***
Niedziela. Z braku zajęcia poszedłem se do klubu. Wypadało by wypić przynajmniej jeden toast za małe Walkerątko. Raz w życiu się zdarza taka okazja, więc jakoś odżałuję trochę kasy. Właściwie to toastów wzniosłem więcej niż jeden w dniu wczorajszym, że aż Jacob o mało nie pękł z dumy ze swojej nienarodzonej latorośli, ale przecież każdy pretekst jest dobry żeby sobie zaszaleć. W słusznej sprawie, oczywiście. Usiadłem więc przy barze, zamówiłem szklaneczkę coli i wzniosłem toast -Za małego Walkera, albo małą Walkerównę-. Musiało być colą coby solenizant w przyszłości trunków nie tykał. Wolałem nie zapeszać. Znałem babki, które robiły się przesadnie przesądne o wszystko, jak tylko się dowiadywały, ze są w ciąży. Nie wiem czy Margie do nich należy, ale lepiej dmuchać na zimne. Wznosiłem więc bezalkoholowy toast nawet tutaj, przynajmniej później będę mógł z czystym sumieniem zaprzeczyć jak ktoś mnie o coś posądzi. A żeby nam narybek chciał szybciej na ten świat przyjść, to wznosiłem ten toast głośno i z takim entuzjazmem, że aż barman dziwnie się na mnie zaczął gapić. Czyżby myślał, że się narąbałem colą - A może myśli, że jestem jakiś wariat? Cały czas dziwnie na mnie patrzył... Przy następnej szklaneczce coli wyjaśniłem mu moje dziwne zachowanie, przy okazji opowiadając o Jake?u i moim biednym życiu. Chyba mu się go mnie żal zrobiło, bo mi postawił szklaneczkę jakiegoś drinka. Na swój koszt. Muszę przyznać, że był całkiem interesujący w smaku. No i jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy gadać. Gadało nam się na tyle dobrze, że olałem kilka prób podrywów, a dwóm wyraźnie namolnym typkom powiedziałem, żeby spadali, bo jak nie, to ich wykastruję. Poskutkowało, a ja mogłem spokojnie podrywać barmana o urodzie Banderasa. Z każdą minutą wydawał mi się coraz bardziej atrakcyjny, a każda kolejna szklaneczka darmowego drinka sprawiała, że miałem coraz większa ochotę na numerek z tym gościem. Aż w końcu usłyszałem to, na co tak długo czekałem:
- Kończę za pół godziny. Co powiesz na kontynuowanie rozmowy w bardziej spokojnym miejscu?
Przystałem na to z ochotą. Pół godziny później, po krótkiej rozmowie ze zmiennikiem, zabrał mnie do siebie. Mieszkał raptem kwadrans na piechotę od baru. Nie dotarliśmy do łóżka. Nie zdążyłem nawet zdjąć butów, gdy przyparł mnie do ściany i zaczął całować zachłannie i niecierpliwie. Nie oponowałem. Szczerze mówiąc sam byłem tak napalony, że niewiele brakowało, żebym zaczął zachowywać się jak jaskiniowiec. Robiło mi się coraz bardziej gorąco, nie wiem czy od tego, co on mi robił czy tez może od alkoholu krążącego w moich żyłach. W każdym razie było namiętnie, szaleńczo i dziko. Nawet nie pamiętam kiedy zasnąłem.
Kiedy się obudziłem, było jasno, ja wciąż leżałem na podłodze w przedpokoju, przykryty kocem, z poduszką pod głową. Podniosłem się z trudem, jęcząc:
- Cholera, za stary jestem na spanie na podłodze.
Jakoś się podniosłem i rozruszałem kości na tyle, że mogłem się poruszać w miarę normalnie. Do moich uszu dobiegły dźwięki i zapachy sugerujące, ze ktoś coś gotuje. Poszedłem za nimi i po paru krokach znalazłem się w niewielkiej kuchni.
