ROZDZIAŁ 6
Od trzech dni w Arkadii panowało poruszenie. Beta zniknął. Nikt go nie widział i nie mogli się z nim skontaktować. Ostatni telefon, jaki Alessio wykonał, był do Daniela. Mężczyzna powiedział, że nie zamierza zajmować się Luisem, bo chłopak nie jest dzieckiem i ma go w dupie. Po usłyszeniu tych gorzkich słów od alfy w Luisie coś się otworzyło. Kolejna furtka. Pierwszą była ta w restauracji, kiedy Alessio trzymał go blisko siebie, a potem odszedł. Druga w czasie rozmowy z Christianem, a raczej opierdalaniem. Zmienny smok zjechał go równo od stóp do głowy. Miał rację. Odrzucił Alessia w dość wredny sposób. Każdy uczy się na błędach. Nie ma ludzi, co ich nie popełniają. Sam nie wiedział, ile jeszcze barier dzieli go od prawdy, ale chyba nie bał się jej. Nie kiedy rządził nim większy strach. Szczególnie w chwili narady kilku członków sfory. Każdy przejmował się zniknięciem ich bety. Lubili go i szanowali. Wezwano także Daria, a wraz z nim przyjechali Justin i Jacob. Zawsze istniała szansa, że ktoś z nich coś widział, usłyszał. Alessio na pewno się nie wyniósł. Jego rzeczy nadal były na miejscu. Nie miał ich wiele, ale był bardzo do nich przywiązany. Zresztą zmienny wilk nawet nie wrócił do domu. Opuścił prywatną salę w restauracji, wykonał telefon i rozpłynął się w powietrzu.
Luis wsłuchiwał się w rozmowy obecnych siedząc na jednym z foteli. Czuł przejmujący strach. Bywały momenty, że się nim dusił. Cokolwiek stało się z Alessiem Acardim to była jego wina. Nawet chodziło mu po głowie, że to może ktoś z tych gangsterów go odnalazł, beta zorientował się co mu grozi i… Właśnie co dalej? Przeanalizował w głowie wszystkie pomysły z paroma się podzielił, lecz żaden z nich nie miał nic wspólnego z prawdopodobieństwa. Bardziej pracowała jego wyobraźnia niż realizm wydarzeń. Bał się i szlag go trafiał. Alessio powiedział, że nie będzie musiał go oglądać. Zamiast być zadowolony, przeszkadzało mu to. Chodził zamyślony, podenerwowany, ręce cały czas mu się trzęsły. Nie mógł przestać o nim myśleć. Doświadczał czegoś tak nierealnego na sobie, że sam się dziwił swojemu zachowaniu. Ponad wszystko chciał, żeby Alessio wrócił. Co więcej pragnął tego. Potrzebował jak powietrza. Gdy to się już stanie wilczek oberwie po łbie za takie straszenie go.
– Czy możliwe, że po prostu zniknął? – zadał to pytanie Danielowi.
– Nie on – padła krótka odpowiedź. – Ufam mu bardziej niż sobie. Jeżeli go nie ma coś się stało. Sprawdziliśmy miasto i nic nie znaleźliśmy.
– Ale mógł przecież ot tak na trochę zniknąć. Nie znasz jego zachowań po odrzuceniu przez partnera. Jego samochód też rozpłynął się w powietrzu. Nie znam go za bardzo, tylko kilka razy rozmawialiśmy, kiedy przejmował moje obowiązki i później, ale w takiej sytuacji w jakiej on się znalazł – tu Dario obrzucił złym wzrokiem Luisa – mógł nie myśleć racjonalnie. Wiecie jak zachowują się odrzuceni zmienni.
– Alessio, zbyt wiele przeszedł, żeby pozwolił sobie na zapanowanie nad nim bólowi – rzekł Daniel spoglądając wciąż na drzwi. – W każdym razie mógł nas powiadomić, że gdzieś ukryje się.
– Zawsze jest ten pierwszy raz. Nie zawsze myślimy racjonalnie – odezwał się Jacob i odstawił filiżankę z kawą na jedną z półek regału. – Idź na górę. Widzę, że instynkt cię wzywa.
