Połączeni 11
Dodane przez Aquarius dnia Lutego 07 2015 13:17:44


Nie powstrzymał łez. Nie posłuchały go. Zleciały z oczu jedna po drugiej. Ta ręka wywołała silne emocje, lecz to był wyłącznie strach, nie przyjemność.
– Tylko nie zrób mi krzywdy.
– Głupi dzieciak.
Wtedy Erkiran odważył się spojrzeć na mężczyznę przed sobą. Asmand trzymał w jednej dłoni koszulę, a drugą... owszem, dotknął go, ale to była raczej próba powstrzymania go przed zdjęciem spodni.
– Głupi dzieciak – powtórzył Delreth. – Ubieraj się. – Zarzucił mu górną część odzieży na ramiona.
– Nie chcesz mnie? – Był w szoku. – Nie podobam ci się? Sądziłem, że... Pomyliłem się. Przepraszam. – Chłopak zmieszał się i zaczął ubierać.
– Płaczesz, bo sądziłeś, że wezmę cię brutalnie czy że mi się nie spodobasz?
– Bo nie mam innej zapłaty za pomoc! – Żołądek odezwał się głośnym burczeniem.
Asmand nie wierzył, że o to zapyta. Nie troszczył się o nikogo. Cóż, to nie troska. Zwyczajnie nie chce, żeby chłopak mu tu z głodu zemdlał.
– Kiedy coś jadłeś?
Erki otarł oczy, ale te wciąż wypuszczały mokre potoki. Już nic tu nie zdziała. Sam pójdzie do Fuldrosa i zaoferuje mu siebie w zamian za brata. Najwyżej facet go zabije.
– Jak o coś pytam, to mi się odpowiada! – syknął Asmand.
– Wczoraj. Nie miałem czasu, musiałem szukać Kala. Muszę już iść. – Skierował się w stronę drzwi.
– Nie ma mowy! – Stanął mu na drodze. Co on, do diaska, robi? Powinien mu pozwolić wyjść. I lepiej, żeby chłopak nie wracał.
– To czego chcesz? – zapytał roztrzęsiony Erki. Objął się rękoma.
– Jeszcze nie wiem. – Przyglądał się kupce nieszczęścia przed sobą z dość sporą ciekawością. – Zostań tutaj. Znajdę cię, jak stąd wyjdziesz, a wtedy pożałujesz! Zaraz wracam. – Oszalał. Zwyczajnie oszalał.