- O, już wstałeś? - Mój zeszłonocny kochanek, barman Thomas stał przy kuchence i coś pichcił. - Chcesz jajecznicy?
- Chętnie - odparłem siadając przy stole.
- Sorki za podłogę, ale szczerze mówiąc, nie miałem ani siły ani chęci ciągnąć cię do łóżka.
- Spoko - odparłem biorąc pierwszy kęs śniadania. - Nie jestem jeszcze taki stary, moje kości jakoś to przeżyją. Tak w ogóle to która godzina?
- Coś koło dziewiątej.
- Co?! Kurwa, szef mnie zabije! Czemuś mnie nie obudził wcześniej?
- Nic nie mówiłeś - wzruszył ramionami kompletnie się nie przejmując moim wzrastającym zdenerwowaniem.
Zakląłem i z żalem pozostawiając ledwo ruszoną jajecznicę wybiegłem z mieszkania. Szef mnie naprawdę ukatrupi.
***
Szkolenie, mimo iż interesujące i dużo mi dawało, to jednak było cholernie wykańczające. Na szczęście Judy wiedziała jak skutecznie zredukować stres i zmęczenie. Spędzałem więc z nią każdą noc, a każdego kolejnego dnia z rozbawieniem obserwowałem niezadowoloną minę Samanthy.
Szkolenie w końcu się skończyło. Obydwoje wiedzieliśmy, że ta znajomość nigdy by nie miała szans na zmianę w coś poważniejszego. Odległość nie sprzyja zacieśnianiu znajomości, więc ostatniej nocy zakończyliśmy wszystko kulturalnie.
Jakież było moje zdziwienie, gdy jakiś tydzień później zobaczyłem ją u boku kierownika. Okazało się, że firma postanowiła przetasować paru pracowników i Judy wraz z jakimś facetem została przeniesiona do nas. Dostała biurko na drugim końcu sali. Jakoś specjalnie mnie to nie zmartwiło.
- Fajnie cię znowu widzieć - zagadała do mnie gdy staliśmy w kolejce do kasy w bufecie.
- Ciebie też.
- Jakoś nie słyszę entuzjazmu w twoim głosie.
- Poważnie? A jak twoim zdaniem powinienem zareagować? Skakać pod sufit niczym małe dziecko?
Prychnęła rozbawiona.
- Jesteś zabawny.
- Czasami mi się zdarza.
- Czy to znaczy, że nie będziemy kontynuować naszej znajomości?
- Powiedzmy, że nie w tak intensywny sposób jak na szkoleniu.
- Ranisz me serce - westchnęła teatralnie i zrobiła przygnębioną minę. Jednak jej oczy mówiły, że nie traktuje tego poważnie. Prychnąłem rozbawiony. - Czyli co? Seks bez zobowiązań raz na jakiś czas?
- Okej.
***
Ja to chyba jestem w czepku urodzony, albo ktoś tam w niebie mnie lubi. Się okazało, że kierownika nie ma, bo go rozłożyło jakieś zatrucie pokarmowe. Dzień zleciał jakoś tak szybko. Po robocie, nie zastanawiając się pojechałem do tego baru. Niestety Thomas miał dzisiaj wolne. Udałem się więc do jego mieszkania, ale tam te go nie było Byłem trochę rozczarowany, ale specjalnie się tym nie przejąłem, przecież to nie koniec świata, mogę wpaść kiedy indziej.
***
Od dwóch dni męczy mnie jedna natrętna myśl: czy przypadkiem Judy i Samantha nie postanowiły urządzić sobie jakiegoś wyścigu w którym to ja byłem nagrodą? Co rusz wpadałem jak nie na jedną to na drugą. I zwykle to było niby przypadkiem, albo sprawy na tyle błahe, że spokojnie można je było załatwić przez telefon. A może ja już z tego przepracowania wpadam w paranoję? Przydałoby się odstresować. I wtedy przypomniałem sobie o Domi?m. Nie wiem czemu, ale pomyślałem, że ze wszystkich moich znajomych to jest najmniej namolny facet. Może przy nim uda mi się naprawdę zrelaksować? Nie zastanawiając się długo, wybrałem do niego numer. Byłem trochę zawiedziony kiedy nie odebrał. No trudno, spróbuję kiedy indziej.
