Pożegnawszy ostatniego pacjenta, Craig uzupełnił kilka dokumentów ze stosu leżącego na biurku. Umył się w swoim mieszkaniu i wyszedł. Kiedy zamykał klinikę zegar na wieży ratusza wybił godzinę siedemnastą. Prawie nigdy o tej porze nie opuszczał swojego miejsca pracy. Prowadząc całodzienną klinikę, zaczynał o dziewiątej, a kończył o dziewiętnastej – z małymi przerwami na posyłki.
Dzisiaj, musiał zamknąć wcześniej ze względu na zaproszenie do Arkadii. Christian Elisander partner przywódców pobliskiej sfory zmiennych zaprosił kilka osób na kolację, z którymi zmienny Smok związał się przez przeszło rok bycia partnerem dwóch silnych alf.
Lekarz rzadko odwiedzał ranczo, jednak nie z niechęci, lecz dlatego, że miał bardzo mało czasu. Poświęcał każdą wolną chwilę swoim pacjentom, nie mając w swoim życiu żadnego innego celu – tym bardziej, że wciąż był sam, co ciążyło mu na sercu. W sprawie partnera los nie był dla niego łaskawy i już tracił nadzieję, że kiedyś pozna, co to prawdziwa więź dwóch dusz.
Westchnął spoglądając na wczesnojesienne niebo, całkowicie pozbawione chmur, co w połowie września rzadko się zdarzało – zwłaszcza tam skąd pochodził. Przede wszystkim zimy tam były inne – mroźne, budzące grozę. Natomiast tutaj zdawało się, że nawet natura nagradza mieszkańców Camas łagodniejszą pogodą.
Wsiadł do samochodu, który częściej służył mu do dotarcia do pacjentów niż do prywatnych wyjazdów. Mieszkał w mieście, w swoim małym mieszkanku nad kliniką, wiodąc nudne, samotne życie i tęskniąc za swoją drugą połową. Czasami wyjeżdżał do wielkich metropolii, po to żeby uprawiać seks, kiedy ciśnienie wzrastało i potrzebował czegoś więcej niż własnej ręki. Niestety, każde takie spotkanie kończyło się psychicznym dołkiem i jeszcze większą pustką – bo co mu z seksu, jeśli spełnienie nawet z najwspanialszym chłopakiem, nie dawało do końca satysfakcji, a tęsknota za tym jedynym rosła. Zazwyczaj po takich wypadach rzucał się w wir pracy, by zapomnieć o wszystkim. Ostatnio nawet z nich zrezygnował. Samotność przygniatała go do ziemi, mimo że miał wokół wielu ludzi. Co z tego, przecież nawet pośród milionów można być samotnym, szczególnie wieczorami – kiedy ściany mieszkania przytłaczały cię, a cisza dzwoniła w uszach, tak, że nawet dźwięk włączonego telewizora nie może jej zagłuszyć. Zastanawiał się nawet nad tym, czy nie związać się z kimkolwiek, byle tylko nie żyć samemu, ale szybko pozbywał się takich myśli, kiedy przyglądał się tak szczęśliwej parze jak Luisa i Alessia. Wydawało się, że w ich związku wszystko skończy się źle, a tymczasem życie pokazało, że może być inaczej. Dlatego kto wie, jak to z nim będzie. W głębi duszy wciąż żywił nadzieję i nadal czekał, pomimo nieustającego wrażenia, że będzie czekał na swojego kociaka do śmierci.
Zaparkował przed wielkim domem, tuż obok samochodu Daria Monahan’a, który wcześniej był Betą rodziny zamieszkującą Arkadię, a obecnie pełnił rolę Bety w sforze swojego ukochanego. Westchnął. Był czas, kiedy zdawało się, że Beta, nie ma szans na związanie się z partnerem, który był mu przeznaczony. Justin bardzo się go bał, ale po wielu perypetiach wszystko się zmieniło i teraz byli ze sobą bardzo szczęśliwi.
