej tam...
- Judy.
- No właśnie, Judy.
- Żaden problem.
- Mówisz to tak po prostu? - zdziwiłem się.
- Oczywiście, to był tylko seks, nic więcej.
- Czy to znaczy, że się zgadzasz? - powtórzyłem pytanie.
- Ja tak. Pytanie czy ty przyjmiesz moje warunki.
- To są jeszcze jakieś? - zdziwiłem się.
- A coś ty myślał? Skoro ty stawiasz swoje, to ja mam prawo też postawić swoje. To chyba uczciwe, nie uważasz?
Miał rację.
- Więc? Jakie są twoje warunki?
- Skoro już żądasz ode mnie wierności, to ja od ciebie też. Żadnych tajemnic i niedomówień. Do tego wypełnianie małżeńskich obowiązków.
- No to chyba oczywiste, że będę sprzątał i gotował - odparłem odruchowo.
- Nie o to mi chodzi.
- A o co? - zdziwiłem się.
- Żona pokazuje się z mężem na różnych imprezach, nie zawsze interesujących.
- Jeśli będę miał odpowiednie znieczulenie, to jakoś powinienem je przeżyć - mruknąłem, na co Lucas roześmiał się rozbawiony.
- Czyli mam rozumieć, że się dogadaliśmy?
- Na to wychodzi - odparł.
- Powinniśmy więc spotkać się i spisać cyrograf.
- Cyrograf?
- No przecież to umowa, więc i cyrograf powinien być, nie? - No tak, zapomniałem o tym. Dobrze, że on ma głowę na karku.
- Masz rację.
Ustaliliśmy jeszcze czas spotkania i rozłączyłem się. Spojrzałem w niebo, było wyjątkowo przejrzyste. A więc klamka zapadła... Nie wiem czy robiłem dobrze, czy też może głupio, pod wpływem chwilowej słabości. Nie wiem jak to wszystko się potoczy i dokąd mnie zaprowadzi. Jedno wiedziałem na pewno: nie będzie już tak samo jak do tej pory.
***
Siedziałem właśnie z lampką wina przy książce, gdy zadzwonił Dominic. Miałem wrażenie, że jest niespokojny, czymś zdenerwowany. Coś go chyba gryzło. Próbowałem go rozśmieszyć, ale nie jestem zbyt dobry w te klocki. Nawet nie wiem, czy to w ogóle w czymkolwiek pomogło. Trochę chyba tak, bo parę razy usłyszałem jak roześmiał się rozbawiony. Na koniec rozmowy ustaliliśmy warunki naszej małżeńskiej umowy. Trochę mnie rozśmieszyły jego warunki. Jakby bał się, że będę chciał go wykiwać. Ale nie były aż takie ciężkie do spełnienia, więc się zgodziłem. Chyba się nawet uspokoił kiedy zaproponowałem podpisanie odpowiednich papierów. W tym momencie żal mi się go zrobiło. Co takiego go spotkało, że aż tak bardzo chce się zabezpieczyć?
***
- Że co? - Jake był tak bardzo zaskoczony ty, co mu powiedziałem, że nawet nie ruszył swojego lunchu. Wykorzystałem to i szybko porwałem pudełko, bojąc się, że zmieni zdanie i tym razem zje wszystko, a ja byłem wyjątkowo głodny tego dnia.
- Biorę ślub - powtórzyłem między jednym kęsem a drugim.
- Powiedz, że se jaja robisz. - Dalej mi nie wierzył.
- Nie robię se jaj. Facet mi się oświadczył, a ja się zgodziłem.
- Ale jaja... Margie padnie jak jej powiem.
- Chcę żebyś był moim świadkiem.
- Ja? - zdziwił się.
- No. ? Pokiwałem twierdząco głową. - Jesteś moim najlepszym kumplem, kogo innego miałbym poprosić?
Tak po prawdzie był moim jedynym kumplem, inni to byli jedynie znajomi z roboty z którymi po prostu się znałem. To z Jacobem mogłem gadać na różne, nawet osobiste tematy. Chyba sprawiłem mu tym przyjemność, bo się uśmiechnął i zaprosił mnie na kolację do domu.