***
Ten głupi złom znowu mi nie zadzwonił. Przez niego tak się spieszyłem, że zapomniałem komórki. Do tego jeszcze szef mnie opierdolił przy okazji wyciągając wszystkie moje wcześniejsze spóźnienia i kazał zostać i odrobić spóźnienie. Sukinsyn sam nawet został żeby się upewnić, że nie zwieję przed czasem. Skutkiem tego wróciłem do domu dopiero o dwudziestej. Jakby tego było mało, moi współlokatorzy znowu urządzili zbyt głośna imprezę, że znowu przyjechała policja. Tym razem z właścicielem, który bez zastanowienia wywalił wszystkich. Na szczęście mnie nie. Tyle było mojego szczęścia w tym dniu, bo pech się jeszcze nie skończył: moje wyrko jak zwykle było używane, a te resztki wędliny i chleba, które se kupiłem na śniadanie i zapomniałem z pośpiechu zjeść, walały się wśród śmieci w salonie. Gdyby nie to, że właściciel dał im wszystkim tydzień na wyprowadzenie się, to chyba bym eksplodował. Kiedy oni snuli się po mieszkaniu, ja obejrzałem ten syf mając nadzieję, że znajdę coś nadającego się do jedzenia. Niestety nie było nic na tyle całego czy czystego, co mógłbym zjeść. Wściekły ogarnąłem swoje wyrko, pościel wrzuciłem do prania i czekając aż się wypierze przyszykowałem się do snu. Byłem zbyt zjebany robotą by iść do sklepu po kolację. Zresztą żołądek też mi się dzisiaj chyba już zmęczył, bo jak przedtem darł się jak nieznośny bachor: ?Daj mi jeść!?, tak teraz siedział cicho.
Kiedy już pranie się suszyło, a ja odprężałem się w świeżej pościeli, przypomniałem sobie o komórce. Nie spodziewałem się raczej żadnych telefonów, więc w sumie byłem mile zaskoczony gdy zobaczyłem nieodebrane połączenie od Jacob?a. Nie zastanawiając się wybrałem numer.
***
Zadzwonił coś koło dwudziestej drugiej, gdy siedziałem z piwem przed telewizorem. Odebrałem nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Słucham?
- Cześć, tu Dominic. Miałem nieodebrane połączenie od ciebie.
- No tak, dzwoniłem, ale chyba byłeś zajęty.
- Zapomniałem komórki i wróciłem do domu dość późno. A coś się stało?
Nie wiem czemu, ale bezwiednie się uśmiechnąłem. Zauważyłem, że zwykle gdy ludzie zadają pytanie ?Potrzebujesz coś??, albo: ?Mogę ci w czymś pomóc??, intonacja ich głosu zdradza, że tak naprawdę aż się proszą by ich poprosić o pomoc. A te jego ?coś się stało?? było takie bezbarwne, jakby mówił, że nic go kompletnie nie obchodzę. Żadnej namolności, żadnej konieczności wymuszonych spotkań, żadnego wścibstwa w sprawy prywatne. Idealna znajomość.
- W sumie nic. Tylko pomyślałem, że może miałbyś ochotę zjeść coś razem.
- Wybacz, ale restauracja to dla mnie zbyt wielki luksus.
- Dla mnie nie. Nie zbiednieję, jak raz na jakiś czas postawię coś znajomemu. Poza tym potrzebowałem się zrelaksować.
Słyszałem jak się roześmiał rozbawiony.
- I uważasz, ze ja się do tego nadaję najlepiej?
- Nie wiem czy najlepiej, ale ze wszystkich moich znajomych ty jesteś najmniej kłopotliwy.
- Rozumiem, że to miał być komplement?
- Jeśli tak uważasz... To jak, jest jakaś szansa na wspólny obiad?