Zmęczony tym rozmyślaniem, doktor potarł czoło. Może w takim nastroju nie powinien iść na to spotkanie. Naogląda się ich wszystkich razem i co mu z tego przyjdzie? Kolejna depresyjna noc i nic więcej – takie już jego życie. Z każdym rokiem, nawet miesiącem było coraz gorzej, a ostatnio, wręcz strasznie. Najgorsze, że przed innym nieustannie grał, pokazywał, że wszystko jest dobrze – był dobrym aktorem, a tak przynajmniej mu się zdawało.
Drgnął słysząc pukanie w okno samochodu. Uniósł wzrok i odsunął szybę.
– Co tam doktorku? – Luis, partner nowego Bety dzisiejszych gospodarzy, nachylił się opierając ręce na dachu auta. – Nad czym tak rozmyślasz?
– Zmęczony jestem. Nie doszukuj się niczego więcej. – Luis ostatnio stał się jego małym problemem. Młody mężczyzna jakby wyczuwał jego stan, bo zadawał dużo pytań. W ciągu ostatnich tygodni stali się sobie bliżsi. Jeszcze wiele brakowało do tego, aby nazwać to przyjaźnią, ale na pewno było to coś więcej, niż zwykła znajomość i nawet sam się łapał na tym, że czasem myślał o nim jak o przyjacielu.
– Odpoczniesz sobie z nami, a nie tak ciągle samemu sobie siedzisz. – Odsunął się, kiedy Craig chwycił za klamkę. Obserwował wychodzącego z pojazdu i naprawdę nie mógł zrozumieć, dlaczego ten mężczyzna jest sam. Ponad metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, fantastycznie zbudowane ciało, czarne pociągające oczy i dobre serce powinny przyciągać do niego mężczyzn. Może to przez swoją naturę, a może przez jakiś dodatkowy zmysł, w każdym razie, nie był tak głupi, żeby nie wyczuwać, jak bardzo samotność daje się we znaki Craigowi i że lekarz ciągle czekał na partnera więzi.
Odpocznie patrząc na te szczęśliwe pary lub trójkąt? Jeszcze bardziej zapewne zatęskni za tym, czego nie ma – ale trudno, widocznie tak jest mu pisane.
Wszedłszy do domu od razu dostrzegł w salonie Christiana uwieszonego na ramieniu Daniela, jednego ze swoich partnerów i patrzącego na niego błagalnie. Justin z Dariem stali obok powstrzymując się od śmiechu, a Martin, drugi partner, kiwał ze zrezygnowaniem głową.
– Czego znów żąda blondyn? – zapytał Luisa, do którego podszedł Alessio, następca Daria na stanowisku Bety rodziny z Arkadii, a zarazem obecny partner młodego chłopaka.
– A kto go tam wie. Co dzień ma nowe pomysły. Zwariować z nim ostatnio można.
– Żąda lepszego i szybszego samochodu. – odpowiedział Beta.
– Dostanie go, kiedy zagrozi im, że zamknie przed nimi drzwi sypialni i dostęp do siebie. Zawsze działa. Mała bestia owinęła sobie wokół palca dwa potężne Wilki. No, chodź doktorku pomóżmy Danielowi.
– Po co ci szybsze auto?
– Ty nic nie rozumiesz, naprawdę. Lubię moje auteczko, ale jakiś dziadek może nim jeździć, nie ja. Mam już praktykę. Nie bądź taki, a ty się głupio nie śmiej. – zwrócił się Christian do Martina.
– Dobry wieczór – przywitał się Craig, tym samym ratując alfy przed Christianem.
