ROZDZIAŁ 5
Camas zmieniło się w ciągu roku. Nadal pozostawało tym samym sennym miasteczkiem, ale przybyło sklepów, miejsc oferujących różne usługi, w tym zakład kosmetyczny i siłownia. Luisowi przemknęło przez głowę czy usługi towarzyskie także znalazły się wśród wielu propozycji i udogodnień dla mieszkańców. Wątpił w to, ale kto wie, co może dziać się w budynku na przeciwko kościoła, gdy zapadała noc. Chyba czytał za dużo książek. Zaraz zacznie sobie wyobrażać wstające z grobów trupy lub albo latające nietoperze. To wpływ ostatniego horroru. Lubił horrory. Najchętniej urządziłby taki temu zboczeńcowi. Tymczasem świat przewrócił się do góry nogami. Jedzie właśnie na kolację z tym człowiekiem... zmiennym czy kim tam. Najprościej byłoby nazywać go świrem.
Co on tutaj robił? Zadając sobie to pytanie, wysiadł z auta Christiana. Mógł zignorować zaproszenie, ale nie bo po co, na co. Lepiej zjeść sobie kolację w towarzystwie tego typka i zrobić coś interesującego, niż siedzieć bezcelowo w pokoju lub salonie. To drugie było szczególnie ryzykowne. Zmuszony był dziś znów obserwować umizgi przyjaciela do swoich partnerów. Ten bez wstydu siedział na kolanach jednego, przesuwając stopą po udzie drugiego. Mogliby się powstrzymać, a nie pozwalać mu ich oglądać w takich sytuacjach. Nie robili nic zdrożnego, okazywanie sobie czułości nie było złe. Tylko czemu wyglądali, jakby mieli uprawiać dziki seks, a on miałby to wszystko obserwować? To było nie na miejscu. Nie był jakiś cnotliwy czy świętoszkowaty, po prostu tak jakoś na to reagował dziwnie i preferowałby unikanie takich obrazów. Wolałby nawet nie myśleć, co to są za reakcje. Wtedy podejrzewałby, że Chris robił to specjalnie – wszystko jest możliwe, gdy zmienny smok ma swoje niecne plany – gdyby nie okres rui i brak wstydu. Do tego zmienni naprawdę byli bezpruderyjni i na pewno nie święci. Raz dorwał się do historii zmiennych wilków. Ceremonia parowania jeszcze pięćdziesiąt lat wstecz wyglądała zupełnie inaczej. Publiczny seks na oczach sparowanych par i zatwierdzenie. Bez ceremonii przypominającej teraźniejsze zaślubiny. Bez intymności z upokorzeniem branego partnera czy partnerki. Okazanie tego sforze i udowodnienie dominacji tego, który brał. Na całe szczęście, po pewnym tragicznym wydarzeniu, prawo zmieniono. Ukręciłby łeb Alessio, gdyby mu coś takiego zrobił. Oczywiście, jakby zgodził się być tym jego partnerem więzi, lecz się nie zgodzi, więc nie ma tematu.
– Luis, nie chcę pytać, ale muszę. Dlaczego jesteś czerwony na twarzy? – Chris, z córką na rękach, smoczą zmienną zamknął samochód. – Musiałeś naprawdę myśleć o czymś interesującym. – Podniósł brwi do góry.
– Wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
– Kazałeś mi się tutaj przywieźć, więc...
– Umówiłeś się z Justinem. Skorzystałem z okazji podwózki. Pozwiedzam sobie miasteczko.
– Tak, na pewno pozwiedzasz. Ubrany jak na randkę – stwierdził zmienny smok.
– Nie mam żadnej randki. Nie z tym typem. Twój przyjaciel na pewno już na ciebie czeka.
– Randka nie randka i czy ja powiedziałem z kim na nią idziesz?
– To nie randka i nie z nim. – Zaczął się denerwować.
– Spotykasz się z Alessio, inaczej Daniel nie puściłby cię samego do miasta. – Puścił mu oczko. – Powodzenia w czymkolwiek. Widzę Justina. Baj baju baj.
Ta, powodzenia w czymkolwiek. Ja już wiem o co tobie biega, przeleciało przez głowę Luisa. Mógł jeszcze zawrócić. I dać satysfakcję facetowi? Nigdy! Wszedł po trzech schodkach do tutejszej restauracji. W środku nie było wielu klientów, to może z łatwością wypatrzy Alessia.