- Prędzej kolację. Ostatnio trochę podpadłem szefowi i nie bardzo mogę wychodzić z roboty, nawet w czasie przerwy.
- W sumie kolacja też mi pasuje, tylko jeszcze nie wiem kiedy.
- To daj znać jak będziesz wiedział. Po robocie zwykle jestem wolny, rzadko kiedy wychodzę.
- Okej, w takim razie odezwę się jeszcze.
Zakończyłem rozmowę. Próbowałem skupić się na filmie, ale jakoś nie mogłem, sam nie wiem czemu. Zupełnie jak bym był zawiedziony, że Domi się nie napraszał, że nie powiedział czegoś w stylu: ? bardzo chętnie, mogę nawet teraz?.
***
Minęło już kilka dni od tej rozmowy z Lucasem, a on nie zadzwonił. Nie przejąłem się tym. W głowie siedział mi teraz Thomas. Poszedłem znowu do tego baru po robocie. Tym razem go zastałem.
- Próbujesz mnie upić? - zrzuciłem żartem kiedy dostałem kolejnego drinka na jego koszt. Na to on zaśmiał się i powiedział:
- Przejrzałeś mnie.
- To może oszczędzisz sobie kasy i od razu mi powiesz co chcesz osiągnąć?
Nachylił się do mojego ucha i wyszeptał:
- Chcę zaciągnąć cię na zaplecze i zerżnąć aż do utraty tchu.
Nie wiem czemu, ale od tego wyzwania zrobiło mi się gorąco i nie zastanawiając się wypaliłem:
- Więc na co jeszcze czekasz?
Nie czekał. Za barem stanęła jedna z kelnerek, a my poszliśmy do niewielkiego biura gdzieś na zapleczu.
- Nikt nas tu nie nakryje? - zapytałem z niepokojem kiedy Thomas zaczął się do mnie dobierać zaraz jak tylko przekroczyliśmy próg.
- Spoko - mruknął nie przestając mnie całować. - Szef powiedział, ze dzisiaj go nie będzie przez cały dzień.
- Wolałbym jednak żebyś zamknął drzwi.
Przekręcił klucz w drzwiach, a potem pociągnął mnie na biurko. Nie bawiąc się w subtelności, ściągnął mi spodnie razem z bokserkami i przyssał się do mojego fiuta. A ja aż jęknąłem. Jego język był niczym wirtuoz. Myślałem, że zaraz dojdę, gdy on nagle przerwał.
- Ej - mruknąłem wyraźnie rozczarowany, odruchowo wypychając biodra w jego stronę.
- Cii - uśmiechnął się rozbawiony i pocałował mnie w usta. Niecierpliwie ściągnął własne spodnie i rozchylił moje nogi. Napluł na palce prawej ręki i rozsmarował ślinę na swoim penisie.
- Czekaj! - wykrzyknąłem czując jak na mnie napiera. - Wolałbym z gumką.
Nic nie powiedział, nie skrzywił się. Odsunął się ode mnie i nachylił nad biurkiem, żeby zajrzeć do szuflady. Podniósł się sekundę później pokazując mi opakowanie prezerwatywy. Sprawnie ją założył i nie czekając na moje pozwolenie wszedł we mnie. A ja tylko jęknąłem z rozkoszy. Poruszał się powoli i delikatnie, sprawiając, że przyjemność wprawdzie rosła powoli, ale za to dłużej trwała. A kiedy jeszcze się przyssał do mojej szyi, a jego ręka zaczęła stymulować mojego penisa, ja niemal odpłynąłem. Po raz pierwszy w życiu odczuwałem to wszystko tak intensywnie. Trzepnęło mnie jak bym dostał paralizatorem.
- Skąd wiedziałeś gdzie są gumki? - zapytałem kiedy już po wszystkim doprowadzaliśmy się do porządku.
- A ty myślisz, że dlaczego nasze kelnerki są takie seksowne?
- Też je posuwasz? - zapytałem.
Zaśmiał się rozbawiony.
