Umowa 4
Dodane przez Aquarius dnia Kwietnia 11 2017 08:30:17


Musiałem nieźle popić i porządnie odchrząknąć zanim moje drogi oddechowe doszły do siebie.
- Wszystko porządku? - zaniepokoiła się Judy klepiąc mnie po plecach.
Kiwnąłem twierdząco.
- Weź mnie tak nie strasz, dobra? - powiedziałem kiedy już odzyskałem oddech.
- Ale co ja takiego powiedziałam? - zdziwiła się. - Zadałam ci tylko pytanie. Bez żadnych podtekstów.
No fakt, z tym musiałem się zgodzić.
- Więc odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie zakochałem się w tobie i nie mam zamiaru. A pytam tylko z ciekawości.
- Mam nadzieję, że nie czujesz się urażony?
- Ależ skąd. Mnie też odpowiada taki niezobowiązujący układ.
Uśmiechnęła się i podniosła do góry kieliszek.
- Więc wypijmy za nasz układ.
Wypiłem. W duchu odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej ona jedna mi odpadła. Żeby jeszcze Samantha se odpuściła, to byłoby idealnie.
Prze kolejne dwa miesiące w wolnych chwilach spotykałem się raz z Domi?m, raz z Judy, a w robocie odpierałem ataki Samanthy. Była uparta jak nigdy dotąd, a ja byłemcoraz bardziej tym wszystkim zmęczony. Dlatego też sam nie wiem czemu zgodziłem się na to zaproszenie na jej urodziny. Na początku się wykręcałem, ale powiedziała:
- Co ci zależy? Inni z działu też będą, Judy też. - Mówiąc to patrzyła na mnie uważnie.
- No dobra - zgodziłem się, chyba dla świętego spokoju.
Impreza miała być w najbliższą sobotę. Podpytałem dziewczyny z którymi się zaprzyjaźniła, jaki prezent by był najlepszy. Okazało się, że nie będę musiał wydawać zbyt wiele kasy. Samantha lubiła zbierać małe porcelanowe figurki piesków. Widziałem takie w niewielkim sklepiku w pewnej galerii handlowej w centrum Londynu. Większe i mniejsze, w różnych cenach, ale wszystkie jednakowo kiczowate. Kupiłem każdego po jednym, do tego ładne opakowanie z równie kiczowatą wstążką, skromna wiązanka kwiatów i punkt szesnasta stałem pod drzwiami jej domku.

***

W środę Jacob zaskoczył mnie zaproszeniem na urodziny siostry.
- Zgłupiałeś? Jak ty se to wyobrażasz? - zapytałem w trakcie przerwy obiadowej. - Przychodzę do zupełnie mi obcej babki na urodziny i co dalej?
- Wcale nie takie obcej. Już ją poznałeś. Nie pamiętasz?
- Niby kiedy? - zdziwiłem się.
- Pamiętasz to wyjście jakiś czas temu do ?Irish pub?? - Jakże bym miał nie pamiętać. To wtedy poznałem Lucas?a. ? Dosiadła się do nas wtedy z jakimś facetem.
Próbowałem sobie ją przypomnieć, ale za cholerę nie mogłem. Fakt, były wtedy z nami jakieś babki, ale nie bardzo zwracałem na nie uwagę. Jednak dla świętego spokoju mruknąłem potakująco.
- No widzisz! - Jacob ucieszył się. - Sam mówiła, że mam bardzo fajnych znajomych i ich też mam zaprosić. Będzie weselej. Poza tym będzie darmowe żarcie.
Jak ja go czasami nie cierpię. Drań doskonale wie czym mnie najlepiej przekupić.
- No dobra. - Zgodziłem się i wróciliśmy do roboty.
Kiedy nadeszła sobota wyciągnąłem swoje najlepsze ciuchy i udałem się do Jacoba.
- To dla ciebie - powiedziała Margie wciskając mi jakiś pakunek owiązany wstążką w ręce.
- Nie pomyliłaś się czasem? - zdziwiłem się. - To nie moje urodziny.
- Ale nie masz prezentu, prawda? Kupiliśmy go więc za ciebie.
- Margie... - popatrzyłem na nią z wyrzutem, ale mimo to byłem wdzięczny.
- Oj, nie marudź. - Machnęła lekceważąco ręką. - Idziemy?
- Idziemy, idziemy - odparł Jacob - bo jeszcze chwila, a się spóźnimy.
Kiedy dotarliśmy na miejsce zostałem wyściskany przez solenizantkę, która na szczęście szybko odeszła do innych. Coś ją sobie mgliście przypominałem, ale, zabijcie mnie, nie pamiętam o czym wtedy gadaliśmy. I czy w ogóle gadaliśmy.
Kiedy już wszyscy zaproszeni się pojawili, nastąpiło grupowe zapoznanie się. Nie znałem nikogo, z wyjątkiem Lucasa. Okazało się, że pracuje w tym samym dziale co siostra Jacob?a.

