Proszę państwa, właśnie dostaliśmy wiadomość, że Aleksander Ratowicz i jego pilot Jussi Bernsten mieli poważny wypadek. Dostaję właśnie bardziej szczegółowe informacje na temat tego, co się stało... Ich toyota wypadła z zakrętu i stoczyła się zboczem. Słyszę właśnie... tak.... Proszę państwa Sasza wyszedł z samochodu o własnych siłach! Chyba nic mu nie jest. Ekipa ratowników wyciąga z wraku pilota.
***
- Alek... Alek idź się połóż.... Siedzisz tu już pięć godzin. Jak będzie coś wiadomo, to ktoś cię zawiadomi – Mężczyzna nawet nie drgnął, słysząc słowa brzęczące mu nad uchem. Nawet nie spojrzał w stronę jasnowłosej Skandynawki, która w tej chwili patrzyła na niego ze smutkiem – Alek, obiecałam lekarzowi, że namówię cię do tego, żebyś się położył – Kierowca nadal nie reagował. Dziewczyna szarpnęła go za ramię, ale to również nie dało rezultatu – Rób jak chcesz. Jesteś dorosły. Ale wiedz, że Jussi na pewno nie chciałby, żebyś po ciężkim wypadku, przez kilka godzin siedział na plastikowym krześle.
- Inge... – Aleksander odwrócił się w końcu – Nie mów na mnie Alek.
Blondynka tylko prychnęła ze złości i stukając obcasami oddaliła się w kierunku kafeterii. Sasza czuł, że wszystko go boli, ale nie mógł, po prostu nie mógł, spokojnie iść do łóżka. Niewiedza go zabijała. Zdawał sobie sprawę, że Inge miała rację. Siedzenie pod salą nic nie da, nic nie przyspieszy, ale nie mógł go tak zostawić. Kiedy zorientował się, że kobieta wychodzi z oddziału i zapewne idzie na kawę, wszystko się w nim zagotowało. Nie rozumiał, jak żona może opuścić męża w takiej chwili. Jussi umie... walczył o życie na stole operacyjnym, a ona... Pokręcił głową zrezygnowany. Nagle wahadłowe drzwi otworzyły się z impetem. Aleksander najpierw zobaczył pielęgniarzy ciągnących łóżko, a dopiero potem przyjaciela podłączonego do aparatury. Na samym końcu szedł lekarz. Kiedy ujrzał drugą ofiarę niedawnego wypadku, zatrzymał się zdziwiony.
- Panie Ratowicz, czy pan jest niepoważny? Siedział pan tu cały czas? Natychmiast wraca pan do sali – Mężczyzna niemal skrzywił się na ten protekcjonalny, nieznoszący sprzeciwu ton. Nienawidził, kiedy traktowano go jak dziecko.
- Dobrze, ale najpierw powie mi pan, co z moim pilotem – Stanął vis a vis chirurga z zaciętą miną i rękami założonymi na piersi.
- Stan jest stabilny... ale ciężki. Nie mogę udzielić więcej informacji, ponieważ nie jest pan rodziną pacjenta. Panie Ratowicz, wszystko w porządku? – Lekarz chwycił osuwającego się mężczyznę za ramię i posadził na krześle. Aleksander wyglądał jakby odpłynęła z niego cała krew.
- Panie doktorze, muszę wiedzieć co mu zrobiłem. To moja wina, to ja niemal go zabiłem, muszę wiedzieć – Poruszał ustami, ale słowa niemal się z nich nie wydobywały. Wargi pobladły mu jeszcze bardziej. Jussi żył, ale co dalej? Lekarz westchnął głęboko i rozejrzał się dookoła. Nigdy tego nie robił, przestrzegał zasad, ale ten mężczyzna był tak wstrząśnięty, że niewiedza w niczym nie pomagała.
- Pański przyjaciel odniósł obrażenia czaszki, pomimo kasku, który zamortyzował uderzenia, złamania kończyn, musieliśmy usunąć śledzionę, ale jeśli to przeżyje, przede wszystkim martwić nas będzie uraz kręgosłupa.
- Czy... czy to znaczy, że Jussi może być...
- Tak. I... przykro mi to mówić, ale w rajdzie już z całą pewnością nigdy nie wystartuje – Stali w ciszy chwilkę, ale lekarz zaraz się zreflektował – Panie Aleksandrze, natychmiast do sali proszę. Bo będę zmuszony wezwać sanitariuszy.