- Ja nie, właściciel. Codziennie którąś z nich zaprasza do biura żeby ochrzanić. Tajemnicą poliszynela jest, że to tylko pretekst żeby je przelecieć.
- I one nie mają nic przeciwko?
- Chyba nie, skoro to robią. W sumie to nie moja sprawa. Żadna z nich się nigdy nie skarżyła.
- Rozumiem.
Niestety Thomas musiał wracać do roboty, więc szybko wyszliśmy z biura. Chwilę jeszcze posiedziałem sącząc drinki stawiane przez Thomasa i w końcu poszedłem do domu. Nie chciałem za bardzo przeginać i tak już byłem na cenzurowanym.
***
Kilka kolejnych dni było cholernie pracowitych, że nie miałem czasu nawet po nosie się podrapać, nie mówiąc o wyjściu gdziekolwiek. Nawet Sam i Judy dały mi spokój. Chyba też miały nawał roboty. W końcu przyszła sobota, a ja przypomniałem sobie o Dominicu. Zadzwoniłem do niego.
- Masz na dzisiaj jakieś plany?
- Nie.
- To co powiesz na wspólna kolację i noc?
- W tym samym hotelu?
- Może być.
- Świetnie. Będę po ciebie o osiemnastej.
Zapisałem adres, który podał mi Dominic i zakończyłem rozmowę. Ponieważ do ustalonej godziny miałem sporo czasu postanowiłem zabrać się za porządki. Cholernie tego nie lubiłem i odkładałem tak długo jak tylko mogłem. Niestety kiedyś w końcu musiałem posprzątać. Jakoś mi się udało ogarnąć całe mieszkanie i jeszcze chwilę się zrelaksować w kąpieli z bąbelkami.
O ustalonej godzinie byłem pod blokiem w którym mieszkał Domi. Czekając na niego zdałem sobie sprawę, że chyba faktycznie zaczynam wpadać w jakąś paranoję. No bo jak inaczej nazwać fakt, że bałem się tego, że Dominic wystroi się myśląc, że to randka i tak też będzie się zachowywał? W końcu wyszedł. Zanim doszedł do samochodu, przyjrzałem mu się uważnie. Wyglądał wręcz pospolicie zwyczajnie, nijako, a kiedy wsiadał, zauważyłem, że jego ciuchy, chociaż pachnące świeżością, noszą ślady używania. Odetchnąłem z ulgą. Przynamniej nie kupował specjalnie ciuchów na tą okazję.
***
Podobno kto cierpliwie czeka, ten w końcu zostaje wynagrodzony. Ja zostałem. Chyba. Lucas w końcu się odezwał i zaproponował wspólna kolację i seks. Thomas ostatnio nie miał dla mnie czasu, więc się zgodziłem. Kiedy wsiadłem do samochodu poczułem całkiem miły zapach wody po goleniu. Nawet mu pasował.
- Słuchaj... - zaczął Luc zanim jeszcze ruszyliśmy.- Mam nadzieję, że się za to nie pogniewasz, ale chciałbym ustalić coś już na początku.
Popatrzyłem na niego zdziwiony.
- Co takiego?
- To nie jest żadna randka, ani nic w tym stylu. Po prostu kolacja ze znajomym i wspólny seks. Okej?
Nie wiem czemu, ale śmiać mi się zachciało. Czyżby Lucas należał do tych co nie lubią stałych związków? A może bał się, że będę się zachowywał wobec niego roszczeniowo?
- Znaczy mam się w tobie nie zakochiwać? - zapytałem chcąc się upewnić.
- Dobrze by było - mruknął spokojny niczym skała.
- Okej.
Popatrzył na mnie zdziwiony. Czyżby oczekiwał innej odpowiedzi?
- Tak po prostu?
- A co chcesz? Mam się z tobą wykłócać? A może odstawić ci tu melodramatyczny cyrk jakiś ty nieczuły dla mnie?
Przez chwilę patrzył na mnie, aż w końcu parsknął śmiechem. Sam się nawet uśmiechnąłem.
