Za trzy punkty 20
Dodane przez Aquarius dnia Wrzenia 12 2016 09:56:16



To moje życie i nikt go za mnie nie przeżyje

Nie wiem, jak doszło do tego, że zwierzyłem się Bartkowi z moich problemów. Samo tak wyszło, od słowa do słowa, w ogóle nie panowałem nad sobą i swoimi emocjami. Zaprosił mnie na kawę, a ja gdy to usłyszałem, miałem ochotę się roześmiać. Tak nagle wydało mi się to bardzo zabawne, bo wyobraziłem sobie siebie, biedną istotkę wypłakującą mu się na ramieniu przy filiżance caffe latte. Co mnie, cholera, skłoniło do tego, że się zgodziłem i umówiłem z nim? Nie wiem. Nie mam pieprzonego pojęcia, ale ustaliliśmy dzień spotkania, miejsce i godzinę.
Kiedy się rozłączyłem, zdałem sobie sprawę, że to zły pomysł. Bardzo zły. Co innego, gdy zwierzasz się komuś w stanie upojenia alkoholowego, a inna sprawa, gdy jesteś kompletnie trzeźwy i rozbudzony przez popijanie kofeiny.
Ostatecznie jednak poszedłem. Chciałem po prostu pogadać z kimś, kto spojrzy na całą tę sytuację obiektywnie. Kto nie będzie mi wmawiał, że mam jechać, bo mój Paweł świetnie poradzi sobie sam, a i ja będę super bratem zostawiając go tu samego z masą problemów.
Przed wyjściem z domu sprawdziłem jeszcze stan swojego portfela. Wypadałoby zamówić jakąś kawę, pomyślałem, gdy znalazłem dychę i aż odetchnąłem z ulgą. Najtańszą, jaka tylko będzie, dodałem jeszcze, zakładając buty. A jak nie będzie, rozmyślałem, idąc chodnikiem, kupię sobie wodę. Francja elegancja, zaśmiałem się złośliwie w myślach. Ostatnie dziesięć złotych wydam na szklankę zwykłej mineralnej, która ostatecznie pewnie i tak będzie z kranu. To się dopiero nazywa przedsiębiorczość, panie Kacprze.
Kiedy wchodziłem do małej, niezbyt często uczęszczanej przez mieszkańców mojego miasta kawiarenki, miałem jeszcze maleńką (okej, wcale nie taką małą) nadzieję, że Bartek zapomniał. Miałby do tego święte prawo, nawet mnie facet nie zna, mogłoby mu to spotkanie wypaść z głowy i obaj bylibyśmy szczęśliwi. Ja zachowałbym swoją dychę, on nie straciłby czasu.
Ale Bartek to był chyba bardzo obowiązkowy, no i najwidoczniej przejawiał skłonności masochistyczne, skoro miał ochotę wysłuchiwać moich problemów. Aż dziwne, że nie miał mnie dosyć po tym, co nagadałem w klubie.
W kawiarni było pusto, tylko jakaś para, śliczna dziewczyna i o wiele brzydszy chłopak, siedzieli w kącie, przy lodach i rozmawiali o czymś zażarcie. Kiedy pchnąłem szklane drzwi, zawieszony u góry dzwonek wydał głośny dźwięk, oznajmiając pracownikom, że przyszedł kolejny klient. Znudzona ekspedientka, siedząca za ladą, spojrzała na mnie niezbyt chętnie, by po chwili spuścić wzrok na ekran telefonu. Para w rogu nawet nie zerknęła w moją stronę, za to Bartek uśmiechnął się szeroko, jak tylko mnie zobaczył. Podszedłem do stolika ustawionego przy wielkiej szybie (no świetnie, zawsze chciałem, żeby każdy przechodzień mógł sobie na mnie popatrzeć kiedy zwierzam się ze swojego życiowego niedołęstwa) i zastanowiłem się jeszcze, czy naprawdę chcę komuś mówić o swoich problemach. To było przecież osobiste, a ja nawet go nie znałem. Był tylko facetem z klubu, któremu raz wygadałem się po pijaku, nic więcej.
– Cześć – powiedziałem dosyć nieśmiało jak na mnie i usiadłem przy stole, naprzeciwko Bartka, który uśmiechnął się do mnie lekko.
– Siema, młody – odparł bardzo „luzackim”, a przez to niemożliwie zabawnym tonem. W ogóle do niego nie pasował, brzmiał jak facet po czterdziestce, który zatęsknił za młodością. I pewnie tak było, pomyślałem, patrząc krytycznie na jego luźną bluzę z kapturem. A w klubie wydawał się gościem zza biurka, parsknąłem w duchu, mimowolnie się odprężając. – Coś zamawiamy? – rzucił i spojrzał na małą, zalaminowaną kartę z ofertą deserów i napoi. – Uwielbiam tutejszy biszkopt czekoladowy. – Zerknął na mnie, po czym odwrócił menu i wskazał na obrazek. – Polecam. – Chcąc czy nie, mój wzrok najpierw powędrował na cenę, a dopiero później na zdjęcie wypieku. Aż się zaśmiałem w duchu z żalu. Siedem złotych! Za kawałek zwykłego ciasta! Nic dziwnego, że takie pustki w tej kawiarni.
– Nie jestem głodny. – Chociaż z chęcią zjadłbym coś słodkiego, jak zwykle zresztą, bo jeżeli chodzi o cukier i czekoladę to nie mam umiaru, dodałem już w myślach.
– No daj spokój… Stawiam. – A w zamian ja ci mam postawić co innego? – pomyślałem, nie mogąc tego powstrzymać. Jestem okropny, wiedziałem o tym doskonale. Jakoś wątpiłem w to, że Bartek czegoś ode mnie chciał, a nawet jeżeli, no to sorry, wolałbym się jednak nie pieprzyć z kimś, kto mógłby być moim ojcem. No i mam chłopaka… jeszcze.
– Okej – powiedziałem. – Prawdę mówiąc jestem spłukany, przyszedłem tu z ostatnią dychą w portfelu i z myślą, że wydam ją na wodę, bo na nic innego nie będzie mnie stać – dodałem całkowicie szczerze, jak wtedy, gdy spotkałem się z nim po raz pierwszy. I o dziwo, wcale nie było mi aż tak bardzo wstyd, jak powinno po takim wyznaniu.
Bartek chyba się tego nie spodziewał, bo najpierw wpatrzył się we mnie głupio, a dopiero później parsknął śmiechem. Pokiwał głową i westchnął, uspokajając się.
– Jesteś niemożliwy – stwierdził, wstając. – Za to cię lubię, dzieciaku. To ciasto i kawę? Jaką?
– Słodką.
– Okej, coś ci wybiorę.