W domu panowało poruszenie nie tylko z powodu zniknięcia Alessia. Chris wszedł w samo centrum rui i napięcie udzielało się każdemu. Szczególnie jego partnerom. Nawet teraz Daniel wyglądał jakby był cały czas podniecony i tylko obowiązki trzymały go w gabinecie. Martin i Chris nawet nie wychodzili z sypialni. A jak drugi alfa pojawiał się na dole, tak Daniel znikał lub nie było ich obu. Całe szczęście, że to dobiegało już końca, bo nawet sam Luis dostawał szału. Z całkiem innego powodu niż reszta. On nie czuł seksualnego napięcia. Zwyczajnie nie mógł porozmawiać z Christianem. Zobaczyć się z nim. Przede wszystkim teraz kiedy chłopak był pogrążony w nieustającym pragnieniu. Jak dobrze, że sam nie był zmiennym, szczególnie smokiem, nie wiedziałby co robić w takich chwilach. Szczególnie jakby był w dodatku samotny.
– Dzięki, Jackob. Jesteś dobrym przyjacielem.
Usłyszał Luis. Pochyliwszy się przejechał dłońmi po szczecinie jaką miał na głowie. Niepokój i zmęczenie dawały o sobie znać. Do tego miał do siebie pretensje. Gdyby nie powiedział tego, co powiedział, nic by się nie stało. Zresztą czy ktoś mówi, że coś się stało? Ten idiota pewnie gdzieś polazł i może pieprzy się z kim popadnie. Ta wizja mu się bardzo nie podobała. Zazgrzytał zębami i wbił palce w podłokietniki fotela. Niech no ten dupek tknie jakiegoś faceta, to połamie mu gnaty. Zrozumiawszy co robi uspokoił się.
– Pojebało mnie – powiedział na głos zwróciwszy tym uwagę na siebie. – No co?
Nikt mu nic nie odpowiedział. Obwiniali go. Obwiniali o zniknięcie ich bety. Nawet Dario nie będący w żaden sposób związany z betą sfory Alston. Nie mógł znieść ich wzroku. Przecież nie chciał wbrew sobie wiązać się z kimś. Dlaczego oni tego nie rozumieją? Ciekaw był jakby każdy z nich się zachował będąc na jego miejscu.
– Dobrze powiedziane, panie Bright. Natomiast ja bym to określił inaczej – głos Daria przesączony był przejmującym zimnem.
– Jak? Wielki, zły wilku? – Wystrzelił z fotela niczym z procy. Na pewno nie będzie patrzył z dołu na tego faceta. Co z tego, że kiedy stał niewiele się zmieniło. Dario Monahan był kawałem niezłego chłopa. Jakby powiedziała Sonia.
– Jako tchórzostwo?
– Dario! – skarcił go Justin. – Kochanie, czyżby nie za bardzo wcielasz się w Acardiego? Lepiej omówcie kolejny plan odszukania bety, a ja zabieram Luisa na małą pogadankę – to mówiąc wypchnął człowieka z gabinetu. Zatrzasnął za sobą drzwi. – Chwila spokoju od testosteronu. Chodź.
Luisowi nie pozostało nic innego poza pójściem za młodszym z Langstonów. Zmienny wilk naprawdę się zmienił. Jak Chris mu o nim opowiadał, to sam się dziwił, że ktoś taki jak Justin przetrwał w dzisiejszym świecie. Teraz to był wesoły wilkołak lubiący rozmawiać, o ile miał coś do powiedzenia. Podobno czasami zamykał się w sobie i w tych chwilach przebywał tylko u boku swojego partnera, lecz najczęściej był sobą. Dobrym partnerem, przyjacielem i bratem.
Justin zaprowadził go do fontanny. Wokół niej ustawiono ławeczki, zatem każdy, kto chciał, mógł usiąść i spokojnie pogapić się na wodotrysk oraz tęczę powstającą w wodzie. Na dworze panował upał, lecz o wiele mniejszy niż wczoraj. Za kilka tygodni przyjdzie jesień pokrywając wszystko kolorami złota i czerwieni.
– Ekhem. Mój partner… Nie wiem czy znasz naszą historię.
– Znam. Christian to papla – odparł Luis zajmując miejsce obok młodszego Langstona.
– Kiedy trzeba potrafi dochować tajemnicy. – Justin oparłszy łokcie na oparciu ławki przymknął powieki i uniósł twarz do słońca. – Pytam o to, ponieważ chcę byś zrozumiał zachowanie Daria. Za bardzo wciela się w Alessia. Wie co on czuje, gdyż czuł to samo.
– Uważa, że bardzo skrzywdziłem Alessia. – Zerwał liść z krzewu rosnącego w wielkiej okrągłej donicy. Gdyby to widziała jedna z samic sfory, opiekująca się kwiatami, byłoby po nim. Zaczął przekładać go pomiędzy palcami, podskubywać.
