ROZDZIAŁ 4
– No, to musi naprawdę boleć.
– Przynieść ci lodu?
– Ale cię walnął.
– Kurwa, aż mnie zabolało.
Alessio skulony na podłodze z rękoma na swoim kroczu słyszał wszystkie te głosy i czuł poklepywanie po plecach. Nie był na nich zły. Na Luisa też nie. Co najlepsze podobało mu się to, że chłopak nie poddał się tylko miał swoje zdanie. Chociaż mógł go odepchnąć, a nie miażdżyć jego rodzinne klejnoty. Bolało jak cholera, gdyż w momencie wbicia mu kolana w krocze, był podniecony. Liczył, że szybko mu przejdzie i chłopak nie uczynił go impotentem. Chociaż podobno zmienni nigdy nimi nie będą. Podobno, zawsze mogą pojawić się wyjątki.
– Chodź, pomogę ci wstać. – Kevin wyciągnął rękę, ale Alessio jej nie przyjął.
– Nie mam zamiaru się stąd ruszać. – Odetchnął głęboko. Chciał się położyć na podłodze i leżeć bez ruchu.
– Beto, więź wybrała ci niezłego partnera, ale jak on będzie tak cię traktował, to daleko nie zajdziesz. Strach pomyśleć, co on zrobi jak będziesz chciał się do niego dobrać jak tak cię potraktował za zwykły pocałunek.
– Podoba mi się taki. Mam co zdobywać. – Tym bardziej go chciał. Przyjdzie czas gdy Luis będzie go błagał choćby o jeden pocałunek. Nie mógł tak tu klęczeć. Podparł się na krześle i powoli wstał. Ktoś rzucił mu worek z kostkami lodu, ktoś inny wziął pod rękę i wyprowadził z kuchni. Idąc pokracznym krokiem do łazienki, układał sobie w głowie plan schwytania w swoje sidła swojego wybranka.
***
Z całej siły kopnął w stolik przesuwając go pod samą ścianę. Był taki wściekły. Nie zostanie z tym zboczonym facetem pod jednym dachem! Niemożliwe, żeby był jego partnerem! Przecież jest człowiekiem! Jak może być partnerem jakiegoś popierdolonego ludzkiego wilka? Do tego mężczyzny! Co z tego, że czasami jego myśli zbaczały z toru i ciekawość nim kierowała, ale nigdy nie miał ochoty całować się z facetami. Pożądał przeciwnej płci i tak zostanie. Nie zwiąże się z jakimś kolesiem od siedmiu boleści! Nie znosił jego oczu, włosów, tej wyprostowanej postawy drapieżnika, kociego chodu, głosu, zapachu… O tak, zapachu najbardziej! Gdyby wiedział przedwczoraj jak bardzo zmieni się kawałek jego życia, to nie wstawałby z łóżka. Zadzwoniłby do pracy, że jest chory i przeleżałby w domu. Nie spotkałby tych świrów z bronią i nie trafił tutaj w łapy tego… tego… tego typa! Po raz kolejny kopnął krzesło, przesuwając je aż na środek.
– Ej, co ty robisz?
– Wypad stąd Christian, bo nie ręczę za siebie! Mam ochotę coś rozpierdolić i nie chcę, by to była twoja śliczna buźka!
– Słoneczko, nie dałbyś mi rady.
– Tylko jakbyś zamienił się w smoka, maleńki. Nie nazywaj mnie słoneczkiem, aniołkiem, pięknym! – Uderzył pięścią w drzwi szafy, a ta się niebezpiecznie zachybotała. W końcu na chwilę oparł o nią głowę po czym odsunął się. – Ten debil powiedział, co tam powiedział, pokazał, że jestem jego partnerem. Wiedziałeś o tym prawda? I nie mów, że nie. W nocy połączyłem kilka faktów. – Założył ręce za kark. Gdyby miał dłuższe włosy pewnie by teraz za nie ciągnął. Cały trząsł się. – To co wiedziałem o partnerstwie. Zachowywałeś się nader dziwnie. Wiedziałeś i mi nie powiedziałeś.
– Nie mogłem. Sądzisz, że zawsze możemy komuś o czymś powiedzieć?