***

Kiedy zobaczyłem ten tłum ludzi, żałowałem, że się zgodziłem. Najwyżej pokręcę się chwilę, a potem urwę się cichaczem. Mile się zdziwiłem kiedy wśród tych wszystkich obcych mi ludzi zobaczyłem znajomą twarz. Niestety nie miałem okazji z nim porozmawiać, bo najpierw wjechał ogromny tort, potem Samantha wzięła się za publiczne rozpakowywanie prezentów przy wtórze ochów, achów i całej gamy pisków. Z grzeczności, żeby nie odstawać od innych, też w tym uczestniczyłem, uśmiechając się gdy inni się uśmiechali i klaszcząc w ręce gdy inni klaskali. Jak już skończył się ten prezentowy cyrk siedliśmy do stołu. Po obiedzie towarzystwo rozluźniło się, ktoś puścił muzykę. Potworzyły się grupki i parki tańczące na każdym wolnym skrawku podłogi. Niestety ja zostałem złapany przez Samanthę. Po trzecim z kolei kawałku wymówiłem się pilna potrzebą. Nie była zadowolona, ale nie miała innego wyjścia jak puścić mnie. Na szczęście nikt nie okupował toalety. Posiedziałem w niej coś koło pięciu minut licząc, że w tym czasie Sam znajdzie se inną ofiarę. Wróciłem do salonu, złapałem jakiś kieliszek z drinkiem i wymknąłem się na taras. Miałem nadzieję, że Samantha nie wpadnie na ten sam pomysł i będę miał chwilę spokoju. Mile się zdziwiłem gdy zobaczyłem w jednym z wiklinowych koszy Dominic?a.

***

Obiad był świetny. Napchałem się jak bąk. Kiedy towarzystwo się rozluźniło, wziąłem piwo, talerzyk z ciastami i wymknąłem się na taras. Stały tam głębokie wiklinowe kosze. Usiadłem w jednym z nich i zamknąwszy oczy napawałem się rozleniwieniem jakie mnie ogarniało i piwem przyjemnie przepływającym przez przełyk.
- Domi? - usłyszałem nagle. Leniwie otworzyłem oczy i zobaczyłem Lucas?a. - Co ty tu robisz?
- Trawię żarcie - odparłem przecierając oczy i ziewając dla odpędzenia snu. Poobiednie lenistwo zaczynało powoli przejmować kontrolę, jeszcze chwila, a bym zasnął. - A ty?
- Chowam się.
- Coś kiepsko ci to wychodzi. Stoisz na widoku. - Stał opierając się tyłem o barierkę i patrząc na bawiące się towarzystwo. - A właściwie to przed kim się chowasz?
- Przed solenizantką. Jest dzisiaj wyjątkowo namolna. Do tego chyba się już wstawiła.
- Oj, biednyś ty - westchnąłem niezbyt szczerze, na co on uśmiechnął się.
- A ty kogo tu znasz?
- Brata solenizantki. Pracujemy razem.
- Też jest gejem?
- A skąd, ma żonę. To ta brunetka w czerwonej sukni. Widzisz ją? - wskazałem Margie, która akurat tańczyła z jakimś facetem. - Całkiem sympatyczna dziewczyna.
- A ten twój kumpel i jego żona wiedzą, że jesteś gejem?
- Wiedzą i nie mają nic przeciwko. W robocie Jacob czasami nawet sam prowokuje różne incydenty.
- Incydenty? - Lucas popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
- No wiesz, mamy takiego jednego homofoba w naszym dziale. Jacob lubi go drażnić. Zresztą ja mu się nie dziwię, facet potrafi wkurwić człowieka nawet jak nie pluje jadem na pedałów. Mało kto go lubi. A z tobą i z tą... - za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć imienia solenizantki.
- Samanthą - podpowiedział mi usłużnie.
- ... Samanthą, jak właściwie jest? Coś między wami jest?
- A skąd. - Lucas skrzywił się jakby miał zatwardzenie. - Ona se chyba postawiła za punkt honoru by mnie poderwać. Jest tak tępa, że nie trafiają do niej żadne aluzje.
- To po co żeś tu dzisiaj przyszedł? - zdziwiłem się.
- Sam właściwie nie wiem - mruknął popijając drinka. - Szczerze mówiąc miałem zamiar za jakiś czas wymknąć się po cichu. Ale zmieniłem zdanie.
- O? A co się stało? Czyżbyś jednak miał zamiar dać się jej poderwać?
- Raczej podrażnić z nią trochę. Widzisz tą blondynkę w granatowej bluzce na ramiączkach? - Kiwnąłem twierdząco głową. - Spotkałem ją w czasie szkolenia. Całkiem sympatyczna, no i całkiem niezła w łóżku.

