Rozdział 1. Trzeci zgrzyt, czyli jebać normalność
SENJU
No cześć, jestem soft Senju. Chyba właśnie tak zacznę się przedstawiać.
Po tej orgii u Yukiego miałem dziwne sny. Cholera jasna, całkiem mnie porąbało. I potem jeszcze ta bita śmietana na niebiesko. I Saki. Nie słyszałem nawet, kiedy przyszła. Nie wiedziałem, że dałeś jej klucze.
Oczywiście, że nie słyszałem. Ruchaliśmy się tak, że Pierdzioszek uciekł do łazienki. Miałeś w dupie mój obolały tyłek. Ja tak samo. Ale jestem soft. Ta podwójna była straszna. To znaczy, była całkiem fajna, ale potem... Nie polecam. Codzienne smarowanie dupy maścią. Trochę niepraktyczne. Ciekawe, czy Emil to lubił?
Yuki miał fajne mięśnie. Ty też. Ren nie miał. Kot i Emil to chudzielce. Aż zacząłem się dołować. Ja nigdy nie tyłem! To na bank po odstawieniu tych leków. Pewnie puchłem na licie.
***
Nie chciałem. Odkładało mi się tam, gdzie nie powinno. Wolałbym, żeby poszło w bicki.
Ale nie poszło.
- Roy, tyję.
- To całkiem częsta reakcja organizmu - chrząknął zupełnie bez emocji, a ja westchnąłem ciężko.
- Ale ja nie chcę tyć.
- Chodzi ci o tkankę tłuszczową czy masę ciała?
- Co?
- No zalewasz się tłuszczem czy po prostu puchniesz?
- Nie wiem. Idzie mi w boczki. Ostatnio znowu przytyłem. To już cztery kilogramy.
- Powinieneś uregulować dietę i zacząć się ruszać, żeby pobudzić odpowiednie hormony do pracy.
- To przez lit?
- Możliwe.
- Można go czymś zamienić? - spytałem z nadzieją w oczach.
+ + +
Jakie uregulowanie diety? U nas to tylko ciasta z bitą śmietaną i pizza. I piwo. Zresztą, ja nie jadłem aż tak dużo.
- Jeśli działa, to nie radziłbym go zmieniać.
- Ale ja nie chcę tyć.
- Możemy spróbować zmniejszyć dawkę. Będę cię obserwował.
- To zadziała?
Byłem niecierpliwy, nawet trochę zdesperowany. Kurde, nie chciałem tyć z powietrza.
- Zobaczymy. Za tydzień zrób badania krwi.
- Dobrze, dziękuję.
***
Badania krwi. Jasne. Chciałbym też zrobić te na HIV. Kurde, czyżby to z Kotem to była prawda? Może ten bydlak go czymś zaraził? Biedny Kot.
Podziękowałem jeszcze raz Royowi i wyszedłem. Nie przyjeżdżał już do mnie, to ja wpadałem do kliniki. Czułem, że muszę. Wariowałem w czterech ścianach. Wszystko powoli ucichło: sprawa z Yuto, depresja Kota, akcja z mitomanką. Teraz pisali o tobie i Organizacji. Wczoraj miałeś pierwsze ważniejsze spotkanie. Oczywiście, wziąłem wolne i pojechałem z tobą. Wiedziałem, że Toru potrzebuje teraz pracowników, bo zbliżała się świąteczna wystawa, ale ty byłeś ważniejszy. Poza tym, ta nowa dziewczyna, Danka, całkiem nieźle dawała sobie radę. Furi też był zachwycony. Ciągle trajkotał o tym, jak uwielbia Święta.
***
Ja nie uwielbiałem, wręcz przeciwnie. Matka znowu próbowała mną manipulować. Ona chyba nigdy nie da za wygraną.
- Kaien, spotkam się tylko z siostrą i jej chłopakiem. Może zaproszę ich do nas?
- Do nas?
- Tak. Nie chcesz?
- Chyba mnie nie lubi.
- To nieprawda.
- Och, czyżby?
- Tak, to raczej mnie nie lubiła. Poza tym, mówiła, że chce pogadać. Wiesz, rodzice często do niej wpadają, a matka ciągle marudzi. - Przysunąłem się do ciebie bliżej i objąłem od tyłu.
- A ty jesteś dobrym braciszkiem i chcesz ją uratować?
- Co z tobą? - fuknąłem gniewnie, jak wkurzony Pierdzioszek.
