Położył głowę na biurku. Miał ochotę tak zostać i zasnąć. Kto mu kazał wziąć udział w startowaniu do tej kampanii reklamowej? No kto?
- Nie śpij. Mamy masę roboty.
Właśnie. Już znał odpowiedź na swoje pytanie. Oparł brodę o blat i popatrzył na Agnes Lands. Jej zielone oczy ukryte za oprawkami okularów wpatrywały się w niego wyczekująco.
- Ja tu ledwie żyję, a ty mi każesz dalej pracować.
- Nie przesadzaj. - Machnęła ręką w nieskoordynowanym ruchu.
- Nie przesadzam. Mam dość. - Wyprostował się i przesunął wzrok w stronę zegara wiszącego na ścianie. Wskazówki w okrągłej tarczy umieściły się na miejscach w taki sposób, że wskazywały dwudziestą drugą. - Siedzimy tu od samego rana. Na obiad mnie nie wypuściłaś. Nakarmiłaś kawą, której nie cierpię i zmuszasz do rysowania idiotycznych rysunków. Mój tablet zaraz spłonie, taki jest gorący.
- A ty jesteś marudnym, sfrustrowanym dwudziestosiedmioletnim, samotnym facetem, Cody.
- Samotna pracoholiczka - odparł i na powrót położył głowę na dawnym miejscu. Zamknął oczy.
- Nie mów, żeś taki zmęczony. Ja nadal mogę pracować. A dla szefa ta kampania jest ważna. Jak zdobędzie dla naszej agencji Beauty Cosmetics, czeka nas niezły zysk. Będziesz mógł spłacić resztę kredytu ze spokojną głową. Oczywiście, jak Harner wybierze nasz projekt, a nie Madsona.
To był dobry kopniak, żeby wrócił do pracy. Pół roku temu kupił malutkie mieszkanko na obrzeżach miasta. Właściciel wyjeżdżał za granicę i po znajomości sprzedał je za niższą cenę. Ale młody mężczyzna i tak musiał wziąć kredyt na zakup kawalerki. Część dali mu rodzice, ale ich też chciał spłacić. Nie chcieli o tym słyszeć, ale w końcu się zgodzili pod warunkiem, że najpierw pozbędzie się banku ze swojej głowy.
- To wracamy do pracy. Ruchy, kobieto - ponaglił przyjaciółkę i kuzynkę w jednej osobie.
- Jak to wizja dolców każdemu doda energii - mruknęła pod nosem.
- Ha ha ha.
Na jutro mieli mieć chociaż zarys projektu, jaki właściciel agencji miał przedstawić za tydzień Beauty Cosmetics. Agnes koniecznie chciała, żeby to nie był zarys, tylko prawie gotowy pomysł. Właściwie dwa. Szefowi pozostawią wybór odpowiedniej prezentacji, jakby co.
- Co tam mamy na pierwszym planie? - zapytała.
Pokazał jej ekran z jego rysunkiem i dalsze sytuacje, które w przyszłości może staną się filmikiem reklamowym oraz bilbordami rozwieszonymi w całym mieście. Licząc na swój talent i szczęście, żeby to ich projekt był przedstawiony znanej firmie kosmetycznej, zabrali się wspólnie do pracy. O tej porze w biurze było cicho i pusto, więc nikt im nie zawracał głowy niepotrzebnymi rzeczami.
Cody wrócił do domu padnięty dwie godziny później. Jedyne, co zdołał zrobić, zanim padł na upragnione łóżko, to zdjąć buty. Cały tydzień harówki dawał mu się we znaki. Każdy mógłby sądzić, że praca w agencji reklamowej to zabawa. A było wprost przeciwnie. Chcąc zdobyć klientów, musieli na to zapracować. Tworzenie głupiego rysunku często było katorgą. W dodatku ten bardzo rzadko pasował klientom. Lecz z nowego projektu był zadowolony. Jeżeli szef ich odrzuci, będzie głupcem.
Po położeniu się do łóżka zamknął oczy i świat przestał istnieć.
I nie istniał do czasu, aż w głowie nie zaczęło mu się odbijać echo natrętnej melodii. Najpierw to coś było bardzo daleko. Dźwięk krążył gdzieś w kakofonii innych odgłosów ze snów. Tylko tamte się oddalały, a ten z każdym tonem zbliżał do wybudzenia Cody'ego ze snu. Mężczyzna poruszył się niespokojnie. Jak ktoś śmie go budzić? Dopiero co zamknął oczy. Nie podnosząc powiek, wtulony w poduszkę sięgnął do tylnej kieszeni obcisłych spodni, by wyjąć telefon. Na wyczucie nacisnął klawisz odbioru i przystawił do ucha wysłużony już aparat.