– Jesteś podobno moim przyjacielem! Zawsze mogliśmy o wszystkim pogadać, poruszać różne tematy, bez względu na wszystko! Miałeś swoje tajemnice, jak to kim jesteś, ale rozumiem, że bałeś mi się o tym powiedzieć. To już przeszłość. Sądziłem, że teraz, takie coś co mnie dotyczy nie będzie przez ciebie ukrywane. Wszyscy wiedzieli prawda? Tylko nie ja.
– Nie wszyscy. Martin mi powiedział. Wielu zmiennych się domyśliło. Ale to jest instynkt i sami się domyślili, a nie żebym ja ich o tym informował. Zresztą sam widzisz, też do tego doszedłeś.
– Ale to były tylko przypuszczenia po wczorajszym. To on przysłał te kwiaty. Ten cholerny zapach, który nawet teraz mam wrażenie, że czuję, sprawiał, że… Nie chcę o tym myśleć!
– Co ten zapach ci robi? – Christian nie zamierzał odpuścić po tym co usłyszał. Alessio był idealnym partnerem dla jego przyjaciela. O wiele łatwiej byłoby gdyby Luis był gejem. Niewielu się oparło Alessiowi Acardi.
– Sprawia, że po mim kręgosłupie przebiega prąd. Włosy na rękach elektryzują się, a moje serce mierzy jak szybko może bić.
– Ciekawe.
– Co jest takiego ciekawego?! – Ponownie się rozjuszył. – Co tam siedzi w twojej głowie?!
– Do tej pory sądziliśmy, że człowiek nie może reagować na typowe sygnały partnerstwa. Ty jesteś dowodem, że jest inaczej. Gdybyś się nie bronił…
– To co?! Poślubiłbym go?! Nie ma mowy! Jasny gwint, Chrystian, ty słyszysz, co mówisz?! Ty chcesz bym związał się z tym świrem?!
Zmienny smok nic sobie nie robił z nerwów przyjaciela. Stał z rękoma zaplecionymi na piersi obserwując każdą reakcję Luisa. Sam na jego miejscu by tak pewnie szalał. Cóż, życie nie zawsze kieruje nas drogami jakimi byśmy chcieli iść. Luisa skierował teraz właśnie na taką drogę. Ma ona dwa rozwidlenia. Na razie chłopak wybierał jedno z nich. To, które odsuwało go od partnera.
– Nie działaj pod wpływem chwili, nerwów, bo to nic nie daje.
– Przestań, smoczku.
– Tak bardzo on cię odstrasza? Jego aparycja, zachowanie, płeć.
– Trafiłeś w dziesiątkę z tym ostatnim. Tylko nie odstrasza. Zamień go w kobietę i nie będzie sprawy.
– Nie ma tak łatwo. Uspokój się i zajrzyj w głąb siebie, by ujrzeć to czego chcesz.
– Wolę być sam niż z nim! – wrzasnął Luis kopnąwszy łóżko.
– Nie mówię o tym. Mówię o czymś innym. Sam wspomniałeś, nie pamiętasz tamtej rozmowy, byłeś po kilku głębszych i śpiący, mówiłeś, że jesteś ciekaw jak to jest być z facetem. Czy ty aby na pewno jesteś hetero?
– Nie, nie jestem biseksualny. Nie! Zostaw mnie samego. – Odczekał, aż przyjaciel wyjdzie, a potem rzucił się na łóżko. Nie. Chce. Być. Z. Facetem. Nigdy w życiu! Prędzej urwie łeb Alessio niż pozwoli mu się dotknąć. Nic go nie obchodzi, że ten facet genialnie całuje. Po jaką cholerę o tym myśli? Przewrócił się na bok i wpatrzył w krzesło. To na nim wczoraj siedział Alessio. Z dala od niego. Czyżby już wczoraj powstrzymywał się przed tym co zrobił dzisiaj w kuchni? A może i przed czymś więcej. Na samą myśl o tym „więcej” przełknął ślinę. Nie może o tym myśleć. Nie pozwoli temu zboczeńcowi do siebie się zbliżyć.