Erkiran został sam i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Leteno miał jeszcze szukać Kala w ich dzielnicy, pytać o niego oraz znaleźć adres, pod którym mieszkał Fuldros. Starszy brat obiecał nic nie robić na własną rękę. Wierzył mu. Leto nie zamierzał ginąć, zanim nie dokona swojej prywatnej zemsty. Sam chciał wiedzieć, kto zabił ich rodziców, ale wolał nigdy nie poznać prawdy, żeby tylko mogli wynieść się z tamtego miejsca i żyć, wspólnie wychowując Kala.
Podskoczył na dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzał w ich stronę już suchymi, ale zaczerwienionymi oczami.
– Grzeczny chłopiec. Siadaj. – Asmand wniósł do pokoju tacę z czymś, co dobrze pachniało. Postawił to na stoliku przy oknie i przysunął do niego krzesło. – Siadaj i jedz. – Tym razem w głosie dało się słyszeć coś w rodzaju rozkazu.
Zdezorientowany Erki stał pośrodku pokoju i nie wiedział, co robić. Dlaczego ten obcy człowiek chce go nakarmić? Zresztą, nie to było ważne. Nie miał czasu na jedzenie i siedzenie tutaj, musi wyjść. Każdy skrawek czasu oddala go od brata.
– Stopiłeś się z tymi deskami czy mam podejść i siłą zaciągnąć cię na to siedzisko?
Tego już Ladrim nie mógł zignorować. Wolał nie rozzłościć tego niebezpiecznego mężczyzny. Posłusznie przeszedł dwa kroki i usiadł na twardym krześle.
– Dobrze. To teraz jedz. – Asmand podsunął mu ciepłą, mleczną zupę. Sam dla siebie miał drugą porcję. Nadal nie wierzył, że to robi. Nigdy z nikim nie zawierał znajomości. To było niebezpieczne zarówno dla tej osoby, jak i dla niego. Zawsze istniało ryzyko, że ktoś mógł go wydać straży lub wojsku. Nie wiedział, co gorsze.
Erkiran niepewnie chwycił za łyżkę.
– Jedz. Nie wrzuciłem po drodze trutki. Nie chcę tu trupa – rzekł Delreth. – Dobrze tu gotują i potrafią być ślepi. Każdy zajmuje się swoimi sprawami. Dlatego wybrałem to miejsce.
Chłopak skiną głową i zabrał się za jedzenie. Po pierwszym skosztowaniu zupy w mig pochłoną całą miskę.
Asmand, posilając się, obserwował tego dziwnego chłopaka. Jak bardzo musiał kochać tamtego gówniarza, że gotów był mu zapłacić swoim ciałem? Owszem, chętnie skorzystałby z propozycji. Erki był smakowitym kąskiem. Uległym, ale i drapieżnym, o ile dobrze pamiętał go ze spotkania w domu. Ale coś go powstrzymało przed tym krokiem. Szkoda, bo sam już nie pamiętał, kiedy ostatnio z kimś był. W ostatnich miesiącach żył jak pustelnik.
– Teraz mi powiedz, co konkretnie się stało. – Odsunął od siebie puste naczynie.
– Po co ci to wiedzieć? I tak mi nie pomożesz. Nie powinienem tu przychodzić. – Chciał wstać, ale gorąca dłoń złapała go za ramię i pociągnęła z powrotem na miejsce. Pytający wzrok wymieszany z czymś groźniejszym zmusił go do mówienia. – Z naszej dzielnicy od roku ktoś porywa dzieci. Nie ciągle, co kilka tygodni. Czasami dwa miesiące mijają od ostatniej tragedii.
– Rodzice pozwalają na to? Nic nie robią?
– Wszyscy się boją Fuldrosa. To niebezpieczny człowiek. Pojawia się i znika. Nikt nic nie potrafi zrobić, bo boją się, że zabije ich bliskich. Zrozum, u nas też mieszkają dobrzy ludzie. – Poczuł się w obowiązku to powiedzieć. – Fuldros już raz prawie spalił dzielnicę, kiedy jakiś ojciec chciał zebrać grupę poszukiwawczą. Pamiętam tamten moment. Jeden z domów spłonął, a potem pojawił się ten porywacz i powiedział, żeby trzymali się od niego z daleka. I trzymają. Pozwalają, żeby zabierał im dzieci i oddawał je komuś, kto go wynajął! – podniósł głos.
– Ale kto go wynajął i po co im dzieci? – spytał mężczyzna.
– Ktoś ważny, bogaty. A po co? Po to, żeby pracowały na polu, po to, żeby dotrzymywały mu towarzystwa w łożu. – Chłopak się skrzywił, a w oczach pojawiły się łzy. – I do wielu innych rzeczy. Nieważna jest płeć. Ważny jest wygląd. Wczoraj przyszła kolej na mego brata. Wiem to, czuję tutaj. – Przycisnął dłoń do piersi. – Nie pozwolę, żeby jakiś chory i umierający z nudów człowiek zniszczył Kala. Przyrzekłem rodzicom opiekować się nim i choćbym miał stracić życie, to on wróci do domu! – Teraz wstał z rozmachem, omal nie przewracając krzesła. Popatrzył zdecydowanym i pełnym złości wzrokiem na Asmanda. – Jeżeli nie chcesz mi pomóc, to cię o to nie proszę, ale jak coś się stanie, to odnajdź Leteno i przekaż mu naszą rozmowę. Wie, że do ciebie poszedłem. Dziękuję za jedzenie. – Ruszył w stronę wyjścia.
– Stać!
To jedno słowo zatrzymało dziewiętnastolatka w miejscu.
– Czy ja powiedziałem, że ci nie pomogę?
– Nie chciałeś mnie, a nie mam czym innym zapłacić, więc dałeś odpowiedź.
– Może poproszę cię o inną przysługę w zamian za powrót twego brata. – Podszedł do chłopaka.
– Przysł... Jaką? – Założył ręce na piersi w postawie obronnej.
Tak, drapieżny i uległy. Już mi się podoba, pomyślał Delreth.
– Potrzebuję kilku informacji, a ty się do tego nadajesz i je dla mnie zdobędziesz. Sam pomyślisz, jak to zrobić. Tylko nie pytaj, na co mi one są potrzebne. Inaczej nie kiwnę palcem i twój brat przejdzie przez piekło w swoim dziesięcioletnim życiu. Wiedz, że nie lubię dzieciaków. – Widział, jak poruszyła się grdyka Erkiego podczas przełykania śliny.
– Obiecuję, chociaż czuję, że nie powinienem tego robić. Pomożesz mi?
– Pomogę. I tak się nudzę. A ty, jak nie dotrzymasz słowa... – urwał. – Wtedy bardzo tego pożałujesz.
Z oczu Asmanda bił taki lód, że Erki poczuł zimno ogarniające każdy jego kawałek skóry.
– Dotrzymam słowa. – Nieważne, co będzie później. Kal był najważniejszy.
– To gdzie mieszka ten Fuldros? Wiesz chociaż to?
Nie był w stanie odpowiedzieć, tylko powoli skinął głową.
Wiedział, że dzieciak się go boi. I dobrze, dzięki temu pomoże mu dowiedzieć się, gdzie jest sypialnia księcia Aranela i jakie ma zwyczaje. A jak się Erki dostanie do pałacu, to już jego problem.
– To zaplanujmy parę rzeczy – powiedział Asmand i wskazał ręką krzesło. Uśmiechnął się w duchu, że ten go posłuchał bez sprzeciwu.