- Już nie żyjesz! - wysyczała wściekle Agnes.
- Prędzej ty. Po cholerę budzisz mnie w środku nocy?
- Nocy?! Ja ci dam nocy! Jest dziesiąta i jak za pół godziny tu się nie pojawisz, obedrę cię ze skóry!
- Kobieto, masz ty mocny głos. Mów ciszej. - Usiadł powoli i ziewnął.
- Ja ci zaraz dam ciszej, pacanie! O jedenastej mamy spotkanie z Harnerem. Ruszaj ten swój słodki tyłek z wyrka i przyjeżdżaj! Inaczej Madson może nas wykiwać. Nie wiemy, co on stworzył. Musimy oboje być obecni na prezentacji.
- Zaraz... Czekaj, niech się trochę ogarnę. - Przeczesał wolną dłonią swoje długie, czarne włosy. W czasie snu frotka musiała mu się z nich zsunąć i były teraz rozpuszczone, okrywając mu ramiona. Zawsze wiązał swoje kudełki tuż nad szyją, gdyż ich końce lubiły mu się podkręcać, a wtedy miał wrażenie, że przypominają kobiecą fryzurę. Nie chciał ich ścinać. Lubił je.
- Ruchy, chłopie. Nie mamy czasu.
- Ok, będę o czasie na miejscu, żeby ta homofobiczna świnia nie miała żadnych „ale”, co do mnie. - Zwlókł się z łóżka. - Jak ja go nie cierpię.
- Dobra, dobra. Narzekasz zawsze na niego, a w stosunku do pracowników jest spoko.
- Warczy na mnie.
- Trzeba było trzymać język za zębami przy pierwszym spotkaniu.
- Skąd miałem wiedzieć, kto to jest? Idę pod prysznic, więc się rozłączam. - Nie poczekał, aż Agnes się pożegna, tylko odrzucił telefon na pierwsze lepsze miejsce, będąc w drodze do łazienki. Ciuchy na zmianę weźmie po kąpieli. To były uroki mieszkania samemu. Mógł chodzić nago lub w ręczniku po mieszkaniu, nikogo nie deprawując.
***
Wpadł jak burza do agencji. Spóźnił się, ale nie było to jego winą. Skąd miał wiedzieć, że autobus postanowi zepsuć się na tej przeklętej pętli. Pilnie potrzebował samochodu, ale nie liczył, że kupi go wciągu roku. Mógłby, ale nie chciał starego złomu, który będzie mu się psuł po przejechaniu jednej ulicy. Miał taki i pozbył się go bardzo szybko.
Już z daleka zobaczył za oszklonymi drzwiami grupę ludzi siedzących przy dużym, owalnym stole. Harry Madson w tej chwili stał przy ekranie i coś mówił. Cholera, spóźnił się na jego prezentację. Najgorzej jest nie wiedzieć, co przygotowała konkurencja. Chociaż nie powinni rywalizować. Najważniejszym było, żeby agencja dostała zlecenie. Ale w tym liczyło się nazwisko projektanta, a on chciał wywindować się w górę. Pracował tutaj od roku, głównie dzięki Agnes, ale wliczał też w to swój talent. Był jednym z najlepszych rysowników w tej agencji. Nie obce mu były różne techniki malarskie. Mógł pracować zarówno na komputerze i bawić się grafiką lub rysować węglem na papierze. Praca ilustratora czy też grafika, a robił wszystko, spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Po studiach martwił się, że nigdzie nie znajdzie dobrego stanowiska. Przez pierwszy rok łapał się wszystkiego, co dostał. Był gońcem, kelnerem, pomywaczem, a nawet wyprowadzaczem psów. Miał swoje cele, do których dążył. Pierwszy zrealizował, miał własne mieszkanie, ale musiał tylko je spłacić. Drugi cel to samochód. Miłość była gdzieś na dalszym miejscu. Nie miał w niej szczęścia i postanowił jej nie szukać. A nuż sama go odnajdzie. Coraz częściej dopuszczał do siebie myśli, że samotność dawała mu się we znaki.