Zaczął rozglądać się po sali. Pierwszą rzeczą jaka rzucała się w oczy był bar, za którym wisiało duże prostokątne lustro. Z jego obu stron stały półki z ustawionymi na nich butelkami różnego rodzaju napojów wyskokowych. Soki i inne dodatki do drinków stały obok. Po prawej znajdował się olbrzymi ekspres do kawy, a na ladzie na tacach pod kloszami leżały sobie desery. Kawałki przeróżnych ciast pokrojonych w prostokąty lub trójkąty. Luis postanowił, że później coś z nich zamówi. Należało mu się za to, że tu przyszedł i za cały dzień harówki. Oderwał oczy od przykuwających uwagę wypieków. Musiał, bo chciał znaleźć Alessia. Przy żadnym z kwadratowych, pokrytych białymi serwetami stolików go nie było. Ludzie gapili się na niego jak na eksponat muzealny. Nic sobie z tego nie robił. Stwierdziwszy, niemal z radością, że wariata o dzikich oczach tutaj nie ma, postanowił wyjść. Nikt mu nic nie zarzuci. On przyszedł, nie jego wina, że ten dupek zdezerterował. Zadowolony, zaczął wycofywać się z lokalu. Im szybciej tym lepiej, aby się nie okazało, że zaraz przez drzwi wejdzie jego nemezis.
– Przepraszam, czy pan Luis Bright?
Usłyszał trzymając już dłoń na mosiężnej klamce. Mógłby udać, że to nie on, ale ciekawość zwyciężyła. Odwracając się do tego męskiego głosu przywdział na twarz uprzejmy uśmiech.
– To ja. O co chodzi? – Przed nim stał młody kelner, jak stwierdził po stroju składającym się z czarnych spodni w kant?, białej koszuli bez żadnego zagniecenia oraz kamizelki i muchy. Chłopak o brązowych włosach i dość ładny, ale on na pewno nie mógł tego ocenić, zlustrował całą jego postać. Czyżby zobaczył błysk zdegustowania na jego twarzy? Luis spojrzał po sobie. Pożyczone jeansy leżały na nim w miarę dobrze. Górę ciała okrywała czarna koszula z kieszonką na lewej piersi ozdobioną guzikiem. Buty też były czyste, więc co się temu chłoptasiowi nie podobało?
– Pan Acardi czeka w prywatnej sali.
Że co? W jakiej sali? Zdąży jeszcze zwiać?
Nim zdążył cokolwiek zrobić, kelner już pchnął wahadłowe drzwi, a on poszedł za nim jak pies na smyczy. Alessia ujrzał od razu. Mężczyzna stał odwrócony tyłem na tle wielkiego widokowego okna osłoniętego firankami i pięknie drapowanymi zasłonami. Musieli być na tyłach lokalu, gdyż od strony głównej ulicy nie było nic, co przypominało taki otwór okienny. Beta miał na sobie czarne spodnie z lejącego się materiału i koszulę tak cienką, że na tle światła prześwitywało przez nią jego ciało. Włosy swobodnie dotykały ramion, a kręcone kosmyki powodowały chęć zaplecenia w nie palców. Luis skrzywił się na tą ostatnią uwagę jego durnego umysłu.
– Panie Acardi, pan Bright przyszedł – poinformował kelner. – Zaraz podam kolację.
– Nie śpiesz się, Arthurze. – Alessio odwrócił się przodem do sali. Zawiesiwszy wzrok najpierw na kelnerze, a po sekundzie na Luisie uśmiechnął się łobuzersko. – Przyszedłeś. Sądziłem, że czekam na marne.
– Jakoś trzeba zabić nudę. Poza tym byłem ciekaw cóżeś? to wymyślił. – Pierwszy usiadł przy stoliku – jego zdaniem zbyt małym, aby znaleźć się jak najdalej od tego dziwoląga – zastawionym dwoma nakryciami białej porcelany, obok której stały kryształowe kieliszki. Dwa z nich były napełnione wodą, a kolejne dwa pewnie czekały na wino. Jeszcze brakowało tu bukietu kwiatów. Poza stołem i krzesłami nie było tutaj żadnych mebli. Nie licząc interesujących obrazów, ale tym Luis nie zamierzał poświęcać większej uwagi. – To co jemy?
– Głodny czy tak bardzo śpieszysz się, aby nasza randka dobiegła końca? – Zajął miejsce naprzeciw Luisa.