***


Naela nie potrafiła wyrazić swego zadowolenia, widząc przy stole jadalnym swego brata wraz z Aranelem. Poza jednym śniadaniem obaj unikali przebywania wśród rodziny. Smuciło ją to. Zawsze uważała, że powinni się trzymać wszyscy razem. Król ojciec ją strofował, że nie są zwyczajnymi ludźmi, aby mieć czas i bawić się w rodzinne spotkania. Rozumiała to. Sama była bardzo zajętą księżniczką. Przesunęła po wszystkich ciepłym wzrokiem, na końcu zatrzymując go na swym mężu. Dante patrzył na nią z miłością i uwielbieniem. Chciała, żeby w przyszłości jej brat miał w oczach to samo w stosunku do Aranela. Tymczasem obserwując ich obu, nie widziała więzi. U Aranela wybijały się zagubienie, samotność i utrata nadziei. Natomiast u Rivena, który starał się pomagać mężowi, była jakaś pustka. Coś ewidentnie go dręczyło. Chociaż jakby przyjrzeć się bliżej, to właśnie w nim była nuta nadziei. Postanowiła, że po śniadaniu porozmawia z oboma mężczyznami. Byli tak daleko od siebie emocjonalnie. Z tego, co wiedziała, to spędzili ze sobą intymnie noc, ale czuła, że to był niewypał. Jej brat był niecierpliwym mężczyzną. Nie potrafił panować nad sobą w wielu sytuacjach. Co, jeżeli skrzywdził młodego księcia? Widziała, że starają się przebywać dzisiaj ze sobą, ale to za mało na zbliżenie się do siebie. Do głowy wpadł jej interesujący, jej zdaniem, pomysł.
– Uważam, że Riven i Aranel powinni odbyć podróż poślubną – przerwała ważną rozmowę ojcu z Terrikiem.
– O czym ty mówisz, córko? – zapytał król.
– O podróży, którą ja odbyłam z Dante.
– Byłaś w Telmar w naszej wiejskiej rezydencji – zabrała głos królowa.
– Tak i sądzę, że o tej porze roku jest tam przepięknie, więc mój brat z mężem mogliby spędzić tam ze sobą trochę czasu. Tutaj, ojcze i matko, Riven nie ma wolnych chwil, żeby poświęcić go na wspólne przebywanie z Aranelem. Młodzi małżonkowie powinni móc nacieszyć się sobą w bardziej sprzyjającej atmosferze. – Czuła na sobie wzrok wszystkich. Nawet Aranel skierował twarz w jej stronę i uważnie słuchał. – Powinni jeszcze dzisiaj się przygotować do drogi. Na miejscu służba wszystko przygotuje. Co wy na to, Aranelu i Rivenie? – Nie czekając na ich odpowiedź, mówiła dalej: – Król ojciec na pewno się zgodzi, żebyście mieli tydzień dla siebie i lepiej się poznali. Prawda, Wasza Wysokość?
– Córko, kiedy tak mówisz, nie potrafię ci odmówić – powiedział król. – Wyślę zaraz posłańca do Telmar, żeby był tam przed wami i przekazał moje rozkazy. Służba przygotuje sypialną komnatę.
– Wspaniale – ucieszyła się Naela.