***

Byłem ciekaw jak Dominic zareaguje na informację, że sypiam jeszcze z kimś innym niż tylko z nim. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Albo było mu to obojętne, albo był tak świetnym aktorem. Kontynuowałem uważnie go obserwując:
- Jakiś czas po tym szkoleniu została przeniesiona do Londynu. Kontynuowaliśmy naszą znajomość, a Samantha robiła się coraz bardzie o nią zazdrosna. Im częściej ja się spotykałem z Judy, tym częściej ona robiła podchody.
Dominic roześmiał się rozbawiony.
- Wredny facet z ciebie, wiesz? - stwierdził.
- Nic na to nie poradzę, że ta kobieta działa mi na nerwy.
- A ta Judy?
- Co z nią? - popatrzyłem na niego uważnie.
- Jaka jest? To coś poważnego między wami?
- Sam nie wiem. - Wzruszyłem ramionami. - Jest spoko babka, chociaż też ma kogoś innego na oku.
- I nie przeszkadza ci to?
- Niespecjalnie.

***

- Wydaje się sympatyczna - powiedziałem obserwując tą Judy. - I wydaje się lubić dobrą zabawę.
- Na to wychodzi - odparł Lucas wciąż na nią patrząc. Czyżby wbrew temu, co powiedział, jednak mu na niej zależało?
Przez chwilę gadaliśmy o głupotach, jak byśmy się znali od wieków. Nawet mu powiedziałem o mojej sytuacji materialnej i problemach ze współlokatorami. Wprawdzie tym razem trafili mi się w miarę spokojni studenci, jednak mieszkanie z taką ilością młodszych ode mnie facetów, na dłuższa metę było męczące. Chyba jednak już się starzeję, skoro zaczynam myśleć o czymś takim
W pewnym momencie rozmowa urwała się. Ani on ani ja jakoś nie kwapiliśmy się do przerwania panującej ciszy. Siedzieliśmy więc i popijając piwo patrzyliśmy na bawiących się w salonie. Na szczęście wszyscy zbyt byli zajęci zabawą, by zajmować sobie nami głowę.
- Może powinniśmy wziąć ślub - stwierdził nagle Lucas.
- Słucham? - zdziwiłem się.
Powtórzył wciąż nie spuszczając oczu z tej kobiety, jak jej tam? Zdaje się Judy..
- Jakoś nie widzę jej w roli przykładnej pani domu - stwierdziłem patrząc jak kobieta rozkręca się coraz bardziej. - Od razu widać, że ona lubi się bawić.
- Ja nie mówię o niej, tylko o tobie.
Kiedy to usłyszałem, omal nie udławiłem się pitym właśnie piwem.
- Weź sobie tak ze mnie nie żartuj - wycharczałem kiedy już mogłem normalnie oddychać.