- Nic. Ona nie lubi mnie, a ja jej - powiedziałeś, robiąc herbatę.
Odsunąłem się i zacisnąłem zęby.
Jak możesz.
- To nie tak, Jezu, no przecież wiesz - westchnąłem, a potem poczułem gulę w gardle.
- Nie chcę zjebać Świąt.
- Nie zjebiemy. To dla mnie bardzo ważne. Zaprosimy Kota?
- Pogadamy o tym później, Senju - powiedziałeś, szukając w kieszeni fajek.
***
Chyba naprawdę nie chciałeś. Zrobiło mi się strasznie przykro. I smutno. Wiedziałem, że siostra chce ze mną pogadać. Ash też mówił, że to dobry pomysł.
Strzeliłem więc focha i zamknąłem się w swoim pokoju. Nienawidziłem takich wieczorów. Zachowywaliśmy się jak dzieciaki. Malowałem i czułem, jak ogarnia mnie wściekłość.
Oż kurwa mać! Ja tylko chciałem normalnie pogadać. Przecież wiesz, że zależy mi na dobrych stosunkach z Sayą. Tylko ona mi została.
Jeszcze wczoraj wspierałem cię i motywowałem. Siedziałem wtedy wpatrzony w ciebie jak w obrazek, a ty stałeś taki elegancki, przystojny i pewny siebie i wygłaszałeś przemowę. Ludzie byli zachwyceni. Ja też byłem. Pisali potem o tym wszędzie. Mój kochany przystojniak.
A teraz zagryzałem ze złości wargi i machałem pędzlem. Musiałem wyrzucić z siebie te emocje. Czasami miałem wrażenie, że w ogóle mnie nie rozumiałeś.
Spałem w swoim pokoju.
***
- Senjuś, wszystko gra?
- Furi, nie teraz - powiedziałem, patrząc na niego błagalnie.
- Dobra, sorki, tak tylko się martwię, jesteś jakiś spięty.
- To nic.
- Dobra, jakby co, to wal śmiało.
- Dzięki. - Mimowolnie się uśmiechnąłem.
Furi to jednak był słodki. Ciekawe, co takiego robią z Toru? Chciałbym kiedyś popatrzeć.
Jezu, Senju, skup się na robocie.
A miałem jej całkiem sporo.
***
Do końca dnia chodziłem spięty. Bałem się, że wybuchnę i opieprzę biedną Dankę. Wkurzało mnie wszystko: twoja arogancja, milczący Kyu, narzekająca Saya, znikająca Danka, powiększające się boczki i srający Pierdzioszek. Czułem się jak rozdygotana dziewica, mająca PMS.
Dzisiaj łyknąłem już najmniejszą dawkę litu, ale na pewno nie to było przyczyną. Nie mogło tak szybko zadziałać. Pewnie po prostu czułem napięcie przedświąteczne.
I co ja mam powiedzieć siostrze?
Wkurzałem się i smuciłem na przemian.
***
Kiedy przyjechał po mnie Mans, odetchnąłem z ulgą. Nie chciałem jeszcze wracać do domu, pojechaliśmy więc do niego. Wiedziałem, że Agata będzie zachwycona.
Nie myliłem się. Ramzesik też był. Wylizał mi ręce, a potem chciał to samo zrobić z moją twarzą, ale odepchnąłem go.
- Kocha cię! - pisnęła radośnie Agata, a ja parsknąłem śmiechem.
- Nie wątpię.
- Senju, zostaniesz jeszcze trochę, prawda?
- Czemu nie?
***
Około siódmej otrzymałem od ciebie SMS-a z pytaniem, gdzie jestem, ale odpisałem tylko krótkie: u Mansa.
Byłem zły i smutny. Chciałem pogadać z siostrą. Chciałem lepiej poznać jej Matta. Chciałem, żebyście też pogadali. Mogłoby być tak fajnie! Takie rodzinne święta, ale bez rodziców.
No kurczę, no!
***
- W sumie możesz mnie tu wysadzić, wpadnę jeszcze do sklepu, muszę zrobić zakupy - powiedziałem do Mansa i zacząłem się wiercić. - I możesz już wracać. Kaien napisał, że po mnie wpadnie.
- Na pewno? - Chyba naprawdę się o mnie troszczył.
Kochany. Lubiłem go. Jego siostra też była fajna. Wrzucała co prawda na Fejsa różne dziwne posty (o mnie też, ale rozumiałem jej zachwyt), ale i tak ją lubiłem, bo była taka... normalna. Wesoła, miła, niegłupia. Kochała wasz zespół.