– Boi się, że beta coś sobie zrobił. Szukali go w mieście i ślad się urwał. Tym bardziej teraz. Po dwóch dniach ciężko znaleźć trop. Nie jesteśmy mimo wszystko psami. Zdarza się, że ci ludzie co o nas wiedzą tak myślą.
– Ja nie. Już nie – dodał Bright.
– Cieszę się.
Nastała cisza. Nie jedna z tych ciężkich, kiedy w towarzystwie nikt nie ma nic do powiedzenia lub każdy się boi zabrać głos. Luis już teraz wiedział, dlaczego Chris tak uwielbiał przebywać przy Justinie. Mężczyzna emanował spokojem. Przy nim nawet otchłań nabierała barw. Po raz pierwszy od wielu dni rozluźnił się.
– Teraz mi powiedz, dlaczego odrzuciłeś Alessia. Nie myśl nad tym. Po prostu powiedz to co ci pierwsze ślina na język przyniesie.
– Bo jest mężczyzną. – Nad taką odpowiedzią nie musiał zastanawiać się. – Nie mogę pokochać mężczyzny.
– Tak? To czemu cierpisz jakbyś stracił miłość swojego życia?
– Nie cierpię. – Wstał. Wyrzucił resztki liścia. Te upadły mu pod nogi.
– Czyżby? – Dołączył do Luisa.
– Po prostu się martwię. Jak o każdego innego. – Obrzucił Justina wzrokiem. Schował ręce w kieszeniach, żeby ukryć ich drżenie.
– Jesteś człowiekiem i to wyjątkowym. Zdarzały się partnerstwa zmiennych i ludzi. Kilka osób, w małym stopniu czuło więź. Ty jesteś jedną z nich. Zaczynasz cierpieć z powodu oddalenia, pomimo że cię nie oznaczył. Ale nawet bez tego… – Justin westchnął. – Zastanów się lepiej czego naprawdę chcesz i przestań się bronić. Nie chcę ci nic sugerować, ale czasami warto posłuchać głosu swojego serca. Twój umysł chce wierzyć w coś, czego nie ma, ale ono i twoje oczy… Oczy nie kłamią. – Położył na chwilę dłoń na jego ramieniu, i ścisnął do dodania mu otuchy, zanim wrócił do budynku.
Luis zastanawiał się, jaki był sens tej rozmowy. Starał się znaleźć drugie dno w niej i obawiał się, że je odnalazł. To prawda, że od trzech dni wszystko odczuwał inaczej. Gdy tylko wyłączał mózg?! mówiący mu, co może, a co czego nie, po prostu czuł się, jakby oszalał. Teraz słowa Justina. Cholera! Kolejna bariera padła, jak z bicza strzelił. Ludzka głupota nie ma granic, a jego szczególnie. Musiał odnaleźć Alessia. Po prostu musiał! Zdecydowany działać, a nie tylko siedzieć na tyłku, pobiegł do domu. Kilka minut później wyszedł z kluczykami w ręce. Chętnie skorzystał z samochodu Martina. Jemu i tak nie będzie potrzebny. Wątpił czy wyjdzie do rana z sypialni. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Zawsze jeździł swoim sprzedanym gruchotem i teraz czuł, jakby znalazł się w limuzynie. Land Rover prowadził się doskonale i całkiem wygodnie mu się jechało. I szybko. Drogę pokonywał w błyskawicznym tempie licząc, że nie natknie się na jakiś patrol policyjny. Co z tego, że tutaj nigdy nie widział policjanta. Tu prawo stanowili zmienni, a ludziom pozwalano sobie spokojnie żyć obok nich.
W Camas podjechał pod restaurację, w której odtrącił mężczyznę. Szlag go trafiał, że ten tak zniknął. Uderzył dłońmi w kierownicę. Odnajdzie tego sukinsyna. W każdym razie spróbuje zrobić to na ludzki sposób. Wysiadł z auta. Dochodziło popołudnie i miasto w pełni żyło. Ludzie kręcili się po chodnikach. Samochody jeździły tam i z powrotem. Każdy gdzieś się śpieszył zajmując swoimi własnymi sprawami. Ujrzał, jak ze swojej kliniki, też rozbudowanej, wychodzi miejscowy lekarz, zmienny tygrys. Spędził z nim trochę czasu, kiedy Chris urodził i przebywał w klinice. Craig szukał partnera. Dlaczego Alessio się nim nie okazał? Zostałby przyjęty i nie byłoby problemów. Lekarz pomachał mu uśmiechając się szeroko. Odwzajemnił gest obiecując sobie, że go odwiedzi. Najpierw musiał coś załatwić.