***
Oswoi swojego ludzkiego szczeniaczka. Nie będzie to proste, ale da radę. Był mistrzem uwodzenia. Nie odpuści Luisowi. Nie odda tych smakowitych ust nikomu innemu. Może i kierowało nim pożądanie, wszak to, co niezdobyte, najbardziej kusi, lecz serce nie pozostawało zimne. Rozumiał, że nie może zawładnąć chłopakiem i wziąć jako swojego bez jego zgody. Nic go jednak nie powstrzymywało przed walką o niego. Walką z uporem, strachem i niewiedzą o sobie samym. Był pewny, że gdyby inni się na nich nie gapili i nie śpieszyłby się tak szybko, Luis oddałby pocałunek. Czuł jak szybko biło mu serce, jak mięknie przy nim. Potem jeden błąd, bo musiał mu wsunąć do ust swój jęzor, i musiał teraz cierpieć.
– Alessio, dobrze się czujesz? – Zza drzwi łazienki usłyszał głos Daniela i ciche pukanie.
– Tak, alfo. Chciano mnie tylko pozbawić moich cennych klejnotów, ale już jest coraz lepiej. – Spacerował powoli po pomieszczeniu. Był w samej bieliźnie, wcześniej dokładnie oglądając zmaltretowane miejsce i używając przez chwilę lodu, ale to nic nie dało. Wolny spacer bardziej mu pomagał.
– Współczuję, to najgorsze, co może spotkać faceta. Podobno nawet inne urazy tak nie bolą jak to.
– Żebyś wiedział. Na szczęście falsetem jeszcze nie mówię, więc będzie dobrze. Dzięki za troskę. Połażę sobie jeszcze tutaj.
– Jak coś to daj znać.
– Gdzie jest Luis?
– U siebie. Chciał rozwalić pokój.
– Dobra. Dzięki.
Rozwalić pokój? Ten to ma temperament. Idąc tam pewnie będzie musiał się w coś uzbroić. Powinien porozmawiać z nim o tym jego znajomym. A jak chłopak go nie wywali to może i poruszy ich temat. Raczej – po takim uderzeniu – nie bał się, że podniecenie zacznie nim rządzić, nawet jak Luis będzie się stawiał. Przez kilka dni seks i te sprawy to chyba ostatnie o czym będzie myślał. Na to przyjdzie czas później, a teraz miał inne plany.
Założył powoli spodnie, może powinien poprosić o szersze. Wyniósł się z łazienki, sunąc wolno ku schodom. Pokonanie ich nie było łatwe i po przebyciu tak wielu stopni miał ochotę położyć się na korytarzu. Na tym ślicznym dywanie w orientalne wzory. Przechodząc obok głównej sypialni, tej którą zajmowali alfy i ich partner, dosłyszał coś o prezerwatywach i płodnych dniach. Oznaczało to, że czekały go za jakiś czas bardzo intensywne dni pełne pracy, kiedy alfy będą bardzo zajęci w sypialni. Też by tak chciał.
Dotarł przed pokój Luisa. Odczekał chwilę, rozważając – wejść czy odejść – i zanim poznał odpowiedź uniósłszy rękę, zapukał trzy razy, uderzając kostkami palców o drewno.
– Proszę.
Skoro proszą… Otworzył drzwi.
– Co tu robisz?! Wypad stąd! – przywitał go Luis Bright wstając z krzesła i rzucając książkę na łóżko. – Nie mieszkam tutaj, ale na razie to mój pokój, więc nie masz prawa tu włazić.
– Zaprosiłeś mnie. Dobrze, że nie rzuciłeś nią we mnie. – Wskazał na książkę. – To już byłoby komiczne.
– Sądziłem, że to Christian. – Że też jeszcze nie poszedł zrywać tych wiśni. Mógłby się na nich wyżyć. Chyba dlatego nie poszedł, bo rozgniótłby je w dłoni.
– Spokojnie, pi… Luis. Mamy sprawę do obgadania. – Nie zamykał drzwi. Wolał, aby Lu nie poczuł się osaczony. Przysunął sobie krzesło, ale nie po to by usiąść, mógłby potem mieć problem ze wstaniem, tylko oparł dłonie na oparciu chcąc jakoś się podeprzeć i ulżyć bolącym miejscom. Na jego skroni nadal tkwił plaster i, jak tak dalej pójdzie to, kto wie co jeszcze. Poznał Luisa wczoraj, a już same wypadki mu się przydarzają.