Sasza leżał w łóżku, patrząc w sufit. Dookoła panowała idealna cisza. Przez zamknięte drzwi, ze szpitalnego korytarza nie docierały żadne dźwięki. Mężczyzna nie mógł zasnąć. W głowie cały czas słyszał przeraźliwe „Hamuj!” Jussiego, z nerwów wykrzyczane po norwesku. Dźwięk wgniatanego metalu, pękającego szkła i plastiku. Serce cały czas waliło mu jak młotem. Wszyscy powtarzali mu, że to nie jego wina. Ten jeleń wybiegł z lasu tak nagle, że nikt by nie wyhamował. To było niemal niemożliwe, hałas powinien odstraszyć zwierzęta, ale najwyraźniej ta sztuka się nie bała. Zauważył, że trzęsą mu się ręce. Bał się zamknąć oczy, żeby nie przyśnił mu się wypadek. Wstał i podszedł do okna. Pod włoskim szpitalem stała jeszcze garstka dziennikarzy. Reszta wróci tu jutro rano i będą czatować tak długo, aż czegoś nie wytropią. Już widział nagłówki tabloidów trąbiące o tym, że Aleksander „Sasza” Ratowicz prawie zabił swojego pilota, a sam wychodzi ze szpitala następnego dnia, na własne żądanie. Ten rajd już dla niego nie istnieje, więc jedyną radą było jak najszybsze wyjechanie z Włoch. Wystartuje już w następnym. Tylko... tylko znajdzie nowego pilota.
Tak jak przypuszczał, następnego dnia jego osoba wzbudzała same kontrowersje. Najpierw lekarz prawie zwołał konsylium, które miało go przekonać do zostania w szpitalu. Kiedy jednak kategorycznie zażądał wypisu, nie mieli wyjścia i zgodzili się. Następną potyczkę odbył z Inge, która najpierw wyrzuciła mu, że nie poinformował jej wczoraj, że operacja się skończyła i, że kiedy przyszła na oddział i zobaczyła pustą salę prawie dostała zawału. Później nazwała go nieodpowiedzialnym pozerem i zostawiła na środku korytarza. Sasza nie rozumiał tej kobiety. Znaczy, w ogóle jej nie lubił. Tolerował ją tylko ze względu na ślepe zakochanie Jussiego. Niestety przyjaciel ciągał ją na wszystkie rajdy, bo jak sam twierdził nie mógł znieść ani jednego dnia bez niej. Aleksander osobiście twierdził, że nie byłby w stanie wytrzymać ani jednego dnia z nią. Przebrany już w normalne rzeczy, które tego dnia dowiózł mu ktoś z jego ekipy, szedł w kierunku wyjścia. Zatrzymał się kilka krów przed zakrętem, za którym były już tylko drzwi i tabun dziennikarzy. Co właściwie chciał zrobić? Wyjdzie stąd i co? Pieszo pójdzie do hotelu? Wyciągnął telefon i wbił numer.
- Andrzej? Weź Anje i przyprowadźcie mi pod szpital samochód. Tak, przyjedźcie dwoma, ja potem wezmę jeden. Nie zapomnij moich dokumentów proszę. Tak jestem pewien. Ok. Czekam.
Przyjaciel nie dowierzał jego słowom. Kilkanaście godzin po śmiertelnie groźnym wypadku chciał siadać za kierownicę. Był albo bardzo głupi, albo bardzo odważny. Piętnaście minut później Andrzej wysłał mu wiadomość, że dojechali pod szpital. Aleksander założył okulary przeciwsłoneczne i wyszedł przed budynek. Natychmiast obstąpili go dziennikarze i fotografowie. Błyski aparatów oślepiały go co jakiś czas i z trudem przebijał się przez chmarę ludzi. W końcu, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa, dotarł do samochodu. Obrócił się do dziennikarzy.
- Nie mam nic do powiedzenia, oprócz tego, że gdyby to była moja wina, siedziałbym przy nim, a nie wychodził ze szpitala.