- Niezły jesteś - stwierdził, po czym w końcu zapalił samochód.
Mnie naprawdę nie przeszkadzał taki układ. Wszystko było od początku ustalone, więc jakby coś się w końcu spierdoliło, nikt nie miał prawa narzekać.
Podjechaliśmy do jakiejś małe knajpki w Soho. Wprawdzie ceny tam mieli zdecydowanie nie na moją kieszeń, ale jedzenie całkiem smaczne, no i atmosferę nawet przyjemną. Siedzieliśmy i gadaliśmy o głupotach najpierw nad talerzami, potem przy butelce wina.
- Pijesz? A samochód? - zaniepokoiłem się.
- Nie martw się, nasz hotel jest ledwie dwie przecznice stąd, a do jutra powinienem całkowicie wytrzeźwieć.
Rozsądny z niego facet. Jak się późnie okazało, hotel w którym się spotykaliśmy faktycznie był dwie przecznice od knajpki. Dotarcie do niego zajęło nam dwadzieścia minut nieśpiesznym krokiem. Wieczór był ciepły, rozmowa szła nam gładko, nie było powodu by się gdziekolwiek spieszyć. Kochaliśmy się leniwie przy zgaszonym świetle i odgłosach miasta wpadających przez otwarte okno. Następnego dnia chyba po raz pierwszy w życiu wstałem sam, bez budzika, o piątej rano. Nie chciało mi się już spać. Siadłem więc na parapecie i zapatrzyłem się na budzące do życia ulice. Różne myśli przebiegały mi po głowie, ale nie zostawały tam na dłużej, więc jakby mnie ktoś zapytał, nie byłbym w stanie powiedzieć o czym właściwe myślałem. W przelocie nawet spojrzałem na śpiącego Lucasa. Poranne światło wpadające przez okno nie dochodziło do jego twarzy, która nawet w panującym w pokoju półmroku była doskonale widoczna. Wyglądał tak spokojnie, a jego pierś unosiła się miarowo, jakby nie miał żadnych problemów, chociaż doskonale wiedziałem, że ma je, jak każdy człowiek. Przez całą drogę w samochodzie nie odezwał się ani słowem, uważnie obserwując ulicę. Moje siedzenie było trochę bardziej odchylone do tyłu niż jego, więc mogłem spokojnie obserwować jego twarz. I widziałem na niej oprócz skupienia także zmęczenie codziennością i coś jeszcze, czego nie potrafiłem rozszyfrować. Teraz, kiedy spał, wyglądał tak spokojnie. Ciekawe czy ja też tak wyglądam podczas snu.
- Już nie śpisz? - usłyszałem nagle gdy wpatrywałem się w pojawiających się na ulicy ludzi.
Odwróciłem się, Lucas siedział, wciąż jeszcze przykryty kołdrą.
- No jakoś tak wyszło - odparłem odwracając się z powrotem w stronę okna. - Po raz pierwszy w życiu wstałem tak wcześnie. Nie wiedziałem, że Londyn potrafi być tak interesujący o świcie.
- Dużo rzeczy jeszcze nie wiesz. Skoro tak wcześnie wstałeś, to co powiesz na jeszcze jeden numerek?
Roześmiałem się rozbawiony.
- Dzięki, ale nie. Kiedy tak patrzyłem na miasto, naszła mnie jakaś taka melancholia.
- To może śniadanie i się rozchodzimy?
- Rozsądna propozycja.
Ponieważ do otwarcia restauracji zostało jeszcze coś koło godziny, postanowiliśmy się przejść po mieście. I znowu szliśmy leniwie przed siebie, nie zastanawiając się nawet dokąd nas prowadzi chodnik. O ósmej wróciliśmy do tej knajpki z zeszłego wieczoru, a po skończonym posiłku Lucas podwiózł mnie do mojej firmy mimo moich protestów. Przyznam, że ucieszyło mnie to. Zaoszczędziło mi to ścisku w metrze, no i byłem niewiele spóźniony. Na szczęście moje szczęście znowu do mnie wróciło i nie natknąłem się na szefa, który pewnie znowu utknął w jakimś korku.