– Jedno i drugie? I to nie jest randka. – Założył ręce na piersi, kiedy śmiech wilczego zmiennego rozszedł się po pokoju.
– Arthurze, przynieś to co poleciłem. Pozwoliłem już sobie zamówić naszą kolację. Mam nadzieję, że trafiłem w twój gust smaku. Zdążyłem zauważyć, co lubisz jeść. – Wziął ze stolika serwetkę i położył ją sobie na kolanach. Liczył, że udobrucha tego chłopaczka. Podobno przez żołądek do serca. Może mógł sam coś ugotować?
– Nie podlizuj się, panie beto. – Nachylił się w jego stronę. – Jestem tutaj, bo z dwojga złego wolałem to miejsce. Chociaż gdybym wiedział, że będziemy jeść sami, nie wiem czy bym przyszedł.
– A co – również pochylił się w kierunku Luisa – boisz się, że jak będziemy sami ulegniesz swoim pragnieniom?
Natychmiast wyprostował się. Zabije go za takie słowa. Nie miał żadnych pragnień. Co z tego, że po tym pocałunku w ogrodzie, burza myśli nie mogła zostawić dać mu spokoju. To nic nie znaczy! Zupełnie nic! Denerwował go ten zmienny i w dodatku tak głupio się uśmiechał. Jakby złapał go na jakimś złym uczynku.
– Przymknij się, panie wilczku – syknął.
– Wolisz, aby moje wargi robiły co innego, niż tylko poruszały się w czasie mówienia – stwierdził Alessio. Spodobało mu się wnerwianie Luisa. Ryzykował, że jego przyszły partner wyjdzie, ale jak zdążył go już poznać to prędzej będzie walczył niż ucieknie. Chyba że znów kopnie go w jaja.
Do pokoju wszedł kelner prowadząc przed sobą wózek z ustawionymi na nim naczyniami. Zatrzymał się tuż przy nich. Otworzywszy butelkę nalał wina do kieliszków. Podniósł pokrywkę. Gdy to zrobił aromat potrawy zaczął nęcić nosy i żołądki mężczyzn. Arthur nalewając zupę do talerza Alessia zbyt długo zawiesił na nim swoje jasne oczy. W tamtej chwili coś w Luisie narosło. Naszła go ochota, żeby złapać chłopaczynę za kark i zwyczajnie stąd wyrzucić. Zrozumiawszy co nim kieruje dał sobie mentalnego kopniaka. Nie. Jest. Zazdrosny. O. Tego. Świra! Niemniej ten kelnerzyna mógłby sobie już pójść.
***
Alessio podparł brodę na dłoniach. Podobało mu się to co widzi. Czysta zazdrość. Nawet nie kazał Arthurowi tak na siebie patrzeć. Chłopak od dawna robił do niego maślane oczka. Może i przeleciał go kilka razy, ale to nic nie znaczyło. Z początku nie chciał, aby ich obsługiwał, lecz teraz nie żałował, że uległ jego prośbie. Przyglądanie się Luisowi jak wije się z zazdrości było po prostu satysfakcjonujące. Dobrze było znaleźć dowód, że nie był obojętny młodzieniaszkowi. Na samą myśl, jego penis drgnął. Z całą mocą trzymał go w ryzach, ale zmiennym tak trudno było powstrzymać czyste pożądanie. Szczególnie, gdy siedzący obok chłopak wyglądał jak seks. Gorący, namiętny, ostry lub cholernie czuły. Z tym ostatnim to tylko mógł się domyślać, ale nie narzekałby na to. Lubił urozmaicenia, a rutyna w seksie zbytnio nużyła. Strasznie go do Luisa ciągnęło. Chyba bardziej niż ćmę do ognia.
– Co wgapiasz we mnie te swoje patrzałki? – zapytał Bright.
– Bo lubię na ciebie patrzeć. – Prychnięcie również Alessia zadowoliło. Luis był słodki. Musiał go zdobyć i to koniecznie. Inaczej do końca życia będzie cierpiał męki. Nie wspominając o tym, że być może już nie będzie w stanie kochać się z kimś innym. Doszły go słuchy, że tak miał Dario Monahan trafiając na swojego partnera, a i innym się zdarzało. Chcąc oderwać myśli od spraw niechybnie prowadzących do łóżka z tym chłopakiem, co w najbliższych dniach mogło dziać się tylko w jego wyobraźni, zmienił temat. Wątpił czy ten spodoba się jego towarzyszowi: – Od dzisiaj jestem twoim strażnikiem.