Kiedy już parujące cappuccino stało przede mną, a ciasto zjadłem do połowy w jednym gryzie, pomyślałem, że jak nie teraz, to nigdy. Bartek, mimo wszystko, potrafił słuchać. Był mniejszym gadułą ode mnie, o co chyba niezbyt trudno, więc przez większość czasu spędzonego ze mną siedział cicho.
– Mój chłopak chce wyjechać za granicę – powiedziałem w końcu. Bartek pokiwał głową, nie chcąc mi przerywać i wepchnął sobie do ust kolejny kawałek ciasta. – Bo mama mu tak każe. Zawsze słucha mamy, maminsynek jeden – warknąłem pod nosem, czując, że muszę to dodać. Sebastian był syneczkiem mamusi, nie dało się ukryć. – I pojedzie tam, dobrze wiedząc, że to będzie nasz koniec. – Westchnąłem ciężko i zgarbiłem się nad stołem, mieszając powoli w kawie srebrną łyżeczką. Przełknąłem ślinę, czując, jak mija mi nastrój na żarty, który trzymał mnie jeszcze chwilę temu. I wystarczyło, żebym znów pomyślał o Sebastianie. I że, cholera, się w nim zakochałem. Boże, jakie to beznadziejne. Ja jestem beznadziejny. – Bo ja mam jeszcze dwa lata nauki przed sobą. Chcę zdać maturę, a on dobrze o tym wie. Nauka jest dla mnie ważna. – Poruszyłem się nerwowo na krześle, nie patrząc mu w oczy. – Nie dorastałem w zbyt ciekawym środowisku i doszedłem do wniosku, że tylko wykształcenie może zmienić moje życie. – Wzruszyłem ramionami. – Chcę być kimś, żeby ludzie w końcu zaczęli mnie szanować. Nie jestem tylko dzieciakiem spod bloku, na którego każdy przeklina. – Wiedziałem, że trochę się zagalopowuję w tym wyznaniu, ale musiałem w końcu to komuś powiedzieć. A Bartek był, jak już wspomniałem, naprawdę dobrym słuchaczem. Ani na chwilę mi nie przerywał, tylko kiwał ze zrozumieniem głową. Tak – pomyślałem z drwiną, patrząc na niego – na pewno zrozumiał moją sytuację. – No i mam tu brata i najlepszego przyjaciela. Są dla mnie naprawdę ważni, a Sebastian o tym wie. Wychowałem się z nimi, byli dla mnie jedyną rodziną i nie mogę ich tak po prostu zostawić dla kogoś kogo znam rok. Ale z drugiej strony, zakochałem się w nim. Jezu, ale to idiotyczne – od razu się wycofałem i pożałowałem, że mówię komuś obcemu coś tak osobistego.
– Ej, nie no, bez jaj. – Śmiesznie brzmiał młodzieżowy slang w jego ustach, aż nie mogłem się nie uśmiechnąć. Ciekawe, czy w pracy do szefa (o ile go miał) też się tak zwracał. – To nie jest idiotyczne. Kochasz go, jesteście razem, to normalne. – Wzruszył ramionami. – No, ale sytuacja niefajna – przyznał i kiwnął głową.
– No, to akurat wiem bardzo dobrze. – Poczułem się trochę lepiej, ale tylko trochę. Problem dalej był nierozwiązany, ja się tylko komuś wygadałem.
– A nie myślałeś o tym, żeby poprosić go, aby został tu do twojej matury? – zapytał Bartek i sięgnął po białą filiżankę z espresso. Popił kawy i spojrzał na mnie uważnie. – Musicie iść na kompromis, na tym polegają związki. To ciągłe kompromisy. – Wzruszył ramionami, nagle rezygnując ze swojego młodzieżowego tonu. Chyba chciał zabrzmieć dorośle, żebym go posłuchał.– Jasne, nie chcesz zostawić swojego brata i kumpla, ale słuchaj – pochylił się nad stołem – to twoje życie. Nikt go za ciebie nie przeżyje. Ani twój brat, ani przyjaciel. No i czy za granicą nie będziesz miał lepszych perspektyw na przyszłość?
Przełknąłem ślinę. Sam już nie wiedziałem. Sięgnąłem po kawę i upiłem do połowy, po czym zapchałem usta deserem, żeby przypadkiem nie wymusił na mnie odpowiedzi.
– Kacper, no pomyśl logicznie. Brata możesz zapraszać do siebie, w sytuacji kryzysowej pożyczysz mu pieniądze, oczywiście zakładając, że za granicą dorobisz się więcej niż tu, w naszym przepięknym kraju. A ten twój Sebastian mógłby na ciebie poczekać. Dwa lata wielkiej różnicy nie zrobią, co więcej, ty będziesz miał pewność, że możesz dla niego zostawić swoje tutejsze życie i że tego nie pożałujesz. Potraktuj te dwa lata jako test, czy Sebastian jest osobą dla której warto zrobić taki krok.
Przeżuwałem wolno ciasto, chyba jak jeszcze nigdy. Pokiwałem powoli głową. Dalej znalazłbym argumenty przeciwko jego pomysłowi, ale musiałem mu przyznać, że to byłoby najlepsze wyjście z tej patowej sytuacji. To moje życie i nikt go za mnie nie przeżyje.