***
Kiedy się obudziłem, łóżko było zimne. Rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem Dominica siedzącego na oknie. Był jakiś taki dziwnie zamyślony. Ciekawe co mu chodziło po głowie. Czyżby miał tyle zmartwień? Czy gdybym go o to zapytał, odpowiedziałby czy odburknął, że nie mój interes i się obraził? Lepiej więc nic nie pytać. Zamiast tego zadałem najbardziej kretyńskie pytanie jakie mi przyszło do głowy. Odmówił. Nie wiem czemu, ale odczułem ulgę. Zaproponowałem więc wspólne śniadanie i zakończenie dzisiejszego dnia. Odwiozłem go do roboty. W czasie drogi wyglądał tak jak wcześniej, może więc to wszystko mi się wydawało, albo było tylko złudzeniem spowodowanym słabymi promieniami słońca i moją nie do końca rozbudzoną świadomością?
***
Kolejne dwa miesiące dzieliłem między Thomasa i Lucasa. Żaden z nich nie wiedział o tym drugim. W sumie nie miałem powodu tego ukrywać, ale też nie widziałem potrzeby się tym chwalić. Z Lucasem ustaliliśmy wszystko już na początku, a Thomas nie wykonywał żadnego ruchu, który by wskazywał, że z jego strony to coś poważniejszego. Owszem, spotykaliśmy się też poza łóżkiem, ale nigdy jakoś nie powiedział, że mu na mnie zależy, ani że chciałby czegoś więcej. Czułem się trochę zawiedziony, sam nie wiem czemu. Może jednak tylko sobie wmawiałem, że mi nie zależy, a w rzeczywistości chciałem czegoś więcej?
***
Spotkałem się z Judy jeszcze ze dwa razy. Wspólny obiad, seks, kolacja. Nie planowałem angażować się w ten związek, więc przy każdym naszym spotkaniu zachowywałem bezpieczny dystans. Na szczęście szybko zrozumiała i nie naciskała. Zresztą odniosłem wrażenie, jakby ostatnio odpuściła sobie, jakby miała kogoś. Zapytałem o to wprost.
- Spotykasz się z kimś jeszcze oprócz mnie?
- Czyżbyś był zazdrosny? - Popatrzyła na mnie uważnie.
- Nie, ale wolałbym wiedzieć na czym stoję. Nie chciałbym któregoś dnia dostać po gębie od jakiegoś zazdrosnego faceta.
Roześmiała się, że aż siedzący przy sąsiednich stolikach ludzie popatrzyli na nią zdziwieni.
- To ci raczej nie grozi. On jest taki fajtłapowaty, że nie potrafi nawet muchy zabić.
Prychnąłem rozbawiony.
- To ktoś z naszej firmy?
- A skąd. Spotkałam go w barze w którym pracuje mój brat. Na początku myślałam, że to jakaś sierota, która nigdy w życiu nie miała dziewczyny, ale jak zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, to się okazało, że jest całkiem interesujący. Tylko strasznie powolny z tym podrywem.
- I nie ma nic przeciwko, że ty ze mną...?
- Na razie nic nie wie. - Wzruszyła ramionami. - Bo i po co? Nic sobie nie deklarowaliśmy. Jeśli usłyszę, że traktuje to poważnie i chce czegoś więcej, wtedy rozważę zakończenie innych znajomości, do tej chwili mam zamiar korzystać z nich tyle ile mogę.
- Znaczy, ze oprócz nas dwóch jest są jeszcze inni? - zainteresowałem się.
- A coś ty myślał? - Spojrzała na mnie zdziwiona. - Nie jestem pieprzona zakonnicą żeby sobie odmawiać przyjemności. Ej, nie mów mi żeś się we mnie zakochał - wypaliła nagle, a ja omal nie udławiłem się przełykanym właśnie jedzeniem.