– O, jesteś Tygrysku – wykrzyknął uradowany zmienny Smok. – Świetnie! Możemy zjeść kolację i spędzić trochę czasu razem. Od dzisiaj będziemy co miesiąc spotykać się u nas. Ostatnio każdy jest tak zajęty, że nie ma czasu dla siebie, a dobrze umacniać przyjaźnie. – świergotał Christian łapiąc Craiga za rękę i ciągnąc go do jadalni. Obrzucił przy tym partnerów złym wzrokiem. – Śpię dzisiaj sam i żadnego seksu przez miesiąc. – Na chwilę przystanął, przyjrzał im się i dodał mrużąc oczy: – No, ze mną, a wam założę pasy cnoty i ze sobą też nie będziecie mogli! – Roześmiał się i pokazał partnerom język.
– Ciekawe jak długo ty wytrzymasz – powiedział Martin mając ochotę przełożyć młodego przez kolano i dać mu parę klapsów.
– Pfi – prychnął Chris.
Craig uśmiechnął się pod nosem, może mimo wszystko zrelaksuje się u nich. Uwielbiał słuchać przekomarzań Chrisa i jego partnerów. Zawsze wtedy, poprawiał mu się nastrój, a przyglądanie się ich rodzinie, nawet w sytuacji, takiej, jak dzisiaj, kiedy był tak przybity, sprawiało mu przyjemność.
Gorzej było, kiedy patrzył na Luisa z Alessiem. Widział w nich to, czego jemu brakowało. Miłości, pożądania i oddania drugiej osobie. Cholera! Jako zmienny Kot szczególnie potrzebował kogoś, z kim mógłby się związać. Czasami żałował, że to nie Justin był tym jedynym. Wilczek zawsze mu się podobał, ale nigdy się do niego nie zbliżył, pewnie z powodu tego, jakim wystraszonym zmiennym był chłopak. Zresztą dobrze się stało, bo pewnie czekałyby ich miłe noce, ale potem i tak zostałby sam. Justin miał kochającego partnera, który wpatrzony w niego, jak w obrazek nalewał mu właśnie wina.
– Ciebie też to czeka. – szepnął Luis siadając obok lekarza przy długim, suto zastawionym stole.
Nie wierzył w to. Chłopak mógł sobie mówić, co chciał, bo nadal żył w euforii zakochania i był taki młody. On miał już trzysta lat, to naprawdę dużo nawet dla zmiennego, nie mówiąc o tym, że czasami czuł się o wiele starszy. To sprawiało, że bardzo odczuwał zmęczenie czekaniem na coś i na kogoś. Westchnął obrzuciwszy Luisa nic niewyrażającym wzrokiem i nałożył sobie na talerz smakowicie pachnącej pieczeni. Starał się skupić i wsłuchać w prowadzone przy stole rozmowy.
– Szkoda, że Sheoni i Jackob pojechali do jej rodziców. – marudził Chris. – Danielu, kiedy odwiedzimy twoich? Naprawdę fantastyczne Wilki. – mówił do Craiga. – Żałują, że ich najstarszy syn założył swoją sforę, ale są z niego dumni. Rodzice Martina żyją na drugim końcu kraju, ale może… – wypowiedź przerwała mu potężna błyskawica i huk, który rozległ się zaraz po niej. – Ups, ale walnęło.
– Nie zapowiadało się na burzę. – rzucił Alessio wstając i podchodząc do okna. – Chyba będzie niezłe przedstawienie.
– Tutaj jesienią pogoda zmienia się bardzo szybko. – dodał Martin bardziej informując Luisa niż pozostałych.
– Gdy wyjeżdżałem z domu, było bezchmurne niebo. – wtrącił Craig.
– Chyba nie będziemy rozmawiać o pogodzie? – jęknął nudzący się Christian.
– Nie wiem co się ostatnio dzieje z Chrisem. – szepnął do Craiga Luis. – Zachowuje się gorzej niż pięcioletnie dziecko. Nadal jest fantastycznym ojcem, ale gdy dzieci idą spać lub ktoś inny się nimi zajmuje, to chłopak sam staje się jak dziecko.