- Tak - skłamałem.
Chciałem po prostu pobyć sam.
- Dobra, to do jutra. Fajnie, że wpadłeś, siostra była zachwycona. - Mans uśmiechnął się szeroko, a ja tylko chrząknąłem.
- No, fajnie było. To idę.
- Cześć.
***
Skierowałem się do supermarketu i mocniej otuliłem się szalikiem. Nie lubiłem zimna. Dłonie mi marzły, stopy tak samo. Też chciałbym pojechać gdzieś, gdzie jest cieplutko. Plaża, drinki, rozgrzane ciała. Mieliśmy o tym porozmawiać i ustalić szczegóły.
Ale ty widocznie miałeś to w dupie. Rozumiałem, że Organizacja, Kampania i te sprawy, ale czułem się trochę olany. Nie chciałeś nawet pogadać o Sayi. Bałem się do tego wracać. Jak mam się teraz zachowywać? Jeśli się nie zgodzę, to ona uzna, że mi nie zależy. Jeśli ją zaproszę, to ty będziesz wkurzony.
Jak ja, kurde, mam wybierać między wami?!
Znowu się wściekłem. Wparowałem do sklepu i od razu poszedłem po wino. Wino to życie. Wino jest dobre na wszystko.
***
Potem kupiłem jeszcze fajki i burgera z wołowiną. Byłem głodny. Znowu. Ja pierdolę, ile można żreć? Do Świąt będę miał kolejny kilogram na plusie.
Nie, Senjuś, ty nawet nie jesz tak dużo. Jadłeś tylko obiad w pracy. Żyjesz bez śniadania.
Nie wiem, dlaczego ja się tak wkurzałem. Przecież nie przeszkadzały ci moje boczki.
Ale mnie tak. Czułem się dziwnie. Miałem ochotę w ogóle wywalić ten lit. Roy nie musi o tym wiedzieć. Poza tym, ciebie też w to nie wtajemniczał. Postanowiłem, że jak wrócę do domu, to poczytam o tym w necie. Na pewno coś da się zrobić.
***
Ale nie wróciłem. Jakieś dwadzieścia minut po zeżarciu burgera tak mnie zemdliło, że zgiąłem się wpół, a potem szybko opadłem na ławkę. Kręciło mi się w głowie. Cholera, zatrułem się? Posiedziałem trochę, a potem wziąłem reklamówkę z winem i wyszedłem na zewnątrz. Było cicho, ciemno i mroźno. Dochodziła dwudziesta pierwsza.
Wziąłem głęboki wdech i skierowałem się w stronę parku. Kiedyś często tam spacerowałem. Może teraz podświadomie chciałem tam pójść? To jakieś dziesięć minut na piechotę. Mógłbym wpaść do Sayi. Porozmawiałbym z nią, wyjaśniłbym jej wszystko.
Na szczęście, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Otuliłem się szalikiem tak, że widać mi było tylko oczy. Dobrze. Miałem dość uwagi ze strony fanów, głównie twoich.
***
A potem znowu zrobiło mi się niedobrze. Kurwa, Senju. Zadzwoń do niego. Powiedz, żeby po ciebie przyjechał.
Nie zadzwoniłem. Znowu usiadłem na ławce, tym razem w parku. Miałem mdłości. Kurde, jak można się zatruć burgerem? Brawo, Senju. Spuściłem głowę i zakryłem twarz dłońmi. Wszystko płynęło. Serio, za chwilę się porzygam.
Kurwa mać.
- W porządku? - Usłyszałem kobiecy głos i drgnąłem.
Nie, spadaj, bo zarzygam ci buty.
- Dobrze się czujesz?
- Tak - burknąłem i znowu wciągnąłem w płuca mroźne, rześkie powietrze.
Podniosłem głowę i spojrzałem na dziewczynę. Była niziutka, okrągła, miała zaczerwienione, pulchne policzki i śmieszną czapkę na głowie.
- Jesteś blady jak śmierć - uśmiechnęła się lekko, ale wyglądała na zmartwioną.
- Nic mi nie jest, to chyba tylko zatrucie. Zjadłem coś nieświeżego.
- Zwymiotowałeś?
- Co?
- No powinieneś pozbyć się treści żołądka. To ta subtelniejsza wersja - uśmiechnęła się i usiadła przy mnie.
- Jeszcze nie. Zrobię to, jak wrócę do domu.