Teraz jednak musiał zrealizować inny cel. Wejść w paszczę lwa. Szef agencji nie tolerował spóźnień na spotkania, od jakich zależało wiele. Harner go denerwował od pierwszego spotkania. Zawsze patrzył na niego jak na karalucha, którego trzeba zgnieść. Sam miał nieraz ochotę wykrzyczeć mu w twarz, co o nim myśli. Z tym, że za bardzo lubił tę pracę, więc szefa nienawidził po cichu. No, prawie po cichu. Czasami coś mu się wyrywało i to niepotrzebnie.
Nacisnął klamkę i wkroczył do wnętrza dużego pomieszczenia i bardzo jasnego, biorąc pod uwagę biel pokrywającą ściany i obecność trzech dużych okien. Wybrał zły moment na to, gdyż przerwał w pół słowa swojemu szefowi. Spojrzał na niego i ujrzał uniesioną do góry prawą brew oraz krzywy uśmieszek na ustach.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedział, siadając obok Agnes, od której pewnie też mu się oberwie.
- Jeżeli nie zależy panu na zaprezentowaniu swego pierwszego projektu, to mógłby pan w ogóle nie przychodzić - zaszydził Harner.
James Harner miał trzydzieści lat i był wnerwiającym dupkiem, przynajmniej dla Cody'ego, ale sprawiedliwym szefem. Brązowe oczy przewiercały na wylot każdego, kto nadepnął mu na odcisk lub w jakikolwiek inny sposób zadarł z mężczyzną. Tym razem wbiły się w Adisona i czekały na jego reakcję.
- Zamierzam przedstawić swoją propozycję, a nawet dwie - powiedział nad wyraz dumnie Cody.
- W takim razie zapraszam na środek. Chętnie zobaczymy to, co ma oczarować Beauty Cosmetics.
- Ktoś, kto zaczyna, nie może mieć dobrych pomysłów - parsknął Madson.
- Panie Madson, niech pan nie będzie taki pewny swego. - Srogi wzrok Jamesa strofował drugiego pracownika.
Madson wbił się bardziej w siedzenie, już nic nie mówiąc.
- Proszę zaczynać, panie Adison - rzucił słowami James. Usiadł na krześle w swobodnej pozie. Odpięta marynarka odsłoniła granatową koszulę z rozpiętym przy szyi guzikiem. Mężczyzna był ubrany elegancko, ale na luzie.
- Dziękuję. Razem z Agnes przygotowaliśmy dwa projekty, które, naszym zdaniem, potrzebują jeszcze dopracowania, ale z tego, jak się orientujemy, odpowiadają wymaganiom Beauty Cosmetics. - Chciał się postarać, to była jego pierwsza prezentacja. Do tego wiedza, jak dobry w swym fachu jest Harner jeszcze dawała mu kopa. Miał ochotę go wprawić w osłupienie. Rozumiał, że pewność siebie może go zgubić, ale nigdy nie był ostrożny.
- Pewność tego, czego sobie zażyczą to jedno, ale ja chcę zobaczyć efekty - wtrącił Harner.
Cody obrzucił go wzrokiem.
- Zaraz pan zobaczy. Agnes, możesz włączyć projektor. Mamy też rysunki, ale sądzę, że prezentacja lepiej wypadnie w taki sposób.
Agnes włączyła sprzęt, a na elektronicznym ekranie pokazały się obrazy. Wyświetlały się raz za razem za pomocą jednego kliknięcia. Cody omawiał kolejne rysunki i rozsyłał wizję ruchu poszczególnych scen, oczarowując kolegów z pracy, poza Madsonem. Niestety Harner pozostawał niewzruszony. Jego obojętność niejednemu przeszkadzała. Nigdy nie dawał po sobie poznać, że coś mu odpowiada, co było denerwujące. Lecz Cody Adison wiedział, że gdyby mu coś nie odpowiadało, przerwałby prezentację w każdym momencie.
***
Założył nogę na nogę, a brodę podparł na dwóch palcach lewej ręki, której łokieć znalazł swobodne oparcie na boku fotela. Słuchał tego chłopaka uważnie. Adison nie był głupi. Musiał doskonale prześledzić historię firmy, u której ubiegali się o kontrakt. Miał dar do wyczuwania tego, czego mogą oczekiwać klienci. Z bólem serca musiał przyznać, że młody pracownik okazał się lepszy od Madsona, który był z nim od początku. Harner był sprawiedliwy i osobiste animozje nie mogły pozwolić mu na odrzucenie znakomitego pomysłu. Chłopak naprawdę się postarał, a jego rysunki przypominały żywe postacie. Do tego ciekawie mówił, jakby pracował w reklamie od lat. Zaczął wierzyć, że wybredna szefowa Beauty Cosmetics ulegnie temu pomysłowi.