***

- Ale ja mówię całkiem poważnie - odparłem.
Popatrzył na mnie jakoś tak dziwnie. Chyba mi nie uwierzył, a ja byłem jak najbardziej poważny. Wiem, że to dość nieoczekiwane, ale dokładnie to sobie przemyślałem patrząc na tych wszystkich bawiących się.
- Chcę żebyś został moim mężem - dodałem patrząc na niego.
- Wybacz, ale trochę to mało romantyczne - stwierdził. No fakt, nie ma w tym kompletnie nic romantyczności. - Poza tym wydawało mi się, że już na początku ustaliliśmy charakter naszej znajomości. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, ze nagle się we mnie zakochałeś?
- W żadnym wypadku.
- Więc albo już się nieźle urżnąłeś, albo se jaja ze mnie robisz.
- Ani się nie urżnąłem ani se jaj z ciebie nie robię - odparłem spokojnie.

***

Najpierw myślałem, że się udławię piwem jak to usłyszałem, potem że mu odbiło. Nie wyglądał ani na pijanego, ani żeby próbował ze mnie kpić. A może się z kimś o coś założył? Nie, to zupełnie nie w jego stylu. Chociaż nie znałem go zbyt dobrze, to jednak zdążyłem zauważyć, że to poważny gościu, który nigdy by se nie robił jaj z kogoś innego.
- Więc mi to wyjaśnij. Tylko tak żebym w to uwierzył.
- Potraktuj to jako umowę.
- Umowę?
- Korzystną. Nie będziesz musiał płacić za mieszkanie, do tego będziesz miał więcej pieniędzy na jedzenie, nie będziesz już musiał sępić innych ani oszczędzać.

***

Przemyślałem to sobie dokładnie stojąc tak i patrząc się na szalejącą na parkiecie Judy. Nie wiem czemu, ale nagle wyobraziłem ją sobie w kuchennym fartuszku. Nie wypadło to zbyt rewelacyjnie. Potem zrobiłem to samo ze wszystkimi koleżankami z pracy i żadna z nich jakoś mi nie pasowała na panią domu. Nawet tych, które już były dzieciatymi, na dodatek podobno szczęśliwymi, mężatkami, nie potrafiłem sobie wyobrazić w domowym kieracie. Może w domu zachowywały się inaczej niż w robocie, a może po prostu ja miałem zbyt duże oczekiwania- Sam nie wiem. Faktem jest, że z ciekawości próbowałem też sobie wyobrazić obecnych na imprezie facetów jak by wyglądali w roli pani domu. I z nich wszystkich najkorzystniej wypadł Domi. Popatrzyłem na niego uważnie. Nawet nie zauważył, ze się na niego gapię. Siedział akurat z zamkniętymi oczami, leniwie pociągając piwo z butelki. Był młody, niebrzydki i niegłupi. Można się z nim było pokazać w towarzystwie bez obawy, że palnie coś głupiego za co później bym się musiał wstydzić. No i nie lubił aż tak bardzo szaleć. Znaczy lubił alkohol, ale zauważyłem, że z umiarem. Do obmacywania innych też się nie rwał, był spokojny i nawet niezły w łóżku. Same plusy. Nie zastanawiając się więc wypaliłam:
- Może powinniśmy wziąć ślub.
Aż się przestraszyłem, że się udławi tym piwem, gdy nagle zaczął kaszleć i walić się w pierś. Na szczęście jakoś się przewentylował. Myślał, że z niego żartuję albo co, więc mu wyjaśniłem.
- Umowy zazwyczaj się zawiera tak żeby obie strony wyniosły z nie jakąś korzyść. Gdzie jest twoja? - Wciąż jeszcze miał wątpliwości
- Ja dam ci darmowe mieszkanie, ty będziesz o nie dbał. I o mnie. Chyba umiesz gotować?
- Umiem. Ale do tego nie musimy aż brać ślubu. Możesz mnie przecież zatrudnić jako gosposię.
- Aż takim krezusem to a nie jestem żeby sobie fundować gosposię, poza tym za dużo z tym zachodu. Podatki, ubezpieczenie i cała ta reszta? Taniej wyjdzie jeśli weźmiemy ślub. Twoja pensja plus moja, może to żadna rewelacja, ale nie powinno być aż tak źle. Więc jak? Zgadasz się? - Patrzył na mnie marszcząc brwi. - Jeśli tak bardzo chcesz, to mogę być bardziej romantyczny, kupić pierścionek i uklęknąć, chociaż osobiście uważam to za bezsensowne biorąc pod uwagę, że to raczej małżeństwo z rozsądku niż z wielkiej miłości - dodałem. Nie wiem czemu, ale perspektywa usłyszenia odmownej odpowiedzi wywołała we mnie dziwny niepokój.
W tym momencie zobaczyłem, jak Dominic kuli się ze śmiechu zasłaniając usta ręką.
- Zabawny jesteś, wiesz? - powiedział kiedy w końcu się uspokoił. - Jednego tylko nie rozumiem.
- Co takiego?
- Czemu proponujesz to facetowi, którego ledwo znasz i łączy cię z nim tylko wspólny seks? Nie lepie poczekać aż znajdziesz jakąś babkę w której się zakochasz?
- Ostatnio nie specjalnie mam ochotę na babki.
- A z tą Judy to się nie bzykałeś?
Co jest, czyżby był o nią zazdrosny? E, niemożliwe.
- Z tobą częściej.
- No to faceta.
- Nie chce mi się czekać aż tyle czasu. Ty wiesz jak ja nie cierpię sprzątać i gotować?
I znowu wybuchnął śmiechem.
- To jak, zgadzasz się? - zapytałem jeszcze raz kiedy się w końcu uspokoił.
- Wiesz, to jest poważna decyzja, musiałbym się zastanowić.
- Okej, poczekam aż się zastanowisz.