- Mogę jakoś pomóc? Daleko mieszkasz?
+ + +
Nie no, pięknie. Taki kurdupel się o mnie martwi? Dam sobie radę.
- Daleko. Mój facet po mnie przyjedzie - powiedziałem, trochę po to, żeby ją sprowokować.
- To dobrze. Kiedy?
Nie zadziałało?
Chciałem, żeby sobie poszła. Boże, jaki ja dzisiaj byłem rozdrażniony.
- Jak do niego zadzwonię - powiedziałem i znowu poczułem mdłości.
- To zadzwoń do niego.
- Mogłabyś już sobie pójść? - spytałem miękkim głosem, bo nie chciałem wyjść na gbura.
- Czy ja cię skądś znam?
***
Pięknie. Cudownie.
- Nie sądzę - burknąłem i znowu wziąłem głęboki wdech.
- Masz taki znajomy głos.
Na szczęście nie widziała mojej twarzy, bo miałem szalik. Spojrzałem jej tylko w oczy i zatrząsłem się. Chyba było coraz gorzej. Zimno, chujowo i w ogóle do dupy. Bałem się, że za chwilę się porzygam. Nie chciałem tego robić przy dziewczynie.
Jezu, idź już sobie.
- Przepraszam, jeśli jestem natrętna, chciałam tyko pomóc. Wybacz, pójdę. Na pewno dasz sobie radę? - spytała wreszcie i wstała.
- Tak. Dziękuję.
- Wiem! Ty jesteś Senju! - zawołała nagle, a ja zacisnąłem zęby. - Jesteś chłopakiem Kaiena - powiedziała prawie szeptem, a ja drgnąłem.
***
Miałem dość. Sinymi od mrozu palcami wyjąłem komórkę i kliknąłem w twoje zdjęcie z Pierdzioszkiem. Po kilku chwilach usłyszałem twój (chyba) pijany głos.
- Mógłbyś po mnie przyjechać? - spytałem mimo wszystko.
- Co? Senju? Gdzie ty się szlajasz?
- Jestem niedaleko pomnika.
- Jakiego pomnika? Ach, tego. Co ty tam robisz? - zdziwiłeś się.
- Rzygam. Mógłbyś po mnie przyjechać? - powtórzyłem i zacisnąłem zęby.
Nie lubiłem prosić. Nie lubiłem się poniżać ani ponosić klęski.
Poległem.
- Senjuś, jestem teraz z Saki, Tulku i chłopakami. Gadaliśmy o koncercie i trochę wypiliśmy. Powiem Danielowi, żeby cię zabrał. Gdzie dokładnie jesteś?
***
I tyle? Nie byłeś zły?
Na pewno nie. Raczej schlany. Znowu zazgrzytałem zębami i schowałem dumę do kieszeni. Mogłem zadzwonić po taksówkę, ale wolałem Daniela.
- Dobra, to czekam w parku, niedaleko pomnika. Powiedz, żeby zadzwonił, jak będzie na miejscu - rzuciłem drżącym z zimna głosem.
- Dobra, Kaczuś. Kocham cię.
- To pa.
***
- Przyjedzie? - spytała grubiutka dziewczyna, a ja skuliłem się z zimna.
- Mmmhh.
Chyba było mi niedobrze. Bardzo niedobrze.
- Rzygaj - powiedziała, a ja drgnąłem.
Jutro pewnie wszyscy się dowiedzą, że chłopak Kaiena zarzyguje ławki w parku.
- Spoko, nie takie rzeczy widziałam. Jeśli chcesz, pójdę już sobie. Po prostu nie chcę cię zostawiać samego.
- To raczej ty powinnaś na siebie uważać - powiedziałem zachrypniętym głosem. - Jest ciemno. Późno. Nie powinnaś szlajać się sama.
- Nie jest jeszcze tak późno! - oburzyła się. - Poza tym, mam gaz pieprzowy.
- Dobra, dobra.
Cholera, ale źle się czułem.
Na szczęście Daniel przyjechał dość szybko. Dziewczyna pewnie czekała na ciebie. Myślała, że zobaczy Kaiena.
Przykro mi, mała.
Kurde, co ze mną nie tak?
Lit.
- Trzymaj się - rzuciłem tylko, a ona uśmiechnęła się, pokazując żółtawe zęby.
- Ty też.
+ + +
- Hej, żyjesz? - spytał Daniel, gdy wsiadłem do samochodu.
- Nie.
- Będziesz wymiotować?
- Nie.