***

Siedziałem w swoim biednym pokoiku, na materacu i przewracałem w dłoniach telefon, który kiedyś, gdy jeszcze żyłem w nieco inny sposób, ukradłem. Ostatnio w ogóle nie wybierałem się na takie akcje z Pawłem i Arkiem, a oni to rozumieli. Można powiedzieć, że na starość zrobiłem się nieco nerwowy i zacząłem bać się, że w końcu mnie złapią. A naprawdę nie chciałbym stanąć przed sądem.
Wziąłem głęboki oddech. Jak nie teraz, to kiedy? – zapytałem siebie w myślach i wszedłem w kontakty. Jego numer znajdował się już na pierwszej stronie, więc szybko na niego nacisnąłem, bojąc się, że jeszcze chwila i się rozmyślę. Nie miałem już dużo czasu, za dwa tygodnie matury, później wyniki, a po nich? Po nich to ja zostanę sam. Musiałem działać, a nie tchórzyć jak przez cały związek z Sebastianem. Zależało mi na nim i w końcu muszę się z tym pogodzić, że w moim życiu znalazł się ktoś jeszcze. Już nie ma tylko mnie, Pawła i Arka, jest jeszcze Sebastian i nie chcę, żeby od tak zniknął.
– No hej – przywitał się. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, dobrze wiedząc, że Sebastian nawet nie musi patrzeć na ekran, kiedy do niego dzwonię. Miał dla mnie ustawiony specjalny dźwięk, piosenkę Red Hot Chili Peppers, C’mon girl.
– Cześć. – Przymknąłem oczy. Musiałem się w sobie zebrać. – Chcę z tobą pogadać… Ale może najpierw poszlibyśmy zagrać? – Aż odetchnąłem. Byłoby jak za starych czasów, piłka, kosz i Sebastian. Uwielbiałem z nim rywalizować, to zawsze stanowiło dla mnie wyzwanie, bo ciężko mi się wygrywało. Zawsze musiałem się natrudzić, żeby zdobyć punkty, więc zazwyczaj kończyłem grę cały mokry i zziajany.
– Co? Jasne, ale za dwie godziny, okej? – powiedział. – Mam matmę do zrobienia.
– Okej. – Już czułem, że ta rozmowa będzie ciężka. – Za dwie godziny na boisku?
– Tak. To do zobaczenia.