Riven nie wiedział, czy się cieszyć, czy płakać. Tydzień czasu wyłącznie z Aranelem i służbą? Co on tam będzie robił? Oglądał widoki? Chociaż były przepiękne, gdyż w oddali widać było góry i lasy, ale właśnie przez to nie było tam pól, rozległych łąk, przestrzeni bez przeszkód. Wszędzie tylko góry, skały, wzniesienia. I po co Aranelowi widoki? Spojrzał na męża, zastanawiając się, co on o tym myśli.
– Aranelu, w dużej mierze decyzja należy do ciebie i do mnie. Król nie wyśle nas tam, jeśli nie zechcemy. To daleka droga. Jeżeli wyruszymy niedługo po śniadaniu, co jest niemożliwe, zważywszy na to, że musimy się przygotować, to jedna noc i tak nas czeka pod gołym niebem.
Aranel odczuł te słowa, jakby Riven miał go za delikatnego chłopczyka, któremu przeszkadza spanie na gołej ziemi. I do tego jakby chciał nie jechać, żeby nie być z nim. Po odbyciu tej pierwszej podróży już nie był tak bojaźliwy i chociaż wolałby zostać tutaj, to propozycja Naeli bardzo go zaciekawiła.
– Spanie na powietrzu jest bardzo zdrowe – powiedział Adantin. – O ile mogę ze sobą zabrać Agathe, to chętnie wyjadę i odpocznę od pałacowych murów.
Riven nie wierzył w to, co słyszy. Sądził, że jego mąż się nie zgodzi, a tu taka niespodzianka. W sumie chciał poprawić z nim swoje relacje i to był najlepszy na to sposób.
– Wyjedziemy na siedem dni, ojcze, ale mam warunek – zwrócił się ku królowi z myślą, żeby dobrze wykorzystać ten czas.
– Jaki? – Król miał doskonały nastrój od czasu dobrych wieści pochodzących z sypialni jego synów, bo dla niego Aranel stał się synem w dniu ślubu. Poinformował już króla Adantina z Elros o dobrych wiadomościach.
– Po ostatnich przeżyciach mój przyjaciel Terrik potrzebuje odpoczynku. Sądzę, że dla mnie i Aranela byłby doskonałą podporą w drodze i Telmarze.
– O czym ty mówisz? Nigdzie nie zamierzam wyjeżdżać – wtrącił Terrik. Chciał spędzić czas z Yavetilem. Od czasu powrotu ani razu go nie widział.
– Przyjacielu, nie denerwuj się, proszę. To będzie dla nas dobry czas. Ja postaram się poznać bliżej męża – to mówiąc, chwycił Aranela za rękę, a ta lekko zadrżała. Rivena znów coś ukłuło w sercu. Jego mąż nie powinien się go bać. Musi go o tym przekonać. – A ty odpoczniesz i też będziesz miał szansę porozmawiać z moim partnerem.
– Ale...
– Myślę, że dowódca Galdor zaopiekuje się nami podczas podróży i pobytu w rezydencji – dodał młody Saeros.
Na tą wzmiankę Terrik ucichł, zgadzając się z nim.
– Mam nadzieję, mężu – Riven zwrócił się do Aranela – że nie przeszkadza ci towarzystwo dodatkowych osób.
– Bardzo chętnie poznam hrabiego Melisi – odpowiedział Aranel, mimo wszystko zaskoczony czymś takim, ale nie miał nic przeciw. Tym bardziej, że pojedzie Galdor. Chętnie z nim porozmawia.
Tym samym śniadanie zakończono w niedługim czasie, a król wydał stosowne dyspozycje, co do podróży.