Po tych słowach wsiadł do toyoty i ruszył z piskiem opon. Widział jak przyjaciele jadą za nim, i przyglądają mu się. Powiedział im, że jadą do hotelu, ale on wcale nie miał zamiaru tam trafić. Dojeżdżali do skrzyżowania. Światło właśnie zmieniało się na czerwone. Sasza w ostatniej chwili dodał gazu i przejechał na drugą stronę, zostawiając drugi samochód za sobą. Zanim dostaną zielone, on zdąży odjechać na tyle daleko, że go nie znajdą. Kluczył uliczkami tak długo, aż wyjechał na wylotową drogę, prowadząca wprost na trasę rajdu. Dzisiaj było tam pusto. Następny odcinek skupił uwagę wszystkich, którzy w innych okolicznościach przyjeżdżaliby zobaczyć miejsce wypadku. Mężczyzna jechał drogą, słysząc w głowie komendy Jussiego. Lewy nawrót dwa dnem... prawy maks przez szczyt, dohamuj lewy trzy pół zacisk... lewy pięć pół śmiało, do lewy cztery dnem... na szczycie późno przyhamuj, prawy cztery dnem plus... Brązowa plama na horyzoncie, ręka Jussiego na jego. Stoppested! Krzyk i huk. Sasza... hjelp.
Aleksander patrzył na swój samochód, a właściwie na to, co z niego zostało. Wrak leżał u stóp wzgórza. Niby nie polecieli z wysoka, ale... Mężczyzna poczuł narastające w nim poczucie niesprawiedliwości. Czemu jemu nie stało się nic, a jego przyjaciel leży w szpitalu, walczy o życie, jest najprawdopodobniej sparaliżowany, ze złamaną karierą. Będzie musiał żyć bez tego, co tak bardzo kocha. Aleksander nie wyobrażał sobie jak mógłby nie jeździć. Wiedział, że tak samo czuł Jussi. A teraz... Szlag by to.... zacisnął ręce w pięści. Do tego te cholerne ptactwo zaczynało śpiewać. Jak one mogą świergotać, kiedy on ma taki humor? Rozejrzał się dookoła. Kiedy jechał trasą, albo się do niej przygotowywał nigdy nie zwracał uwagi na krajobraz. No, chyba, że była od niego uwarunkowana jazda. Ten odcinek był w lesie. Drzewa i krzewy porastały niemal każdy metr tego terenu, oprócz dwóch miejsc. Aleksander próbował wyobrazić sobie, co mogłoby się stać, jeśli spadając po drodze trafiliby na jakąś sosnę. Stoppested! Otarł twarz z łez, które popłynęły bez jego kontroli. Wsiadł do samochodu i przejechał do końca trasę odcinka.
Pięć dni później Aleksander wysiadał na Gardermoen z uczuciem ulgi. Wszystko powoli wracało do normy. Jeszcze tego samego dnia, kiedy wyszedł ze szpitala obudził się Jussi. Jego stan nadal był krytyczny, ale przynajmniej był z nim kontakt. Kiedy wyjeżdżał do Oslo lekarze twierdzili, że za kilka tygodni będzie można go przewieźć do Norwegii. Aleksander natomiast chciał się natychmiast wziąć ostro do pracy. Podobno jego ludzie już postarali się o kilku kandydatów na pilota. Wybór nie był prosty, bo następny rajd miał się odbyć w Finlandii. W skrajnie trudnych warunkach...Sasza musiał przetestować kilku kandydatów i wybrać jednego, który wykaże się najlepiej. Niemal prosto z lotniska pojechał na trasę. Wpadł do domu jedynie żeby odłożyć walizkę i odsłuchać wiadomości. Było kilka, z pytaniem o to jak się czuje. Jedną zostawił nawet Johan. Alex z nutą obrzydzenia na twarzy słuchał jego głosu, zanim dotarł do urządzenia i skasował wiadomość, zanim wybrzmiały ostatnie słowa. Johan był największą gnidą, jaką znał. Kiedy zaczął się z nim spotykać, nie miał pojęcia z kim się zadaje. Lokalny mafijny boss, przez którego łapska przepłynęła cała kokaina Skandynawii. Dobrze, że zorientował się na tyle szybko, że ten wypuścił go bez większego żalu. Czasem tylko przypominał mu się takimi lub podobnymi gestami jak ta wiadomość. Potrząsnął głową, wyrzucając z niej to niemiłe wspomnienie. Chwycił za kurtkę i z kubkiem gorącej kawy na drogę, zbiegł do samochodu. Kilkanaście minut później był już na autostradzie, a zaraz potem na trasie Rajdu Norwegii. Czekał tam na niego Andrzej, mechanik, którego przywiózł z Polski i sponsor ekipy. Tomas podszedł do niego i przywitał się.
