ROZDZIAŁ 12
Odrzucił ręcznik przyjmując pozycję do uderzenia. Wyprowadził cios ręką w kierunku worka treningowego, by zaraz po nim uderzyć w niego nogą. Powtórzył czynności kilka razy, w różnym stadium szybkości i układach. Mięśnie bolały go od wysiłku, ale właśnie tego chciał, wyładować gromadzącą się energię w ludzki sposób. Nie był pewny ile czasu upłynęło od wyjścia Luisa, kiedy ponownie wyczuł jego obecność. Nie zakończył treningu pozwalając, by partner go obserwował. Kątem oka widział jak ten stoi oparty o ścianę przyciskając do piersi butelkę wody. Wykonał jeszcze kilka ruchów po czym zakończył ostatnim, silnym kopniakiem z obrotu. Stanął na pewnych nogach szybko oddychając. Otarł dłonią pot spływający mu do oczu i zbliżywszy się do kochanka wyciągnął rękę po wodę. Ten podał mu ją bez słowa.
– Wróciłeś. – Odkręciwszy niebieską nakrętkę przystawił szyjkę butelki do ust. Pozwolił, żeby chłodna woda wlewała mu się do gardła zaspokajając pragnienie.
– Ano. – Przyglądał się jak półlitrowa butelka zostaje opróżniona, a grdyka porusza się w trakcie połykania. Chętnie by ją polizał. Zamiast tego tylko stał obserwując kochanka.
Alessio odetchnął zakręciwszy puste opakowanie po wodzie. Odstawiwszy je na podłogę wyprostował się.
– Dzięki.
– Nie ma za co. – Luis przełknął ślinę. Cholera woń potu powinna go obrzydzać tymczasem połączona z zapachem Alessia kręciła go, robiąc z jego ciałem dziwne rzeczy. Chciał, żeby Alessio go pocałował. Tak na początek, a potem wziął nie tylko jego usta. Wcześniej choćby za drobną insynuację tego rozwaliłby cały ten dom. Obecnie potrzebował tego jakby był ogarnięty jakąś gorączką. – Jesteś świetny w tym co robisz. – Wskazał ruchem głowy na worek. – Nauczysz mnie?
– Mam cię trenować? – Alessio podniósł prawą brew do góry.
– Muszę umieć się obronić, kiedy zajdzie taka potrzeba, no nie? – Uniósł zaczepnie brwi do góry jako odpowiednik gestu partnera.
Zmienny wilk cofnąwszy się o kilka kroków, przechylił głowę na bok. Wysunąwszy przed siebie jedną rękę kiwnął palcem zapraszając go do siebie.
– Że co teraz? – Pomimo pytania podszedł do mężczyzny. Ten w szybkim ruchu chwycił go za rękę, obrócił i przycisnąwszy swój tors do pleców Luisa złapał zębami płatek ucha.
– Zapewne dzisiaj chciałbyś innego treningu, co? – Trzymał go owiniętą ręką wokół klatki piersiowej, a drugą przesunął po brzuchu Luisa kierując się w dół w stronę nogi starannie i z premedytacją omijając strategiczne miejsca. Chłopak w jego ramionach sapnął. – Chciałbyś, żebym cię wziął na tej podłodze, ławeczce od atlasu czy czymś innym? Czego byś chciał, Luis?
Chłopak wywinął się z jego ramion, nie żeby mu w nich było źle, po prostu nie zamierzał mu odpowiadać. Wycofał się o kilka kroków od partnera, a ten obserwował go drapieżnym spojrzeniem niczym tygrys czający się na swoją ofiarę.
– Może zamiast pytać, pokazałbyś mi na co się stać – zaczepiał Luis, powolnym ruchem zdejmując z siebie koszulkę. Przesunął ręką po swojej szyi, sunąc nią w dół, trącił palcami lewy sutek. Gładził się po torsie kierując dłoń ku brzuchowi dopóki palce nie schowały się za paskiem spodni. Jego serce zabiło oszalale, kiedy Alessio ruszył ku niemu. Luis zatrzymał wzrok na jego kroczu. Pod spodenkami wyraźnie odznaczał się wzwód. Naprawdę działał na niego niczym najdoskonalszy afrodyzjak i chyba to pragnienie było odwzajemnione. Nie zdążył nic więcej zrobić, bo Alessio dopadł go jak swoją ofiarę. Nawet uderzenie plecami o ścianę nie zabolało kiedy seksowne wargi mężczyzny złączyły się z jego w mocnym, męskim pocałunku odbierającym zmysły. Ledwie rejestrował to co się działo. Wiedział, że Alessio dobrał się do jego rozporka pragnąc go rozebrać. Nie pozostał dłużnym. Kiedy usta pożerały się, a języki splatały ze sobą, ich drążące z niecierpliwości ręce pozbywały się niepotrzebnych ubrań. Te szybko znalazły miejsce na podłodze pozostając zapomniane. Teraz spragnione nagie ciała, były badane przez gorące dłonie i nie było w tym nic z delikatności. Luis czuł, że dotyka go mężczyzna i tym bardziej rozpalał się.