- To dobrze. Mieliśmy spotkanie, dotyczące koncertu. Tylko ja i Sandra byliśmy trzeźwi.
- Sandra?
- No, ta nowa stylistka. Kaien ci nie mówił?
- Nie pamiętam - jęknąłem i mocniej otuliłem się szalikiem, choć w samochodzie było ciepło.
- Niedobrze ci?
- Trochę. To chyba zatrucie.
- Jak będziesz rzygać, uprzedź.
- Jasne.
***
Nie rzygałem.
Ale odetchnąłem dopiero wtedy, gdy zrzuciłem ciuchy i poszedłem pod prysznic. Wolałbym szybką śmierć w wannie. Matko, ale mnie mdliło.
Kiedy się w końcu porządnie wyrzygałem, przepłukałem usta i umyłem zęby. Nie nakarmiłem nawet Pierdzioszka. Padłem bez sił do łóżka i od razu zasnąłem.
***
Rano czułem się już dużo lepiej. Okazało się, że spałeś ze mną. Nie wiem, kiedy wróciłeś. Nie słyszałem.
- Senju, już siódma, pobudka - powiedziałeś trochę mruczącym głosem, a ja skrzywiłem się i przewróciłem na drugi bok. - Daniel mówił, że zatrułeś się czymś. Dobrze się czujesz?
- Tak.
- Gdybym wiedział, nie piłbym. Sam bym cię zabrał. Przecież wiesz.
- Spoko, nie wiedziałeś - westchnąłem i podniosłem się w końcu do siadu.
- Jak się czujesz?
- Normalnie. Bywało gorzej.
***
Nie wziąłem wczoraj tabletek. Zapomniałem. Nie, to nie tak. Nawet o tym wtedy nie myślałem.
- Mam dzisiaj wywiad o piętnastej. Wrócę chyba dopiero wieczorem - powiedziałeś, gdy wstałem z łóżka.
- Spoko.
- Dąsasz się o coś?
- Ja?
- O Sayę?
- Kaien! Nie z samego rana.
- Jeśli chcesz, to zaproś ją. Nie mam nic przeciwko.
- Skąd ta nagła zmiana? - zdziwiłem się i włożyłem kapcie ze sterczącymi peniskami.
- Skoro ci zależy, to ją zaproś. Nie będę narzekać, obiecuję. Może zorganizuje nam choinkę?
- Tak?
- No. Sorki, jeśli to przeze mnie. - Pocałowałeś mnie w szyję, a potem objąłeś mocno ramieniem.
- Dobra.
- Wybaczasz mi?
- Tak.
- Kochany - zamruczałeś i potarłeś nosem o moją szyję. - Na pewno dobrze się czujesz? Może weź wolne?
- Nie, Toru mnie zabije. Wszystko gra, tylko trochę mnie suszy.
- Chciałbyś może wybrać się wieczorem do restauracji? Zamówimy sobie coś drogiego i lekkostrawnego, na pewno się tym nie zatrujesz i wyjdzie ci to na dobre. Co?
- Nie wiem - westchnąłem. - Wolałabym zjeść z tobą w domu.
- To zamówimy sobie coś. Nie pizzę.
- Dobrze.
- To umowa stoi.
- Tak.
- Leć pod prysznic. - Klepnąłeś mnie w pośladek, a ja parsknąłem śmiechem.
Nareszcie.
***
Wieczorem wpieprzaliśmy jakieś wykwintne dania z restauracji. Myślałem trochę o swoich rosnących boczkach, ale olałem to i dalej rozpieszczałem kubki smakowe. Jezu, jakie to było dobre!
A potem spalaliśmy kalorie w łóżku. Tak powiedziałeś. W ogóle zauważyłem, że ostatnio bardzo się na tym skupiałeś. Na ciele, na mięśniach, na białkach i węglowodanach. Może dlatego czułem się głupio i też chciałem zrobić coś ze swoim ciałem.
Ale na dobrych chęciach się kończyło. Nie miałem czasu na siłownię, bo zapierdzielałem w pracy. Nie miałem czasu na układanie diety, bo nie lubiłem ograniczeń. Roy co prawda mi to zalecił, ale nie chciało mi się. Zawsze jadłem wszystko jak leci i nie tyłem.
Teraz to była wina litu.
Poczytałem trochę fora tematyczne i postanowiłem, że raz kozie śmierć.
***
I w ten oto sposób od jutra przestałem brać lit.