***

Znowu przez chwilę było dobrze. Tak dobrze, jak jeszcze kilka miesięcy temu, gdy nie musiałem martwić się, że za moment go stracę. Bo naprawdę ciężko jest o czymś takim rozmyślać, kiedy ledwo łapie się powietrze i ma się wrażenie, że zaraz wypluje się płuca.

Kozłuję, łapię piłkę i podskakuję. Rzucam, ale Sebastian jest szybki, odbiera mi ją i nie czekając na mój ruch, rusza na drugi kosz. Oddycham ciężko, jednak nie mam zamiaru dać mu łatwo załapać punktów. Blok, przejęcie piłki, zgrabny obrót. Jestem w tym coraz lepszy, a moje ruchy są już bardziej dopracowane niż rok temu. Dwutakt, kosz. Koniec. Wygrywam.

– Jezu! – Opadłem na boisko, ocierając czoło czarną frotką, jaką miałem na nadgarstku. Nie mogłem przestać szczerzyć się jak idiota. – Wygrałem! – Aż się zaśmiałem. Sebastian nachylił się nade mną, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczyłem jego czerwoną ze zmęczenia twarz. – Wygrałem, słyszysz?! – Wskazałem na niego zwycięsko palcem wskazującym i uśmiechnąłem się szeroko, zapewne prezentując całe swoje uzębienie. Dla mnie to naprawdę było osiągnięcie, Sebastian był świetnym zawodnikiem. Ogranie Kapsla czy Zbycha z pewnością przyszłoby mi łatwiej, dlatego właśnie wygrana z Sebą była dla mnie ogromnie satysfakcjonująca.
– Słyszę, słyszę. – Zaśmiał się i podał mi butelkę wody. Uwielbiałem jego śmiech, jego uchylone usta, szeroko rozstawione nozdrza, gdy oddychał przez nos i przymrużone oczy, w obronie przed ostatnimi promieniami słońca.
Odkręciłem wodę i przyssałem się do gwintu. To teraz ta gorsza część spotkania, pomyślałem, zerkając jeszcze na Sebastiana, który ocierał pot ze swoich piegowatych policzków.
– Musimy pogadać – powiedziałem, siadając naprzeciwko niego na tartanie.
– No. – Pokiwał głową. – Zaczynaj.
Wziąłem głęboki oddech. Denerwowałem się, bałem, że Sebastian mnie wyśmieje. Powie, że go nie obchodzę i że nie ma zamiaru dla mnie przepuszczać dwóch lat. Przerażała mnie wizja odrzucenia, bo co jeżeli Sebie nie zależy na mnie tak jak mi na nim? I nagle zacząłem myśleć, że to nie ma sensu. Gdyby chciał być ze mną, nie zgodziłby się na ten wyjazd albo chociaż zrobił wszystko, abyśmy się nie rozstawali.
– Pójdziemy na kompromis? – zapytałem w końcu. Sebastian spojrzał na mnie głupio, jakbym powiedział właśnie coś debilnego.
– Kompromis?
– Z twoim wyjazdem. – To nie był dobry pomysł, myślałem, patrząc na niego. Aż dłonie zaczęły mi lekko drżeć, kiedy widziałem jego niezadowoloną minę.
– Kacper, wszystko już ustalone… – I to wystarczyło, żebym wybuchnął. Wszystkie emocje, które kłębiły się we mnie od kilku miesięcy w końcu musiały znaleźć gdzieś ujście, a ja zawsze wyładowywałem się w bójkach i kłótniach.