– Może on się po prostu nudzi. Potrzebuje zajęcia. Mógłby pójść do pracy – rzucił tę luźną myśl ot tak sobie, ale w sumie, to potrzebował kogoś do swojego gabinetu, żeby uporządkował mu dokumenty. Ta idea nie była taka zła, a zmienny Smok miałby zajęcie. Sam, na jego miejscu, bez pracy pewnie by zbzikował. Zanotował sobie w głowie, żeby z nim o tym później porozmawiać.
Kolacja upłynęła w spokojnej, sielskiej atmosferze, a czas w dobrym towarzystwie wbrew obawom Craiga zleciał fantastycznie. Burza za oknem poszalała, ale równie szybko jak przyszła tak i szybko ucichła, a chmury rozwiały się i ukazało się gwieździste niebo, które ujrzał po wyjściu z rezydencji. Jego ciało owiał chłodny wiatr, a nozdrza wciągnęły zapach czystego powietrza. Zanim wyszedł zaproponował Christianowi pracę u siebie i chłopak obiecał się zastanowić.
– Szkoda, że już musisz wracać. – powiedział Martin. – Zaglądaj do nas częściej i dzięki za Christiana. Naprawdę od kilku dni jest ciężki w obyciu, jakby miał okres lub jeszcze gorzej… zamienił się w pięciolatka.
– Przestańcie traktować go jak dziecko, a będzie dobrze. Zresztą, co ja tam wiem. Nie mam doświadczenia z partnerami, a tym bardziej ze Smokami. – Wyjął kluczyki z kieszeni spodni. – Zmykam już. Muszę posiedzieć jeszcze nad wypełnieniem kart dzisiejszych pacjentów. Nie zdążyłem wszystkiego zrobić przed kolacją. Odkąd odeszła ostatnia pielęgniarka, naprawdę ciężko jest się z tym uporać. Dlatego, potrzebny mi ktoś, kto poukłada kartoteki i posegreguje wszystko datami oraz nazwiskami. Nie mam do tego ostatnio głowy, a myślę, że Christian sobie poradzi. Trzymaj się, Alfo. – Otulił się połami płaszcza i zszedł po schodach na parking. Rzucił okiem na wyłączoną na noc fontannę i okolicę. Podobało mu się tutaj, ale i tak wolał swoje mieszkanko. Szkoda tylko, że było takie puste… Wsiadł do samochodu i ruszył w powrotną drogę, patrząc przed siebie podążając za światłami przecinającymi ciemność. Tym razem nie poddawał się ciężkim dla niego rozmyślaniom, bo i tak to do niczego nie dawało, a doprowadzało do depresji. Ile lat już szukał partnera? Sto, dwieście? Widocznie tak miało być i nikogo już nie znajdzie.
Przejechał kilka kilometrów, gdy jego wzrok przykuły migające w oddali światła. Uchylił okno i jego wrażliwe uszy usłyszały przeciągły, jednostajny ryk silnika. Ocenił odległość, co dla niego, jako kotowatego nie było trudne i nacisnął pedał gazu. Doskonale pamiętał, że w tamtym miejscu stał betonowy słup i możliwe, że w trakcie szalejącej zawieruchy, ktoś po prostu w niego wjechał. Zmarszczył brwi widząc już terenówkę i stwierdzając, że nie mylił się w swoich domysłach.
Nacisnął hamulec i zatrzymał samochód. Nie wyłączając silnika szybko wysiadł i podbiegł do drugiego auta. Jako lekarz i odpowiedzialny człowiek musiał udzielić potrzebującemu pomocy. Przez uchylone okienko zajrzał do wnętrza samochodu, ale nikogo w nim nie było. Z tyłu również nikogo nie zastał. Sięgnął ręką, żeby przekręcić kluczyki i zgasić silnik. Wyprostował się i rozejrzał wokół. Przywołał na powietrznię swojego Kota, nie zmieniając się, ale pozwalając mu patrzeć. Dzięki temu w ciemności widział jakby to był dzień. Włączył wszystkie swoje zmysły przeszukując teren również słuchem i węchem. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy postanowił, że wsiądzie do swojego samochodu i poobjeżdża okolicę w poszukiwaniu właściciela rozbitego pojazdu, coś wyczuł.