Jak przyszliśmy, Margie na początku stękała, że nic jej nie uprzedził, ale jak usłyszała nowinę, złość jej momentalnie przeszła. Tak właściwie to nie złościła się, tylko marudziła tak na pokaz, żeby Jake się za bardzo nie rozpuścił od tej jej dobroci i dbania o męża. Zdradziła mi to kiedyś w sekrecie, gdy suszyłem jej głowę po tym jak wskoczyła na Jake'a o coś, co zrobił. Już nawet nie pamiętam co to było, ale się wtedy przestraszyłem, że jego małżeństwo zaczyna się rozsypywać. Ponieważ lubiłem oboje i wiedziałem jak bardzo Jake kocha Margie, więc próbowałem zapobiec temu rozpadowi. Wtedy właśnie Margie w wielkim sekrecie zdradziła mi swój plan wychowywania męża. Trochę mnie tym rozśmieszyła, ale ulżyło mi, że wszystko jest w porządku. Dlatego tez teraz, kiedy marudziła, wiedziałem, że nie mówi poważnie. Zresztą, gdy tylko Jacob się odwrócił puściła do mnie oczko.
Zjadłem z nimi nie tylko kolację, ale też i obiad i spędziłem cały dzień. Było mi wtedy tak przyjemnie... Przez chwilę nawet poczułem się jak bym był częścią ich rodziny. Tak bardzo mi się nie chciało od nich wychodzić.
W piątek rano zadzwonił do mnie Lucas z informacją, że przygotował już stosowny dokument. Umówiliśmy się na sobotę.
***
Podpisał umowę nawet jej nie czytając. Swój egzemplarz złożył na cztery i wsadził do kieszeni.
- Więc co teraz? - zapytał nad wyraz spokojnie.
- W poniedziałek pójdę do urzędu i ustalę termin. Jak już będzie wiadomo kiedy, zajmiemy się resztą.
- A wesele i cała ta reszta?
- Znaczy? Chcesz coś konkretnego?
- Jeśli nie masz nic przeciwko, to wolałbym szybko, bez zbędnej pompy i całego tego cyrku. Tylko ty, ja i świadkowie. No i może kilkoro znajomych. I tylko obiad, żadnego przyjęcia z tortem, rzucaniem bukietu i tak dalej.
Nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem. Jeszcze nic nie zaczęliśmy, a on już zaczynał się wczuwać w rolę panny młodej. Jak mu o tym powiedziałem, to się naburmuszył, chociaż też się uśmiechnął. Niedbałym głosem zapewniłem go, że odpowiada mi coś takiego, ale prawda była taka, że odetchnąłem z ulgą. Bałem się, że będzie chciał przyjęcia na nie wiadomo ile osób, na które nie będzie mnie stać. Obiad mogłem jeszcze jakoś przeżyć, ale nie takie przyjęcie, a nie chciałem brać żadnej pożyczki ani zwracać się do rodziny. Nie byliby zadowoleni gdyby się dowiedzieli z kim się żenię. Oni wciąż liczyli na to, że poślubię jakąś ustawioną finansowo kobietę i dam im nie wiadomo ile wnuków. Jakby im nie wystarczyła ta czwórka, którą mają od Susan i Phil-a. Dlatego też wolałem postawić ich przed faktem dokonanym.
***
Kolejny krok w kierunku ślubu postawiony. Nie pokazywałem tego po sobie, ale byłem cholernie zdenerwowany. Miałem zupełna pustkę w głowie, dlatego też odetchnąłem z ulgą gdy Lucas zaproponował, że zajmie się wszystkimi formalnościami. Jednak sprzeciwiłem się, gdy zaproponował żebym wprowadził się do niego już jutro. Zdziwił się, a ja wymyśliłem jakąś durną bajeczkę o zachowaniu pozorów, że tak powinno się robić przed ślubem. Zabrzmiałem jak kretyn, ale faktem jest, że się przestraszyłem jak cholera. Sam nie rozumiem dlaczego, przecież tyle razy już z nim sypiałem... Znałem go, może nie aż tak dobrze, ale coś tam o nim wiedziałem, dlatego też ten mój lęk wydawał mi się irracjonalny. Niestety jednak był, a ja potrzebowałem czasu by się go pozbyć i uspokoić się. O dziwo Lucas nie wyśmiał mnie, był cały czas poważny. Zgodził się bez oporów.
W niedzielę z rana zadzwonił Thomas.
- Nie przyszedłeś wczoraj - stwierdził, a ja wyczułem w jego głosie pretensję.
- Nie miałem nastroju - odparłem.