– Ustalone?! – syknąłem i złapałem go za przód mokrej od potu koszulki. – Więc po co ze mną byłeś?! Po co ta cała pierdolona szopka?! – Czułem, jak oczy zachodzą mi łzami i sam nie wiedziałem, czy to przez zdenerwowanie, czy po prostu było mi przykro. – Cały czas się mną bawiłeś, ty chuju! – Zamachnąłem się i uderzyłem go w twarz. A on, zamiast obronić się albo mi oddać, poleciał do tyłu. W furii usiadłem mu na biodrach i zacisnąłem ręce dookoła jego szyi. – Nienawidzę cię! – krzyknąłem, pochylając się na nim i poluźniając uścisk. Znów coś we mnie pękło, tym razem jednak to nie była zalewająca fala furii. – Nienawidzę cię za to, że pojawiłeś się w moim życiu, a teraz mnie zostawiasz – powiedziałem łamiącym się głosem. Oddychałem ciężko, jakbym się dusił. Gardło ścisnęło mi się nieprzyjemnie, a w głowie aż się zakręciło. Bałem się tego, że mnie zostawi, bo dobrze wiedziałem, że czas jaki z nim spędziłem był idealny. Świetnie się dogadywaliśmy, a ja jeszcze, idiota, zakochałem się w nim po uszy jak jakiś szczeniak, którym w sumie byłem. Głupim i naiwnym w dodatku, bo uwierzyłem, że moje życie ma szansę się zmienić, a ja mogę zaufać kompletnie obcej dla mnie osobie. Patrzyłem mu w oczy, nie wiedząc co robić. Ręce mi drżały, kiedy puściłem jego szyję, już nawet nie miałem ochoty na bójkę. Chciałem po prostu odejść i gdzieś to wszystko przeczekać, z dala od Sebastiana, gdy ten nagle przyciągnął mnie do siebie. Nie miałem już sił na bronienie się, więc opadłem na jego pierś, pozwalając się przytulić. Głaskał mnie po mokrych od potu plecach i w tamtym momencie nie liczyło się to, że byliśmy na widoku. Właściwie to nawet o tym nie pomyślałem.
– Jaki kompromis? – zapytał cicho. Z każdą chwilą, gdy się uspokajałem, było mi coraz bardziej wstyd. Nienawidziłem pokazywać swoich słabych stron. Czułem się tak odsłonięty przed nim, jak jeszcze nigdy. Zupełnie jakbym się rozebrał i wystawił na widok publiczny.
– Poczekasz na mnie dwa lata i wyjedziemy?
Sebastian milczał. Byłem pewny, że nawet nie chciał rozważać takiej opcji. To był koniec, myślałem i spróbowałem się od niego odsunąć, chcąc jednocześnie obronić resztki mojej godności. O ile w ogóle jakieś zostały.
– Okej – powiedział w końcu, a ja myślałem, że to jakiś durny sen. Aż otworzyłem szeroko oczy i podniosłem się, żeby na niego spojrzeć.
– Nie żartujesz?
– Kacper… – Albo mi się wydawało, albo poczerwieniał. – Też cię kocham.
To był sen. Tak, na pewno sen, myślałem, kiedy zacząłem go całować bez skrępowania, mając cały świat w moich zgrabnych czterech literach. Nie obchodziła mnie nawet grupka dzieci bawiąca się niedaleko i jakiś dziadek patrzący na nas z obrzydzeniem. Bo to było moje życie. Oni go za mnie nie przeżyją, jak to powiedział Bartek.