– Nie będę twoim partnerem – syknął Luis.
– O tym też musimy porozmawiać, ale wpierw chciałem wypytać cię jeszcze o tego Henry’ego.
– Powiedziałem ci wszystko co wiedziałem. Nic więcej nie dodam. Co do tej drugiej sprawy, to nie chcę mieć z tobą do czynienia. Nie pójdę z tobą do łóżka…
– A kto powiedział, że chcę cię do niego zaciągnąć? – Powstrzymał uśmiech na reakcję chłopaka. Luis wyglądał jakby zgłupiał. – Zaskoczony? Co sobie wyobrażałeś? Owszem my zmienni kierujemy się instynktem i pragnieniem, ale mamy rozum i serce. Je też dopuszczamy do głosu. Kierujemy się więzią. Ona oznacza też miłość, nie tylko seks. Do zobaczenia, Luis. – Przyłożył palce do skroni jakby żegnał się z żołnierzem i po prostu wyszedł, zostawiając przyszłego partnera z opadniętą szczęką.
***
No to facet go zagiął. Do tej pory myślał, że będzie kierował się chucią, a tu niespodzianka. Zresztą co go to obchodzi? Za nic w świecie nie chciał mieć nic wspólnego z tym facetem. Chyba faktycznie powinien pójść do ogrodu i pomóc innym. Myślenie o tym śliniącym się na jego widok zmiennym tylko wzbudzało jego furię. Na dworze panował upał, więc przebrał się w krótkie spodnie i koszulkę bez rękawów. Christian załatwił mu trochę ubrań, bo pojechanie po jego rzeczy, niestety stało się ryzykowne. Daniel kazał obserwować jego dom i nikt nie zauważył, aby ktoś się tam kręcił, lecz trzeba było uważać. Ci, którzy chcieli go zabić z pewnością już znali jego dane. Cieszył się, że kotka, ulubienica Sonii, została na pewien czas oddana dalszej rodzinie. Nie zostawiłby jej tam samej bez jedzenia i wody. Musiałby po nią pojechać.
W ogrodzie pracowało około dziesięciu mężczyzn i kilka kobiet. Płeć piękna od razu zwróciła na niego uwagę, ale z jedną różnicą. Żadna z samic już nie pożerała go wzrokiem. Czemu miałyby to robić jak cała tutejsza społeczność znała nowe wiadomości? Alessio musiał rozwalać mu życie. Kilka godzin wystarczyło, by wszystkie kobiety i dziewczęta, które mu się podobały, kusiły go i zapraszały do siebie, zaczęły traktować go jak męża bety. No szlag go trafi!
– Hej, Luis. Myślałam, że już nie przyjdziesz – powiedziała Karia. Podała mu plastikowe wiaderko i wskazała północną stronę sadu. – Idź, pomóż tamtym chłopakom. Jak umiesz wspinać się po drzewach tym lepiej. Marko, ma lęk wysokości, a Dean, ten olbrzym, prędzej złamie szczeble drabiny niż na nią wejdzie. Zresztą jest na tyle wielki, że sięga wysoko, ale na czubkach…
– Rozumiem. Spoko, w domu wchodziłem na czubek gruszy. Poradzę sobie.
– Cieszę się. Uważaj na siebie, gdyby coś ci się stało, Alessio by nas powiesił.
Znów on! Gdzie się nie obejrzy, nie pójdzie, cokolwiek nie zrobi natyka się na niego lub na wzmiankę o nim. Chyba był już na to skazany.
***
Sięgnął po szklankę z sokiem, którą napełnił Daniel. Najchętniej poszedłby do ogrodu. Do niego. Powinien być jak najbliżej Luisa. Chłopak musiał się do niego przyzwyczajać. Uchylił firankę. Z okna gabinetu Daniela doskonale widział swojego przyszłego partnera. Był pewny, że się nie pomylił. Luis oddałby ten pocałunek, ale on musiał być zbyt niecierpliwy i chcieć od razu wepchać mu jęzor do gardła. Działanie pod wpływem chwili, na szybko przynosi przeciwne efekty do zamierzonych.
– Alessio, słuchasz nas? – zapytał Martin.