– Że co, kurwa? – Luis omal nie zakrztusił się potrawą. Zupa była ostro słodka taka jaką lubił. – Jakim strażnikiem?
– Cieniem można by rzec. Możesz wychodzić z domu, jeździć gdzie chcesz, ale tylko ze mną u swojego boku. Fajnie, nie? – Wyszczerzył się zabierając za swoje danie. Nie był zbytnio głodny, ale chciał dotrzymać towarzystwa przyszłemu partnerowi.
– Fajnie? Nawet jak pójdę do kibelka też mi będziesz towarzyszył?
– Jeśli zechcesz. – Uniósł brwi. Po prysznicem tym bardziej dotrzymałby mu towarzystwa.
– Jesteś pierdolnięty.
– Czy ktoś powiedział, że nie jestem? – Nabrał na łyżkę makaronowe muszelki i wsunął sobie do ust. Przełknął. Ostra papryka dodana do dania zaczęła palić jego gardło. Pierwsza nuta słodyczy zamieniała się w żar. Zupełnie jak Luis. – Kochanie, czemu nie jesz i próbujesz mnie zabić wzrokiem?
Luis rzuciwszy na stół serwetę, wstał zdenerwowany.
– Mówiłem ci, żebyś nie mówił do mnie „kochany” i tak dalej, a ty mnie nie słuchasz i dalej swoje! Przyszedłem tutaj z ciekawości, porozmawiać, a ty musisz zachowywać się jak idiota! Wychodzę.
Alessio poderwał się z krzesła z takim rozmachem, że je przewrócił. Złapał chłopaka za ramię. Przyciągnął go siebie i syknął:
– Chcę być miły. Zachować się w porządku i traktować cię jak przystało na partnera. Ale ty masz muszki w nosie i pokazujesz jak to bardzo mnie nie chcesz. Ciekawe dlaczego w takim razie miałeś ochotę zabić tego biednego kelnera? Hm?
– Bo… Bo… – dukał, ale nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Nie przyzna się, że był zazdrosny! I, że jak jest blisko Alessia wciąż czuł te dreszcze i do cholery naprawdę chciał, żeby nie były takie dobre. Bo do kurwy nędzy nie potrafił przyznać się sam przed sobą, że chciał czegoś, co myślał, że nigdy mu się nie przydarzy!
– Bo? Nie wiesz co powiedzieć? – Pochylił się do jego ucha owiewając je gorącym oddechem. Jego członek był bardzo rad z takiej bliskości pomiędzy mężczyznami. – Może nie chcesz po dobremu. Może chcesz bym przerzucił cię przez kolano i dał parę solidnych klapsów przez goły tyłek? A może chciałbyś wtedy mieć w nim korek analny, aby cię powoli na mnie przygotowywał, chyba że lepszy byłby wibrator poruszając twoje najintymniejsze miejsca? Chciałbyś być wtedy związany i zdany tylko na moją łaskę? A może byś pragnął kochać się ze mną długo, wolno i soczyście wykrzykując moje imię.
Luisowi kręciło się w głowie i do cholery za bardzo podobało mu się to co słyszał. Jak mogło mu się to podobać?! Ciepło mężczyzny, nęcący zapach i głos przesycony podnieceniem odbierały mu zmysły. Coś się w nim budziło. Coś potężnego. Głos i pragnienia nigdy nie odkryte. Na zawsze schowane głęboko w sobie. Bał się, że jeśli pozwoli temu na wyjście nie będzie już odwrotu. Nie chciał tego! Nie lubił w ten sposób mężczyzn!
– Odsuń się.
– Spodobała ci się wizja. – Przyciągnął Luisa do siebie, ale tak by chłopak czuł go całym sobą. – Mi też. Lubię się czasami zabawić… ostrzej, ale nie rezygnuję z delikatności. Wszystko zależy od ciebie. – Polizał go po uchu.
Całe multum kłujących jak szpilki dreszczy nim wstrząsnęło. Siła tego faceta, czucie jego twardego ciała, mięśni były ekscytujące. Gdyby tak… Nie! Nie! Nie! Opierał się. Nie chciał być niczyim partnerem. Jak już, to pięknej laski z czarnymi kręconymi włosami, seksownymi ustami i oczami jak…
– Cholera jasna! – Odepchnął Alessia od siebie. – Nie chcę! Nie rozumiesz, że nie chcę?! Nie chcę ciebie, partnerstwa, faceta! Nie chcę! Nie podobasz mi się! Brzydzę się tobą! Niech to do ciebie w końcu dotrze, ty… ty… ty zboczeńcu! – Patrzył z wrogą furią na zmiennego. Był zły na siebie, że poczuł to co poczuł.