Cholera, cholera, cholera co on ze mną robi, że czucie jego kutasa przy moim sprawia, iż w mojej głowie pojawiają się takie obrazy, że ja pierdolę. Zaś jego ręce pozostawiają po sobie parzące ślady. Niech on nie przestaje mnie dotykać.
Alessio oderwał się od chętnych ust kochanka schodząc z kąsającymi pocałunkami na jego szyję i obojczyk. Czuł jak paznokcie Luisa drapią jego plecy, kiedy ich ciała były ze sobą niemal sprasowane. Zacisnął dłonie na jego pośladkach ściskając je kilka razy mocno i rozdzielając. Wsunąwszy palce jednej z nich pomiędzy nie, zaskoczony spojrzał prosto w pokryte mgłą oczy Luisa.
– To po to wyszedłeś.
– Przynajmniej nie będziemy tracić czasu. – Poszedł na górę, by się przygotować i nawilżyć. Płonął z zażenowania robiąc sobie palcówkę, ale tak bardzo chciał mieć tego mężczyznę w sobie, że gotów byłby zrobić to na jego oczach i był pewny, że kochankowi bardzo by się to podobało.
Alessio zawarczał. Odwrócił go przodem do ściany wysuwając jego tyłek do siebie. Dał Luisowi solidnego klapsa patrząc jak skóra na pośladku robi się czerwona. Gdyby miał przy sobie pejcz… Zadrżał na samą myśl o tym. Gdy tylko Luis się zgodzi chciałby tak wiele mu pokazać i tak wiele mu dać przyjemności o jakiej chłopak nie miał pojęcia. Ponownie zawarczał zaciskając zęby na jego szyi i wsunął w niego dwa palce. Luis nawet na chwilę się nie zacisnął, był gotów. Wyjąwszy palce przystawił swojego penisa do jego dziurki i jednym pchnięciem zagłębił się w nim. Otoczyła go jedwabna miękkość ścianek tunelu i chciał tylko pieprzyć swojego partnera.
Luis gdyby mógł wbiłby paznokcie w ścianę, ale tylko krzyknął na to wrażenie wypełnienia. Niemal automatycznie wcisnął swój tyłek w krocze mężczyzny. Idealnie do siebie pasowali. Oparł rozgrzane czoło o zimną powierzchnię cały dygocząc. Rozsunął bardziej nogi, by dać do siebie najlepszy dostęp. Działał instynktownie jakby od zawsze wiedział jak się ustawić, by im obu było dobrze.
– Rusz się.
– Powiedz mi co mam zrobić? – Alessio z pełną premedytacją nie poruszył się. Niech go Luis błaga o każde pchnięcie.
– Wiesz co. – Poruszył tyłkiem robiąc kółko. Byli ze sobą złączeni, on był spragniony czegoś o czym jeszcze trudno przychodziło mu mówić.
– Mam zerżnąć twój tyłek. – Chwycił jego udo i uniósł je do góry na tyle, że jeszcze głębiej mógł się w niego wbić. – Mój fiut tylko na to czeka. Powiedz czy tego chcesz, kochanie. – Polizał go po szyi.
– Pieprz mnie, kurwa, Alessio – krzyknął prawie płaczliwym głosem. Chciał czegoś ostrego, czegoś czego nie znał. Miał takie uczucie podobne do tego kiedy był blisko orgazmu i nagle ten orgazm zostałby mu zabrany, a jego ciało nie zaznałoby zaspokojenia. To było co innego, nawet tego nie mógł nazwać, opisać, lecz chciał tego czegoś ponad wszystko. – Proszę. – Drapał paznokciami ścianę. Nogi mu drżały, zaczynały go boleć, a mężczyzna przyciskał go do ściany nie pieprząc go.