- A gdzie piloci? – Kierowca rozejrzał się zaciekawiony. W okolicy nie było nikogo widać.
- Nie ma kandydatów – Tomas, poważny mężczyzna po czterdziestce, nie wyglądał jakby miał ochotę do żartów – Już wybraliśmy odpowiedniego.
- Słucham? Przecież nie mogę jeździć z kimś, kogo wybraliście, bo jego nazwisko będzie ładnie wyglądało koło reklam! – Aleksander ze wściekłością z powrotem wsiadał do auta.
- Sasza wysiadaj. On zaraz tu będzie i nie życzę sobie fochów. Nie masz siedmiu lat.
Mężczyzna przez chwilę bił się ze swoimi myślami. Tomas patrzył na niego zimnymi oczami, zupełnie bez wyrazu. Aleksander w końcu oderwał się od kierownicy, ale nie omieszkał dodać od siebie kilku miłych słów po polsku.
- Tę część polskiego, akurat rozumiem – Tomas nawet na niego nie spojrzał, wpatrując się w pierwszy zakręt trasy.
- Nic mnie to... – Saszy przerwał ryk silnika. Zaciekawiony skierował wzrok w stronę z której nadchodził hałas. Zza zakrętu, w który wpatrywał się Tomas, na pełnym gazie wyjechała Honda. Samochód jechał prosto na nich. Już mieli odskakiwać, kiedy kierowca zatrzymał pojazd i opuścił szyby
– Ty kretynie! Mogłeś nas pozabijać! – Aleksander wrzasnął po norwesku do dzieciaka za kierownicą. Nie wiedział skąd on się tam wziął i co robił, ale miał ochotę wyciągnąć go z auta i skopać mu tyłek.
- Sasza, przedstawiam ci twojego nowego pilota. Krystian Szejna, Sasza Ratowicz – Tomas z trudem wymówił tę zbitkę.
- No to kurwa pięknie – Aleksander walnął rękami w dach swojego samochodu – Po prostu pięknie.
- Tomas, do cholery, ile on ma lat? Dwanaście? – Sasza odciągnął mężczyznę na bok. W głowie mu się nie mieściło, że każą mu pracować z kimś takim! Znał tego... Krystiana od pięciu minut i już go nie lubił.
- Daj mu szansę. Chłopak wie co robi.
- Ale nie rozumiem. Jest tylu świetnych pilotów, czemu akurat on? Nie mogłeś wziąć kogoś z Norwegii? – Aleksander starał się nie podnosić głosu, ale przychodziło mu to z wyraźnym trudem. Czekała ich teraz ciężka praca, a on, Mistrz Świata WRC 2014 roku dostaje jakiegoś szczeniaka. Z drugiej strony wiedział, że Tomasowi może ufać w każdym calu. Kiedy przyjechał do Norwegii to właśnie on się nim zajął i nauczył wszystkiego. Jeśli Tomas mówił, że młody jest dobry to musiał być...
- Potrzebujesz kogoś świeżego. Nie poradziłbyś sobie z nikim zmanierowanym. Krystian jest świetny i możesz go sobie wychować.
Młodszy mężczyzna zamrugał kilka razy. Z takiej perspektywy pomysł nie wydawał się najgorszy. Oczywiście nie polubił chłopaka w jednej chwili, ale mógł chociaż spróbować.
- Siadaj i zapinaj pasy – Rzucił do Krystiana strofującym tonem, nawet na niego nie spoglądając. Chłopak bez cienia protestu wsiadł do rajdowego samochodu.
- Jak mam na ciebie mówić? - Popatrzył na Aleksandra z zaciekawieniem.
- Jak to jak? Sasza – Mężczyzna rzucił w odpowiedzi, chociaż miał ochotę powiedzieć: „Mów mi per Pan, szczylu”. Włączył silnik, ale zanim ruszył obrócił się w stronę chłopaka, który trzymał plik kartek na kolanach. Rzucił mu kask. Nie miał zamiaru szaleć, ale nigdy nic nie wiadomo.
Już miał ruszać, kiedy poczuł jego dłoń na swojej. Odwrócił do niego głowę. Chłopak momentalnie cofnął rękę. Sasza obrzucił go takim spojrzeniem, że każdy by się zawstydził.