– Co? A tak. Zamyśliłem się.
– O nim? – Daniel także wyjrzał przez to samo okno. – Jesteś pewny, że go zdobędziesz? To człowiek, a do tego woli dziewczyny.
– Pewności czy woli tylko dziewczyny nie mamy. Alfo, nie wierzysz w mój urok? – Podniósł prawą brew do góry.
Daniel tylko roześmiał się. Poklepał swojego betę po ramieniu i wrócił na kanapę. Rozsiadł się wygodnie. Martin siedział przy biurku i sortował dokumenty.
– Skoro sprawy sfory i nasze interesy mamy za sobą – zaczął, wkładając umowy sprzedaży do segregatora – chciałbym dowiedzieć się czy nasi chłopcy w policji wpadli na jakiś trop.
– Godzinę temu dzwonił, Francisco – odpowiedział Daniel – mam cały czas z nim kontakt. Przed domem Brightów nadal niby cisza.
– Niby? – Alessio odwrócił się od okna.
– Coś się zmieniło. Co jakiś czas kręci się tam pewien człowiek. Nic nie robi, więc nie ma podstaw do zatrzymania go. Po prostu sobie chodzi, zagląda za ogrodzenie.
– Czy Adam nie mógłby tam zamontować monitoringu? Pomógłbym mu.
– Nie, Alessio ty po ostatnim zostajesz w domu. Nie chodzi o to, że się nie nadajesz – zastrzegł Daniel. – Skoro chcesz być przy Luisie od dziś stajesz się jego cieniem. Powiem chłopakowi kto będzie jego ochroniarzem.
– Wścieknie się – wtrącił Martin.
– Tym razem będę bronił swoich jaj. Ja mu to powiem. Wiem nawet kiedy. – Odstawił pustą szklankę na parapet.
– Niech się wścieka. Jeśli nie chce być zamknięty w domu, musi to zaakceptować. Przebywa w domu Martina i moim, a tu nawet jego obowiązują jakieś zasady. Omówimy jeszcze kilka spraw i mamy na dziś wolne.
Pół godziny później Alessio szedł spacerkiem do ogrodu. Z dala ujrzał Christiana wraz z dziećmi. Zarówno swoimi jak i innych. Zmienny smok bawił się w przedszkolankę i był szczęśliwy. Daniel i Martin naprawdę mieli kogo chronić i być dumnymi z tego, z kim się związali. Może Christian nie był w jego guście, ale musiał przyznać, że nie przeszkadzało mu to czasami dziewczęce zachowanie chłopaka. Jego makijaż, który teraz rzadko się pojawiał, wąskie, kuse ubrania. Partner alf naprawdę był słońcem w ich społeczności. Czymś czego brakowało w jego starej sforze. Innej od tej tutaj. Ci byli rodziną i go do niej przyjęli, tam… Tam panowały całkiem inne zasady.
– Cześć, Alessio.
– Cześć, Maria. Co tam masz?
Dziewczyna, najmłodsza z nich, stała przy jednym ze stołów, na którym stały dzbany soku lub wody.
– Właśnie przyniosłam coś do picia. Wystarczająco długo pracują, aby mogli zrobić sobie przerwę. Poza tym niedługo będzie obiad. Potrzebujesz czegoś?
– Daj mi tego jabłkowego soku. – Parę razy widział jak Luis pije tylko ten napój. Ewentualnie pomarańczowy.
– Zaniesiesz go swojemu księciu?
– Plotki naprawdę szybko się rozchodzą. – Wziął od niej szklankę. Pozdrowił jeszcze pracujących zmiennych zanim zbliżył się do samotnego Luisa. Chłopak go nie zobaczył, gdyż siedział na ostatnim szczeblu drabiny, a twarz mu zasłaniały liście. Miał już prawie pełne wiadro owoców, a garściami zrywał kolejne. Alessio uspokoił swoje libido, które jednak działało bez przeszkód, co bardzo go zaskoczyło.
– Luis, zejdź. Pora na przerwę.
Luis wrzucił wiśnie do pozostałych i odsunął gałązkę.
– Nie ty mi będziesz mówił, kiedy przerwa.