To była tylko nuta dziwnego zapachu, ale włosy na jego rękach zjeżyły się, a przez kręgosłup przebiegły kłujące iskry. Kierując się zapachem zajął miejsce za kierownicą i ruszył jego śladem. Woń z każdym metrem była coraz intensywniejsza. Przyśpieszył i niedługo później zobaczył idącą poboczem, chwiejącą się postać. Niewątpliwie był to mężczyzna. Bardzo dobrze pachnący mężczyzna, co znacznie intensywniej wyczuł po zrównaniu się z nim. Otworzywszy okno od strony pasażera. Ciało Craiga przeszył prąd, a jego penis żywo zareagował. Reakcja, której się nie spodziewał i wewnętrzne wołanie „Partner”, zaskoczyły go. Jego bestia zaczęła drapać, chcąc wyskoczyć i zaopiekować się rannym mężczyzną, kiedy wyczuła od niego, poza słodkim ziemistym zapachem, krew. Zatrzymał samochód i wysiadł podbiegając szybko do idącej postaci. Człowiek, na pewno zmienny, ale nie Kot – osądził Craig. Nieznajomy odskoczył do tyłu patrząc na niego oszołomionym wzrokiem.
– Hej, nie bój się. Nic ci nie zrobię. – Powoli wyciągnął przed siebie ręce. – Jesteś kierowcą tamtego samochodu? Mam na imię Craig i jestem lekarzem. – Z niepokojem obserwował cieknącą z głowy krew. Chłopak musiał uderzyć głową w kierownicę i stąd ta rana. – Możesz być poważnie ranny. Dla zmiennego to nic, ale czasami trzeba się zbadać. – Na razie nie słuchał głosu swojego Tygrysa ciągle wołającego jedno słowo, za czym tęsknił całe wieki. Przemawiał spokojnie do, wydawało mu się, wystraszonego zmiennego.
Pamiętał, że wysiadł z tego przeklętego samochodu, który uderzył w przeszkodę na poboczu, po tym jak przez pogodę stracił przyczepność na drodze, a on panowanie nad kierownicą. W trakcie wypadku łupnął głową w kierownicę, co go zamroczyło. Po kilku długich chwilach odzyskał przytomność i opuścił auto. Poszedł przed siebie zamierzając dotrzeć do jakiejś zamieszkanej mieściny czy domu. Nie spodziewał się, że na pustej drodze, spotka zmiennego – do tego Tygrysa, którymi gardził z całego serca. Na pewno nie zamierzał słuchać swojej głupiej bestii, która w drugim zmiennym wyczuła partnera więzi. Chciał partnera, ale na pewno nie Kota i nie teraz. Miał swoje zadanie i zamierzał je wykonać. Nie przyjechał tutaj szukać kogoś, z kim miał się związać.
– Nie potrzebuję twojej pomocy – powiedział Arion mijając go. Zachwiał się i został podtrzymany przez gorące dłonie, ale od razu odepchnął od siebie mężczyznę. – Zostaw, nie jestem biednym chłopaczkiem, którym się trzeba zaopiekować, pogłaskać po główce i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze – syknął. Głowa bolała go coraz bardziej, co również starał się ignorować, ale w sumie to odciągało jego ciało od innych rzeczy. – Lepiej powiedz jak dotrzeć do miasta.
– Zawiozę cię. – Wskazał na swój samochód nie wiedząc, co robić i jak się zachować. Do tego był naprawdę podniecony samym zapachem drugiego samca, a jego Tygrys chciał go oznaczyć, jako swojego. Bestia w nim była bardzo zaborcza i nie miała ochoty nawet na to, żeby pozwolić nowo poznanemu zmiennemu odejść.
Arion zmrużył oczy starając się nie wdychać opętującego go zapachu. Niech to jasny szlag trafi! Nie chciał reagować na niego, nie na Kota! Zacisnął pięści i warknął:
– Sam znajdę drogę. – Odwrócił się, aby odejść.