- Yy... chciałem tylko... – Krystian próbował coś z siebie wydusić, a postawa Aleksandra wcale nie pomagała mu zebrać się w sobie – Bo ja dostałem notatki Jussiego, z których tu jeździliście i pomyślałem, że wprowadzę pewne zmiany.
Pół godziny później Alek wyskoczył z samochodu jak oparzony. Tomas patrzył jak podopieczny wściekły idzie w jego stronę. Krystian powoli opuścił samochód, uprzednio wyłączając silnik. Sasza z zaciśniętymi pięściami i ciężkim oddechem, zatrzymał się przed Tomasem.
- Tylko nie myśl, że będę go niańczył! – Wydusił z siebie w końcu i nie czekając na odpowiedź, wsiadł do swojego Land Rovera i wzbijając w powietrze tumany kurzu, odjechał. Krystian dopiero wtedy odważył się podejść do starszego mężczyzny. Uśmiechnięty, z chłopięcą zadziornością w oczach stanowił absolutne zaprzeczenie kierowcy.
- Co mu zrobiłeś? – Andrzej klepnął go w plecy ze śmiechem.
- Pobiliśmy jego rekord na tym odcinku
***
Pokój w ekskluzywnym ośrodku rehabilitacyjnym w Oslo, niczym nie przypominał sali szpitalnej, w której Jussi leżał będąc we Włoszech. Ściany były wymalowane na ciepły kolor kawy z mlekiem i komponowały się z delikatnymi zasłonkami i kolorem pościeli. Leżał w niej zakopany po uszy. Aleksander wszedł po cichu do środka. Zauważył, że przy łóżku, w wielkim fotelu, spała Inge. Na jej kolanach leżała książka, a koc, którym była wcześniej przykryta, spadł na podłogę. Sasza spojrzał w stronę przyjaciela, który również spał. Uśmiechnął się lekko, zobaczywszy spokój malujący się na jego twarzy. Podszedł bliżej i sięgnął po przykrycie kobiety.
- Sasza?
Mężczyzna poderwał się, spoglądając prosto w otwarte oczy Jussiego. Jego niebieskie tęczówki świdrowały go uważnie, mimo, że nadal były zaspane. Kierowca w jednej sekundzie znalazł się obok przyjaciela. Niewiele brakowało, a wskoczyłby na niego i wyściskał. Od dwóch tygodni nie słyszał jego głosu. Wariował z niepewności. Lekarze mogli sobie mówić, że wszystko się stabilizuje i że Jussi będzie mógł chodzić, ale nie chciał wierzyć, dopóki go nie zobaczył. Był tak podekscytowany, że przyjaciel musiał go uspokoić, żeby nie obudził zmęczonej Inge. Sasza, który z reguły nie był gadatliwy, teraz mówił nieprzerwanie od godziny. Cały czas starał się unikać tematu rajdów, Krystiana i tego co czuje. Niestety Jussi nie wiedział, albo udawał, że nie wie, że jego przyjaciel nie chce o tym rozmawiać.
- Słuchaj jak sobie radzisz w pracy? Masz już kogoś nowego? – Pogłaskał jego ramię w czułym, ale zupełnie nie intymnym geście. Sasza rzucił mu szybkie spojrzenie. Naprawdę nie chciało mu się o tym gadać, bo wiedział co Jussi mu powie.
- Mam, ale nie chcę z nim jeździć – Bąknął cicho – Nie lubię go.
Jussi roześmiał się głośno, ale szybko postarał się opanować, aby nie zbudzić żony.
- „Nie lubię go” – Przedrzeźniał mężczyznę, głosem pięciolatka – Sasza, ile ty masz lat, co? Nie chodzi o to czy go lubisz, tylko czy masz wyniki.
Aleksander wzruszył ramionami i próbował wstać, ale Jussi przytrzymał go. Kierowca, gdyby naprawdę bardzo chciał, podniósłby się bez problemu, ale poddał się nadal słabym ramionom przyjaciela.
- Nie rozumiesz? Nie chcę z nim jeździć, bo nie jest tobą! – Jussi znowu się roześmiał, ale tym razem jakby smutniej. Nie bardzo wiedział, co powinien mu powiedzieć. Sasza zachowywał się jak dziecko, obrażony chłopiec, ale jego podejście rozczulało mężczyznę. Poza tym, tak bardzo chciałby móc z nim jeździć. Znowu wsiąść do samochodu i pokierować Saszą. Fakt, że Aleksander ma innego pilota jemu samemu sprawiał przykrość.