***


Yavetil wyszedł ze sklepu z radosną miną i głową pełną planów. Kupił to, czego szukał. Nie stać go było na nic droższego, ale liczył, że jego ukochany nie będzie miał nic przeciw temu. Przecież w tym nie chodziło o to, by mieć najdroższy pierścień, tylko raczej o symbol. Symbol tego, o co zamierza go poprosić. Na samą myśl serce biło mu szaleńczo w piersi i nie potrafiło zwolnić. Teraz tylko musiał poczekać na upragniony moment i zadać to jedno jedyne pytanie. Czuł, że przyszedł najwyższy na nie czas. Chociaż bał się, że znajdą się przeciwnicy tego, co planował. Hrabia pozostający w nieformalnym związku ze zwykłym żołnierzem nie budził sprzeciwów. Lecz hrabia poślubiający żołnierza mógł wzbudzić sprzeciw. Księżniczka Naela wyszła za żołnierza, ale Dante miał tytuł, a on nie ma nic. Zwykły chłopak z ludu, bez majątku i własnego miejsca. Ale najważniejsze, że wiedział, jak bardzo kocha Terrika, a on jego. Przecież to się powinno liczyć we wszystkich kręgach.
– Zawsze zastanawiało mnie, jak wyglądasz, kiedy się śmiejesz.
Yavetil prawie podskoczył na rozbawiony głos przy swoim uchu. Odwrócił głowę w stronę Dantego, a rozpuszczone włosy rozwiał mu wiatr i smagnął nimi jego twarz. Odsunął dłonią kosmyki.
– A ty zawsze zachodzisz ludzi tak znienacka?
– Nie, bo to niebezpieczne. Ale zawsze mam to przy sobie. – Poklepał swój sztylet. Był ubrany zwyczajnie jak na kogoś, kto był małżonkiem księżniczki. – Wracaj do pałacu. Trwają przygotowania do podróży. Aranel i Riven wyjeżdżają w podróż poślubną i zabierają ciebie.
– Dziś? Ja miałem mieć wolny dzień, chciałem...
– Zapytasz hrabiego o to, o co chcesz zapytać, już w Telmar. – Puścił mu oczko.
– A skąd wiesz, że chcę go o coś zapytać? – spytał przyjaciela.
– Nie na darmo stoisz przed sklepem z kosztownościami, a nie wonnościami. Rusz tyłek i wracaj do pałacu. Inaczej Terrik zwariuje, jeśli nie zdążysz na czas i nie pojedziesz z nimi.
– A ty?
– Ja pochodzę po mieście. Sprawdzę, czy wszystko w porządku. Ostatnio było dużo kradzieży – powiedział Dante.
– I sądzisz, że twoja niedźwiedzia postawa przestraszy szajkę?
– Mam oczy wokół głowy. Wiem, czego szukać. Skoro strażnicy sobie nie radzą, może żołnierz coś z tym zrobi.
– Główny dowódca wojsk bawi się w poszukiwacza? To owocnej pracy.
– A tobie owocnej współpracy z hrabią Melisim.
– Gdyby był kobietą, to może i jakiś owoc by z tego powstał. – Zaśmiał się Galdor.
– Ale tak czy owak, dobrą żoną będzie.
– Tylko mu tego nie mów, bo cię rozszarpie.
Porozmawiali jeszcze chwilę na ten temat, po czym pożegnali się jak starzy przyjaciele i rozeszli w dwóch różnych kierunkach.