- Mogłeś uprzedzić, czekałem na ciebie. - O, to było coś nowego i nie wiedziałem jak na to zareagować.
- Miałem co innego na głowie - burknąłem.
- To może wpadniesz dzisiaj?
- Nie. Ani dzisiaj, ani nigdy więcej.
- Ej, obraziłeś się, że wtedy nie chciałem?
- Nie, po prostu wychodzę za mąż.
- No bez jaj, mógłbyś wymyślić lepszą wymówkę. Jeśli nie chcesz się bzykać, wystarczy powiedzieć. - Słyszałem jak Thomas roześmiał się traktując moje słowa jako żart.
- Właśnie ci mówię. To nie jest wymówka, biorę ślub, więc nie mam zamiaru kontynuować tej znajomości.
- Jak chcesz - burknął Thomas i się rozłączył bez pożegnania. No i dobrze, przynajmniej miałem go z głowy. Na wszelki wypadek zablokowałem jego numer.
W poniedziałek wieczorem zadzwonił Lucas i powiedział, że wszystko ustalił. Znaczy termin miał być za miesiąc, restaurację też mu się udało znaleźć. Trochę mnie to zdziwiło, ze tak szybko wszystko załatwił, nawet wszelkie opłaty uiścił. Zostało już tylko zaproszenie gości. Przez chwilę zastanawiałem się czy by nie zaprosić kogoś z roboty, ale jak ktoś mi przyszedł do głowy, to zaraz rodziło się multum pytań. Dlaczego akurat ta osoba? A może jednak ktoś inny byłby odpowiedniejszy? A co będzie jeśli zaproszę kogoś, a ktoś inny się za to się na mnie obrazi? Koniec końców stanęło na tym, że nie zdecydowałem się na nikogo z wyjątkiem Jake'a i Margie.
***
Trochę się zdziwiłem, kiedy Dominic powiedział, że gości z jego strony nie będzie, tylko świadkowie. Czy on nie miał żadnych znajomych? Czy może tak jak ja nie chciał zapraszać pewnych osób? Przyznam, że zaintrygowało mnie to, jednak nie będę nic wypytywał. Gdyby chciał, to by sam mi powiedział. Widocznie dla niego to nie stanowi problemu.
***
Miesiąc. Z jednej strony to kawał czasu, z drugiej natomiast... Czasami czas tak szybko leci, że ani się człowiek nie obejrzy, a wszystko staje się tylko wspomnieniem.
Od dnia kiedy powiedziałem Jacobowi termin ślubu, biedak chodzi skwaszony jakby zeżarł co najmniej kilo cytryn.
- A wieź, daj spokój - powiedział, kiedy go spytałem co jest grane. - Margie cały czas tylko łazi i gada o tym twoim ślubie. Jakby to był co najmniej ślub następcy tronu.
- Biedaczku - poklepałem go współczująco po ramieniu. - Niech cię pocieszy, że to tylko miesiąc.
- Aż miesiąc - jęknął, a ja uśmiechnąłem się.
Jak tylko Lucas poinformował mnie o dacie wziąłem dzień wolnego i poszedłem kupić garnitur. Z jednej strony ciężko mi było wydawać zaoszczędzone pieniądze, ale z drugiej, przecież nie pójdę w dżinsach na tak ważną uroczystość. Na szczęście udało mi się dostać w miarę tani garnitur w kolorze piasek pustyni. Będzie dobry nie tylko na ślub, ale także jakieś oficjalne przyjęcia. Chociaż szczerze mówiąc wolałbym żeby nie było takich przyjęć, kiepsko się na nich czuję. Nie dość, ze trzeba łazić w garniaku, to jeszcze trzeba uważać na to co się robi i mówi, żeby jakiegoś kwasu se nie narobić. To zdecydowanie nie dla mnie, ja jestem prosty facet.
W końcu nadszedł ten dzień. I zdenerwowanie wróciło. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Lucasa w jasnym garniturze. Do tej pory ubierał się w czarne, albo granatowe. Do ślubu założył jasno-szary. Naprawdę świetnie w nim wyglądał.
Sama ceremonia przebiegła szybko. Rozluźniłem się dopiero przy obiedzie, chociaż czułem się strasznie głupio kiedy ci wszyscy znajomi Lucasa składali nam życzenia. Wyglądało jakby robili to szczerze. W sumie było ich sześcioro i byli całkiem sympatyczni, zachowywali się na poziomie. Naprawdę, ten dzień przebiegał wyjątkowo przyjemnie. Mimo to na wieczór byłem cholernie wykończony.