– Twoi rodzice są? – zapytałem szeptem, kiedy Sebastian wciągnął mnie do przedpokoju. Dalej starałem się unikać mamy i taty mojego chłopaka, bo wciąż czułem się przy nich niezręcznie.
– Są – odpowiedział, ściągając buty. Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. – Więc dzisiaj cię zaknebluję, żebyś tak nie jęczał. – Zaśmiał mi się w twarz, a ja odepchnąłem go od siebie ze złością. Co za idiota, niech lepiej uważa, żeby nie piszczeć pode mną głośno, bo na pewno nie oddam mu dzisiaj swojego tyłka. To on powinien się przede mną wypiąć, w zadośćuczynieniu rzecz jasna, warczałem w myślach zły, rozsznurowując swoje trampki.
Pociągnął mnie do pokoju, a gdy byliśmy na schodach, mama Sebastiana wyjrzała akurat z salonu. Miałem wrażenie, że spalę się ze wstydu, kiedy spojrzała na mnie, a ja gnałem za jej synem, żeby za chwilę zamknąć się w jego sypialni i zacząć się kochać. To było naprawdę niekomfortowe, kiedy myślałem, że piętro niżej są jego rodzice. No, ale jak to Sebastian, nie pozwolił mi się nad tym długo zastanawiać, bo przycisnął mnie do drzwi i zaczął mocno całować. Westchnąłem ciężko, tracąc nagle całą swoją chęć na zdominowanie go, nie miałem siły. Może naprawdę lepiej, żeby tym razem to Sebastian górował?
Całował mnie więc zapalczywie, z uczuciem, a ja tylko oddawałem pocałunki i pozwalałem mu się rozebrać. Seba dobrze już wiedział, że czasem lubiłem, kiedy to on się mną zajmował. Pod względem seksu też byliśmy do siebie dopasowani, w łóżku dogadywaliśmy się idealnie. Gdy Sebastian był na dole, lubił jak byłem stanowczy, ale sam też walczył i nie pozostawał bierny. Ja za to odgrywając rolę pasywa pozwalałem mu się sobą zająć, co jemu odpowiadało.
Nawet nie wiem kiedy się rozebraliśmy i przenieśliśmy na łóżko. Kochaliśmy się krótko, ale intensywnie. Jak zwykle, kiedy wypinałem się w jego stronę, zalała mnie fala wstydu i miałem ochotę zniknąć. Wystarczyło jednak, że Sebastian we mnie wszedł, a znowu zapomniałem o Bożym świecie. Uwielbiałem to uczucie, gdy mnie wypełniał, do czego oczywiście bym mu się nie przyznał. Prędzej spłonąłbym żywcem ze wstydu albo wykopał sobie grób i się w nim zakopał.
– Jutro pogadam z mamą – powiedział Sebastian, kiedy leżeliśmy na łóżku, oddychając ciężko po dobrym seksie.
– Ja z Pawłem. Muszę mu przecież powiedzieć, że będzie odwiedzać brata za granicą – zaśmiałem się i przewróciłem na bok. Zdałem sobie jednak z czegoś sprawę, aby doszło do tego wyjazdu, my musimy przetrwać razem dwa lata. To będzie jak próba czasu, jeżeli nam się uda, nie będę miał zastrzeżeń, żeby zmienić dla Sebastiana całe swoje życie, dokładnie tak, jak powiedział Bartek. Chyba będę musiał mu podziękować, pomyślałem jeszcze, nim zasnąłem.

Obudziłem się dosyć wcześnie, co jak na mnie było naprawdę dziwne. Gdybym tylko mógł, zapewne przespałbym całe życie, ale że zawsze mi szkoda dnia, staram się budzić o rozsądnych godzinach (czyli w okolicach jedenastej–dwunastej). Spojrzałem zaspany na Sebastiana, który siedział w nogach łóżka i jakoś takim mętnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę.
– Coś się stało? – zapytałem, a on od razu zerknął na mnie, jakby nie spodziewając się, że wstanę.
– Śpij, dopiero siódma, a jest sobota – zauważył. Też już przyzwyczaił się do tego, że zazwyczaj budziłem się naprawdę późno, w samo południe, a bywało, że też i po nim.
– A ty czemu nie śpisz? – Podniosłem się na ramieniu i przetarłem oczy. Sebastian westchnął ciężko.
– Bo chciałem złapać mamę przed jej pracą – powiedział i ułożył się obok mnie. Zacisnął usta, milcząc przez chwilę. – Nienawidzę jej zawodzić – dodał w końcu jakimś takim słabym głosem, którego u niego jeszcze nigdy nie słyszałem. Aż wstrzymałem oddech, kiedy spojrzałem na niego. Nie spodziewałem się, że tak będzie to przeżywać. Przecież tylko odkłada wyjazd, a nie z niego rezygnuje, dlaczego miałby zawodzić mamę?
– Ale przecież będziesz studiować… – zacząłem, nie wiedząc co powiedzieć. Mnie mama nigdy nie stawiała wymagań, nigdy nie chciałem za wszelką cenę spełnić jej oczekiwań. Różniliśmy się z Sebastianem, właśnie dlatego nie mogłem go zrozumieć.
– Dla niej to tak jakbym nie miał studiować już w ogóle – powiedział cicho, a ja nie czekając już dłużej, przyciągnąłem go do siebie. Poczułem się winny. – Nikt z mojego rodzeństwa nie poszedł taką ścieżką, jaką chciała. Każdy ignorował to, co mówiła i robił to, co lubił. Ja nigdy nie umiałem jej odmówić – wyznał.
– Czas zacząć. – Sam nie wiem dlaczego to powiedziałem. – Jesteś dorosły – przypomniałem. – Teraz już decydujesz o swoim życiu.
Sebastian uśmiechnął się krzywo na moje słowa. Westchnął ciężko, wpatrzył się w sufit, leżąc przez chwilę nieruchomo i myśląc nad czymś intensywnie.
– Czasami mam wrażenie, że jesteś doroślejszy ode mnie.
– Mentalnie? O jakieś dwadzieścia lat. – Pokiwałem głową i parsknąłem śmiechem.
– Debil. – Zaśmiał się i trzepnął mnie lekko w ramię.