***


– I co, tak po prostu tam wejdzie i zapyta o Kala? – zapytał Leteno, kiedy brat po powrocie do domu zdał mu relację z wizyty u Delretha.
– Wiem, że to brzmi głupio, ale w ten sposób dowie się, czy Kal tam jest.
– To kiedy mamy się z nim spotkać? – Nie podobało mu się to. Poszedłby chętnie do tego Fuldrosa i wyrwał mu brata z rąk.
– Kiedy ostatnie promienie słońca będą znikać na horyzoncie. Mam nadzieję, że Kal jest u tego skurwysyna, inaczej nigdy go nie znajdziemy – powiedział smutny Erkiran.
– Znajdziemy. – Podszedł do brata i go przytulił. Robił to bardzo rzadko, ale teraz wyczuwał, że Erki tego potrzebuje. Tak samo jak on. – Poza tym, Kal to nie jest zwykły chłopaczek. Pamiętaj, że przeszedł przez moją szkołę.
Erki odsunął się i przeszył starszego brata ostrym wzrokiem.
– Szkołę, której nie aprobowałem. Ale jak się uda, to podziękuję ci za to. Tylko przyrzeknij, że skończysz z kradzieżami. Naprawdę można inaczej żyć.
– Nic ci nie mogę obiecać. Już ci to mówiłem! – podniósł głos.
– Nie krzycz na mnie! Porozmawiamy po tym, jak odzyskamy brata. I mam zamiar się stąd wynieść! Mam dość smrodu, bania się każdej nocy i chcę dać szansę Kalowi na lepszy start w życiu. – Ze zdenerwowania trzęsła mu się ręka, gdy nalewał sobie wody do kubka.
– Też tego chcę!
– Jak?! Siedząc w więziennym lochu?
– Wiesz, co muszę zrobić i że potrzebuję pieniędzy.
– Zostaw to wszystko. Nic nie zwróci życia rodzicom – Erkiran mówił już spokojnie. Odstawił kubek. – Idziemy do miasta. Tam poczekamy na odpowiedni moment. Nie wysiedzę tutaj ani chwili dłużej. – Musiał pomyśleć nad tym, jak dostać się do wnętrza pałacu. I po co Asmandowi wiedza, którą ma zdobyć? Wyczuwał, że nie jest to po to, żeby zrobił coś dobrego. Nie powinien był się na to zgadzać, ale brat był najważniejszy. Asmadnd podsunął mu, aby poszukał pracy w pałacu. W sumie pomysł dobry. Nigdy nie pytał tam o pracę. Zawsze bał się odmowy. Wolał szukać zajęcia na polach niż w samym budynku. Teraz musiał się tam dostać, ale tym zajmie się jutro.
Leteno skinął głową na zgodę i ruszył pierwszy do wyjścia.