Wszedł do restauracji. Nic się w niej nie zmieniło od tamtego czasu. Ten sam wystrój, ci sami pracownicy, klienci. Szczególnie klienci. Pewnie upodobali sobie to miejsce na obiadki w czasie przerwy w pracy. Podciągnął się i usiadł na wysokim hokerze przy barze. Urodziwa barmanka od razu do niego podeszła.
– Co podać, przystojniaczku? – Pochyliła się ku niemu wdzięcząc się, a jej biust, w bluzce z dekoltem do pasa, zakłuł go w oczy. Co najlepsze wcześniej nie oderwałby od niego wzroku, teraz skupił tęczówki na jej oczach.
– Wodę gazowaną i informację. – Położył na ladzie pięćdziesiąt dolarów. Nie swoje, ale odda je Christianowi. Zmienny smok pożyczył mu trochę pieniędzy zanim jego sprawa się nie wyjaśni. Książę diamentowych smoków nie był biedakiem.
– O. Czuję się jak w filmie, który wczoraj oglądałam. – Sięgnąwszy pod ladę wyjęła szklankę i po chwili napełniła ją wodą z butelki. Postawiła przed Luisem. – Woda jest, a co to za informacja ma być? – Zaczęła polerować kieliszek widząc, że jej wdzięki na klienta nie działają.
– Mniemam, że znasz Alessia Acardiego.
– Kto by go nie znał. Jak się tu pojawił, po przybyciu z Włoch, tak od razu dał się poznać. Ktoś z tak drapieżnym kocim chodem, cudnym ciałem i głosem sprawiającym, że włoski na rękach stawały dęba, do tego tym magnetyzmem nie może pozostać niezauważony.
Luis nie chciał, aby ona tak mówiła o Alessio. Do tego z takim rozmarzeniem jakby chciała zabrać betę do łóżka i już nigdy nie wypuścić. I niech to jasny szlag trafi! Zazdrość go paliła. Powinien panować nad sobą. Nie może być zazdrosny o kogoś, na kim Alessio nie zawiesiłby wzroku. Owszem dziewczyna była ładna, a nawet śliczna. Jej zielone oczy okolone kaskadą długich rzęs nie jednego przyprawiłyby o gorące sny erotyczne. Rude, długie do szyi włosy sprawiały wrażenie miękkich i chciało się w nie zatopić dłonie. Nie umywało się co prawda do włosów Alessia, tamte lśniły w słońcu i były czarne niczym noc. Lubił takie. Poza tym beta miał cholernie pociągające usta, a ich smak… Przerwał tok swoich spostrzeżeń i porównań. Te zaczynały go prowadzić niebezpieczną ścieżką. Wypił duszkiem całą szklankę wody próbując ostudzić swoje myśli. Czy strach o Alessia rozwali wszystkie bariery?
– Dobrze się pan czuje? Ma pan rumieńce?
– Doskonale. Poproszę jeszcze. – Wskazał na szklankę. Ta po chwili już pusta nie była. – Dziękuję. Wracając do Alessia. Szukam go. Nie pojawił się w domu od trzech dni. – Nie chciał mówić nic więcej, że ten jest betą i tak dalej. Niby tu ludzie wiedzieli o zmiennych, ale zapewnie nie wszyscy. Wolał nie ryzykować. – Rodzina się o niego martwi.
– Słyszałam. Byli tutaj i pytali o niego. Widziałam jak przygnębiony wychodził z prywatnej sali, akurat rozmawiał przez telefon, wsiadł do samochodu i odjechał. – Klient po drugiej stronie lady zawołał ją. – Wybacz, ale klienci.
– Spoko. Dzięki. – Dopił wodę i wstał. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Zatrzymał wzrok na kelnerze. Tym samym, który ich obsługiwał. A wcześniej z pogardą ocenił jego osobę. Chłopak miał się za Bóg wie kogo. Przywdział na usta złośliwy uśmieszek. Odczekał aż chłoptaś poda dania parze klientów i wtedy zastąpił mu drogę.
– Cześć. Pamiętasz mnie? Musimy pogadać.
– To pan był umówiony z panem Acardim – stwierdził kelner.