***
W pewniej chwili zwątpiłem w Dominic'a. Miałem wrażenie, że od momentu, gdy była już znana data naszego ślubu, on mnie unikał. Przez ten miesiąc nie uprawialiśmy seksu ani razu. Bałem się, ze chce się wycofać, ale nie wie jak mi o tym powiedzieć. Na szczęście moje obawy rozwiały się gdy go zobaczyłem przed urzędem. Był ubrany w jasny garnitur, a obok niego stała jakaś para. Odetchnąłem z ulgą. Gdyby chciał się wycofać, to by raczej nie zakładał garnituru i zabierał ze sobą świadków.
- Denerwujesz się? - zapytałem widząc jego niepewną minę.
- Jak cholera - wybąkał. - Wiem, że nie powinienem, ale jakoś tak...
- Będzie dobrze - uśmiechnąłem się i uścisnąłem go za rękę. Miałem nadzieję, że to go chociaż trochę uspokoi, że będzie wiedział, że przy nim jestem.
- Mam nadzieję - odparł uśmiechając się niepewnie.
Przez całą ceremonię jakoś trzymał fason. Przy obiedzie trochę się rozluźnił, a gdy w końcu znaleźliśmy się w moim mieszkaniu kompletnie opadł z sił. Osunął się po ścianie niczym szmaciana lalka, że aż zaniepokoiłem się.
- Wszystko w porządku?
- Chyba dopiero teraz to wszystko do mnie dotarło - odparł i zaśmiał się histerycznie. - Czuję się jakbym przerzucił tonę węgla. Nie mam nawet siły wstać. Przepraszam.
- Za co? - zdziwiłem się.
- Raczej nici z nocy poślubnej.
Rozśmieszył mnie tym tekstem.
- Jakoś to przeżyję. Poczekaj tu chwilę.
Poszedłem do sypialni i rozłożyłem łóżko. Kiedy wróciłem, Domi siedział z zamkniętymi oczami. Nie jestem pewien czy czasem już nie zasnął. Dotknąłem ostrożnie jego ramienia, otworzył oczy i popatrzył na mnie ledwo przytomnym wzrokiem. Chyba faktycznie już zasypiał.
- Chodź, przygotowałem łóżko - powiedziałem miękko.
- Dzięki. - Uśmiechnął się zmęczonym uśmiechem.
Pomogłem mu wstać i podtrzymując zaprowadziłem do sypialni. Uwalił się na łóżko niczym wór kartofli.
- Ej, mógłbyś się przynajmniej rozebrać.
- Zrób to za mnie - wymruczał. Ja nawet nie wiem czy zdawał sobie sprawę z tego, co ja do niego powiedziałem. Chociaż mi tego nie ułatwiał, ale jakoś udało mi się go rozebrać do golca. Ułożyłem go wygodnie i przykryłem kołdrą.
- Trochę się dzisiaj działo, co? - zapytałem cicho, chociaż wiedziałem, że i tak mi nie odpowie.
- ...póki śmierć nas nie rozłączy - wymamrotał Domi, a ja omal nie parsknąłem śmiechem. Chyba od nowa przeżywał nasz ślub. Nie sądziłem, że podejdzie do tego aż tak emocjonalnie, dla mnie to była zwykła umowa.
Poszedłem do kuchni i wyciągnąłem z lodówki wino, które zamierzałem otworzyć jak już wrócimy. Sam nie wiem czemu, ale pomyślałem, że miło będzie to uczcić jakoś tak kameralnie. No cóż, zrobimy to jutro. Schowałem butelkę do lodówki i wróciłem do sypialni. Prze tą krótką chwilę Domi zdążył zaanektować moją poduszkę. Chyba myślał, że to jakiś przytulak. Strasznie komicznie to wyglądało, że nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem. Na szczęście nie obudził się. Bez pośpiechu się rozebrałem, ostrożnie przesunąłem nogę mojego męża na jego połowę łóżka i jakoś uwolniłem biedną poduszkę z jego objęć. Jeszcze nawet nie zdążyłem się porządnie ułożyć, gdy mnie ucapił. Znaczy ja mam teraz pełnić rolę przytulaka?