- Przyzwyczaisz się. ...Obaj się przyzwyczaimy.
***
Tomas siedział za biurkiem i czytał gazetę opisującą wypadek jego podopiecznych. Zdjęcie rozbitego samochodu wprawiało w zdumienie nie mniejsze niż widok na żywo. To, że obaj żyją można zaliczyć do kategorii cudów. Na dzisiaj Jussi miał świetną opiekę, zarówno lekarzy jak i Inge. Natomiast Sasza to było zupełnie co innego. Ciężki przypadek... Tomas traktował go jak syna. Czasem starał się być dla niego surowy, ale Aleks zawsze wiedział, że ma go okręconego dookoła małego palca. Zawsze mogli na siebie liczyć. Zdobycie jego zaufania dużo go kosztowało, ale nie mógł dziwić się temu, że na początku był jak dzikie zwierzątko. Pamiętał jak dziś, dzień kiedy spotkał go po raz pierwszy. W Oslo była połowa października, było strasznie zimno, a Aleksander przyszedł na rozmowę o pracę w samej koszuli. Miał trafić do działu HR, ale zabłądził na korytarzach, sekretarka Tomasa akurat wyszła i tak stanął przed jego biurkiem. Jego sine usta drżały i Tomas od razu wiedział, że musi go przyjąć. Bez względu na wszystko. Kiedy na niego popatrzył, przypomniał mu się jego syn. Kilka lat wcześniej zginął z matką w wypadku. Gdyby żył, byłby w wieku tego zmarzniętego chłopca, w którego oczach widział niemą prośbę o etat. Tomas potrzebował prywatnego kierowcy. Ogłoszenie w gazecie motoryzacyjnej dał właściwie tylko dla formalności. Zgłosiło się trzech kandydatów, w tym Aleks. Osiemnastolatek z Polski, który po norwesku potrafił powiedzieć kilka słów. Za to doskonale porozumiewał się po angielsku i niemiecku, co szybko udowodnił. Tomas nie mógł sobie wyobrazić, co ten chłopiec robi w Oslo.
- Czemu przyjechałeś do Norwegii?
- Straciłem rodziców. Musiałem coś ze sobą zrobić.
Chłopak był tu zupełnie sam. W obcym kraju, bez znajomości języka i zapewne bez pieniędzy.
- Umiesz prowadzić – Tomas odłożył na biurko prawo jazdy, które pokazał mu chłopiec – ale czy na tyle znasz Oslo, żeby być szoferem?
Aleksander speszył się. Nie wiedział, czy może się przyznać, że od czasu kiedy tu przyjechał, całe dnie spędza na włóczeniu się po mieście. Pokój w którym mieszkał, był tak straszny, że przebywanie w nim dłużej niż to konieczne, napawało go obrzydzeniem.
- Myślę, że dam sobie radę.
I dał. Dał lepiej, niż Tomas mógł sobie wyobrazić. Na początku wahał się, czy dobrze zrobił rezygnując z doświadczonego szofera. Mógł przecież znaleźć chłopakowi jakiekolwiek zajęcie. Aleks szybko rozwiał te wątpliwości. Po dwóch miesiącach Tomasowi przyszedł do głowy pomysł.
- Aleks, musimy porozmawiać – Poprosił chłopaka do gabinetu, ale nie usiedli po dwóch stronach biurka. Mężczyzna zaprosił chłopca na fotele dla gości – Chodzi o twoją pracę – Aleksander spiął się momentalnie i zacisnął dłonie na kolanach.
- Proszę pana, ja to wyjaśnię! Ja się zagalopowałem, wiem, że to fatalne wytłumaczenie, ale naprawdę, to mi się nie zdarzyło wcześniej! I już się nie zdarzy!
Mężczyzna zdębiał. Nie miał pojęcia o czym on mówił. Jego zdziwiona mina to zdradziła i chłopak zamilkł. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili - ...Nie chciał pan porozmawiać o mandacie?
- Jakim mandacie? – Tomas był zupełnie zaskoczony.
- No bo... przedwczoraj jechałem po pana, do firmy, ale w mieście były takie korki, że wybrałem objazd i tam było tak pusto. Nie zauważyłem fotoradaru i zrobił mi zdjęcie kiedy jechałem trochę za szybko.
Tomas uśmiechnął się pod nosem i próbując zachować powagę, starał się patrzeć na niego surowo.
- Trochę, to znaczy ile?