– Jesteś upartym, sukinsynem. Proponuję pomoc, podwózkę, a ty zamiast z tego skorzystać odmawiasz. Boisz się, że w zamian zażądam twojego ciała?
– Tego to się nie boję. – Omiótł wzrokiem mężczyznę. Dzięki wszyscy bogowie za idealny wzrok. – Wyglądasz smakowicie, ale…
– Ale?
– Nic. Seks? Proszę bardzo. Kocham seks, ale bez wiązania się. Sparuję się tylko ze Smokiem.
Craig drgnął. Cholera! Trafił na Smoka. Sam zawsze marzył o wielkim Kocie, choćby Panterze, ale nie Smoku.
– Jakim jesteś Smokiem?
– Nie wyczułeś? Jesteś przecież zmiennym.
– Nie zawsze potrafię to zrobić, kiedy nie miałem z kimś wcześniej do czynienia. – Chrisa się nie liczył, bo Diamentowy Smok ma całkiem inną aurę, a tej tutaj nie rozpoznawał.
– Oto kim jestem. – Arion przymknął oczy i pozwolił swojej bestii wyjść pod skórę, w chwili, kiedy je otworzył, na drugiego mężczyznę spojrzał jej oczami.
Lekarz wstrzymał oddech widząc smocze oczy nieznajomego, ale nie to skupiło jego szczególną uwagę. Pionowe źrenice wraz z okalającymi je tego samego kształtu tęczówkami otoczone były czymś, co przypominało palące się płomienie. Zmieniały kolor z pomarańczowego na czerwone w zależności, w którą stronę ranny spojrzał. To coś wyglądało, jakby oczy nieznajomego płonęły żywym ogniem. Tyko jeden gatunek miał takie oczy.
– Ognisty Smok – Prychnął. No to mu się trafił partner. Przeznaczenie chyba sobie z niego żartuje.
– Pałasz do mnie tą samą sympatią, co ja do ciebie. Miło – zakpił Arion. – Wskaż mi drogę do miasta. Proszę. – Uniósł wymownie brwi, coraz bardziej się niecierpliwiąc.
– Powiedziałem, że cię tam zawiozę.
– Kierunek i masz mnie z głowy.
Z głowy? Właśnie odnalazł partnera i mimo, że nie podobało mu się to, czym jest zwierzę w nim, nie zamierzał mieć go sobie „z głowy”.
– Chyba śnisz. Wiesz, kim dla siebie jesteśmy.
– Dopóki się nie sparujemy, możemy rozejść się w dwa krańce świata. Nie jesteśmy Wilkami, żebyśmy już po pierwszym spotkaniu nie mogli przestać myśleć o partnerze. Chociaż seksem nie pogardziłbym. – Arion oblizał się sugestywnie, łakomo pożerając wzorkiem ciało Craiga. – Ognisty nie oznacza tylko gatunku.
Po plecach Craiga przeszedł dreszcz, a krew wzburzyła pędząc w dół. Na całe szczęście nie kierował się wyłącznie swoim penisem, więc zignorował narastające podniecenie.
– No tak, bo wy Ogniste Smoki lubicie skakać na boki – zrymował tak, jak zawsze robiła to jego matka. Gdyby tylko wiedziała, kto okazał się być jego partnerem, za którym tak tęsknił, przewróciłaby się w grobie.
Arion zmrużył oczy i warknął:
– A wy za szybko lubicie oceniać. – Odwrócił się zamaszyście, a później zachwiał i ostatnie, co zdążył zarejestrować jego umysł to, to, że leci w dół, silne ręce chronią go przed upadkiem, a później pogrążył się w ciemności.