– Ciii. – Właśnie na to czekał. Na to specyficzne pragnienie Luisa. – Zaraz wszystko dostaniesz. – W życiu by go nie zostawił w pełni niezaspokojonego. Ruszył delikatnie biodrami na co chłopak od razu zareagował bardziej mu się nadstawiając. Pchnął kolejny raz, tym razem mocniej, ale nie na tyle żeby wywołać okrzyki przyjemności z soczystych ust kochanka. Jego wzrok zatrzymał się nagle na ławeczce od jednego w przyrządów do ćwiczeń. Wysunął się z ciała kochanka. Na co ten spojrzał przez ramię z pretensją. Chwycił jego twarz całując go mocno. – Zaraz dostaniesz to na co czekasz – powiedział. Popchnął go w stronę ławeczki. – Poczekaj.
Luis jakby czytał w myślach kochanka wiedział o co Alessiowi chodziło, więc kiedy mężczyzna posłał na ławeczce ręcznik uklęknął na niej jednym kolanem, drugą nogę zostawiając na podłodze. Wypiął się w stronę kochanka jak ta suka w rui, o której wcześniej nie chciał myśleć. Teraz nic nie było ważne poza tym, że podobał się taki Alessiowi. Oparł dłonie na czymś metalowym i obejrzał się przez ramię. Kochanek stanął za nim na ugiętych nogach, położył te swoje cholernie seksowne ręce na jego biodrach i ponownie wsunął się w niego. Tym razem dał mu to na co Luis czekał. Chwilę później w całej siłowni rozbrzmiały jęki i postękiwania obu mężczyzn.
Alessio wziął w swoje posiadanie tyłek Luisa wbijając się w niego i patrząc jak jego penis pojawia się i chowa w ciasnym tunelu. Wykonywał różne ruchy. Raz płytkie i szybkie, raz powolne i głębokie rejestrując, na które bardziej reaguje kochanek. Zdjął jego nogę z ławki doprowadzając do tego, że prawie usiedli. Luis pochylił się bardziej, niemal leżąc na ławeczce. Alessio okrył go swoim ciałem chcąc mieć z nim większy kontakt.
– O tak. Pieprz mnie. Szybciej. Błagam, nie zwalniaj mmmmnnn – prosił Luis. Spłonąłby ze wstydu słysząc sam siebie, ale teraz poza rozkoszą nic go nie obchodziło. – Strzep mi. – Sam nadal trzymał się maszyny przed sobą, żeby nie upaść na twarz i nie mógł tego zrobić, a strasznie potrzebował dotyku na swoim spragnionym penisie. Alessio nie spełnił jego życzenia, tylko wyprostował się, zmienił kąt pchnięć co posłało po jego ciele kolejną falę przyjemności. Ta doprowadziła do tego, że spuścił się na ręcznik bez żadnego dotyku, tylko dzięki temu, że jego tyłek otrzymywał tak dobre bodźce przez pieszczenie jego prostaty. Partner doszedł razem z nim, a teraz opadłszy na niego całował go leniwie po plecach szepcząc słowa miłości i oddania.
Wyszedłszy z niego przyciągnął do siebie Luisa. Chwyciwszy jego brodę dwoma palcami obrócił mu lekko głowę i złożył lekki pocałunek na ustach chłopaka.
– Cudowny i idealny.
– Co?
– Mówię, że jesteś…
– Słyszałem, Alessio. – Czuł, że jest w błogim nastroju. W końcu w pełni nasycony odetchnął. Naprawdę nie chciał sobie przypominać tego co mówił i robił. I czy w którymś momencie Alessio nie wspomniał coś o pejczu. Przez jego ciało przebiegły dziwne iskry i nie były nieprzyjemne. W nim naprawdę coś jest i to się budzi przy tym mężczyźnie. Na pewno nie będzie na to narzekał. – To co prysznic? Jak uda mi się wstać.
– Mhm. – Pomógł Luisowi podnieść się, z lubością obserwując jego pośladki. Wsunął pomiędzy nie palce podrażniając dziurkę, z której wypływała sperma.
Odwrócił się w ramionach kochanka nie mając nic przeciw temu co robił Alessio. Pocałował go w brodę, policzek i usta obejmując kochanka w pasie. Dobrze mu przy nim było i nie miał na myśli tylko seksu.
***
Szybko wzięli prysznic w łazience przy siłowni. Myjąc wzajemnie swoje ciała obdarzali się przy tym mokrymi pocałunkami niczym nastolatki. Obaj byli w pełni zaspokojeni, więc nie w głowie im były inne zabawy. Teraz żądza sparowania ustąpiła miejsce wyznawaniu sobie miłości w całkiem inny sposób.
– Coś ty ze mną zrobił? – zapytał Luis wycierając się puchatym ręcznikiem jaki wziął ze stosu innych ułożonych na półce. Gdy był suchy wyrzucił go do kosza na pranie dołączając go do tamtego jaki został oznaczony jego namiętnymi chwilami z partnerem.