– Doskonała pamięć. Chciałem o nim porozmawiać.
– Nie mam teraz czasu. Jest pora obiadu. Niedługo będzie więcej osób. Dzisiaj jestem tylko ja i koleżanka obsługująca drugą stronę sali. Jak zrobię przerwę kierownik znów obetnie mi pensję – mówił kelner.
– To zajmie ci chwilę. Mam tylko kilka pytań.
– W porządku. Może tam. – Pokazał ręką ustronne miejsce pod ścianą, obok baru. – Tylko dwa pytania i tyle. Już mnie wypytano i nic nowego nie powiem.
– Masz na imię Arthur? – Chłopak kiwnął głową. – A więc Arthurze, skoro cię już pytano o pana Acardiego, to powiedz i mi co wiesz. Będzie prościej. – Założył ręce na piesi i oparł się nonszalancko o ścianę.
– Powiem to co innym. Pan Acardi wyszedł, nie wyglądał za dobrze, wsiadł do samochodu i odjechał. – Chłopak miał rozbiegany wzrok, jakby kogoś szukał. – Z nikim nie rozmawiał, nie zatrzymywał się. Nic więcej nie wiem i wybaczy pan, ale kierownik dziwnie na mnie patrzy i pokazuje na zegarek. Nie chcę stracić tej roboty. – Oderwał oczy od mężczyzny stojącego przy wahadłowych drzwiach prowadzących do kuchni.
– Dzięki. – I wie, że nic nie wie. Alessio wyszedł, wsiadł do samochodu i odjechał. Pięknie, kurwa! Zirytowany opuścił lokal. – Niech to wszyscy diabli! – Najchętniej by coś kopnął, ale jak na złość nie miał nic co do tego nadawałoby się.
Przypomniawszy sobie o lekarzu skierował się w stronę kliniki. Jeśli doktorek będzie zajęty, to wróci na ranczo. Przeszedł przez jezdnię. Powiedział „dzień dobry” kobiecie z dzieckiem i wkroczył do poczekalni. Tutaj nic się nie zmieniło. Ten sam kolor ścian, kanapy, stolik z archiwalnymi czasopismami. Miał chyba szczęście, bo w poczekalni nie było pacjentów. Zapukał do gabinetu skąd dobiegło go stłumione zaproszenie do wejścia. Zajrzał do środka.
– Proszę usiąść. Zaraz skończę. – Craig siedział za biurkiem i wypełniał dokumenty.
– Hej. Nie jestem pacjentem.
Lekarz uniósł głowę. W jego oczach pojawił się błysk.
– Miałem nadzieję, że mnie odwiedzisz. Kiedy byłem w Arcadii nie miałem czasu się z tobą przywitać. Słyszałem, że Alessio odnalazł w tobie partnera.
– Taa – rzekł z rezygnowaniem. Przysiadł na krześle przed biurkiem i wygodnie wyłożył przez siebie nogi. – Do tego zaginął.
– Wiem. Alessio jest specyficznym zmiennym. Nie powiem, bo w jakiś sposób każdy z nas jest szalony, a jak znajdzie swoją drugą połowę to myśli już tylko o niej, ale on jest wyjątkowy. – Craig wyprostował się na krześle i założył nogę na nogę.
– Pod jakim względem?
– Nie miał łatwego dzieciństwa, prawdziwej rodziny. Gdy dorósł nie było lepiej. Zapytaj się go kiedyś o jego dawną sforę. O starego alfę, przeszłość. Dowiesz się „pod jakim względem”. Mieć zmiennego za partnera to dar o jakim ludzie nawet nie marzą, bo nie mają o nim pojęcia. Związek ze zmiennym jest na zawsze. To pewność, że będzie kochał i pragnął.
– Czekaj, doktorku – uniósł rękę do góry, by go przystopować – nie musisz mi pokazywać jak to wspaniale mieć partnera. Dla ciebie to łatwiej gdybyś poznał jakiegoś faceta, bo sam z natury jesteś gejem, ale ja… Ja do tej pory wolałem kobiety.
– Do tej pory? – Lekarz uniósł brwi.
– Nie łap mnie za słówka, doktorku.
– Luis, los dał ci coś, czego ja pragnę dziesiątki lat. Są dobre i złe strony sparowania z ludźmi. Ta dobra… – Ktoś zapukał do drzwi i Craig przerwał swoją wypowiedź. – Proszę.
Drzwi się otworzyły i zajrzała starsza kobieta.