– A pić ci się nie chce? – Uniósł do góry szklankę. Była lekko zroszona oznaczało to, że napój w niej jest zimny.
– Sądzisz, że skusisz mnie soczkiem? – Zaczął schodzić w taki sposób, jakby drabina była schodami. Trzymał się tylko jej boków, aby nie zjechać w dół i nie klapnąć tyłkiem na ziemi. Będąc już na dole oparł się o nią.
– Czymś cię muszę kusić, skoro mój urok na ciebie nie działa. Proszę.
Luis patrzył podejrzliwie na sok.
– Nie dosypałeś tam czegoś, żeby mnie później wykorzystać? – Mimo tego odebrał napój i od razu upił kilka małych łyków. Cholerny zapach tego faceta przyprawiał go o zawrót głowy.
– A chciałbyś, abym cię wykorzystał? Wątpię. Pamiętaj co ci powiedziałem w pokoju. – Stał tuż przy chłopaku. Cóż nie jego wina, że Luis sam zaklinował się pomiędzy nim a drabiną.
– I co z tego? Jestem facetem, wiem czym oni się kierują. – Po kiego chuja on tak blisko stoi? Wystarczyło, żeby zniknęły te centymetry, a ich ciała sprasowałyby się w jedno.
– Nie mylisz się, ale mamy też drugi mózg. I to – złapał jego rękę i położył na swojej piersi. – Serce to najlepszy kierunkowskaz.
Przełknął ślinę czując bijące serce Alessia, jego ciało pod cienką, białą koszulką. Dłoń trzymającą jego. Znów przeszedł przez jego kręgosłup prąd.
– Masz serce i co z tego? – Przeszył go mrożącymi krew oczami.
– Wiem czym mam się kierować. Zjesz ze mną kolację? – zapytał Acardi.
– Przez żołądek do serca, co? A może do łóżka?
– Coś za często myślisz o tym łóżku. Spać ci się chce? – zapytał zaczepnie.
– Odwal się. – Odepchnął go. Upuścił szklankę na ziemię. – Spadaj. Mam pracę. A kolację zjedz sobie sam.
– Samemu to żadna przyjemność jeżeli wiesz, co mam na myśli? – Zespawał swój wzrok z Luisa.
– Tak zawoalowane teksty mnie nie kręcą – syknął. No, debil. Zwyczajny, myślący tylko o jednym debil! A mówił, że jest inaczej!
– Czyżby? To czemu na rękach masz gęsią skórkę?
Chłopak spojrzał na swoje ręce. Rzeczywiście te pokryły się gęsią skórką i na pewno nie było to spowodowane zimnem. Na dworze był upał, a sam chłodny sok nie mógł do tego doprowadzić.
– Zimno mi?
– Jasne. To jesteśmy umówieni na kolację? Musimy porozmawiać o tym z jakiego powodu tu jesteś. – Nie puszczał jego dłoni. Pochylił się do jego szyi starając się go bardziej nie dotykać. Poczuł jak chłopak się spina.
– Spadaj, bo ci zaraz wpierdzielę. Podobało ci się rano? – Bliskość tego mężczyzny wywoływała mu w żołądku sensację. Jeżeli go pocałuje to się porzyga. Z pewnością tak będzie.
– Lubię ból. Odrobina tylko wzmaga apetyt. – Dmuchnął mu na kark.
– Strzelę cię. – Przeleciały przez niego ciarki. To było przyjemne. Niech to jasny gwint!
– Obiecanki cacanki. – Odsunął się nie robiąc nic więcej, poza jeszcze jednym gestem. Przysunął sobie jego dłoń do ust i pocałował kostki. Luis od razu chciał ją wyrwać, drugą –jak obiecał – strzelić go w twarz, ale Alessio z łatwością go unieruchomił. – Nie, nie, nie. Nie bije się innych za to, że proszą cię ładnie na kolację.
– Spier… – Nie dokończył jego usta zostały nakryte przez gorące, napierające wargi. Pocałunek był szybki i mocny na tyle, że zanim zdążył cokolwiek zrobić Alessio go puścił, poinformował gdzie odbędzie się kolacja, cmoknął go jeszcze w policzek i jakby nigdy nic, sobie poszedł. Luisem zatrzęsło. Już on da mu, kurwa, kolację!\