***

Wszystko zaczęło się układać, dosłownie. Jeszcze nigdy nie było tak dobrze, jak wtedy. Paweł znalazł sobie dziewczynę, co najważniejsze – normalną, Arek wydawał się bardzo szczęśliwy przy swojej Marysi i mówił nawet, że może to coś więcej, aż z bratem się zacząłem nabijać, że niedługo spotkamy się na ślubie. Każdy z nas miał swoje życie, ale one dalej przeplatały się pomiędzy sobą. Wciąż byliśmy dla siebie ważni, bo przecież o takiej więzi się nie zapomina.
O moich maturach nie ma raczej co wspominać. Nie zabłysnąłem z wynikami, ale co najważniejsze, zdałem, o to mi chodziło. Wszystko miałem około pięćdziesięciu procent, więc byłem z siebie jako-tako dumny.
A z Sebastianem dalej byłem, stał się ważną częścią mojego życia. Może i przez te dwa lata nieraz się pokłóciliśmy, poobijaliśmy, bo w przypadku ostrej wymiany zdań nadal ciężko było mi trzymać łapy przy sobie, ale wciąż go kochałem. Kocham. Nie wiem, czy to związek do końca moich dni, bo to brzmi strasznie patetycznie i lamersko, ale z pewnością bardzo mi na nim zależy.
Wybraliśmy Anglię, a dokładniej Oxford, bo tak chciała mama Sebastiana. Do USA prawdopodobnie nie dostałbym wizy. No i Oxford jest o wiele bliżej, zawsze mogę wsiąść w samolot i wrócić do Pawła i Arka. Zależało mi na tym, by nie spotykać się z nimi tylko raz na rok.
– Ładnie – powiedziałem, kiedy po raz pierwszy wszedłem do naszej małej kawalerki. Okolica w której wynajęliśmy mieszkanie, była po prostu urocza. Dotychczas takie widziałem tylko na filmach, wszędzie znajdowały się podobne domki wielorodzinne z czerwonej cegły, przez co pewnie na początku często będę się tu gubić. Ale nic nie mogło mi zepsuć już humoru. Nawet to, że przez pierwszy rok tutaj mam zamiar pracować, by doszkolić język. Rewley Street była po prostu uroczą ulicą, panował tu dosyć mały ruch samochodowy, wszędzie dało się dojrzeć spacerujących spokojnie ludzi. Nawet to, że naszymi sąsiadami byli ciapaci nie zepsuło mi humoru. Nie lubię ich i mam świadomość, że to „niepoprawne politycznie”, ale ja przecież nigdy nie byłem tolerancyjny. Trochę to śmieszne skoro jestem gejem, już nawet Seba mi to wytykał.
– I blisko do centrum. – Sebastian kiwnął głową i wyjrzał przez okno. Pokój nie był wcale taki mały, urządzony dosyć przestronnie i ze smakiem. Mimo to musiałem przyznać, że jeszcze nigdy nie żyłem w tak dobrych warunkach.
Westchnąłem zadowolony i opadłem na skórzany, czarny fotel, rozglądając się po pomieszczeniu. W rogu, przy ogromnym oknie balkonowym, stało dwuosobowe łóżko. Nie mogłem się nie uśmiechnąć na myśl, że będę teraz spać z Sebastianem. Noc w noc. Trochę przerażające, a z drugiej strony ekscytujące.
– Jak małżeństwo – stwierdziłem i zaśmiałem się.
– Ale ślubu nie bierzemy.
– No co ty? – jęknąłem teatralnie. – Nie chcesz adoptować dziecka? Bo gdybym tylko mógł, urodziłbym ci! – Sebastian spojrzał na mnie autentycznie przerażony, dopiero po chwili parsknął śmiechem, zdając sobie sprawę, że żartowałem. Czasem jeszcze nie łapał, kiedy to robię, a już przecież byliśmy ze sobą trzy lata.
– Dziewczynkę czy chłopca?
– Obojniaka. Wiesz, zgodnie z modą gender. – Machnąłem ręką. – Niech sobie bidulek płeć wybierze.
– Jakiś ty postępowy.