***

On jednak mówił poważnie, chociaż to trochę żałośnie zabrzmiało jak się przyznał, że nie cierpi prac domowych. Od tej strony to ja go nie znałem. Myślałem, że sztywniak z niego i perfekcjonista we wszystkim co robi, a tu coś takiego? Z jednej strony to była kusząca propozycja, ale z drugiej był jeszcze Thomas. Ostatnio coraz częściej o nim myślałem. Nie to, żebym się w nim zakochał, ale jakoś tak... sam nie wiem. Jednak nie mogłem tego powiedzieć Lucasowi, więc na odczepnego rzuciłem, że muszę się nad tym zastanowić. Na szczęście nie nalegał, sam nawet zmienił temat na bardziej neutralny i do końca naszej rozmowy już nie wracał do kwestii ślubu. Zresztą i tak by nie miał na to czasu. Ktoś z bawiących się wpadł na pomysł, że skoro noc jest taka piękna, trzeba się przenieść do ogrodu i rozpalić grilla. W ten sposób znowu zostaliśmy wciągnięci w zabawę, a ja dość szybko straciłem Lucasa z oczu. W pierwsze chwili chciałem się zmyć, ale ktoś przyniósł nie wiadomo skąd spory zapas kiełbasy i innego mięsa zdatnego na grilla, do tego jakiś alkohol i impreza rozkręciła się jeszcze bardziej. A że całe to skwierczące na ruszcie mięso wyglądało bardzo apetycznie, zdecydowałem się zostać.
- Dobrze się bawisz? - w pewnej chwili dorwał mnie trochę już wstawiony Jacob.
- Najchętniej już bym się zmył, ale jeszcze tyle żarcia zostało... - Jak bym miał tyle mięsa, to chyba do końca miesiąca byłbym ustawiony. Ech...
Chyba te moje myśli wylały mi się na twarz, bo Jacob zachichotał nagle i powiedział:
- Co ty na to żeby sobie wziąć trochę żarcia do domu?
- Zgłupiałeś? W obcym domu, obcej baby?
- Oj, przesadzasz. - Machnął lekceważąco ręką. - Przecież już nie jest obca, poza tym nikt nie sprawdzał, kto ile zjadł. A nawet jeśli, to i tak wszyscy są już na tyle wstawieni, że nikt nie zauważy, że coś wynosisz. No i podstawowa kwestia: nikt nam nie wydzielał żarcia. To nie pieprzone więzienie, tylko impreza, jedzenie, picie i dobra zabawa! Chodź, idziemy pakować! - Złapał mnie i pociągnął do domu.
Podczas gdy ja stałem zastanawiając się w co to wszystkie resztki zebrać, Jacob zniknął gdzieś w dalszej części domu. No tak, najpierw mnie namawia do złego, a potem się zmywa.
Już chciałem wrócić na taras żeby dorwać chociaż jeden kawałek mięsa z grilla, gdy Jacob wrócił szczerząc się jak głupi. W obu rękach trzymał jakieś styropianowe tacki i papierowe talerze.
- Dobrze pamiętałem, że Sam trzyma coś takiego - powiedział i zaczął zapełniać je jedzeniem. Brał wszystko jak leci, co jeszcze leżało na głównych półmiskach, a gdy próbowałem protestować, machał tylko lekceważąco ręką i dalej pakował. Nie miałem więc wyjścia i robiłem to samo, chociaż z niezłym lękiem i co chwilę patrzyłem na taras. Jednak nikt zupełnie nie zwracał na nas uwagi. Jakieś pół godziny później wszystko było załadowane do reklamówek i stało przy szafce na buty w przedpokoju.