- 180 – Chłopak jeszcze bardziej skulił się w fotelu – Ale ja to zapłacę! Oddam jak tylko do firmy przyjdzie mandat. ...Proszę mnie nie zwalniać... – Dodał już cicho.
Tomas zrobił duże oczy. Zwolnić? Za mandat? Był zdumiony reakcją chłopaka na taką drobnostkę.
- Aleks, nie chcę żebyś był już dłużej moim szoferem – Oczy chłopaka zaszkliły się – Nie chcę, żebyś dłużej marnował talent w korkach Oslo.
- Ale…nie rozumiem
- Nie chcę cię zwalniać, tylko przekwalifikować – Wyjaśnił z uśmiechem.
Pukanie do drzwi przerwało Tomasowi lekturę i wspomnienia. Po jego krótkim „proszę”, do środka wszedł Krystian. Usiadł przy biurku i czekał. Rano dowiedział się, że mężczyzna chce z nim rozmawiać. Tomas jeszcze przez chwilę wytrzymywał ciszę. Nalał sobie i chłopakowi wody.
- Nie denerwuj się Krystian, ja nie gryzę – Z uspakajającym uśmiechem podał mu szklankę – Poprosiłem cię o rozmowę, ale to nic poważnego – Mężczyzna zauważył, że chłopak wyraźnie się rozluźnił – Jak ci się podoba Norwegia?
- Piękna. Bywałem tu z ojcem, kiedy byłem młodszy, więc nie jest mi zupełnie obca.
- Tak, oczywiście. Twój ojciec był niesamowitym człowiekiem. Byłby z ciebie strasznie dumny.
Krystian pokiwał głową. To wspomnienie jeszcze go bolało. Nie mógł myśleć o ojcu zupełnie spokojnie.
- Ale do rzeczy. Chciałem cię zapytać o pierwsze wrażenia z pracy. Ekipa jest dla ciebie miła?
- Tak, jasne. Wszyscy są świetni. Szczególnie Andrzej. Przez to, że jest Polakiem jest mi dużo łatwiej.
- Tak, Andrzej to faktycznie bardzo miły człowiek – Tomas zgodził się z Krystianem. Andrzej był mechanikiem, który przyjechał tu ze swoją ówczesną dziewczyną, a teraz żoną, za Aleksem. Kiedy tylko chłopak zaczął jeździć w WRC, oni przylecieli i już zostali.
- A Aleksander? Bardzo daje ci popalić?
Krystian jakby posmutniał na jego wspomnienie. Miał wrażenie, że Sasza robi wszystko, żeby go zniechęcić. Ani razu nie był dla niego miły.
- Jest w porządku.
- Krystian wybacz, ale trochę go już znam. Powiedz mi szczerze jak wam się układa współpraca. Ten rekord to świetna robota. Gratuluję.
- Dziękuję, ale to jego zasługa. Jest świetnym kierowcą.
- Najlepszym – Zgodził się z nim Tomas.
- Ale nie wiem czy to do końca dobry pomysł, żebym z nim jeździł. On tego nie chce.
- Sasza mi ufa. Wie, że jeśli wystawiam kogoś do zespołu, to znaczy, że jest tego wart. Ty sam mu to udowodniłeś pierwszego dnia. A on jest po prostu uparty jak osioł. Potrzebuje czasu, żeby zaufać ludziom.
- Ja wiem, że nie jestem Bernsternem i nie chcę być. Nie zamierzam zajmować miejsca jego przyjaciela.
- To mu to powiedz.
- Sasza nie chce ze mną rozmawiać kiedy nie musi. Unika mnie.
Tomas bez słowa wstał z fotela i podszedł do szafy. Wyciągnął z niej swój płaszcz i portfel. Podał Krystianowi mały blankiecik w formie wizytówki. Czarny, ze złotym napisem Baroque Bygdøy Alle.
- Co to?
- Zaproszenie. Sasza i wszyscy inni chodzą do tego klubu w weekendy. Kiedy pokażesz to zaproszenie, wejdziesz bez kolejki, a w środku wyrobią ci kartę.
Chłopak przez chwilę w milczeniu przyglądał się kartonikowi.
- Nie jestem przekonany, żeby to pomogło. On może się tylko zdenerwować, że mnie tam widzi.
- Spróbować nie zaszkodzi – Tomas poklepał go po ramieniu – Prawda? Zaufaj mi.