– Można, doktorze?
– Tak, tak. Proszę, niech pani wejdzie. Luis – zwrócił się do swojego towarzysza – doceń to co ci dano. I mam nadzieję, że jeszcze kiedyś porozmawiamy.
Chłopak zwolnił krzesło. Podał rękę Craigowi, który poczęstował go mocnym uściskiem gorącej dłoni. Pożegnawszy się wyszedł na zewnątrz. Spojrzał w niebo. Słońce jeszcze było wysoko, ale powoli chyliło się ku zachodowi. Znów czekał go pełen napięcia wieczór i nieprzespana noc.
***
Kilka godzin później – za oknem królowała głęboka noc, a dom pogrążony był w ciszy – Luis, siedząc sam w kuchni, przy laptopie Christiana przeglądał zdjęcia policyjne. Na każdym z nich były zakazane gęby. Szukał jakiegoś zajęcia, a to wydało mu się najlepsze ze wszystkiego, czego się łapał. Może uda mu się trafić na któregoś z tych gangsterów. Co z tego, że robił to już z dziesiąty raz, ale zawsze mógł coś przegapić. Do Arcadii wrócił koło dwudziestej, po kolejnym telefonie od Martina. Sam przeszukiwał obszar z miasta do rancza jakby chcąc na coś trafić. Z każdą minutą robił się coraz bardziej smutny i odczuwał jakiś ciężar przygniatający mu pierś.
Nie zwrócił uwagi, że ktoś wszedł do kuchni i stanął obok niego. Dopiero kiedy czyjaś ręka pogłaskała go po głowie podskoczył. Odsunął się trochę przestraszony dotykiem, dopiero widząc Christiana uspokoił się. Zmienny smok był ubrany w koszulę, chyba Daniela, bo Martin nie nosił takich ubrań. Ta wisiała na nim jak sukienka. Rozczochrane włosy, błyszczące oczy odbijające światło z lampy stojącej w rogu pomieszczenia, rumieńce i bose stopy jasno mówiły, że ten chłopak jeszcze chwilę temu kochał się ze swoimi partnerami.
– Co ty tu robisz? – zapytał Luis.
– Wybacz, że teraz kiedy mnie potrzebujesz ja… Moja natura jest silniejsza. – Wysunął sobie krzesło i usiadł na nim przodem do przyjaciela. – To już jest koniec. Te dni wrócą za rok. Jutro już będę z tobą. – Christian emanował zapachem swoich partnerów. Silniejszym niż na co dzień. Nic dziwnego po tym co wyczyniali w sypialni i do tego został ponownie ugryziony, co pokazywał świeży znak na jego szyi. Tuż przy połączeniu jej z ramieniem. Enzym esencji partnerstwa wzmocnił ten już krążący w jego żyłach. – Wiem na co patrzysz. – Pomasował
stary–nowy znak. – Wilki czasami się zapominają i lubią częściej oznaczać swoje terytorium. Lubią gryźć. Ja uwielbiam, kiedy to robią.
– Czy ja muszę o tym wiedzieć?
– Tak? – Parsknął śmiechem. – Musisz się do tego przyzwyczajać. Twoim partnerem jest wilk. Doniesiono mi jak się zachowujesz. Nie możesz znaleźć sobie miejsca. Zaczynasz wyglądać, jakbyś był chory. Tęsknisz.
– Za tym palantem? Nie ma mowy. – Wbił ślepia w ekran laptopa. Nie tęsknił. No, może trochę. Nie miał na kogo się wściekać. O!
– Tęsknisz. Alessio się odnajdzie, gdziekolwiek jest i do ciebie wróci.
– Odrzuciłem go.
– I co z tego? To nie jest wilk, który się poddaje po pierwszej porażce. Jeżeli nikt mu nie zrobił krzywdy i gdzieś się ukrył, za to drugie dostanie karę od alf, to dotrze do domu. Teraz zostaw ten komputer i fotki, które przyprawiają o koszmar. Kładź się do łóżka. Z nowym dniem, nowa nadzieja się rodzi, więc musisz się wyspać. – Pociągnął przyjaciela za rękę, ledwie pozwalając mu zamknąć system.
– Z nowym dniem nowa nadzieja?
– Oczywiście – odparł Christian ciągnąc go na piętro.
Luis jeszcze zerknął na drzwi frontowe, licząc, że te się otworzą, a w nich stanie beta. Nic takiego się nie stało.
Gdzie ty jesteś walnięty wilkołaku?