***

– Boże! Jak małżeństwo normalnie! – Oskar aż krzyknął, kiedy rozejrzał się po naszym mieszkaniu. Można powiedzieć, że z Sebastianem przyjmowaliśmy wszystkich. Takie schronisko z kawalerki zrobiliśmy, ale jeszcze nikt się nie burzył.
– A ty? – zapytałem i rzuciłem mu piwo. Minęły dopiero dwa miesiące, a ja już odnalazłem się w obcym kraju. Angielski też doszlifowałem, nawet Sebastian mnie czasem chwalił, że powoli zaczynam łapać akcent, którego wcześniej w ogóle nie miałem. I brzmiałem jak taki rosyjski przekupek na targu, wciskający turystom nowe klapki Kuboty, wmawiając im, że to super firma.
– Co ja? – mruknął i krytycznie spojrzał na puszkę alkoholu. – Takie małe? Ja pieprze, ale te brytole mają słabą banię. – Przewrócił oczami i otworzył piwo zgrabnie. – Dobrze, że wam polską wódę przywiozłem.
– Nie wiem czy wiesz, ale tutaj też dostaniesz polską wódę. – Sebastian wziął łyk trunku. – Jesteś z Władkiem? – zapytał, prostując moje pytanie. Dobrze już wiedział, o co mi chodziło, bo nieraz rozmawialiśmy o Oskarze i Władku. Uważałem, że ta dwójka świetnie do siebie pasowała, a Sebastian podzielał moje zdanie.
– E tam. – Oskar machnął ręką. – Nie jestem chyba typem związkowca – stwierdził wyniośle i w kilku łykach dopił piwo, po czym zgniótł puszkę. – I na co mi taka robota? Trzysta mililitrów, jakiś żart chyba.
– Rozstaliście się? – zapytałem. Od kiedy miałem Sebastiana, trochę inaczej zacząłem patrzeć na takie rzeczy. Poligamia była dla mnie dosyć obrzydliwa, ale to może dlatego, że Seba był jedyną osobą spoza naszej trójki, której zaufałem, co oczywiście przyszło mi dosyć ciężko. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym mieć taką relację z kimś innym.
Ale Oskar to Oskar. Znałem go już wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że wszyscy mu się szybko nudzili.
– Powiedzmy – burknął i pokręcił się nerwowo. – To on nie chciał ze mną być – zdradził i wzruszył ramionami. – Okej, koniec tematu. Dajcie mi jeszcze piwo. Nie myślicie chyba, że ta marna puszeczka mi wystarczy.

– Paweł ze swoją Anką chcą przyjechać – poinformowałem Sebastiana, kiedy kładliśmy się do łóżka, a gdzieś z podłogi dobiegało pochrapywanie Oskara, który ostatecznie uwalił się tym „maleńkim brytolskim piwem”. W sumie nic dziwnego, wypił chyba z dziesięć puszek i zapił wódką, pomyślałem, modląc się jednocześnie, żeby nie zarzygał nam dywanu. Był kremowy, raczej ciężko będzie sprać coś takiego.
– Niech wpadają. – Sebastian aż się zaśmiał i przyciągnął mnie do siebie. – Robimy z mieszkania przytułek.
– Natalia też mi na Skype mówiła, że chce – powiedziałem. – I Arek i…
– Wszyscy – stwierdził Seba. – Póki nie mam egzaminów, niech wpadają. Jak mi się zaczną, nie chcę tu nikogo widzieć. No, chyba że ciebie. Na dywanie. Nagiego.