***


Aranel był już gotowy do drogi. Pomagał mu inny służący, gdyż Agatha już wyjechała, aby wszystko na miejscu przygotować. Cieszył się na tak długi pobyt ze swoim wierzchowcem, chociaż i martwił, myśląc o tym, jak zniesie to jego obolała dolna część pleców. Nigdy nie wybaczy mężowi tamtej nocy. Ale postanowił dać mu szansę, więc będzie się starał. Riven cały czas to dziś robił. Z własnej woli zaprowadził go do komnaty. Opisał najbardziej obrazowo, jak potrafił, miejsce, do którego jadą i książę Adantin nie mógł się tego doczekać. Teraz, jadąc w nieznaną drogę, nie będzie sam, więc strach postanowił znaleźć sobie inne miejsce i nie męczyć go.
– Jak długo jeszcze będziecie omawiać warunki mojej wygodnej podroży? – W końcu miał już dość i stanął obok Rivena oraz jego służącego. W każdym razie miał taką nadzieję, sądząc po bliskości głosów. – Jadę na Zarionie i nic tego nie zmieni. Jeżeli jeszcze raz, mężu, wypowiesz słowa „powóz” i „Aranel” w jednym zdaniu, to nie ręczę za siebie. Nie jestem chory, żebym musiał podróżować w innych warunkach niż ty.
– Ja tylko chciałem dać ci szansę na odpoczynek w powozie nocą.
– Nie ma mowy, Rivenie. To, że moje oczy nie widzą, nie daje ci umniejszać mojej osobie i traktować jak biedną, nic nie umiejąca kobietę! Jadę konno i to moje ostatnie słowo!
Riven był dumny z takiej stanowczości swego małżonka. Wiele kobiet, z którymi się umawiał, jazdę na grzbiecie potwora traktowały jak zło konieczne, podczas gdy Aranel uznawał to za jedną z podstawowych potrzeb. W tym wypadku cieszył się, że poślubił mężczyznę. Zaczynał rozumieć, że łączyło ich zamiłowanie do koni i jazda po bezkresach pól. Żałował, że Aranel nie widzi i nie mógł cieszyć się tym do woli, ale jak tylko wrócą i nie będzie zajmował się obowiązkami, nauczy go rozpoznawać teren tak, aby mąż sam mógł korzystać z przyjemności jazdy na grzebiecie tego zwierzęcia wokół pałacu, a razem będą wybierać się w dalsze okolice.
– W takim razie wszystko gotowe i możemy wyruszać – powiedział Riven. Z chęcią poobserwuje męża poza murami pałacu.
– W porządku. – Poczuł, jak Riven obejmuje jego dłoń i prowadzi ku wyjściu. W drugiej ręce trzymał swój kij, z którym nie zamierzał się rozstawać. Podekscytowanie w nim rosło z każdą chwilą. Do tego czuł na sobie wzrok męża i jakoś to dodawało mu odwagi. Wczorajsza rozmowa pomogła im obu. Chyba nie zniósłby ciągłego udawania obojętnego przez cały czas. Rozumiał, że spędzą go ze sobą bardzo wiele.

***


Asmand od jakiegoś czasu obserwował dom Fuldrosa. Niby zwyczajny budynek, ale jak to, co usłyszał, jest prawdą, to za tymi murami kryło się nieszczęście dzieci w różnym wieku i różnej płci.
Uwagę Delretha zwróciło poruszenie w dalszej części miasta. Oddalił się w tamtą stronę. Niewielki orszak wyjechał przez bramę pałacu i kierował się ku tej wyjazdowej z miasta. Na czele kilku strażników jechał sam książę Saeros, a obok niego młody, piękny mężczyzna. Sądząc z tego, co widział, musiała to być jego ofiara.
Dlaczego mój zleceniodawca chce cię zabić? Jesteś jak światło w ciemności. Twoje włosy przyciągają promienie słońca. Czym zawiniłeś, że muszę odebrać ci życie? Wyglądasz tak niewinnie, pomyślał. Zaniepokoiło go jednak to, że na zwykły wyjazd brano tyle bagaży i wojskowych. Czyżby opuszczali to miejsce? Złapał za rękaw przechodzącego obok mężczyznę. Ten popatrzył na niego z zaskoczeniem.
– Co tu się dzieje? – zapytał nieznajomego.
– Jak to co? Młoda para wybiera się w podróż poślubną. Idę ich zobaczyć. Zwłaszcza księcia Adantina. Rzadko zdarza się ktoś tak piękny i pełen gracji jak on. Mam nadzieję, że da szczęście księciu Rivenowi – mówiąc to, mężczyzna odszedł.
Lubicie swoją książęcą parę. Widać, że dobrze rządzą. Szkoda, że po ich powrocie będziecie płakać. Musiał to zrobić. Po wyjściu Erkirana odwiedził urząd pocztowy i czekała na niego ponaglająca wiadomość oraz groźby. Poprosił o jeszcze kilka dni i wiedział, że dobrze zrobił, sądząc po tej podróży. Z tą myślą powrócił pod dom Fuldrosa i zastał przed nim braci Ladrimów, którzy stali za drzewami.
– Co tu robicie? Jeszcze nie czas...
– Nasze miejsce jest tutaj – odpowiedział z zacięciem Erki. – I nie ruszymy się stąd. Choćbyś nas batami wyganiał.
Taki Erkiran mu się podobał. Spojrzał na słońce, było jeszcze wysoko na niebie, ale w trójkę czas upłynie im szybko.