* * *
Poranek dla Craiga nie zaczął się swoim zwyczajnym rytmem, jak działo się to od lat, odkąd przybył do Camas. Zazwyczaj zrywał się z łóżka, ćwiczył, szedł pod prysznic, później wrzucał coś na ząb i oddawał się swojej pracy, którą bardzo kochał nie wyobrażając sobie, że mógłby być kimś innym. Miał dar do leczenia i go wykorzystywał najlepiej, jak potrafił, ucząc się przez całe lata i opanowując wiedzę ze wszystkich specjalizacji. Dzięki temu zawsze był w stanie pomóc ludziom, zmiennym, a także zwierzętom – o ile zaszła taka potrzeba.
Natomiast tego dnia ustalony porządek dnia zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. W nocy spotkał swojego partnera – teraz śpiącego w jego sypialni, po tym, jak zemdlał. W tamtej chwili bardzo go to przeraziło, ale szybko odzyskał swoją pewność siebie i zachował się profesjonalnie. Zabrał nieznajomego do swojego samochodu po uprzednim zbadaniu go – zawsze miał przy sobie zestaw narzędzi medycznych – i przywiózł do kliniki. Tam pobrał krew do badań i wykonał kilka podstawowych analiz. Wyniki bardzo go zdenerwowały. Wyglądało na to, że mężczyzna od kilku dni nie jadł, a z płynami też nie było najlepiej. Okazało się, że to nie uderzenie w głowę było powodem omdlenia, ale radykalne wyczerpanie organizmu. Nawet zmienni potrafili podupaść na zdrowiu, jeżeli nie dbali o podstawowe potrzeby ciała. W tamtej chwili miał ochotę siłą obudzić Ognistego Smoka i złajać go za to, że doprowadził siebie do takiego stanu. Na szczęście dość szybko się opanował i zabrawszy mężczyznę do swojego mieszkania, położył go w swojej sypialni. Podłączywszy mu kroplówkę z glukozą, żeby wspomóc organizm, całą noc przesiedział przy łóżku i pilnował chorego. To było powodem, że teraz czuł się wyczerpany, niewyspany, bo dwie godzinki snu na krześle nijak nie pozwoliły mu odpocząć. Przeciągnął się i mocno potarł swoje policzki pokryte zarostem, żeby się rozbudzić. Spojrzał na śpiącego partnera, a stwierdziwszy, że nic złego się nie dzieje, a rana na głowie zagoiła się i nie został po niej najmniejszy ślad, odłączył kroplówkę zanim poszedł wziąć prysznic i ogolić się. Po porannej toalecie postanowił zrobić śniadanie, a że jego lodówka zazwyczaj była pusta, bo jadał w miejscowym barze, jako, że dla samego siebie nie chciało mu się gotować, wybrał się na zakupy. Na wszelki wypadek, gdyby jego gość się obudził, napisał mu karteczkę, gdzie jest i że zaraz wróci. Zabrał z szafki portfel, zbiegł z piętra, a będąc na parterze umieścił na drzwiach kliniki informację, że dzisiaj zacznie pracę później. Najchętniej to wziąłby sobie wolne, ale co, jeśli ktoś będzie potrzebował jego pomocy. Z drugiej strony musiał zająć się swoim gościem, a gdyby coś się działo to każdy wie gdzie go znaleźć. Po zastanowieniu zmienił tekst notatki informacyjnej, że dzisiaj go nie będzie, a w razie nagłych przypadków, to dzwonić należy na jego numer prywatny, po czym udał się do małego sklepiku spożywczego. Tam kupił bułki, rogaliki nadziewane czekoladą, masło i jeszcze kilka rzeczy, które uznał, że mu się przydadzą, aby zrobić pożywne i wzmacniające śniadanie dla Ognistego Smoka. Zapłacił i podziękowawszy miłej sprzedawczyni, wrócił do mieszkania.
Już w progu powitał go zachrypnięty głos gościa stojącego pośrodku obszernego pokoju i trzymającego zostawioną mu kilkanaście minut temu kartkę:
– Nazywam się Arion Sulivan i szukam Księcia Diamentowych Smoków. Nie wiesz gdzie on jest?