I w ten oto sposób zasłabłem w pracy, a potem przestraszyłem się nie na żarty. Furi panikował. Toru wezwał karetkę, bo podobno miałem drgawki.
Ale najbardziej dziwiło mnie to, że nikt się o tym nie dowiedział. Tak samo jak o rzyganiu w parku. Chociaż wtedy akurat nie rzygałem.
I chyba po tych wydarzeniach zacząłem znowu wierzyć w ludzi. Nikt się nie wygadał.
Ale i tak czułem się jak gówno. Boże, co ja niby odpierdalałem? Prosiłem Toru, żeby nic ci nie mówił.
Wróciłem grzecznie do domu i łyknąłem tabletkę.
Ja pierniczę.
Albo gruby, albo zdrowy. Wybieraj, Senjuś.
***
Ale kombinowałem dalej. Ty pojechałeś na siłownię, a ja zająłem się przygotowywaniem białkowej kolacji.
Postanowiłem, że na początek po prostu zmniejszę dawkę litu. Tak, będę go łykać co drugi dzień. Nikt nie musi o tym wiedzieć. Byłem zdesperowany. Niby gadałeś, że nie ruszają cię moje boczki, ale przecież widziałem, jak dbasz o ciało. Nie chciałem być gorszy.
Było mi nawet trochę przykro.
***
Udało się.
Ciekawe, jak ja teraz zrobię badania krwi? Poziom tego cholerstwa na pewno będzie zbyt niski.
Przed Świętami miałem tylko jedno spotkanie z Ashem. Nie wiedziałem, o czym mam mówić. Czułem się nakręcony i pełen nadziei. Wiedziałem, że pogadam w końcu z siostrą. Wyjaśnimy sobie wszystko. To będą fajne Święta. Też nie chciałem tego spieprzyć.
***
Kot i Ren wrócili w piątek. Już w sobotę pisali o tym wszędzie. No, Kotku, nie zdążyłeś. Mieli się ujawnić w poniedziałek, ale wszystko poszło się jebać.
- Dadzą radę. Przecież to nic takiego - powiedziałeś, sącząc piwo.
- Ale to trochę przykre. Chcieli załatwić to w inny sposób. - Pogładziłem Pierdzioszka, a ty znowu zacząłeś się gapić w laptop.
- Życie.
- Zaprosiłeś już Kota?
- Powiedział, że wybierają się do rodziców Rena.
- Aha. W sumie całkiem logiczne - westchnąłem i też upiłem piwa.
Dziś nie wziąłem litu. Czułem się coraz lepiej. Kilka dni temu trochę kręciło mi się w głowie, ale teraz już było w porządku.
- A po Świętach? - spytałem i przysunąłem się bliżej.
- Może.
- Chciałbyś?
- Yhy.
- Co czytasz?
Ale beznadzieja.
- Nic ważnego, kilka nowych ćwiczeń. Jake mi pokazał.
Znowu.
***
Westchnąłem i odsunąłem się.
Tak, na bank kochałeś moje tłuste boczki.
***
Nie wiedziałem, czy to rozdrażnienie to skutki zmniejszenia dawki litu (i moje superwyczyny), czy przedświąteczne napięcie.
Nie miałem pojęcia, co ci kupić. Wczoraj rozmawialiśmy o tej wycieczce. Chciałem stąd spieprzać. Przynajmniej na chwilę. Na króciutką chwilę. Od razu po Sylwestrze. Toru obiecał, że da mi urlop. Chciałem wygrzewać się w słońcu, kąpać w morzu, spacerować po rozgrzanym piachu, a potem popijać drinki pod palmą. A w nocy kochać się z tobą w krzakach. Na plaży. W wodzie. W pokoju hotelowym. W windzie.
Gdziekolwiek.
Rozmarzyłem się.
Ale i tak nie miałem pojęcia, co ci kupić.
- To nie jest prezent, to nasza wspólna decyzja, Kaczuś - powiedziałem, cmokając mnie w czoło. - A co chciałbyś otrzymać?
- Nie wiem.
- Pomyśl.
- Hm? Coś niezboczonego? - Spojrzałem na ciebie pytająco.
- Na przykład, co?
- Nie wiem.
- Ja bym chciał rozbieraną sesję zdjęciową - powiedziałeś i rozwaliłeś się na łóżku.
- Faktycznie, bardzo niezboczone.
- Ale nie musi być niezboczone. Saki mówiła, że zna pewnego kolesia, który zna pewnego kolesia, który podobno jest zajebistym fotografem. A Dan mówił, że to właśnie ten zajebisty fotograf robił rozbieraną sesję Anie. Jak była w ciąży.