- Wystarczy - przerwał w którymś momencie i miał ochotę dać sobie za to nagrodę. Po raz pierwszy zobaczył w oczach tego faceta zawód. Zawsze patrzył na niego wyzywająco. Już od pierwszej chwili.
Wszedł do budynku wściekły. Właśnie odrzucono jego nowy projekt. Pracował nad nim dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przyrzekł sobie, że w życiu już nic nie stworzy, skoro ma go ktoś mieszać z błotem. Od tej pory da innym wolną drogę. Jemu wystarczy, że zarobi. Przecież jego nazwisko istniało w nazwie firmy, więc już było znane. HarnerTeam może miało niezbyt fantazyjną nazwę, ale przyjęło się na rynku.
Skierował się w stronę windy szybkim krokiem, gdyż ta otwarła swe drzwi, wypuszczając kilka osób. W chwili, kiedy miał do niej wejść, obok przepchnął się zdyszany mężczyzna. Od razu zwrócił na siebie uwagę, ponieważ z mokrych włosów kapała jeszcze woda, ubranie też nie wyglądało najlepiej, a niebieskie oczy patrzyły wściekle. Prawdę mówiąc nigdy jeszcze nie widział tak ciemnego koloru źrenic.
- Co tak stoisz, człowieku?! Właź, jak masz zamiar to zrobić - wycedził nieznajomy. - Nie mam czasu. Jestem umówiony z jakimś faciem od reklamy. Nazywają go Żyleta, bo nie ma zmiłuj, jak się na coś uprze i zmusza ludzi do ciężkiej pracy. Treser się znalazł - mówił, obracając w rękach tekturową teczkę. - Do tego na dworze lunęło jak z cebra, a mi zepsuł się samochód dwie przecznice stąd.
Harner wszedł do małego pomieszczenia i drzwi się za nim zamknęły. Odruchowo przesunął ręką po swoich doskonale ułożonych czarnych włosach, gdy znów zwrócił uwagę na te należące do młodego mężczyzny. Mężczyzny, który szedł na spotkanie z nim. Żyleta, tak? Ależ będzie miał satysfakcję z tej rozmowy.
- Taki ten Harner jest zły? - Podpuścił go, naciskając przycisk ósmego piętra. Chłopak go rozszarpie.
- Zły? Podobno ma tak wredne spojrzenie, że człowieka paraliżuje. No i jest wymagający. Żąda niemożliwego, a sam pewnie siedzi na tyłku i nic nie robi. Tacy ludzie na stanowiskach tak mają. Wyręczają się pracownikami i jeszcze mało płacą.
- W takim razie życzę owocnego spotkania z tą Żyletą. - Spojrzał mu w oczy i pożegnał się, kiedy winda dojechała na miejsce.
- Dziękuję. - Usłyszał, zanim nie przyspieszył, znikając za drzwiami pomieszczeń, jakie wynajmował. Musiał być w swoim gabinecie, zanim chłopak przyjdzie. Już on mu pokaże „Żyletę”.
Cóż za miłe wspomnienie i tak różny wzrok tamtego chłopaka od tego stojącego przed nim. Ale nie nacieszył się nim długo, bo zaraz w oczach Adisona pojawiło się wyzwanie i obietnica, że jeszcze mu pokaże, na co go stać.
Taki jesteś porywczy? Chcesz ze mną walczyć? Chociaż nie wybaczyłem ci tych pierwszych słów o mnie, dałem ci szansę i teraz ponownie ją dostaniesz. Ciekawe, co na to powiesz?
- Nie potrzebuję wysłuchiwać do końca prezentacji, ponieważ już podjąłem decyzję. Harry Madson stworzył coś, co jest bardzo interesujące, ale, niestety, nie zdobędziemy tym serca pani Parker.
Madson w środku się gotował, ale udał, że odrzucenie jego pomysłu nie zrobiło na nim wrażenia.
- Czuję, że wielu z was poprze moją decyzję. - James przesunął wzrokiem po swojej drużynie, po czym wbił go w oczy Adisona. - Gratuluję. Zobaczymy się jutro przy wspólnym omówieniu projektu. Dziewiąta rano w moim gabinecie. - Szok, to widział w oczach młodszego mężczyzny. - Czyżbyś nie wierzył w swój talent? - zapytał, przechodząc na sekundkę na „ty” i opuścił pokój.