- No to teraz idziemy na grilla. - Jacob wyszczerzył się.
- A jak ktoś to zauważy? - zapytałem z niepokojem.
- No i co z tego? Najwyżej się nie przyznasz i już. Nie przejmuj się, będzie dobrze. - Objął mnie ramieniem i siłą zaciągnął na taras. Załapałem się nie tylko na kiełbasę z grilla, ale także karkówkę, sznycle i szaszłyki z kurczaka. I byłem pełny jak nigdy w życiu. I znowu śpiący. Tym razem nie miałem się już gdzie schować, więc stwierdziłem, że czas najwyższy urwać zbierać się do domu. Próbowałem dorwać Jacoba żeby mu o tym powiedzieć, ale był już zbyt pijany, a Margie nigdzie nie widziałem, więc dałem sobie spokój. Poszedłem po reklamówki z żarciem. Stały tam, gdzie je postawił Jacob. Ucieszyłem się, będę miał żarełka na kilka dni. Może nawet łaskawie zaproszę tych studentów z którymi mieszkam- Jeszcze nad tym pomyślę.
Kiedy wróciłem do domu, dwaj studenci byli na miejscu, pozostali gdzieś się włóczyli. Jeden z tych nieobecnych jak się wprowadzał, przytachał ze sobą niewielką lodówkę i wraz ze współlokatorem z pokoju korzystali tylko z tej, skutkiem czego pozostali mieli więcej miejsca w tej stojącej w kuchni. Kiedy więc przyniosłem żarcie z imprezy, nie musiałem się obawiać, że nie starczy mi miejsca. Chociaż byłem pewny, że nikt tego nie ruszy, jednak dla pewności podpisałem wszystkie opakowania swoim nazwiskiem.
W niedzielę zrobiłem sobie iście królewskie śniadanie, potem obiad i kolację. Wszystko jadłem powoli, delektując się smakiem. A na deser nawet poczęstowałem ciastem mojego współspacza. Niech biedaczek też ma trochę przyjemności. Nieraz widziałem jak zasuwa na zupkach chińskich, energetykach i kawie. Żal mi się go zrobiło, no i jakby trochę go rozumiałem. Pewnie biedak też musiał oszczędzać. Widać było, że mu zależy na studiach, bo za każdym razem jak wracałem, on siedział nad podręcznikami.
Ponieważ nie miałem nic do roboty, więc całą niedzielę zastanawiałem się nad propozycją Lucas?a. Chciałem o tym porozmawiać z Thomasem, ale nie miał czasu na spotkanie, a poruszać taki temat przez telefon to jakoś tak... nie na miejscu. Umówiłem się więc z nim na środę wieczór, gdy miał mieć wolne.
- Coś ty taki dzisiaj rozkojarzony? - zainteresował się Jacob w poniedziałek w robocie, gdy któryś raz z kolei musiał mi coś dwa razy powtarzać. - Czyżbyś się zakochał? - zażartował, a ja westchnąłem. - Bez jaj, poważnie się zakochałeś? - Wybałuszył gały tak, że prawie wyglądał jak bohater jakiejś kreskówki. Ledwo powstrzymałem się od śmiechu.
- Nie, ale mam zgryza.