– To nie moja wina. Podziękuj za to więzi, sparowaniu i swojej chcicy na mnie. – Klepnął go w tyłek. Nagi przeszedł do siłowni, by tam się ubrać w rzeczy w jakich tu przyszedł. Czekała go trudna rozmowa z Luisem i nie bardzo wiedział jak ją zacząć. Na szczęście jego ciało i wilk były spokojne, bez problemu mógł w razie czego uspokoić partnera stając się dla niego oparciem jakiego każdy w swoim życiu potrzebował od ukochanej osoby. Poczekał tylko aż Luis się ubierze, po czym wziąwszy go za rękę zaprowadził na jedną z ławeczek. Usiadł na niej okrakiem, jak zwykł siadać na krzesłach, tylko tutaj brakowało mu oparcia z przodu, żeby mógł na nim położyć ręce.
Luis widząc poważną twarz kochanka usiadł do niego przodem wykonując lustrzane odbicie.
– Co jest? – Bawił się palcami Alessia odczuwając coraz większe zdenerwowanie.
– Jak ty jadłeś i rozmawiałeś z Christianem, jego partnerzy powiedzieli mi, że o świcie znaleziono ciało Henry’ego. – Luis wzmocnił uścisk na jego dłoni.
– Dopadli go tak?
– Pewność będziemy mieli po tym jak zrobią mu sekcję, bo na razie wygląda to na zabójstwo podczas napadu. Dopiero sekcja wykaże czy nie ma innych obrażeń i w końcu poznamy prawdę o Henrym. Nasi policyjni zmienni już przeszukują bazy danych.
– Powiedz wprost, dopadli go?
– Tak. Nie wierzę w sfingowany napad.
Luis nacisnął dwoma palcami nasadę nosa. Ta informacja go trochę przygnębiła, bo lubił Henry’ego, mimo że mało go znał. Poza tym niebezpieczeństwo było realne i dla tamtych drani, o ile to oni zabili jego znajomego, nic nie było niemożliwe. Dopadli Henry’ego to i dopadną jego. Zaczął się denerwować. Delikatny dotyk spowodował, że zatopił oczy w tych drugich.
– Nic ci nie grozi. Będą mieli ze mną do czynienia jak tylko włos ci z głowy spadnie. Rozumiesz? Masz mnie, sforę i tobie oraz twojej rodzinie nie stanie się krzywda.
– Bardziej się boję o moją rodzinę.
– Są bezpieczni. Zaufaj Danielowi. Wrócą jak znajdziemy tych gangsterów. – Przyciągnął chłopaka do siebie wtulając nos w jego króciutkie włosy. – Kocham cię i zrobię wszystko, żebyś był bezpieczny.
Oddał uścisk nie mogąc na razie odpowiedzieć na jego słowa. Musiał być pewny, że to co czuł to naprawdę miłość, nie tylko zwykłe zakochanie. Czuł się jednak źle nie mogąc obdarzyć go tymi słowami. Z zakłopotania wyrwał go dźwięk komórki Alessia. Odsunąwszy się od niego pozwolił mu odebrać telefon starając się nie myśleć o tym co może się stać.
***
Dziesięć minut później szli alejką w stronę warsztatu Madrasa. Wiadomość, jaką dostał Alessio sprawiła, że mężczyzna wystrzelił jak w procy. W końcu odnaleziono jego auto, na co już stracił nadzieję. Bał się, że ten dupek Arthur gdzieś je wywiózł i pewnie teraz jest przerabiane na żyletki. Tymczasem zadzwonił Madras i powiedział mu, że jego samochód został odnaleziony przez całkowity przypadek i jest u niego.
– Madras! – zawołał beta wchodząc do wielkiej hali.
– Tutaj! – głos wielkiego mężczyzny doleciał z głębi warsztatu. Gdy zauważył przybyłych zrobił dziwną minę i wskazał ręką na ukochane mechaniczne dziecko swojego bety.
Acardi nie wierzył w to co zobaczył. Zaczął ostrożnie oglądać coś co wyglądało jak jego samochód. Jego ukochane cacko było pokryte szlamem. Grubą warstwą mułu spływającego na beton. To coś oblepiało karoserię, siedzenia, deskę rozdzielczą dostając się wszędzie gdzie udało mu się wpłynąć. Otwarta maska pokazała mechaniczne wnętrze pojazdu. Silnika nie było wręcz widać spod warstwy błota.