***
Czy on się przesłyszał? Wygrał? On i Agnes mieli stanąć przed Beauty Cosmetics i zaprezentować swój pomysł? Harner go wybrał? A raczej jego pracę? Czuł się teraz tak samo, jak po pierwszej rozmowie z nim, gdy ubiegał się o stanowisko ilustratora.
Zapukał do gabinetu właściciela agencji i głównego przełożonego zespołu pracowników HarnerTeam. Po cichym zaproszeniu wszedł i miał zamiar zawrócić. To niemożliwe. Tylko nie to. Szef biura nie mógł być tym człowiekiem z windy.
- Tak, to ja, Żyleta. - Uśmiechnął się wrednie mężczyzna za biurkiem. - A konkretnie James Harner. Zdaje się, że to ze mną ma pan rozmowę. Proszę siadać. - Wskazał wypielęgnowaną dłonią o długich palcach krzesło naprzeciw siebie.
- Nie będę ukrywał, że jestem zaskoczony. - To zawalił sprawę na całego. Powinien był trzymać język za zębami, a nie paplać. Zazwyczaj tak nie robił. Teraz ten człowiek gapił się na niego, miażdżąc go samym wzrokiem. Pragnął zapaść się pod ziemię. Niech się rozstąpi i pochłonie go żywcem. Nic. Cisza. Nawet do tego nie ma szczęścia. Dobra, stawi czoło Harnerowi. - Mam nadzieję, że potraktuje mnie pan profesjonalnie, udając, że spotkanie w windzie nie miało miejsca.
- Ależ miało. Ja nie udaję. Udawanie to strata czasu. Proszę o teczkę.
Cody podał mu zbiór swoich prac trzęsącą dłonią i akurat ten facet musiał to zauważyć.
- Zdenerwowanie nic tu nie da - powiedział starszy mężczyzna. No, starszy od niego, bo wyglądał na coś blisko trzydziestki. - Zobaczmy, co pan tu ma do pokazania. A na trzęsące się dłonie może pomoże melisa. Nie uważa pan?
Miał ochotę skoczyć na niego i mu podbić te piwne oczka oraz zetrzeć diabelski, pełen satysfakcji uśmieszek z pełnych warg. Zaczynał go nie lubić. Facet go denerwował jak nikt inny. I w windzie go tak wziął pod włos. Co za drań.
- Nie, nie uważam. Może zajmie się pan tym, co do pana należy. - Kolejny błąd. Lód w oczach mężczyzny mówił, że może nie tylko pożegnać się z pracą, ale i z życiem.
I jakież było jego zdziwienie, właściwie szok, kiedy pół godziny później okazało się, że ma tę pracę. Mimo tego od tamtej pory za nic nie urosła mu sympatia do Harnera. Nieważne, jak byłby przystojny. Wredne charaktery go nie interesowały. Ale przyznał jedno. James Harner ocenił go po tym, co zobaczył w jego rysunkach, a nie po tym, co usłyszał od niego na swój temat.
Stał pośrodku pomieszczenia, podczas gdy inni zdążyli je już opuścić. Poza Agnes. Kuzynka podeszła do niego i walnęła w ramię.
- Ocknij się wreszcie.
- Udało nam się. - Objął ją w pasie i mocno przytulił, śmiejąc się. Jej rude, długie włosy połaskotały go po twarzy.
- A pewnie, pewnie. Wierzyłam w ciebie, dlatego kazałam ci wszystko przedstawić. Moje hasła to nic w porównaniu do tego tu. - Wskazała na zatrzymany obraz. - Po pracy idziemy to opić i ja stawiam. Ty, biedaku, oddasz, jak już dostaniemy premię.
- O ile uda się przebić inne agencje.
- Uda, uda. Jutro spotkasz się z Harnerem i obgadacie wszystko. Ustalicie szczegóły spotkania. Teraz chodź, ludziska przygotowali małą ucztę składającą się z pączków i kawy czy, jak wolisz, herbatki.
- Chętnie popatrzę, jak Madson wyrywa sobie te blond kudełki, które wyglądają, jakby go prąd popieścił. Jego przynajmniej prąd, a mnie kto? - Zrobił zbolałą minę.
- Mnie nie pytaj, jestem twoją kuzynką.
- I kobietą.
- Phi. I to jaką. - Przesunęła po swoim ciele dłonią.
- Laska z ciebie pierwsza klasa. - Ucałował ją w policzek. - Gdybym nie był gejem, a ty moją kuzynką, brałbym cię.