- Jakiego? Mów, może będę mógł ci pomóc?
Przez chwilę zastanawiałem się czy mu powiedzieć.
- Wyobraź sobie, że nie jesteś żonaty.
- Może jakoś mi się to uda - zażartował.
- Wyobraź sobie, że jesteś mną.
- O, to by było raczej ciężko. Ja zdecydowanie wolę babki.
- Jacob... - popatrzyłem na niego z dezaprobatą.
- No dobra, będę już poważny.
- Wyobraź sobie, że jesteś w takie sytuacji jak ja. Znaczy wynajmujesz mieszkanie z kilkoma studentami, oszczędzasz na czym możesz i jeśli masz okazję, to umawiasz się z różnymi babkami na niezobowiązujący seks.
- To jeszcze potrafię sobie wyobrazić.
- Nie jest tak źle, chociaż dobrze też nie jest, dni jakoś płyną. I nagle jedna z tych babek proponuje ci byście wzięli ślub.
- Znaczy oświadcza mi się? - zapytał Jacob żeby się upewnić.
- Tak jakby. To nie żadne oświadczyny jak twoje do Margie, po prostu... propozycja współpracy.
- Współpracy?
- Dokładniej pewna umowa. Ona daje ci możliwość zamieszkania w normalnym mieszkaniu, normalne jedzenie i możliwość odkładania większej ilości pieniędzy, w zamian ty masz sprzątać dom i gotować.
- Znaczy mam być kurą domową? Jakoś tego nie widzę. Dobrze przecież wiesz, że to podwórko bab, ja się do czegoś takiego nie nadaję.
- Jake, weź mi nie utrudniaj, dobra? - Skrzywiłem się. - Wyobraź sobie, że potrafisz to wszystko. Może nie przepadasz za tym jak rasowa kura domowa, ale umiesz jedno i drugie i nie masz oporów przed taką robotą. Nie musi tak być naprawdę, przecież to tylko teoretyczne rozważania.
- No dobra, teoretycznie to ja mogę być nawet Super Kurą Domową - Wyszczerzył się, a ja ledwo się powstrzymałem od zdzielenia go w łeb. - Więc jaki masz problem?
- Czy ty byś się zgodził taką umowę?
- Głupie pytanie, jasne że bym się zgodził.
- Tak po prostu? Nie zastanawiając się nad tym?
- A nad czym się tu zastanawiać? Polepszyły by ci się warunki bytowe.
- Ale byś jej w ogóle nie kochał.
- Mówiłeś, że to jednak z kochanek, tak? - Przytaknąłem. - Skoro więc w łóżku się dogadujecie, to nie może być aż tak źle żebyś się nie zgodził. A może z czasem się w sobie zakochacie? Historia zna różne przypadki.
Historia nigdy nie była moją mocną stroną, ani też nie czytałem tych plotkarskich magazynów, w przeciwieństwie do Jake?a, więc nie mogłem powiedzieć czy ma rację czy nie.
Niestety to, co powiedział, nie rozwiało moich wątpliwości, bo zupełnie zapomniałem mu powiedzieć o Thomasie. W sumie to nie zdążyłem, bo skończyła się już przerwa obiadowa i musieliśmy wrócić do roboty. Musiałem się skupić na tym, co robię, żeby se przez nieuwagę nie zrobić krzywdy, więc już do końca roboty nie wracałem myślami do tej kwestii. Wracając do domu stwierdziłem, że nie będę nad tym myślał, póki nie pogadam z Thomasem.