– Gdzie…
– W bagnie. Zatonął po sam dach. Jacyś przechodnie robiący zdjęcia zauważyli antenę i zawiadomili nas. Razem z Pietro i Davym wyciągnęliśmy go i przywieźliśmy – odpowiedział Madras górując nad oboma mężczyznami. – Pytanie, beto, co chcesz żebyśmy z nim zrobili. Doprowadzenie go do stanu używalności będzie trudne. Muł wlazł wszędzie gdzie się dało. Trzeba go umyć, a potem wymienić wszystko co trzeba będzie, nawet siedzenia. – Zmienny o posturze niedźwiedzia patrzył to na samochód w opłakanym stanie, to na swojego betę ledwie trzymającego się, by nie zapłakać nad utraconym dzieckiem. – To jaka jest twoja decyzja? Oddajesz go nam i przez następne tygodnie może uda się go doprowadzić do stanu używalności, czy pozwolisz mu odejść?
Alessio chwycił się za włosy. Makabryczny widok przyprawiał go o ból serca. Jego piękny, biały Jeep Wrangler Unlimited odszedł w zapomnienie. Z reguły nie przywiązywał się do rzeczy, ale ten samochód uwielbiał. Wyczuł, że Luis zbliżył się do niego. Popatrzył na partnera i odetchnął głęboko. Co tam samochód ma jego. Ma kogoś kogo kochał, chciał chronić i być z nim. Owinął jedną rękę wokół pasa Luisa. Przesunąwszy wzrok w stronę Madrasa czekającego na odpowiedź, rzekł:
– Zniszcz go.
– Nie! – krzyknął Luis. – Madras powiedział, że może uda się coś zrobić. Warto spróbować. Co byłoby gdybyś poddał się jak chodziło o mnie? – Ucałował go w kark. Miał gdzieś to, że mechanik się na nich gapi. Zresztą polubił tego wielkoluda.
– Poddałem się.
– Przez chwilę, bo byłem głupi i zrezygnowałem ze szczęścia odpychając ciebie…
– Wybaczcie, ale będziecie się obdarzać lukrem jak będziecie sami – przerwał im Madras – a teraz męska decyzja, co mam z tym zrobić?
Alessio postanowił, że niech próbują doprowadzić do odrodzenia się jego auta, ale gdyby to nie było możliwe, niech go ze złomują. Madras chyba z ulgą przyjął tę decyzję, bo to było kolejne wyzwanie jakiego mógł się podjąć. Prawie zacierał ręce gdy wychodzili, wołając swoich współpracowników i krzycząc na nich by się nie opierdalali, bo czeka ich masa roboty.
Partnerzy wrócili do domu – spragnieni i głodni – akurat na obiad. W kuchni panował ruch i każdy przekrzykiwał każdego. Jakaś kobieta kazała im usiąść i w mgnieniu oka przed nimi pojawił się soczysty stek, ziemniaki oraz surówka. Luis zabrał się za jedzenie, gdy coś na ręku Christiana siedzącego naprzeciw niego i karmiącego swojego syna zwróciło jego uwagę.
– Chris, co to jest? – zapytał gdy przełknął.
– Co?
– To co masz na dłoni.
Zmienny smok spojrzał na swoją dłoń. Ozdoba, jaką nosił składała się z trzech pierścieni, które zostały nałożone na palce jeden obok drugiego. Z nich rozciągały się trzy łańcuszki ozdabiając zewnętrzną część dłoni i kończyły czymś w rodzaju bransolety. Wszystko zostało udekorowane szmaragdami, a tuż przy pierścionkach były małe dzwoneczki. Uśmiechnął się.
– To prezent od moich mężczyzn. To jest marokańska ozdoba na dłoń. A co?
– Coś w tym stylu, tylko, nie obraź się, ale męskim stylu, miał na dłoni jeden z tych facetów, którzy chcieli mnie zabić. Przypominam sobie, że to coś miało jakby obrączkę, przez dłoń prowadził z niej łańcuch będąc do czegoś przyczepionym. Teraz domyślam się, że tam mogła być podobna obręcz jak na palcu… – po jego słowach w kuchni zapanowała cisza. Rozejrzał się wokół. Bycie w centrum uwagi nie było jego marzeniem. Dwanaście par oczu gapiło się na niego jak na kogoś kogo widzą pierwszy raz w życiu. – Hm?
– Jeżeli to jest ktoś o kim myślę – głos zabrał Martin odsuwając od siebie pusty talerz – to wiemy kim jest ten skurwiel. Zjedzcie i przyjdźcie do gabinetu – powiedział podnosząc się zza stołu i zostawiając Luisa z opadniętą szczęką.