- Aha - mruknąłem.
***
Czemu nie? To ciekawy pomysł.
- Jest tylko jeden problem - westchnąłem.
- Jaki?
- Nie lubię pewnych części swojego ciała.
- Bez jaj - zdziwiłeś się, a ja przewróciłem oczami. - Chyba nie chodzi ci o fiucika?
- Spadaj. Nie chodzi.
- O boczki?
- Nie nabijaj się. Mówię poważnie.
- Nie nabijam się, coś ostatnio jesteś przewrażliwiony. Zresztą, od tego jest obróbka. Ale mnie się tam podobają, przecież wiesz - powiedziałeś i przysunąłeś się bliżej.
- Tylko tak mówisz. - Wydąłem wargi.
- Co z tobą? Myślisz, że kłamałbym ci w żywe oczy? Spójrz na mnie, Kaczuś - powiedziałeś, łapiąc mnie za brodę.
- Co?
- Kocham twoje boczki.
- Ale ja nie kocham! Wiesz, jak się czuję? - No to chyba popłynąłem.
Znowu gula w gardle. Jezu, ale ze mnie mimoza. Boże, Senjuś, uspokój się.
Kurwa mać.
Czułem, jak wszystko w środku drży. Zacisnąłem pięści i odsunąłem się.
- A jak się czujesz? - spytałeś miękkim głosem, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej.
***
Wkurzyło, tak. Miałem ochotę ci przyjebać. I jednocześnie chciałem się poryczeć. Dygotałem. Bałem się. Irytowałem. Było mi strasznie przykro i smutno, i w ogóle.
Co ja, do cholery, czułem?!
Nie wiedziałem.
To pewnie przez to napięcie.
- Myślisz, że fajnie czuję się przez to, że ciągle napierdzielasz na siłce? - syknąłem, patrząc ci w oczy. - Jak liczysz te swoje jebane kalorie, białka-srałka, a potem prężysz się przed lustrem? Myślisz, że to takie zabawne? Jak mi tu gadasz, że lubisz to sadło? Kręci cię to? Lubisz się nabijać? Świetnie - wysapałem i podniosłem się z łóżka.
- Co w ciebie wstąpiło? Nigdy tak nie myślałem.
- Nie myślałeś! Czuję się jak gówno. Zmieniasz się, wiesz? - powiedziałem drżącym głosem i odwróciłem wzrok.
- Jak?
- Co "jak"?
- Zrobiłem coś nie tak? Czemu się wkurwiasz? To przez Sayę?
- Nie! Po prostu... - Głos mi się załamał.
***
Cholera.
Tylko nie to.
Przecież wcale tak nie myślałem. Chodziło tylko o twoje podejście do tematu.
Zacisnąłem zęby i wstrzymałem oddech. Bałem się, że jeśli zacznę oddychać, to popłynę. Jeszcze chwila i wybuchnę. Poryczę się jak ciota. Jak ja tego nienawidziłem.
Dlaczego nie mogłeś zrozumieć, że miałem dość rozmów o siłowni? O łączeniu białek, spalaniu pizzy w łóżku i nawijaniu o Kocie? O
Nie uroczy pulpet, pączuś, kotek, srotek i tak dalej.
Chciałem, żebyś był taki, jak kiedyś. Rzucał mnie na łóżko, przyciskał do ściany, rżnął w przedpokoju. Szeptał wulgarne paskudztwa do ucha i rżnął mnie jak samca. Może ta orgia namieszała mi w głowie.
Chciałem... nie wiem, namiętności? Dobrego seksu? Nie spalania kalorii. Nie pulpetów i boczków.
***
Wypuściłem głośno powietrze ustami, a potem wyszedłem z pokoju. Nie trzaskałem drzwiami, bo po co?
Nie byłem już wściekły. Byłem złamany. Rozgoryczony, smutny i do dupy. Trzymałem się z całych sił, ale w końcu uległem.
Zamykam śluzy mojego serca, zbiorniki moich łez...*
Jebać to.
Je-bać-to.
Zamknąłem się w pokoju, rzuciłem na łóżko i zacząłem ryczeć.
Jak bóbr.
Jak idiota.
Dawno tak nie płakałem. Szlochałem. Trząsłem się. To było pojebane.
***
Cholera, to pewnie ten lit.