Beta cofnął się o jeszcze dwa kroki jakby rażony obuchem. Zabolało. Dobra, może i przesadził, ale się zdenerwował. Powiedział za dużo, ale miał ukrywać swoje pragnienia. Luis był dzieckiem czy jak?! Był dla niego zboczeńcem? Trudno. Nie pierwszy i ostatni raz komuś coś w nim nie pasuje. Pierwszym nie pasującym elementem dla Luisa było to, że jest facetem. Nie zmieni dla niego płci, gdyż był pod każdym względem mężczyzną. Kolejny raz w życiu poczuł co to odrzucenie. Tylko to bolało mocniej. Jakby ktoś wyrwał mu całe serce. Serce, które mimo wszystko kochało. Nie był czysto krwistym zwierzęciem – z resztą zmienni nie należeli do tego gatunku, tworząc zupełnie inny – żeby kierować się zwykłą chucią, jakkolwiek ta by nie przemawiała jako pierwsza. Wolał już krwawić mając ranę po postrzale, mimo że doskonale znał ten ból, czy stać się ofiarą starego obrządku odbierania uzdrawiania i krzyczeć z powodu cierpienia niż czuć to co teraz. Widocznie się pomylił odbierając sygnały jakie mimo wszystko dostawał od Luisa. Nie pierwszy i ostatni raz cierpiał. Powinien się już do tego przyzwyczaić.
Odepchnięty przez partnera zmienny przechodził przez męki nawet wtedy kiedy go jeszcze nie oznaczył. Gdyby to zrobił byłoby o wiele gorzej. Chciał związać się z człowiekiem, pomimo początkowej niechęci, więc ma za swoje. Szybko podjął decyzję w jedną stronę, podejmie i w drugą.
– Dobrze. Skoro tak stawiasz sprawę. Od dziś nie będę zajmował się twoimi problemami. Nie będziesz musiał mnie oglądać. Rezygnuję z bycia cieniem. I nie martw się nie będę na nic nalegał. Jesteś wolny – powiedział lodowato. Zignorował głośno wciągane przez chłopaka powietrze. Zapłacił za niedokończoną kolację. Wypił wodę, by nawilżyć gardło i wyszedł wyprostowany jak struna z krwawiącą dziurą w sercu.
***
Długo stał jak posąg, nie potrafiąc ruszyć się z miejsca. Powinien się cieszyć, mógłby przecież skakać z radości, lecz to, co czuł nie prowadziło do tego. Zobaczenie ziejącej pustki i smutku w oczach Alessia nie było miłe. Było wręcz… bolesne. Do tego te słowa… Odkąd go poznał nie chciał widzieć tego zmiennego, ale gdy to miał obiecane… Cholera nie podobało mu się to! Nigdy nie wiedział czego chce. Całe życie narzekał jak mu źle. Jak to dziewczyny mają go gdzieś i żadna nie chce się z nim na dłużej związać. Praca nie ta, studia nie takie, jakie by chciał, a kto mu kazał wybierać zarządzanie? Sam je wybrał! Do nikogo nie powinien mieć pretensji, tylko sam do siebie. To on decydował o swoim życiu. Właśnie po raz kolejny zadecydował. I nijak przez to nie był szczęśliwy.
Usiadł przy stole. Odsunął zimną już zupę na sam środek. Oparłszy łokcie na blacie schował twarz w dłoniach. Obraz Alessia stanął mu przed oczami. Nie tego z ogniem w oczach i tym czymś. Nie tego uśmiechającego się zadziornie. Tylko tego sprzed kilku minut jaki zakodował się w jego głowie.
– Niech to jasny szlag trafi – przeklinał całą tę sytuację i siebie przy okazji. Potrzebował z kimś porozmawiać. Potrzebował przyjaciela. Wyciągnąwszy komórkę z kieszeni, przyglądał jej się przez chwilę, aby w końcu nie zadzwonić do Chrisa. Nie miał ochoty gadać przez telefon. Po prostu napisał do Christiana: Spierdoliłem coś przez swoją głupotę i chyba żałuję, że to się stało. Wysłał wiadomość.