- Haha. Dobrze wiedzieć. No, chodź.
Przeszli przez szklane drzwi, kierując się prosto do uwielbianego przez wszystkich kątka. To tutaj za półścianą znajdowało się serce agencji. Ich mały bufecik. Zawsze znalazło się tutaj coś dobrego do picia. Jedzenia również, ponieważ nieraz składali się na coś słodkiego. W tym miejscu mogli sobie poplotkować i ponarzekać.
Woda w czarnym czajniku elektrycznym kończyła się gotować, a jedna z koleżanek, Diana, układała na talerzykach pączki. Miał to szczęście, że ekipa Harnera przyjęła go po koleżeńsku, poza Madsonem. Kilku innych osób nie liczył, nie byli ważni. A Madsonowi zawsze coś nie pasowało. Był zazdrosny czy jak?
- Gratuluję pierwszego dużego projektu - rzekł Harry z fałszywym akcentem w głosie. - Gdybyś był kobietą, to bym powiedział, że zdobyłeś go przez łóżko. Harner jest z tego znany.
- W takim razie widzisz, że zdobył go uczciwie, a to, co pokazał, było fantastyczne, więc nie kłap dziobem. - Diana wsunęła do ust Madsona ciastko. - Bo tylko złość przez ciebie przemawia.
- Ale jest gejem - ciągnął mężczyzna, wyjąwszy uprzednio pączek. - Gdybym nie znał zapędów Jamesa do kobiet, można by podejrzewać, że go uwiódł.
- Skąd wiesz, może mój czar i powab zadziałały - mruknął Cody.
- Jak masz taki sam „czar i powab”, to ja jestem sprzątaczką. - Harry ugryzł ciasto. Cukier puder pokrył mu usta białym puchem. Oblizał je, czyszcząc z bieli.
- Gdybyś był kobietą, padłbyś do moich stóp. - Cody nie wierzył, że wdaje się z nim w takie rozmowy. Znów będzie tego żałował, tak jak kilka miesięcy temu.
- Cody, Cody, nie działają na mnie twoje słówka. I te twoje włoski. Facet z długimi włosami wygląda jak kobieta - mówił Madson. - Poza tym, ty byś nie poderwał nawet maszkarona, Adison.
- Założymy się? - Kątem oka widział spanikowaną Agnes. Inni patrzyli zaciekawieni na ich starcie.
- Co ty, pajacu, robisz? Znów wylądujesz w jakiejś zapadłej dziurze, wśród pijaczków, tańcząc kankana na stole. - Jeszcze pamięta tamten przegrany zakład. A mówiła, żeby tego nie robił, ale on wie lepiej. Teraz też miała złe przeczucia.
- Pamiętam, to było boskie. - Zaśmiał się Harry. - O co myśmy się wtedy założyli? - Zjadł resztę pączka.
- O to, kto więcej wypije wódki. Najgłupszy zakład na świecie.
- Wytrzymałem. Przegrałeś. I teraz chętnie się założę. Satysfakcja z twojej przegranej będzie murowana. - W oczach Madsona pojawił się niebezpieczny błysk. - Jak ci się nie uda w przeciągu tygodnia uwieść pewnej osoby, to wycofasz się z projektu.
- Zupełnie ci odwaliło! - krzyknęła Agnes Lands. - A tobie bardziej, jak się zgodzisz! Nie odezwę się do ciebie więcej. - Znów go palnęła w ramię.
Cody zignorował ją zupełnie. Wiedział, że wygra. Miał swój urok.
- A ty na tydzień dasz naszym sprzątaczkom wypocząć i sam posprzątasz całe biuro. I zrobisz to ubrany w kusą sukienkę. Co ty na to?
- Zgoda. - Mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę Adisona.
- Kogo mam uwieść? - Chwycił w uścisku dłoń Harry'ego, potrząsając nią. Zadziorny uśmieszek tego mężczyzny nie wróżył nic dobrego.
- Jamesa Harnera.
Cholera.
- Nie ma szans, on jest jest hetero i do tego jest homofobicznym skurwysynem.
- Tchórzysz? To już dziś idź do niego i zrezygnuj z projektu.
- Nie ma mowy. Za tydzień, dzień przed spotkaniem z Beauty Cosmetics, pocałuję przy wszystkich Harnera.
- Z języczkiem. Przegrasz, jeżeli cię odepchnie - dodał Madson.
To mam przerąbane, pomyślał Cody. To będzie bardzo interesujący tydzień.