Nie, nic z tego. To tylko chwilowy spadek nastroju. Czytałem o stanach mieszanych. Jeszcze przed zmniejszeniem dawki czułem się dziwnie. Ale już w pierwszym dniu mnie nosiło.
Cholera jasna.
Czyli co? Znowu zmiana leków? Dlaczego ja jestem taki do dupy?
***
Kiedy się już wyryczałem, poszedłem do kuchni, bo zostawiłem tam papierosy. Siedziałeś przy stole i jadłeś jakieś gówno. Pewnie białkowe. Pierdzioszek leżał na podłodze i próbował zwrócić na siebie moją uwagę.
W milczeniu wziąłem fajki i już chciałem wyjść, ale zatrzymałeś mnie.
- Pogadaj ze mną - powiedziałeś, łapiąc mnie za rękę.
- Nie chcę. Nie dzisiaj. Mam doła. Kaien, puszczaj.
- Nie lubię takich sytuacji. To nie jest tak, jak myślisz, Senju.
- Nie podoba mi się to, co robisz.
- Co robię?
No właśnie. Nie wiedziałem, jak to określić.
W ogóle, chciałem pobyć sam. Fochałem się dzisiaj jak księżniczka.
Boże, jak ja tego nienawidzę. Jestem nieznośny. Wiem o tym.
Nie musisz mi mówić.
Zdaję sobie z tego sprawę.
***
- Stało się coś? - spytałeś, a ja oparłem się dupą o kant stołu.
- Nie wiem. To pewnie przez te pieprzone Święta. Czuję się spięty.
- Mogę coś dla ciebie zrobić? - Spojrzałeś mi w oczy, a potem przyciągnąłeś do siebie bliżej.
Usiadłem ci na kolanach, ale nie objąłem cię.
- Nie. To znaczy... - Ożywiłem się, a Pierdzioszek w tym momencie miauknął.
Zerknąłem na niego i poczułem, jak znowu wszystko w środku zaczyna dygotać.
Co ja odpierdzielam?
- Nie wiem, smutno mi po prostu - powiedziałem, czując, jak pod powiekami zbierają się łzy. - Przepraszam, Kaien - dodałem prawie szeptem, a dolna warga zdradziecko zadrżała. - Nie chciałem.
- Chodź tu, Kaczu. - Objąłeś mnie mocno, a ja przytuliłem się do ciebie z całych sił i poczułem, że znowu beczę.
Ciota.
Nic nie mówiłeś. Gładziłeś mnie po plecach, wsuwałeś palce we włosy i masowałeś skórę głowy, a potem całowałeś moje ramiona i szyję, a ja płakałem.
Po prostu wylewałem z siebie wszystko, co miałem w środku. Wszystko.
Pierdolić to.
Jebać.
Niech się wszystko idzie jebać.
***
- Kocham cię - szepnąłem i pociągnąłem nosem.
Było mi tak wstyd. Jezu, nienawidziłem siebie za takie chwile słabości. Jeszcze pomyślisz, że znowu coś odwalam z lekami.
I będziesz miał rację. A tego nie chciałem.
- Już dobrze. - Pocałowałeś mnie w skroń, a potem otarłeś mi łzy w policzków. - To nic, każdemu się zdarza.
- Kochaj się ze mną - powiedziałem, sam nie wiedząc, czemu.
- Co?
- Weź mnie. Chcę się z tobą pieprzyć. Mocno i ostro - powiedziałem i wplotłem ci palce we włosy.
- Jesteś pewien? - Uśmiechnąłeś się chyba zupełnie mimowolnie.
- Tak. Rżnij mnie tak jak wtedy, gdy Saki nas przyłapała. Pamiętasz? - spytałem i oblizałem wargi.
- Jasne, jak mógłbym zapomnieć. Myślałem, że zejdę na zawał. Ale na pewno wszystko gra? - Spojrzałeś na mnie uważnie, z troską.
Nie, patrz na mnie z namiętnością.
- Rżnij mnie, Kaien. - Objąłem cię za szyję, a potem liznąłem w dolną wargę.
- Kaczu, na pewno chcesz?
- Tak. Rozpieprz mi dupę i wyruchaj w gardło. Jestem twój. Chcę, żebyś mnie szmacił.
- Dobra, sam tego chciałeś - powiedziałeś i wstałeś z krzesła, a ja zawisnąłem ci na szyi, a potem szybko objąłem cię nogami w pasie. - Módl się, Senju. Jutro nie będziesz mógł usiąść na dupie.
Nareszcie.
*Tim Guénard